Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

15. Nie masz nic do stracenia, gdy nikt nie wie, kim jesteś


Kluby w okolicach Basin City z reguły są dosyć niewielkie i ten, w którym znaleźli się tej nocy, nie stanowił wśród nich żadnego wyjątku. Siedząc przy barze, Seth nie miał najmniejszego problemu, by już od godziny obserwować bawiącą się na parkiecie Sarę. Był sam, Chris zniknął gdzieś, załatwiać własne sprawy, ale tym razem było mu to wyjątkowo na rękę. Nie potrafił się skupić na rozmowie z przyjacielem, kiedy po jego głowie ciągle plątały się natrętne myśli...
Ani przez moment nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Sarah w coś gra. Że kłamie i że wcale nie jest w ciąży. Ta dziewczyna zawsze była łasa na pieniądze i Seth miał przeczucie, że tym razem także chodzi jej tylko o nie. Chciała wyciągnąć od Chrisa kasę na aborcję, której nigdy nie dokona. Kilka tysięcy z pewnością na jakiś czas zaspokoiłoby jej apetyt...
Gdy przyjęła od niego narkotyk, Seth był już niemal pewien, że się nie myli, chciał jednak dostać jakiś ostateczny dowód - coś, dzięki czemu Chis nie będzie miał już wątpliwości... Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli uda mu się w odpowiedni sposób zagadać dziewczynę, uzyska odpowiedź. Jak na złość jednak Sarah ani przez moment nie zostawała z nim sam na sam. Jeśli siedziała gdzieś w pobliżu, to zawsze z Chrisem przy boku, a jeśli już była bez niego, to w samym środku tłumu roztańczonych dzieciaków. Długo czekał aż w końcu się zmęczy, ale dopiął swego. W końcu zobaczył, jak dziewczyna powoli przeciska się przez tłum i kieruje w stronę drzwi z hartowanego szkła. Od razu ruszył za nią.
         Klub został urządzony w miejscu starej, nowobogackiej restauracji, która w tej części miasta raczej nie cieszyła się popularnością i szybko splajtowała. Pozostały po niej jednak duże balkony od strony parkietu, gdzie klubowicze zazwyczaj wychodzili zapalić lub zaczerpnąć świeżego powietrza. Tam właśnie ją znalazł, opartą o kamienną barierkę i wpatrzoną w zachmurzone niebo. Gdy się do niej zbliżył, właśnie odpalała papierosa. Wyglądała na odrobinę zaskoczoną jego obecnością.
 - Gdzie Chris? – spytała niemal od razu, kiedy Seth oparł się tuż obok, dotykając ramieniem jej ciała. W tym miejscu muzyka docierała w bardzo niewielkim stężeniu i bez problemu dało się ze sobą rozmawiać, co przyniosło ulgę jej zmęczonemu po krzykach gardłu. Seth nie odzywał się jeszcze przez chwilę, po czym spojrzał na nią trochę nieobecnym wzrokiem.
 - Myślałem, że z tobą... – skłamał.
 - On zawsze musi się gdzieś zgubić... Wychodzimy razem, ale wracamy zazwyczaj osobno. Powoli mam dosyć tych jego wybryków – westchnęła w odpowiedzi, a Seth uśmiechnął się pod nosem, odwracając przy tym głowę, by nie była w stanie tego zauważyć. Dziewczyna nawet nie miała pojęcia, jak bardzo ułatwia mu sprawę. Podawała mu się na srebrnej tacy i aż szkoda by mu było z tego nie skorzystać.
 - Na twoim miejscu już dawno wkurwiłbym się i odszedł...
 - Dobrze wiesz, że nie mogę – mruknęła. – Na pewno ci się pochwalił.
 - Nie bądź głupia, Sarah. On prędzej czy później i tak się zmyje. Tylko czeka na odpowiedni moment.
 - Słucham?
 - Czego się spodziewasz? Że będzie dobrym, oddanym tatą dla jakiegoś niechcianego bachora?
 - Przecież ja też nie chcę tego dziecka! – krzyknęła niemal oburzona. Kilka par oczu od razu odwróciło się w ich stronę, ale nawet tego nie zauważyła. – Po prostu oboje jesteśmy za to odpowiedzialni i oboje musimy sobie z tym poradzić... Obiecał, że zdobędzie pieniądze.
 - A ty naprawdę w to wierzysz? – zaśmiał się, widząc jak w jej środku coś niemal zawrzało. Aż do tej chwili Sarze nawet nie przeszło przez myśl, że Chis może kłamać, wyglądał zawsze wyjątkowo wiarygodnie i chyba szczerze martwił się o to, co się stanie, jeśli nie zdobędą pieniędzy na usunięcie dziecka. Ale Seth... Seth był jego przyjacielem i jeżeli Chris miałby komukolwiek zwierzać się ze swoich prawdziwych zamiarów, to komu, jeśli nie jemu?! Dziewczyna przez chwilę patrzyła na bruneta, nie wiedząc, co powiedzieć. Czy Chris naprawdę miał zamiar uciec i w ten sposób odciąć się od problemu? Seth nie wydawał się żartować, a tym bardziej kłamać, bo i po co miałby to robić... Sarah szybko uświadomiła więc sobie, że to musi być prawda. I nie mogła na to pozwolić. Musiała zrobić coś, by temu zapobiec, inaczej zostanie z niczym. 
         Seth wyglądał na odrobinę zmartwionego jej sytuacją, ale w duchu śmiał się z naiwności dziewczyny. Połknęła haczyk i zrobiła to o wiele szybciej niż się spodziewał. Zdążył już zapomnieć, jak naiwne są dziewczyny z Basin City, jak ślepo mu wierzą, właściwie nie mając ku temu żadnych podstaw. Albo były zwyczajnie głupie, albo z jakiegoś powodu ufały, że mówi prawdę. Wyjątkowa ironia, bo z jego ust rzadko kiedy wydostawało się cokolwiek poza kłamstwami...
 - Mówił ci coś? – spytała w końcu poważnie Sarah, gdy jej papieros zdążył już wypalić się niemal do końca. Seth długo zwlekał z odpowiedzią, dając jej czas, by myśli w jej głowie zdążyły zupełnie zawirować. Chciał, by nie była już w stanie odróżnić tego, co sama wie od tego, co on jej wmawia. Gniew zawsze potrafi zamroczyć człowieka. Poczekał, aż ten ogarnie ją całą.
 - Kumpli się nie wkopuje – odparł w końcu. – Ale myślę, że postępuje wyjątkowo nie fair, zwodząc cię w ten sposób... Swoją drogą, dziwię się, że udało mu się to tak prosto. Zawsze uważałem cię za inteligentną dziewczynę, a on tak łatwo cię oszukał...
 - Nie masz o niczym pojęcia, Seth! – podniosła znów głos, zrywając się z miejsca, by stanąć tuż przed nim i spojrzeć mu prosto w czarne oczy. – Nie masz prawa myśleć, że tak łatwo dałam się nabrać! Uważasz mnie za idiotkę, tak?!
 - Ja nie. On cię za taką uważa.
 - Jeszcze zobaczymy, kto z kogo zrobi idiotę... – powiedziała ciszej, przez zaciśnięte ze złości zęby. 
 - O czym ty mówisz? – spytał, jak gdyby nie miał o tym pojęcia. W duchu był rzeczywiście pełen litości, ale nie ze względu na sytuację, w jakiej się znalazła, ale jej głupotę. W kilka minut potrafił sprawić, by wściekłość kazała jej powiedzieć o te parę słów za dużo. Sarah tak bardzo chciała pokazać mu, że nie jest słabą, naiwną istotką, za jaką podobno ją uważał, że przestała panować nad swoim językiem. Zresztą, alkohol zawsze robi swoje...
         Kiedy tylko zauważyła, jak daleko dobrnęła ta ich z założenia całkiem niewinna pogawędka, momentalnie ugryzła się w język, mając ochotę zwiać stąd jak najprędzej, uwolnić się spod jego piorunującego spojrzenia. Bała się brnąć w to dalej, by nie zaplątać się już do końca, ale nie miała wyboru. Pomimo największych starań, nie przychodziła jej na myśl żadna wymówka. Poza tym miała wrażenie, że Setha wcale nie tak łatwo jest oszukać... Przynajmniej nie tak, jak Chrisa. 
 - Po prostu... po prostu mu na to nie pozwolę – odpowiedziała w końcu, ale Seth i tak nie wyglądał na przekonanego. 
 - Ty też go oszukujesz, prawda?
 - Nie! To on chce zrobić ze mnie kretynkę, tak?! Ja tu jestem ofiarą!
 - Ofiarą własnego gadulstwa... – uśmiechnął się, a Sarah momentalnie odwróciła się do niego tyłem i odeszła, potrącając po drodze kilka osób. Patrzył na nią, niemal zdziwiony, że poddała się tak łatwo, że nawet nie chciała walczyć. Może sądziła, że jeśli nie będzie mu się tłumaczyć, sam nie domyśli się, co jest grane... Zresztą, on mógł sobie myśleć, co chciał. To Chris musiał obudzić się wcześniej, niż zostanie bez kasy, za to z poczuciem wielkiej przegranej.


         Gdy Seth wrócił do stolika, gdzie wcześniej siedzieli we trójkę, Sary nigdzie nie było, za to na swoje miejsce powrócił Chris, tym razem zachowując się jeszcze mniej naturalnie niż zwykle. Jego ręce trzęsły się, gdy trzymał kieliszek, a oczy wciąż spoglądały na telefon leżący tuż obok, który prawdopodobnie mógł lada moment zadzwonić. Seth usiadł obok niego bez słowa, będąc pewnym, że za chwilę i tak dowie się, o co chodzi, ale kiedy Chris nadal nic nie mówił, tylko zachowywał się w ten dziwny sposób, nieustannie rozglądając się dookoła, w końcu nie wytrzymał.
 - Co jest? – spytał, na co Chris odwrócił się w jego stronę, spoglądając na niego dziwnie, jak gdyby dopiero zauważył, że przyjaciel siedzi tuż przy nim. Przetarł oczy i jeszcze raz spojrzał na telefon, by upewnić się, że przez te kilka sekund nieuwagi ten nie zdążył się zaświecić. Zaraz potem nachylił się nad Sethem, krzycząc mu prosto do ucha.
 - Jestem w dupie, stary! 
 - Też mi nowość... Gdybym miał zliczyć, ile razy w życiu już mi to powiedziałeś... 
 - Seth, błagam, zamknij się. - Chris schował twarz w swoich dłoniach, mając nadzieję, że przyjaciel go posłucha, ale Seth był w zdecydowanie zbyt dobrym humorze, by pozwolić mu się uciszyć. 
 - Och, błagam, zamknij się i pozwól mi się nad sobą poużalać... Daj mi dziesięć minut i pozwól mi opowiedzieć ci ze szczegółami w jakie to okropne problemy się wpakowałem... Oczywiście ty mógłbyś rozwiązać je w sekundę, ja pewnie też, gdybym zaczął myśleć, ale wolę pić kolejne kieliszki, połowę z nich wylewając na bar, żeby dać sprzątaczkom zarobić na chleb i patrzeć na telefon, jakby ten zaraz miał mnie pożreć, żeby zakomunikować ci, że to właśnie przez niego mam takie straaaszne problemy! 
 - Czy ty mnie przedrzeźniasz? – Chris spojrzał na kolegę trochę nieufnie.
 - Bystrzacha z ciebie. 
 - Masz szczęście, że przez tą muzykę słyszałem zaledwie co trzecie twoje słowo...
 - Bóg ma mnie jednak w swojej opiece! 
 - Seth?
 - Zmywamy się.


* * *

         Było już naprawdę późno, kiedy ostatecznie Hope zgodziła się wrócić do domu. Gdyby było lato, prawdopodobnie właśnie zaczynałoby wschodzić słońce, jednak późnojesienna aura rządziła się innymi prawami. Na ulicach było pusto. Żadnych samochodów, żadnych przechodniów, nikogo poza trójką pijanych dzieciaków toczących się od krawężnika do krawężnika i śmiejących przy tym do utraty tchu. Dziewczyna szła pośrodku, oparta na ramionach kolegów, by nie stracić równowagi. Żaden z nich nie miał jednak na tyle stabilności, by ją utrzymać, przez co wszyscy niemiłosiernie się chwiali. Nie było nikogo, kto by ich widział, nikogo, kto mógłby ich potępić, żadne więc nic sobie z tego nie robiło. Chłopcy odprowadzili Hope pod sam dom, a Beau pocałował ją szybko na dobranoc.
 - Trafisz do drzwi? – zaśmiał się, choć stali może dwa kroki od wycieraczki. Hope odpowiedziała jedynie szerokim uśmiechem i zachwiała się dokładnie w tym samym momencie, kiedy postawiła pierwszy krok.
 - Spokojnie, mam cię – Nick złapał ją natychmiast i trzymając w ramionach odprowadził jeszcze te kilkanaście centymetrów. – Mam nadzieję, że jak zdejmiesz te szpilki, to chód ci się troszkę wyprostuje – zaśmiał się.
 - Żałuję, że nie zobaczę jak czołga się po schodach – Beau zachichotał, odchodząc już w stronę bramki. – Chodź, Nick! 
 - Dobranoc – uśmiechnął się do niej po raz ostatni i odwrócił się, by dogonić swojego przyjaciela. Hope jeszcze chwilę wpatrywała się w miejsce, gdzie przed chwilą stał, po czym z szerokim, przyklejonym do ust uśmiechem przekręciła w zamku klucz i cicho weszła do środka. W pomieszczeniu od razu zrobiło jej się cieplej, co przyniosło jej niemałą ulgę, jednak kiedy usłyszała dochodzące z salonu, sugestywne chrząknięcie, po jej plecach przeszedł dreszcz.
         Właściwie już z końca ulicy widać było, że w pokoju na dole wciąż pali się światło, ale w całej swojej naiwności Hope starała się wierzyć, że mama po prostu zapomniała je tam zgasić. Z początku łudziła się jeszcze, że uda jej się przemknąć obok i zniknąć na schodach, by jak najprędzej położyć się w łóżku i udawać, że zasnęła, jednak Sheryl nigdy nie odpuszczała tak łatwo. Kiedy tylko zobaczyła córkę przechodzącą możliwie jak najciszej przez krótki korytarzyk, wstała z fotela i spojrzała na nią mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Hope wyglądała okropnie. Jej nogi uginały się pod nią, jakby były z waty, miała rozmazany makijaż i przyklejone do twarzy włosy. Jej oczy świeciły wyjątkowo nienaturalnie, a policzki i nos były nadzwyczaj zaczerwienione. Gdyby nie to, że wciąż się lekko uśmiechała, Sheryl mogłaby zmartwić się, że coś jej się stało. Tymczasem Hope po prostu była pijana. Jej matka nigdy nie widziała jej jeszcze w takim stanie, zazwyczaj spała, kiedy córka wracała z imprez. Tym razem nie położyła się do łóżka na czas i przeżyła poważny szok. Nie powinna była na nią czekać...  Ale zmartwienie nie pozwoliło jej ruszyć się z salonu ani na krok.
 - Hope, gdzieś ty była? – spytała w końcu cicho, brzmiąc na zniesmaczoną. Brunetka zachwiała się lekko i oparła o futrynę. Jej matka chciała zaproponować jej, by usiadła, ale nie była pewna, czy dojdzie na miejsce bez szwanku, postanowiła więc jedynie pozwolić jej mówić. Dziewczyna milczała przez chwilę, przyjmując na siebie teraz już zmartwione spojrzenie. Nienawidziła, gdy matka patrzyła na nią w ten sposób, zawsze czuła wtedy,  że ją zawiodła. Właściwie wolałaby już, żeby Sheryl zrobiła jej awanturę jak każda inna matka w tej sytuacji. Ale ona taka nie była, zawsze była zbyt dobra, zawsze rozmawiała, zamiast karać... Bywały momenty, kiedy Hope tego nienawidziła. Zwłaszcza teraz, kiedy nagle nie mogły już rozmawiać o wszystkim.
 - Byłam z Beau – odpowiedziała w końcu, nawet nie patrząc jej w oczy. Sheryl zbliżyła się do niej i ujęła w dłonie jej twarz, chwilę się jej przyglądając.
 - To wszystko? 
 - Wszystko – Hope jedynie pokiwała głową, a matka odeszła od niej, wyraźnie nieusatysfakcjonowana tą odpowiedzią. 
 - Czy ty masz w ogóle pojęcie, jak ja się o ciebie martwiłam?! Zdajesz sobie z tego sprawę?! Najpierw on, teraz ty....
 - No właśnie... on. - Na dźwięk tego słowa w Hope coś jakby pękło i nagle wcale nie śpieszyło jej się już, by wrócić do własnej sypialni. - Wiesz, czemu wyszłam, mamo? Wiesz, czemu będę wychodzić częściej? Ja po prostu nie mogę już wytrzymać w domu! Tutaj ciągle widzę, jak się zamartwiasz o tego dupka, a to sprawia, że nawet ja zaczynam się o niego martwić, chociaż to głupie, bo powinnam się raczej cieszyć! – Jej słowa wyrwały się z ust nim zdążyła je porządnie przemyśleć, ale w stanie, w którym była, nic jej już to nie obchodziło. Zamiast zamilknąć, postanowiła skorzystać z ciszy, jaka wytworzyła się po jej słowach i kontynuować, nie zważając na zaskoczoną minę Sheryl. Najwyraźniej nie spodziewała się tego usłyszeć. Nie w tych okolicznościach, nie od własnej córki... Sheryl nie miała pojęcia, że jej zachowanie ma na córkę taki wpływ. Hope przeżyła już zresztą gorsze rzeczy, tym bardziej więc nie rozumiała, dlaczego tym razem to obchodzi ją aż tak bardzo.
 - Ciągle o nim myślisz, mamo, a jak sądzisz, czy on pomyślał o tobie chociaż przez chwilę?! Pomyślał o nas, że możemy się zmartwić, jeśli zniknie tak bez słowa?! 
 - Nie, Hope, pewnie nie...
 - Nieprawda! – Hope podniosła nagle głos, a Sheryl niemal podskoczyła w miejscu, zaskoczona zachowaniem córki. – Myślał, och... bardzo wiele myślał! Ta świadomość go podnieca, on właśnie tego chciał! Tego, żebyś zachowywała się w taki sposób, w jaki właśnie to robisz! 
 - Hope, idź się połóż... – Sheryl starała się jej przerwać, łapiąc córkę za rękę, ale brunetka momentalnie się wyrwała, uciekając krok w tył.
 - Przecież to prawda! Wiesz o tym tak samo dobrze, jak ja! Wiesz, prawda mamo? Wiesz?
 - Hope, proszę... 
 - To nie jest twój ukochany synek, którego całe życie chciałaś odzyskać, mamo! To potwór! 
 - Idź już. Nie wiesz co mówisz. – Sheryl odwróciła się do niej tyłem, by córka nie ujrzała łez powoli zbierających się w kącikach jej oczu i energicznym krokiem ruszyła w stronę okna, wpatrując się w zaciemniony teren przed domem. – On zaginął. Nie mamy pojęcia, co się z nim dzieje... Być może już... O Boże – załkała nagle, kiedy do głowy znów napłynęły jej najczarniejsze myśli i ukryła twarz w dłoniach. Hope nie mogła już na to patrzeć. Sheryl chciała chyba jeszcze coś powiedzieć, ale żadne słowa nie mogły przejść jej przez gardło, jej córka szybko więc ulotniła się z pokoju, z trudem pokonując schody i z impetem rzucając się na łóżko w swoim pokoju.
         Wtulona w swoją poduszkę, Hope długo wpatrywała się w przestrzeń przed sobą, myśląc o wszystkim i o niczym. W jej uszach coś przeraźliwie huczało, w głowie jej się kręciło. Nie mogła zasnąć w tym stanie.
         W którymś momencie zrobiło jej się niedobrze, szybko wstała więc, by usiąść na swoim łóżku po turecku, ciągnąc poduszkę za sobą. Kiedy tylko się podniosła, od razu poczuła się lepiej. Jeszcze przez chwilę trzymała się sztywno w tej pozycji, po czym zaczęła rozglądać się za czymś do picia, ale zamiast upragnionej butelki jej oczy przykuło coś zupełnie innego. Mała, zielona karteczka złożona na pół, która dotychczas leżała pod jej poduszką. Nigdy dotąd jej nie wyczuła, choć zwykle sypiała z dłonią mniej więcej w tym miejscu... To prawdopodobnie przez to, że ostatnimi czasy nie spała za wiele. Złapała kartkę i otworzyła ją bez chwili zastanowienia, od razu rozpoznając jego pismo.
         Tęsknisz?
         Gdy tylko to przeczytała, czuła, jak cała w środku się gotuje, w momencie zrobiło jej się też nienaturalnie gorąco. Pomimo słów matki, coś podpowiadało jej, że Sethowi nic nie jest, że po prostu świetnie się bawi strasząc wszystkich w ten sposób. To było w jego stylu, nie wiedziała tylko, dlaczego wybrał sobie taką, a nie inną porę i dlaczego praktycznie nie zabrał żadnych ze swoich rzeczy... Kilka razy była w jego pokoju, widziała, że niektóre ubrania zniknęły, ale nie była w stanie ocenić, ile ich było... Większość szafek pozostała zapełniona, a jego torba, wciąż nie do końca rozpakowana, nadal zalegała na podłodze. Nawet zaczęta paczka papierosów wciąż leżała na jego łóżku, zakryta kilkoma nadającymi się do prania ubraniami. Hope miała serdecznie dosyć tych zagadek, dosyć jego całego!
         Nim zdążyła się zastanowić, szybko nachyliła się w stronę podłogi, by z trudem dosięgnąć swojej torby. Długo przeszukiwała ją w poszukiwaniu telefonu, powtarzając sobie w myślach, że pieprzy swoją dumę, pieprzy godzinę, którą pokazuje zegar, pieprzy wszystko i chce tylko dowiedzieć się, w co gra ten psychopata! Nieważne, jak bardzo będzie jutro tego żałować...
         Na szczęście telefon był rozładowany.


* * *

  - Dlaczego nie mogliśmy po prostu zostać w tym klubie? Nie powinienem łazić teraz po ulicy, Seth, mówię poważnie...
 - Dlatego, że mam bardzo delikatne gardło i wcale już nie taki najlepszy słuch, a DJ notorycznie odrzuca moje prośby o ściszenie muzyki... – odparł jak gdyby nigdy nic chłopak, odpalając papierosa i wyrzucając za siebie pustą już paczkę. Skręcił w jedną z zaciemnionych uliczek i skierował się prosto na od dawna opuszczone podwórko, które zawsze zapewniało spokój w środku nocy. Chris jakby odetchnął z ulgą, widząc, że jego przyjaciel nie ma zamiaru prowadzić go przez najbardziej zatłoczone ulice tego miasta, gdy on wolałby ukrywać się w domu, ale i tak zachowanie Setha nie przestało go niepokoić.
 - Mógłbyś przestać być taki ironiczny, kiedy mi nie jest do śmiechu?
 - Po prostu mam dobry humor. No mów, o co chodzi. Tylko tak, żebyś skończył przed świtem... Potrafisz zmieścić się w... powiedzmy... dwudziestu słowach? – W odpowiedzi Chris jedynie przewrócił oczami, ale choć miał ochotę w tej chwili skończyć już tę rozmowę i wrócić do domu, zostawiając Setha samego, wiedział, że tylko on może mu jeszcze jakoś pomóc. 
 - Pamiętasz tego gościa, którego poleciłeś mi, jak nie miałem skąd wziąć amfy na imprezę?
 - Tak – odparł.
 - Groźny jest? Ma ludzi? Cokolwiek? 
 - Tak – powtórzył bez zbędnych emocji. 
 - No, więc wiszę mu kasę. 
 - Ludzie powinni się już nauczyć, żeby niczego nie dawać ci na krechę, bo tak to później wygląda... No dobra, kiedy mija termin?
 - Za... – Chris spojrzał na zegarek, chwilę obliczając sobie coś w głowie. – Półtora godziny.
 - Uf... Przy tobie nie sposób się nudzić, co? – Seth zaśmiał się, patrząc na kumpla z politowaniem. Jeszcze na dobre nie rozgościł się w Basin City, a jego przyjaciel już zdążył dwa razy zaliczyć całkiem niezłą wpadkę, w tym raz prawie dosłowną. Teraz nie dziwił się ludziom, którzy od zawsze nie potrafili zrozumieć, dlaczego tych dwoje  trzyma się ze sobą. Chris był wprawdzie lojalny, odważny i potrafił naprawdę dobrze się bić, ale miał też talent do wpakowywania się w największe bagno, jakie znalazł w pobliżu, doprowadzając tym siebie do destrukcji, a wszystkich wokół do szału.
 - Brakuje mi tylko dwóch stów... Myślisz, że mi podaruje? 
 - Pytałeś?
 - Nie miałem czasu się wtrącić, wiesz, te wszystkie teksty o przetrąconym karku, bagażniku, lesie... Tak się zasłuchałem, że ani się spostrzegłem, a tu już przerwano połączenie – odparł, patrząc poważnie na Setha. – Nie mógłbyś mi pożyczyć?
 - Odpada. Nigdy nie oddajesz. 
 - Kurwa, Seth, ja mam nóż na gardle!
 - Sam go sobie tam położyłeś. Skończ panikować, pogadamy z nim, jakoś się to załatwi... 
 - A jak się nie załatwi?! – Chris wstał i odszedł kawałek, po czym wrócił, załamując ręce. Wyjął paczkę papierosów i odpalił jednego trzęsącymi się dłońmi, nieustannie czując na sobie wzrok Setha. Ten spoglądał na niego jak na ostatniego idiotę, ale w tym momencie blondyn był mu to w stanie wybaczyć, byleby tylko mu pomógł. Przyzwyczaił się już, że Seth zawsze musiał znaleźć sobie moment, kiedy czuł, że ma władzę, by trochę poznęcać się psychicznie nad innymi... A jego dobry humor wcale nie wróżył nic dobrego. 
 - Próbujesz mnie wkurwić, czy co?
 - Dobra już, dobra... – Blondyn poddał się w końcu, siadając z powrotem na starej ławce. – Jest jeszcze coś. On nie chce spotykać się na mieście, za dużo glin się dzisiaj kręci... Kazał mi podać swój adres.
 - Podałeś?
 - Nie... 
 - No, czyli jakieś resztki rozumu ci jeszcze zostały. 
 - Co mam zrobić?! Zaproponować mu jakąś knajpę? 
 - Nie zgodzi się, znam go. Hmm... kogo by tu udupić...
 - Co mówisz? – Chris nie do końca zrozumiał jego słowa, ale nagle Seth, zamiast powtórzyć, rozpromienił się jakoś nienaturalnie, wyjmując coś z kieszeni.
 - Mam klucze do Lacey! Podaj mu jej adres.
 - Nie jestem pewien, czy będzie zachwycona...
 - Och, daj spokój, to przecież nasza mała Lacey – zaśmiał się Seth, wstając z miejsca i ruszając z powrotem w stronę, z której zaledwie kilka minut temu przyszli. – Idziemy. Im szybciej, tym lepiej, bo o szóstej wraca jej matka.
 - Okej, ale to ty wyjaśniasz jej, dlaczego załatwiamy interesy z dilerem w jej domu, na dodatek nie mając całej gotówki i narażając się przy tym na śmierć, albo prześladowanie... Prześladowanie jej, bo przecież to jej adres zapamięta.
 - No i po co wdawać się w takie szczegóły? Sam słyszysz, że to nie brzmi zachęcająco...


* * *

Choć było jeszcze wcześnie, a słońce ledwo wychyliło się zza horyzontu, Harry nie spał już od kilku godzin, przez cały ten czas przechadzając się po pokoju. Był podekscytowany, bo jego plan w końcu miał się spełnić. Minął już ponad rok odkąd poprzysiągł zemstę, ale to wcale nie oznaczało, że pragnienie zadania bólu w nim ustało. Właściwie teraz, kiedy czuł, że jego cel jest już tak blisko, był jeszcze bardziej rządny krwi niż w momencie obmyślania całego planu. Zresztą, nazywanie tego planem byłoby sporym nadużyciem... To raczej pomysł, na który wpadł po opróżnieniu butelki szkockiej, prosty i – jak się spodziewał – nad wyraz skuteczny. Idealny, by dokopać temu chłopakowi. Był najlepszym sposobem,  żeby pokazać światu, a przede wszystkim Beau, że z Harrym Dawsonem się nie zadziera. Nigdy.
Dawno temu, kiedy plan był jeszcze w fazie dopracowania, Harry poprosił o pomoc swojego kuzyna, Dwayne’a Lee. Z jakiegoś powodu dziś poczuł, że to właśnie jemu powinien pochwalić się jako pierwszemu, że to on powinien dowiedzieć się o jego niedoszłym jeszcze sukcesie. Swego czasu całkiem porządnie zaangażował się w ten plan, właściwie Harry nie był pewien, czy do teraz nie stara się czegoś dla niego zrobić, choć minęło już tyle czasu, dlatego zasłużył na otrzymanie tej wiadomości w pierwszej kolejności. Kiedy tylko wybiła ósma rano, Harry złapał za telefon i wybrał jego numer. Musiał czekać kilka długich sygnałów, ale kiedy Dwayne w końcu odebrał, wcale nie brzmiał na zaspanego. Harremu wydawało mu się nawet,  że ucieszył się, słysząc jego głos...
 - Dawno się nie odzywałeś.
 - No wiesz, masa spraw na głowie... Ale teraz mam coś ekstra i po prostu muszę się tym z tobą podzielić! Wybacz, że dzwonię tak wcześnie, ale jestem trochę zakręcony, nie mogłem zasnąć całą noc, kilka godzin temu wstałem i już się chyba nie położę, więc pomyślałem, że jeśli wyrzucę to z siebie, powiem komuś, może sen jednak przyjdzie, albo coś... Sam rozumiesz, to mi przyniesie jakąś ulgę i...
 - No mów wreszcie! – Dwayne przerwał mu lekko poirytowany, nie mogąc doczekać się, aż sam zostanie dopuszczony do głosu. Jego kuzyn zawsze dużo mówił, właściwie nawijał bez sensu dwadzieścia cztery godziny na dobę i trzeba było naprawdę się przy nim wysilić, by wyłapać z tej paplaniny jakiś sens, ale dziś brzmiał na wyjątkowo podekscytowanego. Domyślając się, o co może chodzić, Dwayne zamienił się w słuch. 
 - Mam te zdjęcia! 
 - Co?! Chyba nie Hope?!
 - Ymm... Nie wiem, która jest która. Tej blondynki w każdym bądź razie...
 - Ach, Ashley...
 - No, niech będzie. W każdym razie myślę, że się nadają. Wyślę ci je później, tylko musisz mi obiecać, że póki co są tylko do twojego wglądu. Muszę czekać na odpowiedni moment, żeby puścić je w obieg. Wiesz, żeby wszystko wyglądało naturalnie...
 - Kto je zrobił?
 - Czy to ważne? Trochę żałuję, że nie mam tej drugiej, ale to wystarczający cios jak na początek, nie? Teraz tylko upozorować, że to sprawka Beau i moje życie znów stanie się piękne! 
 - Nie wiem, czy to będzie takie proste... – Dwayne zamilkł na chwilę, ale nie chcąc psuć przyjacielowi humoru, szybko się zreflektował. – Zresztą, czy to takie ważne? Nawet jeśli Ashley dowie się prawdy, że to nie Beau, ale z jego powodu, to i tak się na niego wkurwi.
 - Mi nie chodzi o to, żeby się wkurwiła. Ma go kopnąć w tyłek! Zostawić go tak, jak on zostawił mnie! Niech poczuje, co to za ból... Cholera, naprawdę żałuję, że nie udało się z tą drugą. Zostałby sam. Powiedz, czy to nie byłoby piękne?
 - Nic straconego. – Dwayne ożywił się nagle, czując, że to idealny moment, by wtrącić do rozmowy swoje trzy grosze. Całkiem istotne, jak sądził, ale Harry przerwał mu po pierwszych słowach.
 - Daj spokój. Ile to już czasu polujesz na tą dziewczynę? Przykro mi to przyznać, bo w końcu jesteśmy rodziną, ale może po prostu się do tego nie nadajesz? Nie wydaje ci się, że zacząłeś to traktować troszkę zbyt osobiście?
 - O tak, teraz to osobista sprawa – przyznał mu rację, poważniejąc. – Pojawił się przy niej jakiś dupek. Kręci się koło niej i właściwie nie pozwala się do niej zbliżyć...
 - No, to skoro ma faceta, to sprawa przegrana. Daj sobie spokój i nie wiń się. Po prostu nie wyszło. Wymyślimy coś innego...
 - Mam w dupie tego twojego pedała! Teraz tu chodzi o mnie i o tego skurwysyna! 
 - Nie rozumiem...
 - Nie musisz – Dwayne westchnął głośno, rozglądając się po pokoju i zatrzymując wzrok na starym zdjęciu Hope, które wciąż zalegało w jego szufladzie. Wyjął je wczoraj, niepewny nawet po co i oparł o monitor. Dziewczyna wyszła na nim naprawdę ładnie... Wyglądała na miłą. Nigdy nie spodziewałby się po niej tego, jak go potraktuje. I kogo na niego nasyła. – Posłuchaj, Harry. Dostaniesz te zdjęcia. Wcześniej czy później. Żywej lub martwej...
 - Ty, nie przeginaj!
 - Żartowałem. Ale wiedz, że nie odpuszczę. Jeszcze niedawno miałem ochotę to olać. No bo, kurwa! Chodziłem z nią tyle czasu, a ona nawet nie zdjęła majtek! Cnotka niewydymka... Ale ten jej przydupas mnie wkurzył, więc zrobię to specjalnie dla niego.
 - A, nieważne. Rób co chcesz. Ja i tak już osiągnąłem swój cel – Harry uśmiechnął się do swojego odbicia i chwilę wsłuchiwał się w ciszę po drugiej stronie. – Do usłyszenia – powiedział w końcu i nie czekając na odpowiedź rozłączył się, rzucając telefon na łóżko.
         Przeszedł wzdłuż swojej sypialni i usiadł przy biurku, załączając komputer. Jeszcze raz przeglądnął wszystkie zdjęcia, które dostał, po czym wysłał je na adres Dwayne’a, uśmiechając się do siebie. Były idealne.
         Zminimalizował wszystkie okna by spojrzeć prosto w oczy chłopakowi na zdjęciu, które miał ustawione jako swoją tapetę. Beau zapewne nawet nie spodziewał się, że on je ma. Pobrał je niedawno z któregoś z portali społecznościowych. Białowłosy wyglądał na nim perfekcyjnie, jak zawsze. A jego szczery uśmiech jeszcze bardziej nakręcał Harrego do zemsty...


* * *

- Co... co, do kurwy?!
         Lacey zaklęła głośno, starając się przewrócić na plecy, co udało jej się dopiero po kilku próbach. Wyrwana nagle ze snu, nie do końca miała pewność, czy rzeczywiście już nie śpi, czy to kolejny wytwór jej wyobraźni, wiedziała za to jedno – coś okropnie ciążyło jej w okolicy żeber. Jęknęła cicho i z niechęcią otworzyła oczy, ale przez rażące światło niemal natychmiast z powrotem je zamknęła. Tym razem wyczuwała już jednak wyraźnie czyjąś obecność. Po omacku odkryła też, co tak strasznie obciąża jej ciało i wcale nie była zaskoczona, odnajdując na swoim boku zaciśniętą, męską dłoń.
 - Seth! Seth, ileż można to znosić?
 - Cii... nie krzycz.
 - Ja ci dam, kurwa, nie krzycz! Przestań mnie ściskać, popaprańcu! Dobrze wiesz, że nienawidzę takich durnych przytulanek, kiedy chcę spać! Potrzebuję przestrzeni! Zaraz... – dziewczyna zamilkła na moment, słysząc za ścianą jakieś hałasy. Wsłuchała się porządnie, szybko rozpoznając głosy dwóch mężczyzn, z których jeden był jej wyjątkowo znajomy. Otworzyła oczy i spojrzała całkiem już przytomnie na Setha, który leżał tuż za nią, przytulając się do jej pleców. Uśmiechał się do niej, sprawiając wrażenie niewiniątka, przez co była już niemal pewna, że coś przeskrobał. – Czy w moim mieszkaniu jest ktoś, kogo nie chciałabym tu widzieć?
 - Och, tylko dwie osoby... Nie rób z tego jakiejś wielkiej sprawy.
 - Dwie osoby?! Kto?! – pomimo jego mocnego uścisku w końcu udało jej się oswobodzić, a gdy tylko poczuła, że już jej nie ściska, wyskoczyła z łóżka jak oparzona. Chciała podejść do drzwi, ale był szybszy, zasłaniając je swoim ciałem. Cokolwiek by się działo, obiecał, że nie wypuści jej na zewnątrz, a raczej nie przepadał za niedotrzymywaniem danego słowa... 
 - To tylko Chris i... jeszcze taki jeden...
 - Kto, Seth?! Kto?
 - Jego diler.
 - CO?! – krzyk Lacey potoczył się po mieszkaniu prędzej, niż Seth zdołał temu zapobiec, za co od razu skarcił się w myślach. Mógł się domyślić jej reakcji i zakryć jej usta na czas... Choć w tym momencie miałby problem nawet ją złapać, bo Lacey krążyła po pokoju jak wariatka, strojąc zabawne miny.
 - Nie krzycz, obudzisz siostrę. A nie chcemy, żeby wchodziła teraz do tamtego pokoju, prawda?
 - Boże, co z tobą?! Zawsze byłeś popierdolony, ale teraz już przeginasz! Nie chcę żadnych brudnych interesów w moim domu, żadnych, słyszysz?! Jebany sukinsyn... Jak mogłeś zrobić mi coś takiego?! – wrzeszczała, niezrażona jego uwagą.
 - Przesadzasz – przewrócił oczami. – Uznałem, że nie będziesz miała nic przeciwko. Wiesz, w ramach wdzięczności za...
 - Za co, Seth?! Niby co takiego dla mnie zrobiłeś, co?! Oprócz sprowadzania mi na głowę kłopotów! Proszę, co zrobiłeś?!
 - No chociażby to, że u ciebie mieszk... A nie, czekaj, tutaj to ja powinienem być wdzięczny. Cholera, mój błąd... – zaklął pod nosem, udając, że naprawdę się pomylił, ale Lacey wcale nie było do śmiechu. Nim zdążył się spostrzec, doskoczyła do niego i z całej siły uderzyła go w ramię, ale kiedy wyraźnie szykowała się, by następny cios zadać już w twarz, mocno przytrzymał jej rękę nim ta zdążyła zetknąć się z jego skórą.
 - Nienawidzę cię, ty gnoju! Czemu mi to ciągle robisz?! 
         Bo za każdym razem mi wybaczasz – odparł w myślach, ale nie miał zamiaru powtórzyć tego na głos, bo tym razem mogłaby zrobić mu na złość. Nim zdążył odpowiedzieć, coś uderzyło go lekko w plecy, a kiedy się odwrócił zauważył, że to tylko drzwi, przez które do pokoju właśnie starał się wejść Chris. Przez krzyki Lacey nawet nie usłyszał trzasku frontowych drzwi i nie miał pojęcia, że rozmowa już się zakończyła. Skoro Chris żył i poruszał się na własnych nogach, to prawdopodobnie z pozytywnym rezultatem.
 - Ekhm, można? – Blondyn uśmiechnął się jedynie nieśmiało, spoglądając na Lacey, którą Seth musiał przytrzymywać za nadgarstki, by tym razem to na niego nie rzuciła się z rządzą mordu.
 - Co wy obydwaj tu wyprawiacie?! Chris, masz własne mieszkanie, do kurwy nędzy! 
 - Wszystko załatwione? – spytał brunet, zupełnie nie zwracając uwagi na miotającą mu się w ramionach koleżankę. – Szybko.
 - Tak... Chciałem z nim jeszcze posiedzieć, poczęstować Whiskey i w ogóle, ale się spieszył, więc... – Lacey w tym momencie rzuciła w jego stronę jeszcze kilka przekleństw, a Seth jedynie zaśmiał się, skupiając większość uwagi na utrzymaniu jej w miejscu dopóki nie minie jej ten atak szału.
 - Nie denerwuj jej, widzisz, że jest już wystarczająco wkurzona...
 - To mało powiedziane, sukinsynu! Tylko mnie puść, a tak ci zdrapię tą twoją piękną buźkę, że cała spłynie krwią! 
 - Najpierw musiałbym cię puścić, skarbie – odparł ze śmiechem i przytrzymując jej nadgarstki w jednej dłoni, drugą przycisnął ją do siebie, przytulając jej drobne ciałko do swojego brzucha. Lacey szamotała się jeszcze przez chwilę, wymyślając coraz to nowe przekleństwa, aż w końcu, zmęczona tą nieustanną próbą sił, w której nie miała specjalnie wielkich szans, odpuściła, pozwalając mu w spokoju ją przytulać. Jeszcze kilka razy wbiła paznokcie w jego dłonie, ale w końcu zamilkła i stanęła w miejscu, zmęczona tak bardzo, że gdyby jej nie trzymał, pewnie upadłaby na podłogę. Chris jedynie przyglądał się jej z rozbawieniem. 
 - Uspokoiłaś się na tyle, żeby mnie posłuchać? – spytał Seth, a Lacey jedynie mocniej zacisnęła zęby na swojej dolnej wardze.
 - Ale nadal cię nienawidzę...
 - Dobrze. Więc, widzisz, tobie nic nie grozi, za to gdyby tamten człowiek poznał adres Chrisa, twój przyjaciel mógłby wpaść w porządne kłopoty...
 - Mój były przyjaciel.
 - Lacey, przyjęliśmy cię do siebie, chociaż dobrze wiesz, że dla żadnych dziewczyn nie robimy wyjątków. Przygarnęliśmy cię jak szczeniaka, bo tak naprawdę, kiedy zaczęłaś się z nami zadawać, to jedyne, co potrafiłaś robić, to szczerzyć małe ząbki i skakać ludziom do oczu, przy okazji potykając się o własne łapy... Nigdy dotąd o nic cię nie prosiliśmy. Każdy z nas musi się czasem poświęcić, okej? – Seth odwrócił ją przodem do siebie i długo spoglądał w jej oczy, aż w końcu dziewczyna szarpnęła się i wyrwała z jego uścisku. Nie próbował nawet jej gonić, widząc, że już choć po części się uspokoiła. Wciąż chodziła po pokoju, nie potrafiąc stanąć w miejscu, ale przynajmniej już na nikogo się nie rzucała. Z każdą kolejną chwilą jej kroki stawały się coraz wolniejsze. 
 - Mogę tu przenocować? – ciszę przerwał nagle Chris, na co Seth jedynie posłał mu mordercze spojrzenie, ale Lacey tym razem już się nie zdenerwowała.
 - A róbcie sobie co chcecie! Czy ja w ogóle mam tu jeszcze coś do powiedzenia?!  
 - Masz, kochanie – Seth podszedł do niej, przytwierdzając jej ciało do stojącej za nią szafy i nim zdążyła się zorientować, delikatnie musnął jej usta. – Obydwaj jesteśmy ci bardzo wdzięczni, że użyczyłaś nam tego mieszkania. Że nie wybiegłaś tam, psując wszystkie plany... – W rzeczywistości Seth doskonale wiedział, że gdyby jej nie przytrzymywał odpowiednio mocno, właśnie to by zrobiła, ale wolał wmówić jej, że to jej zasługa. I chyba trafił całkiem nieźle, bo Lacey nie wyglądała już tak, jakby chciała go zabić i rozrzucić po lesie jego wnętrzności. Teraz po prostu była odrobinę skołowana... – Zdaje się, że wyrwaliśmy cię ze snu... Czas wrócić do łóżka, hm? – Pocałował ją jeszcze w policzek i odszedł od niej, by jednym ruchem zrzucić z siebie koszulkę. Lacey już nie protestowała, jedynie wspięła się z powrotem na swoje łóżko, niespecjalnie zadowolona z tego, że tej nocy będzie musiała dzielić je aż z dwoma osobami. Samo spanie z Sethem było wyjątkowo denerwujące, bo chłopak rozpychał się w trakcie snu i kradł jej kołdrę, co dopiero, kiedy dołączy do nich ktoś jeszcze...
 - Hej, ty śpisz po drugiej stronie – Seth zwrócił się do Chrisa, kładąc się już obok niej. – Wolę mieć ją na środku, pomiędzy nami. Nie bierz tego do siebie, to tak na wszelki wypadek... 
 - Na wypadek, gdybyś chciał się do kogoś w nocy poprzytulać? – zaśmiał się Chris, w końcu kładąc się na swoim miejscu, choć miejsca na poduszce już dla niego nie starczyło. Ledwo wyrwał trochę kołdry, ale i tak był pewien, że tej nocy porządnie przemarznie.
 - Nie odważyłbym się ciebie dotknąć, masz przecież dziewczynę....
 - Hej, jak długo jeszcze będę musiała znosić to kurestwo? – Lacey odezwała się w końcu, leżąc niemal sztywno pomiędzy nimi dwoma. Chris był odwrócony do niej tyłem, ale Seth nie krępował się, by przygniatać ją lekko swoim ciałem. Leżał prawie na niej, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że Lacey mogłaby zaprotestować...
 - Masz na myśli gadanie? Już się zamykamy...
 - Nie. Po prostu nadużywasz mojej gościnności! Zgodziłam się, żebyś tu został, ale nie za taką cenę...
 - To już ostatni raz, Lacey, obiecuję – odparł, chowając głowę w zagłębieniu jej szyi. – Dosyć tego na dzisiaj. Dobranoc wszystkim. A, tak przy okazji, Chris, twoja dziewczyna wcale nie jest w ciąży...
 - Co? O czym ty mówisz?
 - Ciii... już śpimy – uciszył go jedynie, uśmiechając się pod nosem i od tej chwili nie reagował już na żadne jego pytania, choć Chris zadawał jedno po drugim, jakby w ogóle tego nie zauważał. 
 - Okej, dobra – poddał się w końcu, wiedząc, że z Sethem nie wygra. – Ach, przy okazji. Ktoś cię tu szukał, kiedy cię nie było, przyjacielu. I wyglądał, jakby bardzo chciał cię dorwać...
 - Kto? – Seth mruknął jedynie pod nosem, podnosząc jednak głowę i patrząc na Chrisa, który uśmiechał się wyzywająco. 
 - Nie wiem, ja już śpię...

  * * *


Tej nocy miałam dziwny sen. Właściwie powinnam się już przyzwyczaić, ale mojej wyobraźni znów udało się mnie zaskoczyć. Od pewnego czasu ona zdecydowanie ze mną wygrywa. Zwłaszcza, kiedy próbuję nie myśleć o Secie, przywodzi mi na myśl takie rzeczy, o których wstyd mi tutaj pisać. Czasami to jego ciało zalane krwią, porzucone w ciemnym lesie. Innym razem jego usta pozostawiające ciemny ślad na mojej szyi... Zawsze wtedy nachodzi mnie myśl, że to już skończone, że więcej nie będę musiała ukrywać przed światem śladów po naszych wspólnych nocach. I zamiast ulgi czuję pustkę, strach. Tak to jest, kiedy człowiek się przyzwyczai. Do czegokolwiek, nawet do rzeczy szkodliwych... To tak, jak palacz wyobraża sobie swoje dalsze życie bez papierosów. Niby wie, że to byłoby dla niego dobre. Ale czy nie jest przerażony myślą, że już nigdy nie spotka go to dziwne uczucie szczęścia i ulgi, kiedy przybliża do ust zapalniczkę?

Śnił mi się mały chłopiec. Nie mógł mieć więcej niż dziesięć lat. Miał ciemne włosy, rozwiewane przez wiatr i był bardzo szczupły, albo raczej nienaturalnie wręcz chudy. Mnie nie było w tym śnie. Nie występowałam w nim jako postać, ale słyszałam myśli chłopca, znałam fragmenty jego historii, motywy jego działania... Siedziałam w jego głowie, jednocześnie oglądając go tak, jakbym stała obok. Ale chłopiec był sam.  Stał na krawędzi dachu wysokiego budynku gdzieś w samym środku miasta, którego nie znałam. Chyba płakał.
Kiedy go zobaczyłam, świtało. Z minuty na minutę robiło się coraz jaśniej, ale całe miasto wciąż pozostawało szare, jakby słońce zasłaniała jakaś fala duszącego pyłu albo dym. Chłopiec stał na swoim miejscu już bardzo długo, być może wyszedł na dach wieczorem, może w środku nocy... Jego drobne ciałko drżało z zimna, wszystko zaczynało go boleć. Kończyny zdrętwiały mu, nieużywane od dłuższego czasu. Stał w tej samej pozycji od wielu godzin i jedynie patrzył przed siebie. Nie spoglądał w dół, patrzył w niebo. W tę szarą chmurę unoszącą się nad miastem...
Chłopiec nikogo nie obchodził. Był sam na sam ze śmiercią. Powtarzał sobie w myślach, że to, co chce zrobić, to najlepszy prezent, jaki mógłby sobie zafundować. To były jego urodziny. Prawdopodobnie jedne z wielu, o których cały świat zapomniał. W tym dniu każdy z nas chce się czuć wyjątkowy... Chłopiec nie czuł się tak nigdy.
Chciał zamknąć oczy i zerwać się do lotu jak ptak uwolniony z klatki, a jednak jego małe stopy uparcie nie chciały wykonać ostatniego kroku. Serce podpowiadało mu: „skacz”. Logika podszeptywała, że to nie będzie bolało. Przynajmniej nie bardziej niż to, co od dawna paliło go w środku, co powoli wykańczało każdą jego część. Wszystko wokół niego przemawiało za tym, by skoczył, a jednak ostatnia rozsądna cząstka gdzieś w jego mózgu go od tego powstrzymywała. Jakby miał nadzieję, że ktoś jeszcze nadbiegnie, żeby go uratować, że ktoś zauważy, że nie ma go w ciepłym, bezpiecznym łóżku i zacznie go szukać... Że usłyszy przed śmiercią, jak ktoś z paniką woła jego imię.
Nagle ktoś na dole zaczął krzyczeć. To był głos jakiejś kobiety, ale nie byłam w stanie dojrzeć kim była, jak wyglądała. Chłopiec z nadzieją spojrzał w dół, od razu wyłapując źródło hałasu na pustej ulicy. Sekundę później podniósł głowę. Miał  takie dziwne oczy - czarne jak węgiel. Przypominały raczej oczy zwierzęcia. Zranionego zwierzęcia, bezbronnego, zagonionego w pułapkę...
Krzyk na dole nie dotyczył jego. Nikogo nie obchodził mały chłopiec rozkładający ręce na dachu, tak samo jak nikogo nie będzie obchodziło jego ciało rozbryzgane na chodniku. Chłopiec zakrył oczy, słońce raziło go, bo przyzwyczaił się do przebywania w ciemności. Pamiętam dokładnie każdy jego ruch. Pamiętam jak odwrócił się tyłem do krawędzi i jak pomyślałam, że to jego szansa. Że teraz  zawróci, że wróci do świata, który go odrzucił... Ale w tym samym momencie jego palce oderwały się od podłoża, chłopiec przez ułamek sekundy opierał się jeszcze na piętach, aż jego niewielki ciężar przeważył go i runął do tyłu, prosto w w przepaść pomiędzy wysokimi, zaniedbanymi budynkami. On już nie wróci... Jego urodzinowe życzenie pozostanie niewypowiedziane.

Nie masz nic do stracenia, gdy nikt nie wie, kim jesteś.

Odkąd Seth z nami zamieszkał, mam dziwne sny. Odkąd wyjechał, są coraz dziwniejsze. Właściwie ten zapisałam jedynie dlatego, że różnił się od poprzednich, ale kiedy przeczytałam go po raz drugi i trzeci... Czy moja podświadomość nie próbuje mi czegoś przekazać?
Mam nadzieję, że to tylko podświadomość... Logika każe mi nie wierzyć w żadne objawienia ani siły nadprzyrodzone, ale czasem człowieka nachodzą takie myśli, że... ech.
Od Setha wciąż nie dostałam  żadnych wiadomości. Chciałabym powiedzieć, że już mi nie zależy, ale wydaje mi się, że bym skłamała. Gdyby ten chłopiec skoczył, pewnie byłabym jedyną osobą, której by właśnie zależało.

Hope jeszcze przez chwilę spoglądała na swój pamiętnik, kręcąc długopisem w zaciśniętej dłoni, ale kiedy nie znalazła już w głowie żadnej wartej zapisania myśli, zamknęła zeszyt i odłożyła go na półkę. Dawno już niczego w nim nie pisywała... Nie mogła tego robić ze względu na swój chory związek z Sethem. Gdyby ktoś znalazł jej zapiski, pogrążyłaby ich oboje...
O ile Setha jeszcze da się jakkolwiek pogrążyć. Bo czy każdy, kto zna go choć trochę, nie spodziewa się po nim absolutnie wszystkiego?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy