Cały salon pochłonęła ciemność, za
oknem słychać było jedynie niewyraźne podmuchy wiatru. Tykanie zegara było dla
jej uszu torturą. Podniosła się z kanapy obolała, jak gdyby całą noc przeleżała
na kamieniach, a nie miękkich poduszkach. Kiedy siadała, w jej głowie zaczęło
wirować. Miała wrażenie, że nim zasnęła, ktoś mocno uderzył ją w głowę. Pokój
był ciemniejszy niż zazwyczaj, a jedynego światła dostarczała zapalona w kącie
mała lampka, która raziła jej błękitne oczy ilekroć spojrzała w tamtą stronę.
Przez chwilę Hope miała wrażenie, że świat wiruje, sekundę później wszystko
wróciło do normy. Stanęła na nogi, by wykonać kilka kroków w głąb pokoju. Jej
kończyny wyginały się nienaturalnie… Czuła, jak gdyby przez czas swojej
krótkiej drzemki zapomniała jak się chodzi…
I wtedy go zobaczyła. Siedział w
przeciwległym do punktu światła kącie i nawet nie zwracał na nią uwagi,
obracając coś w dłoniach. Był ubrany dokładnie tak samo, jak pierwszego
wieczoru, kiedy go zobaczyła, ale w chwilę potem został już bez koszulki, choć
wcale się nie poruszył. Wszystkie jego mięśnie, napięte jak zawsze, wyglądały
niemal obłędnie w półmroku panującym w salonie. Od kilku chwil było tu już
zdecydowanie jaśniej. Hope chciała podejść w jego stronę, ale kiedy zrobiła
pierwszy krok, jej kostka nagle strasznie mocno zabolała, a szczupłe ciało
runęło na podłogę. Spojrzała na swoją nogę, po której ciekła krew… Cała jej
skóra pokryta była bordowym płynem sączącym się prawdopodobnie z okolic stopy,
ale ona nie czuła bólu. Przyjrzała się lepiej, z trudem przyciągając nogę do
siebie… Źródłem krwi była ogromna, otwarta rana. Nawet nie zastanawiała się,
czy powinno ją to boleć… Nie bolało. Jednak widok takiej ilości czerwieni przerażał
ją. Była w stanie dostrzec jedynie ją. Wyróżniała się na tle czarnobiałego
pomieszczenia jakby narysowana, teraz już nie bordowa, a żywoczerwona… Prędko
zauważyła też, że z drugiej nogi również leje się krew.
Nie mogła wstać z podłogi. Ścięgna łączące
jej stopę z łydką były przecięte… W dłoniach Setha zaświecił nagle nóż. Dopiero
teraz oczy Hope zajaśniały przerażeniem.
- Coś ty zrobił!?! – krzyknęła, dopiero teraz
zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie powinno ją to boleć. I zabolało…
Nagle zaczęła wrzeszczeć, miotać się na twardej podłodze… Seth jedynie zbliżył
się do niej i przykucnął przy zmaltretowanym, kobiecym ciele.
- Jesteś śliczna – mruknął do niej,
ocierając się nosem o jej policzek. Kiedy się odsunął, na jego twarzy pozostała
strużka krwi. Nie czuła już żadnej innej rany, ale ta widocznie musiała gdzieś
tam być. Nagle zauważyła, że jej włosy są mokre i coś ścieka z nich na i tak
zabrudzoną podłogę.
Brunet nie zwracał na to uwagi. Złapał
swoją przybraną siostrę w pasie i podniósł ją niczym małą, niewiele ważącą
dziewczynkę, by klękając na posadzce usadowić ją na swoich kolanach. Przytulił
ją mocno do siebie, kładąc jej głowę na swoim ramieniu i cicho mruczał jej
wprost do ucha coś, co brzmiało jak kołysanka. Hope poruszyła się nerwowo.
Miała pewność, że jeśli teraz zaśnie, nie obudzi się już nigdy więcej.
- Przestań! Wypuść mnie! Proszę, ja nie
chcę tak umierać…
- Więc jak chcesz umrzeć, moja śliczna
lalko? Mogę dać ci ten wybór, jeśli bardzo tego chcesz. – Jego uśmiech był diabelny,
czarne oczy płonęły żądzą, gdy na nią patrzył. Trzymał jej ciało w stalowym
uścisku, nie pozwalał jej się poruszać… Wszystko nagle stało się dla niej
jeszcze bardziej bolesne. Widziała swoje posiniaczone ręce, kiedy za wszelką
cenę chciała odepchnąć nimi od siebie jego ciało. Wszędzie była krew, jej krew.
A on oddychał tak spokojnie, tak miarowo…
Minęła minuta, a Hope wciąż milczała.
Minęło kolejnych kilka, a Seth zaczął się niecierpliwić. Złapał jej mokre włosy
i ciągnąc za nie mocno odchylił jej głowę do tyłu. Przytrzymywał ją w ten
sposób jedną ręką, podczas gdy w drugiej wciąż trzymał ostry, zadziwiająco
czysty nóż, który odbijając od siebie światło stojącej w kącie lampki lśnił
niczym wypolerowane lustro. Przyłożył ostrze do odsłoniętej szyi i lekko
przeciągnął je w stronę brody, na razie nie pozostawiając śladów.
- Co ty mi zrobiłeś? – Jakby z oddali
dobiegł ją jej własny szept. Jej głos drżał, w oczach zebrały się słone łzy.
Nie mogła nie płakać czując, że zaraz umrze. W dodatku widziała w jego oczach
ogromną satysfakcję z bólu, który jej zadaje… Ta satysfakcja odbijała się już w
nich niejednokrotnie. Za każdym razem, kiedy ranił ją słowami, tak samo, jak
teraz tym nożem.
- Stworzyłem cię taką, jaką chciałem cię
mieć, laleczko. I muszę przyznać, że pięknie mi to wyszło. Idealna zabawka…
- Nie! Puść mnie! Puszczaj mnie, Seth!
- Co?! Przecież ja wcale cię nie
trzymam. – Na twarzy chłopaka przed nią wyrysowało się zdziwienie, a ona nie
potrafiła powstrzymać się od płaczu. Wyraźnie czuła na sobie jego dłonie, zimne
ostrze noża drażniło gładką skórę jej szyi, powoli kierowało się w stronę
tętnicy… Miała wrażenie, że tylko sekundy powstrzymują go od wbicia noża prosto
pomiędzy kości, kiedy na jego ustach znów pojawił się uśmiech. Szarpnęła się, ale
uścisk na jej ciele nie zelżał. Krzyknęła, ale nikt nie reagował…
- Błagam, nie rób mi tego! Nie chcę
umierać! Nie chcę!
I wtedy to do niej dotarło. Prędkość, z
którą poruszył ręką i chrzęst własnych kości. Bólu nie zdążyła już poczuć.
Zimny nóż pozostał w jej gardle.
Ocknęła się głośno dysząc, a jej oddech
był szybki jak nigdy dotąd. Otwartymi szeroko oczyma zdążyła zarejestrować już
tylko plecy chłopaka, który opuścił właśnie salon, w którym leżała na kanapie,
po czym została sama. Nie było już ciemno, a powietrze nie śmierdziało
stęchlizną ani krwią… Na języku nie czuła już metalicznego smaku.
Złapała się za serce i załkała cicho,
kiedy uświadomiła sobie, że to był tylko sen. I właśnie wtedy dotarło do niej
pukanie do dębowych drzwi w pokoju obok i głośne kroki Setha, który zmierzał w
ich stronę. Głos Ashley był ostatnim, co chciałaby w tym momencie usłyszeć…
- Ymm… zastaliśmy Hope? – dobiegło jej
ciche, nieśmiałe pytanie.
Starła łzy ze swoich policzków i mocno
przetarła zaspane oczy. Koszmar dopiero się zaczynał…
- Hope? Słabo wyglądasz… Jesteś chora?
Brunetka nie zdążyła jeszcze pogodzić
się z myślą, że koszmar, przez który przed chwilą przeszła, był tylko snem,
kiedy jej mózg zarejestrował już kolejne źródło kłopotów. Była nim jej najlepsza
przyjaciółka, stojąca nieopodal ze zmartwioną miną i białowłosy chłopak
skrywający się za jej plecami. Mierzyli ją oboje pełnymi niepokoju
spojrzeniami, przez co szybko zrozumiała, że musiała wyglądać… niecodziennie.
Czuła pot na swoim ciele i rany po paznokciach wyryte we własnych dłoniach.
Wiedziała też, że cała jej szyja prawdopodobnie pokryta jest wieloma
ugryzieniami, które stanowiły jej jedyne pamiątki po poprzedniej nocy. Przez
chwilę zastanawiała się, czy i tamten wieczór nie był jedynie snem, kiedy w
drzwiach pojawił się wysoki, wyjątkowo przystojny brunet, rozwiewając jej
wątpliwości. Stał zdecydowanie zbyt blisko jej przyjaciół. Ten widok
przyprawiał ją o dreszcze.
- Chyba się przeziębiła. Od rana trochę
majaczy, pewnie ma gorączkę… - Głos Setha dochodził do niej jakby z oddali, a
jego widok przyprawiał ją o zawroty głowy. Nie do końca była w stanie zrozumieć
scenę, która właśnie rozgrywała się zaledwie kilka kroków od niej. Czy jej
oprawca właśnie ucinał sobie pogawędkę z dwójką najbliższych jej osób? I
dlaczego Beau patrzył na niego w ten sposób, po co kiwał głową?! Czy Ashley
właśnie się do niego uśmiechnęła?!
Głupcy,
nie widzicie, że ten człowiek próbował mnie zabić?!
W tym momencie nie była już
pewna, ile z jej wspomnień zdarzyło się rzeczywiście, a ile było tylko senną
marą. Faktycznie czuła, że ma gorączkę. Jej głowa pękała przy każdym kolejnym
słowie Setha. Niski głos ranił jej myśli jak ostra żyletka. Ten sam głos, który
w nocy szeptał jej do ucha, jak pięknie wygląda spocona, z rozrzuconymi po
poduszce włosami i rozanieleniem na twarzy… Bała się myśleć, co mógł wynieść za
chwilę na światło dzienne. A strach paraliżował jej ciało na tyle, że nie była
w stanie się poruszyć. Patrzyła na Beau z niemą prośbą o ratunek. Ale on nie
spoglądał nawet w jej stronę. Właśnie podawał rękę jej bratu, przedstawiając
się nieprawdziwym imieniem. Chwilę później usłyszała też imię Ashley
wypowiedziane przez nią melodyjnym głosem, a do jej mózgu doszło w końcu, że za
późno już na panikę.
Była zdana na łaskę i niełaskę Setha.
Znowu. A jego uśmiech niczego dobrego nie wróżył…
- Długo już tak siedzi? – spytała zatroskanym
głosem blondynka, wskazując ruchem głowy swoją najlepszą przyjaciółkę. Hope
wyprostowała się i odgarnęła włosy z twarzy, starając się przynajmniej
fizycznie powrócić do względnej normalności. Szok powoli ustępował miejsca
opanowaniu. Teraz bardziej już udawała owładniętą gorączką dziewczynę, niż
faktycznie nią była. Jej przyjaciele doskonale wiedzieli, jak ciężko znosi ona
przeziębienia i jak bardzo majaczy, kiedy termometr wskazuje chociażby o dwa,
trzy stopnie więcej niż powinien. Musiała się tego trzymać, jeśli kłamstwo
Setha nie miało wyjść na jaw.
Cholera, znów gramy
w jednej drużynie
- Jakiś czas… - Cała trójka zmierzyła ją
podejrzliwym spojrzeniem, kiedy poruszyła się niespokojnie na kanapie i
pociągnęła w swoją stronę okrywający ją koc, naciągając go aż po szyję.
- Wszystko ze mną w porządku, to tylko
przeziębienie – szepnęła, z początku nie poznając swego głosu. Na jego dźwięk przyjaciele
odetchnęli jednak z ulgą. Beau podszedł do niej jako pierwszy, zajmując miejsce
w nogach kanapy i delikatnie położył swoją dłoń na czole dziewczyny. Brunetka
nie mogła zaprzeczyć, że usprawiedliwianie swojego niecodziennego zachowania
gorączką nawet jej odpowiadało. I przynajmniej logicznie tłumaczyło majaczenie,
które zawsze wyrywało jej się z ust zamiast słów w najmniej odpowiednim
momencie, kiedy to Seth był w pobliżu, nagłe zmiany nastrojów i rozpalone
ciało. Tego ostatniego nawet przed samą sobą nie potrafiła wytłumaczyć.
- Faktycznie, jesteś rozpalona – mruknął
do niej chłopak, marszcząc lekko czoło. – Ba, gorąca jak cholera…
- Już w nocy jej to mówiłem… - odezwał
się nagle Seth, przybierając całkiem neutralny wyraz twarzy, kiedy w Hope aż
się zagotowało. Faktycznie, mówił… Ale w odrobinę innym kontekście. – Nie
chciała brać żadnych leków i rano obudziła się już taka… jak roślinka. Leży tu
od tego czasu.
- Nie przesadzaj – burknęła w końcu,
przerywając mu, by nie dodawał już niczego więcej. W tym samym czasie Ashley
usiadła na jednym z foteli naprzeciwko niej i w milczeniu przyglądała się Sethowi,
nawet nie próbując ukryć swojego zainteresowania. Hope nie mogła mieć jej tego
za złe, wiedziała, że ten chłopak jest dla jej przyjaciółki niemal uosobieniem
słowa „ciacho”, którego ta tak często używała, ale i tak poczuła pewne ukłucie
zazdrości. Ashley była śliczna, naturalna, ubrana w przylegającą koszulkę i
ładnie opinające jej kształty biodrówki, podczas gdy ona leżała na kanapie z
rozwalonymi włosami i zaspaną twarzą o głupim wyrazie. Gdyby Seth miał
wybierać…
Czym prędzej odrzuciła od siebie tę myśl, starając się za
wszelką cenę wyrzucić z głowy obraz Ashley i Setha… razem.
- No dobra, porozmawiamy o tym później… - Na
ustach bruneta znów pojawił się ten złośliwy uśmieszek, który przez ostatnie
dni zdążyła już znienawidzić, a oczy zaświeciły mu się przy słowie
„porozmawiamy”. I choć wizyta przyjaciół była w tym momencie dla Hope wyjątkowo
niekomfortową, miała nadzieję, że zostaną dziś długo.
Bardzo długo.
- Wracam do siebie – oznajmił w końcu
brunet, powoli kierując się w stronę wyjścia. A kiedy Hope już chciała
odetchnąć z ulgą, by chwilę później móc wyżalić się przyjaciołom, Ashley była w
pełnej gotowości, by nieświadomie zepsuć jej tę chwilową przyjemność.
- Myślałam, że choć chwilę pogadamy…
Chcieliśmy cię poznać. W końcu będziemy pewnie dość często się widywać.
Seth zatrzymał się i odwrócił w jej
stronę, nie odpowiadając. Jego wzrok był zimny i nieobecny, zupełnie inny niż
jeszcze przed chwilą, a Hope nie mogła przy tym oprzeć się wrażeniu, że
schowane w kieszeniach dłonie ma mocno zaciśnięte. Dziewczyna nie mogła jedynie
zdecydować się, który powód jego nagłego zdenerwowania był bardziej
prawdopodobny. To, że Ashley mu się sprzeciwiła, czy że ma zamiar spotykać się
z Hope tak często, jak dotychczas, choć sam Seth uważał pewnie, że od teraz ma
swoją lalkę na wyłączność?
Ach, lalka. Nawet w jej myślach obijało
się już to słowo.
Nim jednak zdążył dać odpowiedź, która
być może rozwiałaby wątpliwości Hope, gadatliwa z natury Ashley postanowiła
kontynuować.
- To niesamowite, że jesteś tu już od pięciu
dni, a my widzimy cię dopiero teraz… Chodzisz na naszą uczelnię, prawda?
- Tak, ale nie jestem tak pilnym uczniem
jak Hope. – Uśmiechnął się nieszczerze. – Obecność na kilku wykładach w
semestrze mi wystarczy. Nie można być nadgorliwym.
- Podejście całkiem niezłe, tyle że
odpadniesz po pół roku… - Tym razem do rozmowy wtrącił się Beau, a Hope niemal
modliła się w duchu, by Seth nie odebrał tego jako zaczepkę. Odkąd Beau złapał
ją za rękę, brunet patrzył na niego z pewną – choć niewielką, jak na siebie –
dozą nienawiści w tych przerażających, czarnych oczach.
- Żartujesz, tak? Matka Hope… to znaczy
nasza matka, jest dobrą… przyjaciółką – przez chwilę ostentacyjnie wahał się
nad doborem słów, przez co Hope spojrzała na niego z żądzą mordu w oczach –
przyjaciółką głównego inwestora jakichś ważnych badań na tym uniwersytecie.
Jestem ostatni na liście osób do wywalenia, Hope zresztą też. Nie mówiła wam?
Z cichą satysfakcją obserwował
zdziwienie na twarzy tych dwojga. Tak, nie mówiła. To pewne. Nie chciała
pewnie, żeby sądzili, że dostała się tylko dlatego, że ma znajomości. No cóż,
przyjaciele powinni znać prawdę…
- Seth, to nie jest…
- …tajemnicą, że nie dostałem się na tę
uczelnię za wybitne osiągnięcia. Nie składałem nawet papierów, Sheryl zrobiła
wszystko sama. Nawet nie chcę myśleć, ile musiała… zrobić. – Jego ton głosu
stał się wyjątkowo sugestywny i wszyscy załapali bez problemu. Każdy już, może
z wyjątkiem samego Setha, chciał zakończyć ten temat niemal natychmiast. Beau
odwrócił się w stronę Hope i uspokajająco gładząc jej dłoń, zwrócił się prosto
do niej.
- Skoro o inwestorach mowa… - zniżył
głos – Dwayne cię dzisiaj szukał. Lepiej rozglądaj się po korytarzach…
- Kim jest Dwayne? – Seth nie byłby
sobą, gdyby jeszcze raz nie mógł przerwać im w nieodpowiedniej chwili.
Wychodził z założenia, że skoro nalegali, żeby został, to muszą teraz znosić
jego towarzystwo. Tylko to „poznanie”, o którym mówiła blondynka, wolałby
zachować na później. Po co straszyć ludzi od samego początku, nie wiedząc
jeszcze jak ważnymi pionkami są w tej grze i jak najlepiej nimi poruszyć?
- Wydaje mi się, że już się
spotkaliście…
- To ten chłopak z parkingu – wyjaśniła
Hope. – Nie chciałam o nim rozmawiać i dalej nie chcę. Nie z tobą.
- Twoja strata. Będę w kuchni, jakby
ktoś mnie potrzebował…
Wyszedł, z pewnością zdając sobie
sprawę, że raczej go już nie zawołają, ale i tak był z siebie zadowolony. Z
salonu dobiegała go jedynie cisza.
Beau i Ashley siedzieli wyprostowani
sztywno na swoich miejscach, patrząc na siebie bez słowa. Obydwoje wyglądali na
lekko zmieszanych, z czego jedynie białowłosy chłopak starał się chociaż
udawać, że tak nie jest. Przez chwilę przyglądał się jeszcze Hope, obserwując
jak jej rumieńce złości coraz bardziej bledną pod wpływem powracającego do niej
spokoju, aż w końcu, po blisko dwóch minutach milczenia, uśmiechnął się i
zaśmiał niespodziewanie, co u dziewczyn wcale nie spotkało się z akceptacją.
- Tobie też odbiło? – mruknęła jedynie
Ashley, patrząc na chłopaka spod byka. Beau odgarnął powoli włosy, które
naleciały mu do oczu i spojrzał w stronę kuchni. Upewniając się, że Seth
zniknął w niej na dobre, pociągnął blondynkę w swoją stronę i nachylił się nad
dziewczynami, przybierając konspiracyjny ton głosu.
- On zawsze jest… taki? – rzucił
bardziej w kierunku Hope, Ashley postanowiła więc jedynie się przysłuchiwać,
jednocześnie pełniąc funkcję obserwatorki. Nieustannie zerkała w stronę drzwi,
jak gdyby w pokoju nie było wystarczająco cicho, by w razie czego i tak
usłyszeć kroki wchodzącego doń Setha. Nikt jednak nie miał zamiaru jej tego
uświadamiać.
- Odkąd go poznałam, tak – odparła
szeptem brunetka, zastanawiając się, czy wciąż wygląda na odpowiednio
rozgorączkowaną. – Potrafi dopiec…
- I wciąż nie wybaczył twojej mamie,
prawda? – Beau doskonale wiedział, że to jedna z rzeczy, która bolała ją
najbardziej. Hope kochała Sheryl ponad życie, pomimo, że ta nie była jej
biologiczną matką, uważała ją za autorytet i najlepszą kobietę na ziemi,
podczas gdy Seth nie miał najmniejszego problemu, by zmieszać ją z błotem w
obecności jej przyjaciół, by – nie wprost, na całe szczęście – nazwać ją dziwką
i wyglądać przy tym na osobę, która naprawdę ma dobre argumenty na poparcie
tego, co mówi. Jej przyjaciel nie mógł mieć jednak pojęcia, że to naprawdę
niewiele w porównaniu do tego, co Hope musiała znosić na co dzień. I lepiej,
dla wszystkich zebranych w tym salonie, by nigdy się nie dowiedział. – Nie
możesz się tym przejmować, jest rozgoryczony. Zraniła go, teraz odgrywa się
tak, jak potrafi…
- Błagam cię, skończ mówić tak, jakbyś
mu współczuł…
- Nic podobnego, może po prostu na swój
sposób rozumiem ten jego gniew.
Beau nie znał swoich rodziców, jego matka zostawiła go w
szpitalu zaraz po narodzinach, ale niechętnie o tym wspominał. Hope
przypomniała sobie o tym dopiero teraz…
- Zmieńmy temat – zaproponowała, ale nim
zdążyła dać dojść do głowy jakimkolwiek myślom niezwiązanym ze swoim piekielnym
bratem, ten znów dał o sobie znać, krzycząc do niej gdzieś z wnętrza kuchni.
- Hope, nie widzisz tam gdzieś mojego
telefonu?!
Dziewczyna skrzywiła się, ostentacyjnie
przewracając oczami. Ani chwili względnego spokoju…
- Nie! – odkrzyknęła niemal natychmiast,
niespecjalnie się nawet rozglądając.
- Sprawdź pod kocem, pod którym leżysz.
Musiał mi wypaść z kieszeni, miałem go tam jeszcze dziś rano...
Przez jej głowę przebiegło nagle
tysiące myśli. Kanapa, koc, kieszeń, telefon… Wszystko układało się w jedną
całość, było aż nazbyt oczywiste i jeśli jej przyjaciele rozumują równie
szybko, co ona, także musieli to zauważyć. Powiedział im, że Hope śpi tam od
rana. Nagle dodaje, że nie sama… W pierwszym odruchu rzeczywiście odrzuciła z
siebie koc i rozejrzała się po kanapie, później jednak, czując jak jej policzki
znów lekko czerwienieją, spojrzała po twarzach przyjaciół. Ashley siedziała jak
wcześniej, wyglądało więc na to, że nie zrozumiała tej „subtelnej” aluzji
chłopaka, z twarzy Beau nie dało się za to niczego wyczytać. Wyglądał na
zamyślonego… Seth ponaglił ją krzykiem z drugiego pomieszczenia. W tym momencie
była zbyt zdenerwowana, by coś mu odpowiedzieć. Brakowało tylko tego, by w
końcu oznajmił wprost, co sam robił na tej przeklętej kanapie, albo raczej co
miał zamiar robić, bo gdyby chciał wyjawić ich tajemnicę przyjaciołom, musiałby
raczej opowiedzieć im o zeszłej nocy… Na samą tę myśl wzdrygnęła się lekko,
uświadamiając sobie przy okazji, że tak naprawdę, to żadne z nich nie mówiło
nigdy o tajemnicy. Seth nie obiecywał jej, że zachowa wszystko dla siebie, a
przynajmniej w tej chwili nie mogła sobie niczego takiego przypomnieć.
- Nie, czekaj, nieważne… - oznajmił w
końcu, pojawiając się ponownie w drzwiach salonu i uśmiechając do niej całkiem
szczerze. – Przypomniało mi się, że zostawiłem go na górze.
Nie zdążyła odpowiedzieć, już go nie
było. Został za to Beau, wciąż wpatrujący się w przestrzeń tuż za nią i Ashley,
która jak na siebie milczała dzisiaj nienaturalnie. Ich dwoje, jej zażenowanie
i cicha modlitwa: Żeby tylko nie
skojarzyli faktów…
- Dziś chyba nie uda nam się spokojnie
porozmawiać – stwierdziła w końcu Ashley, kiedy Seth zniknął gdzieś na
schodach.
- Racja.
- Przepraszam was… - Hope czuła, jak
palą ją policzki pod czujnym spojrzeniem przyjaciela. Ale to niemożliwe, nie
mógł się przecież domyślić… Komu normalnemu wpadłby w końcu do głowy tak
poroniony pomysł?! Nawet w najbardziej wybujałej wyobraźni nie rodzi się ot tak
myśl, że Seth i Hope… że mogliby… Jedynie ta teoria trzymała ją jeszcze w
pionie. Beau był dobrym obserwatorem, ale był… normalny. Może wyczuł, że coś
jest nie tak, ale była naprawdę niewielka szansa, by od razu skojarzył, o co
chodzi. Taką przynajmniej miała nadzieję.
- Ja wiem, że powinnam powiedzieć mu,
żeby nam nie przeszkadzał, ale on i tak nie posłucha, a…
- Daj spokój. Jesteś chora, nie powinnaś
się denerwować. – Beau uśmiechnął się do niej, ale jego wzrok znów był odrobinę
zamglony. – Pójdziemy już, odpoczywaj… Ashley zostawi ci notatki, prawda Ash?
- Tak… - Blondynka nie wyglądała na
specjalnie zachwyconą propozycją wyjścia, ale pokornie wyjęła ze swojej torby
kilka kartek i położyła je na stoliku. Po raz pierwszy w życiu Hope poczuła
prawdziwą ulgę, że jej przyjaciele już ją opuszczają… Nie mogła być pewna, czy
tego popołudnia Seth nie wpadłby jeszcze na kilka innych pomysłów uprzykrzenia
jej życia, a każdy byłby pewnie jeszcze gorszy i bardziej dosłowny od
poprzedniego. – Trzymaj się, Hope.
Ashley ucałowała jej rozpalony policzek
na pożegnanie i powoli udała się w stronę wyjścia. Białowłosy ruszył zaraz za
nią.
- Beau!
- Tak?
- Jesteś… zły?
- Ależ skąd, wszystko w porządku –
kłamał. – Wracaj do zdrowia, kochanie…
* * *
Ledwie upewniła się, że bramka w
ogrodzie zahałasowała, a przyjaciele wystarczająco się już oddalili,
momentalnie odrzuciła z siebie koc i niemal zeskoczyła z kanapy, wybiegając z
pokoju.
Korytarz był ciemny, ale pokonywała
schody zdając się na swoją intuicję. Mieszkała w tym domu zbyt długo by nie
znać ich wysokości i nie potrafić policzyć każdego kolejnego stopnia aż po
wejście na pierwsze piętro. W każdym z pomieszczeń było straszliwie cicho,
jedynie z sypialni Setha wydobywały się pojedyncze głosy, raz męskie, raz
kobiece… W pierwszym odruchu chciała podbiec do jego drzwi i pchnąć je z całym
impetem, by w sekundę później po domu mógł już rozlec się krzyk jej
wściekłości, ale kiedy dotykała już jego klamki, ostatecznie z tego
zrezygnowała. Zamknęła na chwilę oczy i zaczęła oddychać wolno i spokojnie,
licząc każdy wdech. Ucisk jej drobnej dłoni na klamce rozluźnił się. Drzwi
lekko zahałasowały, ale w pokoju nikt się nie poruszył. Wciąż słychać było
głosy, światło wydostające się przez szparę pod drzwiami migało w dziwnym
rytmie… Musiał coś oglądać, najwyraźniej na tyle głośno, by nie słyszeć jej
kroków. Hope odwróciła się na pięcie i cicho przemknęła do własnej sypialni.
Usiadła na łóżku, by już po chwili
wstać i zrobić rundkę wokół pokoju. Znów usiadła. Wstała. Złapała za świeczkę
stojącą na nocnej szafce i chciała rzucić nią przed siebie, ale powstrzymała
się. Usiadła. Wstała. Kopnęła spodnie, które zsunęły się właśnie z oparcia jej
krzesła. Powróciła do miarowego oddechu i starała się myśleć logicznie.
Myśl
o tym, co czujesz, Hope. Nie myśl, że go nienawidzisz, po prostu skup się na
swoich odczuciach. – Umiejętności wyniesione bardziej w wyniku lektury
psychologicznych książek niż z niewielu wykładów psychologii, na których
dotychczas była, musiały jej wystarczyć. Złapała za swój nadgarstek, przez
chwilę starając się uspokoić tętno, ale ledwo je wyczuwała. Nigdy nie
wiedziała, gdzie powinna łapać… Czując, że to denerwuje ją jeszcze bardziej,
czym prędzej z tego zrezygnowała. – Seth
ze mnie żartuje. Nie powinnam się dziwić. Seth stara się mnie ośmieszyć. Czy
czuję się ośmieszona? Czuję się wściekła. Jestem zła na siebie, bo nie
potrafiłam w żaden sposób się wytłumaczyć. I dlatego, że nie potrafię
powstrzymać go od niszczenia mojego życia. I dlatego, że teraz będzie tak już
zawsze… A na Setha? Tak, oczywiście, że jestem wściekła. Prawie zdradził to, co
działo się między nami zeszłej nocy! Kto wie, czy Beau czegoś się nie domyśla,
przecież nie jest głupi… Z drugiej strony, dlaczego miałoby mu to w ogóle wpaść
do głowy?!
Odchodzisz
od tematu, Hope. Skup się. Pomyśl, co czujesz.
Jestem
rozczarowana. Nigdy nie rozmawialiśmy z Sethem o tym, czy to będzie tajemnicą,
ale wydawało mi się, że samo przez się rozumie się, że… Błąd. Przy nim nic nie
jest przecież oczywiste, nic nie jest normalne. On uwielbia czuć, że ma władzę,
że boję się każdego jego kolejnego ruchu… To właśnie daje mu zaskoczenie.
A
teraz siedzi tam sobie zadowolony, pieprzony psychopata… Ogląda jakiś film,
głęboko w dupie mając wszystko, co zrobił… A może nie? Może jest z siebie
dumny? O tak… Z pewnością jest!
Oczami wyobraźni Hope widziała
już jego złośliwy uśmieszek, rozjaśnione pozornym szczęściem oczy. Zdawało jej
się, że jedyną rozrywkę tutaj stanowi dla niego dręczenie „swojej lalki”,
dlatego było więcej niż oczywistym, że za każdym razem, kiedy udało mu się doprowadzić
ją do wrzenia, musiał być z siebie dumny. Szybko jednak starała się o tym
zapomnieć i znów spojrzeć na sprawę z boku. Co
się stało? Co w związku z tym czujesz? Kto jest za to odpowiedzialny?
Pytania były naiwne i na pierwszy rzut
oka na każde mogłaby odpowiedzieć jednym słowem, ale to właśnie wysilanie się
na wymyślenie bardziej kreatywnych, przez to i bardziej prawdziwych, odpowiedzi
na chwilę odciągało ją od problemu. Może na tym to polegało? By zająć czymś
mózg, nie myśleć o złości, która przepełniała dziewczynę od stóp do głów i
podejść do sprawy bardziej racjonalnie…
Racjonalne podejście do psychopaty samo
w sobie było nieracjonalne.
Kiedy poczuła się na siłach, jeszcze
raz wypuściła z ust powietrze i z uniesioną wysoko głową spojrzała w sufit
starając się skupić na jego białym, czystym kolorze. Pustka. Musiała wkroczyć w
pustkę, by nie plątać się więcej w labiryncie kolejnych zarzutów, które mogła
mu przedstawić. Bo po co, skoro z każdym kolejnym jego uśmiech miał się jedynie
poszerzać, a oczy bardziej błyszczeć? Normalne rozwiązania są dla normalnych
ludzi. Normalnych. Seth mógł zaliczać się do wielu różnych grup, ale nie do
tej. Dla niego kłótnia była zabawą, jej złość świetnym przedstawieniem, strach
– pożywieniem. Nie znała jeszcze powodu jego zachowań, ale powoli rozumiała je
coraz lepiej. Opanowanie powoli zawładnęło jej ciałem. Teraz miała je pod
kontrolą, choć zawsze łatwiej jej było do momentu, kiedy nie znalazła się w
zasięgu jego czarnych tęczówek, które na równi przerażały ją jak i fascynowały.
Wywoływały dreszcze i… takie dziwne uczucie, którego nie potrafiła jeszcze
nazwać. Przychodziło nagle, ale ciężko było się go pozbyć. Porównywalne było
jedynie z migreną.
Ciemny korytarz poprowadził ją wprost
do jego drzwi, tym razem jednak nie zawahała się przed wejściem. Zapominając o
pukaniu, wkroczyła do jego sypialni z poważnym wyrazem na twarzy i od razu
zmierzyła wzrokiem jego rozłożoną na łóżku postać. Nie miał na sobie koszulki,
a jego dżinsy lekko spadały, obnażając część bokserek. Na jego umięśnionym
brzuchu spoczywał laptop, z którego wydobywały się jedyne dźwięki. Już nie
film, muzyka. Głośne, gitarowe brzmienia jeszcze przez chwilę tańczyły w jej
głowie nawet wtedy, kiedy już ją wyłączył.
Odłożył notebook na bok i wstał,
podchodząc do niej kilka kroków. Jego brzuch był nieprzyjemnie czerwony,
zapewne z powodu parzącego go wcześniej laptopa. Ból zdawał się jednak
bynajmniej mu nie przeszkadzać.
- Dobrze się bawiłeś? – Hope szybko
zrozumiała, że jej ton przybrał zbyt oskarżycielski wyraz, ale zwyczajnie nie
potrafiła inaczej, kiedy widziała to zadowolenie odbijające się w jego czarnych
tęczówkach. Przy tym człowieku cała jej teoretyczna wiedza na temat psychologii
i opanowywania własnego gniewu i uczuć… no właśnie. Pozostawała jedynie teorią.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Goście
już wyszli?
- Wyszli.
- Myślę, że się polubimy. – Brunet
uśmiechnął się w odpowiedzi na jej zupełnie zagubione spojrzenie i jeszcze
przez chwilę mógł nacieszyć się ciszą. – Nawet się nie uśmiechniesz, lalko?
Wyglądasz na spiętą…
- A jak mam wyglądać? To był z twojej
strony cios poniżej pasa, nie rozumiesz?! Byłam skołowana, ledwo otrząsnęłam
się z koszmaru, a ty z każdym słowem starałeś się jeszcze bardziej mnie dobić!
Po co, Seth? Dlaczego chcesz ze mną walczyć? – Jej głos zadrżał, kiedy zbliżył
się do niej jeszcze o krok. Był od niej wyższy, ale schylił się wystarczająco,
by mogła poczuć na wargach jego gorący oddech. Wydawało jej się, że Seth
uwielbia rozmawiać właśnie w taki sposób, kiedy dzieliły ich zaledwie
milimetry. Prawdopodobnie wiedział o tym, że wtedy Hope staje się bardziej
bezbronna, że ciężko skupić jej myśli… To było dziwne. Z racji tego, że jest
jej bratem, a już tym bardziej faktu, jakim
bratem jest, powinna czuć do niego wyłącznie niechęć. Fizycznie jednak wciąż
coś ciągnęło ją do mężczyzny o niskim, przejmującym głosie i silnych, sprawnych
dłoniach.
- Walka… och, lalko, a co z ciebie za
przeciwnik?
- Nazywaj to jak chcesz. Doskonale
wiesz, o co mi chodzi! – powiedziała może zbyt szybko i zbyt głośno, nie tak
jak sama tego po sobie oczekiwała, ale rozmowa i tak już dawno zeszła na
niewłaściwy tor i ciężko było naprowadzić ją z powrotem… - Nie lepiej jest tak,
jak było… wczoraj? W nocy?
- Lepiej, ale do tego musisz być tak
samo grzeczna jak wczoraj w nocy. Kiedy oddajesz pocałunki i jęczysz tak
słodko, nie jestem w stanie cię skrzywdzić… choćbym chciał. Ale w dzień znowu
robisz się opryskliwa, a to mnie drażni. Mówiłem ci już, że łatwo wyprowadzić
mnie z równowagi…
Hope nie spuszczała go z oczu, kiedy
powoli zaczął przejeżdżać dłońmi wzdłuż jej ciała, podciągać przylegającą
koszulkę… Postanowiła nie reagować na to tak długo, dopóki będzie sprawiało jej
to przyjemność, ale jednocześnie odsunęła lekko twarz, by nie pozwolić mu
dotknąć swoich ust. Nie chciała, by przerwał tę rozmowę w ten sposób. Nie
teraz, kiedy prawie doszła już do celu… Jego tęczówki zaszły mgłą, kiedy
ułożyła dłonie na jego brzuchu, choć tylko po to, by delikatnie go odsunąć. Nie
sprzeciwiał się, a kiedy przesunęła go już na tyle, że nie czuła na twarzy jego
oddechu, w zamian za to pozostawiła dłonie oparte o jego gorącą skórę.
Przesuwała delikatnie palcami, głaszcząc wrażliwe miejsca. Jednocześnie musiała
pilnować się, by żadne z nich nie straciło wątku…
Poczuła jak jego ręka wsuwa się
delikatnie za pasek jej spodni z tyłu i wyprostowała się gwałtownie, starając
się dać mu do zrozumienia, że powinien w tej chwili przystopować…
- Teraz nie chcesz mnie skrzywdzić,
prawda?
- Nie, teraz jesteś grzeczna.
- A jeśli będę grzeczna… tak po prostu…
na co dzień? - Prawą dłonią powędrowała w górę jego klatki piersiowej, drapiąc
go przy tym delikatnie i położyła ją na męskim karku, ze zdumieniem obserwując,
że wcale nie musi się do tego zmuszać. Przeciwnie. Ciężko było jej powstrzymać
się od zaciśnięcia dłoni na jego szyi i przysunięciu się o ten jeden, dzielący
ich krok, by go pocałować. Teraz, kiedy skupiała się dokładnie na każdym swoim
odczuciu, dochodziło do niej o wiele więcej niż zazwyczaj. Niektóre z tych
informacji przerażały ją bardziej niż sam Seth.
- To pewnie utrzymam cię przy życiu
przynajmniej przez kolejny tydzień… - uśmiechnął się, a ona chyba po raz
pierwszy odpowiedziała mu tym samym.
- Obiecaj mi, że to co robimy pozostanie
tylko pomiędzy naszą dwójką… Że nikt inny się nie dowie. Obiecaj, a ja obiecam
ci, że będę grzeczna…
- Ty będziesz grzeczna dla własnego
bezpieczeństwa, a nie z powodu żadnej głupiej obietnicy. – Seth zaśmiał się
zimno, ale widząc w oczach swojej lalki swego rodzaju ból, postanowił chociaż
po części ją zadowolić. – Dopóki dotrzymasz swojej części umowy, nie masz się o
co martwić. Ale mam też swój własny warunek.
- Słucham… - Negocjacje nie należały do
jej ulubionych zajęć, ale przynajmniej Seth chciał z nią rozmawiać, a to już
pewien postęp. Gdyby wpadła tu wściekła jak osa, jak zamierzała to zrobić na
początku, zapewne nie osiągnęłaby nawet tego. Raczej dałaby mu poczucie, że
wygrał. Bo i po co robił to wszystko, jeśli nie po to, by wyprowadzić
dziewczynę z równowagi?
- Przyznaj w końcu, że to ci się podoba…
- Jego usta musnęły kobiecą szyję w tym samym momencie, kiedy palce zacisnęły
się na jej lewym pośladku. – Przyznaj, że podoba ci się to, jak cię pieprzę.
- Nawet jeśli, to nie zmienia faktu, że
jesteś chorym zboczeńcem… - mruknęła łagodnie, kiedy otarł się o nią i popchnął
bardziej na ścianę. Brunet przygwoździł ją do płaskiej powierzchni i mocno
objął w talii swoją zabawkę. Spodziewał się takiej odpowiedzi, toteż na jego
ustach pojawił się znów ten lubieżny uśmieszek, który nie znikał z nich niemal
nigdy, kiedy dziewczyna znajdowała się w pobliżu. Jedynie czasami, gdy się
złościł… Teraz jednak ta odpowiedź była dla niego jak najbardziej zadowalającą.
Jego laleczka wciąż nie traciła charakteru.
- Nie wysilaj się, dla mnie to tylko komplementy
– odparł nonszalancko, kiedy jęknęła cicho czując jak mocno napiera na jej
ciało, jedną z nóg wsuwając pomiędzy jej… Jego rozgrzana klatka piersiowa
niemal parzyła delikatne, kobiece ciało. Gdyby mocno jej nie przytrzymywał,
pewnie zsunęłaby się po tej ścianie… Jeśli wcześniej nie była specjalnie
przekonana do swojej domniemanej gorączki, teraz miała ją na pewno. Co najmniej
czterdzieści stopni. I rosła…
- Powiedz wprost. Drugi raz nie poproszę
– szepnął prosto do jej ucha, odsuwając z niego jej włosy. Szorstkie opuszki
palców od niechcenia głaskające delikatną skórę za jej uchem tworzyły
niesamowicie przyjemne uczucie. Czegokolwiek Seth by nie robił, wyglądał przy
tym tak, jak gdyby wcale nie zdawał sobie sprawy z tego, jak to może na nią działać.
A jego obojętność rozpalała ją jeszcze bardziej…
- Sam widzisz… - szepnęła. – Tak. Przyznaję.
- W porządku.
W jednej chwili uścisk ramion zniknął,
oddech przestał parzyć jej skórę, a chude nogi ugięły się pod ciężarem jej nie
przytrzymywanego już ciała… Odsunął się, odwrócił i odszedł w kierunku łóżka, a
ona w jednej chwili poczuła się strasznie samotna, opuszczona, miała wrażenie,
że jej ciało zadrżało z zimna i chyba faktycznie zadygotało, choć za wszelką
cenę starała się to ukryć. W jej oczach widać było jednak zdziwienie. Seth
widział je tam, kiedy tylko ponowne odwrócił się w jej stronę. Odbijało się w
nich razem z zawodem i swego rodzaju bólem, którego sama pewnie nawet nie
dostrzegała. Była zbyt dumna, by się do tego przyznać.
- To… wszystko? – spytała cicho,
poprawiając na sobie ubranie i w myślach dziękując Bogu, że znajduje się tak
blisko drzwi, by jak najszybciej się stamtąd wymknąć. Nie widział tego, ale
mógł zrozumieć po uldze, jaka biła od niej, kiedy rozejrzała się dookoła i
odzyskała poczucie rzeczywistości.
- Wszystko. Na dzisiaj… - dodał ciszej,
włączając na powrót przerwaną przedtem piosenkę. Chwilę później oderwał znów
wzrok od monitora, a nim Hope zdążyła wymyślić choć w miarę racjonalną wymówkę,
dlaczego musi wyjść stąd już, natychmiast, on przesunął się na łóżku tak, by
większość prawej strony materaca pozostawić wolną i spojrzał na nią ze
zniecierpliwieniem, kiedy nie od razu odczytała ten wysłany jej przed chwilą
sygnał.
- Nie usiądziesz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz