Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

11. Zimny deszcz, który nikogo nie oczyszcza z win


         Seth właściwie nie miał nic przeciwko samotności, ale odkąd jego lalka przestała przed nim uciekać, większość swojego czasu spędzał razem z nią, ciesząc się niemałą rozrywką, jaką zapewniały mu jej niepewne gesty i coraz śmielsze uśmiechy. Przez to wszystko swoje własne sprawy, które powinien załatwić już dawno, odkładał na dalszy plan. I nawet nie dlatego, że wolał poświęcać swoją uwagę jej… Czasami widok brunetki już go męczył i chętnie zająłby się wtedy czymś innym, ale nie mógł. Hope zawsze kręciła się gdzieś w pobliżu, albo siedziała tuż za ścianą, skąd mogła wszystko usłyszeć. Zniechęcony ilością pytań, które zapewne zadałaby mu po wszystkim, w końcu przestał nawet szukać okazji do tego, by wykonać kilka telefonów, z którymi zalegał od dawna. Dziś jednak ta sposobność sama się nadarzyła, a jego nieustannie dzwoniąca od kilku dni komórka za bardzo go już denerwowała, by miał odkładać cokolwiek na później.
         Jeszcze raz spojrzał na zegarek, który wskazywał teraz prawie wpół do dziewiątej. Hope i jej znajomi już od blisko godziny siedzieli zamknięci w jej sypialni, przygotowując się do wyjazdu. Postanowił czekać w salonie, ale gdyby wiedział, jak długo będzie musiał to robić, pewnie znalazłby sobie jakieś bardziej produktywne zajęcie. Nienawidził oczekiwania, to zawsze wprawiało go w zły nastrój, ale tym razem nie chciał zepsuć sobie nieźle zapowiadającej się nocy przez swoją własną złość. W końcu znalazł telefon pod którąś z rozwalonych na kanapie poduszek i wybrał odpowiedni numer z długiej listy kontaktów. Usłyszał tylko jeden sygnał, po czym w słuchawce odezwał się lekko zachrypnięty, kobiecy głos. Dawno nie słyszał Lacey, ale bez wątpienia wiedział, że to ona, nawet jeśli wciąż dzieliła swój telefon z młodszą siostrą.
 - Cześć, skarbie – przywitał się od razu, ale zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, w słuchawce rozległ się krótki pisk, a później cała lawina słów, z których ciężko było mu cokolwiek wywnioskować. Musiał naprawdę się skupić, żeby zrozumieć, co mówi ta postrzelona dziewczyna…
 - Seth?! To ty, prawda?! – Znów nie dała mu czasu na odpowiedź, od razu kontynuując. - Czy ciebie do reszty popierdoliło?! Gdzie ty się podziewasz?! Od miesiąca nie dajesz  jebanego znaku życia, myśleliśmy już, że cię zajebali, albo…
 - Cii… - Przerwał jej w końcu, gdy zaczynało go boleć już ucho od tych wrzasków.
 - Jakie „cii”?!
 - Stul pysk, kochanie.
         Dopiero, gdy zdołał przerwać Lacey jej monolog, dotarło do niego, że rzeczywiście nie odzywał się do nikogo z Basin City już od ponad trzech tygodni. Wnioskując po zdenerwowaniu wyraźnie wyczuwalnym w głosie dziewczyny i ilości przekleństw, których używała, jego znajomi musieli przed ten czas odchodzić od zmysłów. Nie spodziewał się tego, ale nie miał też zamiaru czuć się winnym. Nie pierwszy i nie ostatni raz pozostawiał ich niedoinformowanych.
 - Czy ty masz pojęcie, jakie myśli krążyły mi już po głowie?! – zaczęła na nowo.
 - Wszystko ze mną w porządku. Siedzę w Seattle. Cwel zmienił zamki i wysłał mnie do matki. – Skrócił jej tę historię jak tylko było to możliwe.
 - Kto?
 - Mój ojciec. Miałem zostać tylko parę dni, ale… coś mnie zatrzymało. 
 - Dlaczego nic nie powiedziałeś? – Głos w słuchawce uspokoił się. Seth był niemal pewny, że Lacey nie była już wściekła, raczej zawiedziona, że dowiaduje się tak późno. Liczyła zapewne, że w razie wyjazdu, Seth przyjechałby się z nią chociaż pożegnać, a tu taka niespodzianka… O całej sprawie dowiedziała się dopiero po kilku tygodniach i w dodatku nie jako pierwsza. Brunet doskonale zdawał sobie sprawę, że ta informacja zdenerwuje ją jeszcze bardziej, ale wcale nie chciał niczego jej dzisiaj oszczędzać.
 - Chris wiedział – odparł spokojnie. – Ale kazałem mu siedzieć cicho.
 - Nie pierdol! Jaja sobie robisz?! W życiu bym się po nim nie poznała! – Jej głos był mieszanką zaskoczenia i głębokiej złości. - Co za kutas! Jebana w dupę aktorzyna… 
 - Mówiłem ci już, że za dużo klniesz jak na dziewczynę. Twoje usta stworzone są do czegoś zupełnie innego…
 - Ale nadają się też do innych rzeczy, nie tylko obciągania ci fiuta. – prychnęła. I chyba mówiła coś jeszcze, ale Seth już jej nie słuchał. Kiedy na moment w słuchawce zapanowała cisza, usłyszał nagle jakiś odgłos z drugiej strony i rozpoznał go niemal od razu. To drzwi na górze zaskrzypiały lekko przy otwieraniu, a po korytarzu i w chwilę później na schodach, rozległy się kroki. Po odgłosie rozpoznawał, że to tylko jedna osoba, ale znając własne szczęście mógł być pewien, że to jego lalka. Chciał jak najprędzej się rozłączyć, ale Lacey nie dawała mu nawet dojść do głosu. 
 - Kiedy wracasz? – spytała w końcu.
 - Nie wasz interes. Odezwę się, kiedy wrócę. A, i Lacey – Przypomniał sobie, co właściwie skłoniło go do wykonania tego telefonu, kiedy już prawie się rozłączył. – Właściwie dzwonię, bo mam do ciebie małą prośbę… 
 - Co tylko zechcesz, Seth. – Oczami wyobraźni widział już, jak dziewczyna szczerzy swe ząbki i jak zwykle podaje mu się prawie na tacy.
         Odgłos kroków na schodach był coraz głośniejszy. Zniżył głos, by z korytarza nie można było dosłyszeć jego słów.
 - Przestań, do kurwy nędzy, cały czas wydzwaniać na mój pieprzony numer, bo nikt normalny nie może się dodzwonić! 
 - Ale…
         Nie czekał już na jej wyjaśnienia. Rozłączył się akurat w momencie, kiedy w progu pojawiła się szczupła, długowłosa dziewczyna. Nie była to jednak jego lalka, a blondynka, z którą się przyjaźniła… Ashley, jeśli dobrze pamiętał. To zresztą nie było istotne.
 - Mogę? – spytała grzecznie, podchodząc do niego bliżej i spoglądając na wolne miejsce na kanapie, na której sam siedział. Miała śliczny uśmiech i ładnie jej było w ostrym makijażu, którego wcześniej nie widział na jej twarzy i z falami grubych blond włosów opadającymi łagodnie na ramiona. Wydekoltowana, dłuższa bluzka i obcisłe legginsy pięknie opinające jej kształty były przy tym idealnym wykończeniem.
 - Proszę. – Posłał jej jeden ze swoich najbardziej uroczych uśmiechów i prędko schował telefon z powrotem do kieszeni.
 - Przerwałam ci rozmowę? 
 - To nic. Kończycie już tam na górze?
 - Jeszcze chwila. Fajnie, że z nami jedziesz. Nie spodziewałam się…
 - Hope ma niezłe sposoby, żeby mnie namówić – uśmiechnął się. – No i towarzystwo mi odpowiadało…
 - Och, dzięki… - Ashley zaśmiała się cicho, jakby lekko rumieniąc się pod sporą ilością nałożonego na twarz pudru, którego wcale nie potrzebowała, by wyglądać doskonale. Chwilę później spoważniała jednak i prędko się zreflektowała. – Bo… miałeś na myśli mnie, tak? Nie Beau?
         Seth zaśmiał się, widząc jej zmieszanie.
 - Ciebie.
         Powiedziałby coś jeszcze, ale w tej samej chwili, kiedy już nabierał oddechu, drzwi na górze znów zahałasowały i dobiegło ich wołanie Hope, najwyraźniej szukającej po domu swojej przyjaciółki.
 - Tu jestem! – odparła niemal natychmiast.
 - Nie mówiłaś, że schodzisz już na dół… - Hope straciła nieco ze swej pewności siebie, kiedy stanęła w drzwiach i zobaczyła przed sobą Ashley i Setha, siedzących w niewielkiej odległości na jej własnej kanapie. Nawet to nie wyprowadziło jej jednak z równowagi tak, jak spojrzenie, którym obarczył ją brunet. Chłopak dosłownie pożerał ją wzrokiem, pochłaniał jej widok z typową dla siebie zachłannością, a Hope w momencie poczuła się naga i wyjątkowo skrępowana. Bała się, że może się zarumienić, szybko odwróciła więc wzrok modląc się cicho, by Seth zrobił to samo. Wystarczyło przecież, żeby Ashley na niego spojrzała… Od razu wszystkiego by się domyśliła. Seth nie patrzył na nią jak na siostrę, raczej jak na zdobycz i to całkiem łatwą zdobycz. Teraz Hope była już pewna, że ta przeklęta sukienka to wcale nie był taki świetny pomysł, jak zapewniał ją Beau…
 - Przyszłam pogadać z twoim bratem, skoro już tak długo na nas czeka…
         Bratem, bratem! Zrozum to słowo, kretynie i przestań się tak na mnie gapić! – modliła się w myślach Hope. Ku jej ogromnej uldze chwilę później na schodach pojawił się Beau, a Seth jakby oprzytomniał.
         Białowłosy jednak zamiast wejść do salonu, stanął przy jego wejściu, oglądając się jeszcze w stojącym nieopodal lustrze i wprowadzając ostatnie poprawki do swojej niecodziennej fryzury… Przeglądał się tak ponad minutę, niezrażony ciszą i wpatrzonymi w niego oczami pozostałych, aż ostatecznie odwrócił się do nich, pewien, że lepiej być już nie może.
 - I jak wyglądam? – zwrócił się w stronę dziewczyn.
 - Jak gej – odparł bez chwili zastanowienia Seth, za co Hope miała ochotę rzucić się na niego z pazurami i to wcale nie w celu, jaki z pewnością by pochwalił. Beau zbladł odrobinę, ale starał się nie stracić zimnej krwi. Od dawna uważał, że skoro jest dwudziesty pierwszy wiek, to najwyższa pora przestać tępić homoseksualistów jak karaluchy albo inną zarazę i na co dzień nie bał się przyznawać do tego, że jest „inny”, ale przy Secie to wydawało mu się zdecydowanie trudniejsze. Cisza jednak przedłużała się niemiłosiernie, a dziewczyny najwyraźniej same nie potrafiły wyciągnąć go z opresji.
 - Tak się składa, że ja jestem gejem – wycedził, mrużąc oczy.
 - No, więc wszystko na swoim miejscu. – Seth wzruszył ramionami i prawdopodobnie na tym zakończyłby już tę rozmowę, gdyby nie przestraszone spojrzenie Hope, które nakręcało go do działania. Chwilę później to ona pierwsza się odezwała. Jej głos był wyjątkowo niepewny, nawet jak na nią.
 - Wiecie… może już byśmy…
 - Jesteś pasywny czy dominujący? – Seth nie pozwolił jej nawet dokończyć, znów zwracając się do Beau, na co jego lalka niemal przegryzła ze złości dolną wargę. Brunet skrzywił się na ten widok. Tyle razy powtarzał jej, żeby tego nie robiła… Będą musieli powtórzyć tę lekcję. 
 - Zamieniam się – odparł Beau, nim zdążył tak naprawdę zastanowić się, czy powinien. – O Boże, dlaczego ci to powiedziałem? – mruknął niemal od razu.
 - Bo zapytałem?
 - No tak, ale… To było złośliwe pytanie, prawda? Chcesz mnie tylko wyśmiać? 
 - A wyglądam ci na rozbawionego? 
 - Tacy jak ty nie akceptują gejów… Nie są za bardzo tolerancyjni, a ty… Tego, właśnie ci powiedziałem, że jestem homo, a ty nawet się nie zdziwiłeś! 
 - A czemu miałbym? – zakpił. – Z twoim wyglądem byłbym raczej zaskoczony jakbyś powiedział, że jesteś hetero… 
 - Przecież nie o to mi chodzi!
 - Wiem. Posłuchaj, nie ma „takich jak ja”, nie istnieją, jasne? Ja mam serdecznie gdzieś, czym ty tam sobie jesteś… Twoja dupa – twoja sprawa. Gdybym był pedałem, może bym się zainteresował, ale nie jestem, więc cię nie przelecę, a to znaczy, że nie obchodzi mnie, co robisz w łóżku… I z kim to robisz.
 - To… to dziwne, ale to najzdrowsze podejście, z jakim w życiu się spotkałem… 
 - Skoro tak mówisz.
         Hope westchnęła cicho, mając szczerą nadzieję, że temat jest już zakończony. Bądź co bądź, mogło być gorzej. Ale Seth był chyba zbyt zapatrzony w siebie, by zwracać uwagę jeszcze na życie innych, więc jego postawa całkiem współgrała z całością.
 - Jedziemy? – Spytała w końcu, łapiąc swoją torebkę.
 - Nareszcie.
         Seth złapał za kluczyki swojego samochodu i szybko podniósł się z miejsca, ale Hope zatrzymała go, delikatnie łapiąc jego ramię. Spojrzał na nią zdziwiony.
 - Nie będziesz nic pił? – spytała zaskoczona.
 - Nie, czemu?
 - No, skoro bierzesz samochód… - Seth dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że to już nie Basin City i na tych ulicach pijany kierowca zwraca na siebie pewnie odrobinę większą uwagę. Jemu samemu wcale to nie przeszkadzało, ale Hope była uparta. Najgorsze dla niego było to, że przy jej przyjaciołach nie mógł jej utemperować, że właściwie pozostawała bezkarna, przynajmniej na razie… Tak czy inaczej, autobusami w deszczu bynajmniej nie miał ochoty się tłuc.
 - Najwyżej zostawię go gdzieś przed klubem, jutro odbiorę… 
 - A jak ukradną? – wtrąciła Ashley. No tak, znów to przeklęte Seattle. W Basin City nikt zdrowy na umyśle nie miałby odwagi ruszyć jego samochodu, ale… nie był już w Basin City.
 - Ja mogę poprowadzić, jeśli chcesz – odezwał się nieśmiało Beau, nie do końca pewny, czy w ogóle powinien to proponować. Seth zmierzył go jedynie wściekłym spojrzeniem, nawet się nie odzywając. – No co?! Potrafię prowadzić! I to całkiem nieźle! I tak nie mogę pić zbyt wiele, to równie dobrze mogę w ogóle… 
 - To dobry pomysł – wtrąciła się prędko Hope.
 - Mam mu dać prowadzić swój samochód?! 
 - Potrafi… 
 - Świetnie! Niech sobie prowadzi, ale tylko w drodze powrotnej i tylko, jeśli ja nie będę w stanie! Jedźmy w końcu!
         Ruszył do drzwi i zatrzasnął je z hukiem, postanawiając zaczekać na resztę w samochodzie. A jednak udało im się zepsuć jego świetny humor…


* * *

         Cisza w zimną, jesienną noc, potrafi być kojąca. Jednak nie w środku Seattle, nie w mieście oświetlonym do granic absurdu, znającym ciszę tylko z tych chwil o poranku, kiedy to wszyscy ludzie zmęczeni życiem wsiadają w stare autobusy. Nocami miasto rozbrzmiewało dźwiękami zabawy. Śpiewy podchmielonych nastolatków niosą się tam od pubu do pubu, a co kilka minut dochodzi do tego odgłos głośnej, dudniącej muzyki techno, dobiegający z pobliskiego klubu, ilekroć ktoś otworzy ciężkie, żelazne drzwi.
         Było około dziesiątej, gdy dotarli na miejsce, a czarne Audi powoli wtoczyło się na zatłoczony parking. Hope wysiadła jako pierwsza, nieustannie poprawiając przy tym krótką sukienkę. Widziała na sobie wzrok swojego brata, ale starała się zupełnie go ignorować. Miała nadzieję, że jeśli będzie udawała, że wszystko jest w porządku, Ashley i Beau tylko jego uznają za dziwaka… Albo, że w końcu zwyczajnie się znudzi.
         Nie znudził.

         Kilku rosłych ochroniarzy zmierzyło całą czwórkę wzrokiem, uchylając drzwi przed idącą w ich stronę Ashley. Blondynka uśmiechnęła się promiennie i pociągnęła Beau za rękę, starając się dodać mu otuchy. Niepotrzebnie, bo ten już dawno przyzwyczaił się do pełnych litości czy nienawiści spojrzeń, ale i tak był jej wdzięczny, bo dzięki jej urokowi jeszcze nigdy nie pytano go w takich miejscach o dowód.
         Hope już miała podążyć za nimi, kiedy poczuła, jak ktoś łapie ją za nadgarstek i odciąga do tyłu. Ashley i Beau nawet tego nie spostrzegli. Ogłuszeni muzyką nie byli w stanie zauważyć, że za ich plecami przestał rozbrzmiewać stukot jeszcze jednej pary szpilek…
 - Co ty wyprawiasz?! – syknęła w stronę Setha, kiedy odwrócił ją w swoją stronę i mocno złapał za jej biodra. Ochroniarze nie przestawali się gapić, więc bez słowa wyjaśnienia odciągnął ją jeszcze kawałek i oparł o zaparkowany tuż obok samochód. Hope wyglądała na zdenerwowaną, ale to tylko dodawało jej uroku.
 - Ładnie wyglądasz.
 - I odciągnąłeś mnie od reszty po to, żeby mi to powiedzieć?
 - Poniekąd. Lalko, zanim wejdziemy… Zdajesz sobie sprawę, że będę bardzo wkurwiony, jeśli zobaczę cię tu z jakimś facetem? – Hope milczała, wpatrując się jedynie w jego czarne tęczówki, oczekując, co będzie dalej. – A ty dobrze wiesz, co się dzieje, kiedy jestem wkurwiony, prawda? Przysięgam, że jeśli jakiś dupek włoży ci język do ust, odetnę mu go, każę zjeść, a potem wbiję mu nóż w brzuch i poczekam, aż się wykrwawi. A tobie poderżnę gardło. Mam nadzieję, że mnie do tego nie zmusisz. – Zakończył już łagodniej i delikatnie musnął jej szyję, składając na niej pojedynczy pocałunek. - Zrozumiałaś? – wyszeptał prosto do jej ucha, parząc je ciepłym oddechem tak mocno kontrastującym z zimnym powietrzem.
 - Tak… - odpowiedziała równie cicho. – Ale… dlaczego?
 - Dlaczego? Bo należysz do mnie, to chyba jasne. A ja bardzo nie lubię się dzielić.
 - Jesteś… jakby… zazdrosny?
 - Tak.
         Hope zabrakło na moment tchu i pewnie jeszcze przez dłuższą chwilę stałaby bez ruchu nie mogąc poukładać swoich myśli, gdyby Seth nie pociągnął jej za rękę i nie poprowadził w stronę wejścia. Dla niej zazdrość od zawsze oznaczała jakieś wyższe uczucie, bo raczej ciężko być zazdrosnym o kogoś, na kim w ogóle człowiekowi nie zależy. Dla bruneta widocznie to nie miało takiego znaczenia, bo powiedział to zupełnie naturalnie i zbył jej zaskoczenie typowym dla siebie uśmieszkiem. Zaczynała już gubić się w tym, kiedy mówi poważnie, a kiedy tylko się nią bawi… Choć tak naprawdę z dnia na dzień coraz bardziej przekonywała się o tym, że dla niego całe życie to jedna, wielka zabawa. A wszyscy ludzie wokół to tylko zabawki, które może bezkarnie psuć tak, jak robią to niegrzeczne dzieci. Dostanie przecież nowe…
 - Kurtka.
 - Co? – Spojrzała na niego zdziwiona, przekrzykując muzykę, która już przy wejściu była niesamowicie głośna dla nieprzyzwyczajonych do hałasu uszu.
 - Oddaj kurtkę do szatni – krzyknął rozbawiony prosto do jej ucha, chwilę później odbierając już materiał z jej rąk. – Znajomi na ciebie czekają. – Wskazał ich ruchem głowy. – Idź.
 - A ty?
 - Dołączę do was za chwilę.


* * *

         Gorące powietrze pachniało aromatem papierosowego dymu zmieszanego z potem i zapachem tanich perfum. Klub był przeludniony. Łaknący zabawy młodzi ludzie tłoczyli się wszędzie, na parkiecie ciężko było wypatrzeć choć kilka centymetrów wolnej przestrzeni, a przejście z drinkiem od baru do stolika było niemal niemożliwe – co krok ludzie potrącali się i przepychali, dołączając do tego salwę przekleństw, których i tak nikt nie był w stanie usłyszeć. Całe pomieszczenie wypełniała głośna, gówniana muzyka, przy której każdy po paru piwach – o dziwo – potrafił tańczyć. Choć nie każdy powinien…
         Całkiem podobnie wyglądały wszystkie kluby w pobliżu Basin City i dokładnie tak prezentował się ten, do którego przyprowadziła go jego lalka. Kolejka przy barze była gigantyczna, ale nie zamierzał czekać. Przepchał się przez tłum i posyłając barmance jeden ze swych najbardziej uroczych uśmiechów, złożył swoje zamówienie. Dwie małolaty za jego plecami powydzierały się jeszcze przez chwilę i umilkły. Nikt inny nawet nie zauważył jego wtargnięcia przy takim tłumie oczekujących, przytupujących w rytm muzyki ludzi. O ile ta muzyka w ogóle miała jakiś rytm…
         Seth odpalił papierosa i jeszcze przez chwilę stał oparty o bar, popijając pierwsze piwo. Spoglądał w stronę parkietu, taksując wzrokiem co ładniejsze dziewczyny. Było ich tu naprawdę sporo. Wszystkie szczupłe, ubrane w skąpe ubrania, uśmiechnięte, ocierające się o siebie w rytm muzyki. Z pewnością żadna z nich nie miałaby nic przeciwko, gdyby do nich dołączył, ale wiedział, że to jeszcze nie pora. W kłębowisku roztańczonych bioder i długich, odkrytych nóg, nie był w stanie wypatrzeć swojej lalki, miał więc nadzieję, że siedzi grzecznie przy którymś ze stolików, zamiast wchodzić w ten brudny tłum „roztańczonych” facetów, którzy tylko czekają aż dziewczyna na moment się odwróci, by złapać w swoje łapska jej zgrabny tyłek. W ciemnościach, po alkoholu, wszyscy byli odważni. Na co dzień większość z nich unikała dziewczyn jak ognia i wysyłała swoich kumpli, by zdobyli ich numery…

         Z drugim piwem trzymanym w jednej i paczką papierosów w drugiej ręce, Seth przeszedł w stronę stolików, gdzie muzyka była już trochę cichsza i dało się rozmawiać, choć wciąż trzeba było dość mocno nadwyrężyć przy tym swoje gardło. Przy ruchomych, kolorowych światłach, obraz przed jego oczami migał jak klatki na kliszy fotograficznej. Ruchy traciły na płynności, ludzie nie poruszali się jak ludzie, ale jak manekiny. W takich warunkach ciężko było cokolwiek wypatrzeć, ale charakterystyczne, białe włosy Beau, rzucały się w oczy na tle czarnej ściany. Razem z dziewczynami zajmował on lożę gdzieś w rogu, pochłonięty rozmową z Ashley, przy czym Hope najwyraźniej się nudziła. Rozglądała się po całej sali, aż napotkała wzrokiem Setha. Z tej odległości nie mógł dojrzeć wyrazu jej twarzy, tym bardziej, że dość prędko i gwałtownie odwróciła ją w drugą stronę, gdy zauważyła, że na nią patrzy. Głupie stworzenie…
 - O, masz piwo! A mi się wydawało, że ta kolejka nigdy się nie kończy…
 - Szybko się przesuwa – skłamał bez zmrużenia okiem, mając nadzieję, że w ten sposób nakłoni któreś z nich do stanięcia gdzieś na jej końcu. Miałby wtedy dużo czasu, by pobawić się swoją lalką… Niestety, była ich aż dwójka, a Beau w dodatku miał dzisiaj nie pić. Rozwiązanie spadło mu jednak jakby z nieba, nie musiał nawet się wysilać…
 - Ktoś pójdzie ze mną? – Ashley spojrzała na nich proszącym wzrokiem. – Nie chcę stać tam sama!
 - Co mówi? – Hope, z racji tego, że siedziała najbliżej głośnika, a najdalej Ashley, nie dosłyszała słów dziewczyny. O powtórzenie prosiła Beau, ale zamiast niego nad jej uchem pochylił się Seth.
 - Powiedziała, że idzie po drinka – wyjaśnił. – A Beau idzie razem z nią.
 - Co ci wziąć? – spytał jeszcze chłopak, kiedy Ashley powoli znikała z zasięgu ich wzroku.
 - Manhattan.
 - Zaraz wrócimy! – krzyknął, uśmiechając się pokrzepiająco do Hope, a Seth jedynie zaśmiał się pod nosem.
         Nie bądź tego taki pewien…


         Kiedy tylko przyjaciele zniknęli im z oczu, poczuła lekkie ukłucie strachu. Miała wrażenie, że za chwilę stanie się coś niedobrego, a błyszczące w ciemności oczy i ten olśniewający i przerażający zarazem uśmiech Setha tylko potwierdzały jej przypuszczenia. Prędzej niż zdążyła poprosić go, żeby przestał wpatrywać się w nią ten sposób, bo od blisko minuty niemal zjadał wzrokiem jej szczupłe ciało, poczuła na kolanie ciepło jego dłoni. Brunet przysunął się trochę i nachylił nad jej uchem. Nawet się ucieszyła, że jego twarz zniknęła z zasięgu jej wzroku.
 - Drżysz? – Głos chłopaka był niższy niż na co dzień, przez co od razu spięła się jeszcze bardziej. Rozejrzała się niespokojnie, ale z miejsca, w którym siedzieli, nie było widać baru. Seth chyba to zauważył. – Nie wrócą szybko – powiedział. – Skłamałem. Kolejka jest ogromna i będą w niej stać przynajmniej pół godziny. Chciałem mieć trochę czasu dla nas…
 - Po co?! Masz mnie na co dzień, nie możesz chociaż na chwilę zostawić mnie w spokoju?! I przestać mnie narażać?! – Wyglądała na zdenerwowaną, a to i jego od razu wprawiło w gorszy nastrój. Niewdzięcznica – pomyślał – Człowiek poświęca jej swój cenny czas, zamiast pieprzyć jakąś łatwą osiemnastkę, a ta jeszcze kręci nosem…
 - Wyluzuj trochę, laleczko. Za bardzo się tym wszystkim przejmujesz.
 - Obiecałeś mi coś i…
 - …I na razie nie złamałem obietnicy. Chodź tu.
         Seth złapał ją za biodra i przysunął do siebie na tak niewielką odległość, że na wpół leżała na jego ciele, a ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Szarpnęła się może ze dwa razy, ale prędko przestała, kiedy poczuła jego ciepły oddech na wargach i chwilę później pozwoliła mu się pocałować. To był delikatny, spokojny pocałunek, nie jeden z tych, do których zdążyła się już przyzwyczaić. Zaskoczył ją i może to dlatego nie odepchnęła go tak, jak planowała to zrobić na początku. Gdy poczuła jak dłoń z jej kolana sunie wyżej wzdłuż uda, jęknęła cicho w jego usta. Chciała go powstrzymać, chciała… Ale nie mogła.

        
* * *

         Prawie dwie godziny. Właśnie tyle musiał się naczekać, by w końcu brunetka odłączyła się od tych denerwujących, wścibskich przyjaciół i poszła gdzieś sama. Było już sporo po trzeciej, Dwayne bał się więc, że niedługo będzie chciała iść do domu, a tego prawdopodobnie by nie zniósł. Był zbyt zdeterminowany. On, Dwayne Lee, zawsze dostawał to, czego chciał.
         Dotknął palcem pulsującej bólem rany pod swoim lewym okiem i na nowo zaczął wpatrywać się w drzwi damskiej łazienki. Wiedział, że za chwilę się otworzą, a stanie w nich Hope, śliczna jak zawsze, a teraz jeszcze bardziej dla niego atrakcyjna już nie tylko jako dziewczyna, której po prostu pragnie. Nie, tu już nie o to chodziło. Dwayne zwyczajnie nie mógł znieść, że kręci się koło niej ten… ktoś. Prawdopodobnie jej nowy chłopak, choć aż dziw brał, że mogłaby wybrać sobie kogoś aż tak nienormalnego. Nie Hope, nie taka racjonalnie myśląca i spokojna dziewczyna… To, co Seth powiedział mu wtedy na boisku wciąż nie mieściło mu się w głowie. Był niemal pewien, że kłamał. Ale on jeszcze dowie się, jak jest naprawdę…

* * *

         Po kolejnym wypitym piwie twarz wijącej się obok niego blondynki była chyba jeszcze ładniejsza niż przedtem. Dziewczyna miała długie, upięte w prosty kucyk włosy i jeszcze dłuższe nogi, których materiał króciutkiej spódniczki nie był w stanie zakryć. Seth uśmiechnął się do niej, kiedy po raz kolejny wsunęła dłoń pod jego koszulkę. Była dość bezczelna, ale i on nie pozostawał dłużny, a przy tym stanowiła dla niego całkiem miłą odmianę. Jej taniec doprowadzał go do gorączki. Szczupłe ciało niesamowicie wyginało się tuż przy nim, a on mógłby naprawdę długo po prostu to obserwować, nie robiąc przy tym nawet najmniejszego ruchu. Szybka piosenka została jednak w końcu zmieniona na wolniejszą, a blondynka momentalnie przylgnęła do niego całym ciałem. Przysunął ją jeszcze odrobinę i po raz kolejny tego wieczora zatracił się w jej pełnych, umalowanych szminką ustach. Nie całowała tak dobrze jak jego lalka, ale nie mógł narzekać. Jej kroki zaczęły się plątać, kiedy pochłonęła się w pocałunku. Najwyraźniej była już zbyt pijana, by robić dwie rzeczy na raz, choć wcale nie wyglądała aż tak źle, jak reszta jej koleżanek, które jakąś godzinę temu spotkał przy barze…
         Oderwał w końcu wargi od jej gorących ust, a przy składaniu pocałunku na jej szyi leniwie rozejrzał się po klubie. W miejscu, w którym tańczyli, parkiet właściwie się kończył, więc zamiast przytulonych par widział przed sobą kilka stolików i podrygujące przy nich osoby. Nikt nie rzucił mu się jednak w oczy tak bardzo, jak para stojąca zaledwie o kilka metrów od niego. Chłopak opierający się o jedną z kanap i stojąca tuż przy nim dziewczyna, w której nawet pomimo swojego stanu bez problemu rozpoznał swoją lalkę. Momentalnie odsunął się od blondyny i przepychając się koło niej, odszedł w tamtym kierunku.
 - Hej! – Dziewczyna pociągnęła go za rękaw, ale był zbyt wściekły, by chociażby jeszcze się do niej odezwać. Odrzucił od siebie jej dłoń i prędko skierował się do stojącej nieopodal pary. Hope stała do niego tyłem i prawdopodobnie nawet nie widziała, że się zbliża, za to chłopak, który nieustannie coś do niej mówił, szeroko uśmiechnął się na jego widok. Z bliska zobaczył w nim Dwayne’a i coś niemal w nim zawrzało.
 - Oddawaj – krzyknął, wyrywając mu Hope z rąk, niczym swoją zabawkę. Tym razem dziewczyna nie protestowała. Wręcz przeciwnie, czując obok siebie jego obecność, miała ochotę zwyczajnie się w niego wtulić, a nie zrobiła tego chyba tylko dlatego, że Seth już na wstępie obarczył ją spojrzeniem pełnym żądzy mordu. Miała nadzieję, że da jej cokolwiek wyjaśnić zanim poderżnie jej gardło… Ale czy Seth w ogóle kiedykolwiek słuchał czyichś wyjaśnień?
 - No proszę, w końcu się zjawiasz. Blondynka cię znudziła? – zaśmiał się Dwayne. – Ładna.
 - Życie ci, kurwa, niemiłe?! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie dotykał tego, co nie twoje?! 
 - Seth… On ma… 
 - Zamknij się, z tobą później pogadam – syknął w stronę Hope, odsuwając ją, kiedy chciała złapać jego ramię.
 - Skoro nie potrafisz tego upilnować, czuję się usprawiedliwiony.
 - Czuj się martwy. Ostrzegałem cię…
 - Wiem i szczerze mówiąc nawet miałem zamiar cię posłuchać… Nie szukam kłopotów, dałbym spokój. Ale jak Hope podeszła do mnie w tej sukience, taka urocza… No, nie mogłem jej tak zwyczajnie odepchnąć!
 - Co ty pieprzysz?! – Tym razem to Hope odpowiedziała prędzej niż Seth zdążył chociaż nabrać oddechu. – Nie możesz mu wierzyć... Seth…
 - Co ja przed chwilą powiedziałem? – warknął w jej stronę. Lalka schowała się za jego plecami i zamilkła. Miała nadzieję, że nie dojdzie do rękoczynów, ale było już odrobinę za późno… Zaczęła rozglądać się za swoimi przyjaciółmi, ale nikogo nie było w pobliżu. Tylko obcy, przyglądający się z zaciekawieniem ludzie.
 - Och, widzę, że nikt cię dzisiaj jakoś specjalnie nie słucha. – Dwayne zaśmiał się głośno, ani na moment nie spuszczając go z oczu. Nie tracił przy tym swojej pewnej siebie pozy i nie wyglądał na przestraszonego. Samobójca… - Nieważne. Chodź, Hope, dokończymy to, co zaczęliśmy, w jakimś spokojniejszym miejscu…
         Seth chciał wyprowadzić Dwayne’a przed klub i dopiero tam po raz kolejny pokazać mu, jak niewiele znaczą dla niego błagania o litość, ale po tym zdaniu nie wytrzymał. Nigdy zresztą nie był najlepszy w opanowywaniu swojego gniewu… Kiedy wpadał w szał, był nieobliczalny. Zupełnie zapomniał o tym, gdzie się znajdują i ile osób zewsząd ich otacza i bez skrupułów rzucił się na Dwayne’a, popychając go bardziej w głąb sali. Blondyn starał się chyba sięgnąć do swojej kieszeni, ale Seth nie miał zamiaru mu na to pozwolić. Nim jednak zdążył naprawdę się rozkręcić, wokół nich rozległy się piski pijanych dziewczyn, a z oddali zmierzało już ku nim czworo ochroniarzy, wielkich, czarnych facetów ważących mniej więcej trzy razy tyle co oni. Widząc to kątem oka, wiedział, że nie ma już wiele czasu. Gdy Dwayne starał się go uderzyć, uchylił się prędko, by w sekundę potem popchnąć go w stronę okna. Blondyn przywalił o nie głową, a szyba popękała w kilku miejscach. Seth, wycofując się niemal od razu, patrzył spokojnie, jak jeszcze przez moment popękane szkło spada jako całość, by rozdrobnić się na malutkie kawałeczki dopiero po uderzeniu w głowę jego przeciwnika. Dźwięk rozbitej szyby słychać było nawet pomimo lecącej wciąż z głośników muzyki. Dwayne upadł na podłogę, mocno trzymając się za głowę. Nie tak miało to wyglądać, ale skoro nie miał więcej czasu…
         Dwaj rośli ochroniarze złapali go mocno i zaczęli ciągnąć w stronę wyjścia. Kolejna dwójka została przy Dwaynie. Seth rzucał się jeszcze przez chwilę, ale i tak nie miał już szans na dokończenie tej walki, nie był nawet pewien, czy w ogóle było co kończyć… Goryle puściły go dopiero na parkingu, rzucając z taką siłą, że omal nie upadł. Krzyczeli coś, ale nawet nie próbował ich zrozumieć.
 - Znikaj stąd, albo wezwiemy psy! – Jeden z ochroniarzy chciał chyba wyrzucić go poza obszar należący do klubu, ale bez większych problemów Seth odepchnął jego dłoń. W tym samym momencie drzwi ponownie się otworzyły, a jego lalka wybiegła na parking zaraz za nim. Była blada i najwyraźniej bardzo przestraszona. Podeszła do niego, nie zwracając uwagi na przypatrującą jej się ze zdziwieniem ochronę i złapała jego zakrwawioną dłoń.
 - Seth…
 - Ty się lepiej w ogóle nie odzywaj! – syknął wściekły, mocno łapiąc ją za ramię. – Wracamy do domu!
 - Co?! Jak to wracamy?! – Zaczęła krzyczeć i wyrywać się, kiedy chłopak szarpnął nią w stronę samochodu. Ochroniarze wrócili już do pomieszczenia, najwyraźniej mieli serdecznie gdzieś, co dalej będzie się tu działo, to w końcu już nie ich rewir. Hope pobladła jeszcze bardziej. Seth był zdecydowanie zbyt pijany i zbyt wściekły, by prowadzić samochód, ale on sam chyba tego nie zauważał… - Proszę, nie… - Dziewczyna starała się opanować i w jakiś sposób go uspokoić, ale nie było na to czasu. Chłopak niemal wrzucił ją na przednie siedzenie i zatrzasnął za nią drzwi, samemu po chwili pojawiając się na miejscu kierowcy.
 - Zabijesz nas! – pisnęła.
 - Należy ci się.
         Samochód ruszył z piskiem opon i w kilka sekund zniknął za pierwszym zakrętem. Wskazówka licznika przesuwała się na coraz to większe liczby, a Hope, wbita w fotel, nie chciała nawet wiedzieć, co będzie dalej. Nie zważając na jej protesty, Seth jeszcze mocniej przycisnął pedał gazu, kiedy wyjechali na długą, prostą drogę prowadzącą na przedmieścia Seattle. Dopiero po krótkiej chwili poczuł, że przez alkohol obraz przed oczami faktycznie odrobinę mu się rozmazuje…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy