Seth właściwie nie miał nic przeciwko
samotności, ale odkąd jego lalka przestała przed nim uciekać, większość swojego
czasu spędzał razem z nią, ciesząc się niemałą rozrywką, jaką zapewniały mu jej
niepewne gesty i coraz śmielsze uśmiechy. Przez to wszystko swoje własne
sprawy, które powinien załatwić już dawno, odkładał na dalszy plan. I nawet nie
dlatego, że wolał poświęcać swoją uwagę jej… Czasami widok brunetki już go
męczył i chętnie zająłby się wtedy czymś innym, ale nie mógł. Hope zawsze
kręciła się gdzieś w pobliżu, albo siedziała tuż za ścianą, skąd mogła wszystko
usłyszeć. Zniechęcony ilością pytań, które zapewne zadałaby mu po wszystkim, w
końcu przestał nawet szukać okazji do tego, by wykonać kilka telefonów, z
którymi zalegał od dawna. Dziś jednak ta sposobność sama się nadarzyła, a jego
nieustannie dzwoniąca od kilku dni komórka za bardzo go już denerwowała, by
miał odkładać cokolwiek na później.
Jeszcze raz spojrzał na zegarek, który
wskazywał teraz prawie wpół do dziewiątej. Hope i jej znajomi już od blisko
godziny siedzieli zamknięci w jej sypialni, przygotowując się do wyjazdu.
Postanowił czekać w salonie, ale gdyby wiedział, jak długo będzie musiał to
robić, pewnie znalazłby sobie jakieś bardziej produktywne zajęcie. Nienawidził
oczekiwania, to zawsze wprawiało go w zły nastrój, ale tym razem nie chciał
zepsuć sobie nieźle zapowiadającej się nocy przez swoją własną złość. W końcu
znalazł telefon pod którąś z rozwalonych na kanapie poduszek i wybrał
odpowiedni numer z długiej listy kontaktów. Usłyszał tylko jeden sygnał, po
czym w słuchawce odezwał się lekko zachrypnięty, kobiecy głos. Dawno nie
słyszał Lacey, ale bez wątpienia wiedział, że to ona, nawet jeśli wciąż
dzieliła swój telefon z młodszą siostrą.
- Cześć, skarbie – przywitał się od
razu, ale zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, w słuchawce rozległ się krótki
pisk, a później cała lawina słów, z których ciężko było mu cokolwiek
wywnioskować. Musiał naprawdę się skupić, żeby zrozumieć, co mówi ta
postrzelona dziewczyna…
- Seth?! To ty, prawda?! – Znów nie dała
mu czasu na odpowiedź, od razu kontynuując. - Czy ciebie do
reszty popierdoliło?! Gdzie ty się podziewasz?! Od miesiąca nie dajesz jebanego znaku życia, myśleliśmy już, że cię
zajebali, albo…
- Cii… - Przerwał jej w końcu, gdy
zaczynało go boleć już ucho od tych wrzasków.
- Jakie „cii”?!
- Stul pysk, kochanie.
Dopiero, gdy zdołał przerwać
Lacey jej monolog, dotarło do niego, że rzeczywiście nie odzywał się do nikogo
z Basin City już od ponad trzech tygodni. Wnioskując po zdenerwowaniu wyraźnie
wyczuwalnym w głosie dziewczyny i ilości przekleństw, których używała, jego
znajomi musieli przed ten czas odchodzić od zmysłów. Nie spodziewał się tego,
ale nie miał też zamiaru czuć się winnym. Nie pierwszy i nie ostatni raz
pozostawiał ich niedoinformowanych.
- Czy ty masz pojęcie, jakie myśli krążyły mi
już po głowie?! – zaczęła na nowo.
- Wszystko ze mną w porządku. Siedzę w
Seattle. Cwel zmienił zamki i wysłał mnie do matki. – Skrócił jej tę historię
jak tylko było to możliwe.
- Kto?
- Mój ojciec. Miałem zostać tylko parę
dni, ale… coś mnie zatrzymało.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś? – Głos
w słuchawce uspokoił się. Seth był niemal pewny, że Lacey nie była już
wściekła, raczej zawiedziona, że dowiaduje się tak późno. Liczyła zapewne, że w
razie wyjazdu, Seth przyjechałby się z nią chociaż pożegnać, a tu taka
niespodzianka… O całej sprawie dowiedziała się dopiero po kilku tygodniach i w
dodatku nie jako pierwsza. Brunet doskonale zdawał sobie sprawę, że ta
informacja zdenerwuje ją jeszcze bardziej, ale wcale nie chciał niczego jej dzisiaj
oszczędzać.
- Chris wiedział – odparł spokojnie. – Ale
kazałem mu siedzieć cicho.
- Nie pierdol! Jaja sobie robisz?! W
życiu bym się po nim nie poznała! – Jej głos był mieszanką zaskoczenia i
głębokiej złości. - Co za kutas! Jebana w dupę aktorzyna…
- Mówiłem ci już, że za dużo klniesz jak
na dziewczynę. Twoje usta stworzone są do czegoś zupełnie innego…
- Ale nadają się też do innych rzeczy,
nie tylko obciągania ci fiuta. – prychnęła. I chyba mówiła coś jeszcze, ale
Seth już jej nie słuchał. Kiedy na moment w słuchawce zapanowała cisza,
usłyszał nagle jakiś odgłos z drugiej strony i rozpoznał go niemal od razu. To
drzwi na górze zaskrzypiały lekko przy otwieraniu, a po korytarzu i w chwilę
później na schodach, rozległy się kroki. Po odgłosie rozpoznawał, że to tylko
jedna osoba, ale znając własne szczęście mógł być pewien, że to jego lalka.
Chciał jak najprędzej się rozłączyć, ale Lacey nie dawała mu nawet dojść do
głosu.
- Kiedy wracasz? – spytała w końcu.
- Nie wasz interes. Odezwę się, kiedy
wrócę. A, i Lacey – Przypomniał sobie, co właściwie skłoniło go do wykonania
tego telefonu, kiedy już prawie się rozłączył. – Właściwie dzwonię, bo mam do
ciebie małą prośbę…
- Co tylko zechcesz, Seth. – Oczami
wyobraźni widział już, jak dziewczyna szczerzy swe ząbki i jak zwykle podaje mu
się prawie na tacy.
Odgłos kroków na schodach był coraz głośniejszy. Zniżył
głos, by z korytarza nie można było dosłyszeć jego słów.
- Przestań, do kurwy nędzy, cały czas
wydzwaniać na mój pieprzony numer, bo nikt normalny nie może się dodzwonić!
- Ale…
Nie czekał już na jej wyjaśnienia. Rozłączył się akurat w
momencie, kiedy w progu pojawiła się szczupła, długowłosa dziewczyna. Nie była
to jednak jego lalka, a blondynka, z którą się przyjaźniła… Ashley, jeśli
dobrze pamiętał. To zresztą nie było istotne.
- Mogę? – spytała grzecznie, podchodząc
do niego bliżej i spoglądając na wolne miejsce na kanapie, na której sam
siedział. Miała śliczny uśmiech i ładnie jej było w ostrym makijażu, którego
wcześniej nie widział na jej twarzy i z falami grubych blond włosów opadającymi
łagodnie na ramiona. Wydekoltowana, dłuższa bluzka i obcisłe legginsy pięknie
opinające jej kształty były przy tym idealnym wykończeniem.
- Proszę. – Posłał jej jeden ze swoich
najbardziej uroczych uśmiechów i prędko schował telefon z powrotem do kieszeni.
- Przerwałam ci rozmowę?
- To nic. Kończycie już tam na górze?
- Jeszcze chwila. Fajnie, że z nami
jedziesz. Nie spodziewałam się…
- Hope ma niezłe sposoby, żeby mnie
namówić – uśmiechnął się. – No i towarzystwo mi odpowiadało…
- Och, dzięki… - Ashley zaśmiała się
cicho, jakby lekko rumieniąc się pod sporą ilością nałożonego na twarz pudru,
którego wcale nie potrzebowała, by wyglądać doskonale. Chwilę później
spoważniała jednak i prędko się zreflektowała. – Bo… miałeś na myśli mnie, tak?
Nie Beau?
Seth zaśmiał się, widząc jej zmieszanie.
- Ciebie.
Powiedziałby coś jeszcze, ale w tej samej chwili, kiedy już
nabierał oddechu, drzwi na górze znów zahałasowały i dobiegło ich wołanie Hope,
najwyraźniej szukającej po domu swojej przyjaciółki.
- Tu jestem! – odparła niemal
natychmiast.
- Nie mówiłaś, że schodzisz już na dół…
- Hope straciła nieco ze swej pewności siebie, kiedy stanęła w drzwiach i
zobaczyła przed sobą Ashley i Setha, siedzących w niewielkiej odległości na jej
własnej kanapie. Nawet to nie wyprowadziło jej jednak z równowagi tak, jak
spojrzenie, którym obarczył ją brunet. Chłopak dosłownie pożerał ją wzrokiem,
pochłaniał jej widok z typową dla siebie zachłannością, a Hope w momencie
poczuła się naga i wyjątkowo skrępowana. Bała się, że może się zarumienić,
szybko odwróciła więc wzrok modląc się cicho, by Seth zrobił to samo. Wystarczyło
przecież, żeby Ashley na niego spojrzała… Od razu wszystkiego by się domyśliła.
Seth nie patrzył na nią jak na siostrę, raczej jak na zdobycz i to całkiem
łatwą zdobycz. Teraz Hope była już pewna, że ta przeklęta sukienka to wcale nie
był taki świetny pomysł, jak zapewniał ją Beau…
- Przyszłam pogadać z twoim bratem,
skoro już tak długo na nas czeka…
Bratem,
bratem! Zrozum to słowo, kretynie i przestań się tak na mnie gapić! –
modliła się w myślach Hope. Ku jej ogromnej uldze chwilę później na schodach
pojawił się Beau, a Seth jakby oprzytomniał.
Białowłosy jednak zamiast wejść do
salonu, stanął przy jego wejściu, oglądając się jeszcze w stojącym nieopodal
lustrze i wprowadzając ostatnie poprawki do swojej niecodziennej fryzury…
Przeglądał się tak ponad minutę, niezrażony ciszą i wpatrzonymi w niego oczami
pozostałych, aż ostatecznie odwrócił się do nich, pewien, że lepiej być już nie
może.
- I jak wyglądam? – zwrócił się w stronę
dziewczyn.
- Jak gej – odparł bez chwili
zastanowienia Seth, za co Hope miała ochotę rzucić się na niego z pazurami i to
wcale nie w celu, jaki z pewnością by pochwalił. Beau zbladł odrobinę, ale
starał się nie stracić zimnej krwi. Od dawna uważał, że skoro jest dwudziesty
pierwszy wiek, to najwyższa pora przestać tępić homoseksualistów jak karaluchy
albo inną zarazę i na co dzień nie bał się przyznawać do tego, że jest „inny”,
ale przy Secie to wydawało mu się zdecydowanie trudniejsze. Cisza jednak
przedłużała się niemiłosiernie, a dziewczyny najwyraźniej same nie potrafiły
wyciągnąć go z opresji.
- Tak się składa, że ja jestem gejem –
wycedził, mrużąc oczy.
- No, więc wszystko na swoim miejscu. –
Seth wzruszył ramionami i prawdopodobnie na tym zakończyłby już tę rozmowę,
gdyby nie przestraszone spojrzenie Hope, które nakręcało go do działania.
Chwilę później to ona pierwsza się odezwała. Jej głos był wyjątkowo niepewny,
nawet jak na nią.
- Wiecie… może już byśmy…
- Jesteś pasywny czy dominujący? – Seth
nie pozwolił jej nawet dokończyć, znów zwracając się do Beau, na co jego lalka
niemal przegryzła ze złości dolną wargę. Brunet skrzywił się na ten widok. Tyle
razy powtarzał jej, żeby tego nie robiła… Będą musieli powtórzyć tę lekcję.
- Zamieniam się – odparł Beau, nim
zdążył tak naprawdę zastanowić się, czy powinien. – O Boże, dlaczego ci to
powiedziałem? – mruknął niemal od razu.
- Bo zapytałem?
- No tak, ale… To było złośliwe pytanie,
prawda? Chcesz mnie tylko wyśmiać?
- A wyglądam ci na rozbawionego?
- Tacy jak ty nie akceptują gejów… Nie
są za bardzo tolerancyjni, a ty… Tego, właśnie ci powiedziałem, że jestem homo,
a ty nawet się nie zdziwiłeś!
- A czemu miałbym? – zakpił. – Z twoim
wyglądem byłbym raczej zaskoczony jakbyś powiedział, że jesteś hetero…
- Przecież nie o to mi chodzi!
- Wiem. Posłuchaj, nie ma „takich jak
ja”, nie istnieją, jasne? Ja mam serdecznie gdzieś, czym ty tam sobie jesteś…
Twoja dupa – twoja sprawa. Gdybym był pedałem, może bym się zainteresował, ale
nie jestem, więc cię nie przelecę, a to znaczy, że nie obchodzi mnie, co robisz
w łóżku… I z kim to robisz.
- To… to dziwne, ale to najzdrowsze
podejście, z jakim w życiu się spotkałem…
- Skoro tak mówisz.
Hope westchnęła cicho, mając szczerą nadzieję, że temat jest
już zakończony. Bądź co bądź, mogło być gorzej. Ale Seth był chyba zbyt
zapatrzony w siebie, by zwracać uwagę jeszcze na życie innych, więc jego
postawa całkiem współgrała z całością.
- Jedziemy? – Spytała w końcu, łapiąc swoją
torebkę.
- Nareszcie.
Seth złapał za kluczyki swojego samochodu i szybko podniósł
się z miejsca, ale Hope zatrzymała go, delikatnie łapiąc jego ramię. Spojrzał
na nią zdziwiony.
- Nie będziesz nic pił? – spytała
zaskoczona.
- Nie, czemu?
- No, skoro bierzesz samochód… - Seth
dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że to już nie Basin City i na tych
ulicach pijany kierowca zwraca na siebie pewnie odrobinę większą uwagę. Jemu
samemu wcale to nie przeszkadzało, ale Hope była uparta. Najgorsze dla niego
było to, że przy jej przyjaciołach nie mógł jej utemperować, że właściwie
pozostawała bezkarna, przynajmniej na razie… Tak czy inaczej, autobusami w
deszczu bynajmniej nie miał ochoty się tłuc.
- Najwyżej zostawię go gdzieś przed
klubem, jutro odbiorę…
- A jak ukradną? – wtrąciła Ashley. No
tak, znów to przeklęte Seattle. W Basin City nikt zdrowy na umyśle nie miałby
odwagi ruszyć jego samochodu, ale… nie był już w Basin City.
- Ja mogę poprowadzić, jeśli chcesz –
odezwał się nieśmiało Beau, nie do końca pewny, czy w ogóle powinien to
proponować. Seth zmierzył go jedynie wściekłym spojrzeniem, nawet się nie
odzywając. – No co?! Potrafię prowadzić! I to całkiem nieźle! I tak nie mogę
pić zbyt wiele, to równie dobrze mogę w ogóle…
- To dobry pomysł – wtrąciła się prędko
Hope.
- Mam mu dać prowadzić swój samochód?!
- Potrafi…
- Świetnie! Niech sobie prowadzi, ale
tylko w drodze powrotnej i tylko, jeśli ja nie będę w stanie! Jedźmy w końcu!
Ruszył do drzwi i zatrzasnął je z
hukiem, postanawiając zaczekać na resztę w samochodzie. A jednak udało im się
zepsuć jego świetny humor…
* * *
Cisza w zimną, jesienną noc, potrafi
być kojąca. Jednak nie w środku Seattle, nie w mieście oświetlonym do granic
absurdu, znającym ciszę tylko z tych chwil o poranku, kiedy to wszyscy ludzie
zmęczeni życiem wsiadają w stare autobusy. Nocami miasto rozbrzmiewało
dźwiękami zabawy. Śpiewy podchmielonych nastolatków niosą się tam od pubu do
pubu, a co kilka minut dochodzi do tego odgłos głośnej, dudniącej muzyki
techno, dobiegający z pobliskiego klubu, ilekroć ktoś otworzy ciężkie, żelazne
drzwi.
Było około dziesiątej, gdy dotarli na
miejsce, a czarne Audi powoli wtoczyło się na zatłoczony parking. Hope wysiadła
jako pierwsza, nieustannie poprawiając przy tym krótką sukienkę. Widziała na
sobie wzrok swojego brata, ale starała się zupełnie go ignorować. Miała nadzieję,
że jeśli będzie udawała, że wszystko jest w porządku, Ashley i Beau tylko jego
uznają za dziwaka… Albo, że w końcu zwyczajnie się znudzi.
Nie znudził.
Kilku rosłych ochroniarzy zmierzyło
całą czwórkę wzrokiem, uchylając drzwi przed idącą w ich stronę Ashley.
Blondynka uśmiechnęła się promiennie i pociągnęła Beau za rękę, starając się
dodać mu otuchy. Niepotrzebnie, bo ten już dawno przyzwyczaił się do pełnych
litości czy nienawiści spojrzeń, ale i tak był jej wdzięczny, bo dzięki jej
urokowi jeszcze nigdy nie pytano go w takich miejscach o dowód.
Hope już miała podążyć za nimi, kiedy
poczuła, jak ktoś łapie ją za nadgarstek i odciąga do tyłu. Ashley i Beau nawet
tego nie spostrzegli. Ogłuszeni muzyką nie byli w stanie zauważyć, że za ich
plecami przestał rozbrzmiewać stukot jeszcze jednej pary szpilek…
- Co ty wyprawiasz?! – syknęła w stronę
Setha, kiedy odwrócił ją w swoją stronę i mocno złapał za jej biodra.
Ochroniarze nie przestawali się gapić, więc bez słowa wyjaśnienia odciągnął ją
jeszcze kawałek i oparł o zaparkowany tuż obok samochód. Hope wyglądała na
zdenerwowaną, ale to tylko dodawało jej uroku.
- Ładnie wyglądasz.
- I odciągnąłeś mnie od reszty po to,
żeby mi to powiedzieć?
- Poniekąd. Lalko, zanim wejdziemy…
Zdajesz sobie sprawę, że będę bardzo wkurwiony, jeśli zobaczę cię tu z jakimś
facetem? – Hope milczała, wpatrując się jedynie w jego czarne tęczówki,
oczekując, co będzie dalej. – A ty dobrze wiesz, co się dzieje, kiedy jestem
wkurwiony, prawda? Przysięgam, że jeśli jakiś dupek włoży ci język do ust,
odetnę mu go, każę zjeść, a potem wbiję mu nóż w brzuch i poczekam, aż się
wykrwawi. A tobie poderżnę gardło. Mam nadzieję, że mnie do tego nie zmusisz. –
Zakończył już łagodniej i delikatnie musnął jej szyję, składając na niej
pojedynczy pocałunek. - Zrozumiałaś? – wyszeptał prosto do jej ucha, parząc je
ciepłym oddechem tak mocno kontrastującym z zimnym powietrzem.
- Tak… - odpowiedziała równie cicho. –
Ale… dlaczego?
- Dlaczego? Bo należysz do mnie, to
chyba jasne. A ja bardzo nie lubię się dzielić.
- Jesteś… jakby… zazdrosny?
- Tak.
Hope zabrakło na moment tchu i pewnie
jeszcze przez dłuższą chwilę stałaby bez ruchu nie mogąc poukładać swoich myśli,
gdyby Seth nie pociągnął jej za rękę i nie poprowadził w stronę wejścia. Dla
niej zazdrość od zawsze oznaczała jakieś wyższe uczucie, bo raczej ciężko być
zazdrosnym o kogoś, na kim w ogóle człowiekowi nie zależy. Dla bruneta
widocznie to nie miało takiego znaczenia, bo powiedział to zupełnie naturalnie
i zbył jej zaskoczenie typowym dla siebie uśmieszkiem. Zaczynała już gubić się
w tym, kiedy mówi poważnie, a kiedy tylko się nią bawi… Choć tak naprawdę z
dnia na dzień coraz bardziej przekonywała się o tym, że dla niego całe życie to
jedna, wielka zabawa. A wszyscy ludzie wokół to tylko zabawki, które może
bezkarnie psuć tak, jak robią to niegrzeczne dzieci. Dostanie przecież nowe…
- Kurtka.
- Co? – Spojrzała na niego zdziwiona,
przekrzykując muzykę, która już przy wejściu była niesamowicie głośna dla
nieprzyzwyczajonych do hałasu uszu.
- Oddaj kurtkę do szatni – krzyknął
rozbawiony prosto do jej ucha, chwilę później odbierając już materiał z jej
rąk. – Znajomi na ciebie czekają. – Wskazał ich ruchem głowy. – Idź.
- A ty?
- Dołączę do was za chwilę.
* * *
Gorące powietrze pachniało aromatem
papierosowego dymu zmieszanego z potem i zapachem tanich perfum. Klub był
przeludniony. Łaknący zabawy młodzi ludzie tłoczyli się wszędzie, na parkiecie
ciężko było wypatrzeć choć kilka centymetrów wolnej przestrzeni, a przejście z
drinkiem od baru do stolika było niemal niemożliwe – co krok ludzie potrącali
się i przepychali, dołączając do tego salwę przekleństw, których i tak nikt nie
był w stanie usłyszeć. Całe pomieszczenie wypełniała głośna, gówniana muzyka,
przy której każdy po paru piwach – o dziwo – potrafił tańczyć. Choć nie każdy
powinien…
Całkiem podobnie wyglądały wszystkie
kluby w pobliżu Basin City i dokładnie tak prezentował się ten, do którego
przyprowadziła go jego lalka. Kolejka przy barze była gigantyczna, ale nie
zamierzał czekać. Przepchał się przez tłum i posyłając barmance jeden ze swych najbardziej
uroczych uśmiechów, złożył swoje zamówienie. Dwie małolaty za jego plecami
powydzierały się jeszcze przez chwilę i umilkły. Nikt inny nawet nie zauważył
jego wtargnięcia przy takim tłumie oczekujących, przytupujących w rytm muzyki
ludzi. O ile ta muzyka w ogóle miała jakiś rytm…
Seth odpalił papierosa i jeszcze przez
chwilę stał oparty o bar, popijając pierwsze piwo. Spoglądał w stronę parkietu,
taksując wzrokiem co ładniejsze dziewczyny. Było ich tu naprawdę sporo.
Wszystkie szczupłe, ubrane w skąpe ubrania, uśmiechnięte, ocierające się o
siebie w rytm muzyki. Z pewnością żadna z nich nie miałaby nic przeciwko, gdyby
do nich dołączył, ale wiedział, że to jeszcze nie pora. W kłębowisku
roztańczonych bioder i długich, odkrytych nóg, nie był w stanie wypatrzeć
swojej lalki, miał więc nadzieję, że siedzi grzecznie przy którymś ze stolików,
zamiast wchodzić w ten brudny tłum „roztańczonych” facetów, którzy tylko
czekają aż dziewczyna na moment się odwróci, by złapać w swoje łapska jej
zgrabny tyłek. W ciemnościach, po alkoholu, wszyscy byli odważni. Na co dzień
większość z nich unikała dziewczyn jak ognia i wysyłała swoich kumpli, by zdobyli
ich numery…
Z drugim piwem trzymanym w jednej i
paczką papierosów w drugiej ręce, Seth przeszedł w stronę stolików, gdzie
muzyka była już trochę cichsza i dało się rozmawiać, choć wciąż trzeba było
dość mocno nadwyrężyć przy tym swoje gardło. Przy ruchomych, kolorowych
światłach, obraz przed jego oczami migał jak klatki na kliszy fotograficznej.
Ruchy traciły na płynności, ludzie nie poruszali się jak ludzie, ale jak
manekiny. W takich warunkach ciężko było cokolwiek wypatrzeć, ale
charakterystyczne, białe włosy Beau, rzucały się w oczy na tle czarnej ściany.
Razem z dziewczynami zajmował on lożę gdzieś w rogu, pochłonięty rozmową z
Ashley, przy czym Hope najwyraźniej się nudziła. Rozglądała się po całej sali,
aż napotkała wzrokiem Setha. Z tej odległości nie mógł dojrzeć wyrazu jej
twarzy, tym bardziej, że dość prędko i gwałtownie odwróciła ją w drugą stronę,
gdy zauważyła, że na nią patrzy. Głupie
stworzenie…
- O, masz piwo! A mi się wydawało, że ta
kolejka nigdy się nie kończy…
- Szybko się przesuwa – skłamał bez
zmrużenia okiem, mając nadzieję, że w ten sposób nakłoni któreś z nich do
stanięcia gdzieś na jej końcu. Miałby wtedy dużo czasu, by pobawić się swoją
lalką… Niestety, była ich aż dwójka, a Beau w dodatku miał dzisiaj nie pić.
Rozwiązanie spadło mu jednak jakby z nieba, nie musiał nawet się wysilać…
- Ktoś pójdzie ze mną? – Ashley
spojrzała na nich proszącym wzrokiem. – Nie chcę stać tam sama!
- Co mówi? – Hope, z racji tego, że
siedziała najbliżej głośnika, a najdalej Ashley, nie dosłyszała słów dziewczyny.
O powtórzenie prosiła Beau, ale zamiast niego nad jej uchem pochylił się Seth.
- Powiedziała, że idzie po drinka –
wyjaśnił. – A Beau idzie razem z nią.
- Co ci wziąć? – spytał jeszcze chłopak,
kiedy Ashley powoli znikała z zasięgu ich wzroku.
- Manhattan.
- Zaraz wrócimy! – krzyknął, uśmiechając
się pokrzepiająco do Hope, a Seth jedynie zaśmiał się pod nosem.
Nie
bądź tego taki pewien…
Kiedy tylko przyjaciele zniknęli im z
oczu, poczuła lekkie ukłucie strachu. Miała wrażenie, że za chwilę stanie się
coś niedobrego, a błyszczące w ciemności oczy i ten olśniewający i przerażający
zarazem uśmiech Setha tylko potwierdzały jej przypuszczenia. Prędzej niż
zdążyła poprosić go, żeby przestał wpatrywać się w nią ten sposób, bo od blisko
minuty niemal zjadał wzrokiem jej szczupłe ciało, poczuła na kolanie ciepło
jego dłoni. Brunet przysunął się trochę i nachylił nad jej uchem. Nawet się
ucieszyła, że jego twarz zniknęła z zasięgu jej wzroku.
- Drżysz? – Głos chłopaka był niższy niż
na co dzień, przez co od razu spięła się jeszcze bardziej. Rozejrzała się
niespokojnie, ale z miejsca, w którym siedzieli, nie było widać baru. Seth
chyba to zauważył. – Nie wrócą szybko – powiedział. – Skłamałem. Kolejka jest
ogromna i będą w niej stać przynajmniej pół godziny. Chciałem mieć trochę czasu
dla nas…
- Po co?! Masz mnie na co dzień, nie
możesz chociaż na chwilę zostawić mnie w spokoju?! I przestać mnie narażać?! –
Wyglądała na zdenerwowaną, a to i jego od razu wprawiło w gorszy nastrój. Niewdzięcznica – pomyślał – Człowiek poświęca jej swój cenny czas,
zamiast pieprzyć jakąś łatwą osiemnastkę, a ta jeszcze kręci nosem…
- Wyluzuj trochę, laleczko. Za bardzo
się tym wszystkim przejmujesz.
- Obiecałeś mi coś i…
- …I na razie nie złamałem obietnicy.
Chodź tu.
Seth złapał ją za biodra i przysunął do
siebie na tak niewielką odległość, że na wpół leżała na jego ciele, a ich
twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Szarpnęła się może ze dwa razy, ale
prędko przestała, kiedy poczuła jego ciepły oddech na wargach i chwilę później
pozwoliła mu się pocałować. To był delikatny, spokojny pocałunek, nie jeden z
tych, do których zdążyła się już przyzwyczaić. Zaskoczył ją i może to dlatego
nie odepchnęła go tak, jak planowała to zrobić na początku. Gdy poczuła jak
dłoń z jej kolana sunie wyżej wzdłuż uda, jęknęła cicho w jego usta. Chciała go
powstrzymać, chciała… Ale nie mogła.
* * *
Prawie dwie godziny. Właśnie tyle
musiał się naczekać, by w końcu brunetka odłączyła się od tych denerwujących,
wścibskich przyjaciół i poszła gdzieś sama. Było już sporo po trzeciej, Dwayne
bał się więc, że niedługo będzie chciała iść do domu, a tego prawdopodobnie by
nie zniósł. Był zbyt zdeterminowany. On, Dwayne Lee, zawsze dostawał to, czego
chciał.
Dotknął palcem pulsującej bólem rany
pod swoim lewym okiem i na nowo zaczął wpatrywać się w drzwi damskiej łazienki.
Wiedział, że za chwilę się otworzą, a stanie w nich Hope, śliczna jak zawsze, a
teraz jeszcze bardziej dla niego atrakcyjna już nie tylko jako dziewczyna, której
po prostu pragnie. Nie, tu już nie o to chodziło. Dwayne zwyczajnie nie mógł
znieść, że kręci się koło niej ten… ktoś. Prawdopodobnie jej nowy chłopak, choć
aż dziw brał, że mogłaby wybrać sobie kogoś aż tak nienormalnego. Nie Hope, nie
taka racjonalnie myśląca i spokojna dziewczyna… To, co Seth powiedział mu wtedy
na boisku wciąż nie mieściło mu się w głowie. Był niemal pewien, że kłamał. Ale
on jeszcze dowie się, jak jest naprawdę…
* * *
Po kolejnym wypitym piwie twarz wijącej
się obok niego blondynki była chyba jeszcze ładniejsza niż przedtem. Dziewczyna
miała długie, upięte w prosty kucyk włosy i jeszcze dłuższe nogi, których
materiał króciutkiej spódniczki nie był w stanie zakryć. Seth uśmiechnął się do
niej, kiedy po raz kolejny wsunęła dłoń pod jego koszulkę. Była dość bezczelna,
ale i on nie pozostawał dłużny, a przy tym stanowiła dla niego całkiem miłą
odmianę. Jej taniec doprowadzał go do gorączki. Szczupłe ciało niesamowicie
wyginało się tuż przy nim, a on mógłby naprawdę długo po prostu to obserwować,
nie robiąc przy tym nawet najmniejszego ruchu. Szybka piosenka została jednak w
końcu zmieniona na wolniejszą, a blondynka momentalnie przylgnęła do niego
całym ciałem. Przysunął ją jeszcze odrobinę i po raz kolejny tego wieczora
zatracił się w jej pełnych, umalowanych szminką ustach. Nie całowała tak dobrze
jak jego lalka, ale nie mógł narzekać. Jej kroki zaczęły się plątać, kiedy
pochłonęła się w pocałunku. Najwyraźniej była już zbyt pijana, by robić dwie
rzeczy na raz, choć wcale nie wyglądała aż tak źle, jak reszta jej koleżanek,
które jakąś godzinę temu spotkał przy barze…
Oderwał w końcu wargi od jej gorących
ust, a przy składaniu pocałunku na jej szyi leniwie rozejrzał się po klubie. W
miejscu, w którym tańczyli, parkiet właściwie się kończył, więc zamiast
przytulonych par widział przed sobą kilka stolików i podrygujące przy nich
osoby. Nikt nie rzucił mu się jednak w oczy tak bardzo, jak para stojąca
zaledwie o kilka metrów od niego. Chłopak opierający się o jedną z kanap i
stojąca tuż przy nim dziewczyna, w której nawet pomimo swojego stanu bez problemu
rozpoznał swoją lalkę. Momentalnie odsunął się od blondyny i przepychając się
koło niej, odszedł w tamtym kierunku.
- Hej! – Dziewczyna pociągnęła go za
rękaw, ale był zbyt wściekły, by chociażby jeszcze się do niej odezwać.
Odrzucił od siebie jej dłoń i prędko skierował się do stojącej nieopodal pary.
Hope stała do niego tyłem i prawdopodobnie nawet nie widziała, że się zbliża,
za to chłopak, który nieustannie coś do niej mówił, szeroko uśmiechnął się na
jego widok. Z bliska zobaczył w nim Dwayne’a i coś niemal w nim zawrzało.
- Oddawaj – krzyknął, wyrywając mu Hope
z rąk, niczym swoją zabawkę. Tym razem dziewczyna nie protestowała. Wręcz
przeciwnie, czując obok siebie jego obecność, miała ochotę zwyczajnie się w
niego wtulić, a nie zrobiła tego chyba tylko dlatego, że Seth już na wstępie
obarczył ją spojrzeniem pełnym żądzy mordu. Miała nadzieję, że da jej cokolwiek
wyjaśnić zanim poderżnie jej gardło… Ale czy Seth w ogóle kiedykolwiek słuchał
czyichś wyjaśnień?
- No proszę, w końcu się zjawiasz.
Blondynka cię znudziła? – zaśmiał się Dwayne. – Ładna.
- Życie ci, kurwa, niemiłe?! Ile razy
mam ci powtarzać, żebyś nie dotykał tego, co nie twoje?!
- Seth… On ma…
- Zamknij się, z tobą później pogadam –
syknął w stronę Hope, odsuwając ją, kiedy chciała złapać jego ramię.
- Skoro nie potrafisz tego upilnować,
czuję się usprawiedliwiony.
- Czuj się martwy. Ostrzegałem cię…
- Wiem i szczerze mówiąc nawet miałem
zamiar cię posłuchać… Nie szukam kłopotów, dałbym spokój. Ale jak Hope podeszła
do mnie w tej sukience, taka urocza… No, nie mogłem jej tak zwyczajnie
odepchnąć!
- Co ty pieprzysz?! – Tym razem to Hope
odpowiedziała prędzej niż Seth zdążył chociaż nabrać oddechu. – Nie możesz mu
wierzyć... Seth…
- Co ja przed chwilą powiedziałem? – warknął w
jej stronę. Lalka schowała się za jego plecami i zamilkła. Miała nadzieję, że
nie dojdzie do rękoczynów, ale było już odrobinę za późno… Zaczęła rozglądać
się za swoimi przyjaciółmi, ale nikogo nie było w pobliżu. Tylko obcy,
przyglądający się z zaciekawieniem ludzie.
- Och, widzę, że nikt cię dzisiaj jakoś
specjalnie nie słucha. – Dwayne zaśmiał się głośno, ani na moment nie
spuszczając go z oczu. Nie tracił przy tym swojej pewnej siebie pozy i nie
wyglądał na przestraszonego. Samobójca… -
Nieważne. Chodź, Hope, dokończymy to, co zaczęliśmy, w jakimś spokojniejszym
miejscu…
Seth chciał wyprowadzić Dwayne’a przed
klub i dopiero tam po raz kolejny pokazać mu, jak niewiele znaczą dla niego
błagania o litość, ale po tym zdaniu nie wytrzymał. Nigdy zresztą nie był
najlepszy w opanowywaniu swojego gniewu… Kiedy wpadał w szał, był
nieobliczalny. Zupełnie zapomniał o tym, gdzie się znajdują i ile osób zewsząd
ich otacza i bez skrupułów rzucił się na Dwayne’a, popychając go bardziej w
głąb sali. Blondyn starał się chyba sięgnąć do swojej kieszeni, ale Seth nie
miał zamiaru mu na to pozwolić. Nim jednak zdążył naprawdę się rozkręcić, wokół
nich rozległy się piski pijanych dziewczyn, a z oddali zmierzało już ku nim
czworo ochroniarzy, wielkich, czarnych facetów ważących mniej więcej trzy razy
tyle co oni. Widząc to kątem oka, wiedział, że nie ma już wiele czasu. Gdy
Dwayne starał się go uderzyć, uchylił się prędko, by w sekundę potem popchnąć
go w stronę okna. Blondyn przywalił o nie głową, a szyba popękała w kilku
miejscach. Seth, wycofując się niemal od razu, patrzył spokojnie, jak jeszcze
przez moment popękane szkło spada jako całość, by rozdrobnić się na malutkie
kawałeczki dopiero po uderzeniu w głowę jego przeciwnika. Dźwięk rozbitej szyby
słychać było nawet pomimo lecącej wciąż z głośników muzyki. Dwayne upadł na
podłogę, mocno trzymając się za głowę. Nie tak miało to wyglądać, ale skoro nie
miał więcej czasu…
Dwaj rośli ochroniarze złapali go mocno
i zaczęli ciągnąć w stronę wyjścia. Kolejna dwójka została przy Dwaynie. Seth
rzucał się jeszcze przez chwilę, ale i tak nie miał już szans na dokończenie
tej walki, nie był nawet pewien, czy w ogóle było co kończyć… Goryle puściły go
dopiero na parkingu, rzucając z taką siłą, że omal nie upadł. Krzyczeli coś,
ale nawet nie próbował ich zrozumieć.
- Znikaj stąd, albo wezwiemy psy! –
Jeden z ochroniarzy chciał chyba wyrzucić go poza obszar należący do klubu, ale
bez większych problemów Seth odepchnął jego dłoń. W tym samym momencie drzwi
ponownie się otworzyły, a jego lalka wybiegła na parking zaraz za nim. Była
blada i najwyraźniej bardzo przestraszona. Podeszła do niego, nie zwracając
uwagi na przypatrującą jej się ze zdziwieniem ochronę i złapała jego zakrwawioną
dłoń.
- Seth…
- Ty się lepiej w ogóle nie odzywaj! –
syknął wściekły, mocno łapiąc ją za ramię. – Wracamy do domu!
- Co?! Jak to wracamy?! – Zaczęła
krzyczeć i wyrywać się, kiedy chłopak szarpnął nią w stronę samochodu.
Ochroniarze wrócili już do pomieszczenia, najwyraźniej mieli serdecznie gdzieś,
co dalej będzie się tu działo, to w końcu już nie ich rewir. Hope pobladła
jeszcze bardziej. Seth był zdecydowanie zbyt pijany i zbyt wściekły, by
prowadzić samochód, ale on sam chyba tego nie zauważał… - Proszę, nie… - Dziewczyna
starała się opanować i w jakiś sposób go uspokoić, ale nie było na to czasu.
Chłopak niemal wrzucił ją na przednie siedzenie i zatrzasnął za nią drzwi,
samemu po chwili pojawiając się na miejscu kierowcy.
- Zabijesz nas! – pisnęła.
- Należy ci się.
Samochód ruszył z piskiem opon i w
kilka sekund zniknął za pierwszym zakrętem. Wskazówka licznika przesuwała się
na coraz to większe liczby, a Hope, wbita w fotel, nie chciała nawet wiedzieć,
co będzie dalej. Nie zważając na jej protesty, Seth jeszcze mocniej przycisnął
pedał gazu, kiedy wyjechali na długą, prostą drogę prowadzącą na przedmieścia
Seattle. Dopiero po krótkiej chwili poczuł, że przez alkohol obraz przed oczami
faktycznie odrobinę mu się rozmazuje…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz