Lacey prawie nigdy nie wstawała przed południem, ale tego
poranka coś obudziło ją wyjątkowo wcześnie. W jej pokoju wciąż panował półmrok,
kiedy otworzyła oczy i przez moment starała się przypomnieć sobie jak właściwie
trafiła do swojego łóżka. Chwilę później była już świadoma tego, co ją
obudziło. To chłód. Było jej strasznie zimno. Zostawiła otwarte na oścież okno,
a noce o tej porze roku były naprawdę nieprzyjemne. Wiejący na dworze wiatr
poruszał firanką, która wirowała przed jej oczami. Świat wciąż był dla niej
odrobinę rozmazany, jakby za mgłą. Przetarła oczy, ale to wcale nie pomogło.
Wyciągnęła rękę i przez chwilę rozpaczliwie poszukiwała butelki wody, którą
zwykle pozostawiała przy łóżku, ale niczego nie znalazła. Sahara w jej gardle
nie pozostawiała wątpliwości – zeszłej nocy znów musiała przeholować z
alkoholem. Ostatnich chwil spędzonych z przyjaciółmi nawet nie pamiętała. Ktoś
jednak odprowadził ją do łóżka. Zawsze to robili. Pomimo wszystko, nie mogła powiedzieć
na nich złego słowa. Byli oddanymi przyjaciółmi, choć żadnemu z nich nie mogła
zaufać do końca. Jej brat jej tego nauczył. Zawsze powtarzał, że może kogoś
lubić, nawet kochać, ale i tak powinna patrzeć mu na ręce. Od dzieciństwa tego
przestrzegała.
Wiatr za oknem stał się nagle jakby
bardziej intensywny, a wokół rozległ się dźwięk pierwszych kropel porannego
deszczu. Lacey skrzywiła się jedynie, myśląc o tym, jak miło byłoby teraz wyjść
na dwór i otrzeźwić się odrobinę lejącą się z nieba wodą. Prawdopodobnie
prędzej doczołgałaby się pod swój prysznic, ale sam pomysł wyjścia z łóżka
wydawał jej się teraz aż nazbyt absurdalny. Jedynie zimno nie pozwalało jej
zasnąć. Całe jej ciało pokryte było gęsią skórką. Zirytowana zaczęła poszukiwać
po omacku kołdry, ale niespodziewanie natknęła się ręką na coś zupełnie innego.
Ciepłe, poruszające się w rytm oddechu ciało. W pierwszym odruchu przestraszyła
się, ale szybko to ciekawość wzięła górę nad strachem. Nachyliła się nad
tajemniczą postacią i przyjrzała się jej z bliska. Rozpoznając leżącą obok
siebie osobę, nie była nawet zaskoczona. Gdyby nie to, że wciąż trzymał ją
wypity nad ranem alkohol, prawdopodobnie
rozpoznałaby go nawet po oddechu.
- Seth… - dziewczyna potrząsnęła lekko
ramieniem bruneta, ale ten tylko stęknął coś pod nosem i odsunął się,
zabierając ze sobą kołdrę. Poirytowana złapała za materiał i wyrwała mu
kawałek, nie przestając go poszturchiwać.
- Pierdol się, Lacey… - wyszeptał.
- Seth, wstawaj! Co ty tu robisz, do
kurwy nędzy?!
- Śpię. Pogadamy rano…
- Już jest rano! – westchnęła
poirytowana, spoglądając na wiszący na przeciwległej ścianie zegar. Była
dziewiąta, ciemność panowała więc jedynie z powodu zachmurzonego nieba. Lacey
jeszcze raz przetarła swoją zaspaną twarz i rozejrzała się wokół. W jej
sypialni panował straszny bałagan, choć zwykle starała się utrzymać w nim
przynajmniej względny porządek. Po podłodze porozrzucane były ubrania chłopaka.
Blondynka szybko zauważyła też swoją butelkę wody. Leżała tuż obok niego,
musiał więc zabrać jej ją przed spaniem. To wkurzyło dziewczynę jeszcze
bardziej. Nachyliła się, by chwycić napój, a po drodze nie zawahała się by
szturchnąć go jeszcze kilka razy…
- Kurwa, Lacey! Odpierdol się, mówię
poważnie…
- Co ty tu robisz?!
- Przyjechałem. Byłaś zbyt naćpana, żeby
zauważyć?
- Pytam, co robisz w moim łóżku! –
westchnęła, z trudem znajdując dla siebie choć odrobinę miejsca pod ciepłą
kołdrą. Był nią przykryty niemal cały, więc dziewczynie udało się zabrać
jedynie tyle materiału, by ledwo być w stanie przykryć jedną ze swoich nóg.
Seth uparcie nie otwierał jeszcze oczu, jak gdyby wierzył, że dziewczyna
pozwoli mu dalej spać. Był zbyt samolubny, by chociaż zrobić dla niej odrobinę
miejsca. Podczas gdy on zajmował większość łóżka, Lacey niemal z niego spadała.
- Twoja matka kazała mi spierdalać z
sypialni Jordan – wyjaśnił w końcu, przewracając się na drugi bok. Widziała
teraz jego twarz. Był uroczo zaspany i wyglądał niemal słodko, musiała to
przyznać choć wciąż była na niego zła. Jego odpowiedź trochę ją jednak
rozbawiła.
- Kazała ci wyjść z łóżka jej córki,
więc przyszedłeś do drugiej?
- Jej błąd, że nie patrzyła, czy
wychodzę z mieszkania… Lacey, nie spałem całą noc. Możesz się zamknąć? –
Usłyszała jego zdenerwowany głos, ale jedynie zaśmiała się pod nosem. Mogła
żywić wobec niego różne uczucia, ale nigdy nie było wśród nich litości. Jeśli
chciał wzbudzić w niej współczucie, najwyraźniej zapomniał, z kim ma do
czynienia. Lacey nigdy by się nad nim nie zlitowała, bo za dobrze znała jego
zagrywki… Przyjaźnili się ze sobą odkąd byli dziećmi, choć przyjaźń to jak na tamten okres zdecydowanie zbyt wielkie słowo.
Dla Setha Lacey była wtedy jedynie małą siostrą jego kumpla, która ciągle
gdzieś się za nimi plątała. Docenił ją dopiero po śmierci Jareda… Była już
wtedy starsza i chadzała własnymi ścieżkami, zamiast ślepo podążać za znajomymi
brata. Seth lubił ludzi, którzy potrafią poradzić sobie sami, tę cechę cenił
zwłaszcza u kobiet, bo nie spotykał takich wiele. Lacey była jedyną dziewczyną,
którą dopuszczał do siebie tak blisko. Łączył ich bardzo specyficzny układ…
- Zimno mi, Seth – mruknęła, a chłopak
posłusznie przesunął się odrobinę i wyciągnął ramię, by przyciągnąć ją nim do
siebie. Kiedy przytuliła się do jego rozgrzanego ciała, a całą jej postać Seth
w końcu otulił ciepłą kołdrą, nagle przestała mieć ochotę, by jak najprędzej
się stąd wyrwać. Pomimo wszystko za pół godziny musiała być na umówionym
spotkaniu ze swoim znajomym, a czuła, że nie będzie mogła wyjść z domu nie
wziąwszy wcześniej prysznica, albo nawet porządnej kąpieli. Wciąż pozostała we
wczorajszych ubraniach, a jej włosy lepiły się od jakichś dziwnych substancji,
których pochodzenia wolała chyba nawet nie znać…
- Byłeś już w domu?
- Nie.
- A zamierzasz?
- Nie.
- Więc gdzie się zatrzymasz? – szepnęła, a on w końcu otworzył
oczy. Spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem, rozglądając się po pomieszczeniu,
jakby czekał, aż zaproponuje mu, że może spędzić resztę życia tutaj, ale Lacey
jedynie pokiwała przecząco głową. W odpowiedzi zaśmiał się jedynie i wzruszył
ramionami.
- Nie wiem, wczoraj też nie wiedziałem,
a spędziłem tę noc w twoim łóżku. – Seth uśmiechnął się uroczo, choć dziewczyna
wyglądała na mniej zachwyconą tym faktem niż on sam. Nie miała nic przeciwko
przenocowaniu go przez kilka dni, ale jeśli codziennie miała się potem budzić
zziębnięta, z gęsią skórką pokrywającą całe jej ciało, a na dodatek bez wody,
którą obowiązkowo musiała mieć przy łóżku, żeby z rana w ogóle wrócić jakoś do
życia, to zdecydowanie jej się to nie podobało. W dodatku musiałaby przy tym
pozwolić, żeby Seth bawił się Jordan niemal na jej oczach, a w zasadzie nie
lubiła tego oglądać. Wiedziała, że w ogóle nie powinna się na to zgadzać, że
jej młodsza siostra będzie przez to cierpieć, ale ta była zbyt uparta by dać
sobie coś powiedzieć. W końcu Lacey zbywała wszystko ze wzruszeniem ramion, ale
wolała wiedzieć o wszystkim jedynie ze złośliwych opowiadań Setha, a nie
widzieć to na własne oczy.
- Chris mieszka sam… - Podpowiedziała,
uśmiechając się delikatnie. Seth jedynie westchnął, wyglądając na zniechęconego
i rozmyślał nad tym przez chwilę.
- Tak. – odparł w końcu - Ale tam
cuchnie… - W odpowiedzi Lacey wybuchła tylko śmiechem i podniosła się, by upić
kolejny łyk z niemal pustej już butelki. Chwilę później sama zaczęła dziwnie
pociągać nosem, po czym jednym ruchem złapała za swoją koszulkę i zdjęła ją,
odrzucając w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Fuj, ja też cuchnę… - zaśmiała się,
mówiąc raczej sama do siebie. Seth nie omieszkał przytaknąć.
- Nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć…
- Gdybyś chciał mi to powiedzieć,
zrobiłbyś to wprost. Nie udawaj – klepnęła go w ramię, kiedy wstał, by odebrać
od niej picie. – Wspólny prysznic?
- Chętnie.
- A teraz poważnie: kiedy spod niego
wyjdę, zniknij już stąd, dobrze?
- Wyrzucasz mnie? – Chłopak spojrzał na
nią w taki sposób, że gdyby dobrze go nie znała, prawdopodobnie nawet by się
przestraszyła, po czym wstał z łóżka i zaczął zbierać swoje ubrania. Lacey
zdążyła już rozebrać się do bielizny.
- Muszę wyjść. Kurewsko mi się nie chce,
ale nie mam wyboru. Jordan jest w szkole, mama w pracy. Sam rozumiesz…
- Daj mi klucze.
- Zgubisz, oddasz, albo odsprzedasz
komuś za paczkę fajek. Seth, poważnie…
- Daj spokój, Lace… - Dziewczyna cofnęła
się o krok, kiedy zbliżył się do niej na zbyt niewielką odległość, ale na nic
jej się to nie zdało, bo momentalnie zderzyła się ze swoimi drzwiami, co
narobiło jedynie trochę hałasu. Kiedy podniosła głowę, twarz Setha znajdowała
się tuż przed nią. Gdy tak na nią patrzył, nie potrafiła logicznie myśleć.
Nienawidziła w nim tej cechy. Zawsze dostawał to, czego chciał. I zawsze robił
to siłą. Siłą swojej osobowości…
- Chcesz pozwolić mi spać w samochodzie?
W taką zimnicę? Myślisz, że ja bym ci to zrobił?
- Pewnie nie…
- Bo cię kocham, Lacey. Nigdy nie
zostawiłbym cię samej w takiej sytuacji. Gdybyś czegokolwiek potrzebowała…
- Dobra już, dobra! Pieprzony
matkojebca… Bierz te jebane klucze! – Odepchnęła jednym ruchem uśmiechniętego
od ucha do ucha chłopaka i podeszła do swojej torebki, by rzucić w niego tym
upragnionym przez Setha przedmiotem. – Już mi niedobrze od tych twoich kłamstw!
- Dzięki, kochanie.
- Zajrzyj do Chrisa, wczoraj bardzo
chciał z tobą pogadać. Był wkurwiony, że zamiast siedzieć z nami, cały wieczór
spędziłeś z moją siostrą… - powiedziała
jeszcze, po czym wyszła kierując się w stronę łazienki. Seth poszedł za nią. –
A kiedy wyjdę, mogłoby czekać na mnie śniadanie… Tak w ramach wdzięczności, co?
Byłoby kurewsko miło.
- Nie ma problemu.
- Serio?
- Jasne – uśmiechnął się, więc
dziewczynie nie pozostało nic jak tylko uwierzyć mu na słowo i zniknąć za
drzwiami łazienki, gdzie już po chwili rozległ się szum odkręconej wody. Spod
prysznica wyszła zaledwie dziesięć minut później, odświeżona, zawinięta w duży,
kąpielowy ręcznik, z mokrymi włosami opadającymi na jej szczupłe ramiona. Od
razu weszła do kuchni, ale zamiast śniadania, na stole znalazła jedynie
napisaną na szybko notatkę.
Wyszedłem.
* * *
Choć kalendarzowa jesień w Waszyngtonie nastała już jakiś
czas temu, dni wciąż pozostawały tam ciepłe, co najwyżej odrobinę krótsze.
Popołudniowe słońce omiatało twarz Hope, kiedy wyjrzała przez okno, by na oko
ocenić panującą na dworze temperaturę. Uśmiechnęła się sama do siebie,
zamykając na chwilę oczy i wsłuchując się w dźwięk odjeżdżającego z przystanku
autobusu. Kolejny miał przybyć dopiero za godzinę, ale kto w tak piękną pogodę
na jej miejscu wybrałby ten przestarzały środek lokomocji? Było zbyt ciepło by
odmówić sobie spaceru.
Hope Barlett nie należała do osób, które przed wyjściem z
domu spędzały przed lustrem przynajmniej kilka godzin, tego dnia jednak uznała,
że przyda jej się makijaż. Zakryła korektorem wszelkie ślady niewyspania, a
kolor jasnej skóry ujednoliciła jeszcze odrobiną podkładu. Czarny tusz podkreślił
jej długie rzęsy, nadając oczom wyrazu, a delikatny błyszczyk sprawił, że jej
usta wydawały się pełne i kuszące. Ciemne włosy spięła w wysoki kucyk,
pozostawiając przy twarzy jedynie kilka luźnych, niedługich kosmyków. Wrzuciła
swoje rzeczy do torby, pakując do niej także zaczętą niedawno książkę i
wybiegła z domu, nie zwracając nawet uwagi na swoją matkę, która w ich
przestronnym salonie piła kolejną kawę w półmroku, który powodowały zasłonięte
niemal do końca rolety. Hope miała zdecydowanie dość tego widoku.
Słońce zaczęło już chować się za ciemnymi chmurami, kiedy
pokonała połowę drogi. Miała zamiar spędzić to popołudnie w parku, by
korzystając ze spokoju doczytać powieść, oderwać się od tego ponurego,
panującego w domu nastoju. Choć kochała swoją matkę nad życie, nie była w
stanie dłużej przy niej wytrzymać, miała już dosyć oglądania jej zgarbionej
postaci rozłożonej na którymś z foteli, widoku podkrążonych oczu i grymasu ust,
który miał przypominać uśmiech. Tego ranka zamieniła z nią tylko kilka słów.
Spytała, czy ma już jakąś wiadomość, ale Sheryl milczała dłuższą chwilę, po
czym z głośnym westchnieniem powtórzyła jej to, co mówiła już zeszłego
wieczoru. Dzwoniłam do jego ojca. Nie
wrócił tam. Nie mam pojęcia, gdzie jest. Nie odbiera telefonu. Krótkie,
treściwe zdania nie przyniosły Hope niczego poza poczuciem, że nie powinna
więcej pytać. Prawdopodobnie i tak za każdym razem miała już słyszeć tylko tę
jedną odpowiedź…
Minęła właśnie alejkę z kilkoma znanymi
jej sklepami, by skręcić w niemal pustą ulicę i skrócić sobie drogę przez
pobliski plac zabaw. Nagle poczuła się dziwnie, wyraźnie wyczuwała obok siebie
czyjąś obecność, a to napawało ją lekkim strachem. Wsłuchała się w kroki osoby,
która szła za nią w odległości nie większej niż trzy metry, zdziwiona, że
ktokolwiek wybrał ten sam, nieznany skrót, którym od zawsze chodziła ona.
Przyśpieszyła, a osoba podążająca tuż za nią zrobiła to samo. Chciała się już
odwrócić, gdy dobiegł ją niski, przejmujący głos.
- Hej, laleczko!
Stanęła w miejscu, jakby sparaliżowana, nie potrafiąc
postawić już ani jednego kroku. Mężczyzna idący za nią zbliżył się jeszcze
bardziej. Powinien już ją wyprzedzić, ale zamiast tego jedynie stanął za jej
plecami. Hope nie była w stanie odwrócić głowy. Za bardzo bała się tego, co tam
ujrzy. Poza nią i jej towarzyszem w tym miejscu nie było już nikogo. Mimowolnie
przesunęła dłoń bliżej zapięcia swojej torebki, w której od pewnego czasu
nosiła gaz pieprzowy. W tej spokojnej okolicy nigdy dotychczas jej się nie
przydał, ale odkąd poznała swojego przyrodniego brata przekonała się, że lepiej
zawsze być gotowym na najgorsze. Chociażby po to, żeby się nie rozczarować.
Chwila ciszy przeciągała się
niemiłosiernie. Mężczyzna za jej plecami miał głośny, przyśpieszony oddech, za
to Hope nie była pewna, czy sama w ogóle oddycha. Jej serce waliło jednak w
środku klatki piersiowej jak szalone. Dłoń wsunęła się do torebki, wyszukując
po omacku gazu.
- Laleczko, nie masz może odstąpić
papierosa? – Usłyszała w końcu i odwróciła się prędko, stając twarzą w twarz z
podstarzałym, śmierdzącym alkoholem mężczyzną. Uśmiechnął się do niej w dość
obleśny sposób, a ją momentalnie przeszedł dreszcz. Pokiwała przecząco głową
i zerwała się z miejsca, szybkim krokiem
odchodząc w swoją stronę. Kroki za nią nie ustawały jednak ani na moment.
- Hej, poczekaj! Laleczko, poczekaj!
Kiedy tylko wyszła z wyludnionej ulicy, bez zastanowienia
skręciła w stronę placu zabaw, na którym jako dziecko często przebywała.
Odwróciła się jeszcze kilka razy, widząc, że pozostawiła tamtego faceta w tyle.
Wbiegła między drzewa i szła przez chwilę krętą drogą, starając się go zgubić.
Po chwili nie słyszała już kroków. Prawdopodobnie mężczyzna znudził się
szukaniem jej i odszedł w swoją stronę. Być może nie miał nawet złych zamiarów…
A jednak, kiedy stała tak blisko niego, nieustannie spoglądał na jej torebkę.
Miała zbyt wiele pieniędzy w portfelu, by ryzykować. A i życie było jej jeszcze
miłe.
Kiedy w końcu przystanęła pod jednym z
drzew, zmęczona szybkim marszem, do którego jej ciało wcale nie było ostatnio
specjalnie przyzwyczajone, usłyszała znajomy śmiech, a po chwili i głos, który
wszędzie by rozpoznała. Prędko spojrzała w stronę, z której dochodził i niemal
od razu ujrzała Beau, siedzącego po turecku na stole do ping ponga na środku
małego placyku, ze szklaną butelką w ręce. Jego włosy były teraz kruczoczarne,
ale sam chłopak pozostawał wyjątkowo charakterystyczny nawet bez białej jak
śnieg czupryny, do której Hope nie zdążyła się nawet przyzwyczaić - nosił ją
zaledwie miesiąc. Na widok jego roześmianej twarzy i błysku w niebieskich
oczach, sama mimowolnie się uśmiechnęła. Później spojrzała obok, na jego
towarzysza, który również wydawał się nad wyraz pogodny. Miał włosy w kolorze
jasnego brązu i zielone oczy. Był opalony i miał ładne, wysportowane ciało.
Hope musiała przyznać, że był bardzo przystojny. Wyglądał tak, jak według Beau
powinien wyglądać ideał faceta, nic więc dziwnego, że jej przyjaciel bawił się
przy nim tak dobrze. Chciała już zmyć się gdzieś, by im nie przeszkadzać, kiedy
czarnowłosy zaczął z jakiegoś powodu rozglądać się wokół siebie i natrafił
wzrokiem na jej postać. Uśmiechnął się, lekko zaskoczony i przywołał ją prędko
gestem dłoni, nie pozostawiając wyboru. Hope, chcąc nie chcąc, podeszła bliżej,
odrobinę onieśmielona.
- Co ty tu robisz? Szpiegujesz mnie? –
zaśmiał się Beau, całując ją na powitanie. Hope nie odpowiedziała, przeniosła
jedynie wzrok na jego towarzysza. – Wy się nie znacie, prawda? To jest Nick,
mój kumpel z czasów, kiedy… no, z dawnych czasów. A to moja przyjaciółka, Hope.
- Beau zdążył mi już o tobie trochę
powiedzieć. – Nick uśmiechnął się do niej przyjaźnie, podając Hope rękę na
przywitanie. Z bliska wydawał się jeszcze bardziej idealny, a jego akcent
momentalnie przypadł jej do gustu. Od razu było widać, że nie jest stąd. – Ale
gdybyś naprawdę była taka, jak mówił, musiałabyś być chyba jakimś
nadczłowiekiem…
- Beau lubi koloryzować – zaśmiała się.
- Zawsze lubił. Posiedzisz z nami?
- Posiedzi – stwierdził bez wahania
Beau, nie czekając nawet na jej odpowiedź i jedynie wyszczerzył w jej kierunku
szereg idealnie równych, olśniewająco białych zębów. Sekundę później wysunął
też w jej stronę dłoń zaciśniętą na szyjce szklanej butelki wypełnionej do
połowy alkoholem. – Napijesz się?
- Myślałam, że etap picia na ławce w
parku masz już za sobą – odparła, łapiąc jednak tę butelkę i upijając niewielki
łyk. Skrzywiła się momentalnie w odpowiedzi na gorzki smak napoju, ale nie
powinna się dziwić, biorąc coś takiego od Beau. Nick prędko podał jej sok, by mogła
zapić ohydny posmak. – Boże, co to?
- Pierwszy łyk jest najgorszy –
uśmiechnął się Nick – Potem jakoś wchodzi.
- Jesteś europejczykiem?
- Tak, dlaczego pytasz?
Hope spojrzała jedynie na etykietkę
trzymanej wciąż w dłoni butelki.
- Bez powodu… - uśmiechnęła się, na co
Beau jedynie ponownie się zaśmiał, nie mając jednak zamiaru wyjaśniać Nickowi,
że niektóre z przywiezionych prezentów zdradzały go bardziej niż akcent.
* * *
Było już ciemno, kiedy Seth w końcu
dotarł do ostatniego z budynków ustawionych przy długiej, nieoświetlonej
latarniami ulicy i prędko zniknął w jego wnętrzu, popychając ramieniem od dawna
zepsute drzwi. Gdy dotarł na odpowiednie piętro, był już spokojny, wszystko co
działo się tego dnia zdążyło ulecieć mu z głowy, by pozostawić miejsce na
przyjemniejsze rzeczy, które zaplanował sobie na tę noc. Wcześniej jednak
musiał coś zjeść, wziąć prysznic i się przebrać. Był zmęczony i rozdrażniony,
właściwie zły na samego siebie, bo przez swój wyjazd zaniedbał tak wiele
rzeczy, niektóre z nich porzucając, jak się okazało, nieodwracalnie.
Wciąż nie potrafił pogodzić się z myślą, że sam siebie
pozbawił szansy na zarobienie paru
groszy i dobrowolnie skreślił się z listy kontaktów kilku ważnych w mieście
osób. W dodatku teraz, kiedy chciał już po prostu o tym zapomnieć, był zmuszony
bić się z myślami, czekając na korytarzu przed drzwiami swojego przyjaciela, bo
choć kilka razy próbował nacisnąć klamkę, zamek nie ustępował. Seth nie miał
pojęcia, od kiedy to Chris nauczył się zamykać swoje wejściowe drzwi, ale w tym
momencie było mu to wyjątkowo nie na rękę. Gdyby okazało się, że jego
przyjaciela nie ma w domu, musiałby przejść pół miasta by załapać się jeszcze
na kolejny nocleg u Lacey.
W tym momencie tęsknił odrobinę za Waszyngtonem, a raczej za
łóżkiem w domu, do którego zawsze mógł wrócić, gdzie miał zapewnione miejsce,
niezależnie od wszystkiego. Tutaj musiał się plątać pomiędzy domami znajomych,
licząc na ich uprzejmość i swój dar przekonywania... Miał za to wolność, której
dom jego matki go pozbawiał. Coś za coś...
– pomyślał, a już w chwilę później usłyszał z wnętrza mieszkania kroki swojego
przyjaciela. Drzwi otworzyły się w końcu, a nich stanął nie kto inny jak Chris,
wciąż odrobinę mokry, z rozmierzwionymi włosami, owinięty w pasie jedynie
białym ręcznikiem. Po jego minie można było przypuszczać, że jest wkurzony, ale
Seth nie zamierzał się tym przejmować. Bez pytania wszedł do środka i przeszedł
z kumplem do dużego pokoju, pozostawiając za sobą otwarte drzwi.
Przez chwilę stali oboje
naprzeciwko siebie, w ciszy przyglądając się sobie nawzajem. W końcu blondyn
nie wytrzymał i sam zaczął rozmowę, której nie spodziewał się już dzisiaj
odbyć. Było późno, a za pół godziny miała zjawić się tutaj jego dziewczyna. Z
początku w ogóle nie chciał otwierać drzwi, doskonale zdając sobie sprawę, kto
za nimi stoi, ale wiedział, że Seth nie miał dokąd pójść, więc prawdopodobnie i
tak stałby pod nimi tak długo, aż zastałaby go tam Sarah i wyszłoby na jaw, że
jest w domu.
- Coś ci chyba stanęło... – szepnął
gniewnym tonem Chris, oddalając się od kolegi i odchodząc w stronę lustra.
Kilkoma ruchami poprawił swoje mokre włosy i spojrzał na odbicie bruneta, który
jedynie uśmiechnął się pod nosem.
- Aż tak mnie nie podniecasz, nawet w
samym ręczniku... – zaśmiał się Seth. – Nie pochlebiaj sobie.
- Miałem na myśli zegarek. Dzwoniłem
rano do Lacey, powiedziała, że już wyszedłeś i że przyjdziesz do mnie lada
chwila...
- Przyszedłem.
- Jest dwudziesta. Coś ty robił przez
cały dzień?!
- Załatwiałem coś.
- Co załatwiałeś?
- Sprawy.
- No jasne... – Chris mruknął jedynie
niezadowolony z odpowiedzi i zniknął na chwilę w łazience, żeby się ubrać. Seth
nie miał zamiaru bezczynnie na niego czekać. Przeszedł do kuchni i zabrał z
jego lodówki ostatnie piwo, otwierając je o kant stołu. Widząc to, Chris z
trudem powstrzymał się od komentarza. Był wkurzony na kumpla za cały dzisiejszy
i wczorajszy dzień, a teraz musiał jeszcze „dzielić” się z nim swoim piwem. To
było dla niego niedorzeczne, chciał zaprotestować, ale i tak nie miał szans.
Seth zawsze stawiał na swoim, nieważne czy sprawa była błaha, czy wyjątkowo
poważna. I nie odpuszczał nawet jemu, swojemu najbliższemu kumplowi. Taki już
był i Chris musiał się z tym pogodzić... Wszyscy musieli się z tym pogodzić.
- Lacey mówiła, że chcesz pogadać –
powiedział w końcu Seth, przerywając dłużącą się chwilę ciszy.
- Chciałem. Wczoraj. Ale byłeś zbyt
zajęty pieprzeniem jej siostry, żeby posiedzieć z nami chociaż chwilę...
- Byłem zmęczony. Zasnąłem wcześniej niż
mała zdążyła się rozebrać...
- Mówisz serio? – Chris wydawał się
nagle wyraźnie rozluźnić. Przestał łypać na przyjaciela w ten swój denerwujący
sposób i uśmiechnął się nawet pod nosem, siadając naprzeciwko Setha.
- Jeśli to ma ci poprawić humor, to tak,
mówię serio. A teraz mów co masz gadać.
- Stary, nie dzisiaj. Nie mam już czasu.
Za chwilę wpadnie po mnie Sarah i obiecałem jej, że pójdziemy do klubu...
Przenocuj u mnie, pogadamy rano.
- Nie możesz się po prostu streścić? –
Seth zmarszczył jedynie brwi, dopijając piwo do końca w błyskawicznym tempie.
Odłożył butelkę gdzieś na bok i zaczął rozglądać się po tej rozwalającej się
ruderze, którą jego przyjaciel nazywał domem. Mieszkanie było tak małe, że
ledwo on sam się w nim mieścił ze swoimi rzeczami i Sethowi zdecydowanie nie
uśmiechało się nocowanie tutaj, skoro miał do wyboru jeszcze całkiem luksusowy,
w porównaniu do tego, dom Lacey. Zanim stąd wyjdzie, chciał się jednak
dowiedzieć, o co chodzi. Chris jeszcze nigdy nie nalegał tak bardzo na jego
towarzystwo i nigdy nie denerwował się z powodu jego braku. Dotychczas oboje
chadzali własnymi drogami, a spotykali się jedynie gdy owe drogi się
skrzyżowały i nikomu to nie przeszkadzało. Skoro Chris zapuścił się w jego
tereny, prawdopodobnie nie bez powodu.
- Dalej jesteś taki zmęczony? – Chris zmienił
nagle temat, patrząc raz na swojego kumpla, a raz na leżącą nieopodal, pustą
już butelkę. – Chodź z nami.
- Nie chcę, Sarah mnie drażni...
- Zazwyczaj pojawia się razem z Ann.
- Idę.
- Więc trzymaj. – Blondyn wyjął ze
swojej kieszeni niewielki woreczek z jedną tabletką w środku i rzucił nim w
stronę przyjaciela. Seth natychmiast złapał pakunek i jeszcze przez chwilę
przyglądał się prezentowi, zanim postanowił, co z nim zrobić. Ku zdziwieniu
Chrisa nie połknął tabletki, ale schował ją do kieszeni, niczego nie
wyjaśniając. Sekundę później po kuchni rozległ się dzwonek telefonu Chrisa, a
ten wyszedł by odebrać. W tak małym mieszkaniu głos nosił się wystarczająco, by
Seth dosłyszał każde słowo, ale starał się nie dawać tego po sobie poznać, gdy
blondyn wrócił do niego i z lekką ulgą ogłosił mu, że Sarah trochę się spóźni.
- Nie wyglądasz na zmartwionego – Seth
uśmiechnął się, a Chris w momencie przybrał minę, która świadczyła o tym, że
nad czymś intensywnie się zastanawia. Brunet nie musiał czekać długo by
dowiedzieć się, co go tak dręczyło.
- Bo wcale nie chcę tam iść z nią –
odparł Chris. - W ogóle nie chcę się z nią spotykać, a wychodzi na to, że
jesteśmy parą... Gdyby nie to, że ma zajebiste cycki i ciągnie jak rasowa
dziwka, to bym tego nie wytrzymał!
- Więc o co chodzi?
- A jak myślisz?! Sarah zaciążyła, a
wiesz kim jest jej brat. Zrobi mi z dupy miazgę jak ją tak teraz zostawię!
Chris wyglądał na załamanego, kiedy w
końcu to z siebie wyrzucił, ale Seth jedynie zaśmiał się głośno, rozbawiony
głupim wyrazem jego twarzy i tą durną sytuacją, w którą się wpakował. Jego
kumpel zawsze miał nosa do kłopotów, w Basin City nietrudno było zresztą w nie
wpaść, ale tym razem przebił wszelkie swoje wcześniejsze wybryki.
- Gratulacje, stary! Będziesz tatusiem...
Który to miesiąc?
- To wcale nie jest śmieszne, Seth. Nie
mamy kasy...
- Na pieluchy?
- Na skrobankę! Skończ się nabijać!
- To niech urodzi.
- Genialna rada...
- Nie rozumiesz. Niech urodzi i wtedy
zabijcie dzieciaka. Wychodzi w sumie na to samo, a jaka oszczędność kasy...
- Ty chyba kpisz! – Chris wyglądał na
wyraźnie zniesmaczonego, zszokowanego radą, której nie spodziewał się dostać
nawet od Setha. Przez ten krótki czas jego nieobecności chyba zdążył już
odzwyczaić się od tego, jaki jest jego przyjaciel. W odpowiedzi na jego
oburzenie, Seth jedynie wzruszył ramionami. Nie wyglądało na to, by żartował. –
Ty byś tak zrobił? – spytał w końcu Chris.
- Gdybym wpakował się w takie gówno...
- Czasami sam się ciebie boję... To, co
siedzi w twojej głowie, w mojej się nie mieści.
- Różnimy się od siebie. To dlatego ty
wpadasz w kłopoty, a ja cię z nich wyciągam – spojrzał na Chrisa z pożałowaniem,
ale ten nie zdążył już odpowiedzieć. Zamiast jego słów po kuchni potoczył się
dźwięk dzwonka do drzwi, a blondyn nie czekał ani chwili, by odwrócić się na
pięcie i ruszyć w kierunku przedpokoju. Na swój sposób był wdzięczny komuś, kto
przerwał tę rozmowę, kimkolwiek by nie był... Nie miał pojęcia, co miałby
odpowiedzieć, gdyby musiał.
* * *
- Więc ty i Beau znacie się jeszcze ze szkoły?
Jednym zgrabnym ruchem Hope zeskoczyła
ze stołu do ping ponga, na którym wcześniej siedziała pomiędzy swoimi
towarzyszami i korzystając z tego, że Beau odszedł od nich na chwilę, by
znaleźć dla siebie jakieś ustronne miejsce wśród zieleni i dać upust swojemu
pęcherzowi, miała zamiar wypytać odrobinę Nicka, który dotychczas ani słowem
nie wspomniał o tym, jakie relacje właściwie łączą go z czarnowłosym. Hope nie
wiedziała, czy utrzymywali kontakt w czasie swojej rozłąki, czy kiedyś byli
razem, albo chociaż zamierzali, czy coś na powrót połączyło ich teraz... Nie
lubiła być wścibska, ale była po prostu ciekawska, a po alkoholu nie hamowała
pytań, które same napływały jej do ust. Od pewnego czasu nauczyła się zresztą,
że tylko odpowiednimi pytaniami da się wyciągnąć coś z ludzi, oni sami wcale
nie zwierzają się zbyt chętnie. W towarzystwie Nicka czuła się jednak dobrze i
wydawało jej się, że i on zdążył ją już polubić, chciała więc poznać go bliżej.
Jego i jego sekrety...
W zasadzie, gdyby nie wiedziała, nigdy
nie uznałaby go za homoseksualistę. I wcale nie dlatego, że wyglądem czy
sposobem bycia nie pasował jej do schematu. Już dawno przestała myśleć
stereotypami. Po prostu ani razu podczas całego ich spotkania nie spojrzał na
Beau w ten sposób, choć czarnowłosy
nawet nie próbował ukryć, że ta bierność mu się nie podoba. Nie zdradził się
żadnym gestem czy słowem, jak gdyby wciąż, pomimo pozornego wyluzowania, musiał
trzymać się przy Hope na baczności.
- Właściwie to szkoła miała z tym
niewiele wspólnego... Spotkaliśmy się przypadkiem, na ulicy, potem okazało się,
że chodzimy do jednej podstawówki. Mieliśmy podobne zainteresowania... Zresztą
wszyscy chłopcy w tym wieku interesują się prawie tym samym, nie? – Uśmiechnął
się do niej i przerwał na moment, by upić łyk trzymanego w dłoni trunku. – Tak
już jakoś wyszło, że się zaprzyjaźniliśmy. Benjamina... To znaczy Beau, ciężko
jest nie lubić.
- Oj, chyba powiedziałeś zakazane słowo
– Hope zaśmiała się, odpalając kolejnego papierosa, którym poczęstował ją jej
nowy znajomy. – Gdyby Beau tu był, właśnie zbierałbyś niezły opierdol...
- Jak ten dupek sobie coś ubzdura, to
nie ma zmiłuj...
- Tak. Ale pomimo wszystko ludzie go
słuchają. Wierz, lub nie, ale wieki już nie słyszałam jego prawdziwego
imienia... Prawie bym o nim zapomniała, gdyby nie to, że czasem przewijają mi
się przed oczami jego dokumenty...
- Daj mu jeszcze rok, a przekona urzędy,
żeby w nich też wszystko pozmieniać...
- Niewykluczone.
Hope z reguły nie piła wiele, ale dziś nie miała zamiaru
niczym się przejmować. Alkohol, choć niesmaczny, poprawiał jej humor i pozwalał
się odprężyć, a właśnie tego w ostatnich dniach potrzebowała najbardziej.
Relaksu i towarzystwa bliskich ludzi. Dobrych ludzi, nie takich, przy których
musiałaby hamować się ze słowami, bo każde z nich mogłoby zostać użyte
przeciwko niej. Nie takich, przy których nie może być sobą. Przy Beau
zdecydowanie nie musiała niczego udawać, a – czy to przez dobry humor wywołany
wpływem alkoholu, czy przez wrodzoną ufność – czuła, że Nick również nie należy
do osób, które chciałyby ją skrzywdzić. Przede wszystkim dlatego, że Beau go
lubił, a on zawsze potrafił dobierać sobie przyjaciół.
- Jest już trochę późno, nie? – Chwilę
ciszy przerwał nagle szatyn, uśmiechając się do dziewczyny zza kłębów siwego
dymu, który wypuszczał z ładnie wykrojonych warg. Odwzajemniła gest,
spuszczając przy tym wzrok na własne stopy. Miała przeczucie, do czego zmierza
jej znajomy i nadzieję, że jednak odpuści. Nick był jednak bezlitosny. – Twoja
mama nie będzie się martwić? Może powinniśmy cię już odprowadzić? Tylko nie
myśl, że cię wyganiam...
- Nie chcę tam wracać – szepnęła pod
nosem, odrzucając od siebie niedopałek. – To wszystko powróci, kiedy tylko
przekroczę próg domu. Cały mój świat... Teraz jestem w waszym. I cholernie mi
tu dobrze.
- Seth dalej nie daje znaku życia? –
Znikąd tuż za jej plecami pojawił się Beau, z początku strasząc ją swoją
obecnością. Kiedy zadrżała i spojrzała na niego lekko przestraszonymi oczami,
złapał ją za rękę. Była mu wdzięczna, bo choć jej strach spowodowany był
jedynie tym, że nie słyszała jego kroków, sam uścisk dodawał jej otuchy w
najgorszym momencie tego wieczoru.
- Nie ma go u ojca, mama wydzwania tam
całymi dniami. Nie reaguje też, gdy dzwoni na jego komórkę.
- Nie najlepiej...
- Mama uważa, że gdyby wszystko było w
porządku, to już dawno wyłączyłby telefon, żeby nie męczyło go to dzwonienie,
albo zmienił numer.
- A ty?
- A ja mam nadzieję, że to jakaś jego
kolejna chora gra... – Hope wzruszyła jedynie ramionami, starając się nie
wyglądać na osobę, która specjalnie się tym wszystkim przejmuje. Nie dała
jednak rady oszukać ani Beau, ani Nicka, który poznał całą historię w skrócie
nie więcej niż godzinę temu, ani samej siebie. Martwiła się, że Sethowi stało
się coś złego. Zadzierał z wieloma ludźmi, niewykluczone więc, że dotarł do
Basin City, ale nie zdążył już zajrzeć do domu... Ta myśl przerażała ją co noc.
Jej oprawca, człowiek, któremu chwilami życzyła nawet śmierci, teraz mógł mieć
kłopoty, a ona po prostu się... bała. Zdecydowanie Seth zrobił już z niej swoją
lalkę. Posłuszną, oddaną marionetkę...
- Spójrz na to z innej strony... masz
spokój. A Seth potrafi o siebie zadbać. Widziałem na własne oczy – Beau
uśmiechnął się pokrzepiająco i podał dziewczynie butelkę, by napiła się jeszcze
trochę. Nawet, gdyby musiał nieść ją pijaną do domu i odpowiadać przed jej
matką, albo przenocować ją u siebie tak długo, jak byłoby to potrzebne, musiał
pomóc jej uwolnić się od tego całego cyrku, którzy dział się w jej głowie.
Zachowywała się naturalnie, ale w jej oczach czegoś brakowało... Nie było w
nich tego blasku, który zwykle tam gościł. Właściwie nie widział go w nich
odkąd w ogóle wprowadził się tutaj ten cały Seth.
- Przepraszam, że zepsułam atmosferę –
Hope zaśmiała się pod nosem i westchnęła ciężko. – Koniec narzekania na dziś.
Naprawdę staram się o tym wszystkim nie myśleć, nie martwić się na zapas, bo
przecież gdyby coś mu się stało, to ktoś by nas zawiadomił, a skoro nic mu nie
jest, to mogę być na niego co najwyżej zła za to, co zrobił z mamą... Nie myślę
o tym zbyt często. Tylko noce... Noce mam nieprzespane.
- Nic dziwnego. Nocą myśli mają
nieprzyjemny zwyczaj zrywania się ze smyczy... – Nick uśmiechnął się do niej
pokrzepiająco, z zadowoleniem patrząc, jak wyraz jej twarzy się zmienia. Hope
podniosła głowę i chwilę wpatrywała się w niego z zaciekawieniem. Nie mogłaby
też nie odwzajemnić jego uśmiechu. Był tak słodki, że wręcz nie mogła mu się
oprzeć.
- Mam wrażenie, że gdzieś to już kiedyś
słyszałam... – Hope podeszła kilka kroków, by stanąć tuż przy stole i przez
chwilkę grzebała w swojej torbie, czegoś uparcie poszukując. - ...albo
czytałam. Tutaj – wyciągnęła książkę, którą zabrała ze sobą na spacer i
uśmiechnęła się, widząc zaskoczenie na twarzy kolegi.
- To czysty zbieg okoliczności! – uniósł
ręce w obronnym geście – Nie szperałem w twojej torebce! Po prostu lubię tę książkę...
- Jest świetna – przyznała. – Masz
niezły gust.
- Jasne, że ma. – Beau mruknął cicho w
ich stronę, pragnąc na powrót zwrócić na siebie uwagę przyjaciół. Hope zaśmiała
się jedynie, a Nick uśmiechnął nieśmiało. – Nie wiem, czy wiecie, ale napój nam
się skończył. Możemy iść do domu, albo skoczyć do sklepu po dokładkę... Co wy
na to? Hope? Wybieraj, my się podporządkujemy.
- Cóż... – brunetka zamyśliła się na
moment, spoglądając w gwiazdy nad swoją głową. Nie miała pojęcia, która jest
godzina, ale z pewnością dochodziła już północ. Gdyby wróciła do domu,
czekałoby ją jeszcze kilka bezsennych godzin... Wybór był prosty, a jej
odpowiedź głośna i przyjęta przez pozostałą część towarzystwa z wyjątkowym
entuzjazmem.
- Noc jest przecież jeszcze młoda...
* * *
Gdyby Sarah wiedziała, że Seth wrócił
już do miasta, Ann byłaby prawdopodobnie ostatnią osobą, którą zabrałaby na
spotkanie z jego najlepszym przyjacielem, a swoim – od niedawna – chłopakiem.
Teraz jednak było już za późno i dziewczynie nie pozostawało nic innego jak
robić dobrą minę do złej gry i udawać, że wcale nie zauważa błyskawic, które z
oczu ciska w nią jej koleżanka, ani nie słyszy komentarzy Setha, który tego
wieczoru nawet nie silił się na to, by być specjalnie miłym dla obydwu dziewczyn.
Ann w ogóle się do niego nie odzywała, przez co nie bawił się z nią najlepiej,
toteż szybko przerzucił się na Sarę, męcząc ją prawie całą drogę do klubu i
doprowadzając do szału na oczach przyglądającego się mu z rozbawieniem Chrisa.
Dziewczyna ledwo powstrzymywała się, by mu nie przywalić. Odgryzała się, ale to
tylko jeszcze bardziej pobudzało go do walki. Nigdy oboje nie pałali do siebie
sympatią, ale dziś zdecydowanie nawet się z tym nie kryli.
W końcu Sarah miała na tyle dość jego obecności, by odłączyć
się trochę od grupy i iść kilka metrów za znajomą trójką, co okazało się dla
niej wyjątkowo niebezpieczne. Kiedy zajęci rozmową przyjaciele wraz z ciągnącą
się przy nich z wyjątkową niechęcią Ann zniknęli za zakrętem, jej zagrodziło
drogę dwóch wysokich, postawnych mężczyzn, niemal śliniąc się na widok jej
głębokiego dekoltu i krótkiej spódniczki .Jeden z nich coś do niej mówił, ale
nie do końca potrafiła go zrozumieć, drugi natomiast niemal natychmiast
wyciągnął łapy w jej stronę.
Szamotanina rozpoczęła się niemal
natychmiast, kiedy tylko dotknął jej tyłka, a dziewczyna momentalnie odwinęła
się, by przywalić mu w twarz. Sarah nie bawiła się w dziecinne plaskacze.
Zacisnęła pięść i w sekundę później z dumą patrzyła już na ślady odbitych
pierścionków na policzku delikwenta. Nie długo jednak mogła nacieszyć się
wygraną. Drugi z mężczyzn momentalnie złapał ją za ramiona i zaczął szarpać
gdzieś w przeciwnym do jej drogi kierunku. Sarah zaczęła krzyczeć i przeklinać,
wyrywając się i kopiąc go zaciekle. Nie miała jednak szans, gdy ją
unieruchomił, był zdecydowanie silniejszy i bardziej postawny od niej. Był też
jednak wyjątkowo głupi. W całej tej szamotaninie wydawał się zupełnie
zapomnieć, że dziewczyna szła przecież z przyjaciółmi, którzy z pewnością musieli
słyszeć jej krzyki, nieważne jak daleko by już nie odeszli. A może wcale tego
nie zaważył?
W tym momencie Sarah przeklinała samą
siebie za to, że szła tak daleko za nimi. Wolałaby już teraz słuchać sarkazmu
Setha niż pozwalać temu grubasowi na niszczenie jej wieczorowego stroju. Jej
życzenie spełniło się jednak wyjątkowo szybko, nim tak naprawdę zdążyła je
dokładnie sprecyzować. Gdy podniosła wzrok, pierwszym, co zobaczyła, była
wysportowana sylwetka mężczyzny, o którym przed chwilą myślała. Chris stał
niedaleko, obserwując drugiego z jej niedoszłych oprawców, który wciąż nie mógł
pozbierać się po uderzeniu.
Tacy
z nich bandyci, że pewnie sama dałabym sobie z nimi radę... – pomyślała
prędko, ale jednak była wdzięczna, że po nią wrócili. Miała w końcu iść na
imprezę i skoro już się na to nastawiła, nie chciała pokazywać się tam w
potarganych włosach i podartych ubraniach. A do domu bynajmniej nie śpieszyło
jej się wracać. Nie tej nocy.
- Czy wam się do końca w głowach
poprzewracało? – Seth był spokojny, nie podnosił nawet głosu, ale wydawał się
rzeczywiście nie wierzyć w to, co widzi. Mężczyzna, który dotychczas trzymał
Sarę w mocnym uścisku, puścił ją natychmiast. Był zdziwiony, że widzi go
tutaj, a jeszcze bardziej zażenowany, że spotykają się akurat w takich
okolicznościach. Gdyby wiedział, że ta dziewczyna to ktoś z jego towarzystwa,
nigdy by jej nie tknął... Był po prostu niedoinformowany. I tym samym tłumaczył
się przed brunetem.
- To nie ma znaczenia, czy ona jest ze
mną, czy nie. Tym się teraz zajmujesz? Łazisz po ulicy i łapiesz młode
dziewczyny, jak ostatnia szumowina?
- Ja nie chciałem jej przecież nic
zrobić, tylko jak przywaliła Samowi, to się wkurwiłem i...
- Przynajmniej nie pierdol, dobra?
- To był ostatni raz... – odparł
jedynie, odwracając wzrok. Znał Setha od dawna i dotychczas cieszył się jego
szacunkiem, co wiele mu ułatwiało. Teraz prawdopodobnie miało się to zmienić. A
wszystko przez jeden, głupi wybór. W mieście było o wiele spokojniej, kiedy
brunet się stąd wyniósł! Albo przynajmniej w życiu większości jego znajomych
było spokojniej...
- Lepiej dla ciebie, żebyś mówił prawdę.
Zabierz swojego skomlącego kumpla i wypierdalaj stąd.
- Zaraz, byłem tu pierwszy...
- A ja będę ostatni. Sio – syknął,
widząc, że mężczyzna najwyraźniej nie ma zamiaru się stąd wynieść, ale ten w
końcu odpuścił i jedynie zaciskając ze złości pięści odwrócił się na pięcie i
odszedł w stronę przeciwną do nich, a jego kolega pociągnął się za nim, nie
mniej wściekły. Sarah uśmiechnęła się pod nosem i jedynie krzyknęła im na
odchodne kilka przekleństw, po czym już całkiem spokojnie zwróciła się do
Setha.
- Zapomniałeś kazać im mnie
przeprosić...
- Ojej, mój błąd – uśmiechnął się z
typową dla siebie kpiną i zbliżył się do niej, by spojrzeć prosto w jej oczy. –
A ty zapomniałaś mi podziękować.
- Niby za co? To był twój kumpel.
Warknąłeś kilka razy i po sprawie. Co, zdarło się gardełko?
- Chris, idź poszukać Ann, co? – Seth
mruknął cicho do przyjaciela, nie spuszczając z oczu jego dziewczyny. Blondyn
jedynie wzruszył ramionami. Gdyby naprawdę kochał Sarę, z pewnością by się
sprzeciwił, ale w tej sytuacji było mu wszystko jedno. Właściwie byłoby mu
całkiem na rękę, gdyby dziewczyna wkurzyła się na niego za tę bierność i sama z
nim zerwała, ale w takie cuda już nie wierzył... Kiedy Sarah kogoś się już
uczepi, jest jak rzep. Wyjątkowo denerwujący rzep.
Odszedł bez słowa, a Seth i Sarah
zostali całkiem sami na pustej, zaciemnionej ulicy.
- Gdyby to nie był mój kumpel, i tak
nadstawiałbym za ciebie karku, więc żądam od ciebie odrobiny szacunku. Skończ
zachowywać się jak wredna suka, przynajmniej w stosunku do mnie, bo mogę
jeszcze dokończyć to, co oni prawie zaczęli... A na mnie twoje pierścionki nie
robią wrażenia, uwierz.
- Szanowałabym cię, gdybyś i ty mnie
szanował. – mruknęła, wzruszając ramionami.
- Uratuj mi dupę, to pogadamy. A teraz
otwórz buzię.
- Słucham?!
- Mówię poważnie. No dalej...
Nie do końca pewna, dlaczego to robi,
Sarah uległa mu po raz kolejny, uchylając usta, a już po chwili na jej języku
znajdowała się niewielkich rozmiarów tabletka.. Przełknęła ją szybko, wciąż
patrząc na Setha z niezrozumieniem wymalowanym na ślicznej twarzy, ale ten
jedynie uśmiechnął się do niej i odszedł już bez słowa, by dogonić Chrisa i
Ann. Sarah momentalnie ruszyła za nim.
- Co to było?
- Prezent. Wyluzuj wreszcie.
- Chris nie byłby...
- Chris się nie dowie – przerwał jej
szybko, widząc już w oddali plecy przyjaciela. – Przynajmniej ode mnie.
- Więc to będzie taka nasza mała
tajemnica. – Sarah uśmiechnęła się, przyśpieszając kroku i w kilka sekund
później doganiając swojego chłopaka i wtulając się w jego bok, co Chris tym
razem przyjął niemal z ulgą. Bądź co bądź czuł, że nie powinien zostawiać jej
samej z Sethem... Zwłaszcza, gdy ten był zdenerwowany. A Sarah zawsze działała
na niego jak płachta na byka.
To nie jedyna twoja tajemnica, prawda, Saro?
* * *
Głośna, dudniąca w bębenkach muzyka,
spoceni ludzie i panująca wszędzie ciemność – to zdecydowanie nie były klimaty,
w których Ann lubiła się obracać. Od nocy w klubach wolała kameralne, domowe
imprezy, a od tłumu potrącających ją nieznajomych, swoich przyjaciół, przy
których czuła się zdecydowanie swobodniej. Tego wieczora jednak, w takim
towarzystwie, nawet we własnym domu nie mogłaby się wyluzować. Nie przy Secie,
nie po wszystkim, co jej zrobił... Jego widok przerażał ją i napawał wstrętem.
I nie długo potrafiła go znieść.
Już niecałą godzinę po dotarciu na
miejsce utwierdziła się w przekonaniu, że nie da rady spędzić tu całej nocy.
Impreza była fatalna, a Seth, choć nie odzywał się do niej ani słowem,
nieustannie lustrował ją wzrokiem, co z czasem stawało się coraz bardziej
nieznośne. Sarah zachowywała się jak Sarah – nie zwracając na przyjaciółkę
uwagi całowała się z Chrisem, rozłożona na jego kolanach. Setha chyba nawet to
bawiło... Ją doprowadzało do szału.
- Pójdę już…
-Jesteś pewna? Jest środek nocy, po
ulicach kręcą się różni… ludzie – Chris starał się jeszcze zatrzymać ją,
przytrzymując za rękę, kiedy chciała się odwrócić, ale gdy Sarah zamknęła jego
usta pocałunkiem, zapomniał o tym, co chciał powiedzieć. Ann przecisnęła się
przez wąską, wolną przestrzeń tuż obok niego i w sekundę zniknęła im z oczu.
Przy wątłym świetle ciężko było ją wypatrzeć nawet pomimo bardzo jasnych,
wyróżniających się włosów. Seth zagasił papierosa i złapał za swoją szklankę by
upić jeszcze kilka łyków piwa.
- Pójdę za nią – stwierdził prędko, nie
czekając na reakcję przyjaciela. Ten jedynie pokiwał głową i pozwolił swojej
dziewczynie ponownie porwać się w objęcia. Jego przyjaciel nie oczekiwał jednak
jego aprobaty. Popychając wszystkich wokół skierował się w stronę wyjścia.
Kiedy wypadł na ulicę, zimny wiatr niemal natychmiast go otrzeźwił. Zobaczył w
oddali plecy oddalającej się szybkim krokiem dziewczyny i sam przyśpieszył.
Widział, jak Ann zaczepia kilku podchmielonych mężczyzn. Zastąpili jej drogę,
po czym szli za nią kawałek, rzucając kolejne komplementy pijackim, bełkotliwym
głosem. Seth czym prędzej dogonił ich i nie zwracając uwagi na pijaków, złapał
Ann za ramię i odciągnął od nich kawałek. Dalej nikt już za nimi nie szedł.
Blondynka uśmiechnęła się delikatnie, wdzięczna za pomoc. Nie miała jednak
zamiaru zmieniać swojego zdania o nim tylko dlatego, że nie zostawił jej samej.
Już dawno przecież to zrobił…
- Dzięki, Ann. Spierdoliłaś mi wieczór –
odezwał się po chwili, wyciągając z paczki kolejnego papierosa. Poczęstował też
Ann, ale ta stanowczo odmówiła. Nie chciała nic, co należało do niego.
- Ty spierdoliłeś mi dwa miesiące życia.
Nie wiem jak musiałabym się starać, żeby to przebić – mruknęła.
- To nie powód, żebyś mnie teraz
unikała…
- Żartujesz sobie?! – W jej głosie
wyraźnie słychać było rozbawienie, ale był bardziej ironiczny niż za czasów,
kiedy częściej z nią przebywał. Mała Ann zmieniła się. Może nawet trochę
dorosła. Uznał to za swoją zasługę.
- Zawsze za bardzo brałaś wszystko do
siebie, Ann.
- Już nie nazywasz mnie lalką… -
zauważyła, a kiedy spojrzał na nią trochę zaskoczony, momentalnie oblała się
rumieńcem. Chłopak nie tracił jednak spokoju.
- Nie. Ktoś zajął twoje miejsce.
- Cóż, to chyba dobrze. Nie możesz
posiadać więcej niż jednej zabawki w tym samym czasie? To któraś z twoich śmiesznych zasad? Stajesz
się bardzo zasadniczy, Seth… - uśmiechnęła się pod nosem, ale momentalnie nabrała
ponownie powagi, kiedy brunet stanął nagle i obrócił ją przodem do siebie.
Wciąż był bardzo silny i wciąż nie miał oporów, by ją o tym przekonywać. Jego
palce bardzo mocno wbijały się w jej ramiona, a oczy świdrowały jej twarz
niemal na wskroś. Kiedy był zły, potrafił jednym spojrzeniem sprawić, że Ann zaczynała się go bać. Nieważne jak
mocno byłaby już uodporniona na jego szaleństwo. Był nieobliczalny. Nie zmienił
się ani trochę od czasu, kiedy się nią bawił… A to, że ona się zmieniła, w tym
momencie nie miało żadnego znaczenia. Przy nim wciąż pozostawała małą, bezradną
laleczką.
- Ty za to stajesz się ironiczna, a ja
tego nie lubię – syknął. – Jeśli chcesz się odzywać, rób to normalnie. Jeśli
nie, milcz i pozwól mi w spokoju odprowadzić cię do domu. Nie chciałbym mieć
cię na sumieniu, malutka, gdybyś przypadkiem dostała to, co ci się należy, od
jakiegoś podrzędnego pijaka, jasne?
- Jasne – odpowiedziała mu szeptem,
zadowolona, że uścisk na jej ramionach momentalnie zmalał. – Nie rozumiem
tylko, dlaczego to robisz.
- Nienawidzę, kiedy ktoś wyręcza mnie w
mojej robocie. Poza tym wciąż należysz do mnie. Nie jesteś już moją lalką, ale
nadal mam do ciebie prawa. Wyłączne prawa. To wystarczający powód. – Uśmiechnął
się, widząc jej zagubioną minę. Ann szybko się jednak opanowała, a jej oczy
stały się wyjątkowo nieobecne. Zimne. Odkąd ją znał, nie widział jej w takim
stanie… Był pewien, że coś musiało się stać od czasu, kiedy wyjechał, ale
zupełnie go to nie obchodziło, więc nie chciał pytać. W końcu to Ann odezwała
się znów jako pierwsza. Byli już prawie na miejscu, do przejścia pozostały
tylko dwie niedługie przecznice… Obydwie zaciemnione.
- Jaka ona jest? – spytała cicho. –
Twoja nowa lalka?
- Jak to lalka… Wszystkie jesteście
takie same.
- Jak ma na imię? – nie ustępowała, choć
wyraźnie Seth nie miał ochoty z nią o tym gadać. Chłopak prychnął jedynie pod
nosem i przez chwilę zapanowała pomiędzy nimi głucha cisza. – Więc? –
ponagliła.
- Lalka.
- Um, okej… Ładna jest?
- Śliczna.
- Opiszesz mi ją?
- Ann, kurwa mać, o co ci chodzi?! –
Seth przystanął ponownie, spoglądając na nią z żądzą mordu w swoich czarnych
oczach. Dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami. Wyglądała niewinnie, jakby
wcale nie miała złych zamiarów, ale za dużo mówiła. Pomimo wszystko chłopak nie
mógł jednak uwierzyć, by mogła coś kombinować, uznał ją więc po prostu za zbyt
ciekawską i na swój sposób nawet go to rozczuliło. Nie wiedział, czy Ann pyta o
swoją następczynię po to, by się dowartościować, ale jeśli tak, czekało ją
spore rozczarowanie. Prawda była taka, że w oczach Setha Ann nie dorastała Hope
nawet do pięt. Zarówno w wyglądzie, jak i pod względem charakteru. I w łóżku.
Hope była od niej o niebo lepsza… Jeśli blondynka miała ochotę to usłyszeć, nie
miał najmniejszych oporów by jej to powiedzieć.
- O nic konkretnego, Seth, naprawdę. Po
prostu mógłbyś powiedzieć mi, jaka jest…
- Ma ładną buźkę, jak wy wszystkie. Jest
bardzo chuda, jak wy wszystkie. Delikatna, jak wy wszystkie… I o wiele od was
wszystkich mądrzejsza.
- Lubisz ją?
- Kocham się nią bawić – odparł, kiedy
dotarli już na miejsce. Światło latarni rozświetlało wejście na starą klatkę
schodową, którą tak dobrze znał. Spędził tu prawie całe życie, ale nie czuł się
związany z tym miejscem. Choć Basin City nazywał domem, żadnego konkretnego
mieszkania w nim nigdy by tak nie nazwał. A już tym bardziej nie tego, które
tak długo dzielił ze swoim ojcem… Do którego jego klucze już nie pasowały. I
nie musiały pasować.
- Nie o to pytałam. Lubisz ją?
- Nie mogę was lubić. Gdyby tak było,
może jeszcze przez przypadek zacząłbym was szanować… - Seth uśmiechnął się w
typowy dla siebie sposób i pochylił się nad Ann, by złożyć na jej ustach
pożegnalny pocałunek. Musnął prędko jej wargi, a ona z trudem powstrzymała się,
by go nie odepchnąć. Gdyby to zrobiła, Seth mógłby potraktować to jako
wyzwanie… Znała go już na tyle dobrze, by go nie prowokować. Nauczyła się
myśleć jak on, przynajmniej do pewnego stopnia. Robić wszystko na odwrót.
- Jesteś najgorszym, co mnie w życiu
spotkało – szepnęła, kiedy już się od niej odsuwał.
- Cieszę się.
- Pa, Seth. Mam nadzieję, że tą nową
zabawką pobawisz się trochę dłużej… Choć to może trochę samolubne…
- Ty jesteś samolubna, Ann. Gdybyś nie
była, nie przerywałabyś mi imprezy wcześniej, niż ta tak naprawdę się zaczęła…
- Skąd mogłam wiedzieć, że za mną
pójdziesz?
- Wiedziałaś – uśmiechnął się, pewny
swego i nie czekając na jej odpowiedź odwrócił się, odchodząc z powrotem w
stronę klubu. Ann jeszcze chwilę wpatrywała się w jego plecy, nim zniknął za
pierwszym zakrętem.
- Wiedziałam…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz