Wyciągnął rękę w jej stronę, przez chwilę głaskając gładki
policzek. W całym domu zrobiło się niesamowicie cicho. Dziewczyna nie była w
stanie nawet się poruszyć, zamierając w bezdechu. Uśmiechał się delikatnie,
podczas gdy ją przepełniało niemal obrzydzenie. To prawda, że z genetycznego
punktu widzenia nic ich nie łączyło, nie byli spokrewnieni. Jego biologiczna
matka nie urodziła jej, lecz adoptowała jako małą dziewczynkę wiele lat temu.
Wychowywała ją jednak jak własne dziecko, zastępując przy tym zmarłą
rodzicielkę, której Hope niestety nie poznała. Była więc jej matką – nikim
innym, a Seth, jako jej syn, stał się bratem brunetki. Dla niej było to
oczywiste i nie dopuszczała do siebie myśli, że chłopak może tak odmiennie
pojmować sytuację, w której się znaleźli. Nie mogła zrozumieć, jak syn jej
ukochanej matki może ją dotykać, patrzeć na nią w taki sposób… Czuła na sobie
opuszki palców chłopaka, nie potrafiąc odsunąć się na tyle, by go ominąć. Nie
była w stanie wyrwać się spod jego spojrzenia.
- Dlaczego jesteś zdenerwowana? – Ton jego głosu różnił się od wczorajszego. Tamten przyprawiał ją o dreszcze, ten brzmiał wrogo i obco. Chłopak był zdecydowanie bardziej bezwzględny, nie silił się już na wyrozumiałość. Teraz nie musiał się już bać, że mu ucieknie…
- Żartujesz sobie?! – krzyknęła zdenerwowana, coraz mocniej zaciskając drobne pięści. Rany na jej nadgarstkach pozostawione tam zeszłej nocy dały o sobie znać, promieniując mocnym bólem. - Odsuń się! Wyjdź, do cholery! To wszystko jest chore! – Zebrała w sobie całą swą siłę by odepchnąć chłopaka i w kilku krokach znaleźć się tuż obok drzwi. A on nie czekał już ani chwili - mocno złapał ją za ramię, przyciągając z powrotem. Zawyła, czując uścisk na posiniaczonej ręce.
- Nie krzycz, bo mama przyjdzie. – Słowo „mama” brzmiało w jego ustach jak przekleństwo. Nie chciała, by nazywał jej matkę w ten sposób. Wręcz nie mogła na to pozwolić. Chłopak obudził w niej taką wściekłość, jakiej naprawdę dawno nie czuła. Była gotowa użyć całych swoich sił, by w jakiś sposób uwolnić się z jego uścisku i polecieć na dół, żądając od mamy, by go stąd czym prędzej wyrzuciła. W tym momencie nie była w stanie znieść myśli, że ten chłopak ma z nią zamieszkać na stałe, a przynajmniej na kilka najbliższych tygodni. Było jej niedobrze, gdy na niego patrzyła. Co więcej, nikt wcześniej nie wzbudził w niej takich pokładów agresji – wiedziała, że gdyby tylko mogła, prawdopodobnie chwyciłaby najbliżej leżące ostre narzędzie i wbiła je temu osobnikowi prosto w serce. Nikomu wcześniej nie życzyła śmierci, szczególnie z własnej ręki…
- Puszczaj mnie, idioto! Nikt nie pozwolił ci mnie dotykać!
- Ty mi pozwoliłaś. Już wczoraj. Nie pamiętasz?
- Może dlatego, że nie wiedziałam kim jesteś! - Szarpnęła się, niestety sprawiło jej to tylko jeszcze więcej bólu.
- Zawsze poznajesz mężczyzn w ten sposób?
- Co?! Nie! Nigdy! – W jej oczach stanęły łzy wściekłości, połączone w dodatku z bezradnością. To, co robił z jej cielesnością było niczym w porównaniu do tego, jak bardzo ją upokorzył. Już kilka godzin temu doszła do wniosku, że w gruncie rzeczy nie zrobiła przecież nic złego. Teraz uświadomiła sobie jeszcze coś innego – ona nie była niczemu winna. Za to on zabawił się nią w najbardziej okrutny sposób, jaki człowiek mógłby wymyślić i na dodatek stara się wmówić jej, że się na to zgodziła. Tak, zgodziła się uprawiać seks z mężczyzną, który był niesamowicie intrygujący, ale nie z tym potworem, który stoi przed nią teraz! – Jeśli za chwilę mnie nie puścisz, zacznę wrzeszczeć, a potem powiem mamie o wszystkim, co mi zrobiłeś i odeśle cię do tego gówna, z którego przyjechałeś!
- A nie zauważyłaś, że tylko o tym marzę? Ja wrócę na swoje śmieci, a ty w oczach swojej matki na zawsze pozostaniesz dziwką. Nigdy byś tego nie zrobiła, nie udawaj głupiej! – Zaśmiał się, ale ku jej ogromnej uldze i jeszcze większemu zdziwieniu, rozluźnił uścisk. Niemal wybiegła z własnej sypialni, kierując się w stronę schodów. Chciała znaleźć się poza domem najszybciej jak to tylko możliwe. Postanowiła nocować u Ashley do czasu, aż Seth nie wyniesie się z jej miasta. Czuła nienawiść do samej siebie i wielkie pokłady obrzydzenia. Najgorszy jednak okazał się ten ogromny zawód, który przypominał o sobie za każdym razem, kiedy patrzyła w ciemne tęczówki bruneta. Pamiętała swoje myśli, które nachodziły ją wieczór temu i to właśnie one cięły jej wnętrzności na coraz mniejsze kawałki, pozostawiając mokrą, lepiącą się papkę na miejscu serca, które tak szybko biło tamtej nocy. O dwudziestej trzeciej wbrew woli zauroczył ją jego głos, o północy pożądała już całej jego postaci, zapominając dla niego o strachu i podręczniku dobrych manier… O czwartej rano dał jej nadzieję – nadzieję, że jednak jeszcze kiedyś się odezwie, że w razie najgorszych kłopotów znów pojawi się znikąd w ciemnościach… Przez myśl przeszło jej nawet, że to właśnie on jest jedynym mężczyzną, jakiego zna, który byłby w stanie obronić ją przed tajemniczym bratem-przestępcą. O ironio!
- Pokaż mi mój pokój. – Głos chłopaka rozległ się za nią zupełnie niespodziewanie, wcześniej nie słyszała nawet jego kroków. Brzmiał już całkiem łagodnie, zupełnie tak, jak nad ranem, ale to tylko jeszcze bardziej otworzyło palącą w środku ranę. Zdawała sobie sprawę ze swojej naiwności – tylko naprawdę głupie kobiety są w stanie uwierzyć, że mężczyzna, z którym w pierwszą noc poszły do „łóżka” zostanie z nimi na zawsze. Lecz ona przecież nie wymagała miłości. Chciała tylko, by Seth przestał psuć jej wspomnienia. Najlepsze wspomnienia, jakich dostarczył jej poznany wczoraj mężczyzna… Ten, którego chłopak w pewnym stopniu nawet jej teraz przypominał. Gdy się uspokajał, znów wyglądał jak tamten nieznajomy – czuły kochanek o twarzy mordercy. Błysk w jego oczach wydawał się całkiem niewinny. Wciąż chciała biec, ale coś w środku nie pozwalało jej tak reagować, kiedy on zachowywał się w ten sposób. Stał kilkanaście kroków dalej, gdy ona była już na pierwszym ze schodów prowadzących na parter. Nie chciała odpowiadać, nie chciała nawet na niego patrzeć, a jednak nie była też w stanie uciekać, kiedy Seth stawał się taki… ludzki.
- Wiesz, gdzie jest – szepnęła, odwracając się powoli. Stał niedaleko drzwi do pokoju, który chciał, by mu wskazała. Jego wyraz twarzy zupełnie się zmienił – wyglądał tak niewinnie jak nigdy. Mocno przygryzała dolną wargę jakby ból miał pomóc jej się opanować.
- Obiecałaś matce, że to zrobisz – zaoponował, ale ona już podjęła decyzję. Pokręciła przecząco głową pewna, że tym razem nie uda mu się namówić jej do tego, by znów znaleźli się oboje w jednym pomieszczeniu, jeśli to znajdowało się zdecydowanie zbyt daleko od ich mamy. Na jej odmowę jedynie wzruszył ramionami. Nie wyglądał na osobę, która czymkolwiek miałaby się jeszcze przejmować.
- Nie, to nie. Twoja strata. A mogłem być miły – odparł cicho, wymijając ją na schodach i nawet nie spoglądając w stronę brunetki zszedł prędko na dół, skręcając do salonu. Korzystając z okazji, w pierwszym odruchu ukryła się w pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. We własnym domu czuła się teraz jak w pułapce. To był zdecydowanie najdziwniejszy weekend jej życia…
- Dlaczego jesteś zdenerwowana? – Ton jego głosu różnił się od wczorajszego. Tamten przyprawiał ją o dreszcze, ten brzmiał wrogo i obco. Chłopak był zdecydowanie bardziej bezwzględny, nie silił się już na wyrozumiałość. Teraz nie musiał się już bać, że mu ucieknie…
- Żartujesz sobie?! – krzyknęła zdenerwowana, coraz mocniej zaciskając drobne pięści. Rany na jej nadgarstkach pozostawione tam zeszłej nocy dały o sobie znać, promieniując mocnym bólem. - Odsuń się! Wyjdź, do cholery! To wszystko jest chore! – Zebrała w sobie całą swą siłę by odepchnąć chłopaka i w kilku krokach znaleźć się tuż obok drzwi. A on nie czekał już ani chwili - mocno złapał ją za ramię, przyciągając z powrotem. Zawyła, czując uścisk na posiniaczonej ręce.
- Nie krzycz, bo mama przyjdzie. – Słowo „mama” brzmiało w jego ustach jak przekleństwo. Nie chciała, by nazywał jej matkę w ten sposób. Wręcz nie mogła na to pozwolić. Chłopak obudził w niej taką wściekłość, jakiej naprawdę dawno nie czuła. Była gotowa użyć całych swoich sił, by w jakiś sposób uwolnić się z jego uścisku i polecieć na dół, żądając od mamy, by go stąd czym prędzej wyrzuciła. W tym momencie nie była w stanie znieść myśli, że ten chłopak ma z nią zamieszkać na stałe, a przynajmniej na kilka najbliższych tygodni. Było jej niedobrze, gdy na niego patrzyła. Co więcej, nikt wcześniej nie wzbudził w niej takich pokładów agresji – wiedziała, że gdyby tylko mogła, prawdopodobnie chwyciłaby najbliżej leżące ostre narzędzie i wbiła je temu osobnikowi prosto w serce. Nikomu wcześniej nie życzyła śmierci, szczególnie z własnej ręki…
- Puszczaj mnie, idioto! Nikt nie pozwolił ci mnie dotykać!
- Ty mi pozwoliłaś. Już wczoraj. Nie pamiętasz?
- Może dlatego, że nie wiedziałam kim jesteś! - Szarpnęła się, niestety sprawiło jej to tylko jeszcze więcej bólu.
- Zawsze poznajesz mężczyzn w ten sposób?
- Co?! Nie! Nigdy! – W jej oczach stanęły łzy wściekłości, połączone w dodatku z bezradnością. To, co robił z jej cielesnością było niczym w porównaniu do tego, jak bardzo ją upokorzył. Już kilka godzin temu doszła do wniosku, że w gruncie rzeczy nie zrobiła przecież nic złego. Teraz uświadomiła sobie jeszcze coś innego – ona nie była niczemu winna. Za to on zabawił się nią w najbardziej okrutny sposób, jaki człowiek mógłby wymyślić i na dodatek stara się wmówić jej, że się na to zgodziła. Tak, zgodziła się uprawiać seks z mężczyzną, który był niesamowicie intrygujący, ale nie z tym potworem, który stoi przed nią teraz! – Jeśli za chwilę mnie nie puścisz, zacznę wrzeszczeć, a potem powiem mamie o wszystkim, co mi zrobiłeś i odeśle cię do tego gówna, z którego przyjechałeś!
- A nie zauważyłaś, że tylko o tym marzę? Ja wrócę na swoje śmieci, a ty w oczach swojej matki na zawsze pozostaniesz dziwką. Nigdy byś tego nie zrobiła, nie udawaj głupiej! – Zaśmiał się, ale ku jej ogromnej uldze i jeszcze większemu zdziwieniu, rozluźnił uścisk. Niemal wybiegła z własnej sypialni, kierując się w stronę schodów. Chciała znaleźć się poza domem najszybciej jak to tylko możliwe. Postanowiła nocować u Ashley do czasu, aż Seth nie wyniesie się z jej miasta. Czuła nienawiść do samej siebie i wielkie pokłady obrzydzenia. Najgorszy jednak okazał się ten ogromny zawód, który przypominał o sobie za każdym razem, kiedy patrzyła w ciemne tęczówki bruneta. Pamiętała swoje myśli, które nachodziły ją wieczór temu i to właśnie one cięły jej wnętrzności na coraz mniejsze kawałki, pozostawiając mokrą, lepiącą się papkę na miejscu serca, które tak szybko biło tamtej nocy. O dwudziestej trzeciej wbrew woli zauroczył ją jego głos, o północy pożądała już całej jego postaci, zapominając dla niego o strachu i podręczniku dobrych manier… O czwartej rano dał jej nadzieję – nadzieję, że jednak jeszcze kiedyś się odezwie, że w razie najgorszych kłopotów znów pojawi się znikąd w ciemnościach… Przez myśl przeszło jej nawet, że to właśnie on jest jedynym mężczyzną, jakiego zna, który byłby w stanie obronić ją przed tajemniczym bratem-przestępcą. O ironio!
- Pokaż mi mój pokój. – Głos chłopaka rozległ się za nią zupełnie niespodziewanie, wcześniej nie słyszała nawet jego kroków. Brzmiał już całkiem łagodnie, zupełnie tak, jak nad ranem, ale to tylko jeszcze bardziej otworzyło palącą w środku ranę. Zdawała sobie sprawę ze swojej naiwności – tylko naprawdę głupie kobiety są w stanie uwierzyć, że mężczyzna, z którym w pierwszą noc poszły do „łóżka” zostanie z nimi na zawsze. Lecz ona przecież nie wymagała miłości. Chciała tylko, by Seth przestał psuć jej wspomnienia. Najlepsze wspomnienia, jakich dostarczył jej poznany wczoraj mężczyzna… Ten, którego chłopak w pewnym stopniu nawet jej teraz przypominał. Gdy się uspokajał, znów wyglądał jak tamten nieznajomy – czuły kochanek o twarzy mordercy. Błysk w jego oczach wydawał się całkiem niewinny. Wciąż chciała biec, ale coś w środku nie pozwalało jej tak reagować, kiedy on zachowywał się w ten sposób. Stał kilkanaście kroków dalej, gdy ona była już na pierwszym ze schodów prowadzących na parter. Nie chciała odpowiadać, nie chciała nawet na niego patrzeć, a jednak nie była też w stanie uciekać, kiedy Seth stawał się taki… ludzki.
- Wiesz, gdzie jest – szepnęła, odwracając się powoli. Stał niedaleko drzwi do pokoju, który chciał, by mu wskazała. Jego wyraz twarzy zupełnie się zmienił – wyglądał tak niewinnie jak nigdy. Mocno przygryzała dolną wargę jakby ból miał pomóc jej się opanować.
- Obiecałaś matce, że to zrobisz – zaoponował, ale ona już podjęła decyzję. Pokręciła przecząco głową pewna, że tym razem nie uda mu się namówić jej do tego, by znów znaleźli się oboje w jednym pomieszczeniu, jeśli to znajdowało się zdecydowanie zbyt daleko od ich mamy. Na jej odmowę jedynie wzruszył ramionami. Nie wyglądał na osobę, która czymkolwiek miałaby się jeszcze przejmować.
- Nie, to nie. Twoja strata. A mogłem być miły – odparł cicho, wymijając ją na schodach i nawet nie spoglądając w stronę brunetki zszedł prędko na dół, skręcając do salonu. Korzystając z okazji, w pierwszym odruchu ukryła się w pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. We własnym domu czuła się teraz jak w pułapce. To był zdecydowanie najdziwniejszy weekend jej życia…
* * *
Do odwiedzonego już wcześniej salonu
wszedł ponownie tylko po to, by zabrać z niego rzuconą gdzieś kurtkę, ale nie
widząc jej tam, gdzie niemal na pewno ją przewiesił, rozejrzał się trochę
dokładniej. Ślady błota, które wcześniej zdążył nanieść, zniknęły z błyszczącej
podłogi, a wszystko wokół znów wyglądało nienagannie. Z przylegającej do salonu
kuchni, którą od tego pokoju dzielił jedynie duży łuk z jasnego drewna bez
drzwi, rozlegało się ciche nucenie. Jego mama podśpiewywała sobie coś przy
gotowaniu, na tyle jednak cicho, że niemal nie był w stanie dosłyszeć słów.
Miała ładny głos, ale sam fakt jej śpiewu strasznie go wkurzał. To było zbyt
domowe, zbyt typowe dla przykładnych gospodyń… Nawet nie znając swojej matki
wiedział, że ta jedynie tworzy pozory. Nie pamiętał jej, ale to nie znaczy, że
nic o niej nie wiedział. Po rozstaniu z jego ojcem kobieta skończyła studia
prawnicze i niedawno zajęła posadkę w naprawdę dobrej kancelarii. Firma znana
była nie tylko z tego, że dawała swoim pracownikom nieźle zarobić, lecz także z
faktu, że wysysała z nich życie – osobiste, rodzinne, każde. Była niedziela i
prawdopodobnie tylko dlatego kobieta jeszcze nie pędziła do pracy w obcisłej,
gustownej garsonce i na wysokich, choć odpowiednio eleganckich, szpilkach. A
może wzięła urlop specjalnie ze względu na niego? W Waszyngtonie pracowanie w
weekendy było przecież regułą. W tym stanie ktoś, kto niczego zawodowo nie
osiągnął, w ogóle się nie liczył. Chłopak nie chciał jednak dopuścić do siebie
myśli, że Sheryl zrobiła cokolwiek z myślą o nim. Nawet jeśli, ten matczyny
odruch był zupełnie zbędny. Wiedział jak tu trafić – poza dokładnym opisem,
jaki ojciec pozostawił w jego samochodzie, znał ulicę i numer domu. To w jego
okolice odwoził rano Hope. Była naprawdę głupia podając mu niewłaściwy adres i
naiwna sądząc, że nie widzi, dokąd idzie. Ta mała była zdecydowanie zbyt pewna
tego, że jest w stanie kogokolwiek oszukać… Czytał z niej jak z otwartej księgi,
widział kiedy się boi, a kiedy nie może oprzeć się ciekawości. I naprawdę wiele
mu to ułatwiało…
- Hope, to ty? – Sheryl prawdopodobnie
musiała usłyszeć jego kroki, bo przestała nucić i odezwała się tym swoim
donośnym głosem, który rozniósł się po pomieszczeniu. W pierwszym odruchu
chciał ją zignorować, szybko jednak przeszła mu przez głowę myśl, że i tak
będzie musiał spytać ją, gdzie podziała się jego cholerna kurtka. Przy okazji
dowie się, co tak bardzo przeszkadzało rodzicielce w tym, by ubranie wisiało
dalej na fotelu.
- To ja. – Odpowiedział cicho, powoli
zmierzając w stronę kuchni.
- Chodź Seth, pomożesz mi w czymś.
- Bez szans. Gdzie jest moja kurtka?
- Co znaczy „bez szans”? Seth…
- To znaczy, że tego nie zrobię. Ledwo
przyjechałem. Nie dasz mi się nawet rozejrzeć po okolicy, od razu muszę coś
robić? Cóż za gościnność… - W tym momencie zauważył przez otwarte drzwi swoją
kurtkę złożoną na jednej z komód w sąsiednim pokoju i uśmiechnął się lekko,
zapominając o obecności swojej matki.
- No dobrze, tylko wróć na obiad. –
Jęknęła zawiedziona, choć wydawało jej się, że niepotrzebnie – Seth
prawdopodobnie już jej nie słuchał. Ubrał się w pośpiechu i zniknął za
drzwiami, zamykając je z wielkim hukiem. Wyjrzała przez okno by sprawdzić, czy
zabiera samochód. Ku jej uciesze poszedł pieszo, ale jeszcze zanim oddalił się
wystarczająco, by nie mogła go dojrzeć, wyjął z kieszeni paczkę papierosów i
odpalił jednego z nich. Kobieta pokręciła głową z niedowierzaniem. Będzie miała
z nim sporo roboty – wcale się zresztą temu nie dziwiła. Nie spodziewała się
spotkać z dobrze wychowanym, uprzejmym chłopcem; nie po tym, jak pozwoliła ojcu
zajmować się nim przez tyle długich lat. Szczerze powiedziawszy nie wierzyła
nigdy, że Seth kiedykolwiek będzie jeszcze mieszkał z nią… I choć powinna czuć
radość, zbyt mocno się martwiła. O swoją dorosłą już prawie córkę, o siebie, o
niego… Nie mogła przewidzieć, co wyniknie z jej raczej pochopnej decyzji.
Wnioskując po jego zachowaniu, chyba jednak nic dobrego.
* * *
Tego popołudnia zdecydowanie nie mogła
zaliczyć do udanych. Wcale nie czuła się spokojniejsza odkąd chłopak wyszedł.
Nie potrafiła na niczym się skupić, ani na moment przestać o nim myśleć.
Chodziła nieustannie po pokoju, z trudem opierając się pokusie, by wyjrzeć przez
okno. Miała wrażenie, że on gdzieś tam jest, że obserwuje jej pokój stojąc po
drugiej stronie ulicy albo wręcz gapi się na nią tylko sobie znanym sposobem
włażąc na parapet. Wiedziała, że to przecież głupie, ale nic nie mogła poradzić
– ilekroć odwróciła się tyłem do szyby, czuła na sobie czyjś wzrok. W końcu nie
wytrzymała, podeszła prędko w tamtą stronę i z rozmachem odsunęła firankę. Na
ulicy nie było nikogo…
To
paranoja, to zupełna paranoja! – powtarzała nieustannie w myślach niczym
mantrę, a z każdym krokiem jej oddech stawał się coraz szybszy. Opadła w końcu
na łóżko, spoglądając na swój zegarek pozostawiony na nocnej szafce. Wybiła
piąta, a za oknem robiło się coraz bardziej szaro. Około wpół do szóstej
zazwyczaj jadały z mamą obiady, pod warunkiem, że ta była w domu. Modliła się
cicho, by chłopak nie zdążył wrócić do tej pory. Z drugiej strony nie było go w
domu już od dobrych pięciu godzin, a panujący na dworze chłód nie sprzyjał tak
długim spacerom. Temperatura spadła już poniżej dziesięciu stopni Celsjusza, a
lodowaty wiatr sprawiał, że wydawała się jeszcze niższa. Zimno dokuczało
bardziej niż wczorajszego wieczora, ale widocznie jemu to nie przeszkadzało. I oby jak najdłużej – pomyślała. Na
dzień dzisiejszy jej nerwy były wystarczająco zszarpane i naprawdę nie chciała
go już widzieć. Bo może później się przyzwyczai? Może zdoła sprawić, by chłopak
po prostu się do niej nie odzywał? Albo uda jej się namówić matkę, by mogła
przeprowadzić się do Ashley albo do Beau? Wolałaby już mieszkać ze swoim
zdecydowanie zbyt pedantycznym przyjacielem, który krzyczy na nią za każde
naruszenie jego prywatnej przestrzeni niż z tym psychopatą, który wyżywa się na
niej niewiadomo za co. Gdyby tylko wczoraj mniej wypiła… Dlaczego nie mogła po
prostu uciec z tego przeklętego samochodu?!
Mijały kolejne minuty, a godzina obiadu
zbliżała się wielkimi krokami. Kiedy już miała nadzieję, że uda jej się zjeść w
spokoju i przy okazji porozmawiać z matką o tym, jaki „kochany” jest jej nowy
braciszek, drzwi na dole lekko zaskrzypiały, a po chwili ktoś zatrzasnął je z
hukiem. Przez jej plecy przeszedł dreszcz, kiedy uświadomiła sobie, że chłopak
ma klucze do jej domu. Więc on naprawdę tu mieszka, więc to naprawdę jej brat… Więc ten koszmar dzieje się naprawdę i nie
obudzę się z krzykiem?
* * *
Przy niewielkim, okrągłym stole o
szklanym blacie, stojącym w rogu salonu, zazwyczaj jadała sama. Jej mama, jako
prawnik z zawodu i zamiłowania, z pracy wracała bardzo późno i gdyby Hope za
każdym razem miała na nią czekać, prawdopodobnie spożywałaby posiłek dopiero po
północy. Bardzo szybko nauczyła się nie tylko odgrzewać przygotowane wcześniej
przez mamę dania, ale i sama gotować. Nigdy specjalnie jej to nie
przeszkadzało, a teraz nawet wiele oddałaby, aby znów znaleźć się w salonie
sama i nie musieć dzielić stołu z mamą i – co było dla niej straszne – także ze
swoim nowym bratem. Była pełna obaw, kiedy pojawiła się na dole i zobaczyła
chłopaka czekającego już przy stole. On jednak nie odezwał się do niej ani
słowem. Przez cały czas, kiedy znajdowali się w pobliżu matki, raczej na nią
nie spoglądał. Jedynie czasem, gdy rodzicielka odwróciła się na chwilę, posyłał
jej wyjątkowo sugestywny uśmiech, łatwo było jej jednak udawać, że tego nie
zauważa. Poza tym przez cały wieczór zachowywał się dosyć spokojnie. Odpowiadał
na pytania swojej mamy, starając się nie stracić cierpliwości, lecz jego słowa
były tak wymijające, że ani Hope, ani Sheryl nie dowiedziały się o nim
praktycznie niczego. Jego głos był cichy i niski, jego wzrok skupiony na talerzu
zapełnionym parującym obiadem. Nie chciał mówić o swoim ojcu, ani życiu, jakie
prowadził w Basin City. Po blisko dwudziestominutowym wywiadzie, Sheryl
postanowiła w końcu odpuścić. Może rzeczywiście pierwszy dzień po przyjeździe w
nowe miejsce nie był najlepszą porą na takie pytania. Lekko zawstydzona swoją
nabytą w pracy dociekliwością, zebrała talerze i prędko zabrała się za
układanie ich w równy stosik. Na samą myśl, że za chwilę zostanie z Sethem
sama, Hope zbladła. Miała go serdecznie dosyć jak na jeden dzień, właściwie na
całe życie! Nie miała zamiaru się do niego odzywać, jakkolwiek dziecinne by to
nie było. Dopóki on nie zacznie traktować jej jak siostrę, ona zapomni o jego
istnieniu. Tak czy inaczej, wolała jednak udawać, że go nie ma, kiedy w pobliżu
znajduje się matka… a ta jak na złość właśnie kładła na ułożonych na kupce
talerzach ostatni z kolekcji swoich srebrnych sztućców. Jej złe przeczucia nie
miały jednak szansy się spełnić. Chłopak wstał od stołu zanim matka opuściła
granice salonu, a przy tym „przypadkowo” potrącił nogą jej szczupłą łydkę…
Brunetka omal nie spadła z krzesła, gwałtownie się odsuwając i wytrzeszczając
na chłopaka przerażone, błękitne oczy.
- Hope, co się z tobą dzieje? – spytała
zdziwiona kobieta, kiedy widelec trzymany wcześniej w dłoni jej córki z
łoskotem spadł na szklany talerz, który właśnie miała podać mamie.
- Ja… nie…
- Kopnąłem cię, sorry. – Seth uśmiechnął
się do niej łagodnie, wzruszając ramionami i chwilę później przeniósł wzrok na
matkę – Wezmę rzeczy z auta i idę spać.
- Tak, to dobry pomysł – przyznała,
pochylając głowę. Było jej naprawdę głupio, że potraktowała syna w ten sposób -
już po pierwszym pytaniu, na które nie odpowiedział powinna zrozumieć, że
dalsze wypytywanie tylko go rozzłości. Teraz Seth nie chce już ani z nią
rozmawiać, ani poznać się z dziewczyną, którą musi przecież traktować jak
siostrę. Gdyby rozegrała to w inny sposób, być może jakoś by go do siebie
przekonała… Tak naprawdę nie miała jednak pojęcia, jak ciężkim charakterem odznaczał
się Seth. Mogła przyjąć go na milion możliwych sposobów, każdy byłby jednak
zły.
Brunet nie chciał tu mieszkać, a nawet przelotnie się
zatrzymywać, nie miał ochoty poznawać swojej matki po dwudziestu latach jej
nieobecności w jego młodym życiu i jedynie możliwość zabawy uczuciami tej
dziewczyny o porcelanowej cerze sprawiała mu jakąkolwiek przyjemność. Nie było
jednak nic, co zatrzymałoby go tu na dłużej. Czekał jedynie na idealną okazję,
by przeskrobać coś wystarczająco poważnego, by matka odesłała go do starego
miasta, albo żeby wsadzili go do więzienia. Było mu już wszystko jedno. W
oczach Sheryl widział jednak, że ta prawdopodobnie chciałaby, by było inaczej…
Za późno. Zdecydowanie zbyt dużo czasu musiało zająć tej kobiecie „dorośnięcie”
do decyzji o przyjęciu go pod swój dach, a w międzyczasie w jego głowie
zagościły już inne ideały. W domu swojej matki dusił się, jakby w klatce.
Kilka
sekund później Seth ulotnił się na dwór, by po chwili obładowany dwoma dużymi
torbami wejść na górę, nie siląc się nawet na powiedzenie zwykłego „dobranoc”.
Sheryl westchnęła cicho i zebrała kilka ostatnich szklanek, które wciąż
pozostały po obiedzie, po czym nawet nie patrząc w stronę córki przeszła powoli
do kuchni. Była dopiero siódma, wydawało jej się dziwne, że Seth tak prędko
poszedł spać, z drugiej jednak strony rozumiała, że jej syn musi być zmęczony
podróżą. Tego wieczora dał jej wystarczająco jasno do zrozumienia, że to, co
myśli i czuje nie leży w jej interesie, nie chciała więc się wtrącać. Kiedy
patrzyła jak ciepła woda powoli wlewa się do zlewozmywaka, z salonu dobiegł ją
wyraźny hałas. To Hope wstała od stołu, przewracając przy okazji jej
porcelanowy wazonik.
Dziewczyna długo nie mogła znaleźć dla
siebie miejsca. Dobrą chwilę pomagała mamie sprzątać po obiedzie, ale kiedy
Sheryl udała się do swojej sypialni, by popracować trochę przed snem nad
zalegającymi jej na biurku aktami, została całkowicie sama w przerażająco
cichym domu. Nie mogła się na niczym skupić, wszystko ją denerwowało –
telewizor, w którym nie leciało akurat nic interesującego, kolekcja filmów, z
których niemal wszystkie już obejrzała, ciche tykanie zegara na limonkowej
ścianie… Minęła dziesiąta, kiedy zrozumiała, że przecież nie może przez całe
życie chować się po kolejnych pokojach i właśnie wtedy dobiegł jej z góry
pewien hałas. W domu było już całkowicie ciemno, jedyne światła sączyły się
spod drzwi pokoju jej matki i z niewielkiej lampki ustawionej na szafce obok
kanapy, na której się rozłożyła. Najpierw zobaczyła przed sobą cień, a potem
zarys całej postaci. W tym ciemnym świetle znów wyglądał tak strasznie, jak w
nieoświetlonej uliczce za barem, w którym go poznała. Bardzo powoli obszedł
kanapę i spojrzał na jej postać skuloną w rogu. Nie odzywała się ani nie
poruszała. On też nie wydał z siebie ani słowa. Przez chwilę patrzył na nią z
dosyć bliskiej odległości, po czym odszedł dalej i oparł się o fotel, nie
spuszczając jej jednak z oczu. Czuła się naprawdę dziwnie, nieustannie
obserwowana przez parę czekoladowych tęczówek. Była zbyt skrępowana, by wykonać
nawet najmniejszy ruch, albo cokolwiek powiedzieć. Jedynym słowem, które
cisnęło jej się w tym momencie na usta, było siarczyste przekleństwo, które
raczej rozbawiłoby go lub sprowokowało, nie zaś wygoniło z – bądź co bądź –
wspólnego teraz pokoju. Postanowiła jednak nadal trzymać się swojego planu.
Ignorowanie go mogło być teraz całkiem dobrym pomysłem, przynajmniej do czasu,
kiedy wpadnie na jakiś lepszy…
Odwrócił wzrok i długo wpatrywał
się w przestrzeń za dużym oknem, nie opuszczając jednak pomieszczenia i tym
samym wciąż krępując każdy jej ruch. Przez jakiś czas jakby w ogóle nie zwracał
na nią uwagi, podchodząc bliżej do okna i lekko je uchylając. Odpalił papierosa
i długo wpatrywał się w dym. Chciała mu powiedzieć, że w tym domu nie wolno
palić, a jeśli jej matka przypadkiem właśnie wejdzie do pokoju, prawdopodobnie
czeka go ogromna awantura, nie zdecydowała się jednak wydusić z siebie ani
słowa. Żarzące się zawiniątko z jakiegoś powodu przynosiło jej ulgę – być może
dlatego, że przez chwilę to na nim skupił całą swą uwagę, zostawiając ją w
spokoju. Papieros szybko się jednak skończył, a jego ciekawość – nie.
Zastanawiał się, jakie słowa brunetki dotrą do niego jako pierwsze i czy w
ogóle odważy się wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Przypuszczał, że raczej w
końcu przestanie udawać, że ogląda przyciszony niemal do zera telewizor i
ucieknie stąd do własnej sypialni. Zamknął okno, wyrzucając za nie wciąż
żarzący się niedopałek i wręcz nie mógł odmówić sobie przyjemności spojrzenia na
swoją lalkę. Był pewien, że obserwowała go przez cały ten czas, gdy nie
patrzył, teraz jednak nie czuł na sobie jej wzroku.
Spojrzał w bok, od razu natykając się
wzrokiem na jej postać. Nisko zwieszała głowę, unikając spotkania z jego
ciemnymi tęczówkami, które przerażały ją i denerwowały. Drżała. Siedziała
skulona na kanapie, trzymając na kolanach małą poduszkę w kolorze żywej
zieleni, która tak kontrastowała z szarością jej postaci. Wczoraj mógłby
powiedzieć, że jest drobna – niewysoka i szczupła, dziś widział ją jako
wychudzoną dziewczynę o wystających, twardych żebrach. Jej skóra była tak
blada, że niemal przeźroczysta, a przy tym bez żadnej skazy. Długo mierzył
wzrokiem jej nogi – ładne, długie, ledwo muśnięte słońcem, z wystającymi
delikatnie kolanami i smukłymi łydkami. Była jakby stworzona idealnie dla niego
– taka delikatna, krucha. Nie porównywał jej z porcelanową lalką przez
przypadek – naprawdę wyglądała jak figurka z idealnie wyrzeźbionym, smukłym
ciałem, hebanowymi, tak mocno kontrastującymi z jasną skórą włosami i tymi
ogromnymi oczami, które nieustannie wytrzeszczała ze strachu, niemal odkąd ją
poznał. Teraz otoczone były szarymi cieniami i pręgami rozmazanego, czarnego
tuszu do rzęs. Cała jej twarz była jakby lekko zapuchnięta, być może z powodu
wcześniejszego płaczu, a może tylko ze zmęczenia. Normalnie nie pozwoliłaby
nikomu oglądać siebie w tym stanie, jak jednak mogłaby zabronić tego jemu? Nie
potrafiłaby wygonić go stąd siłą, a ani prośby, ani głośne krzyki wcale na
niego nie działały. Stał tam, oparty o sporych rozmiarów komodę i patrzył na
nią z nieniknącym zainteresowaniem. Po kilku kolejnych minutach bezruchu w
końcu przeszedł kilka kroków, by zbliżyć się do niej i bez ostrzeżenia złapać
jej rękę w nadgarstku, ciągnąc w swoją stronę. Zaskoczona w pierwszym odruchu
chciała wyrwać się z jego uścisku, jego obydwie dłonie jednak zaciskały się na
jej skórze zbyt mocno – jedna ściskała jej drobną piąstkę, druga wbijała palce
niewiele poniżej łokcia.
- Co to? – Usłyszała jego głos, tak samo
niski i melodyjny jak wczoraj, tym razem jednak o wiele bardziej ją
paraliżujący. Spojrzała na niego i dopiero w tym momencie zrozumiała, na co
patrzy. Trzymał jej rękę, by przeczytać wytatuowane na niej słowa, zupełnie nie
zważając na to, w jak niewygodnej pozycji musi znajdować się przez to
dziewczyna. Wykrzywiana ręka bolała coraz mocniej.
- Widzisz – szepnęła niepewnie, bardziej
chyba do siebie niż do niego. – Tatuaż.
- Warto było znosić taki ból dla kilku głupich
słów? – Uśmiechnął się, spoglądając znów na jej oczy i jednocześnie
rozluźniając uścisk. Była niemal pewna, że wczorajszej nocy i na jego ciele
zauważyła kilka tatuaży, zupełnie nie rozumiała więc tego pytania. Z drugiej
strony przyzwyczaiła się już, że tego chłopaka nie da się zrozumieć… Wszystko,
co mówił i robił, pozostawiało wiele domysłów, nijak składających się w jedną
całość. Jak te odpowiedzi, których udzielał podczas kolacji. Bardzo chciałaby
spytać go o kilka z nich, z drugiej jednak strony sama rozmowa z tym chłopakiem
napawała ją wstrętem. To, że teraz był spokojny, nic jeszcze nie znaczyło. Dało
się go sprowokować łatwiej niż psa ze wścieklizną – każde słowo potrafiło
wzbudzić w nim furię. O tym jednak tak naprawdę miała się dopiero przekonać…
- Są w życiu sprawy, przy których ból
nic nie znaczy… - Szepnęła, nie zwracając już uwagi na to, czy jej słucha.
Odwrócił twarz i pokiwał twierdząco głową. Pytanie, czy się z nią zgadza, czy
tylko potwierdza w swoich myślach odpowiedź, której się spodziewał, przez
chwilę zaprzątało jej skołataną głowę. – Ty… też tak uważasz, prawda? –
Odważyła się w końcu. – Też nie boisz się bólu, choć częściej zadajesz go niż
czujesz…
- Zadaję? Zrobiłem ci krzywdę, lalko? To
na twoich rękach… to moje? – Nie mogła uwierzyć, ale przez moment na jego twarzy
pojawił się wyraz zakłopotania, być może nawet wstydu. Pokiwała delikatnie
głową, starając się jednak sprawiać wrażenie, że nic jej to nie obchodzi. Nie
chciała by widział w jej oczach ból – chciała być tak silna, by chociaż po
części mu dorównać.
- Przecież wcale cię nie uderzyłem –
powiedział cicho.
- Ale ściskałeś… Czasami za mocno. –
Przed jej oczami przeleciał obraz ich pierwszej nocy w samochodzie, obraz dwóch
ciał tak mocno ze sobą splątanych, że niemal stających się jednością.
Wspomnienie kobiety mocno przyciśniętej do miękkiego materiału, jakim przykryte
było tylne siedzenie, jej mocno ściśniętych powiek, cichych jęków, których nie
potrafiła powstrzymać i przyjemności, jaką po raz pierwszy w życiu odczuwała,
było niesamowitą mieszanką cudownej błogości, ale także bólu i wstydu. Nie
potrafiła odnaleźć w owej kobiecie siebie, jak gdyby tylko stała i przyglądała
się temu gdzieś z boku. Widziała, jak oczy brunetki stają się mokre, ale
bynajmniej nie miało to nic wspólnego z płaczem. Świeciły w ciemności niby dwa
błękitne światełka. Przyglądały się chłopakowi, który robił z nią co chciał, a
zarazem dostarczał jej wszelkich uczuć, których nie była sobie w stanie
wcześniej nawet wyobrazić. Ściskał i głaskał jej chude ciało, gryzł i całował
miękką skórę… Przeplatał przyjemność z czymś, co mogłaby w normalnych warunkach
nazwać bólem, ale wtedy nawet go nie odczuwała. Nie uciszał jej, kiedy ciche
pojękiwanie zamieniło się w krzyk, nie przeszkadzał, gdy sama zmieniała coś w
ich pozycji, ale nie pozwalał rządzić. Było w nim coś niesamowitego… Coś, co
pozwalało jej czuć się jak mała, bezbronna dziewczynka, która może wszystko
pozostawić w jego rękach – powierzyć mu całe życie, a ono będzie bezpieczne.
Pozostawić mu całe swoje ciało, by wprowadził je w stan ekstazy… To nie był ten
sam Seth, który dziś patrzył na nią z taką kpiną i złośliwością, nie ten,
którego nienawidziła.
- Jesteś delikatniejsza niż ktokolwiek, kogo
znam. Będę musiał bardziej się pilnować…
- Słucham? – Na samą myśl, że chłopakowi
wydaje się, że kiedykolwiek będą jeszcze tak blisko jak zeszłej nocy, coś mocno
ukłuło ją w klatce piersiowej. Nie była w stanie stwierdzić, czy to dobre, czy
złe uczucie, na pewno jednak bolesne. Seth odwrócił się powoli i skierował w
stronę drzwi.
- Nie przejmuj się tym teraz. Pójdę do
siebie. Ty też powinnaś się już położyć. Zobaczymy się rano. – Po tym
zapewnieniu zbliżył się do drzwi, odprowadzony jej zdziwionym spojrzeniem. Nie
spodziewała się, że odpuści tak łatwo, w ogóle nie mogła uwierzyć, że zszedł na
dół tylko po to, by porozmawiać, ale skoro obiecał jej, że zobaczą się dopiero
rano – ufała mu.
- Eee… Dobrej nocy. – Odparła cichutko, kiedy
czarny zarys postaci stawał się coraz mniej widoczny w ciemnościach korytarza.
- Dobrej, wiecznej nocy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz