Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

16. Słowa rzucane na wiatr


         Tej nocy w całym Seattle panował spokój. Lejący się z nieba, rzęsisty deszcz sprawił, że na ulicach było zupełnie pusto. W jednej z mniejszych dzielnic miasta, w jednorodzinnym domu przy krótkiej alejce, Hope spała jak dziecko, wtulona w swoją poduszkę. To była pierwsza noc od wyjazdu Setha, kiedy udało jej się zasnąć przed porankiem. W całym domu było wyjątkowo cicho, nie licząc odgłosu odbijających się o parapety kropel. Sheryl tę noc musiała spędzić w pracy, brunetka została więc sama. W swojej sypialni na górze, w bezpiecznym łóżku, regenerowała się po ciężkim dniu z niewielką nadzieją, że następny będzie lepszy. Tej nocy nic jej się nie śniło. Po raz pierwszy od dawna nie męczyły jej koszmary...
         Mocny wiatr poruszał jej firanką, która delikatnie ocierała się o stopy dziewczyny. Na jej skórze odbijały się maleńkie kropelki wody wpadające do sypialni przez otwarte na oścież okno. Hope zwykle lubiła spać podczas deszczu, wyjątkowo ją uspokajał. Tej nocy jednak okazał się być dla niej utrapieniem... Nagle, kiedy zegar na dole właśnie wybił godzinę trzecią, coś wyrwało brunetkę ze snu głośnym, niełatwym do zidentyfikowania hukiem.
         Poderwała się natychmiast, rozglądając po pokoju. Jej oczy, nieprzyzwyczajone do ciemności, nie były w stanie niczego wypatrzeć. W pierwszym odruchu złapała za swój telefon, który zawsze zostawiała na nocnej szafce i oświetlając w ten sposób teren wokół siebie patrzyła, czy wszystko jest w porządku. W pokoju nie zauważyła żadnych zmian, jej serce wciąż jednak pracowało w zdwojonym tempie. Czuła, że coś jest nie tak. Zwykłe hałasy zazwyczaj nie wybudzały jej z tak twardego snu...
         Gdy przebudziła się już do końca, poczuła na sobie kropelki padającego za oknem deszczu i odetchnęła z ulgą. Była pewna, że to, co słyszała, było uderzeniem pioruna, niczym groźnym... Chciała już odłożyć telefon i z powrotem ułożyć głowę na miękkiej poduszce, kiedy do jej uszu dobiegł kolejny hałas... Był cichszy, ale łatwiej było zidentyfikować skąd pochodzi. Z dołu. Z jej domu. Była tego pewna.
         Przerażona jak nigdy dotąd, wyskoczyła z łóżka, starając się zachowywać najciszej jak potrafi. W pierwszej chwili pomyślała, że to Sheryl wróciła, ale to było niemożliwe. Po pierwsze, jej matka była odpowiedzialną osobą i nie wybrałaby się na przejażdżkę samochodem w środku nocy, w ulewę. Po drugie, ona nigdy nie robiła takiego hałasu. Jeśli wracała późno, chodziła cicho jak myszka i Hope nigdy nie była w stanie jej usłyszeć. Teraz było inaczej... Choć brunetka chciała nie słyszeć, hałasy w nocy niosły się ze zdwojoną siłą.
         Wciąż nie mogła dojść do tego, skąd wziął się ten pierwszy, najmocniejszy huk, który ją obudził... Nigdy wcześniej nie słyszała czegoś podobnego.
         Mocno trzymając telefon w prawej ręce, ruszyła przed siebie, dokładnie patrząc pod nogi. Musiała udowodnić sobie, że to tylko jej wyobraźnia, że nic nie mogło się stać, ale coś podpowiadało jej, że po raz kolejny się zawiedzie... Jak najciszej przeszła przez korytarz, nigdzie nie zapalając światła i skierowała się na dół. Droga po schodach ciągnęła jej się w nieskończoność. Stare stopnie często trzeszczały pod stopami domowników, musiała więc schodzić bardzo ostrożnie. Krok po kroku, schodek po schodku...
         Opierając się o barierkę, by cały czas czuć za plecami coś stałego, zsunęła się z ostatniego stopnia i zatrzymała na chwilę. Hałas pochodził stąd, chciała więc sprawdzić wszystkie pokoje po kolei, by odkryć, co było jego źródłem. Postawiła pierwszy krok, a stara deska pod jej stopą mocno zaskrzypiała. Podniosła przerażona głowę, jak gdyby ta nieostrożność miała sprowadzić na nią nie lada kłopoty i właśnie wtedy to zobaczyła. Przez moment stała jak zamurowana, nie mając pojęcia, co robić. Drzwi jej domu były otwarte, a zamek całkowicie rozwalony... Zza okna jej zziębnięte już ciało owiał lodowaty wiatr.
         Z niemym krzykiem przerażenia wymalowanym na twarzy wpatrywała się w tamto miejsce jeszcze przez kilka sekund, nie mając odwagi ruszyć się choćby o krok. Była pewna, że ktoś jest w jej domu - to stąd wzięły się te wszystkie hałasy... Ogromny huk najwyraźniej był następstwem wyważenia drzwi. Hope zacisnęła wolną dłoń w pięść i zagryzła na niej zęby, by powstrzymać się od krzyku. W pierwszym odruchu chciała wybiec na dwór i uciec jak najdalej, ale wtedy, w okolicy podjazdu, usłyszała jakiś hałas. Z góry też coś do niej dochodziło, coś podobnego do szurania... Oprócz tego odgłos deszczu zamazywał wszelkie inne dźwięki. Hope była przerażona. Czuła, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia.
         Nagle ją oświeciło. Podniosła telefon, którego wcześniej używała jako latarki i wybrała numer policji, jako że nic innego nie mogła już zrobić. Chciałaby udać się do kuchni, zabrać z niej nóż lub cokolwiek innego, co mogłoby pomóc jej w obronie, ale nie miała pojęcia, gdzie mogli już dostać się złodzieje...
         A jeśli to nie są złodzieje? – przemknęło jej przez głowę. - Jeśli ktoś przyszedł... po mnie? Tyle się nasłuchała o psychopatach napadających niewinnych ludzi, że na samą tę myśl już czuła, że powoli umiera... Umierała ze strachu. Gdy krótki sygnał zniknął, a zamiast niego usłyszała męski głos któregoś z policjantów, musiała naprawdę się wysilić, by wydać z siebie jakiś dźwięk.
 - Ja... Ktoś jest w moim domu – wyszeptała najciszej jak potrafiła, rozglądając się dookoła siebie, nie mając pojęcia, z której strony może nadejść niebezpieczeństwo. – Moje drzwi są wyłamane, ktoś się włamał... Ktoś tu jest – niemal wyłkała, dusząc się własnymi słowami.
 - Jak się pani nazywa? Proszę podać adres.
 - Hope Barlett. 23 Garden Alley... Błagam, pomóżcie mi.
 - Proszę zachować spokój i uważać na siebie. Jeśli ma pani w domu miejsce, gdzie może się pani schować do naszego przyjazdu, proszę niezwłocznie się tam udać i nie ruszać stamtąd pod żadnym pozorem.
 - Dobrze... 
 - Za chwilę ktoś przyjedzie, by pani pomóc.
         Policjant rozłączył się, a Hope zaczęła dziko rozglądać się dookoła... Nie wiedziała, gdzie mogłaby się ukryć, gdzie czułaby się bezpiecznie... Nagle wpadła na pomysł. Łazienka. To jedyne pomieszczenie w domu, gdzie dało się zamknąć drzwi, poza tym była raczej niewielka szansa, by włamywacze szukali czegoś akurat tam...
         Pierwsze kilka kroków wykonała spokojnie, cicho. Kontrolowała nawet swój oddech, by nie dyszeć zbyt głośno i nie zwabić w ten sposób ewentualnego przeciwnika. Mknęła przyklejona plecami do ściany, aby w żadnym wypadku nie dać się zajść od tyłu. Nagle usłyszała hałas dobiegający zza otwartych drzwi i ledwo powstrzymała się od pisku przerażenia, po raz kolejny zaciskając zęby na swojej ręce. Rzuciła się do biegu, nie bacząc już na niebezpieczeństwo. Minęło zaledwie kilkanaście sekund, kiedy dopadła do łazienki i chwilę szarpała się z drzwiami. Jej dłonie trzęsły się tak bardzo, że miała problem nawet z naciśnięciem klamki.
         Gdy znalazła się w środku, odetchnęła z ulgą. Przekręciła zamek w drzwiach i oparła się o chłodne drewno, dysząc niesamowicie. Miała nadzieję, że ktokolwiek jest w jej domu, tutaj się do niej nie dostanie. Że policjanci zdążą na czas i ocalą ją przed bandytami...
         Przez kilka sekund była spokojna, aż zdała sobie sprawę, że taki zamek może nie być wystarczający. Oderwała się od drzwi i stanęła przy boku szafki stojącej tuż obok, starając się przesunąć ją tak, by zablokowała wejście. Szło jej to wyjątkowo opornie. Udało jej się ruszyć ją zaledwie o centymetr, gdy usłyszała czyjś głos...
 - Przemeblowanie? W środku nocy?
 - Boże! – Hope nie powstrzymywała już krzyku. W momencie odwróciła się w stronę źródła dźwięku i stanęła jak wryta, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Kilka metrów przed nią, po drugiej stronie podłużnej łazienki, oparty o ścianę stał Seth, przyglądając jej się z zainteresowaniem. Na jego ustach wymalowany był typowy dla niego uśmieszek, a jego oczy skupione były na przerażeniu malującym się jeszcze przez chwilę na jej bladej twarzy. Zamurowało ją. Nie wiedziała, co powiedzieć. Miała wrażenie, że to kolejny z jej głupich snów, ale dopiero teraz zauważyła, jak bardzo niedoskonała była w nich postać Setha. Jak niepodobna oryginałowi... 
 - Przestraszyłem cię? – W jego brązowych tęczówkach wyraźnie widać było rozbawienie, ale nie tylko. Jego źrenice były bardziej rozszerzone niż zwykle... Nie zauważyła tego od razu, ale od pierwszej chwili wiedziała, że coś jest nie tak.
 - Czyś ty zmysły postradał?! – wydarła się, nie do końca wiedząc, czy bardziej cieszy się z tego, że jednak zostanie przy życiu, czy jest wściekła przez tego palanta, który po raz kolejny niemal przyprawił ją o zawał. – Popieprzyło cię, Seth?! Co to ma być?! Zjawiasz się tu w środku nocy, wyłamujesz drzwi... Kurwa mać, z którego zoo uciekłeś?! 
 - A, a, a... Mówiłem ci, żebyś nie przeklinała, lalko – upomniał ją, nie przywiązując wagi do reszty jej słów. Całe jego ubranie było mokre, tak samo jak włosy, a ręce czymś umazane, choć chyba próbował zmyć to, nim niespodziewanie wtargnęła do łazienki. Hope, pomimo wszystko, nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Nie wierzyła, że naprawdę z nim rozmawia, to wszystko było zbyt nierealne. Nawet nie potrafiła być na niego tak zła, jak powinna. Była zbyt skołowana, by rozpoznać swoje uczucia...
 - Jak mogłeś mi to zrobić?!
 - To się nazywa wielkie wejście,  musisz przyznać – zaśmiał się. –A tak poważnie, to nie wziąłem kluczy, nie zauważyłaś? Zostawiłem je w twojej szafce.
 - Naprawdę?
 - Sprawdź kieszenie spodni, będą w którejś...
 - Oszalałeś?! Jak mogłam je tam znaleźć?!
 - Nie wiem, lubię dobre kryjówki.          
         Kiedy Hope odrobinę uspokoiła już swój oddech, on powrócił do zmywania z rąk czarnych plam, chcąc skończyć to wcześniej, niż dziewczyna odzyska przytomność na tyle, by o nie zapytać. Gdy to zrobił, zdarł z siebie bluzę i wyrzucił gdzieś za siebie, powoli zbliżając się do swojej lalki. Stała w kącie, patrząc nieprzytomnie przed siebie i wciąż opierając się o szafkę, której nie była w stanie przesunąć. Wyglądała zabawnie, aż niemal zrobiło mu się jej szkoda. Chyba odzwyczaiła się już od jego towarzystwa...
 - Nie zbliżaj się – zastrzegła niemal natychmiast, kiedy odległość pomiędzy nimi stała się dla niej zbyt mała. Seth zatrzymał się na jej żądanie, posyłając jej onieśmielający uśmiech, po czym bardzo sugestywnie zjechał wzrokiem w dół, zawieszając go na jej opiętych jedynie materiałem cienkiej podkoszulki piersiach. Przygryzł lekko wargę, a ona zadrżała.
 - Wiem, że rozbierasz mnie w myślach. Przestań to robić, popaprańcu! 
 - Nawet nie przytulisz mnie na powitanie? Stęskniłem się za tobą, lalko, ty za mną nie?
 - Jak mogłeś wyważyć drzwi?
 - Aleś ty nudna... – westchnął jedynie, przewracając oczami i opierając się o ścianę niedaleko niej. Wyciągnął rękę, by złapać w dłoń pojedynczy kosmyk jej włosów, ale niemal natychmiast go odepchnęła. Jej zdezorientowanie powoli zaczęło przemieniać się we wściekłość, a to bynajmniej nie wróżyło mu niczego dobrego... Wolał uniknąć rozlewu krwi, tak od razu po przyjeździe. Zwłaszcza, że nie do końca czuł się już dziś na siłach... – Pukałem, ale mi nie otwierałaś – wyjaśnił w końcu, jak gdyby uznał, że to dobre usprawiedliwienie.
 - Ja... ja nawet nie wiem, co powiedzieć. – Poddała się, niemal bez sił osuwając się na podłogę, kiedy wszystkie emocje nagle z niej opadły. W sekundę był już przy niej, podtrzymując lekko jej ciało. Odgarnął kilka dłuższych kosmyków, które opadały jej na twarz, a ona, już bez słowa, uklękła przy nim o własnych siłach i zarzuciła ramiona na jego szyję, tuląc się do męskiego karku. 
 - Teraz lepiej. – Uśmiechnął się do niej, gładząc delikatnie jej kark, potem plecy... Zanurzył nos w zagłębieniu kobiecej szyi i chwilę chłonął jej zapach. Długo go nie czuł, zdążył nawet się stęsknić. Był delikatny, tak samo jak ona i pewnie już zawsze będzie mu się kojarzył tylko z nią - z pierwszą lalką, której zniszczenie było dla niego tak ważne, a jednocześnie stanowiło większe niż zwykle wyzwanie...
         Nim zdążyła się zorientować, poczuła na swoich ustach dotyk jego ciepłych warg. Ten pocałunek był inny niż zwykle. Delikatny i nad wyraz słodki.
         Seth pozwolił jej przez chwilę niewinnie bawić się jego ustami, nim wysunął język, w ten sposób posuwając się o krok dalej. Jej wargi były miękkie i niesamowicie mu smakowały po tak długiej rozłące... Uchyliła je niemal automatycznie, kiedy delikatnie polizał je czubkiem języka, pomrukując słodko, kiedy ich języki nareszcie się ze sobą spotkały. Choć miał ochotę ją pożreć, robił wszystko, by nie przestraszyć dziewczyny, która i tak była  roztrzęsiona i zdecydowanie nie potrzebowała już więcej emocji. Uspokajał ją swoimi ruchami, poruszając się coraz odważniej, a jednak wciąż panując nad sobą z wyjątkową uwagą. Nie chciał, by go odepchnęła. W tym momencie to mogłoby skończyć się dla niej tragicznie...
         Nagle do uszu obojga doszedł głośny odgłos syreny policyjnej, a Hope odskoczyła od niego niemal natychmiast, wyglądając na przerażoną. Spojrzał na nią zaskoczony, domyślając się jednak, że to jej sprawka. Tym lepiej – pomyślał od razu. – Tyle rozrywki w jedną, krótką noc!
 - Wezwałam policję – oznajmiła, jak gdyby jeszcze nie zdążył się zorientować. – Myślałam, że to włamanie!
 - Widzę, że zabawa dopiero się zaczyna... I pomyśleć, że wyjechałem stąd, bo się nudziłem.
 - Wyjechałeś stąd, bo jesteś strasznym dupkiem i chciałeś dać nam popalić. – Hope naprostowała jego słowa, podnosząc się z ziemi i poprawiając na sobie pogniecione ubranie. Seth wstał zaraz po niej, spoglądając na dziewczynę z wyjątkowym rozbawieniem. 
 - Udało się?
 - Mama odchodziła od zmysłów, jeśli to chciałeś osiągnąć, to gratuluję, właśnie to zrobiłeś. A teraz proszę, poczekaj tutaj, a ja wszystko załatwię na dole... Powiem, że to pomyłka, wymyślę coś...
 - O nie, nie pozbawisz mnie takiej rozrywki! – Seth zaśmiał się, wymijając ją i idąc w stronę drzwi. Radiowóz zatrzymał się pod ich domem, a policjanci powoli zaczęli zbliżać się do wejścia. Krzyczeli coś, ale na górze nie było ich słychać zbyt dokładnie. Brunetka zaczęła drżeć, intensywnie myśląc, jak zatrzymać brata na górze.
 - Seth, mówię poważnie, zostań tutaj... Jesteś naćpany, zgarną cię, a mama wpadnie w szał!
 - O tak.
 - Czy możesz zrobić coś dla mnie? Raz? Tylko raz? Możesz posłuchać, o co cię proszę?
 - Lalko, oczywiście – Seth zbliżył się do niej, zanurzając dłoń w czarnych włosach i jednocześnie przysuwając swoje wargi do jej ust. Patrzył jej przy tym prosto w oczy, a jego ciemne tęczówki świdrowały ją na wskroś. Czuła jego oddech na twarzy, delikatny dotyk palców na policzku, Mogła przewidzieć każdy jego kolejny ruch, tak samo jak on.
         Kiedy któryś z policjantów wszedł na schody, Seth uśmiechnął się, wyraźnie z tego zadowolony.
 - Mogę – odparł. – Ale nie dziś.
 - Tak właśnie sądziłam...
         Hope nie wyrywała się z jego objęć, ani na moment nie spuszczała go za to z oczu. Kiedy przymknął powieki, jedną z rąk ukryła za plecami, po omacku starając się znaleźć zamek z włożonym doń kluczem. Seth prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy, o co ją opiera. Kiedy przyssał się do jej szyi, zajęczała dość głośno dokładnie w tym samym momencie, kiedy jej dłoń przekręciła klucz i otworzyła stary zamek. Hope odsunęła się trochę w stronę wnętrza pomieszczenia, ciągnąc go za sobą, po czym korzystając z jego zdezorientowania wymknęła się z jego uścisku. Nim zdążył się obejrzeć, zatrzaskiwała już za sobą drzwi od drugiej strony, a sekundę później usłyszał zgrzyt klucza, którym właśnie zamykała go w środku niewielkiej łazienki. 
 - Oszalałaś?! Nie bądź śmieszna, złoszczenie mnie to naprawdę kiepski pomysł... – zawołał przez drzwi, uderzając w nie pięścią, jak gdyby w ogóle zapomniał o obecności policjantów w tym domu. Hope rozglądnęła się po korytarzu. Była pewna, że przez ten hałas zlecą się tutaj wszyscy i jedyne, co mogła zrobić, to spotkać ich wcześniej niż tu dotrą.
         Wleciała w pośpiechu na schody, widząc ich na dole. Podniosła ręce do góry  i krzyczała, że to tylko ona, ale i tak zdążyli wycelować w nią swoje pistolety. Gdy usłyszała, że ma się nie ruszać, zamarła niemal w pół kroku. A jedyne, co przechodziło jej przez myśl, to że ma już serdecznie dosyć tej nocy. I mężczyzny, który jest za to wszystko odpowiedzialny.
 - To pani dzwoniła na policję? 
 - Tak, to ja... – Hope usłyszała za sobą jakiś hałas, starała się więc mówić jak najgłośniej, by policjanci nie mogli usłyszeć niczego, co dochodziło z pierwszego piętra. Nie była pewna, co mógł zrobić Seth, jak bardzo chciał jeszcze zabawić się dziś jej kosztem, ale spodziewała się po nim absolutnie wszystkiego, dlatego wolała mieć się na baczności. Kiedy mężczyźni przestali celować w jej stronę, odrobinę się uspokoiła. Było ich trzech i wszyscy bardzo dokładnie jej się przyglądali, kiedy schodziła po schodach na dół, jak gdyby w każdej chwili sama miała wyciągnąć zza pleców pistolet i zacząć do nich strzelać. Na przedmieściach takich, jak to, zazwyczaj nie dzieje się zbyt wiele, być może to dlatego policja była tu aż nazbyt ostrożna. 
 - To było nieporozumienie... Przepraszam, że was wzywałam, wszystko jest w porządku...
 - W porządku? Proszę pani, ma pani świadomość, że pani drzwi są wyłamane? To nie wygląda, jakby wszystko było w porządku. Proszę pozwolić nam rozejrzeć się po mieszkaniu. Nic nie zniknęło?
 - Nie, nikogo tutaj nie było! – zaprzeczyła od razu, wyglądając na odrobinę spanikowaną. Jeden z policjantów zniknął jej z oczu, wchodząc do salonu i oświetlając wszystko dużą latarką. Sekundę później pozostali dwaj poszli w jego ślady. Hope westchnęła jedynie, przechodząc za nimi. Zaświeciła światło, nim zdążyli zorientować się, że może powinni to zrobić. – Widzicie? Wszystko gra. To był fałszywy alarm. Myślałam, że coś się dzieje, ale się pomyliłam...
 - Hope? Tu jesteś... – w salonie nagle pojawił się Seth, a dziewczyna zamarła, patrząc na niego z niemą prośbą o litość wymalowaną na bladej twarzy. Policjanci od razu zwrócili się w jego stronę, wyglądając na odrobinę zaniepokojonych. Jeden z nich w pierwszym odruchu chciał nawet sięgnąć po broń, co, zdaniem Hope, nie byłoby znowu takie nieuzasadnione...
         Seth przemaszerował spokojnie przez pokój, stając obok swojej siostry, która bezradnie opadła na fotel, w myślach modląc się o ratunek. Policjanci patrzyli na nich trochę dziwnie. Przy zdenerwowanej, roztrzęsionej Hope, ten mężczyzna był niemal oazą spokoju. Stawiał pewne kroki, mówił powoli i zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kogo zaskoczyły wyważone drzwi zaledwie kilka kroków stąd. Wydawał się za to odrobinę zmartwiony, zaniepokojony stanem, w którym znajdowała się brunetka. Patrzył na nią z pewną troską i szybko złapał w uścisku jej dłoń, nie wypuszczając jej odtąd ani na moment. Hope z początku chciała odejść, ale wolała nie robić więcej scen. Coś czuła, że policjanci i tak obejrzą zaraz całkiem niezłe przedstawienie...
 - Znów ją prześladują – Seth zwrócił się w stronę policjantów, drugą dłoń kładąc na ramieniu dziewczyny i stając dokładnie za nią, by nie rozpraszała go swoimi minami. Od razu zdobył uwagę mężczyzn, którzy wpatrywali się w niego, jakby zobaczyli ducha. Prawdopodobnie wciąż zastanawiali się, skąd tak właściwie się tu wziął... Hope za to nie mogła pojąć, o czym on mówi...
 - Jest pan...
 - Jej chłopakiem – odparł całkiem pewnie, tak beztroskim tonem, że nawet brunetka byłaby w stanie mu w to uwierzyć.
 - Dobrze, więc... Kto ją prześladuje?
 - Nie kto, ale co. Głosy – wyjaśnił lekko konspiracyjnym tonem.
 - Głosy?
 - Ma schizofrenię. Oczywiście jest w trakcie leczenia, ale to nie ustąpi tak z dnia na dzień. Często ma takie napady. Wybija okna, wywraca meble, a potem nie ma pojęcia, że to ona zrobiła... – przerwał na moment, patrząc na Hope pełnym litości wzrokiem, kiedy ona ścisnęła jego dłoń najmocniej jak potrafiła, wbijając w twardą skórę swoje całkiem długie paznokcie. Była wściekła. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Wciąż nie dochodziło do niej, że to dzieje się naprawdę, ale kiedy jej brat postanowił kontynuować, była już gotowa rzucić mu się do gardła. – Dziś wymyśliła sobie włamywaczy. To i tak duży postęp. Ostatnio była pewna, że w domu są niedźwiedzie...
 - Seth, błagam cię...
 - Nie martw się, kochanie, nikt cię tu nie potępia. Przejdziemy przez to razem, hm?
         Widząc jego przepełniony czułością wzrok, Hope poczuła nagle, jak zaczyna tracić grunt pod stopami. Było jej słabo i zaczęło kręcić jej się w głowie z nadmiaru emocji. Dotychczas nawet jej sny nie były tak absurdalne jak sytuacja, w którą ją wpakował. W tym momencie żałowała każdej swojej myśli, każdego życzenia, żeby wrócił tu cały i zdrowy... Nigdy nie wątpiła, że Seth potrafi pogrywać z ludźmi, ale dziś dał jej na to zdecydowanie zbyt poważny dowód. Nie sądziła, że ktokolwiek może na poczekaniu wymyślać historie z taką łatwością, kłamać tak, że nie sposób tego podważyć. Bo co ona, Hope, mogłaby teraz zrobić? Zaprzeczyć? Skoro, teoretycznie, jest chora, i tak nikt by jej nie uwierzył... 
 - Ja... chyba muszę się położyć – westchnęła, wstając ze swojego miejsca, przytrzymywana wciąż za rękę przez chłopaka, któremu najchętniej wydrapałaby oczy. Seth uśmiechnął się do niej całkiem szczerze, a policjanci spojrzeli na nią zaniepokojeni. Prawdopodobnie bali się, że znów poczuła się gorzej, a dziewczyna tym razem nie chciała wyprowadzać ich z błędu. Byle tylko pozwolili jej odejść...
 - Może wezwać dla pani lekarza? – odezwał się najniższy z policjantów, już chwytając za krótkofalówkę. Hope nawet nie odpowiedziała, wiedziała, że Seth zadba o to, by tak się nie stało. Nie miała zresztą ochoty więcej się już odzywać. Była wystarczająco upokorzona. 
 - Nie trzeba – Zgodnie z jej oczekiwaniami odpowiedział za nią „jej chłopak”. – Zawsze jest osłabiona po tych swoich atakach... Odprowadzę ją do łóżka, raczą panowie wyjść? 
 - Myślę, że powinni państwo wezwać ślusarza, zamek wymaga naprawy...
 - Oczywiście, już się tym zająłem. Dziękujemy za pomoc, dalej poradzimy sobie sami. Odprowadzę panów do wyjścia... Poczekaj tu, kochanie – Złapał Hope za ramiona i posadził na kanapie, odrobinę mniej delikatnie niż dotychczas. – I ani się waż ruszyć stąd choćby na krok – dodał szeptem, wprost do jej ucha.

         Do Hope wciąż dobiegały głosy dochodzące z korytarza, ale nie była w stanie wyłapać konkretnych słów. Seth porozmawiał z policjantami jeszcze przez chwilę, po czym do jej uszu dotarł odgłos zapalanego silnika i chwilę później pisk opon na mokrej jezdni, kiedy ich goście nareszcie odjechali. Tak, jak żądał od niej Seth, nawet nie ruszyła się z miejsca, choć wcale nie dlatego, że bała się konsekwencji. Nie miała już siły, a na kanapie było jej dobrze... Wtuliła się w jedną z poduszek i tępo wpatrywała się w ścianę. W jej głowie panował mętlik. Wciąż zastanawiała się, czy za chwilę obudzi się w swoim łóżku, ale wszystko wydawało się aż nazbyt prawdziwe, lepsze od najbardziej realistycznego snu.
 - Nie rób tego więcej – Seth wszedł nagle do pokoju, a na dźwięk jego głosu Hope od razu wstała ze swojego miejsca i spojrzała na niego wściekłym spojrzeniem. Niewzruszony, złapał ją w ramiona i usiadł dokładnie tam, gdzie wcześniej zajmowała miejsce, ciągnąc jej chudą postać za sobą i umieszczając ją na swoich kolanach. Chcąc, nie chcąc, ułożyła się wygodniej na jego ciele, oplatając dłońmi swoje własne ramiona, by nie musieć go dotykać. Seth uśmiechnął się do niej, delikatnie gładząc ją po plecach. Hope była tak lekka, że nie stanowiło dla niego żadnego problemu ułożenie jej dokładnie w takiej pozycji, w jakiej chciał ją widzieć. Pozwalał jej się kulić tylko dlatego, że wyglądała słodko, jak przestraszony kociak. I choć jej wystające kości wbijały mu się niemal we wszystkie części ciała, nie zamierzał zwracać na to uwagi.
 - Dzięki, Seth – wyszeptała po chwili, mocniej zaciskając dłonie na swoich rękach. – Teraz mogą mnie okradać, gwałcić i mordować, a policja i tak nie będzie brała na poważnie moich zgłoszeń...
 - Wiem – odpowiedział beztrosko, jakby spodziewał się, że to właśnie mu powie. – Genialne, prawda?
 - Myślałam, że nie odmówisz sobie przyjemności zabicia mnie własnoręcznie... A jeśli ktoś cię uprzedzi?
 - Och, daj spokój, kto by chciał skrzywdzić takie maleństwo? – Zaśmiał się, mocniej ją do siebie przytulając i przez chwilę gładząc nosem jej kark, podczas gdy jego oddech ogrzewał odkryte ramię. Poczuł, jak jego lalka drży i domyślił się, że prawdopodobnie musi jej być strasznie zimno. Zacieśnił uścisk, na co zareagowała westchnieniem, które raczej nie wyrażało przyjemności i przechylił jej głowę w taki sposób, by spojrzeć jej w oczy. Była przestraszona, zagubiona i trochę zła... Ale pomimo wszystko spodziewał się, że będzie gorzej. Nie miała siły urządzać mu awantur, może nawet nie chciała... Nie miała odwagi? Czy wiedziała, że to i tak nie przyniesie żadnego skutku, a co najwyżej może go rozzłościć? – Gdzie twoja mama?
 - W pracy.
 - Miałem dobry pomysł, żeby wrócić akurat tej nocy. 
 - Po co wróciłeś? Nie mogłeś zostać w swoim Basin City? Przecież tu ci się nawet nie podoba... – westchnęła zrezygnowana, starając się wykorzystać jego stosunkowo dobry humor i stan, w jakim się znajdował, by poznać odpowiedź na nurtujące ją od wielu dni pytanie. Dlaczego wyjechał i po co wrócił? Nie mogła tego zrozumieć. 
 - Miasto mi się nie podoba – przyznał. – Ale ty mi się podobasz. Bardzo za tobą tęskniłem, lalko...
 - Nie chrzań – mruknęła jedynie wściekła, na co od razu wybuchnął śmiechem, niemal z podziwem oglądając jej naburmuszoną minkę.Wydawał się być rozczulony jej postawą i Hope zaczęła zastanawiać się, co musiałaby zrobić, żeby naprawdę go do siebie zniechęcić... Chociaż nie wierzyła, by Seth darzył ją jakimkolwiek uczuciem, nie sądziła nawet, by ją lubił, był chyba do tego stopnia zaślepiony swoją własną rządzą posiadania jej, że cokolwiek by nie zrobiła, mógł ją karać i na nią krzyczeć, ale nie mógł po prostu jej od siebie odsunąć. Jeśli o to chodzi, faktycznie się z nim zgadzała. Musiał za nią tęsknić. A raczej za przyjemnością, jaką czerpał z dręczenia jej... Ale coś jej podpowiadało, że to nie był jedyny powód i chłopak prędko potwierdził jej przypuszczenia. 
 - Podobno szuka mnie ktoś, komu wiszę trochę kasy... Nie będę ułatwiał mu zadania.
 - A jeśli znajdzie cię tutaj?
 - Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby mnie żałować,więc nie rozumiem, po co pytasz. Jeśli boisz się o siebie, to nie musisz. Dbam o swoje zabawki – Uśmiechnął się złośliwie, wplątując dłoń w jej włosy. – Jeśli zrobię ci krzywdę, to własnoręcznie. Nigdy o tym nie zapominaj... 


* * *

         Było może około czternastej, kiedy Sheryl w końcu znalazła się w swoim samochodzie, puściła ulubioną płytę i poczuła się wolna. Po nocy ślęczenia nad papierami czuła się bardziej wykończona niż niejeden sportowiec po zakończeniu treningu. Tak jej się przynajmniej wydawało, nigdy nie była najlepsza w niczym, co wymagało od niej fizycznej aktywności. Teraz, na stare lata, jak lubiła określać swój wiek przy starszych od siebie znajomych, tym bardziej nie zamierzała poprawiać swojej podupadającej kondycji. Rozłożona wygodnie w fotelu kierowcy zmierzała prędko do domu, by w końcu udać się na zasłużony odpoczynek. Była wykończona, ale szczęśliwa. W końcu udało jej się doprowadzić do końca jedną z cięższych spraw w całej jej karierze. Teraz czekało ją tylko wystąpienie w sądzie, ale była do niego doskonale przygotowana. Nic nie mogło ją zaskoczyć. Była naprawdę dumna z efektów swojej harówki i sądziła, że tego dnia nic, absolutnie nic nie jest w stanie wyprowadzić jej z równowagi, zepsuć dobrego humoru...
         Po drodze zahaczyła jeszcze o sklep i już dziesięć minut później znalazła się pod domem. Zaparkowała swój samochód na podjeździe, notując w pamięci, by przed nocą wprowadzić go do garażu, i wyciągając zakupy z bagażnika skierowała się w stronę drzwi. To, że były otwarte, wcale specjalnie jej nie zaskoczyło... Dopiero kiedy zobaczyła kompletnie zniszczony zamek domyśliła się, że coś jest nie tak.
         W kilku krokach znalazła się w dużym pokoju, w którym nie było żywego ducha. Wszystkie poduszki, zwykle ułożone na jej kanapie w nienagannym porządku, leżały teraz rozwalone w każdym kącie pokoju. Rozejrzała się niespokojnie, wyczuwając w kuchni czyjąś obecność. Z przerażeniem wymalowanym na bladej twarzy czym prędzej pognała w tamtą stronę. Miała nadzieję, że z Hope wszystko w porządku... W tym momencie nie obchodziło jej nic poza tym, by zastać swoją córkę całą i zdrową.
 - Hope!
 - Och, już wróciłaś...
         Jej córka stała w kącie kuchni, wyglądając na lekko przestraszoną. Sheryl chciała od razu podejść do niej i ją przytulić, uspokojona tym, że nic jej się nie stało, ale w tym momencie do jej uszu dotarł cichy odgłos upuszczonych na talerz sztućców. Automatycznie odwróciła głowę w tamtą stronę, przy kuchennym stole zauważając kątem oka Setha i nagle zapomniała o wszystkim – o tym, jak bardzo bała się o swoją małą córeczkę, o zepsutym zamku, o swoim zmęczeniu... W jej żyłach coś zawrzało. Jej twarz poczerwieniała, a pięści zacisnęły się ze złości. Jej syn siedział dalej na swoim miejscu, jedząc obiad, jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby mieszkał tu od dawna, jakby wcale nie zniknął Bóg wie gdzie, nie pozostawiając im żadnej wiadomości... Patrzył na nią przelotnie, więcej uwagi poświęcając jednak temu, co znajdowało się na jego talerzu, choć nie wydawał się uciekać od niej wzrokiem. Nie wyglądał na kogoś, kto wie, że zrobił coś źle. W jego postawie nie było skruchy.
 - Seth...
 - No cześć. Wróciłem – oznajmił, nawet nie patrząc w jej stronę.
 - Wróciłeś? Tak po prostu? Boże, co ty sobie wyobrażasz?
 - Zostawiłem was na chwilę.
 - Nie mówiąc ani słowa! – Sheryl nie potrafiła już opanować tonu swojego głosu. Zwykle opanowana, teraz krzyczała, nie mogąc patrzeć na niego spokojnie. Jemu naprawdę wydawało się, że wszystko jest w porządku, prawdopodobnie oczekiwał od niej, że powita go z otwartymi ramionami... Ale choć ona podnosiła głos, Seth nie tracił spokoju. Odłożył jedynie sztućce, na co Hope po drugiej stronie kuchni cichutko westchnęła z ulgą i rozsiadł się wygodniej, krzyrzując ramiona.
 - Ty też nic mi nie powiedziałaś, kiedy zostawiłaś mnie i wyjechałaś, mamusiu. – Jego uśmiech był złośliwy i jadowity, a spojrzeniem mógłby spokojnie zabić, gdyby było to możliwe. Sheryl złościła się coraz bardziej.
 - Jak śmiesz tak się zachowywać?! – wybuchła, ruszając w jego stronę. Hope poruszyła się niespokojnie i również zrobiła kilka kroków w przód, czym przyciągnęła uwagę Sheryl. – A ty jeszcze zrobiłaś mu obiad? – zwróciła się do córki, jakby zawiedziona jej postawą.
 - A co miałam zrobić? Wyrzucić go za drzwi?
 - Może powinnaś! 
 - Mamo, nie mów tak. – Hope starała się ją uspokoić, ale od razu wiedziała, że raczej nie ma na to szans. – Nie mów tak, bo on wyjedzie. Dobrze wiem, że tego nie chcesz...
 - A może ty tego nie chcesz?! Nie polubiłaś go za bardzo, Hope?
 - No powiedz – podchwycił niemal natychmiast Seth, uśmiechając się złośliwie. – Nie polubiłaś mnie za bardzo?
 - Każda oznaka sympatii to dla ciebie za dużo! 
 - Przestańcie! – Hope momentalnie znalazła się przed swoją matką, na moment zasłaniając jej Setha i chwyciła ją za ramiona, jak gdyby starając się powstrzymać ją przed jakimkolwiek kolejnym ruchem. Wiedziała, że Sheryl nie rzuci się na syna z pięściami, ale miała nadzieję ją w ten sposób uspokoić. I na wszelki wypadek ochronić, jeśli to Seth przestałby nad sobą panować.
        Brunet wstał ze swojego miejsca i powoli obszedł stół, czując na sobie spojrzenie matki. Podszedł do niej bliżej, bez problemu odsuwając Hope ze swojej drogi i spojrzał jej w oczy, jakby chciał ją zahipnotyzować. W jego oczach płonął prawdziwy ogień. Sheryl, choć wciąż wściekła, nie czuła się już bezpiecznie. Jej syn, jej mały synek, którego zapamiętała jako czteroletniego chłopca, był teraz sporo od niej wyższy, był mężczyzną, którego nigdy nie chciałaby spotkać nocą na ulicy. Wyglądał jak morderca... Wciąż był jej dzieckiem, ale wcale go nie poznawała. Może jedynie rysy jego twarzy były dla niej znajome. Wyglądał jak jego ojciec, kiedy go poznała. I miał jej oczy, choć przepełnione nienawiścią wyglądały zupełnie inaczej niż te, które na co dzień oglądała w lustrze.
 - Po co w ogóle kazałaś mi tu przyjechać, skoro nie potrafisz się bawić w macierzyństwo? Na co była ta cała szopka?! Ojciec wyrzucił mnie z własnego, pierdolonego, domu, tylko po to, żebym całymi dniami gapił się tutaj na twoją gębę?! Bo jeśli miałaś jakiś cel, żeby mnie tutaj sprowadzić, to może zacznij go realizować, bo się, kurwa, nudzę!
 - A czego się spodziewałeś, Seth? – odpowiedziała mu spokojnie, trzymając już nerwy na wodzy. Wyobrażanie go sobie jako tego samego chłopca, którego zostawiła lata temu, pomagało jej. Bała się go, ale była w stanie go zrozumieć. Część z jej złości gdzieś wyparowała... – Myślałeś, że będę próbowała cię teraz wychować? Mam uczyć dwudziestolatka dobrych manier? Mam ci mówić, żebyś szanował starszych, żebyś chodził do kościoła i był miły dla ludzi? Po co, Seth, po co? Jesteś dorosłym mężczyzną, a ja nie jestem cudotwórcą, do kurwy nędzy!
         Hope po raz pierwszy usłyszała, jak jej matka przeklina i to odrobinę ją zaniepokoiło. Seth patrzył na nią z pewnym niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. Udało jej się go zagiąć? Nie, to prawie niemożliwe... A jednak brunet nie odzywał się jeszcze przez chwilę, pozwalając jej kontynuować. 
 - Chcesz wiedzieć, po co cię stamtąd zabrałam? Bo jestem twoją matką i cię kocham! – wycedziła przez zęby, zawierając w tych słowach trochę zbyt wiele złości, czego się po sobie nie spodziewała. Seth zaśmiał się jedynie, zapewne nie wierząc w to nawet w najmniejszym stopniu.
– Myśl sobie co chcesz. – Odrobinę się naburmuszyła, przypominając mu w tym momencie nastolatkę, na swój sposób przypominając mu nawet Hope... – Chciałam wyciągnąć cię z tego bagna, Seth, chciałam pokazać ci, że jest też inne życie. Bo jest. Chciałam, żebyś wiedział, że to nie jest twoja jedyna opcja... To, na co się skazałeś. 
 - O nie, mamusiu, to nie ja się na to skazałem – odparł, nie tracąc spokoju. – To ty bez mrugnięcia okiem wrzuciłaś mnie w to gówno, żeby założyć swoją idealną rodzinę, do której ja widocznie się nie nadawałem. I ja ci w tym nie przeszkadzałem, nie wtrącałem się, za to ty...
 - Nie masz pojęcia, co czułam, kiedy musiałam cię zostawić.
 - Bolało? – przerwał jej, na co jedynie mrugnęła zaskoczona, gdy po raz kolejny przypomniała sobie tamten moment.
 - Tak, Seth. Bardzo bolało.
 - To dobrze. Szkoda, że tak krótko...
         Brunet odwrócił się, sięgając po swój telefon i chowając go do kieszeni opuścił kuchnię, by odnaleźć kluczyki do swojego samochodu, które wczoraj rzucił gdzieś w salonie. Hope wyszła zaraz za nim, Sheryl kilka sekund później. Obydwie doskonale wiedziały, że to już koniec, że teraz wyniesie się stąd już na dobre, ale tylko jedna z nich była w stanie się z tym pogodzić. Nie patrząc na matkę, Hope rzuciła się do przodu, chwytając Setha za ramię i na moment powstrzymując go od poszukiwań. Nie chciała, by to wszystko się tak zakończyło. Nie chciała tego dla matki, dla siebie... Nawet dla niego. Skoro tu wrócił, nie zrobił tego bez powodu. Może coś jednak do niego doszło... I Hope nie mogła pozwolić mu tego zmarnować z powodu głupiej, urażonej dumy... 
 - Odsuń się – warknął jedynie, wyrywając się z uścisku jej drobnej dłoni.
 - Seth, naprawdę chcesz to tak zostawić? Myślę, że powinniście to sobie wyjaśnić... Naprawdę nie jesteś ciekawy, dlaczego zostawiła cię twoja własna matka?
 - Ta kobieta nie jest moją matką – odburknął jedynie, patrząc na Sheryl z pogardą. W oczach kobiety zaszkliły się łzy.
 - Może gdybyś pozwolił jej mówić...
 - Nie rozumiesz, że ja mam gdzieś, co ona chce mi powiedzieć?! – krzyknął, odrzucając od siebie swoją lalkę. Dziewczyna zachwiała się lekko, ale nie przewróciła, a tym bardziej nie poddała.
 - Boisz się tego, co usłyszysz? 
 - Chyba żartujesz...
 - Cały czas bawisz się w te swoje gierki, może dlatego, że jesteś zbyt słaby, żeby poradzić sobie z prawdziwym życiem. Tak długo wmawiałeś sobie, że nie obchodzi cię, dlaczego mama cię zostawiła, że w końcu sam w to uwierzyłeś... Ale ja w to nie wierzę.
 - Śmieszna jesteś. Ty i te twoje teorie...
 - Tak? To mi to udowodnij. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy