Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

12. Powracająca przeszłość robi wokół siebie dużo hałasu

         Rozpędzony samochód i zimny, siarczysty deszcz. W tę noc nawet cichy warkot silnika brzmiał niebezpiecznie, piski opon przy niemal każdym zakręcie mogły więc wzbudzić już panikę. I wzbudzały – w oczach czarnowłosej dziewczyny, uwięzionej we wnętrzu samochodu niczym w pułapce, po kilku minutach niemal pogodzonej z wizją pozostania w nim już na zawsze. Najpierw jako człowiek, później jako trup, ostatecznie jako pokryte mięsem kości…
         Seth nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Starał się skupiać swój wzrok na drodze, ale ta i tak rozmazywała mu się przed zamroczonymi alkoholem oczami. Zwolnił odrobinę, ale wrzaski z siedzenia tuż obok nie ustawały. Nie rozpoznawał już słów, wszystkie zlewały się w dziki krzyk „zabijesz nas”, do którego jego lalka co jakiś czas dodawała jedynie pojedyncze epitety. Uśmiechnął się sam do siebie, kiedy dotarło do niego, że wizja brunetki całkiem mu się podoba. Mógłby przestać tak usilnie starać się skupiać na drodze, oderwać wzrok od jezdni i pogłaskać swoją przerażoną zabawkę na sekundę przed śmiercią. Widzieć strach rysujący się na jej ślicznej buźce, kiedy wypadną z drogi, a śliska powierzchnia wyniesie ich wprost na betonową ścianę Seattle. Strach potężniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, piękny.
         Odwrócił wzrok od jezdni i spojrzał na jej zapłakaną twarzyczkę. Oderwał już rękę od kierownicy i wyciągnął w jej stronę, ale momentalnie poczuł jak zaciskają się na niej długie, kościste palce i nakierowują ją z powrotem na właściwe miejsce.
 - Nie chcę jeszcze zginąć. – Głos jego lalki był cichy, prawdopodobnie wykończony wcześniejszymi krzykami. Jeszcze przez moment czuł na swojej zimnej skórze jej uścisk. Drżała. 
 - I tak zginiesz – odparł, kątem oka spoglądając wciąż na ciemną, pokrytą wodą drogę. – Nie bądź śmieszna.
 - Ty jesteś śmieszny! Ty i twoje chore poczucie zazdrości…
 - Ostrzegałem, żebyś mnie nie prowokowała.
         Nagle wokół nich zrobiło się jaśniej. Rozświetlona latarniami uliczka, w którą właśnie zjechali, dawała złudne poczucie bezpieczeństwa. Hope rozejrzała się błyskawicznie i rozpoznała dom swoich sąsiadów, by w sekundę później zobaczyć też swój. Hamulce zahałasowały ponownie, kiedy samochód zatrzymał się na śliskim podjeździe. W domu było ciemno, ale przed drzwiami Sheryl zostawiła włączone światło. Brunetka spojrzała ponownie na Setha, który wydawał się już całkiem spokojny. To właśnie jego spokój przerażał ją najbardziej… Wyłączył silnik, ale nie ruszał się ze swojego miejsca. Czekał, aż ona pierwsza opuści pojazd. Wciąż nie wyjął kluczyków ze stacyjki, jakby wcale nie zamierzał jeszcze wracać do domu.
 - Będziemy tu siedzieć całą noc? – spytała nieśmiało.
 - Ty nie.
 - Seth, posłuchaj… Ja i Dwayne byliśmy razem… kiedyś. Teraz chcę się tylko od niego uwolnić, ale on wciąż pojawia się gdzieś w pobliżu i…
 - I dlatego flirtujesz z nim, kiedy mnie nie ma? A może ty już po prostu tak masz, hm? Jak już spotkasz faceta w klubie, to musisz wylądować z nim później w łóżku, kiblu, samochodzie… gdziekolwiek? Na co dzień jesteś tak grzeczna, że po alkoholu musisz się puścić… Tak dla równowagi.
         Hope nie była w stanie nic już odpowiedzieć. Złość przepełniła ją do tego stopnia, że nawet nie pomyślała o konsekwencjach, momentalnie zamachnęła się i uderzyła chłopaka w twarz. Nie czekając na jego reakcję uciekła z samochodu i w drodze do drzwi z nadzwyczajną prędkością zaczęła przeszukiwać torebkę w celu znalezienia kluczy. Jej ręce trzęsły się, a kolejne przedmioty wypadały z nich niemal od razu, kiedy tylko je złapała. Seth dogonił ją, kiedy wkładała już do zamka właściwy klucz. Z całej siły złapał ją za ramię, by odwrócić w swoją stronę, a Hope zamarła niemal od razu, gotowa by przyjąć cios. Jedynie jej dłoń poruszyła się niemal automatycznie, a panującą wokół nich ciszę przecięło ciche kliknięcie odskakujących po otwarciu zamka drzwi. Nim dziewczyna się spostrzegła, Seth wepchnął ją w głąb domu.
         Złapał ją mocno za ramiona, natrafiając przypadkiem na stare siniaki. Dziewczyna pisnęła z bólu i skuliła się.
 - To boli…
 - A czego się spodziewałaś?! – Potrząsnął jej ciałem i wciąż szarpiąc, wprowadził ją do salonu. Szła za nim niemal bezwładnie, poddając się jego krokom. Nie miała ochoty sprawiać sobie więcej bólu, skoro i tak nie miała szans, by mu się wyrwać. Szans, by stąd uciec.
         Mężczyzna rzucił jej wątłym ciałem na kanapę i przytrzymał ją, by tam została. Stał nad nią i spoglądał na nią z góry, jakby oczekując wyjaśnień. Siedząc w wyznaczonym przez niego miejscu Hope czuła się jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości. Delikatnie rozmasowywała bolące miejsca na swoich rękach, starając się nie patrzeć przy tym na Seta. Zastanawiała się, czy powinna obudzić krzykiem mamę… Nie wiedziała, czy to konieczne. I czy jeszcze bardziej go nie rozzłości… Nim zdecydowała się odezwać, Seth mocno złapał jej dłoń i oderwał ją od ręki, którą masowała.
 - Dosyć lizania ran! Powiedz, chciałaś, żeby cię przeleciał? Wiedziałaś, że dzisiaj tam będzie? 
 - Seth, do cholery! – syknęła cicho, by jej słowa nie doleciały do sypialni rodzicielki. – Jesteś szalony, ale nie głupi! Naprawdę niczego nie widziałeś?! On mnie trzymał, spójrz! – Prędko wyrwała mu swoją dłoń i pokazała jej wewnętrzną stronę, ale niewielkie zaczerwienienie na nadgarstku chyba go nie przekonało. Po raz pierwszy Hope żałowała, że Dwayne nie był odrobinę bardziej brutalny… - Kazał mi tam stać, powiedział, że mam z nim na kogoś poczekać… Ale nikt nie przychodził. Bałam się, miał nóż w kieszeni… Nie wiem, kto miał tam przyjść, ale… - W tym momencie, kiedy Seth na moment odwrócił od niej wzrok, nagle zrozumiała, na kogo czekali w klubie. Mocno zacisnęła swoje dłonie w pięści i starała się mówić dalej spokojnie, choć była już pewna, dlaczego mogła tam skończyć z nożem pomiędzy łopatkami, gdyby tylko nie nauczyła się wcześniej cierpliwości. Jej oczy stały się ciemniejsze, a policzki zapłonęły. - …Ale Dwayne uśmiechnął się na twój widok – dokończyła – więc mogę się chyba domyślić. 
 - Pokaż to. – Seth niemal natychmiast ponownie złapał jej dłoń i obejrzał ranę, którą niby miał pozostawić tam Dwayne. Równie dobrze mogła sama wydrapać ją paznokciami jeszcze w samochodzie, ale jej wersja całkiem nieźle trzymała się kupy, a on chyba chciał jej wierzyć. Spojrzał na twarz brunetki. W kącikach jej błękitnych oczu zbierały się łzy, ale nie pozwoliła im wypłynąć, mocno zaciskając przy tym zęby.
 - Co to miało znaczyć, Seth? Widzieliście się jeszcze później, po tym na parkingu? – Hope wstała z kanapy, lekko chwiejąc się na swoich wysokich szpilkach. – Po co?
 - Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy – burknął, przytrzymując ją już delikatniej, właściwie tylko po to, by pomóc jej złapać równowagę, którą sam niedawno odzyskał. Alkohol jakby wyparował z jego krwi, nie pozostawiając po sobie ani śladu, a wciąż zapłakana, wystraszona twarz jego lalki, napawała go niebywałym spokojem. Kiedy płakała, kiedy drżała przed nim i jąkała się przy każdym słowie, miał ochotę złapać ją w ramiona i wynieść w bezpieczne miejsce, zaopiekować się nią jak rannym zwierzęciem. Lubił najpierw ją straszyć, by później czuć jej łzy na własnych ramionach. Nie potrafił zostawić jej, by sama się uspokoiła, bo jej przerażona, a zarazem ufnie wtulająca się w niego postać fascynowała go. Wyglądało to tak, jakby mu ufała, a nawet największy drań odczuwa pewien szacunek do osoby, która obdarza go zaufaniem.
         Choć może szacunek to zbyt wielkie słowo…
 - Byłabym spokojniejsza, gdyby to nie była moja sprawa. Albo inaczej – gdyby to w ogóle mnie nie dotyczyło – szepnęła cicho dziewczyna, wyrywając się z jego uścisku. Odeszła kilka kroków i odwróciła się jeszcze na chwilę, kiedy jedna z jej stóp dotykała już progu pokoju. Światło księżyca zza okna ładnie okalało jej postać, a kobieca twarz wyglądała w nim niemal na mlecznobiałą. Jedna z łez spłynęła jej po policzku, ale nie zdążyła nawet dotrzeć do brody, kiedy dziewczyna strąciła ją szybkim ruchem dłoni. – Możesz przysiąc mi, że tak jest? – spytała jeszcze, korzystając z chwili jego spokoju.
 - Oczywiście. Mogę cię okłamywać tak często, jak mi się podoba.
 - Tak myślałam. – Brunetka odwróciła się ponownie i wolnym krokiem ruszyła do swojej sypialni. Niemal czuła już jej charakterystyczny zapach porozstawianych wszędzie świeczek i chłód paneli, który za moment miał ukoić jej zmęczone po całej nocy stopy, kiedy poczuła na swoim ramieniu czyjś uścisk, gdy tylko postawiła pierwszy krok w korytarzu. Dogonił ją niemal bezszelestnie, nie miała pojęcia, kiedy pojawił się za jej plecami.
 - Jedno ci się udało, lalko. – Dziewczyna była niemal pewna, że Seth się uśmiecha, ale nie mogła tego zobaczyć. Spokojnie czekała co będzie dalej, skoro nie wydawał się już wściekły. Rany na jej rękach wciąż jednak piekły. Tym bardziej, im bliżej był jej oprawca. – Tak ładnie to wszystko obróciłaś, że właściwie to ja wyszedłem na winnego, a to nie ja miałem ochotę puścić się z moim byłym facetem.
 - Ja też nie – syknęła, gdy ścisnął ją mocniej. Przez chwilę była już niemal pewna, że powrócą do przepychanek, a tej nocy nie dane jej będzie zasnąć już spokojnie, ale Seth zaskoczył ją po raz kolejny, do czego właściwie powinna się już przyzwyczaić. Choć przypuszczała, że znów odwróci ją w swoją stronę jednym, mocnym ruchem i wykrzyczy jej w twarz, za kogo ją uważa, jak gdyby tej nocy nie dotarło to do niej wystarczająco dobrze, brunet jedynie przejechał obiema dłońmi wzdłuż jej ramion i zaplątując je gdzieś w okolicy miednicy, przytulił się delikatnie do jej pleców. Ułożył głowę na kobiecym ramieniu i nosem odgarnął przyklejone do szyi włosy.
 – Nie wierzę ci. Dlatego będę miał cię na oku – zaśmiał się wprost do jej ucha, palcami przejeżdżając w górę i dół po jej idealnie płaskim brzuchu. Hope nie odezwała się nawet, wsłuchana w jego ciężki oddech. – Na dzisiaj mamy chyba oboje dosyć wrażeń. Idź do łóżka.
         Nie wiedzieć dlaczego, kiedy uścisk Setha zniknął, poczuła... pustkę. Czegoś jej brakowało. Jego oddechu palącego jej skórę mocną wonią alkoholu, silnego ucisku na wątłym ciele, tego niesamowitego, pociągającego zapachu.... Mężczyzna odszedł w kierunku łazienki, wyjątkowo jednak jak na siebie wolno. Wydawało jej się, że czeka, aż ona sama ruszy się z miejsca i tak w istocie było. Kiedy tylko zauważył przez ramię, że położyła rękę na klamce swojej sypialni, odezwał się ponownie.
 – Nie tego łóżka. – Uśmiechnął się, widząc jej zmieszanie. Złość i zakłopotanie w błękitnych oczach nie dały dojść do głosu niewielkiej radości, która kazała jej sercu przez chwilę bić odrobinę szybciej.
 – Ale... mama...
 - Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, kiedy pozwoliłaś mu położyć łapę na swoim ślicznym ciele. 
 – Ile razy jeszcze o tym wspomnisz?! To boli! Wolałabym już, żebyś dał mi w twarz, byle byś tylko przestał o nim mówić! 
 - Na wszystko przyjdzie pora...


* * *

         Ciemna, brudna ulica, jedno z wielu niebezpiecznych miejsc w mieście, które nigdy nie daje poczucia bezpieczeństwa. Oprócz odbijających się o asfalt kropel nie słychać nic, nawet odgłos stawianych kroków wydaje się być jakby stłumiony. Wysoki mężczyzna szybkim krokiem przemyka przez kolejne uliczki, nie spuszczając z oczu jaśniejącego w oddali punktu. Mocny papieros wypala się w jego ustach, zamazując mu drogę gęstym, szarym dymem. W ciemności widać jedynie oczy ciemnoskórego przybysza. Kiedy je zamyka, w cieniu wysokich budynków jest niemal niewidoczny.
         Kilkadziesiąt kroków przed nim inny mężczyzna przyśpieszył właśnie kroku. Już od dobrych paru minut czuł, że ktoś za nim podąża, ale nie miał odwagi by się odwrócić. Skręcił w pierwszą lepszą bramę, mając nadzieję, że go zgubi. Niemal biegiem wpadł w kolejną, ale już w chwilę później usłyszał za sobą cichy odgłos toczącego się kamienia. Ktoś, kto za nim podążał, najwyraźniej nie wyczuwał już potrzeby, by poruszać się cicho. Zamiast przemykać niczym cień, teraz wyraźnie manifestował swoją obecność. Chris nie miał już wyboru. Przystanął na środku ulicy i cierpliwie zaczekał, aż podejdzie. Pojawił się za nim już w kilkanaście sekund później. Głośno sapał, ale nie wydawał się zmachany.
         Twarz czarnoskórego pozostała niemal bez wyrazu, kiedy blondyn odwrócił się w jego stronę. Jedną z rąk wciąż chował pod kurtką. Chris nie zwracał na to uwagi, dzielnie patrzył w jego oczy. Wystarczyłaby sekunda, podczas której spuściłby wzrok i prawdopodobnie już byłoby po wszystkim. Nigdy nie podniósłby go z powrotem.
         Zabij lub zostaniesz zabity.
 – Czego chcesz? – spytał w końcu blondyn, starając się odczytać z tęczówek wyższego mężczyzny którąś z jego intencji. Na darmo. Był doskonały w pokonywaniu swoich emocji. Jak większość ludzi tutaj. Jak każdy, kto miał odwagę plątać się po tych ulicach grubo po północy.
 – Szukam kogoś.
 – Domyślam się, że nie mnie. Idź więc szukać gdzie indziej – syknął przez zęby Chris, starając się opanować zdenerwowanie. Chował dłonie w kieszeniach, by nie zadrżały niespodziewanie i mocno zadzierał głowę, by zrównać się z nieznajomym. Czarnoskóry uśmiechnął się, a jego białe zęby błysnęły w słabym świetle.
 – Myślę, że możesz mi w tym pomóc. 
 – Nikogo tu nie znam – odparł pewnie, pragnąc już jedynie, by ten facet zszedł mu z drogi i pozwolił w spokoju dojść do domu znajomych. Czarnoskóry najwyraźniej nie miał jednak ochoty jeszcze go wypuszczać. Ta odpowiedź rozbawiła go odrobinę, ale i rozzłościła. Zamiast przepuścić blondyna, zbliżył się jeszcze o krok, zasłaniając mu wszystko co kryło się za jego szerokimi barkami.
 - Spytam wprost. Gdzie jest Seth?
 - Seth? Jaki Seth?
 - Nie drwij ze mnie, maleńki, bo mogą cię czekać nie lada kłopoty. Ciągle widziałem cię w jego towarzystwie. Gdzie jest?! Gadaj! 
 - Seth nikomu się nie spowiada, nawet znajomym. Któregoś dnia po prostu zniknął i... tyle. Może kiedyś się odezwie. Zostaw mi swoją wizytówkę, w razie czego powiem mu, żeby się z tobą skontaktował....
 – Widzę, że nie chcesz wrócić dzisiaj do domu, co?! Życie ci nie miłe? 
 - Znaczy, że nie masz przy sobie wizytówek? – Chris uśmiechnął się odrobinę głupkowato i niemal z dumą patrzył, jak obcy mężczyzna traci już do niego cierpliwość. Był niemal pewien, że skoro to nie jego szukają, nie ma się specjalnie czego obawiać, a w takich przypadkach granie idioty wychodziło mu najlepiej, bo prędzej czy później każdy miał już dosyć rozmowy z nim i chciał jak najprędzej się ulotnić. Nie inaczej było też w tym przypadku. Mężczyzna jeszcze raz spojrzał mu groźnie w oczy, starając się pewnie sparaliżować go swoim wzrokiem, ale kiedy Chris uśmiechnął się na to jedynie jeszcze szerzej, wzruszając ramionami, tamten odsunął się.
 – Przekaż naszemu wspólnemu przyjacielowi, że go szukam. Będzie wiedział, o kogo chodzi.
 – Naprawdę? Przyjaźnicie się?
 - I znikaj stąd prędzej, niż cię rozgniotę! – Głos nieznajomego podniósł się do krzyku, na co Chris nie miał zamiaru już dłużej zadzierać. Przepchał się obok niego i szybkim krokiem ruszył w stronę domu Lacey. Było około trzeciej w nocy, ale dobrze wiedział, że dziewczyna i tak wciąż na niego czeka, prawdopodobnie nie sama, przynajmniej miał taką nadzieję. Potrzebował zamieszania i hałasu, żeby przemyśleć, czy powinien mówić cokolwiek Sethowi. To w takich warunkach zawsze udawało mu się skupić najlepiej....


* * *

         Kiedy pod oknem rozległ się długi, przeciągły odgłos samochodowego klaksonu, Hope obudziła się niemal natychmiast, ale z typowym dla siebie uporem długo nie otwierała jeszcze powiek, starając się zanurzyć ponownie w krainę snu. Mocne słońce ogrzewało jej twarz, a poruszana wiatrem firanka delikatnie łaskotała ją w nogę. Hope dzielnie przetrzymała głośne warczenie silnika gdzieś na podjeździe sąsiadów, później krzyki bawiących się na podwórku dzieci i nawet szczekanie psa, ale kiedy kobieta mieszkająca w domu obok zaczęła głośno wydzierać się do telefonu, siedząc prawdopodobnie gdzieś w ogrodzie, nie wytrzymała. Wciąż z zamkniętymi oczami odwróciła się na drugi bok, mając nadzieję wylądować prosto w ramionach Setha, przy którym tak dobrze jej się zasypiało, ale jej ręka uderzyła jedynie w pustą poduszkę. Pościel tuż obok niej była rozwalona, ale zimna. Seth musiał opuścić łóżko już dawno...
         Trochę zawiedziona wciągnęła na siebie kilka ubrań i poszła pod prysznic, by już odświeżona, bez śladu wczorajszego makijażu na twarzy, pojawić się na dole i skierować swoje pierwsze kroki do salonu, gdzie spodziewała się go zastać. Kanapa stała pusta, telewizor wyłączony, za to z kuchni dochodziły jakieś odgłosy... Szczękające talerze i odgłos nalewanej do czajnika wody. Hope nie była aż do tego stopnia naiwna, by łudzić się jeszcze, że to Seth postanowił zrobić sobie – lub im – śniadanie. Głos jej matki ostatecznie utwierdził ją w tym przekonaniu.
 – Hope? Już wstałaś? Chciałam z tobą porozmawiać...
 – Wstałam. – Dziewczyna weszła cicho do pomieszczenia i zajęła miejsce przy kuchennym stole. Za jednym zamachem opróżniła stojącą na nim butelkę wody mineralnej niemal do połowy. Nie czuła się najlepiej po wczorajszym wieczorze... A najgorsze miało dopiero nadejść. – Gdzie Seth?  
 - Wyszedł. Właśnie o nim chciałam z tobą porozmawiać.
         W jednej chwili przez plecy Hope przeszły dreszcze, a jej źrenice jakby się rozszerzyły. Podniosła głowę i zesztywniała na chwilę, analizując każdy najdrobniejszy gest mamy, ton jej głosu, spojrzenie szarych oczu... Po jej głowie obijała się tylko jedna, tragiczna myśl. „Ona wie, ona coś wie...”. Już po chwili była pewna, że matka musiała usłyszeć choć fragment z ich wczorajszej kłótni. Mogłaby przysiąc, że starała się mówić jak najciszej, ale nie była w stanie określić, czy faktycznie jej się to udało. Seth za to nigdy się nie hamował.... Ale czy powiedział coś, co mogłoby ich zdradzić?
         Hope zacisnęła mocno powieki i całą sobą starała się skupić na przypomnieniu sobie  kłótni, z której prawie nic nie pamiętała. Miała tylko nadzieję, że uda jej się wymyślić jakąś dobrą wymówkę...
         Cholera, gdzie się podział ten kretyn, kiedy ja muszę świecić za niego oczami?! On przynajmniej potrafi kłamać... Ja polegnę przy pierwszym słowie!
 - Hope? Coś nie tak?
 - Źle się czuję, jeszcze nie odespałam wczorajszej nocy – odparła pewnie, na razie jeszcze nie kłamiąc. – Coś się stało? 
 - Stało. – Głos Sheryl dawno nie był tak stanowczy. Hope nie miała już najmniejszych wątpliwości, o co może jej chodzić. Kiedy matka postawiła przed nią kubek z gorącą kawą, złapała go mocno w obie dłonie, szukając oparcia w czymkolwiek. Była pewna, że cały ten cyrk musiał się tak skończyć prędzej, czy później. Zastanawiała się, co jej w ogóle przyszło do głowy, żeby się w to pakować?!
 - Ty i Seth chyba nieźle się ze sobą dogadujecie, prawda?
 - Czy ja wiem, czy nieźle... Tak, normalnie chyba. 
 – Spędzacie ze sobą dużo czasu.
 – Seth nie zna tu nikogo innego, to z kim miałby go spędzać? – Hope zaśmiała się nerwowo, unikając wzroku rodzicielki.
 – Spytam wprost. – Brunetka zacisnęła zęby na dolnej wardze, szykując się na cios. – Co robię nie tak, że ciebie mój syn polubił, a mnie nie chce widzieć na oczy?
         Nagle Hope poczuła, jak ogromna siła, z którą coś wcześniej trzymało w napięciu niemal całe jej ciało ustępuje, a delikatne westchnienie niemal bez jej wiedzy wyrwało się z pełnych ust.
 – Więc... o tym chciałaś pogadać? – upewniła się jeszcze.
 – Tak. Nie mogę już znieść tego, że ktoś traktuje mnie jak wroga w moim własnym domu! Czasem wydaje mi się, że on mieszka tu tylko po to, żeby pokazać mi, jakim śmieciem dla niego jestem! Chyba popełniłam błąd, że w ogóle wzięłam go do siebie... On nie chce być moim synem. Nienawidzi mnie.
 – Och, mamo... To nie do końca tak jest – skłamała, a po minie Sheryl od razu zobaczyła, że nie wyszło jej to najlepiej. – Wydaje mi się, że on po prostu ma do ciebie straszny żal za to, że kiedyś go zostawiłaś i nie potrafi ci tego wybaczyć. Ale to tylko moje przypuszczenia, Seth raczej nie mówi mi o sobie... Albo robi to bardzo rzadko.
 – I muszę się z tym pogodzić? Pytam cię jako przyszłego psychologa. I... no cóż, ty znasz go lepiej niż ja. Strasznie mi to ciąży.
 – Chyba słaby ze mnie psycholog... – Hope zasmuciła się lekko, zdając sobie sprawę, że choć bardzo chciałaby pomóc matce, właściwie nie ma zielonego pojęcia, co mogłaby jej poradzić. Seth był tak skomplikowany, że nawet ktoś po dyplomie miałby z nim pewnie nie lada problemy, co dopiero ona, studentka pierwszego roku. Zamiast myśleć jak psycholog, postanowiła więc zastanowić się, jak jej udało się choć w pewnym sensie przekonać do siebie tego chłopaka... Do głowy przyszło jej tylko jedno rozwiązanie.
 - Może powinnaś... trochę wyluzować? Pozwalać mu na więcej... Tak jak mi. On przecież widzi, że mnie faworyzujesz, że mi ufasz, a jemu nie. Może czuje się tym gorszym dzieckiem, więc na przekór chce ci jeszcze pokazać, że to prawda...
 – Hope, ale o czym ty mówisz?! Pozwalać mu na więcej? Przecież ja pozwalam mu na wszystko!
 - Nie. To on sobie na wszystko pozwala. A kiedy na niego krzyczysz, albo omijasz go z milczeniem, kiedy już masz dosyć jego wybryków, to daje mu satysfakcję. Nie wygrasz z nim, więc może... Przestań walczyć?
         Sheryl zamilkła, wpatrzona w blat stołu.
 – Nie zrozum mnie źle. Dla mnie jesteś najlepszą mamą na świecie, naprawdę. Ale z nim trzeba inaczej... Pokaż mu, że jesteś po jego stronie. – Zamilkła, kiedy przed domem usłyszała znajomy warkot samochodu, który prawdopodobnie właśnie wtoczył się na podjazd. Ktoś głośno zatrzasnął drzwiczki i prawdopodobnie właśnie kierował się w stronę domu.
 – Jeśli zacznę na wszystko przymykać oko, on stanie się jeszcze gorszy...
 – Zaufaj mi. Chociaż spróbuj. – Drzwi wejściowe trzasnęły, a chwilę później coś na schodach głośno zahałasowało. – Przecież gorzej być nie może....


* * *

         Hope wróciła do swojego pokoju z niejaką ulgą, starając się odciąć od wszystkiego, co działo się poza jego ścianami. Idealnie usłane łóżko, którego nikt tej nocy nie używał, ugięło się pod jej ciężarem, kiedy runęła na nie jak długa, z cichym westchnieniem jedynie wyciągając rękę po leżącą na nocnej szafce książkę. Ostatnim razem nie zdążyła nawet doczytać rozdziału do końca, kiedy Seth przerwał jej błogi spokój swoją wizytą. Właściwie robił to nieustannie, a kiedy już raz zażądał jej towarzystwa, nie odstępował jej do wieczora. A może to ona go nie odstępowała? Tej nocy sama nie chciała przenieść się z powrotem do pokoju, a on pozwolił jej na to, niczym ktoś naprawdę łaskawy...
         Potrząsnęła energicznie głową, uśmiechając się do siebie. No tak, miała odciąć się od reszty świata, a znów łapie się na rozmyślaniu o tym chłopaku. W normalnych warunkach zaczęłaby pewnie podejrzewać się o zauroczenie przystojnym brunetem, ale kiedy owy brunet miał na imię Seth, a na dodatek był biologicznym synem jej niebiologicznej matki, sprawy zaczynały się komplikować...
         Karcąc się jeszcze raz za nieodpowiedni tok rozumowania, w końcu oddała się lekturze...

         W telewizorze pokazała się senator Ruth Martin. Program szedł na żywo, prowadził Peter Jennings. Stała w sypialni swej córki, na ścianie za sobą miała proporzec Southwestern University i plakaty popierające Wile’a E. Coyote’a oraz poprawkę do konstytucji o równości praw.
 - Mówię teraz do osoby, która więzi moją córkę – powiedziała. Podeszła bliżej do kamery, powodując nieprzewidzianą zmianę ostrości. Mówiła w sposób, w jaki nigdy nie zwróciłaby się do terrorysty. – Od pana tylko zależy, czy wypuści pan moją córkę całą. Ma na imię Catherine. Jest bardzo łagodna i rozsądna. Proszę, niech pan wypuści moją córkę, niech pan jej nie robi nic złego. Kontroluje pan sytuację. Ma pan władzę. Wszystko zależy od pana. Wiem, że potrafi pan kochać i współczuć. Może pan ochronić ją przed wszystkim, co jej grozi. Ma pan teraz wspaniałą szansę pokazać całemu światu, że jest pan zdolny do wielkiej dobroci, że jest pan wielkoduszny, że stać pana na to, by potraktować innych lepiej, niż świat potraktował pana. Ona ma na imię Catherine.
[...]
 - Po co ona mówi cały czas „Catherine”? Po co powtarza to imię?
 - Próbuje sprawić, żeby Buffalo Bill zobaczył w Cathrine żywą istotę. Uważają, że aby móc ją pokroić, on musi ją najpierw zdepersonalizować. Catherine musi stać się dla niego tylko przedmiotem. Wielokrotni mordercy mówią o tym w składanych w więzieniu zeznaniach, przynajmniej niektórzy. Mówią, że traktują swoje ofiary jak coś w rodzaju lalki.*


         Hope nie zdążyła nawet dokończyć akapitu, kiedy drzwi jej sypialni otworzyły się, a stanął w nich nie kto inny jak Seth, z przyklejonym do ust uśmieszkiem. Wszedł bez zaproszenia i rozsiadł się na fotelu obok łóżka, od razu wyciągając ręce po swoją własność. Złapał swoją lalkę za nadgarstek i dokładnie obejrzał całe jej ramię. Po wczorajszej nocy było calutkie w maleńkich siniakach, mniej więcej wielkości opuszków jego palców.
 – Dobrze spałaś? – spytał, nie oczekując jednak odpowiedzi. – Bo ja fatalnie. Mam nadzieję, że następnym razem, kiedy przyjdzie mi do głowy, żeby pozwolić ci zostać w moim łóżku, przypomni mi się, jak teraz napierdala mnie kark....
 – Kark boli cię z zupełnie innego powodu, poza tym jeśli tak stawiasz sprawę, nie będę więcej prosić... – fuknęła. – Ale ty też trzymaj się z daleka od mojego łóżka.
 – Aleś ty dzisiaj drażliwa, lalko...
 – Za to ty masz chyba wyjątkowo dobry humor, co? – Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie, nie ukrywając jednak, że w takim nastroju podobał jej się o wiele bardziej niż zwykle. Kiedy nie wyglądał na osobę, która naprawdę ma ochotę ją zabić, wzbudzał w niej już niewiele strachu i nie bała się z nim rozmawiać. Dziś Seth wydawał jej się całkiem niegroźny, a może najzwyczajniej za bardzo wykończony wczorajszymi wydarzeniami i nieprzespaną nocą, by mieć siłę się na nią rzucić...
 – Miałem – sprostował po chwili. – Dopóki nie usłyszałem twojej rozmowy z twoją mamą. Gadałyście o mnie, prawda?
 - Nie, dlaczego? Nie jesteś pępkiem świata...
 – Być może. A ty nie potrafisz kłamać – zaśmiał się, patrząc w jej lekko zagubione oczy. – Nie lubię, kiedy obgaduje się mnie za plecami.
 – Nikt cię tu nie obgaduje, Seth. Mama coś napomknęła, ja odpowiedziałam... To nic ważnego.
 – Lepiej, żeby tak było – odparł wciąż spokojnie, ale już tym swoim nie znoszącym sprzeciwu tonem. Hope jedynie nieśmiało się uśmiechnęła, starając się go zbyć. Nie miał ochoty kontynuować tego tematu. Przez chwilę siedział w ciszy, odczytując nowego sms’a, po czym odłożył komórkę na stolik obok i zlustrował swoją lalkę z góry na dół. Jej włosy wciąż były wilgotne, a strój całkiem skąpy... Często chodziła po domu jedynie w krótkich szortach i bluzce na ramiączkach, nawet nie zdając sobie pewnie sprawy, jak bardzo działa to na chłopaka. Zazwyczaj nie mógł oderwać od niej wzroku, nawet kiedy nie powinien zdradzać się ze swoim pożądaniem ze względu na obecność innych osób... Prawda była jednak taka, że inni nic a nic go nie obchodzili.  
 – Uczysz się? – spytał jakby od niechcenia, a Hope skinęła tylko głową.
 – Tak, mam przez ciebie spore zaległości...
         Był niemal pewien, że znów go okłamała, ale dla pewności złapał za okładkę jej książki i odchylił w taki sposób, by móc przeczytać jej tytuł.
 – Powtarzam ci po raz kolejny – nie umiesz kłamać, więc skończ próbować. To zwykła książka, nie żaden podręcznik...
 – Tak, ale pomaga mi coś zrozumieć. Posłuchaj... – Nie dała mu ani chwili, by mógł się wtrącić i szybko odczytała na głos ostatni dialog, którego lekturę wcześniej przerwał jej swoim wtargnięciem. Była ciekawa, czy chłopak zauważy analogię, ale załapał bez zbędnych wyjaśnień. O wiele wcześniej, niż w tekście pojawiło się słowo lalka....
 - Z tego co wiem, „Milczenie owiec” to nie podręcznik do psychologii. Nie analizuj mnie tym gównem! Chcesz porównać mnie do seryjnego mordercy?! Co jest, mam wypruć ci flaki i zjeść je z odrobiną sosu?!
 - Nie. Po prostu tak sobie pomyślałam, że możesz nie używać mojego imienia właśnie z tego powodu. Kiedy widzisz we mnie człowieka, nie potrafisz mnie zniszczyć, uderzyć, nawet zbyt głęboko zranić… - Zamyśliła się na chwilę, a Seth pozwolił jej dokończyć. - To cię wkurza, prawda? Lalkę prościej uderzyć niż Hope… - Przez dłuższą chwilę zapanowała złowroga cisza, którą w końcu przerwał zirytowanym westchnieniem. Nie był jednak specjalnie zły, wiedziała to. Prawdopodobnie po prostu nie spodziewał się usłyszeć czegoś takiego z jej ust. Może sam nie zdawał sobie wcześniej z tego sprawy, nie planował tego, albo nie przemyślał...
 - Zajmij się studiami zamiast czytać to gówno – odburknął w końcu. - Bo jak na razie lepsza z ciebie dziwka niż psycholog. Chociaż to nie zmieni się pewnie nawet jak dostaniesz dyplom… - Wstał ze swojego miejsca i ruszył w kierunku drzwi.
 - Wychodzisz? A więc miałam rację?
 - Wychodzę, bo z kimś się umówiłem. Pomaltretuję cię później, laleczko…
         Patrzyła chwilę w przestrzeń, w której zniknął, zastanawiając się, dlaczego zareagował akurat w ten sposób. Nie spodziewała się ucieczki, bo to najlepszy sposób, żeby pokazać komuś, że się nie myli, a Seth musiał przecież o tym wiedzieć. Gdyby rzeczywiście był zły za to porównanie, inaczej też by się do niej odnosił. Wyzwał ją wprawdzie, ale jego słowa zupełnie nie zabolały Hope. Ton, którym je wypowiadał, był zbyt zwyczajny, by móc doszukiwać się w nim złośliwości.
         Starając się o tym zapomnieć, brunetka powróciła do lektury, ale obraz Setha sprzed jej oczu jeszcze długo nie potrafił zniknąć, a każda kolejna linijka czytanego tekstu wydawała się odnosić nie do tego, do czego powinna...


         Ostatnie zdanie stanowiło pointę całego programu. 
 - Nie możemy go niczym przestraszyć – mówił Bloom – Niczym, co byłoby gorsze od niebezpieczeństw, na które narażony jest każdego dnia. Jedyne, co możemy zrobić, to poprosić go, żeby do nas przyszedł. Możemy obiecać, że potraktujemy go łagodnie, przyniesiemy mu ulgę i musimy traktować naszą obietnicę absolutnie szczerze.*



* Obydwa fragmenty pochodzą z powieści „Milczenie owiec” Thomasa Harrisa i – uwierzcie mi na słowo – nie znalazły się w tekście przypadkowo.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy