Nie zdążyła jeszcze nawet porządnie się
obudzić, a jej policzki już paliły ją niewyobrażalnym gorącem, momentalnie czerwieniejąc.
Wpadające przez uchylone okno słońce mocno raziło jej oczy, których uporczywie
nie chciała otworzyć, zakrywając powieki gładkimi dłońmi i powoli kręcąc się na
materacu. Miała nadzieję, że za chwilę obudzi się raz jeszcze, tym razem bez
przepełniającego ją wstydu i zażenowania, utraty szacunku do samej siebie. Hope
nie piła często i właśnie w takich momentach jak ten uświadamiała sobie,
dlaczego. Był piękny, słoneczny dzień, pierwszy taki od niesamowicie dawna, a
ona skulona w łóżku biła się w pierś, samą siebie błagając o wybaczenie. Nie
mogła znieść myśli o tym, co zrobiła wczorajszej nocy. Czuła się źle ze swoim
ciałem i przewrotną pamięcią. Kiedy chciała przypomnieć sobie, co nią kierowało
w momencie, gdy wychodziła z budynku z całkowicie obcym dla siebie mężczyzną,
jej mózg zamykał kolejne szufladki oznaczone jako "zbyt pijana, by
pamiętać". Kiedy jednak chciała zapomnieć o tym, co działo się później,
przed jej oczami nieustannie stawały kolejne sceny, każda po kolei, nie
zubożone o najmniejszy nawet szczegół.
Tego poranka dziewczyna długo nie
podnosiła się z łóżka. Zegar wiszący na przeciwległej ścianie wskazywał dopiero
dziewiątą, ale nawet pomimo tak wczesnej dla niej pory, nie chciała ani
ponownie zasnąć, ani wstać, by wykorzystać swój czas na coś pożytecznego.
Skulona na miękkim materacu podwijała kolana pod brodę i mocno ściskała dłońmi
swoje łydki. Im więcej zadawała sobie bólu, wciskając w skórę swoje drobne
palce, tym mocniej czuła własną złość. Kroczyła powoli poprzez wiele etapów -
od bezmyślnego gniewu godnego szaleńca, po zrozumienie samej siebie i
wytaczanie kolejnych argumentów ku swej obronie. Dziesiątki różnych uczuć
zajmowały jej czas przez kolejne długie minuty, odłączając ją od świata i
sprawiając, że nagle zapominała o wszystkich wcześniejszych myślach. Krzyczała
w środku, ściskając swoje serce - chciała jedynie, by to się już skończyło.
Oddałaby wszystko, by cofnąć czas...
Hope była bardzo ładną dziewczyną, przez
co nigdy nie narzekała na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej.
Chłopcom podobała się jej zgrabna figura i ogromne oczy w niesamowicie
nasyconym odcieniu błękitu. Miała dziesiątki okazji na spędzenie którejś z
długich nocy w czyichś objęciach, a wszystkie z nich akceptowalne przez
otoczenie, z żadnej jednak nie skorzystała. Miała kolegów, przyjaciół,
kolejnych chłopaków... ale nigdy nie miała mężczyzny. Mając dwadzieścia lat
sądziła, że życie nie jest w stanie bardzo jej już zaskoczyć - znała wszystkie
uczucia, od nienawiści po miłość, a jako przyszła pani psycholog potrafiła o
wiele więcej niż tylko rozpoznawać kolejne stany - znała ich podłoże, naturę,
skutki... Ale to, co wzbudził w niej wczoraj ten mężczyzna, poczuła po raz
pierwszy w życiu. Ciepło, pożądanie, strach... Nigdy wcześniej nie zdawała
sobie sprawy, że połączenie tych skrajnie przeciwnych uczuć daje tak mocne
efekty. Przeżyła najlepszą noc w swoim życiu, ale dopiero teraz zdała sobie
sprawę, jak długo będzie musiała jeszcze nosić na plecach jej ciężar.
Miała wcześniej dziesiątki okazji,
wszystkie akceptowalne przez otoczenie - skorzystała z tej jednej, którą sama
potępiała.
- O Matko Boska! - Jej głos wyrwał się z płuc
wcześniej niż zdążyła chociażby pomyśleć o siedzącej zapewne w dolnym pokoju mamie,
ale kiedy jej wzrok osunął się na chude ręce, nie była w stanie powstrzymać się
od jęku. Całe jej blade, niemal białe przedramiona pokrywały teraz szare plamy,
które wyraźnie układały się w pamiętne kształty. Na swoich nadgarstkach
widziała uścisk męskich palców, w zgięciach wbite były sporych rozmiarów kostki
czyichś kciuków, a na ramionach dokładne odbicia dłoni. Dla innych mogła
wyglądać, jakby potknęła się i spadła ze schodów - co nierzadko jej się zresztą
zdarzało - ona widziała jednak wszystko dokładnie jak nigdy wcześniej. Jej
policzki jeszcze bardziej się zaczerwieniły, a całe ciało niemal rwało się do
biegu. Chciała uciec od samej siebie, ale będąc doskonale świadomą tego jak
niemożliwe jest to działanie, kręciła się jedynie na łóżku, zaciskając z całej
siły swoje spuchnięte powieki. Nie mogła otwierać oczu, nie mogła patrzeć na
swoje ciało bez ukłucia nienawiści. Zasady, którymi dotychczas się kierowała,
legły w gruzach. Wystarczyło tylko kilka chwil, moment słabości, patologiczna
potrzeba czyjejś bliskości i pewien psychopata, by z szanującej się kobiety, Hope
przemieniła się w marną kopię siebie samej, zbrukanej na chodniku, z rozerwaną
bluzką i rozmierzwionymi włosami. Nie mogła uwierzyć, jak mogła samowolnie
pozwalać się poniżać, zdejmować z siebie ubrania razem z godnością, zedrzeć z
siebie zasady i odrzucić w kąt, zaraz obok własnej bluzki. Ten psychopata...
Chłopak o spojrzeniu mordercy i zakrytej twarzy. Ten, który dziś pewnie śmieje
się z jej naiwności albo dolicza do swojego rachunku kolejną kobietę, którą
nabrał na tanie sztuczki. Sztuczki? Nie. Ten mężczyzna był najbardziej autentycznym
przedstawicielem swojego gatunku, jakiego w życiu spotkała. Był wulgarny,
przerażający i tajemniczy, ale szczery. Od momentu, w którym powiedział jej, że
jej nie zabije, przestała poważnie bać się o swoje życie. W chwili, w której
zapewnił ją, że nie zrobi nic, czego by nie chciała, uwierzyła niemal bez wahania.
A każdego danego jej słowa dotrzymał w stu procentach... Jeśli zrobił jej
krzywdę, to w taki sposób, w który nie obiecywał, że tego nie zrobi. Gdyby
spytała, czy zgwałci ją, kiedy zacznie uciekać, odpowiedziałby pewnie bez
wahania, że tak. To straszne czuć na sobie oddech oprawcy i słyszeć od niego,
co za chwilę się stanie... Straszniejsza jest tylko bezsilność wobec niego.
Uczona od dzieciństwa, by zawsze
trzymać się swoich zasad, czuła się teraz zdradzona przez własną osobę, przez
swoje ciało i myśli. Ku swemu niemałemu zdziwieniu nawet większe obrzydzenie
czuła właśnie do siebie niż do owego poznanego wczoraj chłopaka. Nie zrobił jej
nic, czego by nie chciała - jak obiecał. Dlaczego jednak chciała tak dużo? Jak
wiele musiała wcześniej wypić, by w ogóle uprawiać seks z nieznajomym, jak
wiele, by uprawiać taki seks? Do teraz czuła w ustach metaliczny smak
krwi, która leciała z jej zaciskanych mocno warg. Nigdy wcześniej nie była z
kimś, kto chociaż w pewnym stopniu by go przypominał. Mężczyźni, których
dotychczas tak dobrze poznała, dzielili się na dwie sprecyzowane grupy - na
tych, którzy dawali i na tych, którzy brali. Ci pierwsi starali się, by
przyjemność była obustronna, robili to z większym lub mniejszym skutkiem, ale
chociaż próbowali dać kobiecie to, czego pragnęła. Drudzy skupiali się
wyłącznie na sobie. Jeśli udało im się sprawić partnerce choć odrobinę błogiej
radości, to zazwyczaj przez przypadek lub przy okazji własnych ekscesów, które akurat
spodobały się dziewczynie. Nieznajomego z zeszłej nocy nie mogła dopasować do
żadnej z tych grup. Był niesamowicie dominujący, do tego stopnia, że kiedy choć
w najmniejszym stopniu próbowała przejąć panowanie, chwilę później jęczała z
bólu, czując jak mocno zaciska dłonie na jej ciele, przywracając tym samym do
porządku. Wydawał rozkazy, które mogłyby brzmieć jak: "skup się na tym,
jak ci dobrze!", ale w jego ustach to wcale nie brzmiało absurdalnie.
Wyraźnie starał się, by bawiła się nie gorzej od niego, jednocześnie nie siląc
się ani na delikatność, ani pozory łóżkowego równouprawnienia. I wiedziała, że
jeżeli podobały jej się te chore sposoby na uprawianie miłości, która nagle w
najmniejszym stopniu jej nie przypominała, to jest szalona. A jednocześnie
przeklinała się za swoje szaleństwo...
Nad złością na własną uległość powoli zaczynała
panować, gorszy od niej był wstyd. Wiedziała jak nazywa się dziewczyny, które
wskakują do czyichś samochodów po dwudziestu minutach rozmowy. Sama nieraz
patrzyła na nie krzywo, niemal żałując, że żyje w jednym społeczeństwie z
kobietami, które mają dla siebie tak mało szacunku. W tym momencie wiedziała,
jak niesprawiedliwie było oceniać je z pozycji osoby, która niczego podobnego
nie przeżyła. Stojąc z boku nigdy nie dowiemy się całej prawdy, ujrzymy ją
jedynie w świetle, które uznamy za najodpowiedniejsze. Wczorajszego wieczora
Hope pokonała swój strach i pragnąc jak najprędzej zapewnić matkę, że wszystko
jest z nią w porządku, popełniła przy okazji błąd, który ciężko byłoby
komukolwiek zrozumieć. Mogła zwalać winę na alkohol, samotność – cokolwiek. Dla
wszystkich osób, które nie czuły tego co ona, takie usprawiedliwienia miały podobne
znaczenie, jak wymówki dziewczyn, które wcześniej potępiała za mało kobiecą postawę
skupiającą się właściwie głównie na poszukiwaniu łatwego seksu. A może seks był
jedynie pewną manifestacją ukrytych głębiej uczuć? Te kobiety mogły szukać
jedynie tego, czego zeszłego wieczora u boku wyjątkowo nieodpowiedniego
mężczyzny szukała ona. Bo prawda jest taka, że choć dziewczyna nie mogła
wybaczyć sobie tego, co zaszło, zamiast niej, powinno odpowiadać za to jej
serce, które od pewnego czasu tak strasznie pragnęło ciepłych uczuć,
poświęcenia i uwagi. Hope miała oczywiście swoich przyjaciół, kochającą matkę i
wielu znajomych, ale naprawdę od dawna nie czuła na sobie ciężkiego ramienia
mężczyzny, kogoś, kto będzie nią zainteresowany, przy kim poczuje się
atrakcyjna. Wiedziała, że to głupie, a jednocześnie nie była w stanie
powstrzymać tak ludzkich uczuć. Nawet najbardziej wybredna kobieta potrzebuje
czasem, by ktoś ją przytulił i pocałował. Kto ma to zrobić, kiedy każdego
odrzuca i zbywa z miłym uśmiechem? Tego nieznajomego nie sposób było odtrącić...
Oprócz ogromnej skruchy i złości, po
głowie dziewczyny nieustannie kołatało się coś jeszcze. Pamiętała niemal
wszystkie momenty, które miały miejsce zeszłej nocy i choć przeklinała się za
każdy ruch, słowo i jęk, czuła swego rodzaju satysfakcję i... radość. A kiedy
doszło do niej uczucie, które sama w sobie przed chwilą wytworzyła, uśmiechnęła
się nieznacznie, wciąż z całej siły zaciskając zęby. Na jej twarzy zamiast
radości malował się tylko pełen bólu grymas, ale w jej głowie zaczęło jaśnieć.
Coś z tyłu czaszki krzyczało do niej, by przestała się przejmować. Nikt nie
widział, jak wychodziła z tamtym chłopakiem, a nawet jeśli, to w oddalonej od knajpy
uliczce z pewnością byli już sami. Żaden jej znajomy nie mógł wiedzieć, co się
stało. Swój wstyd, niczym niesamowicie ciężki bagaż, zmuszona będzie pewnie
nosić do końca życia, jednak z prawdziwą ulgą przyjmowała fakt, że przed nikim
nie będzie musiała się z niego tłumaczyć. To, co stało się we wnętrzu czarnego,
sportowego samochodu, do końca świata pozostanie tylko w jej głowie; jej i tego
chłopaka, którego nigdy więcej prawdopodobnie nie spotka. Nie interesowało ją,
czy tamten mężczyzna komuś się pochwali. Mógł żartować z kumplami na jej temat,
chełpić się kolejnym „łatwym podbojem”. Nie znała go, nie znała jego znajomych,
a on prawdopodobnie nie pamiętał już nawet jej imienia. Kiedy chciał odwieźć ją
pod dom, podała inny adres, jedynie zbliżony do swojej prawdziwej ulicy.
Zatrzymał się przy przystanku i nawet nie patrzył, w którą stronę odchodzi… Zresztą,
dlaczego miałby jeszcze jej szukać? Tego słonecznego poranka pożegnała się z
jego widokiem, pewna, że nigdy więcej nie zobaczy tych świecących oczu i
kpiącego, pełnego złośliwości uśmiechu. Teraz to ona się uśmiechała. To będzie
jej sekret, bądź co bądź miłe wspomnienie, którego nie pozwoli nikomu potępić –
nikt nigdy się bowiem nie dowie. A tak długo, jak pozostaje tylko w jej głowie,
jest bezpieczny. I znów dotyk, który tak doskonale pamiętała z poprzedniego
wieczoru, stał się dla niej miłym, a gorący oddech chłopaka wcale tak mocno nie
parzył. Jej oczy zaświeciły się na samą myśl o jego szorstkiej, ocierającej się
o kobiece ciało skórze. W gruncie rzeczy to była bardzo miła noc, nie tak
brutalna, jak wydawała się na początku. Kiedy mężczyzna się uspokoił, pozwolił
jej zobaczyć siebie w bardziej czułym obliczu… Wciąż czuła na sobie jego
charakterystyczny wzrok.
Uspokojona własnymi usprawiedliwieniami,
ponownie zanurzyła się w fałdach miękkiej kołdry i mocniej przycisnęła policzek
do odzianej w fioletową poszewkę poduszki. W kilka minut jej skołatane myśli
uspokoiły się, a szczupłe ciało głębiej zanurzyło w miękkim materacu… Już
spała.
* * *
Kiedy tylko przekroczył próg, uderzył w
niego podejrzanie mocny zapach kwiatów połączony chyba z wonią pomarańczy.
Kilkukrotnie pociągnął nosem, po czym przeszedł za matką do salonu. Po tak
długiej podróży wolałby raczej poczuć zapach obiadu, nie chciał jednak prosić
tej kobiety o nic, nawet o jedzenie. Jak szybko skończy się jego wątpliwie
huczne „powitanie”, tak prędko uda się do którejś z mijanych po drodze restauracji.
Nie miał ochoty zbyt długo przebywać w tym domu…
- Nie przyjęłam cię pod swój dach, bo mnie do
tego zmuszono. Sama tego chciałam, ale jednocześnie nie jestem masochistką. Nie
będę cierpieć przez zaniedbanie twojego ojca – jeśli nie będziesz się
zachowywał, nie dogadamy się, Seth. Ale nie przyjechałeś tu po to, żeby
sprawiać kłopoty. Potrafimy przecież współpracować, prawda?
Seth nie miał pojęcia, jak Sheryl
zachowywała się dawniej, tak naprawdę wcale jej nie pamiętał, ale nawet w jego
wyobraźni była dokładnie taka, jak teraz – zasadnicza, przesadnie porządna,
idealnie ułożona. Pilnowała każdego gestu i tonu wypowiadanych powoli słów tak,
by nie zabrzmiały one wrogo, a jednocześnie od razu wskazały na to, kto rządzi
w tym domu. Seth słuchał jej niedokładnie, a z jego ust nie znikał kpiący
uśmieszek. Gadatliwa kobieta, do której od dziś miał się zwracać „mamo”, chyba
naprawdę nie miała zielonego pojęcia o tym, na co się pisze. Na wszystko
przyjdzie czas – pomyślał, niemal z obrzydzeniem rozglądając się po jasnej
przestrzeni salonu. Pokój w zasadzie urządzony był całkiem przyzwoicie. Jego
ściany pokrywała jasna, limonkowa tapeta, a sosnowe meble pasowały kolorem do
paneli, na których gdzieś po środku pokoju leżał puchaty dywan w najczystszym odcieniu
bieli – takim samym, jaki miały obicia foteli i kanapy, na której usiadł. Wnętrze
wyglądało nowocześnie, a zarazem… przerażająco. Było tak czyste, że Seth mógłby
oglądać swe odbicie nawet w drewnianych panelach, gdyby wcześniej nie naniósł
na nie błota ku wielkiemu niezadowoleniu swojej matki. Obrazy na ścianie
wisiały w równych odległościach, płyt DVD było akurat tyle, by zająć wszystkie
miejsca na wysokim stojaku – nie mniej, nie więcej. Tutaj nawet cytryny ułożone
jako ozdoby w rogu stolika zdawały się leżeć według jakiegoś schematu. Chłopak
nie potrafił nadziwić się, jak można mieszkać w tak sterylnej klatce… Czy jego
matka w ogóle dotykała tu czegoś, stąpała po podłodze, brała czasem jedną z
poduszek, by podłożyć sobie pod głowę? Albo niczego nie ruszała, albo połowę
dnia spędzała na odkładaniu owych rzeczy na miejsce – tak czy owak, jej
zachowanie było nad wyraz niedorzeczne.
- O, już idzie. Poznaj moją córkę, Seth. – Nie
dało się ukryć, że na słowo „córka” nałożyła specjalny nacisk. – Będziecie dzielić
ze sobą piętro, więc mam szczerą nadzieję, że się dogadacie.
W momencie, w którym skończyła mówić, w
drzwiach salonu stanęła niska, drobna dziewczyna o lekko zmierzwionych włosach.
Odgarnęła z oczu niesforne, krótkie kosmyki i spojrzała w stronę chłopaka,
który wciąż siedział na kanapie tyłem do niej. Sheryl ponagliła go ostrym
spojrzeniem, a Seth dopiero w tym momencie zdawał się zauważyć, że nie są już w
pokoju sami. Hope stała w miejscu, patrząc jak chłopak powoli podnosi się z
obitej białą skórą kanapy i odwraca w jej stronę. Była jeszcze chudsza, niż mu
się wcześniej wydawało. Tusz na jej lewym oku był fatalnie rozmazany. Miała na
sobie jedynie krótkie, szare spodenki i bluzkę, w której prawdopodobnie
wcześniej spała. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy szybko przeszła mu po
głowie myśl, że dziewczyna wcale nie traci nic ze swego uroku w świetle
dziennym.
Jego tęczówki dziko
błyszczały, a na ustach zagościł najbardziej przerażający, psychopatyczny
uśmiech, jaki w życiu widziała. Kiedy go zobaczyła, jej policzki zapłonęły.
- Cześć, siostrzyczko – zaśmiał się pod
nosem, a jego ostatnie słowo było już właściwie tylko podejrzanie głośnym
syknięciem…. Nie mogła uwierzyć, że był to ten sam głos, który czule szeptał
jej nad ranem rzeczy, jakie wstyd byłoby jej komukolwiek powtarzać. Nagle
wszystkie wspomnienia, które spotkanie z bratem miało całkiem skutecznie
zagłuszyć, uderzyły w nią tak mocno, że omal nie zachwiała się na zdecydowanie
zbyt chudych nogach, które teraz wydawały się ciężkie jak nigdy. Patrzyła
prosto w jego czarne tęczówki, które w świetle dziennym przybierały raczej
odcień gorzkiej czekolady, całkowicie zapominając o obecności swojej matki.
Złapała za brzeg stojącej obok komody, z trudem utrzymując się w pozycji
stojącej. Zakręciło jej się w głowie, ale kiedy zamknęła na chwilę oczy, obraz
tego chłopaka nie zniknął. Wiedziała, z jaką złośliwością na nią patrzy.
Było jej niedobrze.
* * *
- To jest… to jest
niemożliwe. – Wyszeptała, osuwając się na łóżko. Choć w salonie spędziła tylko
krótką chwilę, miała wrażenie, jakby minęła już cała wieczność odkąd poznała
imię chłopaka, który tak zawrócił jej w głowie zeszłej nocy. Teraz już
rozumiała, dlaczego wcześniej nie mówił nic o sobie.
Seth. Ciemnooki brunet, ów wysoki,
silny mężczyzna, który trzymał ją w ramionach przez większość wieczoru, okazał
się tym samym Sethem, którego wyobrażała sobie wcześniej jako krnąbrnego,
niedojrzałego dzieciaka, jak widać zupełnie niesłusznie. Mężczyzna, którego
poznawała wczoraj, był całkowitym przeciwieństwem jej wyobrażeń o bracie –
wydawał się nadzwyczaj dojrzały i całkiem inteligentny. Miał niesamowite
zdolności manipulacyjne – coś, czego w życiu by się po nim nie spodziewała,
mając go za typowego, niespecjalnie bystrego chuligana. Chłopak poznany przy
barze zeszłej nocy był inny. A jednak wciąż niebezpieczny…
- Ładnie wyglądasz.
- Wynoś się, natychmiast! – krzyknęła,
podnosząc głowę na tyle wysoko, by dojrzeć całą jego sylwetkę. Stał oparty
ramieniem o futrynę z rękami schowanymi w głębokich kieszeniach. Chwilę później
popchnął stopą drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem za jego plecami. Żelazna
klamka zaszczebiotała złowrogo.
- Wczoraj byłaś zdecydowanie milsza.
- Jak mogłeś mi to zrobić?! Wiedziałeś,
prawda?! Od początku wiedziałeś! – Była tego pewna, odkąd kilka minut wcześniej
tego poranka spojrzał jej w oczy. Nie był zaskoczony, kiedy na nią patrzył, w
jego oczach odbijała się tylko kpina i zwyczajna, przesadna pewność siebie.
Teraz jednak wyglądał jakby przez sekundę się zawahał. Jego oczy pociemniały, a
oddech przyśpieszył. Wyjął dłonie z kieszeni i jakby na moment zgubił swoją
wszędobylską pewność siebie.
- Czemu tak myślisz? Masz mnie za
potwora? Wydaje ci się, że byłbym w stanie przelecieć własną… siostrę? To
ohydne! – Zdenerwował się, nie przestając patrzeć jej w oczy. Zaciekawiona
wstała z łóżka i stanęła na równi z nim, wciąż zachowując jednak bezpieczną
odległość. Wprawdzie we własnym domu czuła się o wiele pewniej niż wczoraj, ale
teraz wiedziała już, że nie warto ryzykować. Nawet krzątająca się w kuchni
piętro niżej matka nie sprawiała, że Hope mogła czuć się w swojej sypialni
całkowicie spokojnie.
- Nie wiem, czy mówisz prawdę… -
zawahała się.
- A czy wczoraj cię okłamałem? Chociaż
raz?
- Nie wiem… - powtórzyła. Nie pamiętała,
by tak się stało, ale to wcale nie wykluczało, że mógł powiedzieć coś, co
mijało się z prawdą. Niektóre urywki poprzedniej nocy wyleciały jej z głowy…
Silny alkohol zawsze działał na nią o wiele mocniej niż na jej rówieśników, być
może dlatego, że później niż oni zaczęła pić. Czasami nawet czuła się z tego
powodu bardzo głupio. Nigdy jednak nie przyniosło jej to takich kłopotów, jak
tego dnia.
- Nie uprawiałbym seksu z kimś, kto
należy do mojej rodziny – podkreślił po raz kolejny tak stanowczo, że niemal
była w stanie mu uwierzyć. Co więcej, pozwolił by na jego twarz wpełzło
rozczarowanie. Patrzył na nią niemal urażony jej pomysłem, choć tak naprawdę
śmiał się z niej w głębi duszy. Dziewczyna straciła pewność, wydawała się
zupełnie zbita z tropu. Zastanawiała się, czy jest szansa, by jej wcześniejsze
przypuszczenia nie były słuszne. Wciąż niepokoiło ją jednak jedno – podejrzane
błyszczenie ciemnych, czekoladowych tęczówek.
Minęło kilka chwil niewygodnego
milczenia, po czym w pokoju rozległ się odgłos jego kroków. Seth zbliżył się do
dziewczyny na zdecydowanie zbyt małą odległość, a jej ciało momentalnie spięło
się, gotowe do ucieczki. Cofała się coraz bardziej przy każdym jego kroku aż do
momentu, w którym jej plecy uderzyły w ścianę. Chłopak się nie zatrzymał.
- Co robisz?! Odsuń się! Powiedziałeś…
- Tak. – Uśmiechnął się, choć ten
uśmiech wcale nie wróżył niczego dobrego. – Ale my nie jesteśmy rodziną…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz