Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

8. Godowy taniec mocnej nikotyny


         Ciemna noc w mgnieniu oka zamieniła się w chłodny poranek, ten natomiast – w słoneczne przedpołudnie. Hope obudziła się późno, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czując się wyspana. Nim otworzyła oczy, jej delikatne powieki przez krótką chwilę rozkosznie drażniło wpadające przez okno słońce, a do nozdrzy z pewnym opóźnieniem dotarł przyjemny zapach. Przyjemny, ale obcy. Przez chwilę trwała jeszcze w błogim spokoju kończącego się właśnie snu, aż jej powieki nagle otworzyły się szeroko, a zmysły wyostrzyły zanadto. Wyraźnie słyszała już przy sobie czyjś cichy oddech, czuła męski, ciężki zapach, a na plecach silny ucisk czyjejś ręki. Dopiero po chwili zorientowała się, że leży na brzuchu – w pozycji, w której nigdy nie zdarzało jej się sypiać - a to, co porusza się pod nią, to bynajmniej nie materac wodnego łóżka, w którym nie wiadomo skąd miałaby się znaleźć. To był twardy, męski brzuch i klatka piersiowa tego samego mężczyzny, który tak mocno przyciskał ją do siebie swoim ciężkim ramieniem. Z niemym krzykiem na ustach podniosła się gwałtownie, w końcu uświadamiając sobie co owy osobnik robi w jej łóżku i dlaczego żadne z nich nie ma na sobie ani skrawka materiału, nie licząc splątanej gdzieś po jej prawej stronie kołdry. Odsunęła się momentalnie i zakryła się nią po samą szyję, wyrywając tym samym swoje ciało z uścisku mężczyzny i siadając w popłochu na samym brzegu łóżka. 
 - Popieprzyło cię? – Usłyszała nagle wściekłe warknięcie niskiego głosu, kiedy brunet, nie otwierając nawet oczu, przewrócił się na bok i ponownie wtulił twarz w poduszkę, jakby starając się wrócić do przerwanego mu brutalnie snu. Jego nagość najwyraźniej wcale go nie krępowała, choć leżał całkowicie odkryty, ale dziewczyna robiła wszystko, by tylko nie patrzeć nigdzie poniżej jego ramion. Otworzył w końcu oczy i posłał jej zimne, karcące spojrzenie. – Kładź się spać.
         W mgnieniu oka leżała znów przy nim, gwałtownie przyciągnięta w to miejsce przez jego ramię. Objął ją jeszcze mocniej niż wcześniej, przez co miała wrażenie, jak gdyby za chwilę miał zmiażdżyć jej i tak poturbowane już kości i mocno przycisnął jej szczupłą postać do swojego twardego brzucha. Nos dziewczyny wylądował znów w zagłębieniu jego szyi, przez co jeszcze intensywniej poczuła ten męski, charakterystyczny zapach. Nie mogła ukryć, że jej się podobał. Musiała chyba bezwiednie przejechać kilka razy nosem wzdłuż jego karku, bo kiedy tylko skończył siłować się z nią, by położyła się tak, jak chciał, z jego ust usłyszała cichy, odrobinę bardziej pogodny pomruk.
 - To łaskocze, lalko – zawiadomił ją, ale brunetka tym razem nie miała zamiaru się odsuwać. Jeszcze raz przejechała nosem wzdłuż całej długości jego szyi, po czym ułożyła twarz tak, by czuł na niej ciepły, kobiecy oddech, co wcale nie ułatwiało mu zasypiania.
 - To nie mój problem – syknęła, kiedy obarczył ją w końcu zniecierpliwionym spojrzeniem. Brunet uśmiechnął się pod nosem na jej widok. Ciemne włosy tworzyły na jej głowie zupełny nieład, makijaż był lekko rozmazany, a na kobiecym karku wyraźnie zauważył ślad ugryzienia. Domyślał się już, jak Hope może zareagować, kiedy i ona ujrzy swoje odbicie w lustrze. Teraz wyglądała jednak idealnie, dokładnie tak, jak chciał ją widzieć już od dawna. Była jego. Jej blada skóra błyszczała w świetle przedpołudniowego słońca, w błękitnych oczach odbijało się rozkojarzenie. Swoje pełne usta ściągała w geście irytacji, ale i tak bardziej rozczulała go, niż złościła. Wyglądała zbyt uroczo, by był w stanie teraz się z nią kłócić, zamiast tego więc zszarpał z niej tylko większość kołdry i przykrył się nią, nie reagując na żywe protesty unieruchomionej niemal w jego ramionach dziewczyny. Zbyt szybko się rozbudziła…
 - Oddaj – szepnęła po chwili już bardziej proszącym tonem, ale Seth nawet jej na to nie odpowiedział, z zamkniętymi oczami wdychając ciężkie, ocieplone słońcem powietrze. Oddychał przy tym tak spokojnie, jak gdyby spał. Jedyne ciche warknięcia, gdy przypadkiem zadrapała go przy szarpaniu się zdradzały, że wciąż nie odpłynął jeszcze w objęcia Morfeusza. – To moje łóżko! To moja kołdra! To mój dom i… o, cholera! – W tym momencie w jej oczy rzucił się zegar wiszący na przeciwległej ścianie, a w jej ciało znów wstąpiła panika. Ponownie wyrwała się mu, korzystając z chwili jego rozkojarzenia i usiadła na łóżku, w pośpiechu rozglądając się za swoimi ubraniami.
 - Co znowu? 
 - Jest jedenasta! Moje zajęcia zaczęły się dwie godziny temu!
 - Mhm…
 - Jakie „mhm”?! Seth, powinnam być teraz na uczelni, do cholery! Nie w łóżku! Nie… z tobą!
 - Jak wolisz… - mruknął od niechcenia, oswabadzając ją do końca ze swego uścisku i odwracając się do dziewczyny tyłem, za wszelką cenę starając się przy tym ignorować jej nerwowe ruchy po drugiej stronie materaca. Brunetka z trudem wyciągała się, by jeszcze z łóżka dosięgnąć swoich ubrań, a to sprawiało, że niesforny materiał kołdry nieustannie zsuwał się z chłopaka, skazując go na zimno. Kiedy właśnie starała się sięgnąć po swoje leżące wyjątkowo daleko dżinsy, nie wytrzymał. Odwrócił się z powrotem i spojrzał na nią gniewnie, głośno wypuszczając z ust wstrzymywane przez chwilę powietrze. Miał już serdecznie dosyć jej porannych wyczynów, przez które jedynie tracił czas, który mógłby jeszcze spokojnie przespać. – Możesz wreszcie przestać mnie szturchać? I najlepiej w ogóle się poruszać?! Chcę spać!
 - Musisz podwieźć mnie na uczelnię… - szepnęła nieśmiało, kiedy jego usta mocno zacisnęły się w niemym wyrazie wściekłości.
 - No tu już chyba przesadziłaś! – warknął, jednym ruchem wyszarpując wszystkie ubrania, które dotychczas udało jej się zgromadzić, z jej chudych rąk i wyrzucając je z powrotem na podłogę. – Wynocha z mojego łóżka! – Na te słowa Hope zamrugała jedynie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, po cichu zastanawiając się, kiedy to jej rzeczy stały się także jego własnością? Po chwili jednak jej zmieszanie przerodziło się w gniew. Miała dosyć słuchania jego rozkazów i poddawania się im bez sprzeciwu.
 - Wynocha z mojego życia! – odpowiedziała w gniewie, rzucając nienawistne spojrzenie jego spokojnie ułożonej na materacu postaci. Kiedy tak leżał, wyglądał niemal niewinnie, co okropnie ją rozpraszało. Nie otworzył nawet oczu, żeby jej odpowiedzieć, ale za to całkiem skutecznie przepchnął ją na sam kraniec materaca, z którego i tak niemal już spadała.
 - Dobra. Ale ty pierwsza – jego słowa dotarły do niej, kiedy stała już na podłodze, za to ich sens jeszcze odrobinę później. Złapała w złości wszystkie ciuchy, które wcześniej wyrzucił i niemal szarpiąc się z niesfornymi, niczemu winnymi, dżinsami wciąż nie zamierzała zniżyć tonu, który teraz można było spokojnie nazwać krzykiem.
 - Dobrze rozumiem?! Więc tylko o to ci chodziło?! O to, żeby mnie przelecieć, tak?! A teraz, jak gdyby nigdy nic, wrócisz sobie do tego zapyziałego Basin City?! – Jej nerwy puściły, choć właściwie powinna być chyba zadowolona, a nie zła. 
 - Lalko, naprawdę jestem jeszcze bardzo śpiący. Mogę wysłuchać twoich żali trochę później? – Spokój w jego głosie był w takim samym stopniu nienaturalny, jak denerwujący.
 - Idź do diabła, Seth! Jesteś prawdziwym skurwysynem! Skurwysynem, słyszysz?! – Nie czekając na odpowiedź, Hope zebrała z ziemi resztki ubrań i niemal wybiegła z pokoju, głośno trzaskając przy tym drzwiami. 
 - I w tym akurat się zgadzamy… - wymruczał sennie, po czym przewrócił się na drugi bok.
         Zasnął spokojny jak dziecko, jeszcze wcześniej niż Hope zdążyła chociażby wejść pod prysznic.

* * *

         Odkąd Dwayne rozpoczął studia na Uniwersytecie Waszyngtońskim, jego imię nieustannie przewijało się wśród wszystkich studentów. Właściwie znany był tu już wcześniej – każdy członek jego rodziny ukończył tę uczelnię, a jego ojciec do dziś wpłacał na jej fundusz sporą sumkę, toteż nazwisko Lee, pomimo, że w całych Stanach Zjednoczonych dosyć popularne, tu kojarzyło się jednoznacznie. Utożsamiane było z pieniędzmi, władzą, z drogimi samochodami i wystawnymi imprezami… I słusznie. Ojciec Dwayne’a gustował raczej w drogich bankietach, na które nieraz zapraszał największe szychy z uczelni, ale sam Dwayne wolał raczej pokaźne domówki, o których fama okrążała wszystkich studentów – nieważne, czy byli oni zaproszeni, czy nie. Znalezienie się na liście gości nie było proste. Aby zobaczyć od środka posiadłość państwa Lee trzeba było być naprawdę kimś. A na całej uczelni nie było człowieka, który nie chciałby się tam znaleźć. Dwayne Lee znany był z ekstrawagancji, ale także z tego, że nie oszczędzał pieniędzy na swoje snobistyczne imprezy. Studenci to uwielbiali.
         Kiedy chodził po szkole, z każdej strony dało się słyszeć szepty. Przyzwyczaił się, więc obdarzał jedynie wszystkich swoim nienagannym uśmiechem, nie przywiązując do tego wagi. Tak przynajmniej bywało zazwyczaj, ale nie dziś. Tego dnia był w wyjątkowo złym humorze. Szedł szybciej i jeszcze bardziej pewnie niż zazwyczaj, kierując się prosto w stronę stołówki, jak gdyby był pewien, że właśnie tam znajdzie Hope lub przynajmniej kogoś z jej przyjaciół. Dziewczyna nie miała tu zbyt wielu znajomych, a to bynajmniej nie ułatwiało mu zadania. Nigdy nie stała się popularna, nawet wtedy, kiedy tworzyli swego rodzaju „związek”. Tak naprawdę nawet podczas jego trwania nie mógł nazwać tego prawdziwym partnerstwem. Hope ignorowała go, również wtedy, kiedy oficjalnie była już jego dziewczyną. Nie wiedział nawet, czy robiła to specjalnie… Nie była opryskliwa, wręcz przeciwnie, ale nieustannie mu się opierała. Z jakiegoś powodu bardzo mu się to spodobało… Do teraz nie potrafił źle o niej myśleć, choć ich relacja stawała się coraz gorsza. Brunetka unikała go i nie chciała nawet z nim rozmawiać. Ale on wciąż nie odebrał tego, co mu się należało…
         Kiedy wszedł do stołówki, wszystkie oczy nagle zwróciły się ku niemu. No, prawie wszystkie, ponieważ dwie osoby siedzące w najbardziej ukrytym w kącie stoliku wciąż zdawały się nie zauważyć, jak mocno trzasnęły stare, drewniane drzwi. Poszedł prosto w ich stronę, nie oglądając się na innych. Oboje siedzieli do niego tyłem. Drobna, całkiem ładna blondynka i ten dziwny chłopak, którego ciężko byłoby mu opisać jednym słowem… Nazywał go „przyjacielem Hope”, bo nigdy nie udało mu się zapamiętać jego imienia, ale wszyscy inni wołali na niego Beau. Jego wygląd był dosyć… oryginalny, łagodnie rzecz ujmując. Nosił bardzo przylegające spodnie, niewielkich rozmiarów t-shirty i w dodatku co miesiąc zmieniał fryzurę, wydziwiając coraz bardziej. Teraz jego włosy były w kolorze najczystszej bieli, ale Dwayne nie zdziwiłby się, gdyby już jutro stały się kruczoczarne, albo żywoczerwone… Sięgały ramion, a na czubku były starannie postawione i wymodelowane, nad czym sam Beau musiał spędzać dziennie pewnie grubo ponad godzinę. „Przyjaciel Hope” wyglądał bardziej kobieco od jej przyjaciółki – uczesanej w kucyk i ubranej w zwykłą, czerwoną bluzę, Ashley – ale Dwayne zdążył już nauczyć się, by po prostu na niego nie patrzeć, unikając w ten sposób kłótni. Gdyby mógł, zwyzywałby go z góry na dół… Ale Beau był dla Hope kimś bardzo bliskim. I jeśli chciał uzyskać od niego jakiekolwiek informacje, taki krok byłby zupełnie nie na miejscu…
         Podszedł do ich stolika całkiem spokojnie, przywdziewając przy tym pogodny wyraz twarzy, ale zarówno Ashley jak i Beau od razu zmierzyli go wrogimi spojrzeniami. Blondynka szepnęła coś chyba pod nosem, ale nie zdołał dosłyszeć jej słów. Ignorując ją, po prostu się przywitał.
 - Jeśli szukasz Hope, to jej nie ma… - burknęła od razu blondynka, nawet nie siląc się na to, by chociaż wydawać się miłą. Ten chłopak wyrządził Hope wystarczająco dużą krzywdę, by miała podstawy do darzenia go nienawiścią. W dodatku wciąż gdzieś się przy niej kręcił… Nie dawał jej spokoju, choć ich związek dawno już się zakończył.
 - Zauważyłem. Zwykle siada z wami. – Nie pytając o pozwolenie, Dwayne dosiadł się na wolnym krześle przy stoliku przyjaciół i znów uśmiechnął się z wyższością w odpowiedzi na zniecierpliwione prychnięcie Beau. Całkowicie go ignorując, odwrócił się w stronę Ashley i wszystkie swoje słowa wyraźnie kierował jedynie do niej, na co białowłosy zdenerwował się jeszcze bardziej.
 - Jest chora? Jeśli tak, może powinienem podrzucić jej jakieś notatki…
 - Z czego? Z zarządzania? Jesteście na dwóch innych kierunkach, Dwayne, przestań się zgrywać! O co tak naprawdę ci chodzi?! – Ashley traciła cierpliwość, chociaż nie spędziła w jego towarzystwie jeszcze nawet minuty, Beau za to, choć zwykle był bardzo wygadany, milczał, obdarzając nieprzyjaciela urażonym, wściekłym spojrzeniem. Ashley od razu domyśliła się, że raczej nie może liczyć na jego pomoc… Chłopak najwyraźniej obraził się, zupełnie nie mając ochoty na rozmowę z tym palantem, jak często nazywał go nawet w jego obecności.
 - Dobrze więc, spytam wprost… Możesz mi, słonko, wyjaśnić, co to za kretyn, który się ciągle za nią plącze?! – W oczach Dwayne’a pojawił się niebezpieczny błysk, a jego pięści momentalnie zacisnęły się na blacie stolika. Ashley wyglądała na zmieszaną.
 - Ekhm… Masz na myśli mnie? – Beau postanowił w końcu się odezwać, a sam zainteresowany posłał mu w odpowiedzi jedno ze swoich aroganckich spojrzeń.
 - Nie, do cholery, przecież wiem, że ty jesteś nieszkodliwy! – Na dźwięk tych słów, na twarzy Beau znów wyrysowało się oburzenie. – Chodzi mi o tego fagasa, który odwoził ją ostatnio ze szkoły… Nie chodzi na naszą uczelnię, ale widziałem go na parkingu…
 - Odwozi… Ach, to pewnie Seth! – Nim dokończył swoją wypowiedź, twarz Ashley rozjaśniła się, a na jej usta odpowiedź wypełzła wcześniej, niż zdążyła się chociaż nad nią zastanowić. Nie chciała przecież nic mu mówić, wolała by sam zastanawiał się, o co chodzi. Poczuła się jednak urażona, że to Dwayne poznał Setha wcześniej niż Hope przedstawiła go im i jej słowa wyprzedziły myśli. Szybko jednak postanowiła się zrehabilitować, bo imię mężczyzny, o którego pytał Dywane, nic przecież mu nie dawało. Poza nim niczego nie chciała już powiedzieć i była niemal pewna, że bardziej rozsądny od niej Beau też nie piśnie ani słówka.
 - Seth?! Co to za Seth?!
 - Nie wiem – skłamała bez zmrużenia okiem, powoli spuszczając wzrok z twarzy blondyna na swój rozłożony na stoliku zeszyt. Z jej strony wyglądało na to, że rozmowa jest już zakończona.
 - Musicie coś wiedzieć! Biały, gadaj!
 - Spierdalaj…
 - Hej! Nie zwracaj się do mnie w ten sposób, albo rozbiję ci tą twoją wypacykowaną buźkę o kant stołu, rozumiesz?!
 - Tak? I zupełnie nie przejmujesz się tym, co i o co rozbije ci później… Seth?
 - I tak dowiem się, kto to jest! Nawet bez waszej pieprzonej pomocy! – Dwayne podniósł się prędko ze swego miejsca, a jego głos momentalnie przemienił się w krzyk. – Niczego mi nie utrudnicie!
         Wszystkie twarze znów skierowały się ku niemu, kiedy ruszył szybko do drzwi i zatrzasnął je za sobą z niemałym impetem. Dwayne uwielbiał wielkie wyjścia, to było dla niego takie typowe… Nikt nawet nie był specjalnie zdziwiony. Nikt, poza Ashley, która z rozdziawionymi ustami wpatrywała się w swego przyjaciela, choć z trochę innego powodu, niż furia tamtego blondyna. Beau nie tracił pewności siebie. Widząc jedynie zdziwioną minę Ashley czuł, że będzie musiał długo i żmudnie wszystko jej tłumaczyć, co niespecjalnie napawało go nadzieją na spokojną, cichą resztę przerwy pomiędzy zajęciami…
 - Oszalałeś?! –Dziewczyna w końcu zwróciła się do niego konspiracyjnym tonem, jak gdyby w ogóle ktoś miał zamiar ich podsłuchiwać. – Straszysz go Sethem?! Przecież ty nawet nie wiesz, kim on jest!
 - Hope wystarczająco wiele nam o nim opowiedziała. To psychol. A widziałaś ten błysk strachu w oczach Dwayne’a, kiedy wymówił jego imię?! Nie wiem, w jakich okolicznościach się spotkali, Ash, ale to musiało być ostre…
 - To cię nie usprawiedliwia! To było głupie, rozumiesz? Hope prosiła nas, żebyśmy nic o nim przy nikim nie wspominali…
 - To ty o nim wspomniałaś. – Beau przewrócił oczami i ostentacyjnie zaczął rozglądać się po niewielkich rozmiarów stołówce, jak gdyby chciał z niej uciec…
 - To wszystko jest jakieś dziwne, wiesz?! Skąd on w ogóle wie o tym Secie i czemu o niego wypytuje?! Coś mi tu śmierdzi…
 - Nie tobie jednej… - Beau nachylił się trochę nad stolikiem i spojrzał Ashley prosto w oczy, przybierając poważną minę. – Jeśli Hope nie chce sama nam go przedstawić, coś czuję, że będziemy musieli złożyć im wizytę…
 - A nie powinniśmy najpierw jej ostrzec?
 - Za późno!


* * *

         Od jej wyjścia z pokoju minęło kilka godzin, kiedy Seth w końcu poczuł się wystarczająco wyspany, by opuścić miękkie łóżko. Zsunął się z niego powoli, na szybko wciągnął na siebie swoje pogniecione, porozrzucane wcześniej po podłodze ubrania i bez chwili wahania skierował się na dół, mając przeczucie, że Hope znajdzie właśnie tam. Miał zamiar pouczyć ją, że żadnych rzeczy, które należą do niego, nawet głupich ubrań, nie traktuje się w ten sposób, kiedy do jego uszu dotarło głośne westchnienie, w którym ukryta porcja żalu przerosła jego najśmielsze oczekiwania. Przez chwilę wpatrywał się w stojącą do niego tyłem kanapę i plecy skulonej na niej brunetki, napawając się widokiem, aż w końcu zrobił kilka kroków w tamtą stronę, starając się, by dziewczyna usłyszała, jak się zbliża.
         Usłyszała, ale wciąż pozostała nieruchoma, jak gdyby nadzieja, że dzięki temu zamieni się w jedną z ułożonych na kanapie poduszek, miała jakąkolwiek szansę stać się rzeczywistością. Choć dla niego i tak od dawna była już przedmiotem. Tylko przedmiotem…
 - Lalko… - na dźwięk głosu Setha dziewczyna z trudem powstrzymała się od reakcji. Chciała uciec, ukryć się, a najlepiej wstać ze swego miejsca zajmowanego już od dobrych kilku godzin i najzwyczajniej w świecie mu przyłożyć, ale zabrakło jej na to siły i odwagi. Czuła się, jakby od kilku dni jej życie było filmem ze spaczonym scenariuszem, jeszcze gorszym, niż najgorszy chłam, jaki w życiu oglądała. Czas stał w miejscu, jej uczucia krążyły w kółko. Złość, ból, pożądanie, nienawiść, krótki, ulotny spokój… Potem znów złość, znów ból… Plątanina doznań i pustych słów, którymi zaczynała się dławić. Własnych słów.
         Każdy wie jak to jest, kiedy człowiek zrobi coś złego… To dziwne uczucie. Ale kiedy owe „coś” stoi na granicy miłości, żądzy i grzechu, to uderza w nas jeszcze mocniej. I owszem, da się to w sobie zagłuszyć. Nie jest to proste, ale z upływem kolejnych godzin i dni, całkiem wykonalne. Jest jednak taki moment, kiedy wszystko pryska. To, kiedy stajesz z kimś twarzą w twarz, siedzisz kilka centymetrów obok… I próbujesz, starasz się ze wszystkich sił, by myśleć o czymś innym. Nie da się. Wspomnienia uderzają w ciebie na każdym kroku, serce bije mocniej, żołądek się przewraca… Miłość tak łatwo pomylić jest z zatruciem.
 - Długo będziesz mnie ignorowała? – Po zielonej przestrzeni pokoju znów potoczył się ten sam niski, męski głos. Hope nie podniosła wzroku, jedynie głośno wypuściła z płuc powietrze, odwracając głowę, kiedy pojawił się tuż przy niej. Seth obserwował ją z odległości nie większej niż metr, opierając się o regał meblościanki, ze swoim stoickim spokojem wymalowanym na zbyt idealnej twarzy. To nie fair, że źli ludzie mogą wyglądać tak dobrze – pomyślała – człowiek z natury naiwnie wierzy, że wszystko co ładne, musi być dobre… I po co nam taka intuicja? Chyba jedynie po to, by wyeliminować z życia łatwowiernych…
 - Nie ignoruję cię – odezwała się w końcu, nie dając mu okazji do dalszego nagabywania. Jej błękitne oczy wciąż nie odrywały się od chudych kolan. Seth zaczynał się niecierpliwić. 
 - Widzę. – Usiadł obok niej, pozostawiając pomiędzy dwoma ciałami naprawdę niewiele przestrzeni i uparcie patrzył w jej twarz, choć jak mogła, odwracała swój beznamiętny wzrok. Seth zaczął domyślać się, skąd ta jej nagła obojętność, bo nawet smutkiem nie potrafił już tego nazwać. Wspomnienia z ich porannej rozmowy przychodziły jednak do niego z niemałym opóźnieniem. Niespecjalnie miał ochotę ją teraz pocieszać, ale z drugiej strony w stanie tak wielkiej znieczulicy, w jakiej znajdowała się teraz, nie była mu na nic przydatna. Bo gdyby chociaż drżała, gdyby chciała krzyknąć… Była dla niego niczym posąg, nawet nie przypuszczał, co działo się w jej wnętrzu... Jeśli byłby w stanie poznać jej myśli, pewnie nazwałby ją świetną aktorką. Tak naprawdę jednak ta zewnętrzna otoczka obojętności była jej naturalną reakcją na ból. 
 - Hmm… Było aż tak beznadziejnie? – Na ustach Setha pojawił się typowy dla niego uśmieszek, ale choć spostrzegła go kątem oka, nie była w stanie zareagować. Chciała udawać, że nic jej to nie rusza, a jednak obudził się zbyt wcześnie i za szybko dołączył do niej na tej przeklętej kanapie. Wciąż nie miała siły. I wciąż miała ochotę porządnie przywalić mu w tą uśmiechniętą buźkę… A jednocześnie mogłaby oddać wszystko, by jeszcze raz wtulić się w te silne ramiona, które paradoksalnie wydawały jej się teraz najbezpieczniejszym miejscem na ziemi.
 - Nie żartuj sobie, dobrze? – szepnęła.
 - Więc o co ci chodzi? 
 - O to, że traktujesz mnie jak szmatę! 
 - Takie mocne słowa nieładnie brzmią w twoich ślicznych ustach, wiesz? – zaśmiał się, a w odpowiedzi na jego arogancję Hope nie mogła już powstrzymać się od spojrzenia w jego stronę. Odwróciła się i porządnie zmierzyła go wzrokiem z góry na dół, szybko przekonując się, że to był błąd. Nawet będąc zaspanym, nieogolonym, ubranym niedbale w pogniecione ubrania, Seth był idealny. Pomimo wszystkich tych negatywnych uczuć, których nie potrafiła teraz nawet nazwać, nagle przypomniało jej się, dlaczego tak właściwie wpakowała się w całe to bagno. I ta młodzieńcza, głupia naiwność samotnej kobiety, która spotkała nagle swój ideał i zapragnęła zachować go przy sobie jak najdłużej, ściągnęła teraz na siebie całą jej złość. 
 - Jesteś zbyt wrażliwa, laleczko. Jak w ogóle udaje ci się żyć w tych czasach z taką słabą psychiką?
 - Może właśnie po to poszłam na psychologię? Jeśli uda mi się rozpracować siebie od środka, to prawdopodobnie będę mogła zmienić kilka rzeczy i… ach, zresztą. Po co ja w ogóle ci to mówię?! – Ocknęła się nagle, kiedy zauważyła, jak bardzo zahipnotyzowało ją pozorne zainteresowanie ze strony chłopaka.
 - Bo cię słucham, lalko. 
 - Lalko, lalko… ciągle to powtarzasz! A nawet nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, jak ja się czuję! Wykorzystywana, oszukiwana, jak zmaltretowana zabawka! – Z jakiegoś powodu czuła, że kiedy powie mu wprost chociaż część trapiących ją uczuć, zareaguje na nie w jakikolwiek sposób, ale chłopak wciąż siedział tak, jak siedział, więcej uwagi poświęcając kosmykowi jej ciemnych włosów, który obracał pomiędzy palcami, niż zrozpaczonym, błękitnym oczom. Nie wiedziała już, jak mogłaby bardziej na niego wpłynąć. Może lepiej, żeby to, co mówił rano, było jednak prawdą… 
 - No widzisz. A w dzieciństwie myślałaś pewnie, że zabawa lalkami jest niewinna, co? – odezwał się po chwili. - Wiesz już, jak się czuły… 
 - Przestań! Mam tego dosyć… Przytul mnie – jej ostatnie słowa były raczej cichym mruknięciem, którego miał z założenia nawet nie usłyszeć, a w chwilę po nim oddech dziewczyny stał się jakby szybszy, łapany bardziej histerycznie.
 - Ale jeżeli cię przytulę, będziemy musieli się później pieprzyć… – szepnął prosto do jej ucha, choć w tym momencie nie chciała go już słuchać. Pomimo wszystko spełnił jednak jej prośbę i otoczył ją ramieniem, przyciągając mocniej do siebie i pozwalając brunetce wtulić się w swoją klatkę piersiową.
 - Jesteś gnojem, Seth – szepnęła jeszcze, nim całkowicie zanurzyła twarz w zagłębieniu jego szyi.
 - Ooo, tak.
 - Mówię poważnie. 
 - Wiem, laleczko…
         Sądziła, że w jego ramionach poczuje się lepiej, tymczasem było jeszcze gorzej. Kiedy tylko odczuła na sobie ciepło chłopaka i ten pociągający, męski zapach, który towarzyszył jej całą noc, w jej gardle stanęła potężna gula, a głos zaczął słabnąć z każdym kolejnym słowem. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje, wcześniej nawet nie myślała o płaczu, a jednak czując tak wielką bliskość tego chorego człowieka, była niemal pewna, że za chwilę się rozklei i nie ma najmniejszych szans, by jakkolwiek to powstrzymać… Był przy niej, a ona czuła, jak gdyby nagle stał się dla niej najbliższą osobą na świecie. Bo tak naprawdę teraz został już przy niej tylko on. Nie mogła wyżalić się przyjaciołom, matce… nikomu, bo każdy uznałby ją za chorą. W końcu kto normalny zgadza się, by spać z własnym bratem?! Z nikim nie mogła porozmawiać, była sama, a jedyną osobą, która teraz była w stanie chociażby się domyślać, co dzieję się w jej psychice, paradoksalnie stał się jej własny oprawca. Poczuła nagle, że Seth jest jej bardzo potrzebny, że jego obecność jest jej niemal niezbędna do normalnego funkcjonowania. Przez cały czas, kiedy spał, siedziała na kanapie i nawet nie myśląc wpatrywała się w przeciwległą ścianę. Dopiero, kiedy przyszedł, jej mózg zaczął dopuszczać do niej myśli, a ciało znów stało się ciałem ludzkim, a nie martwym przedmiotem, zbitką kości, mięśni, narządów i skóry. Mocno wbiła paznokcie w jego ramiona, jak gdyby błagając go tym samym, by się od niej nie odsuwał. Seth pogłaskał ją delikatnie po karku i jeszcze mocniej przyciągnął jej biodra w swoją stronę. Wbrew pozorom nie miał zamiaru jej teraz odtrącać.
 - Jak chcesz płakać, możesz płakać – mruknął do jej ucha, omiatając je przy okazji swoim ciepłym oddechem. – Łzy czasem pomagają.
         Dziewczyna przytuliła się do mężczyzny tak mocno, by nie było widać jej twarzy.
 - Tylko spróbuj mi to później wypomnieć… - przy ostatnim słowie, jej głos wyraźnie zamieniał się już w ciche łkanie. 
 - Nie przejmuj się tym teraz… 


 * * *

         Sheryl siedziała już w samochodzie, kiedy dopadły ją ponownie te straszne, od kilku dni niepozwalające jej zasnąć myśli. Wracała właśnie z pracy do domu. W swoim biurze spędziła ponad trzydzieści godzin, odrywając się od dokumentów jedynie na kilka z nich, by uciąć sobie drzemkę na skórzanej, stojącej w kącie kanapie. Teraz nawet jej to odpowiadało. Wolała uciec w pracę niż przebywać w domu, a wszystko ze względu na Setha. Na syna, którego przed wieloma latami porzuciła. Często myślała o nim przez ten czas, dowiadywała się o jego stan z ust swojego wiecznie pijanego byłego męża… Starała się, by żaden z ważniejszych momentów życia jej synka nie umknął matczynej uwadze, ale dopiero kiedy przyjechał do jej domu, z jego własnych ust usłyszała, jak niewiele było to warte. Stała z tyłu na akademii, kiedy rozpoczynał szkołę. Ukrywała się po kątach przez wszystkie lata jego dzieciństwa, by później, kiedy stał się nastolatkiem i wpakowywał się w kolejne tarapaty, wyciągać go z aresztu, zachowując przy tym pełną anonimowość. Po latach czuła, jakby nawet swój zawód adwokata wybrała właśnie z myślą o nim. Ale teraz było to już nieistotne. Tak naprawdę nie uczestniczyła w jego życiu, ale zdała sobie z tego sprawę zbyt późno. W jego oczach odbijała się już nienawiść. Bez oporów pokazywał jej, ile zła nieświadomie i nie z własnej woli wyrządziła w jego życiu. A każde słowo syna raniło ją niczym zadana nożem rana. Rana, na którą w pełni zasłużyła.
         Stała właśnie w korku, kiedy przed oczami pojawił jej się obraz małej dziewczynki, która pewnego dnia pojawiła się w jej życiu. Ona i jej ojciec przez wiele lat byli dla niej wszystkim. George i mała Hope – jedyna dwójka ludzi, którzy po wyjeździe z Basin City znaczyli dla niej tak wiele. Doskonale pamiętała dzień, kiedy po raz pierwszy zobaczyła swoją córkę. Dziewczynka miała wtedy sześć lat, to było w kwietniu, w dniu jej urodzin. I choć nie była obecna przy sytuacji, która wydarzyła się chwilę wcześniej, George opowiadał jej o niej tyle razy, że czuła, jak gdyby stała tuż obok.

         To był ciepły, wiosenny dzień, jeden z tych, na które wszyscy czekają z wytęsknieniem przez całą zimę. Był rok 1996, ale od tego momentu cmentarz na obrzeżach Seatle niemal wcale się nie zmienił. Jak co roku George zabrał na grób Dorothy swoją małą córeczkę, dokładnie w szóstą rocznicę śmierci jej matki. Dziewczynka była wtedy jeszcze zbyt mała, by tak naprawdę być w stanie zrozumieć ból, który powinna odczuwać. Zamiast płakać nad pomnikiem matki, pomodliła się jedynie prędko, by chwilę później odbiec kawałek dalej i zbierać ledwo zakwitłe na trawniku stokrotki w oczekiwaniu na ojca. Tego dnia George stał nad grobem swojej żony dłużej niż zazwyczaj, cicho szepcząc pod nosem słowa, które nie były jedynie modlitwą. Prosił o aprobatę, o wsparcie… Miał wrażenie, że Dorothy chciałaby, by właśnie tak postąpił, choć nigdy nie zdążyli o tym porozmawiać. Jej śmierć nadeszła zbyt nagle, uderzając w niego z ogromną siłą. Po sześciu latach był jednak gotów, by posunąć swoje życie o krok dalej.
 - Hope, choć tu na chwilę – poprosił stłumionym głosem, odwracając się w stronę dziewczynki. Trzymając w zaciśniętej piąstce biały bukiecik, brunetka podbiegła do niego prędko, momentalnie wtulając się w silne ramiona ojca. Wyglądała rozkosznie, a w dodatku tak bardzo przypominała mu jego zmarłą żonę… Po nim odziedziczyła jedynie oczy. Duże, błękitne oczy o najczystszym spojrzeniu, jakie można sobie wyobrazić.
 - Tatusiu, jest coraz cieplej. Czy po powrocie do domu będę już mogła wyjść na podwórko, by się pobawić?
 - Nie dzisiaj, kochanie – szepnął, coraz mocniej tuląc do siebie malutkie ciałko. Chwilę później odsunął córkę na odległość swoich ramion, wpatrując się w bystro spoglądające na niego oczy. Wydawała mu się teraz jeszcze delikatniejsza niż na co dzień, a zarazem wyjątkowo jak na swój wiek dojrzała. To był ten moment. Z pewnością była już gotowa, by poznać prawdę. George chciał tylko, by jego mała dziewczynka zaakceptowała go i zaakceptowała kobietę, którą chciał jej przedstawić. Niczego więcej nie pragnął. To naprawdę wiele dla niego znaczyło. Gdyby Hope nie polubiła Sheryl, prawdopodobnie rozstałby się z nią, do końca życia będąc już nieszczęśliwym. Aprobata jego jedynego dziecka była dla niego najistotniejsza.
 - Nie pojedziemy stąd prosto do domu, dobrze? Bardzo chciałbym, żebyś kogoś poznała – rozpoczął niezdarnie, nie do końca wiedząc, co powinien powiedzieć. Nigdy nie był dobry w przeprowadzaniu poważnych rozmów, a kiedy toczyło się je z sześciolatką, zadanie było jeszcze bardziej utrudnione. Hope nie traciła jednak pogody ducha.
 - Kto to, tatusiu? Czy to jakiś twój kolega?
 - To moja przyjaciółka, skarbie. Bardzo dobra przyjaciółka. Razem pracujemy i bardzo się lubimy. Dużo jej o tobie opowiadałem, wiesz? 
 - A czy ona mnie lubi? – Niewinne pytanie sześciolatki wydało mu się teraz najlepszym, czego mógł po niej oczekiwać. Zaśmiał się serdecznie i uściskał małą dziewczynkę, nie do końca świadomą tego, jak wielkiego ciężaru z serca pozbawiła swojego ojca. Mogła zacząć krzyczeć, mogła być zazdrosna, a zamiast tego zareagowała tak spokojnie, jak zazwyczaj. Czasami sądził, że Hope nie jest dzieckiem, a chodzącym po Ziemi aniołkiem. Była śliczna, inteligentna i przeurocza. Odziedziczyła po rodzicach wszystkie ich najlepsze cechy, nie mając przy tym niemal żadnej wady.
 - Lubi cię, kochanie – odparł w końcu, ponownie wypuszczając ją z objęć. – Pytanie tylko, czy ty ją polubisz?
 - Pojedziemy do jej domu?
 - Tak, jeżeli się zgodzisz – Dziewczynka nie wahała się ani przez chwilę. Pokiwała główką na znak, że podoba jej się ta propozycja i zaśmiała głośno, kiedy jej ojciec wziął ją na ręce i zaczął kroczyć w kierunku samochodu. Przez całą drogę wypytywała o znajomą taty. Chciała wiedzieć wszystko, począwszy od tego, jak ma na imię, aż po jej ulubiony kolor. A George cieszył się przy tym jak dziecko, mając w związku z tym – słusznie zresztą – jak najlepsze przeczucia.

        
         Po dziś dzień Sheryl dobrze pamiętała moment, w którym mała Hope po raz pierwszy przekroczyła próg domu zajmowanego przez nich aż po dziś dzień. Jak nieśmiało wsunęła się przez drzwi, przepuszczona przez ojca jako pierwsza, ciekawsko zadarła w górę głowę, przyglądając się Sheryl z największą dokładnością, a potem podała jej małą rączkę, grzecznie się przedstawiając. Ani George, ani Sheryl nie mogli nawet spodziewać się, że wszystko pójdzie tak prosto. Dziewczynka była złakniona kontaktu z dorosłą kobietą i już po miesiącu zaczęła traktować Sheryl niemal jak swoją matkę, z prawdziwą radością towarzysząc jej i swojemu ojcu we wspólnych spotkaniach i wyjazdach. Dziewczynka nigdy nie widziała taty tak szczęśliwego jak wtedy i cieszyła się razem z nim, niemal upominając się o spotkania z Sheryl, jeśli akurat nie widziała jej zbyt długo. Potrwało jedynie kilka miesięcy, nim zamieszkali już wszyscy razem, a jeszcze trochę później Hope po raz pierwszy nazwała Sheryl „mamą”.
         Na co dzień poważna pani adwokat długo płakała wtedy ze wzruszenia. Prawdopodobnie nigdy nie zapomni tej chwili, cokolwiek by się stało. Zakochała się w swojej małej Nadziei tak samo, jak kochała jej ojca. W siódmą rocznicę śmierci Dorothy, cała trójka wybrała się na cmentarz razem, tworząc zgraną, choć budującą się wciąż rodzinę.

         W tym samym czasie siedmioletni Seth po raz pierwszy posmakował smaku prawdziwej kradzieży… To już nie był zwykły batonik włożony do kieszeni w supermarkecie, jego starsi koledzy nie zajmowali się takimi błahostkami. Wysoki jak na swój wiek chłopczyk w lekko rozciągniętej, brudnej koszulce i podziurawionych spodniach właśnie złapał w swoją małą piąstkę kamień, by chwilę później rzucić nim w szybę i włożyć rękę w odłamki szkła, by z tylnego siedzenia samochodu zabrać najnowszy model odtwarzacza muzyki, który ktoś nieuważnie tam pozostawił. A kiedy słuchał na nim wieczorem pożyczonych od starszych kolegów płyt i spoglądał na swoją zakrwawioną, zranioną szkłem rączkę, czuł się szczęśliwy, jak nigdy. Po raz pierwszy miał coś naprawdę swojego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy