Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

3. Dziesięć tysięcy wbitych w dłonie igieł


         Nie zdążyła jeszcze nawet porządnie się obudzić, a jej policzki już paliły ją niewyobrażalnym gorącem, momentalnie czerwieniejąc. Wpadające przez uchylone okno słońce mocno raziło jej oczy, których uporczywie nie chciała otworzyć, zakrywając powieki gładkimi dłońmi i powoli kręcąc się na materacu. Miała nadzieję, że za chwilę obudzi się raz jeszcze, tym razem bez przepełniającego ją wstydu i zażenowania, utraty szacunku do samej siebie. Hope nie piła często i właśnie w takich momentach jak ten uświadamiała sobie, dlaczego. Był piękny, słoneczny dzień, pierwszy taki od niesamowicie dawna, a ona skulona w łóżku biła się w pierś, samą siebie błagając o wybaczenie. Nie mogła znieść myśli o tym, co zrobiła wczorajszej nocy. Czuła się źle ze swoim ciałem i przewrotną pamięcią. Kiedy chciała przypomnieć sobie, co nią kierowało w momencie, gdy wychodziła z budynku z całkowicie obcym dla siebie mężczyzną, jej mózg zamykał kolejne szufladki oznaczone jako "zbyt pijana, by pamiętać". Kiedy jednak chciała zapomnieć o tym, co działo się później, przed jej oczami nieustannie stawały kolejne sceny, każda po kolei, nie zubożone o najmniejszy nawet szczegół.
         Tego poranka dziewczyna długo nie podnosiła się z łóżka. Zegar wiszący na przeciwległej ścianie wskazywał dopiero dziewiątą, ale nawet pomimo tak wczesnej dla niej pory, nie chciała ani ponownie zasnąć, ani wstać, by wykorzystać swój czas na coś pożytecznego. Skulona na miękkim materacu podwijała kolana pod brodę i mocno ściskała dłońmi swoje łydki. Im więcej zadawała sobie bólu, wciskając w skórę swoje drobne palce, tym mocniej czuła własną złość. Kroczyła powoli poprzez wiele etapów - od bezmyślnego gniewu godnego szaleńca, po zrozumienie samej siebie i wytaczanie kolejnych argumentów ku swej obronie. Dziesiątki różnych uczuć zajmowały jej czas przez kolejne długie minuty, odłączając ją od świata i sprawiając, że nagle zapominała o wszystkich wcześniejszych myślach. Krzyczała w środku, ściskając swoje serce - chciała jedynie, by to się już skończyło. Oddałaby wszystko, by cofnąć czas...
         Hope była bardzo ładną dziewczyną, przez co nigdy nie narzekała na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej. Chłopcom podobała się jej zgrabna figura i ogromne oczy w niesamowicie nasyconym odcieniu błękitu. Miała dziesiątki okazji na spędzenie którejś z długich nocy w czyichś objęciach, a wszystkie z nich akceptowalne przez otoczenie, z żadnej jednak nie skorzystała. Miała kolegów, przyjaciół, kolejnych chłopaków... ale nigdy nie miała mężczyzny. Mając dwadzieścia lat sądziła, że życie nie jest w stanie bardzo jej już zaskoczyć - znała wszystkie uczucia, od nienawiści po miłość, a jako przyszła pani psycholog potrafiła o wiele więcej niż tylko rozpoznawać kolejne stany - znała ich podłoże, naturę, skutki... Ale to, co wzbudził w niej wczoraj ten mężczyzna, poczuła po raz pierwszy w życiu. Ciepło, pożądanie, strach... Nigdy wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że połączenie tych skrajnie przeciwnych uczuć daje tak mocne efekty. Przeżyła najlepszą noc w swoim życiu, ale dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak długo będzie musiała jeszcze nosić na plecach jej ciężar.
         Miała wcześniej dziesiątki okazji, wszystkie akceptowalne przez otoczenie - skorzystała z tej jednej, którą sama potępiała.
 - O Matko Boska! - Jej głos wyrwał się z płuc wcześniej niż zdążyła chociażby pomyśleć o siedzącej zapewne w dolnym pokoju mamie, ale kiedy jej wzrok osunął się na chude ręce, nie była w stanie powstrzymać się od jęku. Całe jej blade, niemal białe przedramiona pokrywały teraz szare plamy, które wyraźnie układały się w pamiętne kształty. Na swoich nadgarstkach widziała uścisk męskich palców, w zgięciach wbite były sporych rozmiarów kostki czyichś kciuków, a na ramionach dokładne odbicia dłoni. Dla innych mogła wyglądać, jakby potknęła się i spadła ze schodów - co nierzadko jej się zresztą zdarzało - ona widziała jednak wszystko dokładnie jak nigdy wcześniej. Jej policzki jeszcze bardziej się zaczerwieniły, a całe ciało niemal rwało się do biegu. Chciała uciec od samej siebie, ale będąc doskonale świadomą tego jak niemożliwe jest to działanie, kręciła się jedynie na łóżku, zaciskając z całej siły swoje spuchnięte powieki. Nie mogła otwierać oczu, nie mogła patrzeć na swoje ciało bez ukłucia nienawiści. Zasady, którymi dotychczas się kierowała, legły w gruzach. Wystarczyło tylko kilka chwil, moment słabości, patologiczna potrzeba czyjejś bliskości i pewien psychopata, by z szanującej się kobiety, Hope przemieniła się w marną kopię siebie samej, zbrukanej na chodniku, z rozerwaną bluzką i rozmierzwionymi włosami. Nie mogła uwierzyć, jak mogła samowolnie pozwalać się poniżać, zdejmować z siebie ubrania razem z godnością, zedrzeć z siebie zasady i odrzucić w kąt, zaraz obok własnej bluzki. Ten psychopata... Chłopak o spojrzeniu mordercy i zakrytej twarzy. Ten, który dziś pewnie śmieje się z jej naiwności albo dolicza do swojego rachunku kolejną kobietę, którą nabrał na tanie sztuczki. Sztuczki? Nie. Ten mężczyzna był najbardziej autentycznym przedstawicielem swojego gatunku, jakiego w życiu spotkała. Był wulgarny, przerażający i tajemniczy, ale szczery. Od momentu, w którym powiedział jej, że jej nie zabije, przestała poważnie bać się o swoje życie. W chwili, w której zapewnił ją, że nie zrobi nic, czego by nie chciała, uwierzyła niemal bez wahania. A każdego danego jej słowa dotrzymał w stu procentach... Jeśli zrobił jej krzywdę, to w taki sposób, w który nie obiecywał, że tego nie zrobi. Gdyby spytała, czy zgwałci ją, kiedy zacznie uciekać, odpowiedziałby pewnie bez wahania, że tak. To straszne czuć na sobie oddech oprawcy i słyszeć od niego, co za chwilę się stanie... Straszniejsza jest tylko bezsilność wobec niego.
         Uczona od dzieciństwa, by zawsze trzymać się swoich zasad, czuła się teraz zdradzona przez własną osobę, przez swoje ciało i myśli. Ku swemu niemałemu zdziwieniu nawet większe obrzydzenie czuła właśnie do siebie niż do owego poznanego wczoraj chłopaka. Nie zrobił jej nic, czego by nie chciała - jak obiecał. Dlaczego jednak chciała tak dużo? Jak wiele musiała wcześniej wypić, by w ogóle uprawiać seks z nieznajomym, jak wiele, by uprawiać taki seks? Do teraz czuła w ustach metaliczny smak krwi, która leciała z jej zaciskanych mocno warg. Nigdy wcześniej nie była z kimś, kto chociaż w pewnym stopniu by go przypominał. Mężczyźni, których dotychczas tak dobrze poznała, dzielili się na dwie sprecyzowane grupy - na tych, którzy dawali i na tych, którzy brali. Ci pierwsi starali się, by przyjemność była obustronna, robili to z większym lub mniejszym skutkiem, ale chociaż próbowali dać kobiecie to, czego pragnęła. Drudzy skupiali się wyłącznie na sobie. Jeśli udało im się sprawić partnerce choć odrobinę błogiej radości, to zazwyczaj przez przypadek lub przy okazji własnych ekscesów, które akurat spodobały się dziewczynie. Nieznajomego z zeszłej nocy nie mogła dopasować do żadnej z tych grup. Był niesamowicie dominujący, do tego stopnia, że kiedy choć w najmniejszym stopniu próbowała przejąć panowanie, chwilę później jęczała z bólu, czując jak mocno zaciska dłonie na jej ciele, przywracając tym samym do porządku. Wydawał rozkazy, które mogłyby brzmieć jak: "skup się na tym, jak ci dobrze!", ale w jego ustach to wcale nie brzmiało absurdalnie. Wyraźnie starał się, by bawiła się nie gorzej od niego, jednocześnie nie siląc się ani na delikatność, ani pozory łóżkowego równouprawnienia. I wiedziała, że jeżeli podobały jej się te chore sposoby na uprawianie miłości, która nagle w najmniejszym stopniu jej nie przypominała, to jest szalona. A jednocześnie przeklinała się za swoje szaleństwo...
         Nad złością na własną uległość powoli zaczynała panować, gorszy od niej był wstyd. Wiedziała jak nazywa się dziewczyny, które wskakują do czyichś samochodów po dwudziestu minutach rozmowy. Sama nieraz patrzyła na nie krzywo, niemal żałując, że żyje w jednym społeczeństwie z kobietami, które mają dla siebie tak mało szacunku. W tym momencie wiedziała, jak niesprawiedliwie było oceniać je z pozycji osoby, która niczego podobnego nie przeżyła. Stojąc z boku nigdy nie dowiemy się całej prawdy, ujrzymy ją jedynie w świetle, które uznamy za najodpowiedniejsze. Wczorajszego wieczora Hope pokonała swój strach i pragnąc jak najprędzej zapewnić matkę, że wszystko jest z nią w porządku, popełniła przy okazji błąd, który ciężko byłoby komukolwiek zrozumieć. Mogła zwalać winę na alkohol, samotność – cokolwiek. Dla wszystkich osób, które nie czuły tego co ona, takie usprawiedliwienia miały podobne znaczenie, jak wymówki dziewczyn, które wcześniej potępiała za mało kobiecą postawę skupiającą się właściwie głównie na poszukiwaniu łatwego seksu. A może seks był jedynie pewną manifestacją ukrytych głębiej uczuć? Te kobiety mogły szukać jedynie tego, czego zeszłego wieczora u boku wyjątkowo nieodpowiedniego mężczyzny szukała ona. Bo prawda jest taka, że choć dziewczyna nie mogła wybaczyć sobie tego, co zaszło, zamiast niej, powinno odpowiadać za to jej serce, które od pewnego czasu tak strasznie pragnęło ciepłych uczuć, poświęcenia i uwagi. Hope miała oczywiście swoich przyjaciół, kochającą matkę i wielu znajomych, ale naprawdę od dawna nie czuła na sobie ciężkiego ramienia mężczyzny, kogoś, kto będzie nią zainteresowany, przy kim poczuje się atrakcyjna. Wiedziała, że to głupie, a jednocześnie nie była w stanie powstrzymać tak ludzkich uczuć. Nawet najbardziej wybredna kobieta potrzebuje czasem, by ktoś ją przytulił i pocałował. Kto ma to zrobić, kiedy każdego odrzuca i zbywa z miłym uśmiechem? Tego nieznajomego nie sposób było odtrącić...
         Oprócz ogromnej skruchy i złości, po głowie dziewczyny nieustannie kołatało się coś jeszcze. Pamiętała niemal wszystkie momenty, które miały miejsce zeszłej nocy i choć przeklinała się za każdy ruch, słowo i jęk, czuła swego rodzaju satysfakcję i... radość. A kiedy doszło do niej uczucie, które sama w sobie przed chwilą wytworzyła, uśmiechnęła się nieznacznie, wciąż z całej siły zaciskając zęby. Na jej twarzy zamiast radości malował się tylko pełen bólu grymas, ale w jej głowie zaczęło jaśnieć. Coś z tyłu czaszki krzyczało do niej, by przestała się przejmować. Nikt nie widział, jak wychodziła z tamtym chłopakiem, a nawet jeśli, to w oddalonej od knajpy uliczce z pewnością byli już sami. Żaden jej znajomy nie mógł wiedzieć, co się stało. Swój wstyd, niczym niesamowicie ciężki bagaż, zmuszona będzie pewnie nosić do końca życia, jednak z prawdziwą ulgą przyjmowała fakt, że przed nikim nie będzie musiała się z niego tłumaczyć. To, co stało się we wnętrzu czarnego, sportowego samochodu, do końca świata pozostanie tylko w jej głowie; jej i tego chłopaka, którego nigdy więcej prawdopodobnie nie spotka. Nie interesowało ją, czy tamten mężczyzna komuś się pochwali. Mógł żartować z kumplami na jej temat, chełpić się kolejnym „łatwym podbojem”. Nie znała go, nie znała jego znajomych, a on prawdopodobnie nie pamiętał już nawet jej imienia. Kiedy chciał odwieźć ją pod dom, podała inny adres, jedynie zbliżony do swojej prawdziwej ulicy. Zatrzymał się przy przystanku i nawet nie patrzył, w którą stronę odchodzi… Zresztą, dlaczego miałby jeszcze jej szukać? Tego słonecznego poranka pożegnała się z jego widokiem, pewna, że nigdy więcej nie zobaczy tych świecących oczu i kpiącego, pełnego złośliwości uśmiechu. Teraz to ona się uśmiechała. To będzie jej sekret, bądź co bądź miłe wspomnienie, którego nie pozwoli nikomu potępić – nikt nigdy się bowiem nie dowie. A tak długo, jak pozostaje tylko w jej głowie, jest bezpieczny. I znów dotyk, który tak doskonale pamiętała z poprzedniego wieczoru, stał się dla niej miłym, a gorący oddech chłopaka wcale tak mocno nie parzył. Jej oczy zaświeciły się na samą myśl o jego szorstkiej, ocierającej się o kobiece ciało skórze. W gruncie rzeczy to była bardzo miła noc, nie tak brutalna, jak wydawała się na początku. Kiedy mężczyzna się uspokoił, pozwolił jej zobaczyć siebie w bardziej czułym obliczu… Wciąż czuła na sobie jego charakterystyczny wzrok.
         Uspokojona własnymi usprawiedliwieniami, ponownie zanurzyła się w fałdach miękkiej kołdry i mocniej przycisnęła policzek do odzianej w fioletową poszewkę poduszki. W kilka minut jej skołatane myśli uspokoiły się, a szczupłe ciało głębiej zanurzyło w miękkim materacu… Już spała.

* * * 


         Kiedy tylko przekroczył próg, uderzył w niego podejrzanie mocny zapach kwiatów połączony chyba z wonią pomarańczy. Kilkukrotnie pociągnął nosem, po czym przeszedł za matką do salonu. Po tak długiej podróży wolałby raczej poczuć zapach obiadu, nie chciał jednak prosić tej kobiety o nic, nawet o jedzenie. Jak szybko skończy się jego wątpliwie huczne „powitanie”, tak prędko uda się do którejś z mijanych po drodze restauracji. Nie miał ochoty zbyt długo przebywać w tym domu…
 - Nie przyjęłam cię pod swój dach, bo mnie do tego zmuszono. Sama tego chciałam, ale jednocześnie nie jestem masochistką. Nie będę cierpieć przez zaniedbanie twojego ojca – jeśli nie będziesz się zachowywał, nie dogadamy się, Seth. Ale nie przyjechałeś tu po to, żeby sprawiać kłopoty. Potrafimy przecież współpracować, prawda?
         Seth nie miał pojęcia, jak Sheryl zachowywała się dawniej, tak naprawdę wcale jej nie pamiętał, ale nawet w jego wyobraźni była dokładnie taka, jak teraz – zasadnicza, przesadnie porządna, idealnie ułożona. Pilnowała każdego gestu i tonu wypowiadanych powoli słów tak, by nie zabrzmiały one wrogo, a jednocześnie od razu wskazały na to, kto rządzi w tym domu. Seth słuchał jej niedokładnie, a z jego ust nie znikał kpiący uśmieszek. Gadatliwa kobieta, do której od dziś miał się zwracać „mamo”, chyba naprawdę nie miała zielonego pojęcia o tym, na co się pisze. Na wszystko przyjdzie czas – pomyślał, niemal z obrzydzeniem rozglądając się po jasnej przestrzeni salonu. Pokój w zasadzie urządzony był całkiem przyzwoicie. Jego ściany pokrywała jasna, limonkowa tapeta, a sosnowe meble pasowały kolorem do paneli, na których gdzieś po środku pokoju leżał puchaty dywan w najczystszym odcieniu bieli – takim samym, jaki miały obicia foteli i kanapy, na której usiadł. Wnętrze wyglądało nowocześnie, a zarazem… przerażająco. Było tak czyste, że Seth mógłby oglądać swe odbicie nawet w drewnianych panelach, gdyby wcześniej nie naniósł na nie błota ku wielkiemu niezadowoleniu swojej matki. Obrazy na ścianie wisiały w równych odległościach, płyt DVD było akurat tyle, by zająć wszystkie miejsca na wysokim stojaku – nie mniej, nie więcej. Tutaj nawet cytryny ułożone jako ozdoby w rogu stolika zdawały się leżeć według jakiegoś schematu. Chłopak nie potrafił nadziwić się, jak można mieszkać w tak sterylnej klatce… Czy jego matka w ogóle dotykała tu czegoś, stąpała po podłodze, brała czasem jedną z poduszek, by podłożyć sobie pod głowę? Albo niczego nie ruszała, albo połowę dnia spędzała na odkładaniu owych rzeczy na miejsce – tak czy owak, jej zachowanie było nad wyraz niedorzeczne.
 - O, już idzie. Poznaj moją córkę, Seth. – Nie dało się ukryć, że na słowo „córka” nałożyła specjalny nacisk. – Będziecie dzielić ze sobą piętro, więc mam szczerą nadzieję, że się dogadacie.
         W momencie, w którym skończyła mówić, w drzwiach salonu stanęła niska, drobna dziewczyna o lekko zmierzwionych włosach. Odgarnęła z oczu niesforne, krótkie kosmyki i spojrzała w stronę chłopaka, który wciąż siedział na kanapie tyłem do niej. Sheryl ponagliła go ostrym spojrzeniem, a Seth dopiero w tym momencie zdawał się zauważyć, że nie są już w pokoju sami. Hope stała w miejscu, patrząc jak chłopak powoli podnosi się z obitej białą skórą kanapy i odwraca w jej stronę. Była jeszcze chudsza, niż mu się wcześniej wydawało. Tusz na jej lewym oku był fatalnie rozmazany. Miała na sobie jedynie krótkie, szare spodenki i bluzkę, w której prawdopodobnie wcześniej spała. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, kiedy szybko przeszła mu po głowie myśl, że dziewczyna wcale nie traci nic ze swego uroku w świetle dziennym.
Jego tęczówki dziko błyszczały, a na ustach zagościł najbardziej przerażający, psychopatyczny uśmiech, jaki w życiu widziała. Kiedy go zobaczyła, jej policzki zapłonęły.
 - Cześć, siostrzyczko – zaśmiał się pod nosem, a jego ostatnie słowo było już właściwie tylko podejrzanie głośnym syknięciem…. Nie mogła uwierzyć, że był to ten sam głos, który czule szeptał jej nad ranem rzeczy, jakie wstyd byłoby jej komukolwiek powtarzać. Nagle wszystkie wspomnienia, które spotkanie z bratem miało całkiem skutecznie zagłuszyć, uderzyły w nią tak mocno, że omal nie zachwiała się na zdecydowanie zbyt chudych nogach, które teraz wydawały się ciężkie jak nigdy. Patrzyła prosto w jego czarne tęczówki, które w świetle dziennym przybierały raczej odcień gorzkiej czekolady, całkowicie zapominając o obecności swojej matki. Złapała za brzeg stojącej obok komody, z trudem utrzymując się w pozycji stojącej. Zakręciło jej się w głowie, ale kiedy zamknęła na chwilę oczy, obraz tego chłopaka nie zniknął. Wiedziała, z jaką złośliwością na nią patrzy.

         Było jej niedobrze.

* * *

- To jest… to jest niemożliwe. – Wyszeptała, osuwając się na łóżko. Choć w salonie spędziła tylko krótką chwilę, miała wrażenie, jakby minęła już cała wieczność odkąd poznała imię chłopaka, który tak zawrócił jej w głowie zeszłej nocy. Teraz już rozumiała, dlaczego wcześniej nie mówił nic o sobie.
         Seth. Ciemnooki brunet, ów wysoki, silny mężczyzna, który trzymał ją w ramionach przez większość wieczoru, okazał się tym samym Sethem, którego wyobrażała sobie wcześniej jako krnąbrnego, niedojrzałego dzieciaka, jak widać zupełnie niesłusznie. Mężczyzna, którego poznawała wczoraj, był całkowitym przeciwieństwem jej wyobrażeń o bracie – wydawał się nadzwyczaj dojrzały i całkiem inteligentny. Miał niesamowite zdolności manipulacyjne – coś, czego w życiu by się po nim nie spodziewała, mając go za typowego, niespecjalnie bystrego chuligana. Chłopak poznany przy barze zeszłej nocy był inny. A jednak wciąż niebezpieczny…
 - Ładnie wyglądasz.
 - Wynoś się, natychmiast! – krzyknęła, podnosząc głowę na tyle wysoko, by dojrzeć całą jego sylwetkę. Stał oparty ramieniem o futrynę z rękami schowanymi w głębokich kieszeniach. Chwilę później popchnął stopą drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem za jego plecami. Żelazna klamka zaszczebiotała złowrogo.
 - Wczoraj byłaś zdecydowanie milsza.
 - Jak mogłeś mi to zrobić?! Wiedziałeś, prawda?! Od początku wiedziałeś! – Była tego pewna, odkąd kilka minut wcześniej tego poranka spojrzał jej w oczy. Nie był zaskoczony, kiedy na nią patrzył, w jego oczach odbijała się tylko kpina i zwyczajna, przesadna pewność siebie. Teraz jednak wyglądał jakby przez sekundę się zawahał. Jego oczy pociemniały, a oddech przyśpieszył. Wyjął dłonie z kieszeni i jakby na moment zgubił swoją wszędobylską pewność siebie.
 - Czemu tak myślisz? Masz mnie za potwora? Wydaje ci się, że byłbym w stanie przelecieć własną… siostrę? To ohydne! – Zdenerwował się, nie przestając patrzeć jej w oczy. Zaciekawiona wstała z łóżka i stanęła na równi z nim, wciąż zachowując jednak bezpieczną odległość. Wprawdzie we własnym domu czuła się o wiele pewniej niż wczoraj, ale teraz wiedziała już, że nie warto ryzykować. Nawet krzątająca się w kuchni piętro niżej matka nie sprawiała, że Hope mogła czuć się w swojej sypialni całkowicie spokojnie.
 - Nie wiem, czy mówisz prawdę… - zawahała się.
 - A czy wczoraj cię okłamałem? Chociaż raz?
 - Nie wiem… - powtórzyła. Nie pamiętała, by tak się stało, ale to wcale nie wykluczało, że mógł powiedzieć coś, co mijało się z prawdą. Niektóre urywki poprzedniej nocy wyleciały jej z głowy… Silny alkohol zawsze działał na nią o wiele mocniej niż na jej rówieśników, być może dlatego, że później niż oni zaczęła pić. Czasami nawet czuła się z tego powodu bardzo głupio. Nigdy jednak nie przyniosło jej to takich kłopotów, jak tego dnia.
 - Nie uprawiałbym seksu z kimś, kto należy do mojej rodziny – podkreślił po raz kolejny tak stanowczo, że niemal była w stanie mu uwierzyć. Co więcej, pozwolił by na jego twarz wpełzło rozczarowanie. Patrzył na nią niemal urażony jej pomysłem, choć tak naprawdę śmiał się z niej w głębi duszy. Dziewczyna straciła pewność, wydawała się zupełnie zbita z tropu. Zastanawiała się, czy jest szansa, by jej wcześniejsze przypuszczenia nie były słuszne. Wciąż niepokoiło ją jednak jedno – podejrzane błyszczenie ciemnych, czekoladowych tęczówek.
         Minęło kilka chwil niewygodnego milczenia, po czym w pokoju rozległ się odgłos jego kroków. Seth zbliżył się do dziewczyny na zdecydowanie zbyt małą odległość, a jej ciało momentalnie spięło się, gotowe do ucieczki. Cofała się coraz bardziej przy każdym jego kroku aż do momentu, w którym jej plecy uderzyły w ścianę. Chłopak się nie zatrzymał.
 - Co robisz?! Odsuń się! Powiedziałeś…
 - Tak. – Uśmiechnął się, choć ten uśmiech wcale nie wróżył niczego dobrego. – Ale my nie jesteśmy rodziną… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy