Ciemna noc w mgnieniu oka zamieniła się
w chłodny poranek, ten natomiast – w słoneczne przedpołudnie. Hope obudziła się
późno, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czując się wyspana. Nim
otworzyła oczy, jej delikatne powieki przez krótką chwilę rozkosznie drażniło
wpadające przez okno słońce, a do nozdrzy z pewnym opóźnieniem dotarł przyjemny
zapach. Przyjemny, ale obcy. Przez chwilę trwała jeszcze w błogim spokoju
kończącego się właśnie snu, aż jej powieki nagle otworzyły się szeroko, a
zmysły wyostrzyły zanadto. Wyraźnie słyszała już przy sobie czyjś cichy oddech,
czuła męski, ciężki zapach, a na plecach silny ucisk czyjejś ręki. Dopiero po
chwili zorientowała się, że leży na brzuchu – w pozycji, w której nigdy nie zdarzało
jej się sypiać - a to, co porusza się pod nią, to bynajmniej nie materac
wodnego łóżka, w którym nie wiadomo skąd miałaby się znaleźć. To był twardy,
męski brzuch i klatka piersiowa tego samego mężczyzny, który tak mocno
przyciskał ją do siebie swoim ciężkim ramieniem. Z niemym krzykiem na ustach
podniosła się gwałtownie, w końcu uświadamiając sobie co owy osobnik robi w jej
łóżku i dlaczego żadne z nich nie ma na sobie ani skrawka materiału, nie licząc
splątanej gdzieś po jej prawej stronie kołdry. Odsunęła się momentalnie i
zakryła się nią po samą szyję, wyrywając tym samym swoje ciało z uścisku mężczyzny
i siadając w popłochu na samym brzegu łóżka.
- Popieprzyło cię? – Usłyszała nagle
wściekłe warknięcie niskiego głosu, kiedy brunet, nie otwierając nawet oczu,
przewrócił się na bok i ponownie wtulił twarz w poduszkę, jakby starając się
wrócić do przerwanego mu brutalnie snu. Jego nagość najwyraźniej wcale go nie
krępowała, choć leżał całkowicie odkryty, ale dziewczyna robiła wszystko, by
tylko nie patrzeć nigdzie poniżej jego ramion. Otworzył w końcu oczy i posłał
jej zimne, karcące spojrzenie. – Kładź się spać.
W mgnieniu oka leżała znów przy nim, gwałtownie
przyciągnięta w to miejsce przez jego ramię. Objął ją jeszcze mocniej niż
wcześniej, przez co miała wrażenie, jak gdyby za chwilę miał zmiażdżyć jej i
tak poturbowane już kości i mocno przycisnął jej szczupłą postać do swojego
twardego brzucha. Nos dziewczyny wylądował znów w zagłębieniu jego szyi, przez
co jeszcze intensywniej poczuła ten męski, charakterystyczny zapach. Nie mogła
ukryć, że jej się podobał. Musiała chyba bezwiednie przejechać kilka razy nosem
wzdłuż jego karku, bo kiedy tylko skończył siłować się z nią, by położyła się
tak, jak chciał, z jego ust usłyszała cichy, odrobinę bardziej pogodny pomruk.
- To łaskocze, lalko – zawiadomił ją,
ale brunetka tym razem nie miała zamiaru się odsuwać. Jeszcze raz przejechała
nosem wzdłuż całej długości jego szyi, po czym ułożyła twarz tak, by czuł na
niej ciepły, kobiecy oddech, co wcale nie ułatwiało mu zasypiania.
- To nie mój problem – syknęła, kiedy
obarczył ją w końcu zniecierpliwionym spojrzeniem. Brunet uśmiechnął się pod
nosem na jej widok. Ciemne włosy tworzyły na jej głowie zupełny nieład, makijaż
był lekko rozmazany, a na kobiecym karku wyraźnie zauważył ślad ugryzienia.
Domyślał się już, jak Hope może zareagować, kiedy i ona ujrzy swoje odbicie w
lustrze. Teraz wyglądała jednak idealnie, dokładnie tak, jak chciał ją widzieć
już od dawna. Była jego. Jej blada
skóra błyszczała w świetle przedpołudniowego słońca, w błękitnych oczach
odbijało się rozkojarzenie. Swoje pełne usta ściągała w geście irytacji, ale i
tak bardziej rozczulała go, niż złościła. Wyglądała zbyt uroczo, by był w
stanie teraz się z nią kłócić, zamiast tego więc zszarpał z niej tylko
większość kołdry i przykrył się nią, nie reagując na żywe protesty
unieruchomionej niemal w jego ramionach dziewczyny. Zbyt szybko się rozbudziła…
- Oddaj – szepnęła po chwili już
bardziej proszącym tonem, ale Seth nawet jej na to nie odpowiedział, z
zamkniętymi oczami wdychając ciężkie, ocieplone słońcem powietrze. Oddychał
przy tym tak spokojnie, jak gdyby spał. Jedyne ciche warknięcia, gdy
przypadkiem zadrapała go przy szarpaniu się zdradzały, że wciąż nie odpłynął
jeszcze w objęcia Morfeusza. – To moje łóżko! To moja kołdra! To mój dom i… o,
cholera! – W tym momencie w jej oczy rzucił się zegar wiszący na przeciwległej
ścianie, a w jej ciało znów wstąpiła panika. Ponownie wyrwała się mu,
korzystając z chwili jego rozkojarzenia i usiadła na łóżku, w pośpiechu
rozglądając się za swoimi ubraniami.
- Co znowu?
- Jest jedenasta! Moje zajęcia zaczęły
się dwie godziny temu!
- Mhm…
- Jakie „mhm”?! Seth, powinnam być teraz
na uczelni, do cholery! Nie w łóżku! Nie… z tobą!
- Jak wolisz… - mruknął od niechcenia,
oswabadzając ją do końca ze swego uścisku i odwracając się do dziewczyny tyłem,
za wszelką cenę starając się przy tym ignorować jej nerwowe ruchy po drugiej
stronie materaca. Brunetka z trudem wyciągała się, by jeszcze z łóżka dosięgnąć
swoich ubrań, a to sprawiało, że niesforny materiał kołdry nieustannie zsuwał
się z chłopaka, skazując go na zimno. Kiedy właśnie starała się sięgnąć po
swoje leżące wyjątkowo daleko dżinsy, nie wytrzymał. Odwrócił się z powrotem i
spojrzał na nią gniewnie, głośno wypuszczając z ust wstrzymywane przez chwilę
powietrze. Miał już serdecznie dosyć jej porannych wyczynów, przez które
jedynie tracił czas, który mógłby jeszcze spokojnie przespać. – Możesz wreszcie
przestać mnie szturchać? I najlepiej w ogóle się poruszać?! Chcę spać!
- Musisz podwieźć mnie na uczelnię… -
szepnęła nieśmiało, kiedy jego usta mocno zacisnęły się w niemym wyrazie
wściekłości.
- No tu już chyba przesadziłaś! –
warknął, jednym ruchem wyszarpując wszystkie ubrania, które dotychczas udało
jej się zgromadzić, z jej chudych rąk i wyrzucając je z powrotem na podłogę. –
Wynocha z mojego łóżka! – Na te słowa Hope zamrugała jedynie ze zdziwieniem
wymalowanym na twarzy, po cichu zastanawiając się, kiedy to jej rzeczy stały
się także jego własnością? Po chwili jednak jej zmieszanie przerodziło się w
gniew. Miała dosyć słuchania jego rozkazów i poddawania się im bez sprzeciwu.
- Wynocha z mojego życia! –
odpowiedziała w gniewie, rzucając nienawistne spojrzenie jego spokojnie
ułożonej na materacu postaci. Kiedy tak leżał, wyglądał niemal niewinnie, co
okropnie ją rozpraszało. Nie otworzył nawet oczu, żeby jej odpowiedzieć, ale za
to całkiem skutecznie przepchnął ją na sam kraniec materaca, z którego i tak
niemal już spadała.
- Dobra. Ale ty pierwsza – jego słowa
dotarły do niej, kiedy stała już na podłodze, za to ich sens jeszcze odrobinę
później. Złapała w złości wszystkie ciuchy, które wcześniej wyrzucił i niemal
szarpiąc się z niesfornymi, niczemu winnymi, dżinsami wciąż nie zamierzała
zniżyć tonu, który teraz można było spokojnie nazwać krzykiem.
- Dobrze rozumiem?! Więc tylko o to ci
chodziło?! O to, żeby mnie przelecieć, tak?! A teraz, jak gdyby nigdy nic,
wrócisz sobie do tego zapyziałego Basin City?! – Jej nerwy puściły, choć
właściwie powinna być chyba zadowolona, a nie zła.
- Lalko, naprawdę jestem jeszcze bardzo
śpiący. Mogę wysłuchać twoich żali trochę później? – Spokój w jego głosie był w
takim samym stopniu nienaturalny, jak denerwujący.
- Idź do diabła, Seth! Jesteś prawdziwym
skurwysynem! Skurwysynem, słyszysz?! – Nie czekając na odpowiedź, Hope zebrała
z ziemi resztki ubrań i niemal wybiegła z pokoju, głośno trzaskając przy tym
drzwiami.
- I w tym akurat się zgadzamy… -
wymruczał sennie, po czym przewrócił się na drugi bok.
Zasnął spokojny jak dziecko, jeszcze wcześniej niż Hope
zdążyła chociażby wejść pod prysznic.
* * *
Odkąd Dwayne rozpoczął studia na
Uniwersytecie Waszyngtońskim, jego imię nieustannie przewijało się wśród
wszystkich studentów. Właściwie znany był tu już wcześniej – każdy członek jego
rodziny ukończył tę uczelnię, a jego ojciec do dziś wpłacał na jej fundusz
sporą sumkę, toteż nazwisko Lee, pomimo, że w całych Stanach Zjednoczonych
dosyć popularne, tu kojarzyło się jednoznacznie. Utożsamiane było z pieniędzmi,
władzą, z drogimi samochodami i wystawnymi imprezami… I słusznie. Ojciec
Dwayne’a gustował raczej w drogich bankietach, na które nieraz zapraszał
największe szychy z uczelni, ale sam Dwayne wolał raczej pokaźne domówki, o
których fama okrążała wszystkich studentów – nieważne, czy byli oni zaproszeni,
czy nie. Znalezienie się na liście gości nie było proste. Aby zobaczyć od
środka posiadłość państwa Lee trzeba było być naprawdę kimś. A na całej uczelni
nie było człowieka, który nie chciałby się tam znaleźć. Dwayne Lee znany był z
ekstrawagancji, ale także z tego, że nie oszczędzał pieniędzy na swoje
snobistyczne imprezy. Studenci to uwielbiali.
Kiedy chodził po szkole, z każdej
strony dało się słyszeć szepty. Przyzwyczaił się, więc obdarzał jedynie wszystkich
swoim nienagannym uśmiechem, nie przywiązując do tego wagi. Tak przynajmniej
bywało zazwyczaj, ale nie dziś. Tego dnia był w wyjątkowo złym humorze. Szedł
szybciej i jeszcze bardziej pewnie niż zazwyczaj, kierując się prosto w stronę
stołówki, jak gdyby był pewien, że właśnie tam znajdzie Hope lub przynajmniej
kogoś z jej przyjaciół. Dziewczyna nie miała tu zbyt wielu znajomych, a to
bynajmniej nie ułatwiało mu zadania. Nigdy nie stała się popularna, nawet
wtedy, kiedy tworzyli swego rodzaju „związek”. Tak naprawdę nawet podczas jego
trwania nie mógł nazwać tego prawdziwym partnerstwem. Hope ignorowała go,
również wtedy, kiedy oficjalnie była już jego dziewczyną. Nie wiedział nawet,
czy robiła to specjalnie… Nie była opryskliwa, wręcz przeciwnie, ale
nieustannie mu się opierała. Z jakiegoś powodu bardzo mu się to spodobało… Do
teraz nie potrafił źle o niej myśleć, choć ich relacja stawała się coraz
gorsza. Brunetka unikała go i nie chciała nawet z nim rozmawiać. Ale on wciąż
nie odebrał tego, co mu się należało…
Kiedy wszedł do stołówki, wszystkie
oczy nagle zwróciły się ku niemu. No, prawie wszystkie, ponieważ dwie osoby
siedzące w najbardziej ukrytym w kącie stoliku wciąż zdawały się nie zauważyć,
jak mocno trzasnęły stare, drewniane drzwi. Poszedł prosto w ich stronę, nie
oglądając się na innych. Oboje siedzieli do niego tyłem. Drobna, całkiem ładna
blondynka i ten dziwny chłopak, którego ciężko byłoby mu opisać jednym słowem…
Nazywał go „przyjacielem Hope”, bo nigdy nie udało mu się zapamiętać jego imienia,
ale wszyscy inni wołali na niego Beau. Jego wygląd był dosyć… oryginalny,
łagodnie rzecz ujmując. Nosił bardzo przylegające spodnie, niewielkich
rozmiarów t-shirty i w dodatku co miesiąc zmieniał fryzurę, wydziwiając coraz
bardziej. Teraz jego włosy były w kolorze najczystszej bieli, ale Dwayne nie
zdziwiłby się, gdyby już jutro stały się kruczoczarne, albo żywoczerwone…
Sięgały ramion, a na czubku były starannie postawione i wymodelowane, nad czym
sam Beau musiał spędzać dziennie pewnie grubo ponad godzinę. „Przyjaciel Hope”
wyglądał bardziej kobieco od jej przyjaciółki – uczesanej w kucyk i ubranej w
zwykłą, czerwoną bluzę, Ashley – ale Dwayne zdążył już nauczyć się, by po
prostu na niego nie patrzeć, unikając w ten sposób kłótni. Gdyby mógł, zwyzywałby
go z góry na dół… Ale Beau był dla Hope kimś bardzo bliskim. I jeśli chciał
uzyskać od niego jakiekolwiek informacje, taki krok byłby zupełnie nie na
miejscu…
Podszedł do ich stolika całkiem
spokojnie, przywdziewając przy tym pogodny wyraz twarzy, ale zarówno Ashley jak
i Beau od razu zmierzyli go wrogimi spojrzeniami. Blondynka szepnęła coś chyba
pod nosem, ale nie zdołał dosłyszeć jej słów. Ignorując ją, po prostu się
przywitał.
- Jeśli szukasz Hope, to jej nie ma… -
burknęła od razu blondynka, nawet nie siląc się na to, by chociaż wydawać się
miłą. Ten chłopak wyrządził Hope wystarczająco dużą krzywdę, by miała podstawy
do darzenia go nienawiścią. W dodatku wciąż gdzieś się przy niej kręcił… Nie
dawał jej spokoju, choć ich związek dawno już się zakończył.
- Zauważyłem. Zwykle siada z wami. – Nie
pytając o pozwolenie, Dwayne dosiadł się na wolnym krześle przy stoliku
przyjaciół i znów uśmiechnął się z wyższością w odpowiedzi na zniecierpliwione
prychnięcie Beau. Całkowicie go ignorując, odwrócił się w stronę Ashley i
wszystkie swoje słowa wyraźnie kierował jedynie do niej, na co białowłosy
zdenerwował się jeszcze bardziej.
- Jest chora? Jeśli tak, może powinienem
podrzucić jej jakieś notatki…
- Z czego? Z zarządzania? Jesteście na
dwóch innych kierunkach, Dwayne, przestań się zgrywać! O co tak naprawdę ci
chodzi?! – Ashley traciła cierpliwość, chociaż nie spędziła w jego towarzystwie
jeszcze nawet minuty, Beau za to, choć zwykle był bardzo wygadany, milczał,
obdarzając nieprzyjaciela urażonym, wściekłym spojrzeniem. Ashley od razu
domyśliła się, że raczej nie może liczyć na jego pomoc… Chłopak najwyraźniej
obraził się, zupełnie nie mając ochoty na rozmowę z tym palantem, jak często
nazywał go nawet w jego obecności.
- Dobrze więc, spytam wprost… Możesz mi,
słonko, wyjaśnić, co to za kretyn, który się ciągle za nią plącze?! – W oczach
Dwayne’a pojawił się niebezpieczny błysk, a jego pięści momentalnie zacisnęły
się na blacie stolika. Ashley wyglądała na zmieszaną.
- Ekhm… Masz na myśli mnie? – Beau
postanowił w końcu się odezwać, a sam zainteresowany posłał mu w odpowiedzi jedno
ze swoich aroganckich spojrzeń.
- Nie, do cholery, przecież wiem, że ty
jesteś nieszkodliwy! – Na dźwięk tych słów, na twarzy Beau znów wyrysowało się
oburzenie. – Chodzi mi o tego fagasa, który odwoził ją ostatnio ze szkoły… Nie
chodzi na naszą uczelnię, ale widziałem go na parkingu…
- Odwozi… Ach, to pewnie Seth! – Nim
dokończył swoją wypowiedź, twarz Ashley rozjaśniła się, a na jej usta odpowiedź
wypełzła wcześniej, niż zdążyła się chociaż nad nią zastanowić. Nie chciała
przecież nic mu mówić, wolała by sam zastanawiał się, o co chodzi. Poczuła się
jednak urażona, że to Dwayne poznał Setha wcześniej niż Hope przedstawiła go im
i jej słowa wyprzedziły myśli. Szybko jednak postanowiła się zrehabilitować, bo
imię mężczyzny, o którego pytał Dywane, nic przecież mu nie dawało. Poza nim
niczego nie chciała już powiedzieć i była niemal pewna, że bardziej rozsądny od
niej Beau też nie piśnie ani słówka.
- Seth?! Co to za Seth?!
- Nie wiem – skłamała bez zmrużenia
okiem, powoli spuszczając wzrok z twarzy blondyna na swój rozłożony na stoliku
zeszyt. Z jej strony wyglądało na to, że rozmowa jest już zakończona.
- Musicie coś wiedzieć! Biały, gadaj!
- Spierdalaj…
- Hej! Nie zwracaj się do mnie w ten
sposób, albo rozbiję ci tą twoją wypacykowaną buźkę o kant stołu, rozumiesz?!
- Tak? I zupełnie nie przejmujesz się
tym, co i o co rozbije ci później… Seth?
- I tak dowiem się, kto to jest! Nawet
bez waszej pieprzonej pomocy! – Dwayne podniósł się prędko ze swego miejsca, a
jego głos momentalnie przemienił się w krzyk. – Niczego mi nie utrudnicie!
Wszystkie twarze znów skierowały się ku
niemu, kiedy ruszył szybko do drzwi i zatrzasnął je za sobą z niemałym impetem.
Dwayne uwielbiał wielkie wyjścia, to było dla niego takie typowe… Nikt nawet
nie był specjalnie zdziwiony. Nikt, poza Ashley, która z rozdziawionymi ustami
wpatrywała się w swego przyjaciela, choć z trochę innego powodu, niż furia tamtego
blondyna. Beau nie tracił pewności siebie. Widząc jedynie zdziwioną minę Ashley
czuł, że będzie musiał długo i żmudnie wszystko jej tłumaczyć, co niespecjalnie
napawało go nadzieją na spokojną, cichą resztę przerwy pomiędzy zajęciami…
- Oszalałeś?! –Dziewczyna w końcu
zwróciła się do niego konspiracyjnym tonem, jak gdyby w ogóle ktoś miał zamiar
ich podsłuchiwać. – Straszysz go Sethem?! Przecież ty nawet nie wiesz, kim on
jest!
- Hope wystarczająco wiele nam o nim
opowiedziała. To psychol. A widziałaś ten błysk strachu w oczach Dwayne’a,
kiedy wymówił jego imię?! Nie wiem, w jakich okolicznościach się spotkali, Ash,
ale to musiało być ostre…
- To cię nie usprawiedliwia! To było
głupie, rozumiesz? Hope prosiła nas, żebyśmy nic o nim przy nikim nie
wspominali…
- To ty o nim wspomniałaś. – Beau przewrócił
oczami i ostentacyjnie zaczął rozglądać się po niewielkich rozmiarów stołówce,
jak gdyby chciał z niej uciec…
- To wszystko jest jakieś dziwne,
wiesz?! Skąd on w ogóle wie o tym Secie i czemu o niego wypytuje?! Coś mi tu
śmierdzi…
- Nie tobie jednej… - Beau nachylił się
trochę nad stolikiem i spojrzał Ashley prosto w oczy, przybierając poważną
minę. – Jeśli Hope nie chce sama nam go przedstawić, coś czuję, że będziemy
musieli złożyć im wizytę…
- A nie powinniśmy najpierw jej ostrzec?
- Za późno!
* * *
Od jej wyjścia z pokoju minęło kilka
godzin, kiedy Seth w końcu poczuł się wystarczająco wyspany, by opuścić miękkie
łóżko. Zsunął się z niego powoli, na szybko wciągnął na siebie swoje
pogniecione, porozrzucane wcześniej po podłodze ubrania i bez chwili wahania
skierował się na dół, mając przeczucie, że Hope znajdzie właśnie tam. Miał
zamiar pouczyć ją, że żadnych rzeczy, które należą do niego, nawet głupich
ubrań, nie traktuje się w ten sposób, kiedy do jego uszu dotarło głośne
westchnienie, w którym ukryta porcja żalu przerosła jego najśmielsze
oczekiwania. Przez chwilę wpatrywał się w stojącą do niego tyłem kanapę i plecy
skulonej na niej brunetki, napawając się widokiem, aż w końcu zrobił kilka
kroków w tamtą stronę, starając się, by dziewczyna usłyszała, jak się zbliża.
Usłyszała, ale wciąż pozostała
nieruchoma, jak gdyby nadzieja, że dzięki temu zamieni się w jedną z ułożonych
na kanapie poduszek, miała jakąkolwiek szansę stać się rzeczywistością. Choć
dla niego i tak od dawna była już przedmiotem. Tylko przedmiotem…
- Lalko… - na dźwięk głosu Setha
dziewczyna z trudem powstrzymała się od reakcji. Chciała uciec, ukryć się, a
najlepiej wstać ze swego miejsca zajmowanego już od dobrych kilku godzin i
najzwyczajniej w świecie mu przyłożyć, ale zabrakło jej na to siły i odwagi.
Czuła się, jakby od kilku dni jej życie było filmem ze spaczonym scenariuszem,
jeszcze gorszym, niż najgorszy chłam, jaki w życiu oglądała. Czas stał w
miejscu, jej uczucia krążyły w kółko. Złość, ból, pożądanie, nienawiść, krótki,
ulotny spokój… Potem znów złość, znów ból… Plątanina doznań i pustych słów,
którymi zaczynała się dławić. Własnych słów.
Każdy wie jak to jest, kiedy człowiek
zrobi coś złego… To dziwne uczucie. Ale kiedy owe „coś” stoi na granicy
miłości, żądzy i grzechu, to uderza w nas jeszcze mocniej. I owszem, da się to
w sobie zagłuszyć. Nie jest to proste, ale z upływem kolejnych godzin i dni,
całkiem wykonalne. Jest jednak taki moment, kiedy wszystko pryska. To, kiedy
stajesz z kimś twarzą w twarz, siedzisz kilka centymetrów obok… I próbujesz,
starasz się ze wszystkich sił, by myśleć o czymś innym. Nie da się. Wspomnienia
uderzają w ciebie na każdym kroku, serce bije mocniej, żołądek się przewraca…
Miłość tak łatwo pomylić jest z zatruciem.
- Długo będziesz mnie ignorowała? – Po
zielonej przestrzeni pokoju znów potoczył się ten sam niski, męski głos. Hope
nie podniosła wzroku, jedynie głośno wypuściła z płuc powietrze, odwracając
głowę, kiedy pojawił się tuż przy niej. Seth obserwował ją z odległości nie większej
niż metr, opierając się o regał meblościanki, ze swoim stoickim spokojem
wymalowanym na zbyt idealnej twarzy. To
nie fair, że źli ludzie mogą wyglądać tak dobrze – pomyślała – człowiek z natury naiwnie wierzy, że
wszystko co ładne, musi być dobre… I po co nam taka intuicja? Chyba jedynie po
to, by wyeliminować z życia łatwowiernych…
- Nie ignoruję cię – odezwała się w
końcu, nie dając mu okazji do dalszego nagabywania. Jej błękitne oczy wciąż nie
odrywały się od chudych kolan. Seth zaczynał się niecierpliwić.
- Widzę. – Usiadł obok niej,
pozostawiając pomiędzy dwoma ciałami naprawdę niewiele przestrzeni i uparcie
patrzył w jej twarz, choć jak mogła, odwracała swój beznamiętny wzrok. Seth zaczął
domyślać się, skąd ta jej nagła obojętność, bo nawet smutkiem nie potrafił już
tego nazwać. Wspomnienia z ich porannej rozmowy przychodziły jednak do niego z
niemałym opóźnieniem. Niespecjalnie miał ochotę ją teraz pocieszać, ale z
drugiej strony w stanie tak wielkiej znieczulicy, w jakiej znajdowała się
teraz, nie była mu na nic przydatna. Bo gdyby chociaż drżała, gdyby chciała
krzyknąć… Była dla niego niczym posąg, nawet nie przypuszczał, co działo się w
jej wnętrzu... Jeśli byłby w stanie poznać jej myśli, pewnie nazwałby ją
świetną aktorką. Tak naprawdę jednak ta zewnętrzna otoczka obojętności była jej
naturalną reakcją na ból.
- Hmm… Było aż tak beznadziejnie? – Na
ustach Setha pojawił się typowy dla niego uśmieszek, ale choć spostrzegła go
kątem oka, nie była w stanie zareagować. Chciała udawać, że nic jej to nie
rusza, a jednak obudził się zbyt wcześnie i za szybko dołączył do niej na tej
przeklętej kanapie. Wciąż nie miała siły. I wciąż miała ochotę porządnie
przywalić mu w tą uśmiechniętą buźkę… A jednocześnie mogłaby oddać wszystko, by
jeszcze raz wtulić się w te silne ramiona, które paradoksalnie wydawały jej się
teraz najbezpieczniejszym miejscem na ziemi.
- Nie żartuj sobie, dobrze? – szepnęła.
- Więc o co ci chodzi?
- O to, że traktujesz mnie jak szmatę!
- Takie mocne słowa nieładnie brzmią w
twoich ślicznych ustach, wiesz? – zaśmiał się, a w odpowiedzi na jego arogancję
Hope nie mogła już powstrzymać się od spojrzenia w jego stronę. Odwróciła się i
porządnie zmierzyła go wzrokiem z góry na dół, szybko przekonując się, że to
był błąd. Nawet będąc zaspanym, nieogolonym, ubranym niedbale w pogniecione
ubrania, Seth był idealny. Pomimo wszystkich tych negatywnych uczuć, których
nie potrafiła teraz nawet nazwać, nagle przypomniało jej się, dlaczego tak
właściwie wpakowała się w całe to bagno. I ta młodzieńcza, głupia naiwność
samotnej kobiety, która spotkała nagle swój ideał i zapragnęła zachować go przy
sobie jak najdłużej, ściągnęła teraz na siebie całą jej złość.
- Jesteś zbyt wrażliwa, laleczko. Jak w
ogóle udaje ci się żyć w tych czasach z taką słabą psychiką?
- Może właśnie po to poszłam na
psychologię? Jeśli uda mi się rozpracować siebie od środka, to prawdopodobnie
będę mogła zmienić kilka rzeczy i… ach, zresztą. Po co ja w ogóle ci to mówię?!
– Ocknęła się nagle, kiedy zauważyła, jak bardzo zahipnotyzowało ją pozorne
zainteresowanie ze strony chłopaka.
- Bo cię słucham, lalko.
- Lalko, lalko… ciągle to powtarzasz! A
nawet nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, jak ja się czuję! Wykorzystywana,
oszukiwana, jak zmaltretowana zabawka! – Z jakiegoś powodu czuła, że kiedy
powie mu wprost chociaż część trapiących ją uczuć, zareaguje na nie w
jakikolwiek sposób, ale chłopak wciąż siedział tak, jak siedział, więcej uwagi
poświęcając kosmykowi jej ciemnych włosów, który obracał pomiędzy palcami, niż
zrozpaczonym, błękitnym oczom. Nie wiedziała już, jak mogłaby bardziej na niego
wpłynąć. Może lepiej, żeby to, co mówił rano, było jednak prawdą…
- No widzisz. A w dzieciństwie myślałaś
pewnie, że zabawa lalkami jest niewinna, co? – odezwał się po chwili. - Wiesz
już, jak się czuły…
- Przestań! Mam tego dosyć… Przytul mnie
– jej ostatnie słowa były raczej cichym mruknięciem, którego miał z założenia
nawet nie usłyszeć, a w chwilę po nim oddech dziewczyny stał się jakby szybszy,
łapany bardziej histerycznie.
- Ale jeżeli cię przytulę, będziemy
musieli się później pieprzyć… – szepnął prosto do jej ucha, choć w tym momencie
nie chciała go już słuchać. Pomimo wszystko spełnił jednak jej prośbę i otoczył
ją ramieniem, przyciągając mocniej do siebie i pozwalając brunetce wtulić się w
swoją klatkę piersiową.
- Jesteś gnojem, Seth – szepnęła jeszcze, nim
całkowicie zanurzyła twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Ooo, tak.
- Mówię poważnie.
- Wiem, laleczko…
Sądziła, że w jego ramionach poczuje
się lepiej, tymczasem było jeszcze gorzej. Kiedy tylko odczuła na sobie ciepło chłopaka
i ten pociągający, męski zapach, który towarzyszył jej całą noc, w jej gardle
stanęła potężna gula, a głos zaczął słabnąć z każdym kolejnym słowem. Nie
wiedziała, dlaczego tak się dzieje, wcześniej nawet nie myślała o płaczu, a
jednak czując tak wielką bliskość tego chorego człowieka, była niemal pewna, że
za chwilę się rozklei i nie ma najmniejszych szans, by jakkolwiek to
powstrzymać… Był przy niej, a ona czuła, jak gdyby nagle stał się dla niej najbliższą
osobą na świecie. Bo tak naprawdę teraz został już przy niej tylko on. Nie
mogła wyżalić się przyjaciołom, matce… nikomu, bo każdy uznałby ją za chorą. W
końcu kto normalny zgadza się, by spać z własnym bratem?! Z nikim nie mogła
porozmawiać, była sama, a jedyną osobą, która teraz była w stanie chociażby się
domyślać, co dzieję się w jej psychice, paradoksalnie stał się jej własny
oprawca. Poczuła nagle, że Seth jest jej bardzo potrzebny, że jego obecność
jest jej niemal niezbędna do normalnego funkcjonowania. Przez cały czas, kiedy
spał, siedziała na kanapie i nawet nie myśląc wpatrywała się w przeciwległą
ścianę. Dopiero, kiedy przyszedł, jej mózg zaczął dopuszczać do niej myśli, a ciało
znów stało się ciałem ludzkim, a nie martwym przedmiotem, zbitką kości, mięśni,
narządów i skóry. Mocno wbiła paznokcie w jego ramiona, jak gdyby błagając go
tym samym, by się od niej nie odsuwał. Seth pogłaskał ją delikatnie po karku i
jeszcze mocniej przyciągnął jej biodra w swoją stronę. Wbrew pozorom nie miał
zamiaru jej teraz odtrącać.
- Jak chcesz płakać, możesz płakać –
mruknął do jej ucha, omiatając je przy okazji swoim ciepłym oddechem. – Łzy
czasem pomagają.
Dziewczyna przytuliła się do mężczyzny
tak mocno, by nie było widać jej twarzy.
- Tylko spróbuj mi to później wypomnieć…
- przy ostatnim słowie, jej głos wyraźnie zamieniał się już w ciche łkanie.
- Nie przejmuj się tym teraz…
* * *
Sheryl siedziała już w samochodzie,
kiedy dopadły ją ponownie te straszne, od kilku dni niepozwalające jej zasnąć
myśli. Wracała właśnie z pracy do domu. W swoim biurze spędziła ponad
trzydzieści godzin, odrywając się od dokumentów jedynie na kilka z nich, by
uciąć sobie drzemkę na skórzanej, stojącej w kącie kanapie. Teraz nawet jej to
odpowiadało. Wolała uciec w pracę niż przebywać w domu, a wszystko ze względu
na Setha. Na syna, którego przed wieloma latami porzuciła. Często myślała o nim
przez ten czas, dowiadywała się o jego stan z ust swojego wiecznie pijanego
byłego męża… Starała się, by żaden z ważniejszych momentów życia jej synka nie
umknął matczynej uwadze, ale dopiero kiedy przyjechał do jej domu, z jego własnych
ust usłyszała, jak niewiele było to warte. Stała z tyłu na akademii, kiedy
rozpoczynał szkołę. Ukrywała się po kątach przez wszystkie lata jego dzieciństwa,
by później, kiedy stał się nastolatkiem i wpakowywał się w kolejne tarapaty,
wyciągać go z aresztu, zachowując przy tym pełną anonimowość. Po latach czuła,
jakby nawet swój zawód adwokata wybrała właśnie z myślą o nim. Ale teraz było
to już nieistotne. Tak naprawdę nie uczestniczyła w jego życiu, ale zdała sobie
z tego sprawę zbyt późno. W jego oczach odbijała się już nienawiść. Bez oporów
pokazywał jej, ile zła nieświadomie i nie z własnej woli wyrządziła w jego
życiu. A każde słowo syna raniło ją niczym zadana nożem rana. Rana, na którą w
pełni zasłużyła.
Stała właśnie w korku, kiedy przed
oczami pojawił jej się obraz małej dziewczynki, która pewnego dnia pojawiła się
w jej życiu. Ona i jej ojciec przez wiele lat byli dla niej wszystkim. George i
mała Hope – jedyna dwójka ludzi, którzy po wyjeździe z Basin City znaczyli dla
niej tak wiele. Doskonale pamiętała dzień, kiedy po raz pierwszy zobaczyła
swoją córkę. Dziewczynka miała wtedy sześć lat, to było w kwietniu, w dniu jej
urodzin. I choć nie była obecna przy sytuacji, która wydarzyła się chwilę
wcześniej, George opowiadał jej o niej tyle razy, że czuła, jak gdyby stała tuż
obok.
To był ciepły, wiosenny dzień, jeden z
tych, na które wszyscy czekają z wytęsknieniem przez całą zimę. Był rok 1996,
ale od tego momentu cmentarz na obrzeżach Seatle niemal wcale się nie zmienił.
Jak co roku George zabrał na grób Dorothy swoją małą córeczkę, dokładnie w
szóstą rocznicę śmierci jej matki. Dziewczynka była wtedy jeszcze zbyt mała, by
tak naprawdę być w stanie zrozumieć ból, który powinna odczuwać. Zamiast płakać
nad pomnikiem matki, pomodliła się jedynie prędko, by chwilę później odbiec
kawałek dalej i zbierać ledwo zakwitłe na trawniku stokrotki w oczekiwaniu na
ojca. Tego dnia George stał nad grobem swojej żony dłużej niż zazwyczaj, cicho
szepcząc pod nosem słowa, które nie były jedynie modlitwą. Prosił o aprobatę, o
wsparcie… Miał wrażenie, że Dorothy chciałaby, by właśnie tak postąpił, choć
nigdy nie zdążyli o tym porozmawiać. Jej śmierć nadeszła zbyt nagle, uderzając
w niego z ogromną siłą. Po sześciu latach był jednak gotów, by posunąć swoje
życie o krok dalej.
- Hope, choć tu na chwilę – poprosił
stłumionym głosem, odwracając się w stronę dziewczynki. Trzymając w zaciśniętej
piąstce biały bukiecik, brunetka podbiegła do niego prędko, momentalnie
wtulając się w silne ramiona ojca. Wyglądała rozkosznie, a w dodatku tak bardzo
przypominała mu jego zmarłą żonę… Po nim odziedziczyła jedynie oczy. Duże,
błękitne oczy o najczystszym spojrzeniu, jakie można sobie wyobrazić.
- Tatusiu, jest coraz cieplej. Czy po
powrocie do domu będę już mogła wyjść na podwórko, by się pobawić?
- Nie dzisiaj, kochanie – szepnął, coraz
mocniej tuląc do siebie malutkie ciałko. Chwilę później odsunął córkę na odległość
swoich ramion, wpatrując się w bystro spoglądające na niego oczy. Wydawała mu
się teraz jeszcze delikatniejsza niż na co dzień, a zarazem wyjątkowo jak na
swój wiek dojrzała. To był ten moment. Z pewnością była już gotowa, by poznać
prawdę. George chciał tylko, by jego mała dziewczynka zaakceptowała go i
zaakceptowała kobietę, którą chciał jej przedstawić. Niczego więcej nie
pragnął. To naprawdę wiele dla niego znaczyło. Gdyby Hope nie polubiła Sheryl,
prawdopodobnie rozstałby się z nią, do końca życia będąc już nieszczęśliwym.
Aprobata jego jedynego dziecka była dla niego najistotniejsza.
- Nie pojedziemy stąd prosto do domu,
dobrze? Bardzo chciałbym, żebyś kogoś poznała – rozpoczął niezdarnie, nie do
końca wiedząc, co powinien powiedzieć. Nigdy nie był dobry w przeprowadzaniu
poważnych rozmów, a kiedy toczyło się je z sześciolatką, zadanie było jeszcze
bardziej utrudnione. Hope nie traciła jednak pogody ducha.
- Kto to, tatusiu? Czy to jakiś twój
kolega?
- To moja przyjaciółka, skarbie. Bardzo
dobra przyjaciółka. Razem pracujemy i bardzo się lubimy. Dużo jej o tobie
opowiadałem, wiesz?
- A czy ona mnie lubi? – Niewinne
pytanie sześciolatki wydało mu się teraz najlepszym, czego mógł po niej
oczekiwać. Zaśmiał się serdecznie i uściskał małą dziewczynkę, nie do końca
świadomą tego, jak wielkiego ciężaru z serca pozbawiła swojego ojca. Mogła
zacząć krzyczeć, mogła być zazdrosna, a zamiast tego zareagowała tak spokojnie,
jak zazwyczaj. Czasami sądził, że Hope nie jest dzieckiem, a chodzącym po Ziemi
aniołkiem. Była śliczna, inteligentna i przeurocza. Odziedziczyła po rodzicach
wszystkie ich najlepsze cechy, nie mając przy tym niemal żadnej wady.
- Lubi cię, kochanie – odparł w końcu,
ponownie wypuszczając ją z objęć. – Pytanie tylko, czy ty ją polubisz?
- Pojedziemy do jej domu?
- Tak, jeżeli się zgodzisz – Dziewczynka
nie wahała się ani przez chwilę. Pokiwała główką na znak, że podoba jej się ta
propozycja i zaśmiała głośno, kiedy jej ojciec wziął ją na ręce i zaczął
kroczyć w kierunku samochodu. Przez całą drogę wypytywała o znajomą taty.
Chciała wiedzieć wszystko, począwszy od tego, jak ma na imię, aż po jej
ulubiony kolor. A George cieszył się przy tym jak dziecko, mając w związku z
tym – słusznie zresztą – jak najlepsze przeczucia.
Po dziś dzień Sheryl dobrze pamiętała
moment, w którym mała Hope po raz pierwszy przekroczyła próg domu zajmowanego
przez nich aż po dziś dzień. Jak nieśmiało wsunęła się przez drzwi,
przepuszczona przez ojca jako pierwsza, ciekawsko zadarła w górę głowę,
przyglądając się Sheryl z największą dokładnością, a potem podała jej małą
rączkę, grzecznie się przedstawiając. Ani George, ani Sheryl nie mogli nawet
spodziewać się, że wszystko pójdzie tak prosto. Dziewczynka była złakniona
kontaktu z dorosłą kobietą i już po miesiącu zaczęła traktować Sheryl niemal
jak swoją matkę, z prawdziwą radością towarzysząc jej i swojemu ojcu we
wspólnych spotkaniach i wyjazdach. Dziewczynka nigdy nie widziała taty tak
szczęśliwego jak wtedy i cieszyła się razem z nim, niemal upominając się o
spotkania z Sheryl, jeśli akurat nie widziała jej zbyt długo. Potrwało jedynie
kilka miesięcy, nim zamieszkali już wszyscy razem, a jeszcze trochę później
Hope po raz pierwszy nazwała Sheryl „mamą”.
Na co dzień poważna pani adwokat długo
płakała wtedy ze wzruszenia. Prawdopodobnie nigdy nie zapomni tej chwili,
cokolwiek by się stało. Zakochała się w swojej małej Nadziei tak samo, jak
kochała jej ojca. W siódmą rocznicę śmierci Dorothy, cała trójka wybrała się na
cmentarz razem, tworząc zgraną, choć budującą się wciąż rodzinę.
W tym samym czasie siedmioletni Seth po
raz pierwszy posmakował smaku prawdziwej kradzieży… To już nie był zwykły
batonik włożony do kieszeni w supermarkecie, jego starsi koledzy nie zajmowali
się takimi błahostkami. Wysoki jak na swój wiek chłopczyk w lekko
rozciągniętej, brudnej koszulce i podziurawionych spodniach właśnie złapał w
swoją małą piąstkę kamień, by chwilę później rzucić nim w szybę i włożyć rękę w
odłamki szkła, by z tylnego siedzenia samochodu zabrać najnowszy model
odtwarzacza muzyki, który ktoś nieuważnie tam pozostawił. A kiedy słuchał na
nim wieczorem pożyczonych od starszych kolegów płyt i spoglądał na swoją
zakrwawioną, zranioną szkłem rączkę, czuł się szczęśliwy, jak nigdy. Po raz
pierwszy miał coś naprawdę swojego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz