Był coraz bliżej, czuła jego oddech na
odsłoniętej szyi i dłonie, które powoli zaciskały się na jej biodrach.
Krzyknęła, by się odsunął, ale nic na niego nie działało. Stali już daleko od
kawałków rozbitego szkła, czego teraz bardzo żałowała – najchętniej schyliłaby
się i rzuciła mu kilka odłamków prosto w oczy, wiedząc, że prawdopodobnie nie
uda jej się go pozbyć w żaden inny sposób. Dłońmi zaczęła macać szafkę, która
wbijała jej się w krzyż… Żadnej soli, pieprzu - nic, tylko przeklęte, ułożone
na talerzu owoce.
- Co ty… co ty wyprawiasz? – jęknęła,
czując jak jego dłonie wędrują coraz bliżej, niebezpiecznie zbliżając się do
jej ud.
- Dziękuję ci za kawę…
- A nie potrafisz inaczej?! – Wyrwała
się, ale tylko na moment, wykorzystując sekundę jego nieuwagi. Chwilę później
trzymał już jej złączone razem nadgarstki tuż przed przestraszoną twarzą, a
plecy jeszcze bardziej wgniatał w stojącą za nią szafkę. Spojrzała za jego
postać, ze strachem zauważając stojak na noże tuż pod jego wolną ręką. W tym
momencie spodziewała się już wszystkiego.
- Nie. Ty też powinnaś mi podziękować.
Za to, że nie zabiłem cię pierwszego dnia. – Spojrzał na nią poważnie, jakby
chcąc przekonać dziewczynę, że mógłby to zrobić. Nie wątpiła.
- Nie zrobiłeś tego ze względu na mamę?
– Chciała wydusić z niego choć minimalne pokłady ludzkiego zachowania, ale
zamiast tego ponownie otrzymała jedynie kpiący, pełen uczciwości uśmieszek.
- Nie. Po prostu nie zabrałem ze sobą
garnituru, a na pogrzebie własnej siostry facet musi jakoś wyglądać.
- Jesteś potworem.
- Szybko zrozumiałaś. Próbujesz mnie
zagadać aż do powrotu twojej matki? To jeszcze kilka godzin. Myślisz, że mamy
aż tyle wspólnych tematów?
- Mógłbyś opowiedzieć mi o swoim
dzieciństwie…
- Znowu zgrywasz odważną – uśmiechnął
się, a przez jego twarz przebiegł wyraz uznania, szybko pozostawiając miejsce
wcześniejszemu skupieniu. – Ale w twoich oczach odbija się strach. Boisz się,
ciągle się boisz. – Śmiał się tak cicho, że ledwo to słyszała, a jego usta
niemal ocierały się już o jej ucho. – Moje dzieciństwo było jednym wielkim
gównem. Koniec rozmowy. Teraz ja wymyślam zabawę.
Nie zdążyła nawet pisnąć, kiedy jednym
ruchem oderwał ją od szafki i przewrócił na ziemię. Z łoskotem upadła na twarde
kafelki, jedynie cudem nie uderzając o nie tyłem głowy i unikając tym samym
wstrząsu mózgu. Uklęknął nad nią, pochylając się w jej stronę. Ręce wciąż miała
unieruchomione, tak samo jak nogi. W tej pozycji prościej jednak było jej się
szarpać. Kopnęła go kilka razy, niestety niecelnie. Na moment oswobodziła jedną
z dłoni, przejeżdżając paznokciami po męskiej szyi. Wydawał się niewzruszony.
- Rób tak dalej. Kręcisz mnie…
- Puszczaj! – Z całej siły napięła
wszystkie swoje mięśnie, ale zanim chociaż spróbowała ponownie się wyrwać,
poczuła jak cały ciężar jego ciała przygniata ją do zimnej posadzki. W
rzeczywistości nie położył się na niej całkowicie, żeby nie zgnieść jej
kruchych kości, ale podpierał się jedynie na tyle, by pomiędzy ich ciałami nie
pozostała najmniejsza wolna przestrzeń… Pogłaskał ją po policzku i kolejny raz
tego dnia pocałował. To był głęboki, ale powolny pocałunek. Wcale się nie
śpieszył. Dziewczyna nadal walczyła, nie odwzajemniała ruchów wargami, miotała
się pod nim i cicho mruczała, ale to wcale mu nie przeszkadzało. Jedną z rąk,
którymi przytrzymywał wcześniej jej dłonie, wsunął delikatnie pod kobiecą
koszulkę. Zadrżała, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co się
dzieje. Oswobodzoną ręką okładała go po plecach, nie mając nawet odwagi, by
uderzyć w twarz, głowę lub kark, choć miała tak dobrą okazję… Głupia, zagubiona lalka…
Choć mocno przygniatał ją do ziemi,
dotyk jego palców był nad wyraz delikatny. Czuł, jak drży, kiedy przemierza
nimi drogę od jej piersi aż po zapięcie spodni i z powrotem do góry… Odpiął
pierwszy guziczek jej spodni, zostawiając je jednak w spokoju. Skupił się na
jej brzuchu, bo – ku jego zdziwieniu – na to reagowała najżywiej.
Uderzenia prędko jej się znudziły. Seth
i tak zupełnie nie zwracał na nie uwagi, za to jej dłoń porządnie już bolała.
Nigdy nie potrafiła zadawać ciosów… Podczas gdy on przeniósł się z pocałunkami
na jej szyję, wyzwała go kilkakrotnie. Odpowiedziała jej cisza i jedynie
odrobinę mocniejszy uścisk zaciskającej się na piersi dłoni. Otarł się o nią
kilka razy, co głównie ku jej zdziwieniu, sprawiło jej pewną przyjemność.
Zamilkła, z trudem powstrzymując się od mruknięć…
- Możesz jęczeć, nie wstydź się. – Seth
jak gdyby czytał jej w myślach, na chwilę unosząc wzrok. Miała ochotę kopnąć go
prosto w krocze, na co teraz dawał jej doskonałą okazję, ale jakoś nie
potrafiła się na to zdobyć. Nie była pewna, czy powstrzymuje ją obawa przed
konsekwencjami, czy zwykła, ludzka ciekawość, co będzie dalej? Nagle
uświadomiła sobie, że jego ruchy wcale jej nie przeszkadzały. Podobało jej się,
jak ją dotykał, jego usta były tak przyjemnie ciepłe, choć zostawiały na jej
szyi ślady krwi, za którą sama była odpowiedzialna, kilkukrotnie gryząc go
podczas niechcianego pocałunku. Z jej ust wydostał się pierwszy, prawdziwy jęk,
a do oczu momentalnie napłynęły łzy. Swoją wolną ręką zakryła czerwieniejącą
twarz. Jej policzki w momencie stały się mokre…
- Och, lalko… Znowu? – Chłopak jedynie
przewrócił oczami, podnosząc się na wyciągnięcie swoich ramion.
- Puść mnie, błagam… - Szeptała, a cichy
głos odmawiał jej już posłuszeństwa. Zmierzył ją wzrokiem, po czym na nowo
położył się na kobiecym ciele, tym razem jeszcze delikatniej. Ledwie go czuła,
a jej plecy nie dotykały już chłodnego kamienia kuchennej podłogi. Nie trzymał
jej, ale dokładnie ją obserwował. Ta dziewczyna była jeszcze zabawniejsza, niż
mu się wcześniej wydawało…
- Nie podoba ci się? Żadna z twoich
poprzedniczek nie narzekała. – W jego oczach odbił się wyraz dumy, na który nie
mogła wręcz patrzeć.
- Nie – skłamała, zaciskając zęby.
Otarła łzy, ale nie odsłoniła twarzy. Patrzyła na niego jedynie przez szparki
pomiędzy swoimi palcami.
- „Nie” znaczy „nie przestawaj”? –
uśmiechnął się, głaszcząc jej gładki policzek.
- „Nie” znaczy „nie chcę!” – Już nie płakała,
jej głos znów był pewny i mocny. Wyczołgała się spod jego ciała i szybko
podniosła na nogi. Sekundę później stał już przed nią, ponownie wpatrzony w
błękitne oczy. Jedyne, co do niej dochodziło, to tykanie kuchennego zegara.
- A czego chcesz? – szepnął w jej usta,
a ona z trudem powstrzymała się, by nie uciec. Odważnie ani na moment nie
opuszczała wzroku, starając się wyglądać groźnie, choć doskonale zdawała sobie
sprawę, do czego ostatnio ją to doprowadza…
- Chcę, żebyś zdechł! – Jej syk był
głośny i pewny, niemal straszny. Chłopak roześmiał się i odszedł, przechadzając
się po kuchni. Nie spuszczała z niego wzroku. Nie była pewna, jak zareaguje.
Chodząc w tę i z powrotem skojarzył jej się z zamkniętym w klatce lwem. Rozglądał
się ledwo zauważalnie i co chwilę rzucał jej badawcze spojrzenia, jakby chciał
sprawdzić, czy wciąż stoi na swoim miejscu. To wszystko trwało może trzydzieści
sekund…
- Mówił ci ktoś kiedyś, żebyś bardziej
rozważnie wybierała swoje życzenia? – szepnął chyba bardziej do siebie niż do
niej, podnosząc rękę i kierując ją w stronę stojaka z nożami, który już
wcześniej rzucił jej się w oczy.
- Ale…
- Wiesz, przebywanie tu wcale mnie nie
bawi. Nie mam też do czego wracać. Ale ciebie polubiłem. Z przyjemnością
spełnię twoją prośbę – zaśmiał się w dość demoniczny sposób i złapał za jeden z
noży, oglądając go przez chwilę.
- Nie! Przestań! Błagam, puść to! – krzyknęła głośno, widząc jak jeden z
większych noży z najnowszego zestawu jej matki powoli zbliża się prosto do jego
otwartej dłoni, którą trzymał wystawioną w stronę dziewczyny, pokazując jej
wewnętrzną stronę, do której przykładał lustrzane ostrze. Widziała jego
wściekle lekceważące spojrzenie i błękit swych własnych tęczówek odbijających
się w nożu. Była przerażona. Pełne usta zakryła sobie dłonią i zbliżyła się o
krok, starając się patrzeć na twarz chłopaka, a nie jego rękę, do której coraz
mocniej przyciskał ostre narzędzie.
- Wiem już, że czytasz horoskopy,
znalazłem parę na twoim biurku. A wróżyć z dłoni potrafisz? – mruknął. –
Powiedz mi, która to linia życia? – Wysunął dłoń jeszcze dalej, niemal
dotykając ją czubkami palców, ale brunetka nie była w stanie wydusić z siebie
ani słowa, jedynie patrzyła na niego ze strachem i czekała na moment, kiedy
chłopak w końcu wykona jakiś ruch. Nóż w jego dłoni wciąż lśnił niebezpiecznie.
Potrzebowałby dokładnie trzech sekund, by złapać ją mocno i poderżnąć jej
gardło, ale z jakiegoś powodu wcale nie bała się, że stanie jej się krzywda.
Nie wyczuwała niebezpieczeństwa… A jednak dochodził jej już zapach krwi. – Nie
wiesz? Trudno. To tnę po pierwszej lepszej – stwierdził z jeszcze większym
rozbawieniem i skupił swoje ciemne niczym węgiel tęczówki na otwartej dłoni, do
której właśnie mocno przycisnął nóż, naznaczając nim drogę po najdłuższej z
linii papilarnych, która prowadziła przez sam środek. Hope pisnęła głośno i
zbladła jeszcze bardziej. Jej reakcja go satysfakcjonowała, widział znów ten
sam strach, do jakiego przyzwyczaił się już w jej oczach. W czarnych źrenicach
odbijał się tylko świecący nóż…
- Po cholerę to robisz?! Krzywdzisz
siebie, nie mnie!
- Znalazłem idealny sposób na zrobienie
ci krzywdy, nawet cię nie dotykając. Spójrz na siebie! Cała się trzęsiesz i
zaciskasz z bólu zęby, a tnę przecież swoją skórę, nie twoją! Spójrz – nacisnął
na ostrze tak mocno, że niemal usłyszała, jak uderza o jedną z kości, choć w
tym momencie nie mogła być pewna, czy to nie tylko jej wybujała wyobraźnia.
Bezwiednie zniżyła wzrok, ale chwilę później odwróciła z obrzydzeniem głowę. Z
jego dłoni sączyła się nienaturalnie duża ilość ciemnoczerwonej krwi, która
spływała już po całym jego przedramieniu, kapiąc na jasną posadzkę. Przez
ułamek sekundy widziała jego twarz. Stał tam wyjątkowo z siebie zadowolony, jak
gdyby w ogóle nie odczuwał bólu. Jego organizm pozbywał się właśnie sporej
ilości niezbędnej do życia krwi, a on śmiał się jakby nigdy nic, przyglądając
się bezczelnie każdej jej reakcji. W brunetce nagle zawrzała złość. To było
tylko przedstawienie, chciał ją jedynie wystraszyć. Jemu nic się nie stanie,
ale dziewczyna będzie musiała się upokorzyć, prosząc o litość dla swojego wroga
– dla niego. Nieświadomie sprawił, że w jej głowie wszystkie myśli zaczęły bić
się o dojście do głosu, a ona nie chciała słuchać już żadnej z nich. Dobre
serce podpowiadało jej, by rzucić się do przodu i zatamować mocny krwotok, ale
duma wciąż trzymała ją w tym samym miejscu, wyprostowaną, z uniesioną, choć
odwróconą w bok głową. Mocno zamykała oczy i zaciskała usta z bezradności.
Jeżeli teraz zgodzi się mu pomóc, złoży podpis pod jego umową…
- A żebyś zdechł – wysyczała przez zęby
– Żebyś trafił tym nożem prosto w tętnicę! – krzyczała, a do jej oczu nagle
nabiegła fala łez, której nie potrafiła powstrzymać. Chciała zerwać się do
biegu i jak najszybciej opuścić tę przeklętą kuchnię, kiedy złapał zakrwawioną
dłonią za jej przedramię i mocno do siebie przyciągnął. W sekundę znalazła się
tuż przy jego twarzy i nim zdążyła się zorientować, w jej dłoni tkwił ten sam
duży, kuchenny nóż, którym jeszcze przed chwilą rozrywał tkanki własnej skóry.
Wepchnął jej narzędzie do ręki i uśmiechnął się bezczelnie, zdrową dłonią
kierując jej zaciśniętą na czarnej rączce piąstkę tuż obok własnej szyi. Ostrze
noża mierzyło dokładnie w jego szyjną tętnicę, przyjemnie ją ochładzając i
delikatnie dotykając twardej skóry. Na twarzy Hope znów rysowało się
przerażenie. Chciała odsunąć dłoń, ale mocno trzymał ją za nadgarstek, zupełnie
ją unieruchamiając. Jego zakrwawiona ręka mocno przyciskała jej plecy,
sprawiając, że stali naprawdę blisko siebie. Brunetka łkała coraz głośniej.
- Chcesz, żebym zdechł?! Proszę!
Wystarczy drobny ruch, przesuń dłoń trochę w dół i będziesz miała mnie z głowy!
Tego właśnie chcesz? To chwytaj mocniej ten przeklęty nóż i z całej siły wbij
mi go prosto między kości, w to pulsujące miejsce! Czujesz to? – Jej dłoń
rzeczywiście lekko ruszała się w rytm jego tętna, które było tak silne, że
poruszało trzymanym z jak najmniejszą
siłą nożem – Za chwilę przestanie tak denerwująco pulsować! No dalej, ciągnij!
Nie mam ostatniego życzenia – zaśmiał się złośliwie i spojrzał na nią tak
wyzywająco, że niemal zemdlała, nie będąc w stanie dłużej na niego patrzeć.
Ledwo trzymała się na nogach, ale wiedziała, że jego uścisk jest wystarczająco
mocny, by utrzymać całe jej ciało. Chciała tylko, by puścił jej nadgarstek.
Chciała wypuścić z dłoni ten przeklęty nóż…
- Pu… puść! – łkała, umierając ze
wstydu, kiedy patrzył na jej czerwoną, zalaną łzami twarz. Tak strasznie się go
bała, że nie była w stanie przestać płakać. Jej ciało mocno się trzęsło, ale
używała całej swojej siły, by utrzymać w miejscu dłoń, w której wciąż tkwiło
niebezpieczne ostrze. Wiedziała, że skórę przetnie każdy, najmniejszy ruch, a
tętnica wcale nie jest ukryta głęboko…
- Co się stało? Już nie chcesz, żebym
zostawił cię w spokoju? – W jego głosie wyczuła niemal opiekuńczą nutę, ale
wciąż przepełniony był kpiną. Ostatecznie Seth znów się zaśmiał, głośno i
wyraźnie, w ten swój ironiczny, przerażający sposób. – Rozumiem, nie chcesz
pobrudzić swojej porcelanowej buźki tryskającą na wszystkie strony krwią. – Pokiwał
głową, jakby ze zrozumieniem.
– Widziałaś kiedyś, jak wygląda człowiek z
otwartą tętnicą? Te wszystkie filmy akcji to nie przegięcie reżyserów, krew
naprawdę tryska wokół jak z fontanny… I nie jest tak ciemna jak to, co spływa
mi po dłoni prosto na twoje jasne spodnie – dodał rozbawiony – ma jasnoczerwony
kolor i jest taka ładnie przejrzysta… Szybko się zmywa, ale pewnie nie łatwo ją
sprać. Słusznie, nie warto brudzić ubrań. – Kiedy poczuła, jak szarpie jej rękę
w tył, czuła niemal ulgę, ale sekundę później odsunął ją od siebie i przyłożył
nóż prosto pomiędzy swoje żebra, ostrzem prostopadle do ciała. Dzieliła ich
teraz tylko jego odległość, a on wciąż mocno przytrzymywał dłonią jej plecy,
gotowy popchnąć ją do przodu w każdym momencie. Doskonale wiedziała, co by się
wtedy stało. Srebrne ostrze mocno zagłębiłoby się prosto w jego ciało, a
chłopak prędko umarłby z uśmiechem przyklejonym do wyschniętych ust. Sama taka
wizja napawała ją coraz gorszym strachem. W tym momencie ledwo trzymała się już
w pozycji stojącej, a jedyne, o co modliła się w duszy, to żeby to wszystko w
końcu się zakończyło.
- Pytałem, co się stało? – odezwał się
znów zimnym, metalicznym niemal głosem. – Skoro nie chcesz mnie zabić, chyba
należą mi się wyjaśnienia!
- Skąd ty się wziąłeś, Seth?! Jesteś
chory! Już dawno powinni cię gdzieś zamknąć!
- Dla takich jak ja nie ma odpowiedniego
miejsca. – Jego twarz wyrażała jedynie dumę, nie mogła uwierzyć, jak taki
człowiek w ogóle może chodzić po tym samym świecie co ona, jak może być
teoretycznie tak bardzo do niej podobny, jak może myśleć, czuć i… robić przy
tym coś takiego? Jak musiał być szalony, by śmiać się z widoku swojej własnej
krwi i wizji nadchodzącej śmierci? Nawet, jeżeli ufał ledwo poznanej dziewczynie,
nie mógł być tak głupi, by nie przewidywać możliwych wypadków. Mógł przypadkowo
dotknąć jej zbyt mocno, ona mogła przestraszyć się i poruszyć ręką, chociażby
zwykły płacz mógł doprowadzić ją do dreszczy… Ten nóż mógł wylądować w jego
ciele nawet, jeśli nie do końca tego chciała.
- Takich jak ty? – wyłkała – Nie ma takich jak ty! Nie znam nikogo tak
psychicznego, nie ma takich ludzi!
- Bo ja nie jestem człowiekiem… jestem
wcielonym złem – odparł, zupełnie niewzruszony jej płaczem.
- Puść mnie już! Puszczaj!
- Jeżeli nie chcesz, żebym robił takie
rzeczy, to następnym razem o to nie proś. – W jednej chwili puścił zarówno jej
dłoń, jak i całe ciało, które wcześniej przy sobie przytrzymywał, a dziewczyna
zsunęła się łagodnie na podłogę, nagle tracąc równowagę. Zwinęła się,
przyciągając kolana do piersi i przyjmując w ten sposób pozycję prenatalną, a
on przysiadł tuż przy niej, zabierając nóż, który upuściła niedaleko swojego
policzka.
- Uważaj, jeszcze się nadziejesz. – Odłożył
przedmiot na szafkę i delikatnie pogłaskał jej blady, zimny policzek. – Szkoda
by było… Taka ładna lalka. Taka miękka skóra…
- Nie dotykaj mnie – załkała – Jesteśmy
rodzeństwem! To nienormalne! Błagam, zostaw mnie w spokoju… - płakała już tak
głośno, że ledwo rozumiał jej słowa. Na jego spierzchniętych ustach ponownie
zawitał uśmiech, a spojrzenie stało się tak łagodne, jak gdyby cała poprzednia
sytuacja w ogóle się nie wydarzyła. – I… opatrz to sobie – wyszeptała jeszcze,
widząc jak kolejna porcja krwi spada tuż obok jej twarzy.
- Samo wyschnie – odrzekł lekceważąco i
jeszcze raz podniósł dłoń w górę, by przyglądnąć się ranie. – Płytko…
- Mama zaraz wróci. Pomóż mi, chcę wstać
– szepnęła, starając się podnieść z ziemi o własnych siłach, ale jej ciało
wciąż było jakby z waty, zupełnie jej nie słuchało. Wszystkie mięśnie
zwiotczały, a kości wydawały się miękkie. Dopiero gdy ją złapał, udało jej się
usiąść. Jej wzrok od razu powędrował na krwawiącą wciąż ranę, która nieustannie
pozostawiała coraz to nowe ślady na jej ciele, ubraniu i kuchennych kafelkach.
Na widok krwi zawsze robiło jej się słabo, ale tym razem musiała to
przezwyciężyć.
Z lekkim zdziwieniem patrzył, jak
na czworaka czołga się do najbliższej szafki i unosi na tyle, by dosięgnąć do
tej zawieszonej odrobinę wyżej. Chwilę w niej grzebała, by sekundę później z
ulgą opaść z powrotem na ziemię. Chciał spytać, co w tym momencie jest tak
ważne, że wyciąga to z wysokich półek zamiast odzyskiwać siły, ale prędzej niż
zdołał wymyślić kolejną złośliwość, jaką mógłby dorzucić do owego pytania, Hope
pojawiła się tuż przy nim, a biała paczuszka, którą wyciągnęła przed chwilą z
szafki, okazała się być niczym innym, jak zwiniętym bandażem.
- Jakaś ty nagle… ekhm… pomocna –
zaśmiał się, a ona z całej siły zagryzła zęby, by „przypadkiem” nie zacisnąć
bandaża o wiele za mocno, sprawiając mu kolejną porcję bólu, którym i tak się
chyba nie przejmował.
- Brudzisz wszystko wokół. Nie mogę tu
sprzątać, jeśli za chwilę znów zakrwawisz podłogę! – odparła rzeczowo, na co
tylko się uśmiechnął.
- Po co sprzątać? Jest tyle ciekawszych
rzeczy do roboty – chłopak w momencie mocno się do niej przybliżył i przechylił
twarz w taki sposób, by ich usta ocierały się o siebie przy każdym słowie.
Chciała uciec, ale wiedziała, że jej nogi zapewne ponownie ją zawiodą, a jego
silne ramię przygwoździ ją do ziemi. Zamiast tego starała się zupełnie nie
zwracać uwagi na jego zachowanie i spokojnie bandażować krwawiącą dłoń. W końcu
to nie mogło trwać już długo… Godzina stawała się coraz późniejsza, a jej mama
mogła zjawić się tu w każdej chwili, ratując ją z opresji.
- Seth… odsuń się… nic nie widzę –
mruknęła cicho, kiedy przesłonił jej sobą już cały widok na zakrwawioną rękę. Na
swój sposób była mu jednak wdzięczna - każda kolejna minuta widoku sączącej się
krwi coraz bardziej zbliżała ją do omdlenia.
- Jak sobie życzysz, lalko. – Jego głos
znów był zachrypnięty i złośliwy. Nie wiedziała, dlaczego nigdy nie używa jej
imienia, ale nazywanie jej „lalką” stawało się powoli uciążliwe.
- Jestem Hope.
- Wiem, lalko.
- Więc z łaski swojej zacznij się tak do
mnie zwracać!
- Nie widzę powodu… - mruknął, odsuwając
się na taką odległość, by dziewczyna wciąż miała możliwość trzymania jego
dłoni, którą starannie obwijała miękkim bandażem, ale żeby dosięgnąć też kubka
kawy, który wciąż stał na blacie jednej z kuchennych szafek. Upił kilka łyków i
skrzywił się wyraźnie. – Już zimna… - stwierdził rzeczowo, odkładając ją z
powrotem. Hope fuknęła jedynie pod nosem.
- Tak mi przykro…
- I na przyszłość, dawaj mniej cukru.
- Chcesz teraz rozmawiać o kawie? Przed
chwilą prawie przeraziłeś mnie na śmierć, a teraz będziesz mnie pouczać ile
cukru mam sypać do jakiejś głupiej kawy?! Boże, Seth, skąd ty się urwałeś… - pokiwała głową z wyraźnym niezrozumieniem,
ale chłopak jedynie się uśmiechnął. Nienawidziła tego jego uśmieszku, który nie
docierał do oczu. Jego usta śmiały się, ale wzrok zawsze mówił co innego. Tylko
z tych ciemnych tęczówek była w stanie choć odrobinę wyczytać, co siedzi mu w
głowie. Nie była w stanie zrozumieć go nawet w takim stopniu, w jakim chciała,
ale jedno było już dla niej niemal pewne – był szalony i jeśli dawniej
traktowała go jako potencjalnie normalną, zdrową osobę, popełniła spory błąd.
Jeżeli miała zamiar choć w pewnym stopniu go zrozumieć, musiała przestać
traktować go jak taką samą osobę, jaką jest ona. Bo on nie był do niej podobny,
w najmniejszym nawet stopniu. Nie przypominał żadnego normalnego człowieka…
W tej przestronnej kuchni, pochylona
nad jego nadal krwawiącą dłonią, zrozumiała wreszcie coś, co powinna pojąć
pewnie w momencie, kiedy tak naprawdę go poznała. Jeżeli chciała go zrozumieć,
a z jakiegoś nie do końca nawet dla siebie jasnego powodu czuła, że musi to
zrobić, nie mogła dłużej myśleć jak jego znajoma z baru. Raczej jeszcze raz
przejrzeć notatki z psychologii kryminalnej…
Jego odpowiedź nie nadeszła, ale ona
wcale jej już nie oczekiwała. Zakańczając bandażować jego dłoń, wstała powoli z podłogi i ruszyła w kierunku wysokiej
szafki, w której jej matka od dawna trzymała miotły, wiadra i inne przydatne do
sprzątania przedmioty. A kiedy odwróciła się ponownie, gotowa by posprzątać
cały ten bałagan, który narobiła wcześniej przy swoim obiedzie, kuchnia była
już pusta. Odetchnęła z ulgą, nie mając go dłużej w zasięgu wzroku. Spojrzała
na zegarek i w niemal desperackim tempie zabrała się do ścierania z podłogi żywoczerwonej
mazi… Nie miała pojęcia, że zrobiło się już tak późno.
* * *
Odkąd wszedł do swojej sypialni,
niespecjalnie kusiło go, by wracać na dół. Z początku chciał wprawdzie
sprawdzić, jak idzie jej sprzątanie, ale kiedy kilka minut później usłyszał
trzaśnięcie wejściowych drzwi i radosny, wysoki głos swojej matki, odpuścił.
Nie zjadł obiadu, ale to, co przewracało mu się w żołądku wcale nie wydawało
się być głodem. Do uczucia głodu już się zresztą przyzwyczaił – w Basin City
nikt mu nie gotował, a on był często zbyt leniwy, by cokolwiek sobie
przygotować. Jeśli akurat był na mieście, zwykle przepuszczał pieniądze w
knajpach albo restauracjach, ale jeśli nie, był zwyczajnie zmuszony, by
przyzwyczaić się do dochodzących z jego brzucha powarkiwań. To przecież tylko
głupia, ludzka potrzeba…
Przez kilka godzin nie robił właściwie
nic. Leżał na swoim łóżku wpatrzony w sufit i wsłuchiwał się w lecącą ze
słuchawek, szybką muzykę. Nie zauważył, kiedy za oknem zaczęło się ściemniać,
ani kiedy w jego sypialni zapadł już niemal całkowity mrok. Po kilku godzinach
wyłączył się zupełnie, zatracając w muzyce i kiedy zamknął w końcu oczy,
jedynie poruszająca się w rytm piosenki noga i przyśpieszony lekko oddech
zdradzały, że nie śpi.
Kiedy weszła do pokoju, wciąż niepewna
swojej podjętej zaledwie minutę wcześniej decyzji, nie poruszył się.
Prawdopodobnie w ogóle nie usłyszał. W pokoju było ciemno, ale cicha muzyka,
którą słyszała nawet pomimo tego, że leciała w słuchawkach, dała jej się
domyślić, co Seth robi i dlaczego na nią nie reaguje. Stała przez chwilę w
miejscu, a w jej głowie kłębiło się kilka namolnych myśli. Rozważała, czy nie
lepiej byłoby jednak wyjść, nie dając po sobie poznać, że w ogóle tutaj
przychodziła, ale dokładnie w tym momencie, kiedy uznała to za całkiem niezły
pomysł, chłopak gwałtownie podniósł się, siadając i – tym razem już powoli –
usunął z uszu słuchawki. Zdecydowanie zbyt głośna muzyka leciała z nich jeszcze
przez chwilę…
- Zadziwiasz mnie – stwierdził niemal z
podziwem, patrząc na jej wyprostowaną, opartą o niedomknięte drzwi postać.
- Sama siebie zadziwiam – uśmiechnęła
się lekko jedynie na tyle, na ile było to potrzebne i korzystając z okazji
rozejrzała się po pokoju. Dawniej w tym miejscu znajdowała się pralnia i
właściwie od tego czasu wcale nie zmieniło się tak wiele, gdyby spojrzeć na
porozrzucane wszędzie ubrania chłopaka i jego torbę niedbale rozwaloną w rogu
pod oknem. Sheryl bardzo się starała, by zrobić z tego miejsca przynajmniej po
części przytulne gniazdko, choć drewniane panele i szare ściany wcale
specjalnie go nie ocieplały. Wstawiła jednak łóżko, które teraz zawalone
zostało stertą cienkich kabelków i czarnym laptopem rzuconym gdzieś w nogach,
kupiła kilka mebli, w których syn mógłby trzymać swoje rzeczy, choć patrząc na
to, co zalegało na podłodze, raczej tego nie robił i nawet parę ozdób, żeby
„jakoś to wyglądało”. Nie wyglądało. I lepiej, żeby Sheryl tego nie widziała…
- No dobrze – westchnęła w końcu, przerywając
ciszę, która jego najwyraźniej wcale nie krępowała. - Skończmy to w końcu.
- O czym mówisz? – Seth wydawał się
lekko zaskoczony zarówno jej nagłym wtargnięciem do jego sypialni, jak i
stanowczością jej słów. Hope stała przed nim nieruchomo, pozornie całkiem
spokojna i patrzyła mu prosto w oczy. Wyglądała dość poważnie, a jednak i tak
nie zdołał ukryć nikłego uśmiechu. Jej wahania nastrojów były nie do
przewidzenia. Na koszulce pozostała mała plamka krwi, której musiała nie
zauważyć…
- Powiem wprost – to nie jest normalne.
Zrobiłeś mi sieczkę z mózgu, Seth. Znamy się od kilku dni, a ja stałam się
przez ciebie przewrażliwioną na punkcie swoich myśli wariatką. Nie reaguję tak,
jak na co dzień… To nie jestem ja…
- Po prostu jestem cały czas o kilka
kroków przed tobą. Gdybyś przestała starać się mnie pokonać, byłoby ci
prościej. Niektóre rzeczy są poza twoim zasięgiem…
- Nie mogę liczyć na to, że tak po
prostu znikniesz z mojego życia, prawda? – szepnęła, jak gdyby w ogóle nie zauważyła,
że jej przerwał.
- Prawda.
- Więc chciałabym chociaż trochę
poukładać sobie w głowie… Mogę zadać ci kilka pytań? I liczyć na to, że nie
przerwiesz mi nagle żadnym gwałtownym ruchem? Nie dotkniesz mnie? Nie
podejdziesz? – Mężczyzna uniósł się lekko i odłożył na bok telefon,
przyglądając się Hope z największą dokładnością. Chwila milczenia przeciągała
się, ale dziewczyna wyraźnie nie traciła swojego uporu. Z jej błękitnych oczu
bił niesamowity blask. Jedną ręką trzymała się otwartych drzwi, ale nie
wyglądała na osobę, która ma zamiar stąd czym prędzej uciec. Nie tym razem.
- Pięć – odparł w końcu, sięgając do
kieszeni po paczkę papierosów.
- Słucham?
- Masz pięć pytań. Nie więcej.
- Dobrze, ale masz zostać tam, gdzie jesteś
- zastrzegła jeszcze, nabierając głębszego oddechu, a chłopak zgodził się skinieniem
głowy. Miała tylko kilka sekund na podjęcie decyzji, które ze swoich
wątpliwości powinna mu wyjawić. Kiedy Seth ograniczył ich ilość do pięciu,
wybór stał się jeszcze trudniejszy. Ale brunet wcale jej nie poganiał… Siedział
dalej na łóżku, nawet na nią nie patrząc i nie poruszał się, jeśli nie liczyć krótkich
chwil, w których wyciągał rękę w kierunku popielniczki, żeby strzepnąć
nagromadzony popiół. Dopiero teraz zauważyła, że w całym pokoju śmierdzi
tytoniem, a popielniczka jest zapełniona już do połowy. Sheryl nie byłaby
zachwycona. Nienawidziła papierosów, odkąd sama rzuciła je w wieku dwudziestu
pięciu lat. Może lepiej, by na razie w ogóle nie wchodziła na górę…
- Naprawdę jesteś tak okrutny, jakim mi
się wydajesz? Czasami nie wiem, czy chcesz mnie nastraszyć, przyjmując groźną
pozę, czy po prostu odkrywasz przede mną swoje słabości…
- Słabości?
- A czym innym jest agresja?
- Masz do tego śmieszne podejście, lalko
– zaśmiał się, zagaszając papierosa. – Nie miałbym skrupułów, żeby wymordować
całe to miasteczko tylko dlatego, że mi się tu nie podoba. Jeśli uważasz, że to
okrutne – to tak, chyba naprawdę taki jestem. Po tym, jak pieprzyłem cię tamtej
nocy mając pełną świadomość, że jesteś moją małą siostrzyczką, nie sądziłem, że
będziesz miała co do tego jakiekolwiek wątpliwości… - zaśmiał się cierpko, a z
jej zestawu pytań właśnie odpadło jedno z najważniejszych. Nie sądziła, że sam
przyzna się otwarcie do tego, że tamtej nocy wiedział, kim jest. Musiał
wiedzieć. Ale teraz nie to było dla niej najważniejsze. Skoro już się otworzył,
musiała bardziej pociągnąć go za język…
- Może nie powinnam, ale… zachowujesz
się nielogicznie, Seth. Raz jesteś całkiem miły, potem znowu warczysz na mnie,
robisz mi na złość albo w ogóle się nie odzywasz! A ja nie potrafię zrozumieć,
dlaczego?
- To zależy od humoru… Jak jestem
wkurwiony to warczę, ale na co dzień miły ze mnie gość – zakpił, przyglądając
się jej pełnemu powątpiewania spojrzeniu. – No dobra. Po prostu milszy niż
byłem kilka godzin temu.
- A od czego to zależy?
- Mój humor? W dużej mierze od ciebie.
Nie możesz mi się dziwić, że jestem wkurwiony, jak wcześniej podsyłasz mi
takich fagasów jak ten dzisiejszy! Gdyby nie jego siostrzyczka, miałbym się na
kim wyładować, a tak…Chociaż aż szkoda by mi było otwierać tych ran na kostkach
na taką cipkę. Byłbym pewnie milszy, gdybym nie musiał się unosić, chociaż…
Nie. W sumie gdybym raz na jakiś czas nie obił komuś mordy, to bym zwariował.
Masz takich więcej?
- Oh, Seth! Nie żartuj sobie, nie czas
na to. Myślisz, że możesz mnie zbyć ironią? A może starasz się mnie
przestraszyć?
- Ani jedno, ani drugie. I przykro mi to
mówić – nagle na jego ustach pojawił się wyjątkowo złośliwy uśmieszek – ale
wykończyłaś już swój limit, lalko.
- Ty…
- No co? Nie było fair? Dałem ci pięć
pytań. Na wszystkie odpowiedziałem.
- Mam tego dosyć – prychnęła i
zdenerwowana zajęła miejsce na najbliżej stojącym krześle, podwijając nogi pod
brodę. Wyglądała śmiesznie naburmuszając się w ten sposób, ale jednocześnie nie
mógł oprzeć się wrażeniu, że na swój sposób jest urocza. Domyślał się, że w
końcu powie coś w tym rodzaju. Kto normalny chciałby się jeszcze bawić?
- Mam złą wiadomość. Nie masz wyjścia.
- Trzeba ci było jednak wbić ten nóż… -
szepnęła jakby sama do siebie, a on automatycznie się uśmiechnął i wstał ze
swojego miejsca. Tym razem się nie wzdrygnęła, w ogóle nie zareagowała. Kiedy
przykucnął blisko niej, patrząc na nią z dołu, jedynie mocniej zacisnęła
pięści. Nie drżała już jak wcześniej…
- Wiesz, że możemy to jeszcze naprawić?
Nie czuj się bezkarna tylko dlatego, że teraz na dole jest twoja mama…
- Nie czuję…
- I nie burcz na mnie! – W tym momencie
zauważyła, że w jego oczach czają się ogniki złości i z trudem powstrzymała
uśmiech. A więc wcale nie takie niemożliwe było wyprowadzenie go z równowagi…
Wystarczyło go ignorować. Z taką informacją nie potrzebowała już niczego
więcej. Powoli wstała ze swojego miejsca, nie zwracając na niego już najmniejszej
nawet uwagi i wolnym krokiem skierowała się do wyjścia.
- Gdzieś się wybierasz? – Podniósł do
góry lewą brew, jednocześnie wstając z podłogi i w dwóch krokach znajdując się
tuż obok niej. Dziewczyna wzruszyła ramionami, wciąż nie tracąc swojego spokoju.
Jej błękitne oczy były jaśniejsze niż zwykle i chyba straciły trochę ze swego
naturalnego błysku.
- Skoro nie chcesz już nic mi
powiedzieć, pójdę do siebie. Przeszkodziłam ci w czymś – odparła beznamiętnie,
nie wyglądając jednak na osobę, która by się tym przejmowała. Miała nadzieję,
że Seth nie będzie sprawiał jej już dziś większych problemów i zwyczajnie
przepuści ją do drzwi, ale ten uparcie blokował jej drogę. Nie miała ochoty na
przepychanki… - Mogę? – Złapała za klamkę.
- Ależ proszę. – Zszedł jej z drogi,
siląc się na nienaturalną uprzejmość, przez co spojrzała na niego podejrzliwie.
– Choć może gdybyś została i chociaż odrobinę bardziej się postarała,
zwróciłbym ci tamte cztery pytania… - zaśmiał się, a przez jej plecy
niespodziewanie przeszedł zimny dreszcz.
- O nie, już raz poszłam z tobą na podobny
układ, w pierwszą noc. – Skrzywiła się. – I tyle mi z tego wyszło, że teraz
muszę cię unikać…
- Gdybyś wtedy nie została, byłoby teraz
o wiele gorzej.
- Więc szczęściara ze mnie…
- Dobranoc, szczęściaro.– Pociągnął za
klamkę i pozwolił jej wyjść bez żadnych dodatkowych przeszkód, a ona
skorzystała z tego z niemałą ulgą. Kiedy znalazła się na ciemnym korytarzu, a
drzwi za jej plecami zahałasowały, zatrzaskiwane właśnie przez właściciela pokoju,
westchnęła cicho, przez dłuższą chwilę nie mając ochoty ruszyć się z miejsca.
Dzisiejszy dzień nauczył ją, że z nim nie wygra. Bo choćby nie wiadomo jak
mocno się starała, niemożliwym było wygrać z kimś szalonym… Jedyne, co była w
stanie zrobić, to nie przegrać.
Ale na to było już chyba odrobinę za
późno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz