Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

10. Nadzieja to najgorsza rzecz, jaka wypełzła z puszki Pandory


         Poranek był chłodny i deszczowy, jak cała waszyngtońska jesień. Przedzierające się gdzieniegdzie słońce nie było na tyle silne, by przebić się przez gęste chmury coraz tłoczniej zbierające się nad uczelnią we wschodnim Seattle, pod którą właśnie nadjechał ostatni z samochodów – czarne, mruczące przyjemnie Audi, z lakierem zmatowionym zaciekami brudnej, spadającej z nieba wody. Silnik ucichł stosunkowo szybko, ale przez dłuższą chwilę auto stało nieruchomo, a drzwi się nie otwierały. Seth jeszcze przez kilka minut wsłuchiwał się w dźwięki płynącej z radia muzyki. Wpatrywał się w duże krople spływające po bocznej szybie i czekał, aż z parkingu zniknie większość ludzi.
         Nadeszła pora wykładów. Studenci ruszyli w stronę drzwi najbliższego budynku, podczas gdy czterech mężczyzn stojących dokładnie naprzeciwko jego pojazdu nawet nie drgnęło, nie odwracając wzroku od przedniej szyby. Obserwował ich od kilku chwil i nie miał już najmniejszych wątpliwości, że to na niego czekają. Kiedy prawie wszyscy studenci zdążyli już zniknąć za drewnianym przejściem, wyłączył radio i chwycił za klamkę, mocno nią szarpiąc. Był niewyspany, ale w tym momencie zupełnie zapomniał o tym, że jeszcze kilka minut temu miał ochotę zawrócić ze swojej drogi i wrócić do ciepłego łóżka.
         W nudnym, dusznym Seattle, po raz pierwszy od kilku tygodni poczuł przypływającą mu do żył adrenalinę.

         Zbliżył się w kierunku swojego komitetu powitalnego, a oni też momentalnie przysunęli się o kilka kroków. Było ich czterech – Dwayne, którego spotkał już kilka tygodni temu, stał na czele trzech mężczyzn, większych od niego i z bardziej zakazanymi mordami. Seth poczuł się prawie jak w domu. Przez kilka krótkich sekund przyglądał się tatuażowi na twarzy jednego z mężczyzn, by później wbić wzrok prosto w zwężone tęczówki blondyna i od tego czasu nie odwracać go ani na moment. Wyczuwał doskonale, że to z powodu Dwayne’a wszyscy znajdują się tutaj i nikt z jego kolegów nie ruszy nawet palcem, dopóki on sam nie każe im tego zrobić. Do tego czasu byli zupełnie nieszkodliwi, więc wystarczyło mu, by widzieć ich kątem oka.
         Dwayne stał przed nim wyprostowany, najwyraźniej bardzo pewny siebie w towarzystwie swoich trzech ochroniarzy. Ani na chwilę nie spuszczał z niego wzroku, a jego głos brzmiał donośnie i dumnie.
 - Jesteś sam? 
 - Sam. Mógłbyś się tego ode mnie nauczyć. Widzieliśmy się już, prawda? Zdaje się, że wtedy twój pieprzony tyłek uratowała siostra... A teraz osłaniasz go trójką przerośniętych małpiątek…
 - Uważaj na słowa, albo… - Mężczyzna z tatuażem wyrwał się w jego stronę, podszedł całkiem blisko, ale zatrzymał się o krok, z rękami wciąż schowanymi w kieszeniach.
 - Milcz, kiedy dorośli rozmawiają, dziecinko. – Seth prychnął mu w twarz, ostentacyjnie nawet nie zatrzymując na nim spojrzenia na dłużej niż kilka sekund. Mężczyzna zrobił się cały czerwony, już chciał rzucić się na niego, kiedy któryś z kolegów przytrzymał jego ramię. Seth żałował przez krótką chwilę, że tak się stało. Chciał się zabawić, a nie ucinać sobie pogawędkę w deszczu z czterema studencinami… 
 - Na twoim miejscu bym tak nie skakał – odparł spokojnie Dwayne, a Seth ani przez chwilę nie wątpił, że to prawda. – Tam, skąd przyjechałeś, nie nauczyli cię liczyć do czterech?
 - Nie chciałem wspominać o tej „równowadze” sił, bo pomyślałem, że to może być jakieś twoje niedopatrzenie… Ale widzę, że kiedy rozdawano honor, ty stałeś w kolejce po głupią gadkę. Albo niesamowite szczęście. Bo tylko tym mogę wytłumaczyć, że Hope kiedykolwiek chociaż na ciebie spojrzała…
 - Mówią, że jesteś jej bratem… - przerwał mu prędko.
 - Mówią. – Potwierdził skinieniem głowy.
 - Albo ochroniarzem.
 - O tym nie słyszałem. Szkoda. Hope pewnie się spodoba…
 - Jeszcze inni mówią, że jesteś jej facetem…
 - Macie naprawdę zajebiście ciekawe tematy w tym zapyziałym Seattle. – Seth zaśmiał się jedynie, ale z jego twarzy nadal niczego nie dało się wyczytać. Nie tracił też spokoju i pozornego luzu, choć wszystkie jego mięśnie czekały napięte na możliwość zadania kilku celnych ciosów. Wciąż miał nadzieję, że będzie miał dziś jeszcze okazję ich użyć.
 - No, pochwal się. Która wersja jest prawdziwa?
 - Najbardziej boli cię ta trzecia, co? – Brunet zbliżył się do Dwayne’a o krok i dokładnie przyjrzał się, jak w jego oczach zaczyna płonąć prawdziwy ogień. To niemal oczywiste, że właśnie tego nie chciał usłyszeć. Starał się zachować spokój, ale był w tym zdecydowanie gorszy niż Seth. – Nie możesz znieść myśli, że teraz ktoś inny może dotykać jej nagiego ciała, hm? – Poruszył brwiami, przechylając ciekawie głowę. – Wkurwia cię, że mógłbym zająć twoje miejsce, bo pamiętasz jeszcze jak w ciszy znosiła każdy twój dotyk, jak niemal zmuszała cię do tego, żebyś godzinami lizał jej piersi…
         Oczy Dwayne’a momentalnie niebezpiecznie się zmrużyły. 
 - Doskonale to pamiętam, nie musisz mi przypominać. Moja pamięć działa bez zarzutu. 
 - Naprawdę? A szczegóły pamiętasz wyjątkowo słabo. Hope nigdy nie jest cicho, a gdyby miała zmusić cię do lizania czegokolwiek, to nie byłyby piersi, bo są stosunkowo mało wrażliwe. – Seth ani przez chwilę nie przestał obserwować wyrazu twarzy Dwayne’a, który po tym zdaniu zmienił się tak, jak przypuszczał. – Nie pieprzyłeś jej. Nawet jej nie pieprzyłeś... – Uśmiechnął się z politowaniem, czego Dwayne nie mógł znieść już spokojnie. Seth osiągnął swój cel, a wszystko, co działo się później, odbyło się błyskawicznie. Nikt nie czekał już na żaden znak, na bok poszły wszelkie uprzejmości. Słowa już poleciały, unosząc się nad plątaniną ciał w przecinanym kroplami deszczu powietrzu…


         To była chwila. W ułamku sekundy Seth zarejestrował jednocześnie widok pięści zaciskających się na materiale jego bluzy i mocne szarpnięcie, którym Dwayne zmusił go do pochylenia się wprzód. Nieprzygotowane na to ciało uległo bezwolnie. Seth poczuł, jak kolano przeciwnika uderza prosto pomiędzy jego żebra i przez chwilę miał problem ze złapaniem oddechu. Kolejnym kopnięciem Dwayne naruszył dwa dolne żebra chłopaka, dokładnie te, które jeszcze niedawno miał złamane. Seth poczuł w tym miejscu jedynie coś w rodzaju mocniejszego ukłucia, ale w zamian za to mógł już swobodnie oddychać. Nie czuł prawdziwego bólu, nigdy go nie odczuwał w takich sytuacjach, jak gdyby zbyt duża dawka adrenaliny wypierała z jego organizmu wszystko inne. Z każdym kolejnym uderzeniem czuł za to narastającą w sobie furię. Pozwolił Dwayne’owi przytrzymywać się nie dłużej niż kilkanaście sekund, po czym z całej siły odepchnął go w kierunku stojącego niedaleko samochodu, o który blondyn odbił się z hukiem.
         Odzyskując równowagę, Dwayne najwyraźniej zapomniał gdzie i z kim się znajduje. Nie osłaniał twarzy, a za taki błąd w świecie Setha słono się płaci.
         Już przy pierwszym ciosie otrzymanym od przeciwnika, Dwayne’owi zrobiło się ciemno przed oczami. Zachwiał się, starając się nie upaść, a Seth nie marnował ani chwili. Uderzył jeszcze raz, a ciepła krew blondyna oblała część jego twarzy i wraz z deszczem spłynęła na asfalt. Dwayne poczuł paraliżujący ból, ale nie mógł się teraz wycofać. Kątem oka spojrzał na kolegów, którzy najwyraźniej wcale nie mieli zamiaru się wtrącać. Chciał krzyknąć, ale nie był w stanie. Jego szczęka pulsowała bólem, któraś z kości zachrupotała w niej krótko. Odebrał jeszcze jeden cios, po którym pewnie padłby na ziemię, gdyby nie samochód, o który się opierał. Pomimo bólu wciąż jednak walczył. Uderzał pięściami trochę na oślep, ale ani razu nie udało mu się trafić Setha w żadne czułe miejsce. Mężczyzna był zbyt szybki, a sam Dwayne zamroczony poprzednimi uderzeniami. Czuł jak po jego ciele spływają strużki krwi… Seth miał rozerwaną wargę, ale wyglądał na osobę, która nawet nie zdaje sobie z tego sprawy…
         Z każdym kolejnym ciosem Dwayne jęczał coraz głośniej i choć nie chciał się poddawać, instynktownie czując, że prawdopodobnie wtedy zginie, nie miał już sił by zadawać kolejne ciosy, a jego ręce jedynie chaotycznie zasłaniały posiniaczoną twarz. Trzej pozostali mężczyźni stawali się coraz bardziej niespokojni i choć Dwayne kazał czekać im, aż sam rozkaże by się wtrącili, najniższy z nich ostatecznie nie wytrzymał. Całkiem sprawnie udało mu się odciągnąć Setha od blondyna, ale nim zdążył porządnie go uderzyć, sam dostał na tyle mocny cios, by zatoczyć się do tyłu. Chciał już mu oddać, kiedy do jego uszu dotarł krzyk. Seth również zatrzymał się na moment.
 - Stójcie! Zostańcie tam, gdzie jesteście!
         Z przeciwnej strony dużego parkingu szybkim krokiem zmierzała w ich stronę grupa starszych mężczyzn w garniturach i kilka otaczających ich osób, biegnących na miejsce zdarzenia prawdopodobnie w charakterze gapiów. Dwaj mężczyźni, którzy dotychczas tylko przyglądali się bójce, ruszyli biegiem w stronę ogrodzenia, widząc wśród nadchodzącego tłumu kilka szych z zarządu uczelni. Przez całe to zamieszanie Jake – najniższy z całej grupy – korzystając z chwili nieuwagi przeciwnika czmychnął prędko z zasięgu ciosu Setha i już biegiem rzucił się do ucieczki z miejsca zdarzenia. Dwayne leżał na ziemi, klnąc i jęcząc pod nosem.
         Prędzej niż śpiesząca ku nim grupa zdążyła przebyć spory teren parkingu i dotrzeć na miejsce przerwanej bijatyki, Seth, jakby nigdy nic, oddalił się do najbliższego z budynków uczelni. Czworo członków zarządu, którego zebranie przerwał dobiegający zza okna hałas, na miejscu zastało już jedynie zakrwawionego, bełkoczącego kolejne przekleństwa blondyna, który właśnie podnosił się z zimnego betonu.
         Seth spojrzał na niego zza okna, przystając na chwilę by w celu sprawdzenia, czy nikt z zarządu nie ma ochoty go szukać. Wszyscy zostali na miejscu, pomagając Dwayne’owi się pozbierać. Nikt nie rozglądał się nawet za tymi, którzy uciekli. Seth uśmiechnął się pod nosem, przypatrując się zmywanej deszczem z asfaltu krwi…
 - Miałeś zajebiste szczęście, że tu przyszli – pomyślał.


* * *

         Minęły pełne trzy tygodnie odkąd Seth wprowadził się do ich domu i przewrócił życie Hope do góry nogami, co zresztą od tamtego czasu zdarzało mu się wielokrotnie. Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej zdecydowany względem swojej siostry i bezwzględny dla matki. Doszło do tego, że Sheryl przestała odzywać się w jego towarzystwie, a on sam unikał jej obecności. Odkąd zaczął się październik, a kobieta rozpoczęła pracę popołudniami, w ogóle się nie widywali. W dni wolne długo spał, a czasem wręcz przeciwnie – zrywał się z łóżka skoro świt i nim ktokolwiek inny zdążył otworzyć oczy, znikał razem ze swoim samochodem i nie wracał aż do późnego wieczora. Hope nigdy nie pytała go, co wtedy robi.
         O inne rzeczy nauczyła się za to wypytywać całkiem swobodnie. Seth nie zawsze jej odpowiadał, a czasem stawał się naprawdę niemiły, zwłaszcza gdy wywiad trwał zbyt długo, ale nigdy nie zdenerwował się na tyle, by podnieść rękę na swoją lalkę, a wyganianie z pokoju Hope potrafiła już znosić stosunkowo spokojnie.
         Oboje długo uczyli się życia obok siebie. Seth musiał opanować swoją złość, nieustannie przypominając sobie, że jego nowa zabawka jest delikatniejsza niż wszystkie poprzednie, a jeśli ją rozbije, taśma klejąca nigdy tego nie naprawi… Był zbyt samolubny by rezygnować z tak świetnej rozrywki, jaką mu zapewniała, za cenę kilku chwil utraty panowania nad samym sobą. Uczył się więc, jak jej nie zabić, a ona stawała się coraz lepsza w nie denerwowaniu go. Na swój sposób potrafili ze sobą współpracować. A jednak Hope wciąż zdarzały się zagrania, na które nie potrafił reagować łagodnie… Najczęściej rozwiązywali to nocą.
         Pomimo całkiem ciepłej jesieni, Hope nigdy nie mogła ubierać bluzek z krótkim rękawem czy takich, które odsłaniały choć kawałek jej brzucha, jeśli chciała uniknąć pytań ze strony znajomych. To była cena, którą płaciła za względny spokój…

         Ten wieczór znów spędzali samotnie w domu, a Seth po raz kolejny nie pozwolił jej się uczyć. Przyzwyczaiła się już do zabijania czasu w jego towarzystwie i poniekąd naprawdę to lubiła, bo dopóki mężczyzna sam wyciągał ją z pokoju by pooglądać coś w telewizji lub zwyczajnie poleżeć razem na kanapie, zazwyczaj był przy tym miły i całkiem skory do rozmów. Musiała oczywiście unikać pewnych tematów, ale nie bała się już odezwać. Przez minione dni nauczyła się, co jej wolno, a czego nie, a chłopak był naprawdę zadowolony z wyników tej tresury, choć nie tak z początku wyglądał jego plan.
         Hope niedługo dała się prosić by w końcu odłożyć czytany po raz dwudziesty rozdział podręcznika do psychoanalizy schizofreników i zejść na dół kilka kroków przed bratem, by zrzucić z kanapy denerwujące go, twarde poduszki, nim sam się na niej ułoży. Brunet włożył do odtwarzacza DVD jedną z płyt, które przywiózł tu ze sobą i kładąc się na swoim zwykłym miejscu przyciągnął Hope do siebie, czemu nie protestowała. Oboje leżeli całkiem wygodnie, ale nie dotykali się ani nie rozmawiali ze sobą. Kiedy pojawiły się pierwsze napisy, chłopak przerzucił ramię przez kobiece ciało. To jedyna czułość, jakiej mogła spodziewać się teraz z jego strony i choć kiedyś przyniosłoby jej to ulgę, teraz najzwyczajniej w świecie zaczynało ją denerwować.

         Minęła prawie godzina, a film zdążył już na dobre się rozkręcić. Poza głośnymi odgłosami dochodzącymi z telewizora, które coraz mocniej działały na wyobraźnię Hope, do jej uszu doszedł nagle inny, jakże odmienny dźwięk spokojnego, głębokiego oddechu. Ze zdziwieniem odwróciła głowę w kierunku leżącego obok niej chłopaka, który wciąż przygniatał ją ramieniem do kanapy z niemniejszą niż wcześniej siłą. Spał. W pokoju rozlegały się coraz to nowe, jeszcze bardziej przerażające krzyki umierających ludzi, a on spał spokojnie niczym dziecko przytulone do matczynej piersi. Wydawało się, jakby to właśnie w takim środowisku czuł się najlepiej - w atmosferze strachu i niepokoju, która Hope przyprawiała już niemal o zawał serca. Nie rozumiała, jak można zasnąć przy tak strasznym horrorze… Krzyki przerażenia zazwyczaj działają na ludzi zupełnie inaczej…
         Po chwili wpatrywania się w spokój wymalowany na jego twarzy, brunetka postanowiła w końcu wrócić do filmu, w którym przez krótki czas jej nieuwagi zdążyło zabraknąć już trzech kolejnych bohaterów. Chwilę wpatrywała się w ekran, ale napięcie stawało się nie do zniesienia. Doskonale wiedziała, że coś zaraz się wydarzy, a szukająca kłopotów bohaterka zginie w najbardziej wymyślny, najstraszniejszy sposób, jaki tylko mógł wpaść do głowy reżyserowi o zbyt wybujałej fantazji. Cisza była już tak wyraźna, że słychać było tylko ciche westchnienia Setha i kroki wczuwającej się w rolę aktorki. Powietrze stawało się coraz gęstsze, a w klatce piersiowej Hope coś zaczynało wyraźnie ją uwierać. Czekała jeszcze chwilę, z trudem powstrzymując się od odwrócenia głowy od ekranu… Nagle było już za późno.
         Sceny zakrwawionych, rozbryzganych po całym pokoju zwłok nigdy nie należały do jej ulubionych. Na sam widok kilkusekundowego obrazu poderwała się nagle z pozycji leżącej i głośno krzyknęła, z całej siły ściskając się za serce. Czuła się, jakby to ona odkryła właśnie ciało przyjaciółki, albo raczej to, co z niego pozostało. Blada niczym kartka papieru opadła z powrotem tak samo szybko, jak uniosła się w górę, lądując prosto w otwartych ramionach chłopaka. Czuła, jak jego łokieć wbija jej się pomiędzy żebra, ale to był bardzo przyjemny ból. Jego ramiona zaciskały się wokół niej jak imadło, lecz niespecjalnie martwiła się brakiem tchu – nie oddychała już od dobrej minuty. Nawet, kiedy mocno ją już trzymał, wciąż wierzgała nogami, zostawiając na jego łydkach paskudne siniaki.
 - Kto ci pozwolił mnie budzić, lalko? – Seth spojrzał na nią z mieszaniną gniewu i litości w oczach i z całej siły szarpnął jej głowę w stronę swojego ramienia, by ukryć bladą, przestraszoną twarz w zagłębieniu własnej szyi. Wyczuwając jego zapach, Hope odrobinę się uspokoiła… Zawsze czuła się bezpiecznie, gdy ją przytulał. Zdawała sobie sprawę, że kiedy jest w pobliżu, nie grozi jej nic, poza nim samym. A skoro trzymał ją tak blisko swego ciała, nie mógł chcieć zrobić jej krzywdy. 
 - Przestraszyłaś się? – Zaśmiał się cicho, wyraźnie sobie z niej kpiąc. Hope pokiwała jedynie głową, co raczej wyczuł, niż był w stanie zauważyć. – Z powodu głupiego filmu?
 - Nienawidzę horrorów, mówiłam ci to już setki razy… - odburknęła, wciąż niechętna by odsunąć się choćby o centymetr. Seth uśmiechnął się, spoglądając na ekran. Nie widział na nim nic, co w normalnym człowieku mogłoby wywołać strach, ale Hope była nadwrażliwa i już kilkakrotnie zdążył się o tym przekonać… Z jednej strony bawiło go to, z drugiej wolałby zdrzemnąć się jeszcze po poprzedniej, nieprzespanej nocy, jeśli miał mieć siłę na kolejną…
 - Za mało w życiu widziałaś prawdziwych horrorów, skoro facet z siekierą jest w stanie tak bardzo cię wystraszyć… 
 - Jeszcze kilka miesięcy przebywania z tobą i nic nie będzie dla mnie straszne ani dziwne...
 - Czas najwyższy. Chociaż czasem ci się nie dziwię, jak patrzę na to twoje miasteczko… Jak dla mnie, strasznie tu duszno – burknął, wyłączając film, kiedy nawet jego krzyki ostatniej ofiary seryjnego mordercy zaczynały wyprowadzać z równowagi. W przeciwieństwie do Hope, nie przerażały go. Po prostu musiał podnosić przez nie głos, żeby przekrzyczeć telewizor i wcale nie miał ochoty natężać słuchu, żeby odpowiedzi leżącej tuż przy nim Hope mogły do niego swobodnie docierać.
 - Duszno? – powtórzyła za nim. 
 - Nudno. Nie ma tu co robić. 
 - Może… może się przyzwyczaisz? 
 - W życiu! – Chłopak prychnął, podnosząc się lekko i nagle się ożywiając. – Nie masz pojęcia jak to jest trafić z miejsca, gdzie ciągle się coś dzieje, w taką zapyziałą dziurę! Tam gdzie mieszkam może nie ma zbyt wielu rozrywek, ale człowiek jakoś zawsze wie, jak sobie zorganizować czas… 
 - Na przykład jak? 
 - Och, lalko…
 - Naprawdę chciałabym wiedzieć. 
         Jeszcze niedawno Hope zadawała mu pytania głównie po to, by znaleźć powód, dlaczego stał się potworem, którym jest, ale teraz naprawdę chciała wiedzieć o nim jak najwięcej. Interesował ją, zajmował już nie tylko jako obiekt jej pierwszych badań, ale bardziej jako ktoś bliski. Na tyle bliski, by uprawiać z nim seks, niewystarczająco, by wiedzieć cokolwiek o jego życiu… To, co już jej o nim powiedział, nie wystarczało. Chciała więcej.
 - Właściwie to wszystkie dni wyglądają tam dosyć podobnie… Niewiele się też z nich pamięta. Zresztą, pieprzyć dni! Te w większości się przesypia. Basin City staje się naprawdę straszne dopiero po zmroku… 
 - Basin City? – Przerwała mu nieostrożnie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że gdzieś słyszała już tę nazwę. – To stamtąd pochodzisz? Czy to nie…
 - W rzeczywistości to miejsce nie wygląda tak, jak w filmie – przerwał jej z lekkim rozbawieniem, a ona w momencie przypomniała sobie, skąd zna tę nazwę. Przed oczami stanął jej zimny, jesienny wieczór, który spędziła pod jednym kocem razem z Beau, na kanapie w jego salonie, starając się przetrwać film, który jej puścił. Beau był wielbicielem krwawych kryminałów, Hope raczej wręcz przeciwnie – nienawidziła widoku krwi. Jak wszystkie filmy, z którymi ulubiony reżyser Beau miał cokolwiek wspólnego, ten niemal ociekał czerwoną, lepką mazią … Hope otrząsnęła się dopiero po krótkiej chwili, odrzucając z głowy obrzydliwe wspomnienia i ponownie skupiła się na słowach chłopaka.
 - To, co widziałaś, to tylko wymysł autora jakiegoś głupiego komiksu… Ale skądś musiał brać natchnienie, prawda? – Śmiech Setha znów stał się tym, którego tak nienawidziła, którego trochę nawet się bała… Był pełen kpiny i ironii, zupełnie nienaturalny, przesycony zbytnią pewnością siebie, która z niego emanowała. Chłopak złapał delikatnie za jej naszyjnik, przyglądając się własnemu odbiciu w dużej, srebrnej zawieszce i mówił dalej. – Nie ma drugiego takiego miejsca jak Basin City. Skorumpowana policja, piękne i łatwe kobiety, dziesiątki frajerów, z którymi walka nigdy nie ustaje… Och, lalko, jestem pewien, że by ci się tam spodobało. Kiedyś cię tam zabiorę. Wezmę cię w sam środek piekła, dopiero wtedy zrozumiesz. Chcesz wiedzieć, jak można być tak szalonym? Pozwolę ci przejść tamtymi ulicami samej, po zmroku…
 - Nie chcę – mruknęła, wyraźnie niezadowolona z tego pomysłu i jeszcze mocniej skuliła się na swoim miejscu, przytulając zgięte nogi do klatki piersiowej. Wyglądała tak krucho i niewinnie, że niemal od razu miał ochotę powiedzieć jej prawdę, wyznać, że nigdy by tego nie zrobił. W jakiś chory, niezrozumiały nawet dla siebie sposób, czuł się odpowiedzialny za swoją lalkę i nikomu, nawet swoim najlepszym kumplom, nie pozwoliłby jej zniszczyć. 
 - Chcę tylko, żebyś zaczęła mnie rozumieć… O to ci chodzi, prawda?
 - Nie! Nie potrzebuję tego. Opisz mi tylko, jak tam jest… Chcę to sobie wyobrazić.
 - Jesteś naprawdę wymagająca, lalko. I na dodatek za grosz nie potrafisz organizować sobie wolnego czasu… Dom jest zupełnie pusty, do powrotu twojej mamy pozostała przynajmniej godzina, a ty zmuszasz mnie do opowiadania ci o jakiejś dziurze, zamiast uklęknąć tu przede mną i zająć się czymś o wiele, wiele ciekawszym…
 - Potem – szepnęła, prędko kręcąc głową, przez co krótsze z jej czarnych kosmyków zawirowały dziko wokół delikatnej twarzy. – Potem, obiecuję. Teraz jestem zmęczona. Chcę słuchać. Powiedziałeś, że Basin City jest niebezpieczne po zmroku…
 - Trochę…
 - Opisz mi jeden wieczór, który tam spędziłeś. Ten, który najlepiej pamiętasz… 
 - Lalko, nie bądź męcząca. Niczego nie pamiętam, moje życie tam to głównie alkohol i inne używki. Rano nie wiem, gdzie jestem, ani jak się tam znalazłem. Staram się przypomnieć sobie imię panienki, która akurat przy mnie leży, ale rzadko mi się udaje… Najczęściej po prostu zgaduję. Uwierzysz, że większość kobiet w Waszyngtonie reaguje na imię Ann? 
 - Zakładając, że akurat nie trafisz… - ciągnęła temat, po raz pierwszy od dawna widząc go tak spokojnego. Rozmawiał z nią normalnie, nawet niechcący co nieco o sobie zdradzając, a Hope cieszyła się przy tym jak dziecko, z wielką siłą to przed nim ukrywając. Każde słowo, które wypowiedział spokojnym głosem, było dla niej pewnego rodzaju sukcesem.
 - Jeśli nie Ann, to na pewno nazywa się jakoś inaczej… Każda suczka jakoś się wabi. Warknie na przykład: „Mam na imię Kate, kretynie!” i już wiem, jak się do niej zwracać. – Wyszczerzył się, najwyraźniej bardzo z siebie dumny.
 - A jeśli nie warknie? – Tym razem porównywanie kobiet do psów Hope postanowiła pozostawić bez komentarza.
 - To niech zbiera szmaty i wynocha! Nie będę się głowić cały dzień… Chuj mnie to zresztą obchodzi, jak kto ma na imię. Gdybym miał zaśmiecać sobie głowę takimi głupotami…
 - To dlatego nazywasz mnie lalką?
 - Nie. Pamiętam, jak ci na imię. Za mało tu piję, żeby zapominać takie rzeczy…
 - Więc?
 - Więc powinienem pić więcej. I więcej imprezować. Kurwa, mam dwadzieścia lat, a marnuję kolejne tygodnie swojego życia siedząc na dupie w tym dziwnym miasteczku… - Gdyby nie poranna bójka z Dwayne’em, Seth nie zamilkłby tak szybko i nie oszczędził Hope wysłuchania jeszcze wielu pretensji pod adresem tego miejsca, ale ta krótka, poranna gimnastyka rozluźniła go, a teraz zatkała mu usta. Brunetka skrzywiła się, czego się po niej spodziewał.
 - Nie o to pytałam.
 - Więc precyzuj swoje pytania lepiej. – Uśmiechnął się lekceważąco, nie pozostawiając jej złudzeń. Nie odpowie na jej prawdziwe pytanie. Była tego więcej niż pewna. 
 - Wiesz… Moglibyśmy gdzieś wyjść… Na przykład jutro – szepnęła nieśmiało, ale sądząc po wyrazie twarzy bruneta, propozycja mu się nie spodobała.
 - Niby gdzie? – warknął. - W tym mieście nie ma nawet żadnego porządnego baru, ani pół klubu…   - Tutaj nie ma. Ale w centrum są… I całkiem tam tłoczno w piątki. Ashley i Beau już od dawna próbują mnie wyciągnąć, więc…
 - No tak, wiedziałem, że będzie haczyk. – Seth przewrócił jedynie oczami, spoglądając na Hope nieprzyjemnym wzrokiem. Nie miał najmniejszej ochoty dzielić się z nikim swoją zabawką, a już zwłaszcza w weekend, kiedy to mogliby cały swój wolny czas spędzić w łóżku… Z drugiej strony naprawdę dawno nie był w żadnym klubie i nie potrafił już przypomnieć sobie jak bolą uszy po wizycie w takim miejscu i godzinach ogłuszania ich głośną, gównianą muzyką. Zdążył już zapomnieć jak miło jest rzucić się w wir zabawy, szum muzyki, ramiona alkoholu i rozchylone uda kolejnej, nieznajomej dziewczyny.  
         Ostatnimi czasy, zupełnie zapatrzony we wdzięki niewinnej Hope, zrezygnował z innych i choć jego lalka była świetna, zdążył już stęsknić się za przygodami…
 - Nikt nie każe ci iść. Zawiadamiam cię tylko, że ja się wybieram i jeśli chcesz, możesz zabrać się z nami… Oczywiście pod warunkiem, że nasza umowa wciąż obowiązuje.
 - Wybierasz się, jeśli ci pozwolę – poprawił ją.
 - A dlaczego miałbyś nie pozwolić? Przecież to by znaczyło, że jesteś o mnie zazdrosny, skoro nie chcesz wypuścić mnie z domu samej… - Hope wzruszyła niewinnie ramionami, widząc jak jego oczy błyszczą w czymś na kształt rozbawienia. 
 - Cwana lalka. 
 - Więc jak będzie?
 - Zobaczymy. 
 - Nie będę cię prosić. Właściwie nie wiem, czy to był dobry pomysł, żeby ci to zaproponować…
 - W takim razie pójdę – uśmiechnął się do niej złośliwie, ale odwzajemniła to bez żadnych uszczypliwości. Pokiwała głową oznajmiając tym samym, że zrozumiała i wstała z kanapy, udając się do kuchni. Wszedł tam chwilę za nią, obserwując plecy szczupłej brunetki, kiedy miotała się przy kuchennym blacie, rozlewając do dwóch szklanek jakiś napój wyciągnięty przed chwilą z lodówki.
         Wyczuła jego obecność i usłyszała, jak zbliża się do niej i opiera o szafkę kilka kroków dalej, ale nie odwróciła się ku niemu, pozwalając mu w spokoju podziwiać krągłość swoich pośladków. Znał jej ciało niemal na pamięć, a jednak wciąż nie mógł odmówić sobie obserwowania go przy każdej nadarzającej się okazji.
 - Seth…
 - Hm?
 - Ale wiesz, że musisz dobrze się tam zachowywać? Będziemy z moimi przyjaciółmi, wokół będzie się kręcić pełno osób…
 - Muszę? Naprawdę myślisz, że muszę? – zakpił, podchodząc do niej jeszcze bliżej i stając tuż za jej plecami. Kobiece ciało oparło się na twardej klatce piersiowej mężczyzny. Seth złapał kilka kosmyków czarnych włosów dziewczyny i pociągnął je lekko w tył, tylko po to, by Hope podniosła głowę. Kiedy patrzyła już na ścianę tuż przed sobą, a nie na szklanki, wydawał się usatysfakcjonowany, bo puścił jej włosy i położył rękę na gładkim policzku. 
 - Obiecałeś, że nikt się nie dowie… 
 - Nieprawda. Powiedziałem, że dopóki będziesz grzeczna, nie musisz się o nic obawiać. – Doskonale pamiętał swoje słowa sprzed trzech tygodni, bo bardzo rozważnie je dobierał, by przypadkiem nie obiecać czegoś, czego nie jest w stanie spełnić. – Więc kto musi się zachowywać?
 - O siebie się nie martwię.
 - O mnie też nie musisz. Wiem, czego nie powinienem robić. – Męska dłoń ułożona na jej płaskim brzuchu przycisnęła kobiece ciało w stronę twardej klatki piersiowej. 
 - Tak?
 - Tak. Na przykład tego… - Usta mężczyzny dotknęły kilkukrotnie odkrytego ramienia, zmierzając w stronę karku. Muskał ją co kilka milimetrów, z ciekawością przysłuchując się jej przyśpieszonemu oddechowi. Na gładkiej skórze pozostały ślady krwi, która wciąż raz za razem wylewała się z rany na jego wardze, ale zlizał ją prędzej, niż Hope zdążyła się zorientować. Czując na sobie dotyk jego języka na przemian z delikatnymi muśnięciami, jego lalka zamknęła oczy i uśmiechnęła się delikatnie, całkowicie się odprężając. – Odwróć się.
         Zrobiła co kazał, stając przodem do mężczyzny. Seth wpatrywał się w jej twarz, a ona czuła, że zaczyna się rumienić. Krępowało ją, że jej oczy prawdopodobnie zaczęły już błyszczeć, choć chłopak niemal nic jeszcze nie zrobił… Ale kiedy mierzył ją wzrokiem, czuła się naga pod ciężarem tego spojrzenia.
 - Myślisz, że łatwo będzie mi się jutro powstrzymać? – Seth szeptał prosto do jej ucha, wargami muskając obszar skóry tuż obok. Jego prawa ręką powędrowała w dół, odpinając guziczek kobiecych dżinsów. Hope nie protestowała.
 - Nie…
 - A tobie będzie łatwo?
         Rejestrowała już tylko fragmenty obrazu. Jego piękne oczy wpatrzone w nią przez cały czas, twarde usta tuż przy jej własnych, lekko uchylone, omiatające ją oddechem. Czuła w nozdrzach męski zapach, a całe jej ciało było nienaturalnie spięte. Chłopak niepostrzeżenie odsunął szklanki zza jej pleców i delikatnie zacisnął dłonie na jej udach, by podnieść dziewczynę do góry i wygodnie usadowić na kuchennym blacie. Rozchylił jej nogi i stanął pomiędzy nimi. Ich ciała ściśle do siebie przylegały. Czuła każdy napinający się mięsień…
 - Uhm… nie – szepnęła w odpowiedzi. Mężczyzna ocierał się swoim ciałem o jej, co doprowadzało ją do wrzenia. Materiał ich ubrań stał się dla niej nieznośną przeszkodą. Wyciągnęła dłoń w stronę zapięcia jego dżinsów, ale powstrzymał ją, cicho się śmiejąc.
 - Powoli, laleczko, nie bądź taka chciwa. – Przycisnął obydwie jej dłonie do blatu tuż obok szczupłego ciała i nachylił się nad nią bardziej, by musnąć uchylone, różowe usta. – Musisz nauczyć się cierpliwości…
 - Ale ja nie chcę…
 - Zobaczysz, że ci się opłaci.
         Trzymając swoje dłonie w bezpiecznej odległości od kobiecego, rozgrzanego ciała, Seth zagryzł na moment wargę i dokładnie zlustrował wzrokiem jej twarz. Nie wytrzymała długo tego spojrzenia. Zbliżyła swoje usta do jego i musnęła kilkukrotnie, uchylonymi zmysłowo wargami nakłaniając go do odwzajemnienia pieszczoty. Jej zaproszenie przyjął z pomrukiem zadowolenia i od razu z niego skorzystał. Wsunął język przez jej uchylone wargi i przez chwilę droczył się z nią, prawie nim nie poruszając. Hope mruknęła cicho, żądając więcej. Ostatnimi czasy coraz mniej przypominała mu tę przestraszoną, nie mającą pojęcia co robić lalkę z jego samochodu. Odczuwał dumę, bo to dzięki niemu dziewczyna zaczęła sama wiedzieć, czego chce i całkiem odważnie po to sięgać.
         A kiedy już miała dostać to, czego wyraźnie pragnęła od dobrych dziesięciu minut, do uszu obojga dotarł znajomy głos, a drzwi w korytarzu zatrzasnęły się za czyimiś plecami. Sheryl weszła do domu i sądząc po odgłosach, właśnie odwieszała swój płaszcz w przedpokoju. Hope czuła jej obecność za ścianą. Opierała się plecami dokładnie w miejscu, gdzie po drugiej stronie wisiał wieszak na kurtki, choć żeby wejść z przedpokoju do kuchni trzeba było przejść jeszcze przez salon. Pozostało im kilka sekund, ale ku zdziwieniu i jeszcze większej panice Hope, Seth wcale się nie odsuwał. Przeciwnie. Nie zaprzestał swoich pieszczot ani na chwilę, a jego ciało wciąż przygniatało ją do twardego blatu i ściany…
 - Jesteście w domu? Hope?
         Brunetka zaczęła się szarpać, starała się nawet ugryźć Setha, ale odsunął się w porę. Spojrzał na nią z rozbawieniem i przyssał się do jej szyi, ciągnąc i lekko szarpiąc delikatną skórę. Kroki Sheryl dochodziły już z salonu… Hope wpadła w panikę. Kopnęła kilka razy na oślep, ale ani razu nie trafiła w Setha. Kilka sekund ciągnęło jej się niczym godziny…
 - Halo?
         Kiedy Sheryl weszła do kuchni, nie zobaczyła już nic. Twarz jej córki była wprawdzie zarumieniona, a jej oczy jakby lekko wytrzeszczone, ale nie zwróciła nawet na to uwagi, męcząc się z ciężkimi torbami i już po chwili stawiając je na małym, kuchennym stoliku.
 - Ach, tu jesteście… - Sheryl uśmiechnęła się w stronę swojej córki, ale syna starała się unikać wzrokiem. Spojrzenia, które jej posyłał, wciąż za bardzo ją bolały. – Wszystko w porządku?
 - W najlepszym. Pomogę ci rozpakować zakupy… - Hope zerwała się prędko i dopadła jedną z toreb, chowając się za nią. Seth wypił trochę soku z jednej z przygotowanych wcześniej szklanek i nie patrząc nawet na siostrę, wyszedł z pomieszczenia. Za chwilę Hope usłyszała, jak rozbija się po przedpokoju.
         Korzystając z tego, że Sheryl poszła do łazienki by umyć ręce, sama szybko pobiegła do drzwi.
 - Jesteś nienormalny! – szepnęła oskarżycielsko do chłopaka, który właśnie zarzucał na siebie kurtkę. Odwrócił się do niej i spojrzał na nią z rozbawieniem.
 - Nic nie widziała – odpowiedział równie cicho. – I nie zobaczy. Możesz mi wierzyć.
 - Gdzie idziesz?
 - Zobaczymy się rano, lalko…


* * *

         Noc była cicha i spokojna, a poza szczekaniem psa z posesji obok, znikąd nie dochodziły żadne inne odgłosy. Matt Cordell - młody mężczyzna z podręcznikiem do biologii trzymanym w jednej z potężnych rąk, przeszedł krótką, wysypaną żwirem drogę pomiędzy garażem a drzwiami swojego domu i przez chwilę zatrzymał się na progu. Nie przypominał sobie, żeby rano zapalał światło, wydało mu się więc dziwne, że zostawił je włączone, jednak fakty były niezaprzeczalne. Przez okno widział, że w głębi salonu pali się stojąca lampa, którą włączał zawsze do czytania. Przez chwilę podejrzewał swoją mamę, ale ta sprzątała u niego tylko we wtorki, a tego dnia był czwartek.
         Zniechęcony kolejnymi sekundami, przez które nic nie przychodziło mu do głowy, postanowił jedynie zapamiętać, że następnym razem musi dokładnie sprawdzić wszystkie światła, by uniknąć rujnujących jego studencką kieszeń rachunków i zaczął przetrząsać swoją kurtkę w poszukiwaniu kluczy. Był wykończony po całym dniu, jego ręce plątały się nieporadnie, a gruby podręcznik jeszcze bardziej utrudniał każdy ruch. Na samą myśl o czekającej go przez całą noc nauce, chłopaka przechodziły dreszcze. Tym razem jednak nie mógł potraktować się pobłażliwie. Zaliczenia zbliżały się wielkimi krokami.
         Odnalazł w końcu klucze i powoli przekręcił zamek, który odskoczył, wydając z siebie przy tym ciche kliknięcie. Zdjął buty, odrzucił gdzieś kurtkę i rzucił książkę na komodę, by wrócić po nią, kiedy skończy już przygotowywać kolację.
         O żadnym posiłku nie było jednak mowy. By dotrzeć do kuchni, musiał przejść przez oświetlony tajemniczym światłem salon. Wkroczył do niego pewnie jak zwykle, ale w momencie stanął w miejscu, zauważając na fotelu tuż naprzeciwko niego rozłożoną wygodnie postać. Nawet w tak nikłym świetle rozpoznał od razu rysy jego twarzy. Czarne oczy świeciły w ciemności. Seth uśmiechnął się, a Matt poczuł nagle, jak jego serce zatrzymuje się na kilka dłużących się sekund…
 - Dobry wieczór.
 - Ty?! Tu?! Jak… jak tu wszedłeś?! – Słowa nie układały się już Mattowi tak, jak chciał. Jego język plątał się nieporadnie.
 - Twój zamek da się otworzyć byle gównem. Poradziłbym ci, żebyś go zmienił, ale teraz to chyba nie ma już po co…
         W oczach Matta odbijał się strach i zaskoczenie. Wracał właśnie z randki, był zmęczony i głodny, a jedyne, o czym marzył, to sen, z którego i tak musiał zrezygnować na rzecz nauki. Nie spodziewał się gości. A już z pewnością nie takiego gościa.
         Po tym, jak kilkoma ciosami powalił na parkingu wcale nie słabego Dwayne’a wychodząc przy tym bez żadnych obrażeń, ten człowiek zaczął go przerażać. Widział diabła w jego oczach. Obiecał sobie, by starać się go unikać.
         Nie udało się.
 - Po co przyszedłeś? – szepnął łamliwym głosem, choć tak bardzo chciałby zdobyć się na odwagę. Zawsze wiele brakowało mu do kolegów, którzy nie znali słowa strach, ale akceptowali Matta ze względu na jego siłę. Trenował, bo świadomość, że nikt więcej nie będzie bił go i naśmiewał się z niego tak, jak za czasów szkoły podstawowej, napawała go dumą. Teraz jednak czuł, że może spotkać go za to coś o wiele gorszego niż drwiny i dziesiątki przepłakanych w szkolnej łazience godzin…
 - Na pewno nie po to, żeby pogadać. Teraz jest jeden na jednego. Nie uważasz, że to bardziej fair?
 - Wcale nie miałem zamiaru pobić cię razem z tymi trzema! Ja… ja Dwayne’a ledwo znam!
 - Miałeś zamiar – przerwał mu poważnym, ale spokojnym głosem siedzący w pobliżu lampki brunet. – Ale mam nadzieję, że raz na zawsze przekonałem cię, że nie dałbyś rady nawet w pięcioma takimi jak ci twoi kumple.
 - Dlaczego ja, a nie oni?!
 - Strasznie dużo gadasz. I tak idę ci na rękę, spójrz. Jesteśmy w twoim domu, ty znasz ten teren doskonale, ja nie. Nie zdążyłem się tu jeszcze rozejrzeć…
         Matt milczał, starając się wytyczyć sobie w głowie plan ucieczki lub ewentualnej obrony.
 - To co? Walczymy do śmierci jednego z nas, czy… powiedzmy, do pierwszej odciętej kończyny? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy