W tak chłodny, dżdżysty poranek,
opuszczenie przez człowieka łóżka było ogromnym sukcesem. Nikomu nie chciało
się wstawać, a ten, kto nie musiał, nawet nie zamierzał wychylać nosa z
ciepłego domu w ten szary, zalany deszczem świat. Drzewa kołysały się złowrogo
i nawet ptaki, których piosenki zazwyczaj rozweselały dziewczynę, teraz zdawały
się ćwierkać ostrzegające sygnały, ukryte pod dachami i listowiem co większych
drzew. Ledwo je słyszała przez warkot silnika pracującego pod maską czarnego Audi.
Za przyciemnioną szybą auta było o wiele przyjemniej – cieplej i przytulniej.
Widok jasnej tapicerki ukajał ją, a niezbyt głośna muzyka z włączonego radia poprawiała
jej zepsuty pogodą humor. Jedynie kierowca był znów na swój sposób
przerażający… Zbyt mocno i nienaturalnie skupiony, zupełnie niezwracający na
nią uwagi.
Nie do końca będąc pewną dlaczego, nie
chciała siedzieć w milczeniu. Krępowało ją. Z jednej strony Seth wciąż napawał
ją strachem, z drugiej – niezwykle ciekawił. Kiedy miała już powiedzieć
cokolwiek, żeby w końcu zaczął z nią rozmowę, albo chociaż na nią nakrzyczał,
komórka w jej kieszeni zawibrowała, a naturalna ciekawość nie pozwoliła jej
odłożyć przeczytania smsa na później. Przychodził od Ashley, a jego treść
brzmiała następująco:
Chcesz, żebym zabrała cię na uczelnię? Zaraz będę pod twoim domem.
W normalnych warunkach pewnie
bardzo by się ucieszyła. Na co dzień Hope musiała jeździć na uczelnię autobusem,
jeśli Ashley zaczynała lekcje o innej godzinie niż ona lub jej ojciec nie
pozwolił córce zabrać samochodu. A była to długa i wykańczająca podróż – tym
dłuższa, im bardziej było zimno, przynajmniej tak jej się wydawało. Dziś jednak
przez dłuższą chwilę nie wiedziała, co powinna odpisać. We wnętrzu sportowego,
nowego samochodu było dużo wygodniej niż w starej Toyocie należącej do Ashley i
może właśnie dlatego brunetka czuła się, jakby w jakiś sposób ją zdradzała.
Czas mijał, a blondynka zbliżała się już zapewne do zjazdu w okolice domu Hope.
Wcale nie miała go po drodze – robiła przyjaciółce sporą przysługę zabierając
ją na uczelnię, kiedy tylko mogła. Sama mieszkała o wiele dalej od tak zwanego
„miasteczka studenckiego” i wciąż zastanawiała się, czy się tam nie przenieść. Hope
nie miała tego problemu odkąd zaledwie kilka metrów od jej domu postawiono
przystanek autobusowy, skąd mogła bezpośrednio dojechać na miejsce jedną z
kolebiących się maszyn. Przyzwyczaiła się już do podróży nieustannie
spóźniającymi się autobusami. Miała cichą nadzieję, że teraz i z nich będzie
mogła zrezygnować, chociaż na jakiś czas. Szybko przeklęła się za tę myśl i ponownie
wpatrzyła w kierowcę, którego darzyła przecież taką nienawiścią. Nie miała
zamiaru zmieniać o nim zdania tylko dlatego, że przy tym łatwiej byłoby jej
dotrzeć do szkoły… Kto wie zresztą, czy jego uprzejmość nie była tylko kwestią
zwyczajnego, porannego zaspania…
Jestem
już prawie na miejscu, Seth mnie odwozi. – Odpisała w końcu, kątem oka
spoglądając na kierowcę. Stali właśnie na światłach, ale on, zamiast na nią,
patrzył gdzieś w przestrzeń. Tak strasznie nie pasowało jej to do obrazu, który
stworzyła sobie wcześniej w swojej głowie, że nie potrafiła przestać
nieustannie na niego zerkać. Nie zauważał tego albo najwyraźniej mu to nie
przeszkadzało. Telefon w zaciśniętej dłoni Hope zawibrował ponownie.
Kim jest Seth?
No właśnie. Na to pytanie Hope wciąż
nie była w stanie sobie odpowiedzieć. Był jej bratem. Był jej byłym kochankiem.
Był psychopatą. Był… najdziwniejszą osobą, jaką do tej pory poznała.
Minęli światła i kolejne skrzyżowanie. Odpisała prędko, że
wszystko wyjaśni przyjaciółce później, po czym schowała telefon do kieszeni i
usiadła prosto. Seth od początku podróży nawet na nią nie spojrzał. Zaczynała
się zastanawiać, co dzieje się w środku jego głowy. Wyglądał na skupionego, a
jednocześnie zupełnie nieskrępowanego jej obecnością. Nie wiedziała nawet, czy
pamięta jeszcze, że siedzi tuż obok… Nigdy nie czuła się tak bardzo ignorowana.
- Minęły już dwa z trzech dni…
- Słucham? – Dziewczyna spojrzała na
niego zdziwiona, kiedy w końcu się odezwał, ale Seth wcale nie śpieszył się z
wyjaśnieniami. Jego ciemne oczy skupione były na drodze, jego ciało niemal się
nie poruszało. Zupełnie nie rozumiała o jakich dniach mówi, ale czekała cierpliwie
z nadzieją, że w końcu jej to wytłumaczy. Szybki, czarny samochód mknął po
nierównej drodze niemal bezgłośnie, co tylko podkreślało jej głośny oddech.
Starała się uspokoić, ale w jego towarzystwie – zwłaszcza w tym miejscu – jej
serce biło kilka razy szybciej przynajmniej z pięciu różnych powodów. Za
wszelką cenę starała się nie spoglądać do tyłu, nawet kątem oka nie patrzeć na
tamto siedzenie. Najchętniej zapomniałaby, co działo się na nim kilka nocy temu…
Widok siedzącego tuż obok niej bruneta nieustannie jej jednak o tym
przypominał.
- Kombinuj, przecież nie jesteś taka
głupia… - zaśmiał się, ale jej wcale nie było do śmiechu. Zamilkła na moment,
po czym pozwoliła swoim myślom płynąć swobodnie i powoli łączyć się w mniej lub
bardziej logiczne teorie. Postanowiła mówić wszystko na głos, obserwując przy
tym jego oczy. Była niemal pewna, że chłopak zareaguje w jakiś sposób, kiedy
wpadnie na właściwy tok rozumowania. Wystarczyło na niego patrzeć, by znaleźć
odpowiedź.
- Dwa z trzech dni… - powtórzyła cicho.
– Coś stało się dwa dni temu… My… A, nie. My poznaliśmy się w piątek, prawda?
To trzy dni.
- Tak. – Zobaczyła błysk w jego oczach i
od razu doszło do niej, że powinna dalej iść właśnie w tę stronę. Byli już
prawie na miejscu, musiała się pośpieszyć, jeśli nie chciała zadręczać się jego
słowami przez całe zajęcia. Jeszcze przez chwilę się zamyśliła, po czym w jej
głowie coś się nagle rozjaśniło. Bardzo z siebie zadowolona, niemal wykrzyknęła
swoją odpowiedź.
- Dwa dni temu staliśmy się rodzeństwem!
- Chyba można tak powiedzieć – zaśmiał
się, samemu nie wiedząc czy bardziej bawią go jej słowa, czy nadmierny
entuzjazm. Był pewien, że za moment uśmiech zniknie jej z tej ślicznej buźki.
Szkoda. Wyglądała naprawdę ładnie taka rozpromieniona… Nie często dane mu było
to oglądać – szczerze uśmiechała się do niego dopiero drugi raz. Pierwszy był
tamtej nocy, kiedy na jej rozanielonej twarzy malowało się zmęczenie… Wtulała
się w niego i słodko mruczała. Dziwny kobiecy zwyczaj.
- Ale to znaczy, że zgadłam?
- Prawie – odparł nonszalancko, parkując
umiejętnie na ogromnym, szkolnym parkingu, który był już niemal w całości
zapełniony. Zajęcia miały zacząć się za niecałe pięć minut, a Seth najwyraźniej
wcale nie miał zamiaru niczego jej już więcej wyjaśniać. Kiedy stanęli na
miejscu, odpiął swój pas i poczekał cierpliwie, aż ona zrobi to samo. Schował
kluczyki do kieszeni i spojrzał na nią, nim zdążyła opuścić pojazd. – Dałem ci
kilka dni na to, żebyś przyzwyczaiła się do myśli, kim jestem. Dwa z nich
minęły, jutro jest trzeci. Do tego czasu możesz być spokojna, że nic podobnego
do tego, co działo się niedawno w tym samochodzie się nie zdarzy i skończyć w
końcu chować się po kątach tego przeklętego domu. Ale pojutrze poszerzę zakres
moich braterskich obowiązków – zaśmiał się, widząc jej coraz szerzej otwarte ze
zdziwienia oczy. – Chciałem, żebyś to wiedziała.
- Ty chyba śnisz – prychnęła pod nosem,
tym razem już wyraźnie zdenerwowana tym jego bezczelnym zachowaniem. Dłużej nie
miała zamiaru tego znosić. Złapała za klamkę i już chciała szarpnąć drzwi by
uciec z tej przeklętej maszyny, kiedy zauważyła nagle, że zamki znów są
zamknięte. Tym razem nie słyszała nawet kliknięcia. – To nie jest zabawne,
Seth. To, że zgodziłam się wsiąść do samochodu nie oznacza jeszcze, że zgodzę
się na wszystko co zaproponujesz! Jesteś chory…
- Więc dlaczego w ogóle ze mną
rozmawiasz?
- Nie wiesz? To proste. Bo ci nie
wierzę! – szarpnęła się, kiedy spróbował złapać jej dłoń. – Zgrywasz takiego
twardego skurwysyna, przyjmujesz kolejne pozy, ale zdarza ci się o tym
zapomnieć, jak wtedy, w tym samochodzie!
- Tak sądzisz? – zaśmiał się, raczej
niespecjalnie przejmując się jej słowami.
- Tak. Tak sądzę. Nie wierzę, że jesteś
taki naprawdę. Chcę zobaczyć, co siedzi pod tą skorupą… Przecież ty musisz mieć
uczucia, każdy człowiek je ma. – Nie zdążyła nawet dokończyć, kiedy śmiech
chłopaka stał się jeszcze głośniejszy, po czym nagle ucichł. Nim się obejrzała,
jego ciepłe wargi dotknęły niespodziewanie jej ust. Poczuła, jak męska dłoń na
jej karku nie pozwala jej się odsunąć. Nie był głupi, wiedział, że będzie się
wyrywać. Pocałunek był ostatnim, czego by się w tym momencie spodziewała.
Poruszył kilkukrotnie wargami, zachęcając ją do odwzajemnienia tej czułości,
ale zamiast tego poczuł jedynie, jak Hope stara się odepchnąć go od siebie
swoją niewielką, położoną na jego klatce piersiowej dłonią. Denerwowała go, ale
starał się tego nie okazywać. Przycisnął ją do szyby i niemal siłą zmusił do
uchylenia ust. Minęło zaledwie kilka sekund, ale dla niej ciągnęły się one w
nieskończoność. Pozostawił na jej wargach słodki smak tytoniu, którego niełatwo
było się pozbyć, po czym w końcu pozwolił jej odepchnąć się od siebie.
- I co, było w tym jakieś uczucie? Coś
oprócz bezwzględności, wyrachowania, brutalności? – warknął do niej, tym razem
już śmiertelnie poważnie. – Nawet pożądania w tym nie było.
Dziewczyna złapała ponownie klamkę,
zapominając, że drzwi są zamknięte i zaczęła wściekle nią szarpać. W tym
momencie miała ochotę nawet ją wyrwać, byle tylko się stąd uwolnić. Nie dość,
że bawił się nią jak chciał, to jeszcze deptał powoli jej wszystkie nadzieje. W
tamtą noc zgodziła się z nim zostać, bo czuła się pożądana, czuła, że komuś
chociaż chwilowo na niej zależy. Na tę chwilę w jej głowie nie pozostało już
jednak nic poza niesamowitym wstydem i dziką złością. Bo w końcu stali na
środku szkolnego parkingu. I każdy mógł ich zobaczyć. Przyciemniane szyby
zapewniały im prywatność, ale co z tego, skoro okno z jego strony było uchylone...
Seth przez cały czas obserwował jak ta
miota się z drzwiami, nie wydając się przy tym ani odrobinę zniecierpliwionym.
- Jesteś nienormalny! – syknęła w końcu w jego
stronę, na chwilę się odwracając. – Przecież to szkolny parking, kretynie! Na
pewno ktoś to widział! I jak ja im teraz powiem, że jesteś moim bratem?! Wiesz,
co sobie pomyślą?!
- Mam głęboko gdzieś, co ludzie o mnie
myślą – odparł bez cienia zażenowania w głosie i odblokował zamki, powoli
zbierając się do wyjścia.
- Miałam na myśli, co pomyślą o mnie! –
Jej krzyki zaczynały powoli go nużyć. Lubił jej wojowniczy charakterek, ale
gdyby nie robiła tragedii z byle czego, byłoby o wiele milej – zwłaszcza dla
niej. Pokręcił z rozbawieniem głową i spojrzał na nią przenikliwie.
- To mam jeszcze głębiej – zaśmiał się,
odchodząc w swoją stronę. Była tak wściekła, że choć opuściła jego samochód
niemal od razu, jak tylko odblokował drzwi, wciąż stała o krok od niego, nie
będąc w stanie się poruszyć. Tak mocno zaciskała pięści, że opuszki jej palców
były już niemal białe. Odwrócił się przez ramię i spojrzał na nią. Wyglądała
przeuroczo z rumieńcami złości wymalowanymi na porcelanowej twarzyczce. Nie
miał pojęcia, co tak bardzo ją wkurzyło. Niewinny pocałunek czy to, że miał
ochotę na więcej?
Jeszcze się dziwiła? Patrząc na nią, ciężko
było mu skupić myśli na czymkolwiek innym…
- O której kończysz? – krzyknął
beztrosko w jej stronę, ale Hope jedynie fuknęła pod nosem, zdezorientowana.
Nie miała ochoty już z nim rozmawiać, nie chciała go widzieć, pragnęła, by w
końcu sobie poszedł, gdziekolwiek ma iść! Czuła na sobie smak jego ust i palce
wbijające się jej w kark. To uczucie nie zniknie, dopóki chłopak pozostanie
gdzieś w pobliżu.
- Nie twój interes. – Szybko przeklęła
się za jakąkolwiek odpowiedź. Seth zatrzymał się na moment i znów spojrzał w
jej stronę. Wyglądał całkiem niewinnie z tej odległości, ale to tylko pozory.
To dlatego, że nie widziała jego oczu. To w nich czaiło się największe zło.
- Zaczekać na ciebie?
- Wrócę z Ashley! – krzyknęła w ramach
odpowiedzi i słysząc dochodzący z budynku dzwonek, prędko skierowała się w
tamtą stronę. Seth jeszcze przez chwilę został na swoim miejscu, patrząc jak
odchodzi. Była wściekła. Popychała ludzi, nawet nie przepraszając i omal nie
zabiła się o próg szkoły, kiedy do niej wchodziła. Wyglądała naprawdę zabawnie,
miotając się w ten sposób. Chłopak włożył ręce do kieszeni i powoli odwrócił
się na pięcie. Nie wiedział, w którą stronę się udać i wcale nie śpieszyło mu
się na pierwszą lekcję. Gdyby nie to, że obiecał swojej matce odwieźć Hope,
pewnie dalej wylegiwałby się w ciepłym łóżku…
Przeklęte
Seattle i te durne uczelnie zaczynające zajęcia o tak wczesnej porze…
Mając z głowy przynajmniej jedną
lekcję, powoli ruszył w kierunku dużego budynku, by trochę się rozejrzeć. O tej
godzinie niemal wszyscy siedzieli już w klasach, z małą Hope włącznie. Przez
chwilę przeszło mu przez myśl, by w jakiś sposób wywabić ją na korytarz, ale
ostatecznie postanowił dać jej choć odrobinę spokoju. I tak zdąży jej jeszcze
podnieść ciśnienie – dzisiaj, jutro, za tydzień… Granie brunetce na nerwach
stało się jego ulubionym zajęciem, przynajmniej do momentu, kiedy ustąpi
miejsca graniu na jej uczuciach. Na to jednak miał jeszcze sporo czasu.
Powoli skierował się w stronę
pomieszczenia z wielkim napisem „Kawiarnia” nad wejściem i usiadł przy stoliku
gdzieś w rogu. Sam fakt, że od teraz musiał chodzić do szkoły, wcale mu się nie
podobał. Na wszystko był jednak sposób – to, że chodził na uczelnię, nie
oznaczało jeszcze przecież, że musi uczestniczyć w zajęciach. Był naprawdę
ostatnią osobą, którą mogłaby zainteresować socjologia. Jak zresztą każdy inny
kierunek. Nigdy nie był specjalnie pilnym uczniem.
* * *
Hope przez cały dzień nie potrafiła na
niczym się skupić. Zapisywała kolejne notatki, tak naprawdę nie wiedząc, o czym
są. Trącana wielokrotnie łokciem przez swoją przyjaciółkę, na moment
odzyskiwała koncentrację, by już po chwili stracić ją bezpowrotnie przez
nieopatrzne słowo nauczycielki, które kojarzyłoby jej się z Sethem. A skojarzyć
mogło jej się dosłownie wszystko, nawet jeśli pani Braison prowadziła wykład na
zupełnie niepowiązany z chłopakiem temat typowych zachowań społecznych. Tak czy
inaczej, wolała już te psychiczne męczarnie niż przerwy pomiędzy wykładami, na
samą myśl o których przez jej ciało przechodziła fala dreszczy. Za każdym
razem, kiedy opuszczała bezpieczną salę, bała się, że ją znajdzie, że powie lub
zrobi coś, przez co do końca życia nie będzie mogła pokazać się znajomym na
oczy. Był zdolny do wszystkiego, nie musiał nawet tego udowadniać. Skoro
pocałunek na zatłoczonym parkingu uznawał za rzecz normalną, równie dobrze mógł
powtórzyć go tutaj w obecności Ashley albo Beau, a ona nie miała na tyle siły,
by go przed tym powstrzymać. Nie wiedziała, jak mogłaby to wytłumaczyć
przyjaciołom. Nie potrafiła wytłumaczyć tego przed samą sobą, co dopiero
komukolwiek innemu! Seth był dla niej odrażający jako brat i bardzo pociągający
jako mężczyzna. Ciężko było pogodzić ze sobą tak odmienne uczucia, ona jednak
nawet nie musiała tego robić. Chłopaka wcale nie obchodziło, co ona o nim
myśli, ani co czuje, gdy jej dotyka. Robił to, bo tak mu się podobało –
przynajmniej tak w tym momencie sądziła. Wciąż miała w sobie nikły promyczek
nadziei na to, że jego działanie wynika z pożądania… Bardzo dowartościowało ją
to pierwszej nocy – mógł wybrać każdą, a chciał akurat ją, nawet jeśli
wzbraniała się i na pierwszy rzut oka nie wydawała się skłonna do
uczestniczenia w jego zabawie. Został i sprawił jej tym samym niejaką
przyjemność… ale jako chłopak, nie brat!
Usiadła w kącie na ostatnich zajęciach,
na które chodziła już bez Ashley i zamiast słuchać wykładowcy, zaczęła
przypominać sobie dzisiejszy poranek. Chwilowe ignorowanie jej ze strony
chłopaka i ten zimny, zachłanny pocałunek… Nie znosiła się za samą myśl, że
sprawił jej przyjemność. To było niesamowite. Nie poznawała samej siebie, czuła
się jakby wysłuchiwała myśli kogoś zupełnie innego i gdyby nie trzepoczące się mocno
w jej klatce piersiowej serce, nie mogłaby przysiąc, czy aby na pewno nie stoi
gdzieś obok przypatrując się jedynie jednemu ze swoich chorych snów. Od dziecka
dręczyły ją koszmary. Żaden jednak nie mógł nawet równać się z tym, w którym
teraz przyszło jej odgrywać główną rolę… Nierealistyczne potwory były niczym w
porównaniu z tym, który mieszkał w pokoju obok. A przecież od zawsze tak bardzo
bała się duchów…
Gdy poczuła, jak telefon w jej kieszeni
wibruje, omal nie podskoczyła. Nagle całkowicie zapomniała o wszystkich swoich
rozmyślaniach dotyczących jej nowego brata i powoli wyjęła urządzenie ze spodni.
Z początku nie patrzyła na wyświetlacz, nie chcąc przeżyć zbyt gwałtownego
szoku. Podświadomie czuła jednak, od kogo przyszedł ten sms i gdy w końcu jej
oczy zniżyły się na tyle, by dostrzec małe literki ukryte pod stolikiem ławki
na ekranie czarnego telefonu spostrzegła, że wcale się nie myli. Obcy numer… I
treść w typowym dla niego stylu. Wszystko było jasne.
* * *
Po zakończeniu zajęć wybiegła ze szkoły
szybciej niż inni i ze zdenerwowaniem odbijającym się w wielkich, błękitnych
oczach, niczym w amoku ruszyła przed siebie, cudem obierając właściwy kierunek.
Już po chwili jej słaba kondycja dała o sobie znać – kolejne wdechy stały się
dla niej niemal niemożliwe, a serce bolało coraz mocniej. Dobiegła już do bram
szkoły, kiedy ktoś mocno złapał za jej ramię. Miotała się i piszczała, to
ostatnie, co była w stanie zrobić. Ludzie wokół patrzyli na nią jak na
wariatkę. Nie było ich wiele, bo zaledwie kilku uczniów wychodziło z uczelni od
tej strony i żaden z nich nie miał chyba zamiaru się wtrącać. Zamachnęła się
mocno i z całej siły uderzyła dłonią w coś twardego… Z początku nie zdawała
sobie sprawy w co, szybko jednak zrozumiała, że to jego twarz.
Czując pulsujący ból szybko
unieruchomił jej jeszcze drugą rękę i oparł dziewczynę o ścianę. Nie używał
zbyt wiele siły, nie musiał. Hope była zbyt delikatna i powoli zaczynał uczyć
się, jak z nią postępować. Uderzenie nie było mocne, ale celne – trafiła go
dokładnie w oko. Obraz zaczął zachodzić mgłą, więc przymknął jedną z powiek.
Pomogło. Przybliżając się do niej na tyle, by przytrzymać jej ciało w miejscu
własnym ciężarem, zakrył jej usta, a denerwujące piski natychmiast ucichły.
Teraz ulica była niemal zupełnie pusta.
- Co ty wyprawiasz?! Chcesz zginąć?! – warknął
na nią, wolną ręką dotykając delikatnie swojego oka. – Nie rób tego nigdy
więcej!
Denerwowały go jej pomruki wydobywające
się z zakrytych ust, więc zabrał dłoń, upewniając się wcześniej, że wciąż są
sami i w razie, gdyby znów zaczęła krzyczeć, nikt nie przyszedłby z pomocą.
- To był wypadek – mruknęła cicho
przepraszającym tonem, czym zupełnie zbiła go z tropu. Szykował się już na
walkę. Jej smutna mina zupełnie mu tutaj nie pasowała, a jednocześnie bardzo
mocno podziałała na jego i tak przerośnięte już ego. Wyglądała słodko, kiedy
jej wargi drżały w ten sposób. Mocny wiatr rozwiewał jej długie włosy, co
chwilę zakrywając nimi większość twarzy. Starała się usunąć kosmyki sprzed
oczu, ale przestała się przy tym wyrywać. Złapał ją jedną dłonią za nadgarstki
i spojrzał dziewczynie głęboko w oczy.
- O co chodzi?
- Puść mnie…
- Najpierw powiesz mi, o co chodzi! –
Jego głos przypominał Hope warczenie groźnego psa. Słowa były wypowiadane ostro
i szybko, wszystkie jakby osobno tworzyły zdanie jedynie przypadkowo. Złapała
się na tym, że całkiem podobał jej się niski ton jego głosu. Po raz pierwszy
odkąd się poznali czuła najzwyczajniejszą ulgę, że widzi tu akurat jego –
wcześniej na sam ten widok dostawała dreszczy i nienaturalnie się denerwowała.
Choć Seth wciąż unieruchamiał jej dłonie, miała wrażenie, że jest bezpieczna w
jego uścisku. To było dziwne i chore uczucie, jedno z tych, do których nie
chciała się przed samą sobą przyznawać. I choć wciąż czuła się poniżona po tym
co zrobił i powiedział dziś rano, teraz widziała w jego oczach autentyczną
ciekawość, choć dotychczas nie interesowało go nawet jej imię. Jeszcze raz chociaż
przez chwilę pozwolił jej czuć się jedynym obiektem, którego chciał, a jej
serce znów zaczęło bić mocniej, zupełnie od niej niezależnie. Wzięła kilka
głębszych oddechów i odważyła się podnieść głowę. Jego czarne tęczówki
przenikały ją na wskroś.
- Po prostu myślałam, że jesteś kimś
innym…
- Więc na innych też reagujesz w ten
sposób? – zaśmiał się szczerze, na co lekko się skrzywiła. – Bijesz facetów,
zanim zdążą ci się przedstawić?
- Nie, to nie tak! Ja… wyjaśniłabym ci,
ale…
- Daruj sobie. I tak skończę słuchać po
kilku pierwszych słowach – prychnął i ufając, że brunetka nie będzie sprawiać
już więcej kłopotów puścił ją, powoli odchodząc w stronę parkingu. Podreptała
kilka kroków za nim, nie wiedząc, co robić. Na zabranie się razem z Ashley było
już zdecydowanie za późno, a całkiem przyjemnie podróżowało jej się w jego
samochodzie… Kiedy doszli już prawie do jednego z ostatnich stojących na
parkingu pojazdów, chłopak gwałtownie się odwrócił. Spojrzał na jej lekko
skuloną w miejscu postać, jej słodką buźkę o smutnym wyrazie i wręcz nie miał
pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Jej nastroje zmieniały się jeszcze
częściej, niż u normalnych kobiet. Była nieprzewidywalna i może właśnie to
najbardziej mu się w niej podobało. Oprócz tego była córką jego matki i idealną
okazją do zmarnowania tej kobiecie życia. Jeśli jeszcze wczoraj był gotów jej
odpuścić, teraz zdecydowanie wycofał się z tej decyzji.
- Myślałem, że już sobie poszłaś –
skłamał, bo przez cały czas słyszał za sobą jej kroki. Dziewczyna zawstydziła
się i chyba jeszcze bardziej posmutniała. Wyglądała jak zbity szczeniak, tylko
taki o wiele ładniejszy szczeniak z piersiami. Brakowało jej tylko merdającego
przyjaźnie ogonka i pary sterczących uszu do pary.
- Zawieziesz mnie do domu? – szepnęła
ledwo dosłyszalnie. Ktoś tuż obok niej odpalił właśnie silnik granatowego
Volvo. Niemal podskoczyła, zachłystując się zimnym powietrzem.
- Umawialiśmy się tylko, że cię tu przywiozę. Nie bądź namolna – zupełnie ją
zlekceważył, otwierając drzwi i powoli wsuwając się do wnętrza swojego wozu.
Krótki spacer w całkiem nie najgorszą pogodę jej nie zaszkodzi. Włączył właśnie
radio i włożył kluczyk do stacyjki, kiedy usłyszał z tyłu czyjś podniesiony
głos. Spojrzał w lusterko, by dokładnie obejrzeć sobie rozgrywającą się tuż za
jego samochodem scenkę. Hope nie była już sama, towarzyszył jej jakiś
napakowany studencina, który śmiesznie gestykulując zbliżał się do niej coraz
bardziej. Teraz rozumiał już jej nagłą przemianę… Chciała wykorzystać go jako
jakiegoś pieprzonego ochroniarza!
Niedoczekanie! – rzucił w myślach sam do siebie i już chciał ruszyć
z parkingu, kiedy zorientował się, że uniemożliwia mu to ten chłopak, niemal opierając
się o jego bagażnik. Z sykiem złości w pierwszej chwili chciał zignorować to i
najchętniej przejechać tego dupka, skoro ten nie wie, jak zachowywać się na
środku pieprzonego parkingu, pomysł jednak szybko wyleciał mu z głowy, kiedy
tamten przyciągnął do siebie jego lalkę. Co jak co, ale swojej własnej zabawki
nie miał zamiaru przecież niszczyć…
- Ej, ty! Blokujesz mi wyjazd, kurwa!
Zjeżdżaj! – krzyknął głośno, opuszczając swój samochód, a oczy studenta
momentalnie utkwiły w jego postaci. Kimkolwiek był, na widok Setha wyraźnie się
zdenerwował. Zmierzył go z góry na dół swoimi przenikliwymi, zielonymi oczami i
odsunął się o krok. Na co dzień nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś tak na
niego krzyczy, ale stojący przed nim młody mężczyzna był jakiś dziwny… Miał
wyjątkowo wrogi wyraz twarzy i kilka siniaków tu i ówdzie. Z pewnością nie był
osobą, z którą student chciałby spotkać się w ciemnej uliczce…
- Chodź Hope, porozmawiamy gdzie indziej
– zielonooki wyszczerzył się nienaturalnie w stronę jego zabawki, a Seth
momentalnie wkurzył się jeszcze bardziej. Starając się z całych sił, by nie
rzucić się na tego chłopaka i nie spełnić przy tym niemej prośby swojej nowej
laleczki, podszedł po prostu bliżej i łapiąc ją w pasie wyszarpał z uścisku
studenciny. Tamten spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem, teraz już jednak
wyraźnie zdenerwowany.
- Na nią już czas – warknął pod nosem
Seth, nie czekając na pytanie, które czaiło się w zielonych oczach. – Do
samochodu – mruknął jeszcze w stronę Hope, nawet na nią nie patrząc. Tym razem
spełniła jego rozkaz bez słowa sprzeciwu. Obydwaj poczekali aż zamknie za sobą
drzwi, po czym nie spuszczając się nawzajem z oczu zaczęli coraz bardziej się
do siebie zbliżać.
- Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! –
niemal wrzasnął znajomy Hope, cudem siląc się na zniżenie głosu by nie robić
wokół siebie afery. Seth uśmiechnął się w swój złośliwy sposób. Hope, nie dość
że dostarczała mu rozrywki swoim nieuzasadnionym strachem i pięknym ciałem,
teraz podała mu jeszcze jak na tacy kogoś, na kim mógłby w końcu wyładować
drzemiącą w środku agresję. Szybko zakodował w pamięci, żeby jej za to
podziękować, po czym spojrzał na przeciwnika takim wzrokiem, że ten odsunął się
od niego o krok. I dobrze. Nie miał ochoty na przytulanki…
- To moja własność. Nie dotykaj, jeśli
nie chcesz stracić kilku zębów… - odparł spokojnie, a jego oczy wciąż nie
odrywały się od tamtego chłopaka. Nawet nie mrugał, co wyglądało dla studenta
dosyć niepokojąco… I co miał na myśli, nazywając Hope „swoją własnością”? Jedno
było pewne – nie zachowywał się normalnie, ale to wcale nie znaczyło, że
pozwoli mu przez to sobą dyrygować.
- Ty mi niby grozisz?! – prychnął.
- Chcesz się przekonać?! – Nie chciał
już czekać na odpowiedź, jedynie jak najszybciej wkopać ciało tego śmiałka w
asfalt, kiedy nagle niedaleko nich rozległ się piskliwy, nieśmiały krzyk.
Spojrzał w tamtą stronę, przez chwilę z niemałym zdziwieniem przyglądając się
na oko dziesięcioletniej dziewczynce, która znikąd znalazła się na parkingu.
Jego przeciwnik również spojrzał w tamtą stronę, nagle tracąc swój zacięty
wyraz twarzy.
- To moja siostra – wyjaśnił krótko. –
Wolałbym zaoszczędzić jej widoków…
- Zawsze wozisz ją ze sobą? Niezły patent na
wymiganie się od wpierdolu – zaśmiał się głośno Seth, ale bez cienia wahania
odszedł w kierunku samochodu, nie mając zamiaru bić brata tej małej na jej
własnych oczach. Tym razem mu się upiekło…
- Jeszcze się spotkamy – syknął pod
nosem student.
- To na pewno…
Jakby nigdy nic Seth wrócił do swojego
samochodu, ponownie odpalając silnik i powoli spoglądając w stronę Hope, by
beznamiętnym głosem kazać jej zapiąć pas. Szybko zresztą sama by to zrobiła,
obserwując za oknem przemieszczający się w zawrotnym tempie obraz. Nie
wiedziała jak szybko jadą, bo bała się spoglądać na licznik, ale z pewnością
niespecjalnie trzymali się nałożonego tu ograniczenia prędkości. Z każdym
kolejnym kilometrem dziewczyna wydawała się jednak coraz spokojniejsza.
Wyprostowała się i bardziej zanurzyła w miękkim, pokrytym skórą fotelu. Z
jakiegoś powodu czuła się przy Secie wyjątkowo bezpiecznie i prędko zapomniała,
jak chłopak potraktował ją przed spotkaniem z Dwayne’em. Gdyby jeszcze mógł
traktować ją po bratersku… Ich poranna rozmowa nie zapowiadała niczego dobrego.
- Twoja matka jest
w domu? – spytał nagle.
- Nie, mówiłam ci, że pracuje do
szóstej. – Powtarzała mu to rano przynajmniej dwa razy, ale najwidoczniej nie
miał ochoty pamiętać rzeczy tak mało dla niego istotnych. W dodatku ciągle
nazywał Sheryl „jej mamą”, zamiast swoją, przez co czuła się dziwnie. Miała
nadzieję, że nigdy nie wypowie tego w obecności rodzicielki… Byłoby jej bardzo
przykro. Wiązała wiele nadziei ze swoim synem.
- Nie boisz się wracać ze mną do pustego
domu?
- Obiecałeś mi coś. – Uśmiechnęła się
nieśmiało i spojrzała na niego spod firany długich rzęs. Zaśmiał się pod nosem,
ale nie odpowiedział. Najwyraźniej nadal nie zmienił zdania. Dalsza droga
minęła im w milczeniu. Hope wsłuchiwała się w muzykę płynącą z radia i patrzyła,
jak w zawrotnym tempie mijają kolejne drzewa. Była pewna, że gdyby to ona
siedziała za kierownicą, przynajmniej pięć razy zderzyłaby się z kimś na tej
niemal pustej drodze. Wciąż nie miała prawa jazdy i nawet nie chciała go robić.
Stanowiła wystarczające niebezpieczeństwo dla siebie i innych na chodniku, co
dopiero w wielkiej maszynie puszczonej na drogę.
Chłopak pokonał zręcznie ostatni zakręt
i powoli zaparkował na podjeździe.
- Masz zamiar siedzieć tutaj do
wieczora? – zaśmiał się pod nosem, spoglądając na jej wbitą w fotel postać.
Zdążył już schować kluczyki, odpiąć swój pas i powoli otworzyć drzwi, nim ona ocknęła
się z nienaturalnego zamyślenia. Bez słowa opuściła pojazd i skierowała się w
stronę domu, otwierając drzwi kluczem, który ledwo potrafiła utrzymać w trzęsącej
się dłoni. Spojrzała za siebie w poszukiwaniu chłopaka, ale ten pozostał przy
samochodzie, szukając czegoś w bagażniku. Gdy spytał, czy się nie boi, jej
obawy właśnie się jej przypomniały. Teoretycznie mogła przypuszczać, że można
mu ufać, bo nigdy wcześniej jej nie okłamał, ale z drugiej strony miała do
czynienia z wariatem, przestępcą, który miał zamiar w przyszłości wykorzystać
ją w okrutny sposób… I w dodatku wcale tego przed nią nie krył! Zachowywał się
tak, jak gdyby na niczym mu nie zależało. Tak jak przed szkołą, kiedy trzymał
ją nawet w momencie, gdy zaczęła z całych sił krzyczeć… Nie przestraszył się
wtedy i nie przestraszy się w żadnej innej sytuacji, obojętnie czy będzie mu
groziło ujęcie przez policję, czy… przyłapanie przez własną matkę. Jeśli
jeszcze przed chwilą czuła się przy nim bezpiecznie, teraz w jej głowie znów
zaczęło wirować… Wciąż była mu wdzięczna, ale ewidentnie wolała wyrażać tę
wdzięczność na odległość. Najlepiej jak największą.
* * *
Dużą, skórzaną kanapę w jasnych odcieniach
beżu, która stała na środku pokoju dziennego, Seth przypodobał sobie
szczególnie. To właśnie na niej rozsiadł się, oczekując na obiecaną mu przez
Hope kawę. Dom jego matki nie bardzo mu się spodobał, ale lubił przesiadywać
akurat w tym miejscu. „Posiadłość”, jak spokojnie mógł nazywać to miejsce, była
raczej średniej wielkości, ale choć mieszkał tu już od dwóch dni, wciąż nie
obejrzał całości. Prawdopodobnie dlatego, że wcale nie interesowały go wnętrza
– ten dom traktował raczej jak hotel, przelotne miejsce zamieszkania, nic z
czym człowiek mógłby się związać. Nowoczesny wystrój domu matki był całkiem
niezły, ale zdecydowanie za bardzo kojarzył mu się z pokojami, które widuje się
w katalogach – był aż nazbyt idealny i niewiele było w nim ciepła. Nie jemu
jednak było to oceniać. Dom składał się z dużego salonu połączonego z jednej
strony z kuchnią, małego holu, łazienki i trzech sypialni – z czego on zajął tę
najmniejszą, przynajmniej tak sądził, bo nie widział dotąd sypialni matki i był
niemal pewien, że do momentu wyjazdu w ogóle jej nie zobaczy. W jego pokoju nie
było telewizora, dlatego z braku zajęć wolał przesiadywać na dole. W dodatku
tutaj mógł spokojnie gapić się przez cały dzień na tyłek krzątającej się po
kuchni Hope, z rozbawieniem obserwując jak ta udaje, że tego nie zauważa. Ale
widziała. Za każdym razem, kiedy zawieszał na niej swój zimny wzrok, czuła się
skrępowana, a do jej głowy napływały wyjątkowo niepożądane myśli. Pierwszy flashback – obraz jasnego sufitu w
sportowym samochodzie i ciężki oddech zaledwie kilka milimetrów od jej ucha.
Drugi – jego twarz, spokojna, rozluźniona, łagodna jak nigdy później. I ten
głęboki szept niskiego głosu. Zaraz znowu
będę cię pieprzył, laleczko… Poczuła, jak znów robi jej się gorąco, wręcz
nienaturalnie duszno, a ziemia nagle osuwa się spod bosych stóp… Złapała za
krawędź stojącego tuż obok blatu i przez chwilę starała się uspokoić oddech.
Jej serce waliło jak szalone. Nie mogła uwierzyć, że tak mocno działają na nią
zwykłe wspomnienia…
Chwyciła za stojący nieopodal talerz z
nadzieją, że kiedy coś zje, poczuje się o wiele lepiej. Obie dłonie zacisnęła
mocno na jego krawędziach, by sekundę później z krzykiem upuścić naczynie na
kamienną posadzkę… Po obiedzie pozostała rozmazana maź, szkło rozsypało się
wokół jej stóp…
- Zagłuszyłaś mój ulubiony program. – Na
dźwięk jego głosu Hope ponownie podskoczyła, łapiąc się za serce. Stał
opierając się o drewnianą framugę z przyklejonym do ust ironicznym uśmiechem.
Rozejrzał się po przestronnym pomieszczeniu, najpierw dostrzegając swój napój
parujący w kubku niedaleko drzwi, ale szybko też lustrując bałagan, po czym
niemal z rozżaleniem zatrzymał wzrok na kupce rozpaćkanych po kafelkach
ziemniaków. – Och, to dzisiaj raczej jemy na mieście? – Uniósł brwi, wyglądając
na zmartwionego.
- Nie rozumiem, co aż tak bardzo cię bawi?
– zapytała cicho, nie musząc specjalnie silić na zjadliwy ton. Jej serce znów
kołatało jak u królika. Miała nadzieję, że tego nie słyszy…
- Jesteś taka bezradna, że zastanawiam
się jak dożyłaś dwudziestki…
- Skąd wiesz, ile mam lat? – Jej głos
zabrzmiał wyjątkowo niespokojnie. Nie chciała wyjść na zdenerwowaną.
Czegokolwiek by jednak nie zrobiła i tak z jego strony mogła liczyć jedynie na
ten ironiczny uśmieszek. Doszło do tego, że sposób, w jaki błyszczały przy tym
ciemne oczy zaczął jej się podobać.
- Stoisz boso na podłodze pełnej szkła i
zaraz wbijesz sobie coś prosto w stopę… Ale nie przegapisz żadnej okazji, żeby
mnie o coś wypytać? – Dziewczyna spąsowiała, nie mając nawet odwagi odpowiedzieć.
Spuściła głowę i powoli ruszyła w stronę składziku z miotłami, uważnie patrząc,
by nie nadepnąć na szkło. Nie minęło nawet pół minuty, kiedy z jej zaciśniętych
ust wydostało się srogie przekleństwo.
- Wyjdź stąd, musisz się gapić? –
syknęła na niego przez zęby, spoglądając z ukosa.
- Mogę na zawsze się stąd wynieść, jeśli
chcesz. Ale dopiero jutro.
- Dlaczego jutro? – Zamiast sprzątać,
znów podniosła wzrok na chłopaka i upuściła na ziemię niewielką zmiotkę. Jego
wzrok był tak pożądliwy, że autentycznie się go przestraszyła. Nie patrzył już
na nią jak na dziewczynę, która mu się podoba. Raczej jak na zwierzę, które
chce upolować. Nie mogąc wytrzymać tego spojrzenia, rzuciła wszystko, co miała
w dłoniach i cofnęła się w głąb kuchni, bliżej telefonu. Niemal krzyknęła,
kiedy powoli ruszył tuż za nią…
- Masz rację, nie ma sensu czekać do
jutra…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz