Mocny
wiatr i zimny, siarczysty deszcz. W środku nocy nie ma prawdopodobnie nic
gorszego od uderzających w szybę gałęzi starego drzewa. Zwłaszcza, kiedy noc
jest jasna, rozświetlona mocnym światłem księżyca w pełni, uparcie
oświetlającego przez okno cały pokój, tworzącego przerażające cienie wokół
przedmiotów i na ścianach. Zwłaszcza, kiedy noc jest bezsenna.
Bywają
noce, kiedy nie śpimy nie dlatego, że nie możemy, ale dlatego, że nie chcemy.
To te chwile, kiedy robimy wszystko, byle tylko nie położyć się do łóżka.
Człowiek boi się zgasić światło, boi się ułożyć głowę na miękkiej poduszce i
chociaż zegar wybija uparcie coraz późniejsze godziny, z wytrwałością, której
sam by się po sobie nie spodziewał, robi wszystko, by odłożyć ten moment jak
najdalej w czasie. Bo gdy tylko głowa dotknie poduszki, a ciało zatopi się
lekko w miękkim materacu, do człowieka powracają myśli. Te same myśli, które
przez cały dzień, w świetle słońca, w gronie znajomych, wsłuchany w jazgot głośnej
muzyki, był w stanie niemal bez problemu od siebie odsunąć. Nagle, nakrywając
się kołdrą, nie mogąc zasnąć i po raz kolejny przewracając się na drugi bok,
odczuwa jak bardzo jest zraniony. Czuje pustkę, ból… Uczucia, których nie do
końca by się po sobie spodziewał. Po ciemku łzy szybciej lecą, nie powstrzymuje
ich myśl, że ktoś zobaczy, że ktoś będzie się śmiał… Człowiek musi być silny.
Ale kiedy zasypia, w te kilka minut, gdy jest tak naprawdę sam ze sobą, nawet
wbrew woli poddaje się emocjom. A minuty nader szybko zmieniają się w godziny…
Niektórzy
unikają łóżka, bo lubią do późna oglądać filmy, albo wracać do domu dopiero o
świcie. Inni nawet nie chcą patrzeć w jego stronę, bo świadomość, ile bólu może
przynieść ten zazwyczaj dobrze kojarzący się mebel, przyprawia ich o dreszcze.
Myśli, nad którymi człowiek jest w stanie zapanować w dzień, w nocy uderzają w
niego z podwójną siłą.
Tej
nocy Hope nie zmrużyła nawet oka. Najpierw starała się czymś zająć, później,
czując, że jest już na to zbyt zmęczona, leżała płasko na podłodze i wpatrzona
w sufit paliła kolejne papierosy. Jej okno pozostawało otwarte mimo zimna, a na
jej stopy kropił lodowaty deszcz. Hope nie myślała o niczym, niczego nie
planowała, nie marzyła, ani nie wspominała. Wpatrzona w ulatniający się dym
czuła, jak po jej policzkach spływają łzy, jak jej podrażnione oczy bolą coraz
bardziej. Nie było jej smutno, nie była zła, ani też zadowolona. Tkwiła w ciszy
gdzieś pomiędzy jawą a snem, nie zastanawiając się nad tym, jak wiele godzin
jej ciało spoczywa na twardej podłodze, jak mocno bolą ją plecy, jak
niewygodnie pali się w tej pozycji...
Gdy świt zastał ją z szeroko otwartymi oczami, wpatrującą się we własne,
wyciągnięte w górę dłonie, ocknęła się na chwilę by wstać ze swojego miejsca i
wyrzucić przez okno wszystkie uzbierane niedopałki. W pierwszych promieniach
słońca zdjęła z siebie wczorajsze ubrania i nago położyła się do łóżka, macając
ręką pościel, by wyczuć pod palcami swój niewielki telefon. Spojrzała na ekran,
ale od wieczora nic się na nim nie zmieniło – nie dotarła do niej żadna nowa
wiadomość, żadne nieodebrane połączenie...
Minęła piąta
trzydzieści. Seth wciąż nie wrócił do domu.
* * *
- Hope, spóźniłaś się. Znowu...
- Przepraszam. Mój autobus miał
opóźnienie. – Brunetka mocniej zacisnęła pięść na swojej torbie i przepchała
się pomiędzy stolikami, by dotrzeć do miejsca, które zajęła dla niej Ashley.
Usiadła na pustym krześle i powoli zaczęła wyciągać swoje notatki i potrzebne
książki. Pani Muffer tymczasem kontynuowała swój przerwany jej wtargnięciem
wywód, który musiał trwać już dość długo sądząc po niemal całej zapisanej przez
Ashley kartce.
- Wszyscy, mam nadzieję, mają książkę,
którą kazałam wam wypożyczyć. – Kobieta podniosła głos o kilka tonów,
rozglądając się po sali i ławkach zebranych studentów. Hope wyglądała przez
chwilę na zagubioną, ale Ashley prędko przesunęła swoją książkę na środek,
uśmiechając się do niej przyjaźnie. Przyzwyczaiła się już, że ostatnimi czasy
brunetka zachowywała się trochę dziwnie i niewiele wynosiła z wykładów,
nauczyła się więc myśleć i za siebie, i za nią. Zawsze zresztą to ona była tą
pilniejszą z przyjaciółek, nie widziała więc przeszkód, by pomagać swojej
bardziej roztrzepanej drugiej połowie. Brunetka posłała jej pełen wdzięczności uśmiech i spuściła wzrok
na okładkę, którą wyraźnie wskazywała palcem wykładowczyni.
- Jeśli się przyjrzycie, zobaczycie, że w
profil Freuda wrysowana jest naga kobieta. Ktoś wie, skąd takie połączenie?
- Freud tłumaczył wszystko ludzką
seksualnością… - odpowiedział prędko jeden ze studentów w pierwszej ławce, ale
pani Muffer kontynuowała swój wywód, jakby w ogóle tego nie usłyszała.
- Ta okładka pokazuje nam, z czym
powszechnie jest kojarzona psychoanaliza. Z czym? Ktoś wie? Z tropieniem
wszędzie przejawów popędu seksualnego. Freud uważał, że w człowieku działa para
popędów: popęd życia, czyli ludzka seksualność oraz popęd śmierci i
zniszczenia. Freud potrafił bardzo prosto wytłumaczyć zjawisko niszczenia oraz
poniżania człowieka przez innego człowieka. Jego teoria zakłada, że zawsze będą
istniały jednostki lub grupy, które nie będą w stanie poskromić swojego popędu
niszczenia...
Ashley
kilkukrotnie szturchnęła przyjaciółkę w ramię, chcąc pokazać jej, co robi ich
kolega z ławki tuż obok, ale ta nawet nie drgnęła, za bardzo zasłuchana w to, o
czym jest wykład. Przychodząc tu, nie wiedziała nawet, czego przyjdzie jej
słuchać. Przyzwyczaiła się raczej do nudnych , wielogodzinnych wywodów
wykładowców, z których nawet oni sami pewnie niewiele rozumieli, ten jednak, z
przyczyn oczywistych, bardzo ją zainteresował.
- Więc ci wykolejeńcy po prostu się z
tym urodzili? – Rozległ się głos w jednej z ławek za plecami dziewczyny, a pani
Muffer momentalnie ożywiła się jeszcze bardziej niż wcześniej. Najwyraźniej
temat ją fascynował, bo nie wykładała tak, jak zwykle. Jej monotonny ton głosu
dziś czasem nawet się zmieniał…
- Tak uważał Freud. Istnieją jednak
także inne teorie. Dużą popularnością cieszą się na przykład poglądy Alice
Miller. Jej teoria jest całkowicie różna od myślenia freudowskiego. Uważa ona,
że agresja i okrucieństwo człowieka nie wynikają z jego popędowej natury, ale
są powtórzeniem dziecięcych traum przemocy. Upraszczając, dorosły człowiek
odgrywa to, co sam zaznał jako dziecko.
- Czyli jeśli ktoś był katowany w
dzieciństwie przez ojca, w dorosłym życiu sam będzie bił swoje dziecko?
- To bardzo prawdopodobne. Może też
jednak ulokować swą agresję gdzie indziej. Jedno jest pewne – to, co otrzymał
jako dziecko, zostaje w nim. I pewnego dnia, prędzej czy później… wybuchnie! –
Jej głos przemienił się niemal w krzyk przy ostatnim słowie, a Ashley aż
podskoczyła na swoim miejscu. Chwilę później zaczęła chichotać, ale
przyjaciółka nie dołączyła do niej. Przez cały wykład nie zapisała też ani
jednego słowa. Jedynie uważnie słuchała…
- Hope, wszystko w porządku? – szepnęła
do niej blondynka, starając się nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Hope
spojrzała na nią trochę nieprzytomnym wzrokiem, jakby ledwo się obudziła. Pod
jej oczami widać było wyraźne, szare cienie.
- Co wydaje ci się bardziej
prawdopodobne? – odpowiedziała jej pytaniem, wbijając w blondynkę zaciekawione
spojrzenie.
- Co?
- Ludzie stają się potworami, bo tacy
się urodzili, czy dlatego, że ktoś kiedyś, w dzieciństwie, bardzo źle ich
potraktował?
- Nie wiem, Hope… Ale to, że ktoś taki
się rodzi, jakoś do mnie nie przemawia. Przemoc rodzi przemoc. Spytaj ojców,
którzy katują swoje dzieci, czy ktoś ich w życiu skrzywdził. – Ashley przerwała
na chwilę, ale kiedy Hope już miała odwrócić się z powrotem i wsłuchać w słowa
wykładowczyni, nagle zdecydowała się kontynuować. - Mój ojciec… Wiesz, jak
strasznie go nienawidziłam przez tyle lat, prawda? Jak strasznie nie lubię
patrzeć na mój brzuch i tę przeklętą bliznę!
- Tak…
- Kiedy on i mama się rozwodzili,
poznałam swojego dziadka. Ojca taty. To dopiero skurwiel. Przy nim mój ojciec
to aniołek… Wiesz, może coś w tym jest. Mój ojciec miał zniszczone dzieciństwo
i zniszczył je mnie. Tak, to ma sens… - Przyznała sama sobie, po czym odwróciła
się z powrotem w stronę tablicy, ale Hope jeszcze długo wpatrywała się w profil
przyjaciółki. Nie mogła przestać myśleć o Secie. O tym, czy jako dziecko był
katowany przez ojca… Może dlatego miał taki żal do matki? Nienawidził jej, bo
nie zabrała go z tego piekła? To byłoby całkiem logiczne. Wciąż jednak nie
potrafiła rozgryźć, dlaczego uwziął się właśnie na nią, na dziewczynę, która
nic mu przecież nie zrobiła…
A
może jednak? Być może przypominała mu kogoś… Kogoś, kto kiedyś go zranił?
W
głowie Hope od razu powstała nowa teoria. Wyobrażała sobie Setha jako chłopca,
co najwyżej kilkunastoletniego, zakochanego po raz pierwszy w dziewczynie,
która na to nie zasługiwała. Być może dowiedział się, że ta chodzi na imprezy i
zdradza go z kim popadnie, z mężczyznami, których nawet nie zna… A kiedy Hope
wsiadła tamtej nocy do jego samochodu, uznał ją za taką samą dziwkę, jaką była
tamta dziewczyna. Być może to wtedy ją znienawidził, być może mści się na niej
za coś, co zrobił mu kiedyś ktoś inny… Ktoś, kto bawił się nim, tak jak on
teraz bawi się ludźmi…
- Hope? Hope, nie notujesz?
- Co? – Brunetka poczuła się nagle
wyjątkowo zagubiona, powracając do sali, w której zajmowała miejsce, wyrwana
tak nagle z otchłani własnych myśli. Po bezsennych nocach zawsze miała problem
by odnaleźć się w otaczającym ją świecie. Częściej za to pozwalała sobie poddać
się w całości myślom, które ją ogarniały, a z każdą kolejną godziną jej
niewyspania myśli te stawały się coraz bardziej absurdalne… - Och, notuję. To
znaczy, zaraz zacznę…
- W porządku, możesz sobie ode mnie
skserować – zaśmiała się Ashley, widząc zmieszanie przyjaciółki. – Ciężka noc?
Wiesz, nie wiem czy masz ochotę, ale Beau przychodzi do mnie po południu…
Dołączysz do nas? Nie będziemy robić nic specjalnie ciekawego, ale pomyślałam,
że jeśli nie masz innych planów…
- Chętnie – Hope uśmiechnęła się do
niej, zdziwiona niepewnością w głosie blondynki. – Dziękuję.
Na
samą myśl, że tego popołudnia miałaby wracać do pustego domu i tak chciała
gdzieś uciec…
* * *
Chociaż
Matt wyraźnie słyszał odgłos muzyki, nikt nie reagował na jego pukanie. Było
już grubo po ósmej i powinien od dawna siedzieć na uczelni, ale skoro i tak był
już spóźniony na pierwszy wykład, postanowił zabrać po drodze kumpla, który
jednak najwyraźniej unikał jego towarzystwa. Chłopak walił w drzwi niemal
dziesięć minut, co jakiś czas wybierając na telefonie numer kolegi, ale nikt
nie odpowiadał. W końcu cofnął się odrobinę i złapał w dłonie garść żwiru,
rzucając w okno na górze co większymi kamyczkami. Kiedy i to nie pomogło,
ostatecznie wybrał numer siostry Tima. Dziewczyna miała tylko czternaście lat i
nigdy właściwie z nią nie rozmawiał, a jej numer posiadał tylko dlatego, że Tim
niejednokrotnie używał jego telefonu, ale powinna wiedzieć, gdzie podziewa się
jej brat. Zwłaszcza, że od pewnego czasu ten nie dawał znaku życia…
- Czego chcesz? – odezwał się
nieprzyjemny głos, który od razu go rozzłościł. Miał już ochotę nakrzyczeć na
tę małolatę za jej niewyparzony język, ale uznał to wyjątkowo nie na miejscu.
Zresztą ta od zawsze była za bardzo zbuntowana… Jeśli w ogóle się do kogoś
odzywała, były to raczej złośliwe syknięcia niż słowa.
- Szukam Tima. Co z nim? Miałem go
zabrać na uczelnię… Zawsze go podrzucam.
- On nie chce cię widzieć.
- Co?! Dlaczego?!
- Pa.
- Kate, do cholery! – krzyknął jeszcze,
ale w słuchawce pojawił się jedynie przerywany sygnał. Zrezygnowany Matt chciał
już odejść, mając nadzieję, że dowie się czegokolwiek później, ale nagle drzwi
wejściowe tuż przed jego twarzą otworzyły się, a w nich chłopak zobaczył niższą
od siebie o głowę blondynkę w wyciągniętym dresie i rozmazanym makijażu.
- Nie chce cię widzieć – powtórzyła
jeszcze bardziej dobitnie Kate. – Dlatego masz szczęście, że się z nim
pokłóciłam. Wejdź.
Kiedy
Matt wszedł do sypialni kumpla, przez moment nie mógł skojarzyć, co to za
zapach, który czuć było nawet przez drzwi. Po chwili go jednak rozpoznał – to
był ten sam odór, który często można było spotkać w szpitalach; zapach środków,
którymi przemywa się rany, jodyny oraz bandaży. Chłopak nie mógł uwierzyć
własnym oczom. W zaciemnionej sypialni na wpół siedział, na wpół leżał jego
przyjaciel, niemal cały pokryty opatrunkami, które pewnie należałoby zmienić
już dawno. Niektóre z nich były prawie czarne od krwi. Kiedy tylko Matt wszedł
do pokoju, Tim od razu zakrył swoje ciało kołdrą, ale i tak nie zdołał zakryć
wszystkich obrażeń. Na jego twarzy widać było kilka przecięć… Chłopak miał
zamknięte oczy i oburzony wyraz twarzy. Najwyraźniej rzeczywiście nie chciał,
by ktoś oglądał go w tym stanie. Matt jednak nie zniechęcił się. Podszedł do
łóżka, zamykając za sobą drzwi i dokładnie przyjrzał się sinej twarzy swojego
kolegi. Była bardzo spuchnięta i miejscami czysto fioletowa. Gdyby nie to, że
ten chłopak leżał w łóżku Tima, Matt miałby problem z rozpoznaniem go pod tymi
wszystkimi obrażeniami.
- O… kurwa…. – szepnął jedynie bardziej
do siebie niż do niego, starając się nie gapić na przyjaciela, choć nie było to
wcale łatwe. W jego głowie kotłowało się. Był niemal pewien, dlaczego kumpel wygląda
tak, a nie inaczej i był wściekły, że jakoś tego nie powstrzymał... Że nie jest
w stanie tego powstrzymać.
- Po co przylazłeś?
- Co ci się stało?! – Matt nie mógł się
oprzeć, by nie obejrzeć kilku opakowań leków ustawionych na nocnej szafce. Większość
z nich to mocne środki przeciwbólowe. Mama Tima była lekarką, pewnie dlatego
trzymała syna w domu, zamiast wysłać go do szpitala. Pod kołdrą wyraźnie
odznaczał się twardy gips…
- Nie twój interes. Czego chcesz?
- Myślałem, że sobie wylosował…
- Co ty pieprzysz?
- Nie wiedziałem, czemu przyszedł tylko
do mnie! Myślałem, że sobie mnie wylosował, albo wybrał w jakiś inny, chory
sposób…
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz –
odburknął zniecierpliwiony Tim. Wyraźnie dawał przyjacielowi do zrozumienia, że
chce, by ten już sobie poszedł, ale Matt był głuchy na jego sugestie. Poza tym
doskonale go rozumiał. On też nie chciał, by ludzie widzieli go z siniakami na
twarzy, zwłaszcza, że oni zawsze pytają wtedy, co się stało...
- Nie udawaj. Mi też zabronił o tym
gadać… To ten psychol, nie? Ten od tej dziewczyny Dwayne’a.
- Nie znam nikogo takiego…
- Kurwa, Tim, przecież mi możesz
powiedzieć! Patrz – Matt podniósł koszulkę, a oczom jego kolegi ukazał się
ostatni ślad na jego ciele – bandaż owinięty wokół żeber, po odchyleniu którego
widać było wyraźnie siną, czarną niemal skórę. – Dwa złamane żebra. Lekarz
mówi, że musi minąć sporo czasu, zanim
to się zrośnie… O mały włos jedno z nich nie przebiłoby mi płuca. Ale… wiesz…
Tak patrząc na to, w jakim jesteś stanie, to mnie chyba trochę oszczędził…
- Matt, nie mam zielonego pojęcia, o
kim ty kurwa mówisz! Wyjdź stąd i nie wracaj, a jak piśniesz komuś o tym choć
słówkiem, to przysięgam, że cię uduszę! Miałem wypadek samochodowy, dziwnie się
złożyło, że akurat wtedy, kiedy ciebie pobił jakiś psychol, ale zdarza się,
nie?! Odpierdol się, człowieku….
- To dlaczego jesteś taki nerwowy?
Kurwa, siedzimy w jakimś gównie przez jebanego Dwayne’a! Nie widzisz tego?!
- Ja w niczym nie siedzę. Rozjebałem
auto ojca, więc może jedynie w tym.
- Dobra, jak nie chcesz gadać, twoja
sprawa… - Matt odwrócił się na pięcie i już miał odejść, kiedy zobaczył, że w
drzwiach stoi Kate, przypatrująca mu się ze swoją zwyczajną nienawiścią w
oczach. Jej wzrok był wyjątkowo przenikający i przerażał go czasem, choć była
jedynie dzieckiem. Stała pośrodku przejścia, nie pozwalając mu wyjść. Tim
posłał jej tylko zniecierpliwione spojrzenie. Nikt nie zazdrościł mu mieszkania
z tym małym potworem.
- Nie panikuj, Matt – odezwała się cicho
Kate, niemal nie otwierając ust przy wymawianiu kolejnych słów. – On nie chce
was. To jego sposób, by nastraszyć Dwayne’a – uśmiechnęła się sama do siebie i
odeszła, nie czekając na odpowiedź. Matt jedynie wzruszył ramionami.
- Twoja siostra może mieć rację, Tim –
mruknął pod nosem. – Jest tak samo pierdolnięta jak ten psychol!
* * *
Hope
czuła się dziwnie, wychodząc z sali po pierwszym wykładzie. Opuszczona przez
Ashley, która musiała prędko pędzić na kolejne zajęcia, szła sama korytarzem
pełnym ludzi, a każdy z nich wydawał się
patrzeć na nią kątem oka. Z początku zwalała to dziwne uczucie na swoje
niewyspanie, ale prędko zauważyła, że coś naprawdę jest nie tak.
Kiedy
przechodziła obok grupek rozmawiających osób, nagle wokół robiło się
podejrzanie cicho. Czuła na swoich plecach ludzkie spojrzenia, słyszała szepty,
choć nie do końca wiedziała, z której strony dochodzą. Mijając kolejnych ludzi,
patrzyła im w oczy. Wszyscy odwracali wzrok, jedynie czasem nerwowo
spoglądając, czy wciąż patrzy. Niektórzy chichotali. Poczuła się jak w jakimś
chorym śnie i przyśpieszyła kroku, kierując się w stronę wydziału, gdzie
powinien teraz siedzieć Beau. Zauważyła go niedługo później i niemal biegiem
zerwała się w jego stronę. Nikt, kogo potrąciła przy tym ramieniem, nawet nie
mruknął żadnego złośliwego epitetu w jej stronę. Ludzie, z którymi stał jej
przyjaciel, trącili go łokciem na jej widok i pokazali ruchem głowy, nie siląc
się nawet na dyskrecję. Hope poczuła się dziwnie, kiedy zaprzestali wszelkich
rozmów i jedynie wbili w nią swoje spojrzenia, ale bez słowa pociągnęła Beau za
rękę w przeciwną stronę i ruszyła z nim w kierunku kawiarni.
- Hope? Czy ty widziałaś się dzisiaj w
lustrze? Masz cienie pod oczami jak te zombie z…
- Beau, co się tutaj dzieje?! – nie dała
mu dokończyć, przystając nagle i obracając się przodem do niego. Chłopak
jedynie wzruszył ramionami. Wyglądał na osobę, która zupełnie nie rozumie, o co
jej chodzi. Beau z reguły jej nie okłamywał, najwyraźniej więc rzeczywiście nie
zauważył dotychczas niczego dziwnego…
- Coś nie tak? – spytał, a Hope
pociągnęła go dalej.
Kiedy
popchnęła z impetem drzwi do kawiarni, wszyscy na nią spojrzeli. Przystanęła na
chwilę, by obejrzeć ich miny. Niemal na każdej twarzy plątał się jakiś dziwny
uśmieszek, niektóre osoby wbijały wzrok w talerz… Beau chyba zrozumiał, o co
jej chodzi, bo sam pociągnął stojącą niczym słup soli dziewczynę w stronę
najbliższego stolika i usadził ją tuż obok siebie, wciąż nie puszczając jej
spoconej dłoni. Hope nie wyglądała najlepiej. Była blada i wyraźnie niewyspana.
W dodatku rozglądała się wokół siebie, jakby otaczało ją stado wilków. Beau
czuł, że musi ją uspokoić, jeśli nie chce, by dziewczyna oszalała.
- To jest nie tak – odparła w końcu. – O
co im chodzi?
- Och, przesadzasz. Na mnie zawsze tak
reagują… - powiedział spokojnie, przeczesując swoje włosy. Kiedy spotkał się z
jej wymownym spojrzeniem, zastygł w bezruchu.
- Na ciebie tak, bo się wyróżniasz. –
warknęła. - Wyglądasz inaczej niż wszyscy. A ja? Powiedz, Beau, zmieniłam się jakoś
od wczoraj?
- Ach, więc ty nic nie wiesz… To, co się
stało w klubie, to znaczy ta bójka, w której brał udział twój brat… Rozniosło
się po uczelni, to wszystko. Ludzie znają Dwayne’a, więc i ciebie kojarzą. –
Beau ze zdziwieniem zauważył, jak na dźwięk słowa brat Hope denerwuje się jakby jeszcze bardziej, ale postanowił to
przemilczeć, nie mając nawet odwagi wypytywać przyjaciółki, jak ta cała
awantura zakończyła się po ich powrocie do domu. Seth był wściekły, a z tego,
co zdążyła opowiedzieć im brunetka, nie oszczędzał nikogo, nawet jej.
- Nie mówisz mi wszystkiego, prawda? –
spytała cicho, nachylając się nad stolikiem.
- Chodzi plotka, że pobili się o ciebie.
Powiedz, jak to naprawdę było?
Hope jedynie uśmiechnęła się nerwowo,
szybko analizując w głowie jak wiele może powiedzieć, jak wiele Beau już wie, a
ile się domyśla. Przez krótką chwilę wpatrywała się w przestrzeń za chłopakiem,
po czym odważyła się, by odpowiedzieć.
- Dwayne mnie obraził… A Seth szybko się
denerwuje – wzruszyła ramionami, starając się wyglądać na osobę, która nie do
końca dba o to, co mówi. Nie chciała wymyślać żadnych dokładniejszych
wyjaśnień, by się nie pogubić. Zbyt wiele szczegółów może zresztą łatwo wydać
kłamcę, a Beau musiał doskonale o tym wiedzieć… Hope, jako osoba, która kłamać
nie potrafi, musiała mieć się na baczności. Białowłosy wyglądał jednak na
usatysfakcjonowanego tą odpowiedzią. Nie był wścibski, nigdy nie wypytywał o
zbyt wiele. Podejrzliwy stawał się dopiero wtedy, kiedy komuś z jego przyjaciół
groziło niebezpieczeństwo, ale tym razem najwyraźniej go nie dostrzegł. Hope
odetchnęłaby z ulgą, gdyby tylko nie zaprzepaściłoby to całych jej
wcześniejszych starań.
- Wpadniesz dziś do Ashley?
- Tak, już mnie zaprosiła – odparła
spokojnie brunetka.
- A Seth? Idzie z tobą?
- Nie musi wszędzie ze mną łazić… -
mruknęła trochę oburzona, po czym łapiąc za swój portfel oddaliła się w
kierunku automatu z kawą. Miała serdecznie dosyć zaprzątania sobie głowy
brunetem, a jednak nie mogła przestać zastanawiać się, czy kiedy wróci do domu,
on już tam będzie… Zniknął wczoraj, wyszedł tak, jak stał. Z kpiącym uśmiechem
przyklejonym do wyschniętych ust. Z mieszaniną gniewu i rozbawienia w oczach.
Starając się udawać, że zupełnie nie ruszają go słowa Hope. Niejednego pewnie by
nabrał. Brunetka przebywała z nim jednak wystarczająco długo, by poznać jego
reakcje. Jak bardzo nieludzkie by nie były…
* * *
Było po
siedemnastej, kiedy zajechał pod swój stary blok, resztę drogi postanawiając
przebyć pieszo. Trochę żałował, że nie będzie go tu, by zobaczyć minę ojca, gdy
przez okno dostrzeże jego samochód, ale nie chciał marnować czasu na użeranie
się z nim i wolał spożytkować energię na coś zupełnie innego niż kłótnie.
Choć odkąd ostatnio
był w Basin City minęło już trochę czasu, nic nie miało prawa się tu zmienić.
Te same, stare ulice, oświetlone słabym, jesiennym słońcem były równie obskurne
i równie zabrudzone co zwykle, może jedynie trochę bardziej zapełnione przez
plączących się bez sensu ludzi. Szczekające bez końca psy zagłuszały wszelkie
jego myśli, a krzyki biegających wokół bloków dzieci tylko dopełniały całości.
Niemal z ulgą wślizgnął się do jednej z klatek, wdychając znajomy zapach
stęchlizny, który od zawsze tutaj wyczuwał i skierował się schodami na ostatnie
piętro. Klatka była stara i zaniedbana, w niektórych drewnianych stopniach
widniały spore dziury, a farba ze ścian niemal w całości już odlazła,
pozostawiając po sobie szary, zabrudzony tynk. To miejsce wyglądało trochę jak
nawiedzone. Schody były wysokie i zdawały się nie mieć końca, a z każdym
kolejnym piętrem wszystko wokół było jeszcze bardziej zniszczone. Już w połowie
drogi słyszał głośną, dudniącą muzykę. Mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie.
Nareszcie w domu.
Chociaż był środek
dnia, nie spodziewał się zastać wszystkich gdzie indziej, niż właśnie tutaj.
Było dość zimno, więc nie mogli przesiadywać na dworze, a dom Lacey był dla
nich idealną miejscówką. Jej matka pracowała długo, a na dodatek miała
serdecznie gdzieś co robią jej córki i kto przebywa w ich domu. Kiedy
przychodziła, wystarczyło zwinąć się z jej sypialni i salonu, a reszta pokoi
pozostawała do ich dyspozycji. Mieszkanie urządzone na dawnym strychu było
duże, nigdy więc nie mieli problemu, by się pomieścić. Jeżeli Seth chciał
kiedykolwiek odnaleźć swoich znajomych bez użycia telefonu, zawsze pierwsze
swoje kroki kierował tutaj.
Nawet jeśli nie
znalazł swoich przyjaciół, zawsze znalazł odrobinę rozrywki… Czasem nawet
bardziej mu to odpowiadało.
Zamiast walić w
drzwi, starając się być głośniejszym od muzyki, spokojnie odpalił papierosa i
oparł się o ścianę tuż obok, czekając, aż piosenka się skończy, by skorzystać z
chwili ciszy. W tym samym czasie rozglądał się po zakamarkach, których od dawna
już nie odwiedzał, a które naprawdę lubił pomimo nienajlepszego zapachu i
niespecjalnie estetycznego wyglądu. Oprócz wejścia do domu Lacey, na tym
piętrze nie znajdowało się już nic, poza kawałkiem przestrzeni bez okien, gdzie
zawsze było ciemno i gdzie nikt nigdy nie wchodził. Gdy Lacey w napływie szału
wyrzucała z domu swoją młodszą siostrę, Seth często przesiadywał z nią w tej
zaciemnionej części, a po klatce roznosiły się jedynie ich głośne oddechy i
odgłos przerywanych co chwilę pocałunków… Mała nie bała się pobrudzić i za to
chyba Seth lubił ją najbardziej. Sama przyznawała, że nudzi ją jej własne
łóżko. Miała dopiero osiemnaście lat, szukała wrażeń… A on jej ich dostarczał.
Na swój sposób się uzupełniali. Dopóki Lacey nie miała nic przeciwko, bawił się
nią, jak chciał. A Lacey z reguły w ogóle to nie obchodziło...
Zdążył już wypalić
swojego papierosa do końca, ale muzyka wciąż nie cichła ani na moment. Kilka
razy uderzył więc pięścią w drzwi, nie licząc na odzew. Ku jego zdziwieniu,
ktoś w środku przyciszył jednak muzykę. Uderzył jeszcze raz, widząc jak drzwi
lekko skaczą pod wpływem jego pięści. To stare drewno rozpadłoby się pewnie,
gdyby ktoś tylko porządnie w nie kopnął, ale właściciele domu najwyraźniej
mieli to gdzieś, skoro drzwi wciąż stały na swoim miejscu. Nie zdziwiłby się
nawet, gdyby były otwarte...
- Lacey, ktoś napierdala ci w drzwi! –
usłyszał ze środka głos Chrisa i zapukał jeszcze raz, mając już serdecznie
dosyć stania na tej klatce. Jego przyjaciółce się jednak nie śpieszyło…
- Niech spierdala! – Dobiegła go jej
wyraźna odpowiedź - bełkot, który zagłuszył muzykę. Seth uśmiechnął się pod
nosem i zapukał jeszcze raz. Usłyszał kroki tuż przed drzwiami i już w chwilę
później przed jego oczami pojawił się Chris, uśmiechnięty od ucha do ucha. Na
jego widok zaczął krzyczeć coś niezrozumiałego i od razu przytulił kumpla,
wprowadzając go do środka. Lacey z pokoju obok wrzeszczała, by przestał się
drzeć.
- Stul pysk, mała! Zgadnijcie, kurwa,
kto wrócił! – Chris wszedł do pokoju przed Setem, ciesząc się jak dziecko. Był
tak naćpany, że Seth dziwił się, że w ogóle jeszcze kontaktował, ale nie to
było teraz ważne. Przeszedł przez niewielki przedpokój i wszedł do salonu,
gdzie od razu zobaczył Marka i Stana, dwóch ze swoich bardziej zaufanych
znajomych. Nie zdążył się nawet przywitać, kiedy poczuł na sobie ciężar
uwieszającej się na jego ramionach dziewczyny. Lacey wskoczyła na niego,
zaplatając swoje długie nogi wokół jego bioder i mocno tuląc się do jego szyi,
omal go przy tym nie zgniatając. Próbował ją zrzucić, ale trzymała się zbyt
mocno. W efekcie jedynie wierzgała na jego ciele, ocierając się o niego nie
tam, gdzie powinna i śmiejąc mu się w twarz, by po chwili złożyć na jego ustach
krótki, przyjacielski pocałunek.
- Fe, śmierdzisz fajkami! – krzyknęła
mu do ucha, zagłuszając na nowo dudniącą głośno muzykę. Był zdziwiony, że dała
radę to wyczuć, w całym pokoju było bowiem siwo od dymu i wszędzie unosił się
charakterystyczny zapach marihuany… – Tęskniłam za tobą.
- Wiem. A teraz złaź – zrzucił ją w
końcu, a dziewczyna z hukiem wylądowała na rozłożonym na środku pokoju dywanie.
Seth spojrzał na nią trochę zaniepokojony, ale kiedy zaczęła śmiać się do tego
stopnia, że chwilami brakowało jej już oddechu, pozostawił ją samej sobie i
poszedł przywitać się z kolegami.
- Stary, gdzieś ty był tyle czasu?
- Długa historia – mruknął tylko,
zupełnie nie w nastroju, by cokolwiek im teraz wyjaśniać, po czym złapał jedną
z tabletek rozsypanych po stoliku tuż przed nim i obejrzał ją dokładnie. –
Czyje to?
- Moje. Bierz, nie pytaj.
- Jeśli ta mała się tym tak załatwiła –
Seth spojrzał na wciąż turlającą się po dywanie Lacey i kucającego tuż przy
niej Chrisa, który bezskutecznie starał się ją uspokoić – to nie wiem, czy to
przeżyję. Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś jadłem.
- To nie chcesz?
- Wręcz przeciwnie – połknął prędko jedną z tabletek i popił ją podanym mu
przez Stana piwem. Przez chwilę rozglądał się jeszcze po pomieszczeniu. Poza
walającymi się wszędzie butelkami i rozwaloną szafką, z której powypadały
wszystkie ubrania zakrywające teraz większą część starej, drewnianej podłogi,
czegoś mu tu jeszcze brakowało. W końcu zauważył stary fotel stojący w kącie i
przypomniał sobie, jaki element pasowałby mu jeszcze do obrazka…
To
miejsce od zawsze zajmowała Jordan, od kiedy tylko ją poznał. Siedziała tam, godzinami
pijąc jedno piwo i obserwowała, co dzieje się w domu, rzadko sama biorąc udział
w rozmowie. Kiedy zauważała, że Seth na nią patrzy, zawsze słodko się
uśmiechała. Często też chwilę później znikała, udając się do łazienki, swojej
sypialni, albo na korytarz i nigdy nie wracała wcześniej, niż on do niej nie
dołączył. W swoim uporze dorównywała starszemu rodzeństwu. Jeśli Seth akurat
nie miał ochoty dołączyć do niej w łazience, siedziała w niej zwykle do końca
każdej imprezy, blokując dostęp gościom siostry. Lacey tego nie znosiła i
pewnie tylko dlatego nie miała nic przeciwko, żeby Seth z nią sypiał. Gdyby
zabroniła tego jej lub jemu (zakładając, że by posłuchał), Jordan była gotowa
roznieść cały jej dom i zrujnować doszczętnie jej życie towarzyskie. Wyjawić
wszystkie sekrety mamie… Lacey wolała z nią nie zadzierać. Młodsze rodzeństwo
bywa niebezpieczne.
- Lacey, mała jest u siebie? – spytał, kiedy
dziewczynapodniosła się w końcu z podłogi, a ta niemal od razu zmierzyła go
morderczym spojrzeniem. Nie wiedział, o co jej chodzi, ale znając ją nawet nie
musiał prosić o wyjaśnienia. Był pewien, że sama lada moment wykrzyczy mu je w
twarz, kiedy tylko się w niej wystarczająco zagotuje. Była chyba jedyną osobą,
której pozwalał na coś takiego.
- Seth, odjebało ci?! Ona czeka na
ciebie od dnia, kiedy zniknąłeś, ciągle pyta mnie, kiedy wrócisz, a ty chcesz
się jej pokazać… z tym na szyi? – wskazała na kilka malinek po lewej stronie
jego karku, a on jedynie się zaśmiał. – To moja młodsza siostra i nie pozwolę,
żeby po raz kolejny musiała oglądać, jaka z ciebie męska zdzira!
- Pierdol się. Nie zabronisz mi tam iść,
pytałem tylko, czy jest w domu. Po twojej minie widzę, że jest – odparł
beztrosko, odchodząc w stronę znajomej sypialni. Lacey dogoniła go w progu.
- To chociaż to zakryj! – krzyknęła.
- Czym?
- Poczekaj – Przez chwilę jej drobne
rączki majstrowały coś w okolicach kaptura jego bluzy, a z kobiecych ust
wydostawały się zniecierpliwione westchnienia. Nie potrafiła zakryć tych
śladów, były zbyt wysoko, ale kiedy naciągnęła lekko jego bluzę, chociaż po
części nie rzucały się tak w oczy. Bądź co bądź dumna z siebie, cofnęła się o
krok i spojrzała poważnie na przyjaciela.
– Nie ruszaj tego, jasne?
- Jasne – odparł, na co dziewczyna cicho
odetchnęła z ulgą. W tym samym momencie usłyszała krzyk i zobaczyła, jak Stan
pochyla się bezradnie nad rozbitą, szklaną ramką na zdjęcia, która wcześniej
stała na jej komodzie. Kiedy już miała zacząć się wydzierać, przed jej oczami
coś szybko przeleciało, na moment zakrywając jej widok. Materiał wylądował na
oparciu fotela tuż przed jej nosem, a Lacey od razu rozpoznała, co to. Kiedy
odwróciła się w stronę Seta, stał już przed drzwiami sypialni jej siostry,
uśmiechając się do niej, w samej koszulce.
- Skurwiel! – krzyknęła za nim,
niepewna, czy w ogóle ją usłyszy. Zaraz potem przeniosła wzrok z powrotem na
Stana – Oboje nimi jesteście! Sprzątaj to!
Kiedy
zajrzał do jej pokoju, zdziwiło go, że był niemal w całości zaciemniony.
Jedynym źródłem światła był ekran laptopa, którego Jordan trzymała na kolanach.
To wystarczyło, by ujrzał jej twarz. Śliczną, dziewczęcą buźkę, przez którą
wyglądała jak laleczka. Jordan była zbyt skupiona na tym, co działo się na
ekranie, by zauważyć, że jej drzwi się otwierają. Miała słuchawki w uszach i
skupienie wymalowane na swojej opalonej twarzy. Prawdopodobnie oglądała jakiś
film, był tego niemal pewien, kiedy zachichotała cichutko w stronę urządzenia.
Uśmiechnął się pod nosem i wszedł do jej pokoju. Jeszcze chwilę przyglądał jej
się w ciszy; wyglądała tak uroczo, że nie chciał jej przeszkadzać. W końcu
zapalił światło, dostrzegając w końcu całą jej postać. Prędko omiótł wzrokiem
chude nogi odkryte przez krótkie spodenki i ładny biust w wydekoltowanej
koszulce. Nim zaskoczona zdążyła ściągnąć słuchawki, siedział już na łóżku, tuż
za jej plecami. Jako jedyna, Jordan nie piszczała na jego widok. Uśmiechnęła
się jedynie szeroko i pozwoliła mu się do siebie przytulić.
- Wiedziałam, że w końcu wrócisz –
szepnęła, kiedy przyciągnął ją do siebie i objął wyjątkowo mocno. Odłożyła
komputer na bok i położyła głowę na jego ramieniu. Tęskniła, choć wszyscy wokół
wyśmiewali jej przywiązanie do tego mężczyzny. Nie liczyła się z ich zdaniem,
wierząc, że do niej wróci. I w końcu miała poczucie, że się nie myliła.
- Skąd mogłaś wiedzieć?
- Znam cię. – odpowiedziała, na co
chłopak jedynie głośno się zaśmiał. Nienawidziła, kiedy to robił, ale w tym
momencie była w stanie wszystko mu wybaczyć.
– Gdzie byłeś?
- Mam już dosyć tego pytania na dziś,
wiesz?
- A odpowiedziałeś chociaż raz? –
Wtuliła się w jego ramiona, kiedy poczuła, jak jego dłonie delikatnie
podciągają jej koszulkę. Zamruczała, nawet nie licząc już na odpowiedź, ale
chłopak przestał po chwili, pozostawiając ją z ogromnym niedosytem.
- Nie – odparł jedynie, po czym zanurzył
twarz w jej włosach. – I nie mam zamiaru.
- Okej… To już nieważne. Grunt, że do
nas wróciłeś.
Zgrabnym
ruchem Jordan przesunęła się tak, by usiąść naprzeciwko niego, a kiedy tylko
spojrzała w jego oczy, nie mogła się powstrzymać. Uśmiechnęła się nieśmiało, po
czym musnęła jego usta, zapraszając go, by jak zwykle przejął kontrolę. Chłopak
jednak nie ruszył się z miejsca. Poddał się jej pocałunkowi, ale kiedy tylko
się odsunęła, nie kontynuował go, jak to miał w zwyczaju. Jordan sądziła, że po
tak długim czasie rozłąki pewnie rzuci się na nią jak zwierzę, nie dając jej
nawet czasu na zaczerpnięcie oddechu, ale było wręcz na odwrót. Pomimo wszystko
nie miała zamiaru się jednak poddać. A Seth nie wyglądał na osobę, która
chciałaby protestować… Kiedy wsunęła dłonie pod jego koszulkę, zdjął ją z
siebie posłusznie i jedynie patrząc na nią z typowym dla siebie uśmieszkiem
czekał, co będzie dalej. Chwilę później dziewczyna była już w samej bieliźnie,
obcałowując go i dotykając rozgrzanej skóry, wtulając się w jego kark i
składając na nim kilka pocałunków. Zamknęła oczy, by nie widzieć śladów innej
na jego szyi… To nie było już istotne.
- Najważniejsze, że wróciłeś… - szepnęła
mu prosto do ucha.
- A kto powiedział, że wróciłem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz