Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

9. Jeśli dostałeś najsłabsze karty, nie możesz wygrać nimi uczciwie


         Cały salon pochłonęła ciemność, za oknem słychać było jedynie niewyraźne podmuchy wiatru. Tykanie zegara było dla jej uszu torturą. Podniosła się z kanapy obolała, jak gdyby całą noc przeleżała na kamieniach, a nie miękkich poduszkach. Kiedy siadała, w jej głowie zaczęło wirować. Miała wrażenie, że nim zasnęła, ktoś mocno uderzył ją w głowę. Pokój był ciemniejszy niż zazwyczaj, a jedynego światła dostarczała zapalona w kącie mała lampka, która raziła jej błękitne oczy ilekroć spojrzała w tamtą stronę. Przez chwilę Hope miała wrażenie, że świat wiruje, sekundę później wszystko wróciło do normy. Stanęła na nogi, by wykonać kilka kroków w głąb pokoju. Jej kończyny wyginały się nienaturalnie… Czuła, jak gdyby przez czas swojej krótkiej drzemki zapomniała jak się chodzi…
         I wtedy go zobaczyła. Siedział w przeciwległym do punktu światła kącie i nawet nie zwracał na nią uwagi, obracając coś w dłoniach. Był ubrany dokładnie tak samo, jak pierwszego wieczoru, kiedy go zobaczyła, ale w chwilę potem został już bez koszulki, choć wcale się nie poruszył. Wszystkie jego mięśnie, napięte jak zawsze, wyglądały niemal obłędnie w półmroku panującym w salonie. Od kilku chwil było tu już zdecydowanie jaśniej. Hope chciała podejść w jego stronę, ale kiedy zrobiła pierwszy krok, jej kostka nagle strasznie mocno zabolała, a szczupłe ciało runęło na podłogę. Spojrzała na swoją nogę, po której ciekła krew… Cała jej skóra pokryta była bordowym płynem sączącym się prawdopodobnie z okolic stopy, ale ona nie czuła bólu. Przyjrzała się lepiej, z trudem przyciągając nogę do siebie… Źródłem krwi była ogromna, otwarta rana. Nawet nie zastanawiała się, czy powinno ją to boleć… Nie bolało. Jednak widok takiej ilości czerwieni przerażał ją. Była w stanie dostrzec jedynie ją. Wyróżniała się na tle czarnobiałego pomieszczenia jakby narysowana, teraz już nie bordowa, a żywoczerwona… Prędko zauważyła też, że z drugiej nogi również leje się krew.
         Nie mogła wstać z podłogi. Ścięgna łączące jej stopę z łydką były przecięte… W dłoniach Setha zaświecił nagle nóż. Dopiero teraz oczy Hope zajaśniały przerażeniem.
 - Coś ty zrobił!?! – krzyknęła, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie powinno ją to boleć. I zabolało… Nagle zaczęła wrzeszczeć, miotać się na twardej podłodze… Seth jedynie zbliżył się do niej i przykucnął przy zmaltretowanym, kobiecym ciele.
 - Jesteś śliczna – mruknął do niej, ocierając się nosem o jej policzek. Kiedy się odsunął, na jego twarzy pozostała strużka krwi. Nie czuła już żadnej innej rany, ale ta widocznie musiała gdzieś tam być. Nagle zauważyła, że jej włosy są mokre i coś ścieka z nich na i tak zabrudzoną podłogę.
         Brunet nie zwracał na to uwagi. Złapał swoją przybraną siostrę w pasie i podniósł ją niczym małą, niewiele ważącą dziewczynkę, by klękając na posadzce usadowić ją na swoich kolanach. Przytulił ją mocno do siebie, kładąc jej głowę na swoim ramieniu i cicho mruczał jej wprost do ucha coś, co brzmiało jak kołysanka. Hope poruszyła się nerwowo. Miała pewność, że jeśli teraz zaśnie, nie obudzi się już nigdy więcej.
 - Przestań! Wypuść mnie! Proszę, ja nie chcę tak umierać…
 - Więc jak chcesz umrzeć, moja śliczna lalko? Mogę dać ci ten wybór, jeśli bardzo tego chcesz. – Jego uśmiech był diabelny, czarne oczy płonęły żądzą, gdy na nią patrzył. Trzymał jej ciało w stalowym uścisku, nie pozwalał jej się poruszać… Wszystko nagle stało się dla niej jeszcze bardziej bolesne. Widziała swoje posiniaczone ręce, kiedy za wszelką cenę chciała odepchnąć nimi od siebie jego ciało. Wszędzie była krew, jej krew. A on oddychał tak spokojnie, tak miarowo…
         Minęła minuta, a Hope wciąż milczała. Minęło kolejnych kilka, a Seth zaczął się niecierpliwić. Złapał jej mokre włosy i ciągnąc za nie mocno odchylił jej głowę do tyłu. Przytrzymywał ją w ten sposób jedną ręką, podczas gdy w drugiej wciąż trzymał ostry, zadziwiająco czysty nóż, który odbijając od siebie światło stojącej w kącie lampki lśnił niczym wypolerowane lustro. Przyłożył ostrze do odsłoniętej szyi i lekko przeciągnął je w stronę brody, na razie nie pozostawiając śladów.
 - Co ty mi zrobiłeś? – Jakby z oddali dobiegł ją jej własny szept. Jej głos drżał, w oczach zebrały się słone łzy. Nie mogła nie płakać czując, że zaraz umrze. W dodatku widziała w jego oczach ogromną satysfakcję z bólu, który jej zadaje… Ta satysfakcja odbijała się już w nich niejednokrotnie. Za każdym razem, kiedy ranił ją słowami, tak samo, jak teraz tym nożem.
 - Stworzyłem cię taką, jaką chciałem cię mieć, laleczko. I muszę przyznać, że pięknie mi to wyszło. Idealna zabawka…
 - Nie! Puść mnie! Puszczaj mnie, Seth! 
 - Co?! Przecież ja wcale cię nie trzymam. – Na twarzy chłopaka przed nią wyrysowało się zdziwienie, a ona nie potrafiła powstrzymać się od płaczu. Wyraźnie czuła na sobie jego dłonie, zimne ostrze noża drażniło gładką skórę jej szyi, powoli kierowało się w stronę tętnicy… Miała wrażenie, że tylko sekundy powstrzymują go od wbicia noża prosto pomiędzy kości, kiedy na jego ustach znów pojawił się uśmiech. Szarpnęła się, ale uścisk na jej ciele nie zelżał. Krzyknęła, ale nikt nie reagował… 
 - Błagam, nie rób mi tego! Nie chcę umierać! Nie chcę!
         I wtedy to do niej dotarło. Prędkość, z którą poruszył ręką i chrzęst własnych kości. Bólu nie zdążyła już poczuć. Zimny nóż pozostał w jej gardle.


         Ocknęła się głośno dysząc, a jej oddech był szybki jak nigdy dotąd. Otwartymi szeroko oczyma zdążyła zarejestrować już tylko plecy chłopaka, który opuścił właśnie salon, w którym leżała na kanapie, po czym została sama. Nie było już ciemno, a powietrze nie śmierdziało stęchlizną ani krwią… Na języku nie czuła już metalicznego smaku.
         Złapała się za serce i załkała cicho, kiedy uświadomiła sobie, że to był tylko sen. I właśnie wtedy dotarło do niej pukanie do dębowych drzwi w pokoju obok i głośne kroki Setha, który zmierzał w ich stronę. Głos Ashley był ostatnim, co chciałaby w tym momencie usłyszeć…
 - Ymm… zastaliśmy Hope? – dobiegło jej ciche, nieśmiałe pytanie.
         Starła łzy ze swoich policzków i mocno przetarła zaspane oczy. Koszmar dopiero się zaczynał…


 - Hope? Słabo wyglądasz… Jesteś chora?
         Brunetka nie zdążyła jeszcze pogodzić się z myślą, że koszmar, przez który przed chwilą przeszła, był tylko snem, kiedy jej mózg zarejestrował już kolejne źródło kłopotów. Była nim jej najlepsza przyjaciółka, stojąca nieopodal ze zmartwioną miną i białowłosy chłopak skrywający się za jej plecami. Mierzyli ją oboje pełnymi niepokoju spojrzeniami, przez co szybko zrozumiała, że musiała wyglądać… niecodziennie. Czuła pot na swoim ciele i rany po paznokciach wyryte we własnych dłoniach. Wiedziała też, że cała jej szyja prawdopodobnie pokryta jest wieloma ugryzieniami, które stanowiły jej jedyne pamiątki po poprzedniej nocy. Przez chwilę zastanawiała się, czy i tamten wieczór nie był jedynie snem, kiedy w drzwiach pojawił się wysoki, wyjątkowo przystojny brunet, rozwiewając jej wątpliwości. Stał zdecydowanie zbyt blisko jej przyjaciół. Ten widok przyprawiał ją o dreszcze.
 - Chyba się przeziębiła. Od rana trochę majaczy, pewnie ma gorączkę… - Głos Setha dochodził do niej jakby z oddali, a jego widok przyprawiał ją o zawroty głowy. Nie do końca była w stanie zrozumieć scenę, która właśnie rozgrywała się zaledwie kilka kroków od niej. Czy jej oprawca właśnie ucinał sobie pogawędkę z dwójką najbliższych jej osób? I dlaczego Beau patrzył na niego w ten sposób, po co kiwał głową?! Czy Ashley właśnie się do niego uśmiechnęła?!
         Głupcy, nie widzicie, że ten człowiek próbował mnie zabić?!
         W tym momencie nie była już pewna, ile z jej wspomnień zdarzyło się rzeczywiście, a ile było tylko senną marą. Faktycznie czuła, że ma gorączkę. Jej głowa pękała przy każdym kolejnym słowie Setha. Niski głos ranił jej myśli jak ostra żyletka. Ten sam głos, który w nocy szeptał jej do ucha, jak pięknie wygląda spocona, z rozrzuconymi po poduszce włosami i rozanieleniem na twarzy… Bała się myśleć, co mógł wynieść za chwilę na światło dzienne. A strach paraliżował jej ciało na tyle, że nie była w stanie się poruszyć. Patrzyła na Beau z niemą prośbą o ratunek. Ale on nie spoglądał nawet w jej stronę. Właśnie podawał rękę jej bratu, przedstawiając się nieprawdziwym imieniem. Chwilę później usłyszała też imię Ashley wypowiedziane przez nią melodyjnym głosem, a do jej mózgu doszło w końcu, że za późno już na panikę.
         Była zdana na łaskę i niełaskę Setha. Znowu. A jego uśmiech niczego dobrego nie wróżył…
 - Długo już tak siedzi? – spytała zatroskanym głosem blondynka, wskazując ruchem głowy swoją najlepszą przyjaciółkę. Hope wyprostowała się i odgarnęła włosy z twarzy, starając się przynajmniej fizycznie powrócić do względnej normalności. Szok powoli ustępował miejsca opanowaniu. Teraz bardziej już udawała owładniętą gorączką dziewczynę, niż faktycznie nią była. Jej przyjaciele doskonale wiedzieli, jak ciężko znosi ona przeziębienia i jak bardzo majaczy, kiedy termometr wskazuje chociażby o dwa, trzy stopnie więcej niż powinien. Musiała się tego trzymać, jeśli kłamstwo Setha nie miało wyjść na jaw.
         Cholera, znów gramy w jednej drużynie
 - Jakiś czas… - Cała trójka zmierzyła ją podejrzliwym spojrzeniem, kiedy poruszyła się niespokojnie na kanapie i pociągnęła w swoją stronę okrywający ją koc, naciągając go aż po szyję.
 - Wszystko ze mną w porządku, to tylko przeziębienie – szepnęła, z początku nie poznając swego głosu. Na jego dźwięk przyjaciele odetchnęli jednak z ulgą. Beau podszedł do niej jako pierwszy, zajmując miejsce w nogach kanapy i delikatnie położył swoją dłoń na czole dziewczyny. Brunetka nie mogła zaprzeczyć, że usprawiedliwianie swojego niecodziennego zachowania gorączką nawet jej odpowiadało. I przynajmniej logicznie tłumaczyło majaczenie, które zawsze wyrywało jej się z ust zamiast słów w najmniej odpowiednim momencie, kiedy to Seth był w pobliżu, nagłe zmiany nastrojów i rozpalone ciało. Tego ostatniego nawet przed samą sobą nie potrafiła wytłumaczyć.
 - Faktycznie, jesteś rozpalona – mruknął do niej chłopak, marszcząc lekko czoło. – Ba, gorąca jak cholera…
 - Już w nocy jej to mówiłem… - odezwał się nagle Seth, przybierając całkiem neutralny wyraz twarzy, kiedy w Hope aż się zagotowało. Faktycznie, mówił… Ale w odrobinę innym kontekście. – Nie chciała brać żadnych leków i rano obudziła się już taka… jak roślinka. Leży tu od tego czasu. 
 - Nie przesadzaj – burknęła w końcu, przerywając mu, by nie dodawał już niczego więcej. W tym samym czasie Ashley usiadła na jednym z foteli naprzeciwko niej i w milczeniu przyglądała się Sethowi, nawet nie próbując ukryć swojego zainteresowania. Hope nie mogła mieć jej tego za złe, wiedziała, że ten chłopak jest dla jej przyjaciółki niemal uosobieniem słowa „ciacho”, którego ta tak często używała, ale i tak poczuła pewne ukłucie zazdrości. Ashley była śliczna, naturalna, ubrana w przylegającą koszulkę i ładnie opinające jej kształty biodrówki, podczas gdy ona leżała na kanapie z rozwalonymi włosami i zaspaną twarzą o głupim wyrazie. Gdyby Seth miał wybierać…
         Czym prędzej odrzuciła od siebie tę myśl, starając się za wszelką cenę wyrzucić z głowy obraz Ashley i Setha… razem.
 - No dobra, porozmawiamy o tym później… - Na ustach bruneta znów pojawił się ten złośliwy uśmieszek, który przez ostatnie dni zdążyła już znienawidzić, a oczy zaświeciły mu się przy słowie „porozmawiamy”. I choć wizyta przyjaciół była w tym momencie dla Hope wyjątkowo niekomfortową, miała nadzieję, że zostaną dziś długo.
         Bardzo długo.
 - Wracam do siebie – oznajmił w końcu brunet, powoli kierując się w stronę wyjścia. A kiedy Hope już chciała odetchnąć z ulgą, by chwilę później móc wyżalić się przyjaciołom, Ashley była w pełnej gotowości, by nieświadomie zepsuć jej tę chwilową przyjemność.
 - Myślałam, że choć chwilę pogadamy… Chcieliśmy cię poznać. W końcu będziemy pewnie dość często się widywać.
         Seth zatrzymał się i odwrócił w jej stronę, nie odpowiadając. Jego wzrok był zimny i nieobecny, zupełnie inny niż jeszcze przed chwilą, a Hope nie mogła przy tym oprzeć się wrażeniu, że schowane w kieszeniach dłonie ma mocno zaciśnięte. Dziewczyna nie mogła jedynie zdecydować się, który powód jego nagłego zdenerwowania był bardziej prawdopodobny. To, że Ashley mu się sprzeciwiła, czy że ma zamiar spotykać się z Hope tak często, jak dotychczas, choć sam Seth uważał pewnie, że od teraz ma swoją lalkę na wyłączność?
         Ach, lalka. Nawet w jej myślach obijało się już to słowo.
         Nim jednak zdążył dać odpowiedź, która być może rozwiałaby wątpliwości Hope, gadatliwa z natury Ashley postanowiła kontynuować.
 - To niesamowite, że jesteś tu już od pięciu dni, a my widzimy cię dopiero teraz… Chodzisz na naszą uczelnię, prawda?
 - Tak, ale nie jestem tak pilnym uczniem jak Hope. – Uśmiechnął się nieszczerze. – Obecność na kilku wykładach w semestrze mi wystarczy. Nie można być nadgorliwym.
 - Podejście całkiem niezłe, tyle że odpadniesz po pół roku… - Tym razem do rozmowy wtrącił się Beau, a Hope niemal modliła się w duchu, by Seth nie odebrał tego jako zaczepkę. Odkąd Beau złapał ją za rękę, brunet patrzył na niego z pewną – choć niewielką, jak na siebie – dozą nienawiści w tych przerażających, czarnych oczach.
 - Żartujesz, tak? Matka Hope… to znaczy nasza matka, jest dobrą… przyjaciółką – przez chwilę ostentacyjnie wahał się nad doborem słów, przez co Hope spojrzała na niego z żądzą mordu w oczach – przyjaciółką głównego inwestora jakichś ważnych badań na tym uniwersytecie. Jestem ostatni na liście osób do wywalenia, Hope zresztą też. Nie mówiła wam?
         Z cichą satysfakcją obserwował zdziwienie na twarzy tych dwojga. Tak, nie mówiła. To pewne. Nie chciała pewnie, żeby sądzili, że dostała się tylko dlatego, że ma znajomości. No cóż, przyjaciele powinni znać prawdę…
 - Seth, to nie jest…
 - …tajemnicą, że nie dostałem się na tę uczelnię za wybitne osiągnięcia. Nie składałem nawet papierów, Sheryl zrobiła wszystko sama. Nawet nie chcę myśleć, ile musiała… zrobić. – Jego ton głosu stał się wyjątkowo sugestywny i wszyscy załapali bez problemu. Każdy już, może z wyjątkiem samego Setha, chciał zakończyć ten temat niemal natychmiast. Beau odwrócił się w stronę Hope i uspokajająco gładząc jej dłoń, zwrócił się prosto do niej.
 - Skoro o inwestorach mowa… - zniżył głos – Dwayne cię dzisiaj szukał. Lepiej rozglądaj się po korytarzach…
 - Kim jest Dwayne? – Seth nie byłby sobą, gdyby jeszcze raz nie mógł przerwać im w nieodpowiedniej chwili. Wychodził z założenia, że skoro nalegali, żeby został, to muszą teraz znosić jego towarzystwo. Tylko to „poznanie”, o którym mówiła blondynka, wolałby zachować na później. Po co straszyć ludzi od samego początku, nie wiedząc jeszcze jak ważnymi pionkami są w tej grze i jak najlepiej nimi poruszyć?
 - Wydaje mi się, że już się spotkaliście…
 - To ten chłopak z parkingu – wyjaśniła Hope. – Nie chciałam o nim rozmawiać i dalej nie chcę. Nie z tobą. 
 - Twoja strata. Będę w kuchni, jakby ktoś mnie potrzebował…
         Wyszedł, z pewnością zdając sobie sprawę, że raczej go już nie zawołają, ale i tak był z siebie zadowolony. Z salonu dobiegała go jedynie cisza.
         Beau i Ashley siedzieli wyprostowani sztywno na swoich miejscach, patrząc na siebie bez słowa. Obydwoje wyglądali na lekko zmieszanych, z czego jedynie białowłosy chłopak starał się chociaż udawać, że tak nie jest. Przez chwilę przyglądał się jeszcze Hope, obserwując jak jej rumieńce złości coraz bardziej bledną pod wpływem powracającego do niej spokoju, aż w końcu, po blisko dwóch minutach milczenia, uśmiechnął się i zaśmiał niespodziewanie, co u dziewczyn wcale nie spotkało się z akceptacją.
 - Tobie też odbiło? – mruknęła jedynie Ashley, patrząc na chłopaka spod byka. Beau odgarnął powoli włosy, które naleciały mu do oczu i spojrzał w stronę kuchni. Upewniając się, że Seth zniknął w niej na dobre, pociągnął blondynkę w swoją stronę i nachylił się nad dziewczynami, przybierając konspiracyjny ton głosu.
 - On zawsze jest… taki? – rzucił bardziej w kierunku Hope, Ashley postanowiła więc jedynie się przysłuchiwać, jednocześnie pełniąc funkcję obserwatorki. Nieustannie zerkała w stronę drzwi, jak gdyby w pokoju nie było wystarczająco cicho, by w razie czego i tak usłyszeć kroki wchodzącego doń Setha. Nikt jednak nie miał zamiaru jej tego uświadamiać.
 - Odkąd go poznałam, tak – odparła szeptem brunetka, zastanawiając się, czy wciąż wygląda na odpowiednio rozgorączkowaną. – Potrafi dopiec…
 - I wciąż nie wybaczył twojej mamie, prawda? – Beau doskonale wiedział, że to jedna z rzeczy, która bolała ją najbardziej. Hope kochała Sheryl ponad życie, pomimo, że ta nie była jej biologiczną matką, uważała ją za autorytet i najlepszą kobietę na ziemi, podczas gdy Seth nie miał najmniejszego problemu, by zmieszać ją z błotem w obecności jej przyjaciół, by – nie wprost, na całe szczęście – nazwać ją dziwką i wyglądać przy tym na osobę, która naprawdę ma dobre argumenty na poparcie tego, co mówi. Jej przyjaciel nie mógł mieć jednak pojęcia, że to naprawdę niewiele w porównaniu do tego, co Hope musiała znosić na co dzień. I lepiej, dla wszystkich zebranych w tym salonie, by nigdy się nie dowiedział. – Nie możesz się tym przejmować, jest rozgoryczony. Zraniła go, teraz odgrywa się tak, jak potrafi… 
 - Błagam cię, skończ mówić tak, jakbyś mu współczuł… 
 - Nic podobnego, może po prostu na swój sposób rozumiem ten jego gniew. 
         Beau nie znał swoich rodziców, jego matka zostawiła go w szpitalu zaraz po narodzinach, ale niechętnie o tym wspominał. Hope przypomniała sobie o tym dopiero teraz…
 - Zmieńmy temat – zaproponowała, ale nim zdążyła dać dojść do głowy jakimkolwiek myślom niezwiązanym ze swoim piekielnym bratem, ten znów dał o sobie znać, krzycząc do niej gdzieś z wnętrza kuchni.
 - Hope, nie widzisz tam gdzieś mojego telefonu?!
         Dziewczyna skrzywiła się, ostentacyjnie przewracając oczami. Ani chwili względnego spokoju…
 - Nie! – odkrzyknęła niemal natychmiast, niespecjalnie się nawet rozglądając.
 - Sprawdź pod kocem, pod którym leżysz. Musiał mi wypaść z kieszeni, miałem go tam jeszcze dziś rano...
         Przez jej głowę przebiegło nagle tysiące myśli. Kanapa, koc, kieszeń, telefon… Wszystko układało się w jedną całość, było aż nazbyt oczywiste i jeśli jej przyjaciele rozumują równie szybko, co ona, także musieli to zauważyć. Powiedział im, że Hope śpi tam od rana. Nagle dodaje, że nie sama… W pierwszym odruchu rzeczywiście odrzuciła z siebie koc i rozejrzała się po kanapie, później jednak, czując jak jej policzki znów lekko czerwienieją, spojrzała po twarzach przyjaciół. Ashley siedziała jak wcześniej, wyglądało więc na to, że nie zrozumiała tej „subtelnej” aluzji chłopaka, z twarzy Beau nie dało się za to niczego wyczytać. Wyglądał na zamyślonego… Seth ponaglił ją krzykiem z drugiego pomieszczenia. W tym momencie była zbyt zdenerwowana, by coś mu odpowiedzieć. Brakowało tylko tego, by w końcu oznajmił wprost, co sam robił na tej przeklętej kanapie, albo raczej co miał zamiar robić, bo gdyby chciał wyjawić ich tajemnicę przyjaciołom, musiałby raczej opowiedzieć im o zeszłej nocy… Na samą tę myśl wzdrygnęła się lekko, uświadamiając sobie przy okazji, że tak naprawdę, to żadne z nich nie mówiło nigdy o tajemnicy. Seth nie obiecywał jej, że zachowa wszystko dla siebie, a przynajmniej w tej chwili nie mogła sobie niczego takiego przypomnieć.
 - Nie, czekaj, nieważne… - oznajmił w końcu, pojawiając się ponownie w drzwiach salonu i uśmiechając do niej całkiem szczerze. – Przypomniało mi się, że zostawiłem go na górze.
         Nie zdążyła odpowiedzieć, już go nie było. Został za to Beau, wciąż wpatrujący się w przestrzeń tuż za nią i Ashley, która jak na siebie milczała dzisiaj nienaturalnie. Ich dwoje, jej zażenowanie i cicha modlitwa: Żeby tylko nie skojarzyli faktów…
 - Dziś chyba nie uda nam się spokojnie porozmawiać – stwierdziła w końcu Ashley, kiedy Seth zniknął gdzieś na schodach.
 - Racja. 
 - Przepraszam was… - Hope czuła, jak palą ją policzki pod czujnym spojrzeniem przyjaciela. Ale to niemożliwe, nie mógł się przecież domyślić… Komu normalnemu wpadłby w końcu do głowy tak poroniony pomysł?! Nawet w najbardziej wybujałej wyobraźni nie rodzi się ot tak myśl, że Seth i Hope… że mogliby… Jedynie ta teoria trzymała ją jeszcze w pionie. Beau był dobrym obserwatorem, ale był… normalny. Może wyczuł, że coś jest nie tak, ale była naprawdę niewielka szansa, by od razu skojarzył, o co chodzi. Taką przynajmniej miała nadzieję.
 - Ja wiem, że powinnam powiedzieć mu, żeby nam nie przeszkadzał, ale on i tak nie posłucha, a…
 - Daj spokój. Jesteś chora, nie powinnaś się denerwować. – Beau uśmiechnął się do niej, ale jego wzrok znów był odrobinę zamglony. – Pójdziemy już, odpoczywaj… Ashley zostawi ci notatki, prawda Ash?
 - Tak… - Blondynka nie wyglądała na specjalnie zachwyconą propozycją wyjścia, ale pokornie wyjęła ze swojej torby kilka kartek i położyła je na stoliku. Po raz pierwszy w życiu Hope poczuła prawdziwą ulgę, że jej przyjaciele już ją opuszczają… Nie mogła być pewna, czy tego popołudnia Seth nie wpadłby jeszcze na kilka innych pomysłów uprzykrzenia jej życia, a każdy byłby pewnie jeszcze gorszy i bardziej dosłowny od poprzedniego. – Trzymaj się, Hope.
         Ashley ucałowała jej rozpalony policzek na pożegnanie i powoli udała się w stronę wyjścia. Białowłosy ruszył zaraz za nią. 
 - Beau!
 - Tak?
 - Jesteś… zły?
 - Ależ skąd, wszystko w porządku – kłamał. – Wracaj do zdrowia, kochanie…


* * *

         Ledwie upewniła się, że bramka w ogrodzie zahałasowała, a przyjaciele wystarczająco się już oddalili, momentalnie odrzuciła z siebie koc i niemal zeskoczyła z kanapy, wybiegając z pokoju.
         Korytarz był ciemny, ale pokonywała schody zdając się na swoją intuicję. Mieszkała w tym domu zbyt długo by nie znać ich wysokości i nie potrafić policzyć każdego kolejnego stopnia aż po wejście na pierwsze piętro. W każdym z pomieszczeń było straszliwie cicho, jedynie z sypialni Setha wydobywały się pojedyncze głosy, raz męskie, raz kobiece… W pierwszym odruchu chciała podbiec do jego drzwi i pchnąć je z całym impetem, by w sekundę później po domu mógł już rozlec się krzyk jej wściekłości, ale kiedy dotykała już jego klamki, ostatecznie z tego zrezygnowała. Zamknęła na chwilę oczy i zaczęła oddychać wolno i spokojnie, licząc każdy wdech. Ucisk jej drobnej dłoni na klamce rozluźnił się. Drzwi lekko zahałasowały, ale w pokoju nikt się nie poruszył. Wciąż słychać było głosy, światło wydostające się przez szparę pod drzwiami migało w dziwnym rytmie… Musiał coś oglądać, najwyraźniej na tyle głośno, by nie słyszeć jej kroków. Hope odwróciła się na pięcie i cicho przemknęła do własnej sypialni.
        
         Usiadła na łóżku, by już po chwili wstać i zrobić rundkę wokół pokoju. Znów usiadła. Wstała. Złapała za świeczkę stojącą na nocnej szafce i chciała rzucić nią przed siebie, ale powstrzymała się. Usiadła. Wstała. Kopnęła spodnie, które zsunęły się właśnie z oparcia jej krzesła. Powróciła do miarowego oddechu i starała się myśleć logicznie.
         Myśl o tym, co czujesz, Hope. Nie myśl, że go nienawidzisz, po prostu skup się na swoich odczuciach. – Umiejętności wyniesione bardziej w wyniku lektury psychologicznych książek niż z niewielu wykładów psychologii, na których dotychczas była, musiały jej wystarczyć. Złapała za swój nadgarstek, przez chwilę starając się uspokoić tętno, ale ledwo je wyczuwała. Nigdy nie wiedziała, gdzie powinna łapać… Czując, że to denerwuje ją jeszcze bardziej, czym prędzej z tego zrezygnowała. – Seth ze mnie żartuje. Nie powinnam się dziwić. Seth stara się mnie ośmieszyć. Czy czuję się ośmieszona? Czuję się wściekła. Jestem zła na siebie, bo nie potrafiłam w żaden sposób się wytłumaczyć. I dlatego, że nie potrafię powstrzymać go od niszczenia mojego życia. I dlatego, że teraz będzie tak już zawsze… A na Setha? Tak, oczywiście, że jestem wściekła. Prawie zdradził to, co działo się między nami zeszłej nocy! Kto wie, czy Beau czegoś się nie domyśla, przecież nie jest głupi… Z drugiej strony, dlaczego miałoby mu to w ogóle wpaść do głowy?!
         Odchodzisz od tematu, Hope. Skup się. Pomyśl, co czujesz.
         Jestem rozczarowana. Nigdy nie rozmawialiśmy z Sethem o tym, czy to będzie tajemnicą, ale wydawało mi się, że samo przez się rozumie się, że… Błąd. Przy nim nic nie jest przecież oczywiste, nic nie jest normalne. On uwielbia czuć, że ma władzę, że boję się każdego jego kolejnego ruchu… To właśnie daje mu zaskoczenie.
         A teraz siedzi tam sobie zadowolony, pieprzony psychopata… Ogląda jakiś film, głęboko w dupie mając wszystko, co zrobił… A może nie? Może jest z siebie dumny? O tak… Z pewnością jest!
         Oczami wyobraźni Hope widziała już jego złośliwy uśmieszek, rozjaśnione pozornym szczęściem oczy. Zdawało jej się, że jedyną rozrywkę tutaj stanowi dla niego dręczenie „swojej lalki”, dlatego było więcej niż oczywistym, że za każdym razem, kiedy udało mu się doprowadzić ją do wrzenia, musiał być z siebie dumny. Szybko jednak starała się o tym zapomnieć i znów spojrzeć na sprawę z boku. Co się stało? Co w związku z tym czujesz? Kto jest za to odpowiedzialny?
         Pytania były naiwne i na pierwszy rzut oka na każde mogłaby odpowiedzieć jednym słowem, ale to właśnie wysilanie się na wymyślenie bardziej kreatywnych, przez to i bardziej prawdziwych, odpowiedzi na chwilę odciągało ją od problemu. Może na tym to polegało? By zająć czymś mózg, nie myśleć o złości, która przepełniała dziewczynę od stóp do głów i podejść do sprawy bardziej racjonalnie…
         Racjonalne podejście do psychopaty samo w sobie było nieracjonalne.

         Kiedy poczuła się na siłach, jeszcze raz wypuściła z ust powietrze i z uniesioną wysoko głową spojrzała w sufit starając się skupić na jego białym, czystym kolorze. Pustka. Musiała wkroczyć w pustkę, by nie plątać się więcej w labiryncie kolejnych zarzutów, które mogła mu przedstawić. Bo po co, skoro z każdym kolejnym jego uśmiech miał się jedynie poszerzać, a oczy bardziej błyszczeć? Normalne rozwiązania są dla normalnych ludzi. Normalnych. Seth mógł zaliczać się do wielu różnych grup, ale nie do tej. Dla niego kłótnia była zabawą, jej złość świetnym przedstawieniem, strach – pożywieniem. Nie znała jeszcze powodu jego zachowań, ale powoli rozumiała je coraz lepiej. Opanowanie powoli zawładnęło jej ciałem. Teraz miała je pod kontrolą, choć zawsze łatwiej jej było do momentu, kiedy nie znalazła się w zasięgu jego czarnych tęczówek, które na równi przerażały ją jak i fascynowały. Wywoływały dreszcze i… takie dziwne uczucie, którego nie potrafiła jeszcze nazwać. Przychodziło nagle, ale ciężko było się go pozbyć. Porównywalne było jedynie z migreną.

         Ciemny korytarz poprowadził ją wprost do jego drzwi, tym razem jednak nie zawahała się przed wejściem. Zapominając o pukaniu, wkroczyła do jego sypialni z poważnym wyrazem na twarzy i od razu zmierzyła wzrokiem jego rozłożoną na łóżku postać. Nie miał na sobie koszulki, a jego dżinsy lekko spadały, obnażając część bokserek. Na jego umięśnionym brzuchu spoczywał laptop, z którego wydobywały się jedyne dźwięki. Już nie film, muzyka. Głośne, gitarowe brzmienia jeszcze przez chwilę tańczyły w jej głowie nawet wtedy, kiedy już ją wyłączył.
         Odłożył notebook na bok i wstał, podchodząc do niej kilka kroków. Jego brzuch był nieprzyjemnie czerwony, zapewne z powodu parzącego go wcześniej laptopa. Ból zdawał się jednak bynajmniej mu nie przeszkadzać.
 - Dobrze się bawiłeś? – Hope szybko zrozumiała, że jej ton przybrał zbyt oskarżycielski wyraz, ale zwyczajnie nie potrafiła inaczej, kiedy widziała to zadowolenie odbijające się w jego czarnych tęczówkach. Przy tym człowieku cała jej teoretyczna wiedza na temat psychologii i opanowywania własnego gniewu i uczuć… no właśnie. Pozostawała jedynie teorią.
 - Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Goście już wyszli?
 - Wyszli. 
 - Myślę, że się polubimy. – Brunet uśmiechnął się w odpowiedzi na jej zupełnie zagubione spojrzenie i jeszcze przez chwilę mógł nacieszyć się ciszą. – Nawet się nie uśmiechniesz, lalko? Wyglądasz na spiętą…
 - A jak mam wyglądać? To był z twojej strony cios poniżej pasa, nie rozumiesz?! Byłam skołowana, ledwo otrząsnęłam się z koszmaru, a ty z każdym słowem starałeś się jeszcze bardziej mnie dobić! Po co, Seth? Dlaczego chcesz ze mną walczyć? – Jej głos zadrżał, kiedy zbliżył się do niej jeszcze o krok. Był od niej wyższy, ale schylił się wystarczająco, by mogła poczuć na wargach jego gorący oddech. Wydawało jej się, że Seth uwielbia rozmawiać właśnie w taki sposób, kiedy dzieliły ich zaledwie milimetry. Prawdopodobnie wiedział o tym, że wtedy Hope staje się bardziej bezbronna, że ciężko skupić jej myśli… To było dziwne. Z racji tego, że jest jej bratem, a już tym bardziej faktu, jakim bratem jest, powinna czuć do niego wyłącznie niechęć. Fizycznie jednak wciąż coś ciągnęło ją do mężczyzny o niskim, przejmującym głosie i silnych, sprawnych dłoniach.
 - Walka… och, lalko, a co z ciebie za przeciwnik?
 - Nazywaj to jak chcesz. Doskonale wiesz, o co mi chodzi! – powiedziała może zbyt szybko i zbyt głośno, nie tak jak sama tego po sobie oczekiwała, ale rozmowa i tak już dawno zeszła na niewłaściwy tor i ciężko było naprowadzić ją z powrotem… - Nie lepiej jest tak, jak było… wczoraj? W nocy?
 - Lepiej, ale do tego musisz być tak samo grzeczna jak wczoraj w nocy. Kiedy oddajesz pocałunki i jęczysz tak słodko, nie jestem w stanie cię skrzywdzić… choćbym chciał. Ale w dzień znowu robisz się opryskliwa, a to mnie drażni. Mówiłem ci już, że łatwo wyprowadzić mnie z równowagi…
         Hope nie spuszczała go z oczu, kiedy powoli zaczął przejeżdżać dłońmi wzdłuż jej ciała, podciągać przylegającą koszulkę… Postanowiła nie reagować na to tak długo, dopóki będzie sprawiało jej to przyjemność, ale jednocześnie odsunęła lekko twarz, by nie pozwolić mu dotknąć swoich ust. Nie chciała, by przerwał tę rozmowę w ten sposób. Nie teraz, kiedy prawie doszła już do celu… Jego tęczówki zaszły mgłą, kiedy ułożyła dłonie na jego brzuchu, choć tylko po to, by delikatnie go odsunąć. Nie sprzeciwiał się, a kiedy przesunęła go już na tyle, że nie czuła na twarzy jego oddechu, w zamian za to pozostawiła dłonie oparte o jego gorącą skórę. Przesuwała delikatnie palcami, głaszcząc wrażliwe miejsca. Jednocześnie musiała pilnować się, by żadne z nich nie straciło wątku…
         Poczuła jak jego ręka wsuwa się delikatnie za pasek jej spodni z tyłu i wyprostowała się gwałtownie, starając się dać mu do zrozumienia, że powinien w tej chwili przystopować… 
 - Teraz nie chcesz mnie skrzywdzić, prawda? 
 - Nie, teraz jesteś grzeczna.
 - A jeśli będę grzeczna… tak po prostu… na co dzień? - Prawą dłonią powędrowała w górę jego klatki piersiowej, drapiąc go przy tym delikatnie i położyła ją na męskim karku, ze zdumieniem obserwując, że wcale nie musi się do tego zmuszać. Przeciwnie. Ciężko było jej powstrzymać się od zaciśnięcia dłoni na jego szyi i przysunięciu się o ten jeden, dzielący ich krok, by go pocałować. Teraz, kiedy skupiała się dokładnie na każdym swoim odczuciu, dochodziło do niej o wiele więcej niż zazwyczaj. Niektóre z tych informacji przerażały ją bardziej niż sam Seth.
 - To pewnie utrzymam cię przy życiu przynajmniej przez kolejny tydzień… - uśmiechnął się, a ona chyba po raz pierwszy odpowiedziała mu tym samym.
 - Obiecaj mi, że to co robimy pozostanie tylko pomiędzy naszą dwójką… Że nikt inny się nie dowie. Obiecaj, a ja obiecam ci, że będę grzeczna…
 - Ty będziesz grzeczna dla własnego bezpieczeństwa, a nie z powodu żadnej głupiej obietnicy. – Seth zaśmiał się zimno, ale widząc w oczach swojej lalki swego rodzaju ból, postanowił chociaż po części ją zadowolić. – Dopóki dotrzymasz swojej części umowy, nie masz się o co martwić. Ale mam też swój własny warunek.
 - Słucham… - Negocjacje nie należały do jej ulubionych zajęć, ale przynajmniej Seth chciał z nią rozmawiać, a to już pewien postęp. Gdyby wpadła tu wściekła jak osa, jak zamierzała to zrobić na początku, zapewne nie osiągnęłaby nawet tego. Raczej dałaby mu poczucie, że wygrał. Bo i po co robił to wszystko, jeśli nie po to, by wyprowadzić dziewczynę z równowagi?
 - Przyznaj w końcu, że to ci się podoba… - Jego usta musnęły kobiecą szyję w tym samym momencie, kiedy palce zacisnęły się na jej lewym pośladku. – Przyznaj, że podoba ci się to, jak cię pieprzę.
 - Nawet jeśli, to nie zmienia faktu, że jesteś chorym zboczeńcem… - mruknęła łagodnie, kiedy otarł się o nią i popchnął bardziej na ścianę. Brunet przygwoździł ją do płaskiej powierzchni i mocno objął w talii swoją zabawkę. Spodziewał się takiej odpowiedzi, toteż na jego ustach pojawił się znów ten lubieżny uśmieszek, który nie znikał z nich niemal nigdy, kiedy dziewczyna znajdowała się w pobliżu. Jedynie czasami, gdy się złościł… Teraz jednak ta odpowiedź była dla niego jak najbardziej zadowalającą. Jego laleczka wciąż nie traciła charakteru.
 - Nie wysilaj się, dla mnie to tylko komplementy – odparł nonszalancko, kiedy jęknęła cicho czując jak mocno napiera na jej ciało, jedną z nóg wsuwając pomiędzy jej… Jego rozgrzana klatka piersiowa niemal parzyła delikatne, kobiece ciało. Gdyby mocno jej nie przytrzymywał, pewnie zsunęłaby się po tej ścianie… Jeśli wcześniej nie była specjalnie przekonana do swojej domniemanej gorączki, teraz miała ją na pewno. Co najmniej czterdzieści stopni. I rosła…
 - Powiedz wprost. Drugi raz nie poproszę – szepnął prosto do jej ucha, odsuwając z niego jej włosy. Szorstkie opuszki palców od niechcenia głaskające delikatną skórę za jej uchem tworzyły niesamowicie przyjemne uczucie. Czegokolwiek Seth by nie robił, wyglądał przy tym tak, jak gdyby wcale nie zdawał sobie sprawy z tego, jak to może na nią działać. A jego obojętność rozpalała ją jeszcze bardziej…
 - Sam widzisz…  - szepnęła. – Tak. Przyznaję. 
 - W porządku.
         W jednej chwili uścisk ramion zniknął, oddech przestał parzyć jej skórę, a chude nogi ugięły się pod ciężarem jej nie przytrzymywanego już ciała… Odsunął się, odwrócił i odszedł w kierunku łóżka, a ona w jednej chwili poczuła się strasznie samotna, opuszczona, miała wrażenie, że jej ciało zadrżało z zimna i chyba faktycznie zadygotało, choć za wszelką cenę starała się to ukryć. W jej oczach widać było jednak zdziwienie. Seth widział je tam, kiedy tylko ponowne odwrócił się w jej stronę. Odbijało się w nich razem z zawodem i swego rodzaju bólem, którego sama pewnie nawet nie dostrzegała. Była zbyt dumna, by się do tego przyznać.
 - To… wszystko? – spytała cicho, poprawiając na sobie ubranie i w myślach dziękując Bogu, że znajduje się tak blisko drzwi, by jak najszybciej się stamtąd wymknąć. Nie widział tego, ale mógł zrozumieć po uldze, jaka biła od niej, kiedy rozejrzała się dookoła i odzyskała poczucie rzeczywistości. 
 - Wszystko. Na dzisiaj… - dodał ciszej, włączając na powrót przerwaną przedtem piosenkę. Chwilę później oderwał znów wzrok od monitora, a nim Hope zdążyła wymyślić choć w miarę racjonalną wymówkę, dlaczego musi wyjść stąd już, natychmiast, on przesunął się na łóżku tak, by większość prawej strony materaca pozostawić wolną i spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem, kiedy nie od razu odczytała ten wysłany jej przed chwilą sygnał.
 - Nie usiądziesz? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy