Rozpędzony samochód
i zimny, siarczysty deszcz. W tę noc nawet cichy warkot silnika brzmiał
niebezpiecznie, piski opon przy niemal każdym zakręcie mogły więc wzbudzić już
panikę. I wzbudzały – w oczach czarnowłosej dziewczyny, uwięzionej we wnętrzu
samochodu niczym w pułapce, po kilku minutach niemal pogodzonej z wizją
pozostania w nim już na zawsze. Najpierw jako człowiek, później jako trup,
ostatecznie jako pokryte mięsem kości…
Seth nie zwracał na
nią najmniejszej uwagi. Starał się skupiać swój wzrok na drodze, ale ta i tak
rozmazywała mu się przed zamroczonymi alkoholem oczami. Zwolnił odrobinę, ale
wrzaski z siedzenia tuż obok nie ustawały. Nie rozpoznawał już słów, wszystkie
zlewały się w dziki krzyk „zabijesz nas”, do którego jego lalka co jakiś czas
dodawała jedynie pojedyncze epitety. Uśmiechnął się sam do siebie, kiedy
dotarło do niego, że wizja brunetki całkiem mu się podoba. Mógłby przestać tak
usilnie starać się skupiać na drodze, oderwać wzrok od jezdni i pogłaskać swoją
przerażoną zabawkę na sekundę przed śmiercią. Widzieć strach rysujący się na
jej ślicznej buźce, kiedy wypadną z drogi, a śliska powierzchnia wyniesie ich
wprost na betonową ścianę Seattle. Strach potężniejszy niż kiedykolwiek
wcześniej, piękny.
Odwrócił wzrok od
jezdni i spojrzał na jej zapłakaną twarzyczkę. Oderwał już rękę od kierownicy i
wyciągnął w jej stronę, ale momentalnie poczuł jak zaciskają się na niej
długie, kościste palce i nakierowują ją z powrotem na właściwe miejsce.
- Nie chcę jeszcze zginąć. – Głos jego
lalki był cichy, prawdopodobnie wykończony wcześniejszymi krzykami. Jeszcze
przez moment czuł na swojej zimnej skórze jej uścisk. Drżała.
- I tak zginiesz – odparł, kątem oka
spoglądając wciąż na ciemną, pokrytą wodą drogę. – Nie bądź śmieszna.
- Ty jesteś śmieszny! Ty i twoje chore
poczucie zazdrości…
- Ostrzegałem, żebyś mnie nie
prowokowała.
Nagle wokół nich
zrobiło się jaśniej. Rozświetlona latarniami uliczka, w którą właśnie zjechali,
dawała złudne poczucie bezpieczeństwa. Hope rozejrzała się błyskawicznie i
rozpoznała dom swoich sąsiadów, by w sekundę później zobaczyć też swój. Hamulce
zahałasowały ponownie, kiedy samochód zatrzymał się na śliskim podjeździe. W
domu było ciemno, ale przed drzwiami Sheryl zostawiła włączone światło.
Brunetka spojrzała ponownie na Setha, który wydawał się już całkiem spokojny.
To właśnie jego spokój przerażał ją najbardziej… Wyłączył silnik, ale nie
ruszał się ze swojego miejsca. Czekał, aż ona pierwsza opuści pojazd. Wciąż nie
wyjął kluczyków ze stacyjki, jakby wcale nie zamierzał jeszcze wracać do domu.
- Będziemy tu siedzieć całą noc? –
spytała nieśmiało.
- Ty nie.
- Seth, posłuchaj… Ja i Dwayne byliśmy
razem… kiedyś. Teraz chcę się tylko od niego uwolnić, ale on wciąż pojawia się
gdzieś w pobliżu i…
- I dlatego flirtujesz z nim, kiedy mnie
nie ma? A może ty już po prostu tak masz, hm? Jak już spotkasz faceta w klubie,
to musisz wylądować z nim później w łóżku, kiblu, samochodzie… gdziekolwiek? Na
co dzień jesteś tak grzeczna, że po alkoholu musisz się puścić… Tak dla
równowagi.
Hope nie była w stanie nic już
odpowiedzieć. Złość przepełniła ją do tego stopnia, że nawet nie pomyślała o
konsekwencjach, momentalnie zamachnęła się i uderzyła chłopaka w twarz. Nie czekając
na jego reakcję uciekła z samochodu i w drodze do drzwi z nadzwyczajną
prędkością zaczęła przeszukiwać torebkę w celu znalezienia kluczy. Jej ręce
trzęsły się, a kolejne przedmioty wypadały z nich niemal od razu, kiedy tylko
je złapała. Seth dogonił ją, kiedy wkładała już do zamka właściwy klucz. Z
całej siły złapał ją za ramię, by odwrócić w swoją stronę, a Hope zamarła
niemal od razu, gotowa by przyjąć cios. Jedynie jej dłoń poruszyła się niemal
automatycznie, a panującą wokół nich ciszę przecięło ciche kliknięcie
odskakujących po otwarciu zamka drzwi. Nim dziewczyna się spostrzegła, Seth
wepchnął ją w głąb domu.
Złapał ją mocno za ramiona, natrafiając
przypadkiem na stare siniaki. Dziewczyna pisnęła z bólu i skuliła się.
- To boli…
- A czego się spodziewałaś?! –
Potrząsnął jej ciałem i wciąż szarpiąc, wprowadził ją do salonu. Szła za nim
niemal bezwładnie, poddając się jego krokom. Nie miała ochoty sprawiać sobie
więcej bólu, skoro i tak nie miała szans, by mu się wyrwać. Szans, by stąd
uciec.
Mężczyzna rzucił jej wątłym ciałem na
kanapę i przytrzymał ją, by tam została. Stał nad nią i spoglądał na nią z
góry, jakby oczekując wyjaśnień. Siedząc w wyznaczonym przez niego miejscu Hope
czuła się jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości. Delikatnie rozmasowywała
bolące miejsca na swoich rękach, starając się nie patrzeć przy tym na Seta.
Zastanawiała się, czy powinna obudzić krzykiem mamę… Nie wiedziała, czy to
konieczne. I czy jeszcze bardziej go nie rozzłości… Nim zdecydowała się
odezwać, Seth mocno złapał jej dłoń i oderwał ją od ręki, którą masowała.
- Dosyć lizania ran! Powiedz, chciałaś,
żeby cię przeleciał? Wiedziałaś, że dzisiaj tam będzie?
- Seth, do cholery! – syknęła cicho, by
jej słowa nie doleciały do sypialni rodzicielki. – Jesteś szalony, ale nie
głupi! Naprawdę niczego nie widziałeś?! On mnie trzymał, spójrz! – Prędko
wyrwała mu swoją dłoń i pokazała jej wewnętrzną stronę, ale niewielkie
zaczerwienienie na nadgarstku chyba go nie przekonało. Po raz pierwszy Hope
żałowała, że Dwayne nie był odrobinę bardziej brutalny… - Kazał mi tam stać,
powiedział, że mam z nim na kogoś poczekać… Ale nikt nie przychodził. Bałam
się, miał nóż w kieszeni… Nie wiem, kto miał tam przyjść, ale… - W tym
momencie, kiedy Seth na moment odwrócił od niej wzrok, nagle zrozumiała, na
kogo czekali w klubie. Mocno zacisnęła swoje dłonie w pięści i starała się
mówić dalej spokojnie, choć była już pewna, dlaczego mogła tam skończyć z nożem
pomiędzy łopatkami, gdyby tylko nie nauczyła się wcześniej cierpliwości. Jej oczy
stały się ciemniejsze, a policzki zapłonęły. - …Ale Dwayne uśmiechnął się na
twój widok – dokończyła – więc mogę się chyba domyślić.
- Pokaż to. – Seth niemal natychmiast
ponownie złapał jej dłoń i obejrzał ranę, którą niby miał pozostawić tam
Dwayne. Równie dobrze mogła sama wydrapać ją paznokciami jeszcze w samochodzie,
ale jej wersja całkiem nieźle trzymała się kupy, a on chyba chciał jej wierzyć.
Spojrzał na twarz brunetki. W kącikach jej błękitnych oczu zbierały się łzy,
ale nie pozwoliła im wypłynąć, mocno zaciskając przy tym zęby.
- Co to miało znaczyć, Seth?
Widzieliście się jeszcze później, po tym na parkingu? – Hope wstała z kanapy,
lekko chwiejąc się na swoich wysokich szpilkach. – Po co?
- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy –
burknął, przytrzymując ją już delikatniej, właściwie tylko po to, by pomóc jej
złapać równowagę, którą sam niedawno odzyskał. Alkohol jakby wyparował z jego
krwi, nie pozostawiając po sobie ani śladu, a wciąż zapłakana, wystraszona
twarz jego lalki, napawała go niebywałym spokojem. Kiedy płakała, kiedy drżała
przed nim i jąkała się przy każdym słowie, miał ochotę złapać ją w ramiona i
wynieść w bezpieczne miejsce, zaopiekować się nią jak rannym zwierzęciem. Lubił
najpierw ją straszyć, by później czuć jej łzy na własnych ramionach. Nie
potrafił zostawić jej, by sama się uspokoiła, bo jej przerażona, a zarazem
ufnie wtulająca się w niego postać fascynowała go. Wyglądało to tak, jakby mu
ufała, a nawet największy drań odczuwa pewien szacunek do osoby, która obdarza
go zaufaniem.
Choć może szacunek to zbyt wielkie
słowo…
- Byłabym spokojniejsza, gdyby to nie była
moja sprawa. Albo inaczej – gdyby to w ogóle mnie nie dotyczyło – szepnęła
cicho dziewczyna, wyrywając się z jego uścisku. Odeszła kilka kroków i
odwróciła się jeszcze na chwilę, kiedy jedna z jej stóp dotykała już progu
pokoju. Światło księżyca zza okna ładnie okalało jej postać, a kobieca twarz
wyglądała w nim niemal na mlecznobiałą. Jedna z łez spłynęła jej po policzku,
ale nie zdążyła nawet dotrzeć do brody, kiedy dziewczyna strąciła ją szybkim
ruchem dłoni. – Możesz przysiąc mi, że tak jest? – spytała jeszcze, korzystając
z chwili jego spokoju.
- Oczywiście. Mogę cię okłamywać tak często,
jak mi się podoba.
- Tak myślałam. – Brunetka odwróciła się
ponownie i wolnym krokiem ruszyła do swojej sypialni. Niemal czuła już jej
charakterystyczny zapach porozstawianych wszędzie świeczek i chłód paneli,
który za moment miał ukoić jej zmęczone po całej nocy stopy, kiedy poczuła na
swoim ramieniu czyjś uścisk, gdy tylko postawiła pierwszy krok w korytarzu.
Dogonił ją niemal bezszelestnie, nie miała pojęcia, kiedy pojawił się za jej
plecami.
- Jedno ci się udało, lalko. –
Dziewczyna była niemal pewna, że Seth się uśmiecha, ale nie mogła tego
zobaczyć. Spokojnie czekała co będzie dalej, skoro nie wydawał się już
wściekły. Rany na jej rękach wciąż jednak piekły. Tym bardziej, im bliżej był
jej oprawca. – Tak ładnie to wszystko obróciłaś, że właściwie to ja wyszedłem
na winnego, a to nie ja miałem ochotę puścić się z moim byłym facetem.
- Ja też nie – syknęła, gdy ścisnął ją
mocniej. Przez chwilę była już niemal pewna, że powrócą do przepychanek, a tej
nocy nie dane jej będzie zasnąć już spokojnie, ale Seth zaskoczył ją po raz
kolejny, do czego właściwie powinna się już przyzwyczaić. Choć przypuszczała,
że znów odwróci ją w swoją stronę jednym, mocnym ruchem i wykrzyczy jej w
twarz, za kogo ją uważa, jak gdyby tej nocy nie dotarło to do niej
wystarczająco dobrze, brunet jedynie przejechał obiema dłońmi wzdłuż jej ramion
i zaplątując je gdzieś w okolicy miednicy, przytulił się delikatnie do jej
pleców. Ułożył głowę na kobiecym ramieniu i nosem odgarnął przyklejone do szyi
włosy.
– Nie wierzę ci. Dlatego będę miał cię
na oku – zaśmiał się wprost do jej ucha, palcami przejeżdżając w górę i dół po
jej idealnie płaskim brzuchu. Hope nie odezwała się nawet, wsłuchana w jego
ciężki oddech. – Na dzisiaj mamy chyba oboje dosyć wrażeń. Idź do łóżka.
Nie wiedzieć dlaczego, kiedy uścisk
Setha zniknął, poczuła... pustkę. Czegoś jej brakowało. Jego oddechu palącego
jej skórę mocną wonią alkoholu, silnego ucisku na wątłym ciele, tego
niesamowitego, pociągającego zapachu.... Mężczyzna odszedł w kierunku łazienki,
wyjątkowo jednak jak na siebie wolno. Wydawało jej się, że czeka, aż ona sama ruszy
się z miejsca i tak w istocie było. Kiedy tylko zauważył przez ramię, że
położyła rękę na klamce swojej sypialni, odezwał się ponownie.
– Nie tego łóżka. – Uśmiechnął się,
widząc jej zmieszanie. Złość i zakłopotanie w błękitnych oczach nie dały dojść
do głosu niewielkiej radości, która kazała jej sercu przez chwilę bić odrobinę
szybciej.
– Ale... mama...
- Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, kiedy
pozwoliłaś mu położyć łapę na swoim ślicznym ciele.
– Ile razy jeszcze o tym wspomnisz?! To
boli! Wolałabym już, żebyś dał mi w twarz, byle byś tylko przestał o nim mówić!
- Na wszystko przyjdzie pora...
* * *
Ciemna, brudna ulica, jedno z wielu
niebezpiecznych miejsc w mieście, które nigdy nie daje poczucia bezpieczeństwa.
Oprócz odbijających się o asfalt kropel nie słychać nic, nawet odgłos
stawianych kroków wydaje się być jakby stłumiony. Wysoki mężczyzna szybkim
krokiem przemyka przez kolejne uliczki, nie spuszczając z oczu jaśniejącego w
oddali punktu. Mocny papieros wypala się w jego ustach, zamazując mu drogę
gęstym, szarym dymem. W ciemności widać jedynie oczy ciemnoskórego przybysza.
Kiedy je zamyka, w cieniu wysokich budynków jest niemal niewidoczny.
Kilkadziesiąt kroków przed nim inny
mężczyzna przyśpieszył właśnie kroku. Już od dobrych paru minut czuł, że ktoś
za nim podąża, ale nie miał odwagi by się odwrócić. Skręcił w pierwszą lepszą
bramę, mając nadzieję, że go zgubi. Niemal biegiem wpadł w kolejną, ale już w
chwilę później usłyszał za sobą cichy odgłos toczącego się kamienia. Ktoś, kto
za nim podążał, najwyraźniej nie wyczuwał już potrzeby, by poruszać się cicho.
Zamiast przemykać niczym cień, teraz wyraźnie manifestował swoją obecność.
Chris nie miał już wyboru. Przystanął na środku ulicy i cierpliwie zaczekał, aż
podejdzie. Pojawił się za nim już w kilkanaście sekund później. Głośno sapał,
ale nie wydawał się zmachany.
Twarz czarnoskórego pozostała niemal
bez wyrazu, kiedy blondyn odwrócił się w jego stronę. Jedną z rąk wciąż chował
pod kurtką. Chris nie zwracał na to uwagi, dzielnie patrzył w jego oczy.
Wystarczyłaby sekunda, podczas której spuściłby wzrok i prawdopodobnie już
byłoby po wszystkim. Nigdy nie podniósłby go z powrotem.
Zabij lub zostaniesz zabity.
– Czego chcesz? – spytał w końcu
blondyn, starając się odczytać z tęczówek wyższego mężczyzny którąś z jego
intencji. Na darmo. Był doskonały w pokonywaniu swoich emocji. Jak większość
ludzi tutaj. Jak każdy, kto miał odwagę plątać się po tych ulicach grubo po
północy.
– Szukam kogoś.
– Domyślam się, że nie mnie. Idź więc
szukać gdzie indziej – syknął przez zęby Chris, starając się opanować
zdenerwowanie. Chował dłonie w kieszeniach, by nie zadrżały niespodziewanie i
mocno zadzierał głowę, by zrównać się z nieznajomym. Czarnoskóry uśmiechnął
się, a jego białe zęby błysnęły w słabym świetle.
– Myślę, że możesz mi w tym pomóc.
– Nikogo tu nie znam – odparł pewnie,
pragnąc już jedynie, by ten facet zszedł mu z drogi i pozwolił w spokoju dojść
do domu znajomych. Czarnoskóry najwyraźniej nie miał jednak ochoty jeszcze go
wypuszczać. Ta odpowiedź rozbawiła go odrobinę, ale i rozzłościła. Zamiast
przepuścić blondyna, zbliżył się jeszcze o krok, zasłaniając mu wszystko co
kryło się za jego szerokimi barkami.
- Spytam wprost. Gdzie jest Seth?
- Seth? Jaki Seth?
- Nie drwij ze mnie, maleńki, bo mogą
cię czekać nie lada kłopoty. Ciągle widziałem cię w jego towarzystwie. Gdzie
jest?! Gadaj!
- Seth nikomu się nie spowiada, nawet
znajomym. Któregoś dnia po prostu zniknął i... tyle. Może kiedyś się odezwie.
Zostaw mi swoją wizytówkę, w razie czego powiem mu, żeby się z tobą
skontaktował....
– Widzę, że nie chcesz wrócić dzisiaj do
domu, co?! Życie ci nie miłe?
- Znaczy, że nie masz przy sobie
wizytówek? – Chris uśmiechnął się odrobinę głupkowato i niemal z dumą patrzył,
jak obcy mężczyzna traci już do niego cierpliwość. Był niemal pewien, że skoro
to nie jego szukają, nie ma się specjalnie czego obawiać, a w takich
przypadkach granie idioty wychodziło mu najlepiej, bo prędzej czy później każdy
miał już dosyć rozmowy z nim i chciał jak najprędzej się ulotnić. Nie inaczej
było też w tym przypadku. Mężczyzna jeszcze raz spojrzał mu groźnie w oczy,
starając się pewnie sparaliżować go swoim wzrokiem, ale kiedy Chris uśmiechnął
się na to jedynie jeszcze szerzej, wzruszając ramionami, tamten odsunął się.
– Przekaż naszemu wspólnemu
przyjacielowi, że go szukam. Będzie wiedział, o kogo chodzi.
– Naprawdę? Przyjaźnicie się?
- I znikaj stąd prędzej, niż cię
rozgniotę! – Głos nieznajomego podniósł się do krzyku, na co Chris nie miał
zamiaru już dłużej zadzierać. Przepchał się obok niego i szybkim krokiem ruszył
w stronę domu Lacey. Było około trzeciej w nocy, ale dobrze wiedział, że
dziewczyna i tak wciąż na niego czeka, prawdopodobnie nie sama, przynajmniej
miał taką nadzieję. Potrzebował zamieszania i hałasu, żeby przemyśleć, czy
powinien mówić cokolwiek Sethowi. To w takich warunkach zawsze udawało mu się
skupić najlepiej....
* * *
Kiedy pod oknem rozległ się długi,
przeciągły odgłos samochodowego klaksonu, Hope obudziła się niemal natychmiast,
ale z typowym dla siebie uporem długo nie otwierała jeszcze powiek, starając
się zanurzyć ponownie w krainę snu. Mocne słońce ogrzewało jej twarz, a
poruszana wiatrem firanka delikatnie łaskotała ją w nogę. Hope dzielnie
przetrzymała głośne warczenie silnika gdzieś na podjeździe sąsiadów, później
krzyki bawiących się na podwórku dzieci i nawet szczekanie psa, ale kiedy
kobieta mieszkająca w domu obok zaczęła głośno wydzierać się do telefonu,
siedząc prawdopodobnie gdzieś w ogrodzie, nie wytrzymała. Wciąż z zamkniętymi
oczami odwróciła się na drugi bok, mając nadzieję wylądować prosto w ramionach
Setha, przy którym tak dobrze jej się zasypiało, ale jej ręka uderzyła jedynie
w pustą poduszkę. Pościel tuż obok niej była rozwalona, ale zimna. Seth musiał
opuścić łóżko już dawno...
Trochę zawiedziona wciągnęła na siebie
kilka ubrań i poszła pod prysznic, by już odświeżona, bez śladu wczorajszego
makijażu na twarzy, pojawić się na dole i skierować swoje pierwsze kroki do
salonu, gdzie spodziewała się go zastać. Kanapa stała pusta, telewizor
wyłączony, za to z kuchni dochodziły jakieś odgłosy... Szczękające talerze i
odgłos nalewanej do czajnika wody. Hope nie była aż do tego stopnia naiwna, by
łudzić się jeszcze, że to Seth postanowił zrobić sobie – lub im – śniadanie.
Głos jej matki ostatecznie utwierdził ją w tym przekonaniu.
– Hope? Już wstałaś? Chciałam z tobą
porozmawiać...
– Wstałam. – Dziewczyna weszła cicho do
pomieszczenia i zajęła miejsce przy kuchennym stole. Za jednym zamachem
opróżniła stojącą na nim butelkę wody mineralnej niemal do połowy. Nie czuła
się najlepiej po wczorajszym wieczorze... A najgorsze miało dopiero nadejść. –
Gdzie Seth?
- Wyszedł. Właśnie o nim chciałam z tobą
porozmawiać.
W jednej chwili przez plecy Hope
przeszły dreszcze, a jej źrenice jakby się rozszerzyły. Podniosła głowę i
zesztywniała na chwilę, analizując każdy najdrobniejszy gest mamy, ton jej
głosu, spojrzenie szarych oczu... Po jej głowie obijała się tylko jedna,
tragiczna myśl. „Ona wie, ona coś wie...”. Już po chwili była pewna, że matka
musiała usłyszeć choć fragment z ich wczorajszej kłótni. Mogłaby przysiąc, że
starała się mówić jak najciszej, ale nie była w stanie określić, czy faktycznie
jej się to udało. Seth za to nigdy się nie hamował.... Ale czy powiedział coś,
co mogłoby ich zdradzić?
Hope zacisnęła mocno powieki i całą
sobą starała się skupić na przypomnieniu sobie
kłótni, z której prawie nic nie pamiętała. Miała tylko nadzieję, że uda
jej się wymyślić jakąś dobrą wymówkę...
Cholera, gdzie się podział ten kretyn,
kiedy ja muszę świecić za niego oczami?! On przynajmniej potrafi kłamać... Ja
polegnę przy pierwszym słowie!
- Hope? Coś nie tak?
- Źle się czuję, jeszcze nie odespałam
wczorajszej nocy – odparła pewnie, na razie jeszcze nie kłamiąc. – Coś się
stało?
- Stało. – Głos Sheryl dawno nie był tak
stanowczy. Hope nie miała już najmniejszych wątpliwości, o co może jej chodzić.
Kiedy matka postawiła przed nią kubek z gorącą kawą, złapała go mocno w obie
dłonie, szukając oparcia w czymkolwiek. Była pewna, że cały ten cyrk musiał się
tak skończyć prędzej, czy później. Zastanawiała się, co jej w ogóle przyszło do
głowy, żeby się w to pakować?!
- Ty i Seth chyba nieźle się ze sobą
dogadujecie, prawda?
- Czy ja wiem, czy nieźle... Tak,
normalnie chyba.
– Spędzacie ze sobą dużo czasu.
– Seth nie zna tu nikogo innego, to z
kim miałby go spędzać? – Hope zaśmiała się nerwowo, unikając wzroku
rodzicielki.
– Spytam wprost. – Brunetka zacisnęła
zęby na dolnej wardze, szykując się na cios. – Co robię nie tak, że ciebie mój
syn polubił, a mnie nie chce widzieć na oczy?
Nagle Hope poczuła, jak ogromna siła, z
którą coś wcześniej trzymało w napięciu niemal całe jej ciało ustępuje, a
delikatne westchnienie niemal bez jej wiedzy wyrwało się z pełnych ust.
– Więc... o tym chciałaś pogadać? –
upewniła się jeszcze.
– Tak. Nie mogę już znieść tego, że ktoś
traktuje mnie jak wroga w moim własnym domu! Czasem wydaje mi się, że on
mieszka tu tylko po to, żeby pokazać mi, jakim śmieciem dla niego jestem! Chyba
popełniłam błąd, że w ogóle wzięłam go do siebie... On nie chce być moim synem.
Nienawidzi mnie.
– Och, mamo... To nie do końca tak jest
– skłamała, a po minie Sheryl od razu zobaczyła, że nie wyszło jej to
najlepiej. – Wydaje mi się, że on po prostu ma do ciebie straszny żal za to, że
kiedyś go zostawiłaś i nie potrafi ci tego wybaczyć. Ale to tylko moje
przypuszczenia, Seth raczej nie mówi mi o sobie... Albo robi to bardzo rzadko.
– I muszę się z tym pogodzić? Pytam cię
jako przyszłego psychologa. I... no cóż, ty znasz go lepiej niż ja. Strasznie
mi to ciąży.
– Chyba słaby ze mnie psycholog... –
Hope zasmuciła się lekko, zdając sobie sprawę, że choć bardzo chciałaby pomóc
matce, właściwie nie ma zielonego pojęcia, co mogłaby jej poradzić. Seth był
tak skomplikowany, że nawet ktoś po dyplomie miałby z nim pewnie nie lada
problemy, co dopiero ona, studentka pierwszego roku. Zamiast myśleć jak
psycholog, postanowiła więc zastanowić się, jak jej udało się choć w pewnym
sensie przekonać do siebie tego chłopaka... Do głowy przyszło jej tylko jedno
rozwiązanie.
- Może powinnaś... trochę wyluzować? Pozwalać
mu na więcej... Tak jak mi. On przecież widzi, że mnie faworyzujesz, że mi
ufasz, a jemu nie. Może czuje się tym gorszym dzieckiem, więc na przekór chce
ci jeszcze pokazać, że to prawda...
– Hope, ale o czym ty mówisz?! Pozwalać
mu na więcej? Przecież ja pozwalam mu na wszystko!
- Nie. To on sobie na wszystko pozwala.
A kiedy na niego krzyczysz, albo omijasz go z milczeniem, kiedy już masz dosyć
jego wybryków, to daje mu satysfakcję. Nie wygrasz z nim, więc może... Przestań
walczyć?
Sheryl zamilkła, wpatrzona w blat
stołu.
– Nie zrozum mnie źle. Dla mnie jesteś
najlepszą mamą na świecie, naprawdę. Ale z nim trzeba inaczej... Pokaż mu, że
jesteś po jego stronie. – Zamilkła, kiedy przed domem usłyszała znajomy warkot
samochodu, który prawdopodobnie właśnie wtoczył się na podjazd. Ktoś głośno
zatrzasnął drzwiczki i prawdopodobnie właśnie kierował się w stronę domu.
– Jeśli zacznę na wszystko przymykać
oko, on stanie się jeszcze gorszy...
– Zaufaj mi. Chociaż spróbuj. – Drzwi
wejściowe trzasnęły, a chwilę później coś na schodach głośno zahałasowało. –
Przecież gorzej być nie może....
* * *
Hope wróciła do swojego pokoju z
niejaką ulgą, starając się odciąć od wszystkiego, co działo się poza jego
ścianami. Idealnie usłane łóżko, którego nikt tej nocy nie używał, ugięło się
pod jej ciężarem, kiedy runęła na nie jak długa, z cichym westchnieniem jedynie
wyciągając rękę po leżącą na nocnej szafce książkę. Ostatnim razem nie zdążyła
nawet doczytać rozdziału do końca, kiedy Seth przerwał jej błogi spokój swoją
wizytą. Właściwie robił to nieustannie, a kiedy już raz zażądał jej
towarzystwa, nie odstępował jej do wieczora. A może to ona go nie odstępowała?
Tej nocy sama nie chciała przenieść się z powrotem do pokoju, a on pozwolił jej
na to, niczym ktoś naprawdę łaskawy...
Potrząsnęła energicznie głową,
uśmiechając się do siebie. No tak, miała odciąć się od reszty świata, a znów
łapie się na rozmyślaniu o tym chłopaku. W normalnych warunkach zaczęłaby
pewnie podejrzewać się o zauroczenie przystojnym brunetem, ale kiedy owy brunet
miał na imię Seth, a na dodatek był biologicznym synem jej niebiologicznej
matki, sprawy zaczynały się komplikować...
Karcąc się jeszcze raz za nieodpowiedni
tok rozumowania, w końcu oddała się lekturze...
W telewizorze pokazała się senator Ruth
Martin. Program szedł na żywo, prowadził Peter Jennings. Stała w sypialni swej
córki, na ścianie za sobą miała proporzec Southwestern University i plakaty
popierające Wile’a E. Coyote’a oraz poprawkę do konstytucji o równości praw.
- Mówię teraz do osoby, która więzi moją córkę
– powiedziała. Podeszła bliżej do kamery, powodując nieprzewidzianą zmianę
ostrości. Mówiła w sposób, w jaki nigdy nie zwróciłaby się do terrorysty. – Od
pana tylko zależy, czy wypuści pan moją córkę całą. Ma na imię Catherine. Jest
bardzo łagodna i rozsądna. Proszę, niech pan wypuści moją córkę, niech pan jej
nie robi nic złego. Kontroluje pan sytuację. Ma pan władzę. Wszystko zależy od
pana. Wiem, że potrafi pan kochać i współczuć. Może pan ochronić ją przed
wszystkim, co jej grozi. Ma pan teraz wspaniałą szansę pokazać całemu światu,
że jest pan zdolny do wielkiej dobroci, że jest pan wielkoduszny, że stać pana
na to, by potraktować innych lepiej, niż świat potraktował pana. Ona ma na imię
Catherine.
[...]
- Po co ona mówi cały czas „Catherine”? Po co
powtarza to imię?
- Próbuje sprawić, żeby Buffalo Bill
zobaczył w Cathrine żywą istotę. Uważają, że aby móc ją pokroić, on musi ją
najpierw zdepersonalizować. Catherine musi stać się dla niego tylko
przedmiotem. Wielokrotni mordercy mówią o tym w składanych w więzieniu
zeznaniach, przynajmniej niektórzy. Mówią, że traktują swoje ofiary jak coś w
rodzaju lalki.*
Hope nie zdążyła nawet dokończyć
akapitu, kiedy drzwi jej sypialni otworzyły się, a stanął w nich nie kto inny
jak Seth, z przyklejonym do ust uśmieszkiem. Wszedł bez zaproszenia i rozsiadł
się na fotelu obok łóżka, od razu wyciągając ręce po swoją własność. Złapał swoją
lalkę za nadgarstek i dokładnie obejrzał całe jej ramię. Po wczorajszej nocy
było calutkie w maleńkich siniakach, mniej więcej wielkości opuszków jego
palców.
– Dobrze spałaś? – spytał, nie oczekując
jednak odpowiedzi. – Bo ja fatalnie. Mam nadzieję, że następnym razem, kiedy
przyjdzie mi do głowy, żeby pozwolić ci zostać w moim łóżku, przypomni mi się,
jak teraz napierdala mnie kark....
– Kark boli cię z zupełnie innego
powodu, poza tym jeśli tak stawiasz sprawę, nie będę więcej prosić... –
fuknęła. – Ale ty też trzymaj się z daleka od mojego łóżka.
– Aleś ty dzisiaj drażliwa, lalko...
– Za to ty masz chyba wyjątkowo dobry
humor, co? – Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie, nie ukrywając jednak,
że w takim nastroju podobał jej się o wiele bardziej niż zwykle. Kiedy nie
wyglądał na osobę, która naprawdę ma ochotę ją zabić, wzbudzał w niej już
niewiele strachu i nie bała się z nim rozmawiać. Dziś Seth wydawał jej się
całkiem niegroźny, a może najzwyczajniej za bardzo wykończony wczorajszymi wydarzeniami
i nieprzespaną nocą, by mieć siłę się na nią rzucić...
– Miałem – sprostował po chwili. –
Dopóki nie usłyszałem twojej rozmowy z twoją mamą. Gadałyście o mnie, prawda?
- Nie, dlaczego? Nie jesteś pępkiem
świata...
– Być może. A ty nie potrafisz kłamać –
zaśmiał się, patrząc w jej lekko zagubione oczy. – Nie lubię, kiedy obgaduje
się mnie za plecami.
– Nikt cię tu nie obgaduje, Seth. Mama
coś napomknęła, ja odpowiedziałam... To nic ważnego.
– Lepiej, żeby tak było – odparł wciąż
spokojnie, ale już tym swoim nie znoszącym sprzeciwu tonem. Hope jedynie
nieśmiało się uśmiechnęła, starając się go zbyć. Nie miał ochoty kontynuować
tego tematu. Przez chwilę siedział w ciszy, odczytując nowego sms’a, po czym
odłożył komórkę na stolik obok i zlustrował swoją lalkę z góry na dół. Jej
włosy wciąż były wilgotne, a strój całkiem skąpy... Często chodziła po domu
jedynie w krótkich szortach i bluzce na ramiączkach, nawet nie zdając sobie
pewnie sprawy, jak bardzo działa to na chłopaka. Zazwyczaj nie mógł oderwać od
niej wzroku, nawet kiedy nie powinien zdradzać się ze swoim pożądaniem ze
względu na obecność innych osób... Prawda była jednak taka, że inni nic a nic
go nie obchodzili.
– Uczysz się? – spytał jakby od
niechcenia, a Hope skinęła tylko głową.
– Tak, mam przez ciebie spore
zaległości...
Był niemal pewien, że znów go okłamała,
ale dla pewności złapał za okładkę jej książki i odchylił w taki sposób, by móc
przeczytać jej tytuł.
– Powtarzam ci po raz kolejny – nie
umiesz kłamać, więc skończ próbować. To zwykła książka, nie żaden podręcznik...
– Tak, ale pomaga mi coś zrozumieć.
Posłuchaj... – Nie dała mu ani chwili, by mógł się wtrącić i szybko odczytała
na głos ostatni dialog, którego lekturę wcześniej przerwał jej swoim
wtargnięciem. Była ciekawa, czy chłopak zauważy analogię, ale załapał bez
zbędnych wyjaśnień. O wiele wcześniej, niż w tekście pojawiło się słowo lalka....
- Z tego co wiem, „Milczenie owiec” to
nie podręcznik do psychologii. Nie analizuj mnie tym gównem! Chcesz porównać
mnie do seryjnego mordercy?! Co jest, mam wypruć ci flaki i zjeść je z odrobiną
sosu?!
- Nie. Po prostu tak sobie pomyślałam,
że możesz nie używać mojego imienia właśnie z tego powodu. Kiedy widzisz we
mnie człowieka, nie potrafisz mnie zniszczyć, uderzyć, nawet zbyt głęboko
zranić… - Zamyśliła się na chwilę, a Seth pozwolił jej dokończyć. - To cię
wkurza, prawda? Lalkę prościej uderzyć niż Hope… - Przez dłuższą chwilę
zapanowała złowroga cisza, którą w końcu przerwał zirytowanym westchnieniem.
Nie był jednak specjalnie zły, wiedziała to. Prawdopodobnie po prostu nie
spodziewał się usłyszeć czegoś takiego z jej ust. Może sam nie zdawał sobie
wcześniej z tego sprawy, nie planował tego, albo nie przemyślał...
- Zajmij się studiami zamiast czytać to
gówno – odburknął w końcu. - Bo jak na razie lepsza z ciebie dziwka niż
psycholog. Chociaż to nie zmieni się pewnie nawet jak dostaniesz dyplom… - Wstał
ze swojego miejsca i ruszył w kierunku drzwi.
- Wychodzisz? A więc miałam rację?
- Wychodzę, bo z kimś się umówiłem. Pomaltretuję
cię później, laleczko…
Patrzyła chwilę w przestrzeń, w której
zniknął, zastanawiając się, dlaczego zareagował akurat w ten sposób. Nie
spodziewała się ucieczki, bo to najlepszy sposób, żeby pokazać komuś, że się
nie myli, a Seth musiał przecież o tym wiedzieć. Gdyby rzeczywiście był zły za
to porównanie, inaczej też by się do niej odnosił. Wyzwał ją wprawdzie, ale
jego słowa zupełnie nie zabolały Hope. Ton, którym je wypowiadał, był zbyt
zwyczajny, by móc doszukiwać się w nim złośliwości.
Starając się o tym zapomnieć, brunetka
powróciła do lektury, ale obraz Setha sprzed jej oczu jeszcze długo nie
potrafił zniknąć, a każda kolejna linijka czytanego tekstu wydawała się odnosić
nie do tego, do czego powinna...
Ostatnie zdanie stanowiło pointę całego
programu.
- Nie możemy go niczym przestraszyć –
mówił Bloom – Niczym, co byłoby gorsze od niebezpieczeństw, na które narażony
jest każdego dnia. Jedyne, co możemy zrobić, to poprosić go, żeby do nas
przyszedł. Możemy obiecać, że potraktujemy go łagodnie, przyniesiemy mu ulgę i
musimy traktować naszą obietnicę absolutnie szczerze.*
* Obydwa fragmenty
pochodzą z powieści „Milczenie owiec” Thomasa Harrisa i – uwierzcie mi na słowo
– nie znalazły się w tekście przypadkowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz