Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

13. Słowa o mocy większej niż myślisz


         Mocny wiatr i zimny, siarczysty deszcz. W środku nocy nie ma prawdopodobnie nic gorszego od uderzających w szybę gałęzi starego drzewa. Zwłaszcza, kiedy noc jest jasna, rozświetlona mocnym światłem księżyca w pełni, uparcie oświetlającego przez okno cały pokój, tworzącego przerażające cienie wokół przedmiotów i na ścianach. Zwłaszcza, kiedy noc jest bezsenna.
         Bywają noce, kiedy nie śpimy nie dlatego, że nie możemy, ale dlatego, że nie chcemy. To te chwile, kiedy robimy wszystko, byle tylko nie położyć się do łóżka. Człowiek boi się zgasić światło, boi się ułożyć głowę na miękkiej poduszce i chociaż zegar wybija uparcie coraz późniejsze godziny, z wytrwałością, której sam by się po sobie nie spodziewał, robi wszystko, by odłożyć ten moment jak najdalej w czasie. Bo gdy tylko głowa dotknie poduszki, a ciało zatopi się lekko w miękkim materacu, do człowieka powracają myśli. Te same myśli, które przez cały dzień, w świetle słońca, w gronie znajomych, wsłuchany w jazgot głośnej muzyki, był w stanie niemal bez problemu od siebie odsunąć. Nagle, nakrywając się kołdrą, nie mogąc zasnąć i po raz kolejny przewracając się na drugi bok, odczuwa jak bardzo jest zraniony. Czuje pustkę, ból… Uczucia, których nie do końca by się po sobie spodziewał. Po ciemku łzy szybciej lecą, nie powstrzymuje ich myśl, że ktoś zobaczy, że ktoś będzie się śmiał… Człowiek musi być silny. Ale kiedy zasypia, w te kilka minut, gdy jest tak naprawdę sam ze sobą, nawet wbrew woli poddaje się emocjom. A minuty nader szybko zmieniają się w godziny…
         Niektórzy unikają łóżka, bo lubią do późna oglądać filmy, albo wracać do domu dopiero o świcie. Inni nawet nie chcą patrzeć w jego stronę, bo świadomość, ile bólu może przynieść ten zazwyczaj dobrze kojarzący się mebel, przyprawia ich o dreszcze. Myśli, nad którymi człowiek jest w stanie zapanować w dzień, w nocy uderzają w niego z podwójną siłą.

         Tej nocy Hope nie zmrużyła nawet oka. Najpierw starała się czymś zająć, później, czując, że jest już na to zbyt zmęczona, leżała płasko na podłodze i wpatrzona w sufit paliła kolejne papierosy. Jej okno pozostawało otwarte mimo zimna, a na jej stopy kropił lodowaty deszcz. Hope nie myślała o niczym, niczego nie planowała, nie marzyła, ani nie wspominała. Wpatrzona w ulatniający się dym czuła, jak po jej policzkach spływają łzy, jak jej podrażnione oczy bolą coraz bardziej. Nie było jej smutno, nie była zła, ani też zadowolona. Tkwiła w ciszy gdzieś pomiędzy jawą a snem, nie zastanawiając się nad tym, jak wiele godzin jej ciało spoczywa na twardej podłodze, jak mocno bolą ją plecy, jak niewygodnie pali się w tej pozycji...  Gdy świt zastał ją z szeroko otwartymi oczami, wpatrującą się we własne, wyciągnięte w górę dłonie, ocknęła się na chwilę by wstać ze swojego miejsca i wyrzucić przez okno wszystkie uzbierane niedopałki. W pierwszych promieniach słońca zdjęła z siebie wczorajsze ubrania i nago położyła się do łóżka, macając ręką pościel, by wyczuć pod palcami swój niewielki telefon. Spojrzała na ekran, ale od wieczora nic się na nim nie zmieniło – nie dotarła do niej żadna nowa wiadomość, żadne nieodebrane połączenie...
Minęła piąta trzydzieści. Seth wciąż nie wrócił do domu.

* * *

- Hope, spóźniłaś się. Znowu...
 - Przepraszam. Mój autobus miał opóźnienie. – Brunetka mocniej zacisnęła pięść na swojej torbie i przepchała się pomiędzy stolikami, by dotrzeć do miejsca, które zajęła dla niej Ashley. Usiadła na pustym krześle i powoli zaczęła wyciągać swoje notatki i potrzebne książki. Pani Muffer tymczasem kontynuowała swój przerwany jej wtargnięciem wywód, który musiał trwać już dość długo sądząc po niemal całej zapisanej przez Ashley kartce. 
 - Wszyscy, mam nadzieję, mają książkę, którą kazałam wam wypożyczyć. – Kobieta podniosła głos o kilka tonów, rozglądając się po sali i ławkach zebranych studentów. Hope wyglądała przez chwilę na zagubioną, ale Ashley prędko przesunęła swoją książkę na środek, uśmiechając się do niej przyjaźnie. Przyzwyczaiła się już, że ostatnimi czasy brunetka zachowywała się trochę dziwnie i niewiele wynosiła z wykładów, nauczyła się więc myśleć i za siebie, i za nią. Zawsze zresztą to ona była tą pilniejszą z przyjaciółek, nie widziała więc przeszkód, by pomagać swojej bardziej roztrzepanej drugiej połowie. Brunetka posłała jej  pełen wdzięczności uśmiech i spuściła wzrok na okładkę, którą wyraźnie wskazywała palcem wykładowczyni.
 - Jeśli się przyjrzycie, zobaczycie, że w profil Freuda wrysowana jest naga kobieta. Ktoś wie, skąd takie połączenie?
 - Freud tłumaczył wszystko ludzką seksualnością… - odpowiedział prędko jeden ze studentów w pierwszej ławce, ale pani Muffer kontynuowała swój wywód, jakby w ogóle tego nie usłyszała.
 - Ta okładka pokazuje nam, z czym powszechnie jest kojarzona psychoanaliza. Z czym? Ktoś wie? Z tropieniem wszędzie przejawów popędu seksualnego. Freud uważał, że w człowieku działa para popędów: popęd życia, czyli ludzka seksualność oraz popęd śmierci i zniszczenia. Freud potrafił bardzo prosto wytłumaczyć zjawisko niszczenia oraz poniżania człowieka przez innego człowieka. Jego teoria zakłada, że zawsze będą istniały jednostki lub grupy, które nie będą w stanie poskromić swojego popędu niszczenia...
         Ashley kilkukrotnie szturchnęła przyjaciółkę w ramię, chcąc pokazać jej, co robi ich kolega z ławki tuż obok, ale ta nawet nie drgnęła, za bardzo zasłuchana w to, o czym jest wykład. Przychodząc tu, nie wiedziała nawet, czego przyjdzie jej słuchać. Przyzwyczaiła się raczej do nudnych , wielogodzinnych wywodów wykładowców, z których nawet oni sami pewnie niewiele rozumieli, ten jednak, z przyczyn oczywistych, bardzo ją zainteresował.
 - Więc ci wykolejeńcy po prostu się z tym urodzili? – Rozległ się głos w jednej z ławek za plecami dziewczyny, a pani Muffer momentalnie ożywiła się jeszcze bardziej niż wcześniej. Najwyraźniej temat ją fascynował, bo nie wykładała tak, jak zwykle. Jej monotonny ton głosu dziś czasem nawet się zmieniał…
 - Tak uważał Freud. Istnieją jednak także inne teorie. Dużą popularnością cieszą się na przykład poglądy Alice Miller. Jej teoria jest całkowicie różna od myślenia freudowskiego. Uważa ona, że agresja i okrucieństwo człowieka nie wynikają z jego popędowej natury, ale są powtórzeniem dziecięcych traum przemocy. Upraszczając, dorosły człowiek odgrywa to, co sam zaznał jako dziecko.  
 - Czyli jeśli ktoś był katowany w dzieciństwie przez ojca, w dorosłym życiu sam będzie bił swoje dziecko?
 - To bardzo prawdopodobne. Może też jednak ulokować swą agresję gdzie indziej. Jedno jest pewne – to, co otrzymał jako dziecko, zostaje w nim. I pewnego dnia, prędzej czy później… wybuchnie! – Jej głos przemienił się niemal w krzyk przy ostatnim słowie, a Ashley aż podskoczyła na swoim miejscu. Chwilę później zaczęła chichotać, ale przyjaciółka nie dołączyła do niej. Przez cały wykład nie zapisała też ani jednego słowa. Jedynie uważnie słuchała…
 - Hope, wszystko w porządku? – szepnęła do niej blondynka, starając się nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Hope spojrzała na nią trochę nieprzytomnym wzrokiem, jakby ledwo się obudziła. Pod jej oczami widać było wyraźne, szare cienie.
 - Co wydaje ci się bardziej prawdopodobne? – odpowiedziała jej pytaniem, wbijając w blondynkę zaciekawione spojrzenie.
 - Co?
 - Ludzie stają się potworami, bo tacy się urodzili, czy dlatego, że ktoś kiedyś, w dzieciństwie, bardzo źle ich potraktował?
 - Nie wiem, Hope… Ale to, że ktoś taki się rodzi, jakoś do mnie nie przemawia. Przemoc rodzi przemoc. Spytaj ojców, którzy katują swoje dzieci, czy ktoś ich w życiu skrzywdził. – Ashley przerwała na chwilę, ale kiedy Hope już miała odwrócić się z powrotem i wsłuchać w słowa wykładowczyni, nagle zdecydowała się kontynuować. - Mój ojciec… Wiesz, jak strasznie go nienawidziłam przez tyle lat, prawda? Jak strasznie nie lubię patrzeć na mój brzuch i tę przeklętą bliznę! 
 - Tak…
 - Kiedy on i mama się rozwodzili, poznałam swojego dziadka. Ojca taty. To dopiero skurwiel. Przy nim mój ojciec to aniołek… Wiesz, może coś w tym jest. Mój ojciec miał zniszczone dzieciństwo i zniszczył je mnie. Tak, to ma sens… - Przyznała sama sobie, po czym odwróciła się z powrotem w stronę tablicy, ale Hope jeszcze długo wpatrywała się w profil przyjaciółki. Nie mogła przestać myśleć o Secie. O tym, czy jako dziecko był katowany przez ojca… Może dlatego miał taki żal do matki? Nienawidził jej, bo nie zabrała go z tego piekła? To byłoby całkiem logiczne. Wciąż jednak nie potrafiła rozgryźć, dlaczego uwziął się właśnie na nią, na dziewczynę, która nic mu przecież nie zrobiła…
         A może jednak? Być może przypominała mu kogoś… Kogoś, kto kiedyś go zranił?
         W głowie Hope od razu powstała nowa teoria. Wyobrażała sobie Setha jako chłopca, co najwyżej kilkunastoletniego, zakochanego po raz pierwszy w dziewczynie, która na to nie zasługiwała. Być może dowiedział się, że ta chodzi na imprezy i zdradza go z kim popadnie, z mężczyznami, których nawet nie zna… A kiedy Hope wsiadła tamtej nocy do jego samochodu, uznał ją za taką samą dziwkę, jaką była tamta dziewczyna. Być może to wtedy ją znienawidził, być może mści się na niej za coś, co zrobił mu kiedyś ktoś inny… Ktoś, kto bawił się nim, tak jak on teraz bawi się ludźmi…
 - Hope? Hope, nie notujesz?
 - Co? – Brunetka poczuła się nagle wyjątkowo zagubiona, powracając do sali, w której zajmowała miejsce, wyrwana tak nagle z otchłani własnych myśli. Po bezsennych nocach zawsze miała problem by odnaleźć się w otaczającym ją świecie. Częściej za to pozwalała sobie poddać się w całości myślom, które ją ogarniały, a z każdą kolejną godziną jej niewyspania myśli te stawały się coraz bardziej absurdalne… - Och, notuję. To znaczy, zaraz zacznę…
 - W porządku, możesz sobie ode mnie skserować – zaśmiała się Ashley, widząc zmieszanie przyjaciółki. – Ciężka noc? Wiesz, nie wiem czy masz ochotę, ale Beau przychodzi do mnie po południu… Dołączysz do nas? Nie będziemy robić nic specjalnie ciekawego, ale pomyślałam, że jeśli nie masz innych planów…
 - Chętnie – Hope uśmiechnęła się do niej, zdziwiona niepewnością w głosie blondynki. – Dziękuję.
         Na samą myśl, że tego popołudnia miałaby wracać do pustego domu i tak chciała gdzieś uciec…


* * *

         Chociaż Matt wyraźnie słyszał odgłos muzyki, nikt nie reagował na jego pukanie. Było już grubo po ósmej i powinien od dawna siedzieć na uczelni, ale skoro i tak był już spóźniony na pierwszy wykład, postanowił zabrać po drodze kumpla, który jednak najwyraźniej unikał jego towarzystwa. Chłopak walił w drzwi niemal dziesięć minut, co jakiś czas wybierając na telefonie numer kolegi, ale nikt nie odpowiadał. W końcu cofnął się odrobinę i złapał w dłonie garść żwiru, rzucając w okno na górze co większymi kamyczkami. Kiedy i to nie pomogło, ostatecznie wybrał numer siostry Tima. Dziewczyna miała tylko czternaście lat i nigdy właściwie z nią nie rozmawiał, a jej numer posiadał tylko dlatego, że Tim niejednokrotnie używał jego telefonu, ale powinna wiedzieć, gdzie podziewa się jej brat. Zwłaszcza, że od pewnego czasu ten nie dawał znaku życia…
 - Czego chcesz? – odezwał się nieprzyjemny głos, który od razu go rozzłościł. Miał już ochotę nakrzyczeć na tę małolatę za jej niewyparzony język, ale uznał to wyjątkowo nie na miejscu. Zresztą ta od zawsze była za bardzo zbuntowana… Jeśli w ogóle się do kogoś odzywała, były to raczej złośliwe syknięcia niż słowa.
 - Szukam Tima. Co z nim? Miałem go zabrać na uczelnię… Zawsze go podrzucam.
 - On nie chce cię widzieć.
 - Co?! Dlaczego?! 
 - Pa.
 - Kate, do cholery! – krzyknął jeszcze, ale w słuchawce pojawił się jedynie przerywany sygnał. Zrezygnowany Matt chciał już odejść, mając nadzieję, że dowie się czegokolwiek później, ale nagle drzwi wejściowe tuż przed jego twarzą otworzyły się, a w nich chłopak zobaczył niższą od siebie o głowę blondynkę w wyciągniętym dresie i rozmazanym makijażu.
 - Nie chce cię widzieć – powtórzyła jeszcze bardziej dobitnie Kate. – Dlatego masz szczęście, że się z nim pokłóciłam. Wejdź.


         Kiedy Matt wszedł do sypialni kumpla, przez moment nie mógł skojarzyć, co to za zapach, który czuć było nawet przez drzwi. Po chwili go jednak rozpoznał – to był ten sam odór, który często można było spotkać w szpitalach; zapach środków, którymi przemywa się rany, jodyny oraz bandaży. Chłopak nie mógł uwierzyć własnym oczom. W zaciemnionej sypialni na wpół siedział, na wpół leżał jego przyjaciel, niemal cały pokryty opatrunkami, które pewnie należałoby zmienić już dawno. Niektóre z nich były prawie czarne od krwi. Kiedy tylko Matt wszedł do pokoju, Tim od razu zakrył swoje ciało kołdrą, ale i tak nie zdołał zakryć wszystkich obrażeń. Na jego twarzy widać było kilka przecięć… Chłopak miał zamknięte oczy i oburzony wyraz twarzy. Najwyraźniej rzeczywiście nie chciał, by ktoś oglądał go w tym stanie. Matt jednak nie zniechęcił się. Podszedł do łóżka, zamykając za sobą drzwi i dokładnie przyjrzał się sinej twarzy swojego kolegi. Była bardzo spuchnięta i miejscami czysto fioletowa. Gdyby nie to, że ten chłopak leżał w łóżku Tima, Matt miałby problem z rozpoznaniem go pod tymi wszystkimi obrażeniami. 
 - O… kurwa…. – szepnął jedynie bardziej do siebie niż do niego, starając się nie gapić na przyjaciela, choć nie było to wcale łatwe. W jego głowie kotłowało się. Był niemal pewien, dlaczego kumpel wygląda tak, a nie inaczej i był wściekły, że jakoś tego nie powstrzymał... Że nie jest w stanie tego powstrzymać.  
 - Po co przylazłeś?
 - Co ci się stało?! – Matt nie mógł się oprzeć, by nie obejrzeć kilku opakowań leków ustawionych na nocnej szafce. Większość z nich to mocne środki przeciwbólowe. Mama Tima była lekarką, pewnie dlatego trzymała syna w domu, zamiast wysłać go do szpitala. Pod kołdrą wyraźnie odznaczał się twardy gips… 
 - Nie twój interes. Czego chcesz?
 - Myślałem, że sobie wylosował… 
 - Co ty pieprzysz? 
 - Nie wiedziałem, czemu przyszedł tylko do mnie! Myślałem, że sobie mnie wylosował, albo wybrał w jakiś inny, chory sposób…
 - Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odburknął zniecierpliwiony Tim. Wyraźnie dawał przyjacielowi do zrozumienia, że chce, by ten już sobie poszedł, ale Matt był głuchy na jego sugestie. Poza tym doskonale go rozumiał. On też nie chciał, by ludzie widzieli go z siniakami na twarzy, zwłaszcza, że oni zawsze pytają wtedy, co się stało...
 - Nie udawaj. Mi też zabronił o tym gadać… To ten psychol, nie? Ten od tej dziewczyny Dwayne’a. 
 - Nie znam nikogo takiego…
 - Kurwa, Tim, przecież mi możesz powiedzieć! Patrz – Matt podniósł koszulkę, a oczom jego kolegi ukazał się ostatni ślad na jego ciele – bandaż owinięty wokół żeber, po odchyleniu którego widać było wyraźnie siną, czarną niemal skórę. – Dwa złamane żebra. Lekarz mówi, że musi minąć sporo czasu,  zanim to się zrośnie… O mały włos jedno z nich nie przebiłoby mi płuca. Ale… wiesz… Tak patrząc na to, w jakim jesteś stanie, to mnie chyba trochę oszczędził…
  - Matt, nie mam zielonego pojęcia, o kim ty kurwa mówisz! Wyjdź stąd i nie wracaj, a jak piśniesz komuś o tym choć słówkiem, to przysięgam, że cię uduszę! Miałem wypadek samochodowy, dziwnie się złożyło, że akurat wtedy, kiedy ciebie pobił jakiś psychol, ale zdarza się, nie?! Odpierdol się, człowieku….
 - To dlaczego jesteś taki nerwowy? Kurwa, siedzimy w jakimś gównie przez jebanego Dwayne’a! Nie widzisz tego?! 
 - Ja w niczym nie siedzę. Rozjebałem auto ojca, więc może jedynie w tym. 
 - Dobra, jak nie chcesz gadać, twoja sprawa… - Matt odwrócił się na pięcie i już miał odejść, kiedy zobaczył, że w drzwiach stoi Kate, przypatrująca mu się ze swoją zwyczajną nienawiścią w oczach. Jej wzrok był wyjątkowo przenikający i przerażał go czasem, choć była jedynie dzieckiem. Stała pośrodku przejścia, nie pozwalając mu wyjść. Tim posłał jej tylko zniecierpliwione spojrzenie. Nikt nie zazdrościł mu mieszkania z tym małym potworem.
 - Nie panikuj, Matt – odezwała się cicho Kate, niemal nie otwierając ust przy wymawianiu kolejnych słów. – On nie chce was. To jego sposób, by nastraszyć Dwayne’a – uśmiechnęła się sama do siebie i odeszła, nie czekając na odpowiedź. Matt jedynie wzruszył ramionami. 
 - Twoja siostra może mieć rację, Tim – mruknął pod nosem. – Jest tak samo pierdolnięta jak ten psychol!


* * *

         Hope czuła się dziwnie, wychodząc z sali po pierwszym wykładzie. Opuszczona przez Ashley, która musiała prędko pędzić na kolejne zajęcia, szła sama korytarzem pełnym ludzi,  a każdy z nich wydawał się patrzeć na nią kątem oka. Z początku zwalała to dziwne uczucie na swoje niewyspanie, ale prędko zauważyła, że coś naprawdę jest nie tak.
         Kiedy przechodziła obok grupek rozmawiających osób, nagle wokół robiło się podejrzanie cicho. Czuła na swoich plecach ludzkie spojrzenia, słyszała szepty, choć nie do końca wiedziała, z której strony dochodzą. Mijając kolejnych ludzi, patrzyła im w oczy. Wszyscy odwracali wzrok, jedynie czasem nerwowo spoglądając, czy wciąż patrzy. Niektórzy chichotali. Poczuła się jak w jakimś chorym śnie i przyśpieszyła kroku, kierując się w stronę wydziału, gdzie powinien teraz siedzieć Beau. Zauważyła go niedługo później i niemal biegiem zerwała się w jego stronę. Nikt, kogo potrąciła przy tym ramieniem, nawet nie mruknął żadnego złośliwego epitetu w jej stronę. Ludzie, z którymi stał jej przyjaciel, trącili go łokciem na jej widok i pokazali ruchem głowy, nie siląc się nawet na dyskrecję. Hope poczuła się dziwnie, kiedy zaprzestali wszelkich rozmów i jedynie wbili w nią swoje spojrzenia, ale bez słowa pociągnęła Beau za rękę w przeciwną stronę i ruszyła z nim w kierunku kawiarni.
 - Hope? Czy ty widziałaś się dzisiaj w lustrze? Masz cienie pod oczami jak te zombie z…
 - Beau, co się tutaj dzieje?! – nie dała mu dokończyć, przystając nagle i obracając się przodem do niego. Chłopak jedynie wzruszył ramionami. Wyglądał na osobę, która zupełnie nie rozumie, o co jej chodzi. Beau z reguły jej nie okłamywał, najwyraźniej więc rzeczywiście nie zauważył dotychczas niczego dziwnego… 
 - Coś nie tak? – spytał, a Hope pociągnęła go dalej.
         Kiedy popchnęła z impetem drzwi do kawiarni, wszyscy na nią spojrzeli. Przystanęła na chwilę, by obejrzeć ich miny. Niemal na każdej twarzy plątał się jakiś dziwny uśmieszek, niektóre osoby wbijały wzrok w talerz… Beau chyba zrozumiał, o co jej chodzi, bo sam pociągnął stojącą niczym słup soli dziewczynę w stronę najbliższego stolika i usadził ją tuż obok siebie, wciąż nie puszczając jej spoconej dłoni. Hope nie wyglądała najlepiej. Była blada i wyraźnie niewyspana. W dodatku rozglądała się wokół siebie, jakby otaczało ją stado wilków. Beau czuł, że musi ją uspokoić, jeśli nie chce, by dziewczyna oszalała.
 - To jest nie tak – odparła w końcu. – O co im chodzi?
 - Och, przesadzasz. Na mnie zawsze tak reagują… - powiedział spokojnie, przeczesując swoje włosy. Kiedy spotkał się z jej wymownym spojrzeniem, zastygł w bezruchu.
 - Na ciebie tak, bo się wyróżniasz. – warknęła. - Wyglądasz inaczej niż wszyscy. A ja? Powiedz, Beau, zmieniłam się jakoś od wczoraj?
 - Ach, więc ty nic nie wiesz… To, co się stało w klubie, to znaczy ta bójka, w której brał udział twój brat… Rozniosło się po uczelni, to wszystko. Ludzie znają Dwayne’a, więc i ciebie kojarzą. – Beau ze zdziwieniem zauważył, jak na dźwięk słowa brat Hope denerwuje się jakby jeszcze bardziej, ale postanowił to przemilczeć, nie mając nawet odwagi wypytywać przyjaciółki, jak ta cała awantura zakończyła się po ich powrocie do domu. Seth był wściekły, a z tego, co zdążyła opowiedzieć im brunetka, nie oszczędzał nikogo, nawet jej. 
 - Nie mówisz mi wszystkiego, prawda? – spytała cicho, nachylając się nad stolikiem.
 - Chodzi plotka, że pobili się o ciebie. Powiedz, jak to naprawdę było?
         Hope jedynie uśmiechnęła się nerwowo, szybko analizując w głowie jak wiele może powiedzieć, jak wiele Beau już wie, a ile się domyśla. Przez krótką chwilę wpatrywała się w przestrzeń za chłopakiem, po czym odważyła się, by odpowiedzieć.
 - Dwayne mnie obraził… A Seth szybko się denerwuje – wzruszyła ramionami, starając się wyglądać na osobę, która nie do końca dba o to, co mówi. Nie chciała wymyślać żadnych dokładniejszych wyjaśnień, by się nie pogubić. Zbyt wiele szczegółów może zresztą łatwo wydać kłamcę, a Beau musiał doskonale o tym wiedzieć… Hope, jako osoba, która kłamać nie potrafi, musiała mieć się na baczności. Białowłosy wyglądał jednak na usatysfakcjonowanego tą odpowiedzią. Nie był wścibski, nigdy nie wypytywał o zbyt wiele. Podejrzliwy stawał się dopiero wtedy, kiedy komuś z jego przyjaciół groziło niebezpieczeństwo, ale tym razem najwyraźniej go nie dostrzegł. Hope odetchnęłaby z ulgą, gdyby tylko nie zaprzepaściłoby to całych jej wcześniejszych starań.
 - Wpadniesz dziś do Ashley?
 - Tak, już mnie zaprosiła – odparła spokojnie brunetka.
 - A Seth? Idzie z tobą?
 - Nie musi wszędzie ze mną łazić… - mruknęła trochę oburzona, po czym łapiąc za swój portfel oddaliła się w kierunku automatu z kawą. Miała serdecznie dosyć zaprzątania sobie głowy brunetem, a jednak nie mogła przestać zastanawiać się, czy kiedy wróci do domu, on już tam będzie… Zniknął wczoraj, wyszedł tak, jak stał. Z kpiącym uśmiechem przyklejonym do wyschniętych ust. Z mieszaniną gniewu i rozbawienia w oczach. Starając się udawać, że zupełnie nie ruszają go słowa Hope. Niejednego pewnie by nabrał. Brunetka przebywała z nim jednak wystarczająco długo, by poznać jego reakcje. Jak bardzo nieludzkie by nie były…


* * *

Było po siedemnastej, kiedy zajechał pod swój stary blok, resztę drogi postanawiając przebyć pieszo. Trochę żałował, że nie będzie go tu, by zobaczyć minę ojca, gdy przez okno dostrzeże jego samochód, ale nie chciał marnować czasu na użeranie się z nim i wolał spożytkować energię na coś zupełnie innego niż kłótnie.
Choć odkąd ostatnio był w Basin City minęło już trochę czasu, nic nie miało prawa się tu zmienić. Te same, stare ulice, oświetlone słabym, jesiennym słońcem były równie obskurne i równie zabrudzone co zwykle, może jedynie trochę bardziej zapełnione przez plączących się bez sensu ludzi. Szczekające bez końca psy zagłuszały wszelkie jego myśli, a krzyki biegających wokół bloków dzieci tylko dopełniały całości. Niemal z ulgą wślizgnął się do jednej z klatek, wdychając znajomy zapach stęchlizny, który od zawsze tutaj wyczuwał i skierował się schodami na ostatnie piętro. Klatka była stara i zaniedbana, w niektórych drewnianych stopniach widniały spore dziury, a farba ze ścian niemal w całości już odlazła, pozostawiając po sobie szary, zabrudzony tynk. To miejsce wyglądało trochę jak nawiedzone. Schody były wysokie i zdawały się nie mieć końca, a z każdym kolejnym piętrem wszystko wokół było jeszcze bardziej zniszczone. Już w połowie drogi słyszał głośną, dudniącą muzykę. Mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie.
Nareszcie w domu.

Chociaż był środek dnia, nie spodziewał się zastać wszystkich gdzie indziej, niż właśnie tutaj. Było dość zimno, więc nie mogli przesiadywać na dworze, a dom Lacey był dla nich idealną miejscówką. Jej matka pracowała długo, a na dodatek miała serdecznie gdzieś co robią jej córki i kto przebywa w ich domu. Kiedy przychodziła, wystarczyło zwinąć się z jej sypialni i salonu, a reszta pokoi pozostawała do ich dyspozycji. Mieszkanie urządzone na dawnym strychu było duże, nigdy więc nie mieli problemu, by się pomieścić. Jeżeli Seth chciał kiedykolwiek odnaleźć swoich znajomych bez użycia telefonu, zawsze pierwsze swoje kroki kierował tutaj.
Nawet jeśli nie znalazł swoich przyjaciół, zawsze znalazł odrobinę rozrywki… Czasem nawet bardziej mu to odpowiadało.
Zamiast walić w drzwi, starając się być głośniejszym od muzyki, spokojnie odpalił papierosa i oparł się o ścianę tuż obok, czekając, aż piosenka się skończy, by skorzystać z chwili ciszy. W tym samym czasie rozglądał się po zakamarkach, których od dawna już nie odwiedzał, a które naprawdę lubił pomimo nienajlepszego zapachu i niespecjalnie estetycznego wyglądu. Oprócz wejścia do domu Lacey, na tym piętrze nie znajdowało się już nic, poza kawałkiem przestrzeni bez okien, gdzie zawsze było ciemno i gdzie nikt nigdy nie wchodził. Gdy Lacey w napływie szału wyrzucała z domu swoją młodszą siostrę, Seth często przesiadywał z nią w tej zaciemnionej części, a po klatce roznosiły się jedynie ich głośne oddechy i odgłos przerywanych co chwilę pocałunków… Mała nie bała się pobrudzić i za to chyba Seth lubił ją najbardziej. Sama przyznawała, że nudzi ją jej własne łóżko. Miała dopiero osiemnaście lat, szukała wrażeń… A on jej ich dostarczał. Na swój sposób się uzupełniali. Dopóki Lacey nie miała nic przeciwko, bawił się nią, jak chciał. A Lacey z reguły w ogóle to nie obchodziło...

Zdążył już wypalić swojego papierosa do końca, ale muzyka wciąż nie cichła ani na moment. Kilka razy uderzył więc pięścią w drzwi, nie licząc na odzew. Ku jego zdziwieniu, ktoś w środku przyciszył jednak muzykę. Uderzył jeszcze raz, widząc jak drzwi lekko skaczą pod wpływem jego pięści. To stare drewno rozpadłoby się pewnie, gdyby ktoś tylko porządnie w nie kopnął, ale właściciele domu najwyraźniej mieli to gdzieś, skoro drzwi wciąż stały na swoim miejscu. Nie zdziwiłby się nawet, gdyby były otwarte...
 - Lacey, ktoś napierdala ci w drzwi! – usłyszał ze środka głos Chrisa i zapukał jeszcze raz, mając już serdecznie dosyć stania na tej klatce. Jego przyjaciółce się jednak nie śpieszyło…
 - Niech spierdala! – Dobiegła go jej wyraźna odpowiedź - bełkot, który zagłuszył muzykę. Seth uśmiechnął się pod nosem i zapukał jeszcze raz. Usłyszał kroki tuż przed drzwiami i już w chwilę później przed jego oczami pojawił się Chris, uśmiechnięty od ucha do ucha. Na jego widok zaczął krzyczeć coś niezrozumiałego i od razu przytulił kumpla, wprowadzając go do środka. Lacey z pokoju obok wrzeszczała, by przestał się drzeć.
 - Stul pysk, mała! Zgadnijcie, kurwa, kto wrócił! – Chris wszedł do pokoju przed Setem, ciesząc się jak dziecko. Był tak naćpany, że Seth dziwił się, że w ogóle jeszcze kontaktował, ale nie to było teraz ważne. Przeszedł przez niewielki przedpokój i wszedł do salonu, gdzie od razu zobaczył Marka i Stana, dwóch ze swoich bardziej zaufanych znajomych. Nie zdążył się nawet przywitać, kiedy poczuł na sobie ciężar uwieszającej się na jego ramionach dziewczyny. Lacey wskoczyła na niego, zaplatając swoje długie nogi wokół jego bioder i mocno tuląc się do jego szyi, omal go przy tym nie zgniatając. Próbował ją zrzucić, ale trzymała się zbyt mocno. W efekcie jedynie wierzgała na jego ciele, ocierając się o niego nie tam, gdzie powinna i śmiejąc mu się w twarz, by po chwili złożyć na jego ustach krótki, przyjacielski pocałunek.
  - Fe, śmierdzisz fajkami! – krzyknęła mu do ucha, zagłuszając na nowo dudniącą głośno muzykę. Był zdziwiony, że dała radę to wyczuć, w całym pokoju było bowiem siwo od dymu i wszędzie unosił się charakterystyczny zapach marihuany… – Tęskniłam za tobą.
 - Wiem. A teraz złaź – zrzucił ją w końcu, a dziewczyna z hukiem wylądowała na rozłożonym na środku pokoju dywanie. Seth spojrzał na nią trochę zaniepokojony, ale kiedy zaczęła śmiać się do tego stopnia, że chwilami brakowało jej już oddechu, pozostawił ją samej sobie i poszedł przywitać się z kolegami.
 - Stary, gdzieś ty był tyle czasu?
 - Długa historia – mruknął tylko, zupełnie nie w nastroju, by cokolwiek im teraz wyjaśniać, po czym złapał jedną z tabletek rozsypanych po stoliku tuż przed nim i obejrzał ją dokładnie. – Czyje to?
 - Moje. Bierz, nie pytaj.
 - Jeśli ta mała się tym tak załatwiła – Seth spojrzał na wciąż turlającą się po dywanie Lacey i kucającego tuż przy niej Chrisa, który bezskutecznie starał się ją uspokoić – to nie wiem, czy to przeżyję. Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś jadłem. 
 - To nie chcesz? 
- Wręcz przeciwnie – połknął prędko jedną z tabletek i popił ją podanym mu przez Stana piwem. Przez chwilę rozglądał się jeszcze po pomieszczeniu. Poza walającymi się wszędzie butelkami i rozwaloną szafką, z której powypadały wszystkie ubrania zakrywające teraz większą część starej, drewnianej podłogi, czegoś mu tu jeszcze brakowało. W końcu zauważył stary fotel stojący w kącie i przypomniał sobie, jaki element pasowałby mu jeszcze do obrazka…
         To miejsce od zawsze zajmowała Jordan, od kiedy tylko ją poznał. Siedziała tam, godzinami pijąc jedno piwo i obserwowała, co dzieje się w domu, rzadko sama biorąc udział w rozmowie. Kiedy zauważała, że Seth na nią patrzy, zawsze słodko się uśmiechała. Często też chwilę później znikała, udając się do łazienki, swojej sypialni, albo na korytarz i nigdy nie wracała wcześniej, niż on do niej nie dołączył. W swoim uporze dorównywała starszemu rodzeństwu. Jeśli Seth akurat nie miał ochoty dołączyć do niej w łazience, siedziała w niej zwykle do końca każdej imprezy, blokując dostęp gościom siostry. Lacey tego nie znosiła i pewnie tylko dlatego nie miała nic przeciwko, żeby Seth z nią sypiał. Gdyby zabroniła tego jej lub jemu (zakładając, że by posłuchał), Jordan była gotowa roznieść cały jej dom i zrujnować doszczętnie jej życie towarzyskie. Wyjawić wszystkie sekrety mamie… Lacey wolała z nią nie zadzierać. Młodsze rodzeństwo bywa niebezpieczne.
 - Lacey, mała jest u siebie? – spytał, kiedy dziewczynapodniosła się w końcu z podłogi, a ta niemal od razu zmierzyła go morderczym spojrzeniem. Nie wiedział, o co jej chodzi, ale znając ją nawet nie musiał prosić o wyjaśnienia. Był pewien, że sama lada moment wykrzyczy mu je w twarz, kiedy tylko się w niej wystarczająco zagotuje. Była chyba jedyną osobą, której pozwalał na coś takiego.
 - Seth, odjebało ci?! Ona czeka na ciebie od dnia, kiedy zniknąłeś, ciągle pyta mnie, kiedy wrócisz, a ty chcesz się jej pokazać… z tym na szyi? – wskazała na kilka malinek po lewej stronie jego karku, a on jedynie się zaśmiał. – To moja młodsza siostra i nie pozwolę, żeby po raz kolejny musiała oglądać, jaka z ciebie męska zdzira! 
 - Pierdol się. Nie zabronisz mi tam iść, pytałem tylko, czy jest w domu. Po twojej minie widzę, że jest – odparł beztrosko, odchodząc w stronę znajomej sypialni. Lacey dogoniła go w progu.
 - To chociaż to zakryj! – krzyknęła. 
 - Czym? 
 - Poczekaj – Przez chwilę jej drobne rączki majstrowały coś w okolicach kaptura jego bluzy, a z kobiecych ust wydostawały się zniecierpliwione westchnienia. Nie potrafiła zakryć tych śladów, były zbyt wysoko, ale kiedy naciągnęła lekko jego bluzę, chociaż po części nie rzucały się tak w oczy. Bądź co bądź dumna z siebie, cofnęła się o krok i spojrzała poważnie na przyjaciela.
 – Nie ruszaj tego, jasne?
 - Jasne – odparł, na co dziewczyna cicho odetchnęła z ulgą. W tym samym momencie usłyszała krzyk i zobaczyła, jak Stan pochyla się bezradnie nad rozbitą, szklaną ramką na zdjęcia, która wcześniej stała na jej komodzie. Kiedy już miała zacząć się wydzierać, przed jej oczami coś szybko przeleciało, na moment zakrywając jej widok. Materiał wylądował na oparciu fotela tuż przed jej nosem, a Lacey od razu rozpoznała, co to. Kiedy odwróciła się w stronę Seta, stał już przed drzwiami sypialni jej siostry, uśmiechając się do niej, w samej koszulce. 
 - Skurwiel! – krzyknęła za nim, niepewna, czy w ogóle ją usłyszy. Zaraz potem przeniosła wzrok z powrotem na Stana – Oboje nimi jesteście! Sprzątaj to! 


         Kiedy zajrzał do jej pokoju, zdziwiło go, że był niemal w całości zaciemniony. Jedynym źródłem światła był ekran laptopa, którego Jordan trzymała na kolanach. To wystarczyło, by ujrzał jej twarz. Śliczną, dziewczęcą buźkę, przez którą wyglądała jak laleczka. Jordan była zbyt skupiona na tym, co działo się na ekranie, by zauważyć, że jej drzwi się otwierają. Miała słuchawki w uszach i skupienie wymalowane na swojej opalonej twarzy. Prawdopodobnie oglądała jakiś film, był tego niemal pewien, kiedy zachichotała cichutko w stronę urządzenia. Uśmiechnął się pod nosem i wszedł do jej pokoju. Jeszcze chwilę przyglądał jej się w ciszy; wyglądała tak uroczo, że nie chciał jej przeszkadzać. W końcu zapalił światło, dostrzegając w końcu całą jej postać. Prędko omiótł wzrokiem chude nogi odkryte przez krótkie spodenki i ładny biust w wydekoltowanej koszulce. Nim zaskoczona zdążyła ściągnąć słuchawki, siedział już na łóżku, tuż za jej plecami. Jako jedyna, Jordan nie piszczała na jego widok. Uśmiechnęła się jedynie szeroko i pozwoliła mu się do siebie przytulić. 
 - Wiedziałam, że w końcu wrócisz – szepnęła, kiedy przyciągnął ją do siebie i objął wyjątkowo mocno. Odłożyła komputer na bok i położyła głowę na jego ramieniu. Tęskniła, choć wszyscy wokół wyśmiewali jej przywiązanie do tego mężczyzny. Nie liczyła się z ich zdaniem, wierząc, że do niej wróci. I w końcu miała poczucie, że się nie myliła.
 - Skąd mogłaś wiedzieć?
 - Znam cię. – odpowiedziała, na co chłopak jedynie głośno się zaśmiał. Nienawidziła, kiedy to robił, ale w tym momencie była w stanie wszystko mu wybaczyć.  – Gdzie byłeś?
 - Mam już dosyć tego pytania na dziś, wiesz?
 - A odpowiedziałeś chociaż raz? – Wtuliła się w jego ramiona, kiedy poczuła, jak jego dłonie delikatnie podciągają jej koszulkę. Zamruczała, nawet nie licząc już na odpowiedź, ale chłopak przestał po chwili, pozostawiając ją z ogromnym niedosytem.
 - Nie – odparł jedynie, po czym zanurzył twarz w jej włosach. – I nie mam zamiaru.
 - Okej… To już nieważne. Grunt, że do nas wróciłeś.
         Zgrabnym ruchem Jordan przesunęła się tak, by usiąść naprzeciwko niego, a kiedy tylko spojrzała w jego oczy, nie mogła się powstrzymać. Uśmiechnęła się nieśmiało, po czym musnęła jego usta, zapraszając go, by jak zwykle przejął kontrolę. Chłopak jednak nie ruszył się z miejsca. Poddał się jej pocałunkowi, ale kiedy tylko się odsunęła, nie kontynuował go, jak to miał w zwyczaju. Jordan sądziła, że po tak długim czasie rozłąki pewnie rzuci się na nią jak zwierzę, nie dając jej nawet czasu na zaczerpnięcie oddechu, ale było wręcz na odwrót. Pomimo wszystko nie miała zamiaru się jednak poddać. A Seth nie wyglądał na osobę, która chciałaby protestować… Kiedy wsunęła dłonie pod jego koszulkę, zdjął ją z siebie posłusznie i jedynie patrząc na nią z typowym dla siebie uśmieszkiem czekał, co będzie dalej. Chwilę później dziewczyna była już w samej bieliźnie, obcałowując go i dotykając rozgrzanej skóry, wtulając się w jego kark i składając na nim kilka pocałunków. Zamknęła oczy, by nie widzieć śladów innej na jego szyi… To nie było już istotne.
 - Najważniejsze, że wróciłeś… - szepnęła mu prosto do ucha.
 - A kto powiedział, że wróciłem? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy