Jej serce pękło. Jej
serce pękło dokładnie w momencie, kiedy opuszczana na grubych sznurach trumna
spoczęła na dnie głębokiego dołu z odgłosem głuchego tąpnięcia. Jej serce
pękło, a Ashley wydała z siebie głośny, pełen żalu jęk, który niemal
natychmiast przerodził się w płacz schowany za białą chusteczką. Hope nie
potrafiła płakać. Czuła, jak gdyby nie zostało już w niej więcej łez, które
mogłyby płynąć żwawym strumieniem po bladych policzkach, a przy tym wydawało
jej się to niewłaściwe. Wszyscy płakali, ona też powinna. Czy jeśli nie wyda z
siebie szlochu, pozostali żałobnicy pomyślą, że wcale nie kochała Beau tak
bardzo jak powinna? Czy Beau tak pomyśli, gdziekolwiek teraz jest?
Ktoś mocno chwycił ją w pasie,
gdy bezwiednie zaczęła tracić grunt pod stopami. Zakręciło jej się w głowie i
runęła w dół, w ostatniej chwili złapana przez wybawcę o mocnym uścisku.
Odwróciła się lekko, by zobaczyć jego twarz. Jasne, zwykle radosne oczy teraz
były wyraźnie podkrążone, a uśmiech pewnie od dawna nie gościł na zszarzałej
twarzy, ale Nick wcale nie zmienił się tak bardzo, by nie mogła go rozpoznać,
nawet kiedy wszystko wirowało jej przez oczami.
Podziękowała mu za
pomoc, niemo artykułując słowa i odsunęła się o krok, a Nick złapał ją za rękę.
Potrzebowała tego teraz, chciała czuć przy sobie czyjąś bliskość, dlatego nie
odrzuciła jego dotyku. Przed oczami wciąż pozostawał jej widok otwartej trumny.
Trupioblady Beau i jego jak zwykle perfekcyjnie ułożone włosy. Zamknięte oczy,
które nigdy już się nie otworzą i niemo zaciśnięte wargi. Zimna skóra… Hope od
zawsze bała się zmarłych; martwe ciała leżące nieruchomo w trumnach przerażały
ją. Nie była w stanie pożegnać się z Beau tak jak należy, nie odważyła się dotknąć
go po raz ostatni, gdy wszyscy inni ściskali czule zimną dłoń. Czuła się winna
z tego powodu.
Nick odprowadził ją
do domu, milcząc całą drogę. Nie chciała być sama, ale przebywanie w jego
towarzystwie peszyło ją i napawało lękiem. Drżała na samą myśl, że może spytać,
dlaczego oddała wtedy pocałunek własnego brata. Brata, który przyjechał
niespodziewanie i wyglądał na naprawdę rozwścieczonego, widząc ją z innym
facetem. Mężczyzny, który nie wahał się ani chwili, by ją upokorzyć, ukarać.
Brata, który zachowywał się jak jej chłopak.
Jej brat stał teraz
oparty o maskę swojego sportowego samochodu, paląc spokojnie papierosa i
przyglądając się zbliżającej się doń parze. Hope mimowolnie przyśpieszyła
kroku, Nick nie zawrócił. Gdy byli tuż przed bramką, Seth uśmiechnął się,
odrzucając niedopałek gdzieś w dal, aż ten wylądował na białym, nieskalanym
dotąd śniegu.
- W końcu jesteś – zwrócił się do swojej
lalki, jedynie kątem oka spoglądając na jej towarzysza. – A ten tu po co?
- Nick mnie odprowadził – szepnęła, nie
będąc w stanie powiedzieć nic więcej, kiedy jej słaby od wcześniejszego płaczu
głos wciąż zbyt często się załamywał.
- Powiedziałem wyraźnie, że przyjadę po
ciebie, jeśli nie będziesz wracać z Ashley. A ty wolałaś jego?
- Daj jej spokój, właśnie wróciła z
pogrzebu najlepszego przyjaciela, a ty jeszcze się na nią drzesz, człowieku?!
Nie masz za grosz współczucia?!
- Spokojnie, Romeo. Pytałem cię o coś? –
Seth podszedł do niego krok bliżej, a Nick momentalnie spiął się, instynktownie
szykując ciało do ewentualnej ucieczki. Hope stanęła pomiędzy nimi, zbyt słaba
by choćby chwycić Setha. Ledwo trzymała się na nogach.
- Seth, proszę… - Ledwie słyszalny
głosik był niewiele głośniejszy od szumiącego wokół wiatru. Hope drżała na
całym ciele – czy z powodu zimna, czy emocji, tego sama nie była pewna. Brunet
spojrzał na nią i zaraz potem znów przeniósł swe zimne spojrzenie na Nicka, po
czym najwyraźniej uznał, że nie warto marnować na niego czasu.
- Chodź.
Kiedy tylko wyciągnął
ręce po swoją własność, lalka wtuliła się w niego ufnie i pozwoliła zaprowadzić
się do domu. Nick w międzyczasie zniknął bez słowa, prawdopodobnie nie mając
zamiaru ryzykować, że Seth zdanie.
W domu swojej matki
Hope natychmiast poczuła się bezpieczniej. Weszła do salonu i kiedy tylko mocny
uścisk zniknął z jej bioder, opadła bezsilnie na kanapę, przyciągając do siebie
leżący nieopodal koc i zakrywając się nim niemal po szyję. Jej kurtka, mokra od
padającego wcześniej śniegu, zupełnie jej nie przeszkadzała. Patrzyła prosto
przed siebie na własne odbicie w wyłączonym telewizorze. Obok jej ciemnej
postaci wyraźnie widocznej na ekranie za chwilę pojawiła się druga. Seth
nachylił się nad nią, szarpnął zamek puchowej kurtki i zaraz odrzucił gdzieś w
kąt mokry, zimny materiał. Brunetka nawet na niego nie spojrzała.
- Ten gość mnie wkurwia. – Powiedział
cicho swoim niskim, przejmującym głosem i dopiero teraz zyskał jej uwagę.
- Nick?
- Jesteś w stanie mi przysiąc, że nigdy
więcej się z nim nie spotkasz?
- Nick był przyjacielem Beau, jest moim
znajomym. Poza tym, to małe miasto… Nie. Nie mogę ci tego obiecać – wyszeptała,
a Seth pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Tak właśnie myślałem.
* * *
Bukowe, stare drzwi
uchyliły się delikatnie, powstrzymywane przez ciężki łańcuch, a w ciemności
pokoju ukazało się zaledwie jedno, błyszczące oko, czerwone, jakby nabiegło
krwią. Hope nie zdążyła wydusić z siebie ani słowa nim zamknęły się ponownie z
głośnym trzaskiem. Odwróciła się, spoglądając niepewnie na Setha, ale ten stał
bokiem, nie zwracając na nią uwagi i wypuszczał dym w mroźne, zimowe powietrze.
Sekundę później drzwi otworzyły się ponownie i Ashley wpuściła ich bez słowa ze
spuszczoną głową, dokładnie zamykając wszystkie zamki za ich plecami. Twarz
blondynki była blada jak pergamin, oczy zapuchnięte, a drobne dłonie trzęsły
się nieustannie. Gdy się odezwała, jej głos był słaby i cichy, o wiele niższy
niż zazwyczaj.
- Dziękuję, że przyszliście oboje –
zwróciła się chyba bardziej do Setha niż do niej, wskazując ruchem głowy by
weszli do salonu, co Hope bez zwłoki uczyniła, słysząc jeszcze z przedpokoju
poważny głos swojego brata.
- Nie miałem nic lepszego do roboty. Tak
czy owak, mam nadzieję, że to coś ważnego…
- To jest ważne – przerwała mu
blondynka, przepuszczając go przodem. Zajęli miejsca na kanapie, a dziewczyna
usiadła nieopodal, przez chwilę tylko wpatrując się w nich niepewnie. Hope
czuła się wyraźnie zaniepokojona jej widokiem. Odkąd poznała Ashley, nigdy nie
widziała jej w tak złym stanie. Zwykle olśniewająca blondynka dziś wyglądała
jak swój własny cień, ubrana w stare, rozciągnięte ubrania, bez krzty makijażu
na zapłakanej twarzy i z paczką papierosów mocno ściskaną w chudej,
roztrzęsionej dłoni. Ash rzadko paliła, właściwie poza imprezami nie robiła
tego wcale. Tym razem jednak w pokoju wyraźnie czuć było smród tytoniu. Hope
spuściła głowę, obserwując pokryty kurzem stolik, a Seth ponaglał dziewczynę
spojrzeniem, ale mimo tego Ashley nie odezwała się nim jej papieros nie został
wypalony mniej więcej do połowy.
- To była moja wina – odezwała się
cicho, a Hope momentalnie na nią spojrzała, widząc jak jej oczy na nowo
nabiegają powstrzymywanymi wcześniej łzami. Seth prychnął zniecierpliwiony,
mając serdecznie dosyć wysłuchiwania kto tak naprawdę jest odpowiedzialny za
śmierć Beau, odkąd jego lalka wmawiała sobie winę nawet przez sen. Odpalił
drugiego papierosa, gdy tylko skończył poprzedniego i spojrzał na Ashley ze
znudzeniem i irytacją.
- Ty go zamordowałaś? – zapytał z kpiną,
a blondynka zacisnęła mocno pięści. – Dlaczego więc mówisz to nam, a nie
policji?! Pewnie byliby ci wdzięczni za odwalenie za nich roboty.
- Nie zawsze trzeba pociągnąć za spust,
żeby kogoś zabić, Seth. – Jej głos był tak roztrzęsiony, że ciężko było ją
zrozumieć. – Przeze mnie nie żyje.
- Skoro tak mówisz… - westchnął,
wzruszając ramionami. – Widzisz, Hope, nie musisz się dłużej obwiniać. To jej
wina.
- I twoja – dodała prędko blondynka.
- I moja. Świetnie. Co ja mam z tym
wspólnego?
- Nie chciałam mówić tego na pogrzebie,
bo to nie czas ani miejsce… - Pociągnęła nosem, sięgając po chusteczkę, którą
mogłaby zakryć choć po części swą zapłakaną twarz. – Ktoś był w moim mieszkaniu
tuż przed tym, jak to się stało. Szukali ciebie i Hope, a ja nie wiedziałam,
gdzie jesteście, więc kazali mi zadzwonić do Beau…
- Skoro chcieli dopaść mnie, to dlaczego
zabili jego? To nielogiczne, Ashley. Ledwo znałem tego gościa…
- Seth, przymknij się, proszę. – Hope
odezwała się cicho, widząc jak Ashley płacze coraz rzewniej, niemal nie będąc
już w stanie rozmawiać. Brunetka złapała jego zimną dłoń w swoją i spojrzała
prosto w ciemne oczy. – Daj jej mówić.
- Jeśli nie chciała, żebym się odzywał,
to po co mnie tu zaprosiła?!
- Żeby ci coś dać – przerwała im Ashley,
uspokajając się odrobinę.
- Byle tylko nie były to żadne dobre
rady, nienawidzę ich…
- Seth…
- Nie – mruknęła cicho blondynka, nie
chcąc dopuścić do kolejnej sprzeczki. – Ale póki co musicie mnie posłuchać.
- Obiecuję ci nie przerywać, dopóki nie
powiesz, że skończyłaś – obiecał, uśmiechając się nieszczerze. – Swoją drogą,
Ash, dlaczego zaczęłaś mnie unikać po naszej małej randce na kanapie Hope?
Myślałem, że będzie z tego coś więcej, a ty tak po prostu o mnie zapomniałaś i
muszę przyznać, że poczułem się nieco zraniony. – Blondynka wzięła głęboki
oddech, po czym spojrzała niepewnie na Hope, ale ta tylko pokręciła przecząco
głową, niemo dając jej do zrozumienia, żeby go zignorowała.
- Jak mówiłam, przyszło do mnie dwóch
facetów, żądając, żebym powiedziała im, gdzie jesteście, ale nie wiedziałam –
zaczęła, tylko czekając aż brunet ponownie jej przerwie, ale ten się nie
odezwał. – Wyglądali na… groźnych. Wzięli mój nóż i wbili mi go w nogę…
- Boże, Ash… – Hope zakryła dłonią usta,
wyglądając na przerażoną, ale Ashley nie zwróciła na nią uwagi.
- Przestraszyłam się i podałam im imię
Beau. Wiem, że to najgłupsze, co mogłam zrobić, ale naprawdę bałam się, że nie
żartują, grozili mi! Pytali go o to samo, co mnie i myślałam, że powiedział im,
gdzie jesteście, bo wyszli stąd zadowoleni… Ale kiedy się obudziłam, Beau już
nie żył, a was nikt nie znalazł, więc myślę, że… Boże, po co ja im to mówiłam?!
– wybuchła znów płaczem, a brunetka momentalnie podniosła się z miejsca, by ją
przytulić, co chyba przyniosło blondynce nieco ulgi. Seth oparł się wygodniej i
patrzył na nie przez chwilę w całkowitej ciszy. Z jego twarzy niczego nie dało
się wyczytać. Hope spojrzała na niego
znad ramienia Ashley, mając nadzieję, że coś powie, cokolwiek. W tym momencie
wolałaby już słuchać jego głupich docinków niż szlochu własnej przyjaciółki,
wyjątkowo głośnego w tej ciszy. Nagle blondynka poruszyła się niespokojnie i
szybkim krokiem wyszła z pokoju, przepraszając ich oboje i obiecując, że zaraz
wróci. Hope jej nie winiła. Ashley nigdy nie lubiła uzewnętrzniać się ze swymi
uczuciami i musiała czuć się bardziej niż skrępowana.
Kiedy tylko
zatrzasnęły się za nią drzwi, Hope przeniosła się z powrotem na kanapę i
usiadła zaraz obok Setha, nie spuszczając go z oczu.
- Alex? – zapytała cicho, a mężczyzna
pokręcił przecząco głową.
- Nie szukałby mnie tutaj.
- Wiem. Ale to stało się akurat w
czasie, kiedy przed nim uciekałeś i…
- Nie uciekałem tylko leżałem
nieprzytomny w szpitalu.
- Obojętnie.
- To nie Alex. Gdyby to był on, zabiłby
ciebie – warknął. – Dowiem się kto to.
- Naprawdę?
- Jasne. Oboje się dowiemy, kiedy w
końcu nas znajdzie.
- Ale wtedy będzie już za późno…
- Może tak, może nie.
- Seth, co z tobą?! – wybuchła nagle, o
wiele prędzej niż mogłaby chociaż zastanowić się nad konsekwencjami. Na moment
zapomniała zupełnie o bliskiej obecności Ashley i po prostu wpatrywała się w
mężczyznę wściekłym spojrzeniem. Seth wyglądał na nieco zaskoczonego.
- O co teraz ci chodzi, laleczko?
- Pytam, co się z tobą stało?! Naprawdę
nic cię to nie obchodzi?! Ktoś próbuje nas zabić, Seth – podkreśliła wyraźnie –
zabić! Co nagle się stało z twoimi wielkimi zapewnieniami?! Co z „nikt poza mną
nie skrzywdzi mojej zabawki”?! To wszystko to był stek bzdur!
- Jasne, że nie.
- Więc dlaczego nieustannie mnie
narażasz?! Po co zabrałeś mnie do Basin City, do tej wylęgarni świrów?! Tam
byłam, twoim zdaniem, bezpieczna?! Kazałeś mi mieszkać z obcym facetem i ciągle
zostawiałeś mnie samą, kiedy uganiałeś się za tym swoim pierdolniętym Alexem,
który, swoją drogą, już w pierwszym dniu mógł sprzątnąć albo ciebie, albo mnie!
- Ale tego nie zrobił. Nie dramatyzuj,
lalko, włos ci z głowy nie spadł.
- Spójrz na mnie! – wrzasnęła, wyraźnie
pokazując na swą posiniaczoną, ukrytą pod makijażem twarz.
- To nie ich wina, to moja robota.
- A to, że kazałeś mi mieszkać ze swoją
psychopatyczną przyjaciółką, która mnie nienawidzi?! Myślisz, że nie czułam
cały czas na sobie jej spojrzenia, że nie byłam pewna, że ona albo jej równie
popieprzona siostra poderżną mi gardło podczas snu?!
- To bzdura. - Wzruszył ramionami, wciąż
siedząc spokojnie, jakby nie dochodziły do niego żadne emocje, co stanowiło
niezwykły kontrast dla jej nagłego wybuchu niepohamowanej złości. – Mów co
chcesz, ale mimo wszystko jestem w stu procentach pewien tej „psychopatycznej
przyjaciółki”.
- Ach tak?! A to, że próbowała zadźgać
cię kawałkiem szkła?! I chciała mnie pobić, kiedy nie pozwoliłam jej grzebać w
twoich rzeczach?! A twój ukochany kumpel, który próbował dobrać mi się do
majtek?! Jego też jesteś pewien?!
- Zaraz… jaki kumpel? – spytał i dopiero
w tym momencie zobaczyła w jego oczach zaciekawienie. Uspokoiła się niemal
natychmiast, nagle zdając sobie sprawę, że Seth przecież nawet o tym nie wie.
Ugryzła się w język, ale było już za późno. Kiedy emocje opuściły jej ciało, to
w jego żyłach zaczęła płynąć adrenalina. – Jaki kumpel? – warknął przez zęby.
- Ja… to znaczy…
- Chris?!
- Nie! – krzyknęła natychmiast, w
momencie przypominając sobie imię. – Stan! To był… Stan.
- I mówisz mi o tym dopiero teraz?!
Lalko, do kurwy nędzy, czy ty z nim…
- Nie, oczywiście, że nie – przerwała
mu, nie chcąc nawet o tym słuchać. – Chris wtedy zadzwonił i mu przerwał, powiedział,
że jesteś w szpitalu. Ale gdyby nie to, nie wiem, czy… On jest o wiele
silniejszy niż ja i gdyby naprawdę chciał…
- Jak mogłaś pozwolić tej pierdolonej
szmacie się do siebie dobierać i nawet mi o tym nie powiedzieć?!
- Więc to moja wina?!
- To nie jest twoja wina! – wrzasnął tak
głośno, że lalka ze strachu podskoczyła na swoim miejscu i skuliła się nieco,
kiedy wstał, jakby obawiając się, że za chwilę może ponownie poczuć na sobie
jego złość. – Wychodzimy stąd – warknął już ciszej, ale wciąż z tak ogromną
złością, że Hope nie odważyła się odezwać ani słowem. Nim zdążyła wstać, Seth
mocno złapał ją za ramię i szarpnął nią w górę, ale choć spodziewała się, że
będzie w ten sposób brutalnie ciągnął ją całą drogę powrotną, puścił ją niemal
natychmiast, gdy tylko stanęła przy jego boku i spojrzał na nią tak, jak gdyby
próbował przeprosić. W tym samym momencie drzwi za ich plecami otworzyły się i
ponownie stanęła w nich zapłakana Ashley, z zaczerwienioną twarzą mokrą od łez
i jakimś ciemnym pakunkiem w dłoniach.
- Seth... – szepnęła niepewnie, tak
cicho, że w pierwszym momencie Hope była pewna, że mężczyzna nawet tego nie usłyszy,
wyraźnie pochłonięty przez swój własny gniew, który znów sprawował nad nim
kontrolę, ale brunet odwrócił się i spojrzał na nią wyczekująco. – Beau uważał,
że mimo wszystko na swój sposób chronisz Hope i nie dasz zrobić jej krzywdy –
powiedziała cicho, łkając ponownie na samo wspomnienie zmarłego przyjaciela,
ale w sekundę później się opanowała, nie chcąc stracić jego uwagi. – Beau
rzadko się mylił. Dlatego, na wszelki wypadek, gdyby coś rzeczywiście jej
groziło… wam groziło – poprawiła się.
– Chcę, żebyś to wziął. – Podeszła bliżej i podała mu pakunek, który mimo
niewielkich rozmiarów ważył więcej, niż mężczyzna się spodziewał. Nie musiał
zgadywać, co to jest. Ten kształt wyczuł pod palcami niemal natychmiast, kiedy tylko
go dotknął. Hope przyglądała im się uważnie. Przez ułamek sekundy z ciemnego
materiału torby, w którą zapakowany był ten specyficzny prezent wyłoniła się
błyszcząca lufa i brunetka, której zmysły były teraz jakby jeszcze bardziej
wyostrzone z powodu nadmiaru emocji, dostrzegła ją bez problemu. Z całej siły
wbiła sobie paznokcie w dłonie, ale nie odezwała się ani słowem.
- Nie musisz mi tego dawać. Jeżeli
zajdzie potrzeba…
- Seth, ta broń leżała tu cały czas,
kiedy oni mnie torturowali – przerwała mu Ashley, połykając słone łzy. – Była w
szafce tuż obok mnie, ale ja nie byłam w stanie… Nawet, gdybym miała okazję…
Dostałam ją, kiedy zaczęłam mieszkać sama. Do obrony, na wszelki wypadek. Teraz
wiem, że mi się nie przyda. Nie mam na tyle odwagi. I nawet nie do końca wiem,
jak się tym posługiwać… Jest załadowana ślepakami, ale prawdziwe naboje są w
przegródce, w tej torbie – załkała, a Seth tym razem nie miał zamiaru jej
przerwać. – Wiesz, jak się tego używa?
- Wiem – odparł chłodno, nie zwracając
uwagi na wbite w siebie oczy swojej zabawki. – Mimo wszystko, tobie może się
przydać bardziej.
- Jutro jadę do mamy, nie mogę dłużej
mieszkać sama. Poza tym… ilekroć na nią spojrzę, mam ochotę strzelić sobie w
głowę. Zrobisz mi przysługę, jeśli ją weźmiesz…
- dokończyła szeptem, patrząc przepraszająco na swoją przyjaciółkę.
- Świetnie. Skoro tak sądzisz – twoja
decyzja. Hope, musimy iść – odparł znów swoim stanowczym głosem, ale Hope
spojrzała na niego błagalnie, wyraźnie nie mając zamiaru ruszyć się z miejsca.
– Co znowu?
- Daj nam minutkę… Proszę.
- Pośpiesz się, zaczekam na dworze. –
Warknął, tym razem nawet się nie sprzeciwiając. I tak był zbyt wściekły, by
teraz spokojnie na nią patrzeć. Usłyszał za sobą tylko ciche „dziękuję”,
wychodząc szybkim krokiem z niewielkiego domku i zapalając papierosa tak
szybko, jak tylko przekroczył próg drzwi. Wrzucił broń na tylne siedzenie
swojego samochodu i wyciągnął z kieszeni swój telefon, natychmiast wybierając
numer Chrisa. Skurwiel nie odbierał całe trzy sygnały.
- Obudziłeś mnie… - usłyszał po drugiej
stronie słuchawki, ale nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać teraz tych
beznadziejnych pojękiwań.
- Stan jest w mieście?
- Skąd mam wiedzieć, pewnie tak… Nie
mówił, żeby dokądś się wybierał.
- Upewnij się. Na wczoraj.
- Dlaczego za każdym razem, kiedy
wyjeżdżasz, myślisz, że możesz mnie traktować jak swoją sekretarkę?! Niedługo
będziesz mi kazał mówić do siebie „szefie” i będziesz dyktował mi listy z
pogróżkami dla swoich wrogów! – Wyraźnie słyszał w głosie przyjaciela
rozbawienie, ale bynajmniej nie poprawiło mu to humoru. Spojrzał przez okno
domu na przytulające się w środku dziewczyny i wypuścił z ust nagromadzony dym.
- To możliwe, żeby ten szmaciarz dobrał
się do lalki?
- Co, kurwa?! – dopiero teraz głos Chrisa
stał się naprawdę poważny. – Nie, chyba nie. Skąd masz takie informacje?!
- Od niej. – Po drugiej stronie nastała
długa cisza przerywana tylko przyśpieszonym oddechem, aż nagle Chris jęknął
przeciągle jakieś przekleństwo, którego Seth nie był w stanie rozszyfrować i
zaraz potem w słuchawce rozległ się huk.
- Kurwa mać! Możliwe! Możliwe! –
wrzasnął. – Wtedy jak cię szukaliśmy! Kurwa! Został z nią w moim mieszkaniu, ja
poszedłem z Lacey!
- Zostawiłeś z nim moją lalkę? Sam na
sam? – mruknął na pozór spokojny, zgniatając butem niedopałek, ale Chris znał
go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że spokój jest nieraz o wiele gorszy
niż jego wściekłość.
- Przepraszam! – powiedział natychmiast.
Ton jego głosu nie mógł kłamać – naprawdę był skruszony. I przerażony. – Skąd
mogłem wiedzieć, że ten pierdolony skurwiel…
- Mogłeś się, kurwa, domyślić! Ile razy
mam ci powtarzać, że nie możesz ufać nikomu, nawet mnie?! Zostawienie jej z
Lacey było ryzykowne, ale Stan?! Ta kurwa mogła ją pieprzyć, a ja nawet bym się
nie dowiedział!
- Zabiję go… - W słuchawce rozległ się
złowrogi warkot, jakby każde słowo Chrisa ledwo wydostawało się z jego ust
przez zaciśniętą szczękę. – Przysięgam ci, Seth, że go zamorduję!
- Lepiej dla niego, żeby tak było –
odparł brunet, słysząc jak drzwi za jego plecami otwierają się ze
skrzypnięciem. Jego lalka stanęła tuż obok, wpatrując się w niego swoimi
wielkimi, niebieskimi ślepiami. Wyglądała na przestraszoną, ale nie uciekła do
samochodu, za co zresztą byłby jej wdzięczny. – Nie zamierzam zmieniać swoich
planów przez jednego, pierdolonego cwela. Mam tu jeszcze coś do załatwienia.
Ale nasz wspólny przyjaciel będzie ci bardzo wdzięczny, jeśli to ty albo
ktokolwiek inny zajebie go, zanim się tam pojawię. Bo jeśli nie, to będzie
zdychał bardzo powolną i bolesną śmiercią.
Rozłączył się, nie
czekając już na odpowiedź i złapał Hope za rękę, otwierając przed nią drzwi
swojego samochodu.
- Z kim rozmawiałeś? – zapytała
speszona, patrząc na niego wytrzeszczonymi jeszcze ze strachu oczyma, powoli wsiadając
do środka. Seth nie odpowiedział, tylko obszedł powoli samochód i zaraz pojawił
się na miejscu kierowcy. – Seth? On nic mi nie zrobił..
- Zastanów się laleczko i odpowiedz mi,
tylko pomyśl przed tym porządnie. Czy Stan próbował namówić cię do seksu, ale
się nie zgodziłaś, czy próbował cię zgwałcić, kiedy się nie zgodziłaś?
- Nie pytał o pozwolenie. Mówił, że ty
mu pozwoliłeś… - przypomniała sobie.
- Bo tak to zwykle działa.
- Nie rozumiem… - szepnęła, kiedy zapalił silnik. Miała nadzieję, że nie ruszy
z piskiem opon i nie rozbije się na pierwszym drzewie z powodu swego
wzburzenia, ale ono jakby już całkowicie mu przeszło. Spokojnie wyjechał z
podjazdu, tak samo a ton jego głosu wrócił do normy.
- Moja lalka to nie to samo co moja
ewentualna dziewczyna. Nie zawsze muszę ją mieć na wyłączność. Jeśli któryś z
moich przyjaciół grzecznie poprosi, pewnie mu ją udostępnię na jedną noc, nie
jestem aż tak samolubny. – Uśmiechnął się, choć tym razem było to dosyć
nieszczere. – Obowiązuje tylko jedna zasada. Lalka musi się na to świadomie
zgodzić. Nie przy mnie, oczywiście. Ze strachu nigdy nie odważyłaby się
powiedzieć, że ma ochotę pieprzyć się z kimś innym. Ale jeśli w jakikolwiek
sposób facet będzie mi w stanie udowodnić, że lalka tego chciała - nie mam nic
przeciwko. Czasem wystarczy tylko spojrzeć jak chętnie się do niego uśmiecha i
z jaką energią przenosi swój chudy tyłek do sypialni.
- I wtedy… nie ma żadnych konsekwencji?
– spytała ostrożnie.
- Dla przyjaciela? Nie.
- A dla lalki?
- Na tym właśnie polega zabawa,
kochanie. Gdybym nie wyciągał z tego porządnych konsekwencji, po co miałbym się
zgadzać, żeby rozkładała nogi przed jakimś innym chujem?
- Więc zgodziłeś się, żeby Stan się ze
mną przespał – mruknęła cicho, nie kryjąc złości w swoim głosie.
- Nie, nie zgodziłem się. – Jego głos
był poważny, ale Hope przez moment i tak nie chciała uwierzyć. – Musisz mi
zaufać, lalko, tak samo jak ja ufam, że nie uległaś tej jego samowoli.
- Ale… ty naprawdę chcesz go…
Ostatecznie przecież do niczego nie doszło, nie dałam mu się nawet rozebrać!
Mówimy o zabiciu człowieka, Seth. On mimo wszystko nic w końcu nie zrobił… Może
chciał mnie tylko postraszyć?
- A myślisz, że chciał cię tylko
postraszyć? – spytał, patrząc jej prosto w oczy, kiedy dojechali na miejsce i
samochód zatrzymał się spokojnie na podjeździe. Pod jego czujnym spojrzeniem
nie była w stanie go okłamać.
- Nie.
- Więc coś jednak zrobił. Złamał zasady
gry. Mojej gry.
* * *
Stary, zapuszczony
dom przy końcu Westower Street wcale nie wyglądał zachęcająco, wyraźnie
odznaczając się na tle zadbanych posiadłości typowych mieszkańców przedmieść
Seattle, ale Seth widział już w życiu o wiele gorsze rudery. Dźwięk dzwonka z
głuchym echem toczył się po niewielkich pomieszczeniach. Brunet słyszał to
doskonale, ale choć nacisnął go już wielokrotnie, wciąż nie dotarł do niego
odgłos kroków, ani jakichkolwiek innych oznak, że szaro-brunatny dom nie stoi
tu całkiem pusty i to zaczynało go nieco niepokoić.
Mężczyzna odsunął się
od wejścia, ale zamiast odejść, podszedł tylko do najbliższego okna, zaglądając
do środka przez dawno nie czyszczone szkło. Pokój, który ujrzał, spełniał
zapewne zarówno funkcję salonu, jadalni jak i sypialni. Był – w porównaniu do
zewnętrznego wyglądu domu – stosunkowo czysty i zadbany. Bez zbędnych luksusów;
tylko stół, cztery krzesła, telewizor i kanapa, która przykuła jego uwagę na
dłuższą chwilę. Seth uśmiechnął się do siebie, nie mogąc uwierzyć, że tak
szybko zwątpił w swoje szczęście. Na starej, granatowej leżance pod przykryciem
z ciepłego puchu ktoś spał, co było wyraźnie widoczne, a ponieważ Nick mieszkał
sam – Seth był tego pewien, ponieważ sprawdził to wcześniej dokładnie, żeby nie
zastać żadnych przykrych niespodzianek – przedpołudnie bruneta zostało jednak
uratowane.
Musiało minąć jeszcze
kilka minut namolnego dzwonienia, ale w końcu do uszu mężczyzny dobiegły
satysfakcjonujące go odgłosy. Kilka ciężkich kroków i głośne przekleństwo.
Zaraz potem zniszczone drzwi stanęły przed nim otworem, a Nick, ten denerwujący
dzieciak, który ciągle plątał się przy jego zabawce, patrzył na niego z
mieszaniną zdziwienia i złości na swojej zaspanej twarzy.
- Seth? – spytał zachrypniętym głosem,
nie siląc się na przywitanie, a brunet momentalnie rozpromienił się jeszcze bardziej.
- O, więc mnie pamiętasz – odparł z
nieszczerym uśmiechem, który nie docierał do jego ciemnych oczu. – Świetnie.
Oszczędzisz mi nieco gadania.
- Pamiętam? – mruknął nieco zaskoczony.
– Widzieliśmy się wczoraj!
- A ile innych osób widziałeś wczoraj,
Nick? Nie, tu nie chodzi o to, jak dawno się spotkaliśmy, ale jakie wywarłem na
tobie wrażenie. – Oparł się wygodnie o futrynę, nie chcąc wpraszać się do
środka nieproszonym i cierpliwie poczekał na odpowiedź, ale ponieważ ta nie
nadeszła, postanowił jeszcze zagadać chłopaka, zanim ten nie obudzi się do
końca. – To zawsze tak działa – kontynuował. – Możesz myśleć o mnie dobrze,
źle… i – co najgorsze – możesz w ogóle o mnie nie myśleć. Gdyby tak było, nigdy
byś mnie nie zapamiętał. Może skojarzyłbyś twarz, nauczył się imienia, ale
nigdy nie byłbyś w stanie powiedzieć, jaki jest tytuł mojego ulubionego filmu,
nawet jeśli nawijałbym ci o nim całą noc.
- Przyszedłeś tu, żeby ze mną o tym
pogadać? – warknął.
- Nie, po prostu tak mi się nawinęło. Bo
widzisz, Nick, dla mnie ty właśnie jesteś takim kimś. Nikim. Nie jestem w
stanie cię zapamiętać. Rozpoznaję cię, rzecz jasna, kiedy idziesz w
towarzystwie Hope, ale gdybym, czysto hipotetycznie, spotkał cię kiedyś na
ulicy, nie miałbym pojęcia z kim mi się kojarzysz.
- Więc dlaczego stoisz przed moim domem?
- Bo jeszcze nie wpuściłeś mnie do
środka.
- I nie zamierzam.
- Nie? A powinieneś, bo przyszedłem
poważnie z tobą porozmawiać i nie będę robić tego tutaj.
Nick musiał nagle
poczuć się nieco gorzej, bo natychmiast zgiął się w pół i zaczął kaszleć, kiedy
tylko Seth z impetem wepchnął go do środka, z całej siły uderzając mężczyznę
tuż pod mostkiem, co musiało na dobrą chwilę odebrać mu oddech. Brunet
uśmiechnął się ponownie i wszedł spokojnie do środka, zamykając za sobą drzwi.
- Od razu lepiej. Ładne mieszkanko… -
Ominął skulonego przy ścianie chłopaka i wszedł do pokoju, który widział
wcześniej przez okno, rozglądając się. Nick pojawił się tam chwilę później. –
Fajny telewizor. Ile za niego dałeś?
- Czego ty chcesz?! – Kiedy Nick
próbował krzyknąć, jego głos okazał się jeszcze bardziej zachrypnięty niż
wcześniej. Seth spojrzał na jego żałosną postać, przygarbioną i – nie dało się
ukryć – przerażoną. Chłopak patrzył na niego wściekle, ale w duchu z pewnością
modlił się o litość i spokój. Cóż, mógł pomyśleć o tym wcześniej. Teraz było
już zdecydowanie za późno.
- Nie powinieneś mi oddać, Nick? –
spytał poważnie, patrząc na niego z góry. – Obudziłem cię, wtargnąłem do
twojego mieszkania, sprawiłem ci nieco bólu. A ty co, będziesz tak na mnie
patrzył i spokojnie ze mną rozmawiał?
- Mów o co ci chodzi i się wynoś! Nie
bawią mnie te twoje gierki – mruknął, prostując się i rzucając mu wyzywające
spojrzenie, co wcale nie było mądre, bo dzięki temu wydał się Sethowi nieco
bardziej interesującą zdobyczą.
- Nie muszę mówić, obydwoje wiemy, że
dobrałeś się do niewłaściwej dziewczyny.
- Do nikogo się nie dobierałem. Jeśli to
wszystko, co masz mi do zarzucenia, to możesz już sobie iść.
- Więc mnie wyrzuć. O to właśnie mi
chodzi – zaśmiał się, widząc zdziwienie na twarzy Nicka. – No pokaż, że masz
choć odrobinę jaj. Wywal mnie stąd. Złap za fraki i wykop za drzwi.
- Nie zniżę się do twojego poziomu.
- Och, a jednak zapowiada się prawdziwa
nuda. Miałem nadzieję, że będziesz zabawniejszy. – Pokręcił z niedowierzaniem
głową i nim Nick zdążył się chociaż zorientować, uderzył go pięścią prosto w
twarz, aż po pokoju rozległ się dziwny trzask przypominający dźwięk łamanej
kości. Nick zachwiał się na nogach, ale nie upadł. Ryknął coś głośno, ale Seth
nie zdążył dosłyszeć, co ma mu do powiedzenia, bo w ułamku sekundy powtórzył
cios, tym razem z drugiej strony. Ciało mężczyzny z całej siły uderzyło o ścianę
z kolejnym głośnym hukiem, który tym razem zagłuszył sam odgłos uderzenia.
Nick, wciąż nie do końca będący w stanie pojąć, co tak naprawdę się wokół niego
dzieje, splunął wprost pod swoje nogi ciemnoczerwoną krwią, na której tle
jaśniał jedynie jeden biały, wybity ząb. Przerażony i wściekły zakrył dłonią
usta, z których nieustannie wydobywała się nowa porcja ciepłej jeszcze posoki.
Ból, który zadał mu brunet musiał być całkiem spory. Nick wciąż wyglądał na
zamroczonego, ale powoli wracał już do siebie.
- Teraz mi oddasz? – spytał poważnie
Seth, rozcierając kostki prawej dłoni. – Nudzę się.
- Pierdol się!
- Ach, tak?
Dotychczas cały
palący ból skupiał się wokół twarzy Nicka, ale nagle coś się zmieniło.
Mężczyzna poczuł niespodziewanie, jak coś odrzuca go do tyłu i padł na ziemię,
czując świdrujący ból w całej klatce piersiowej i brzuchu. Omotany tym uczuciem
starał się nabrać oddechu, ale to nie było możliwe. Otwierał usta, rozpaczliwie
próbując napełnić płuca choć odrobiną powietrza, jednak jego ciało nie było mu
posłuszne. Tępy ból był wszędzie, zawładnął nim od miękkich tkanek brzucha,
które przed chwilą zostały zmiażdżone przez kolano nieproszonego gościa aż po
rozwaloną szczękę. Seth zbliżył się do niego i przewrócił go na plecy
niedelikatnym kopnięciem. Nick nie widział go wyraźnie, obraz był jakby
zamazany, ale oczami wyobraźni dostrzegał jak się uśmiecha.
- Co jest, słonko, nie możesz oddychać?
– zaśmiał się, nie słysząc odpowiedzi. – Lepiej do tego przywyknij.
Nick poczuł jeszcze
jeden cios, tym razem niżej, prosto w żołądek i skulił się natychmiast pod
porcją nieznanego dotąd bólu. Odzyskał dech w piersiach, ale miał ochotę
zwymiotować. W jego ustach znów zebrała się krew, której nie potrafił wypluć, a
oddychanie przez złamany nos było prawdziwą mordęgą.
- Wstawaj, szmato. Nie uszkodziłem cię
aż tak bardzo.
Nim mężczyzna zdążył
się zorientować, Seth zacisnął pięść na jego koszulce i pociągnął w górę na
wpół bezładne ciało. Nick musiał przypomnieć sobie, jak ustać na nogach.
Spojrzał w twarz tego psychola, w jego świecące radością, czarne oczy. Miał
ochotę go zabić. Nic nie dostarczyłoby mu teraz większej radości niż
zastrzelenie tego skurwiela.
- Czego ty chcesz?! W życiu
nawet nie dotknąłem tej twojej jebanej suki! – krzyknął, wyrywając się z
podtrzymującego go na nogach uścisku, ale nie upadł, jedynie cofnął się o krok.
- Nie powinieneś nazywać jej tak
brzydko…
- Czego chcesz?! - powtórzył.
- W tym momencie? Próbuję cię
sprowokować. Myślisz, że te dziecinne przepychanki to jedyne, na co mnie stać?
– Nick nie mógł dłużej patrzeć na ten kpiący uśmieszek, marzył wyłącznie o tym,
by zedrzeć go z przeklętej twarzy szaleńca. Nie myśląc nawet o tym, że właśnie
spełnia jedną z jego licznych zachcianek, zamachnął się z całej siły i uderzył
mężczyznę tak mocno jak tylko potrafił. Seth nie mógł się tego spodziewać, nie
unikał ciosu. Zachwiał się lekko, ale ustał na nogach. Jego głowa wykrzywiła
się na sekundę pod dziwnym kątem. Zaraz potem Nick został złapany za koszulkę i
mocno rzucony w tył przez przeciwnika. Zatrzymał się na uchylonych drzwiach do
łazienki, zsunął się po nich i upadł na zimne kafelki. Głowa pękała mu od
uderzenia w posadzkę, ale nie zwracał na to uwagi, widząc że Seth jest już tuż
obok. Podniósł się natychmiast i mimo niewyobrażalnego bólu starał się zadać
choć kilka celnych uderzeń. Seth miał jednak nad nim sporą przewagę. Tylko raz
nie udało mu się w porę zatrzymać jego ciosu.
Nim się zorientował, Nick z całej siły kopnął go w brzuch, a gdy się skulił, by
nabrać oddechu, kolano przeciwnika uderzyło prosto w twarz, zwalając go z nóg.
Seth upadł na podłogę, a Nick zatrzymał się na moment. Patrzył na niego dzikim
wzrokiem, dysząc ciężko. Jego oddech brzmiał niczym gulgotanie przez całą
nagromadzoną w ustach krew.
- Teraz się wyniesiesz?! – warknął przez
zęby, mając nadzieję, że brunet będzie już bardziej pokorny. Niestety ból
zdawał się tylko jeszcze bardziej go nakręcić i rozwścieczyć. Chłopak dojrzał
błysk w jego oczach tuż przed tym, jak Seth podniósł się zwinnie z podłogi i
rzucił się na niego, waląc ciałem Nicka prosto w przeszkloną kabinę prysznica.
Bezwładne niemal
ciało przeleciało przez szkło, rozdrabniając je na miliony małych, tnących
skórę drobin. Z wielkim łoskotem Nick wylądował w porcelanowym brodziku, uderzając
prosto w jego krawędź. Do uszu obydwu mężczyzn ponad przyśpieszonymi oddechami
wyraźnie doszedł chrzęst łamanych żeber i Nick zawył dziko, kuląc się na
miejscu. Krew spływała po odsłoniętej skórze wszędzie, gdzie cienkie szkło
zdołało go poranić, ale teraz pewnie nawet tego nie czuł. Seth był pewien, że chłopak
już nie wstanie – był na to za słaby. Przysiadł na brzegu wanny nieopodal i
wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Spojrzał w lustro. Choć nos piekielnie go
bolał, nie widział przestawionej kości. Obraz jednak zamazywał mu się lekko
przed oczami, więc być może po prostu nie był w stanie jej dostrzec.
- Chcesz wiedzieć, co tak
naprawdę mnie tu sprowadza? – rzucił w kierunku miotającego się z bólu Nicka, który
całej siły uciskał swój bok, jak gdyby żebra miały mu ewentualnie zaraz wypaść.
– Niepokoi mnie twoje zainteresowanie moją zabawką. Mam prawo się martwić, bo
skoro się koło niej kręcisz, to jest nas dwóch i – o dziwo – lalka może wybrać
nie tego co trzeba. – Przerwał, wyraźnie czekając aż Nick coś powie, ale ten
był zbyt zajęty radzeniem sobie z własnym bólem i cieknącą z ust krwią, której
nie nadążał wypluwać, by chociaż na niego spojrzeć. – Ty jesteś tym normalnym,
Nick, ja podobno mam w sobie coś z psychopaty. Idiotyczny zarzut. Tak czy
inaczej, na dłuższą metę Hope pewnie wolałaby spędzić życie z tobą i tu pojawia
się problem, bo ja wcale jeszcze nie znudziłem się moją zabaweczką... Dlatego przyszedłem.
Jestem tu, żeby cię zabić. – przerwał, widząc jak Nick nagle podnosi na niego
swój przerażony wzrok. – Tak po prostu. Pozbawić cię oddechu, pozbyć się z gry.
Ale teraz widzę też inne wyjście. Mogę dać ci drugą szansę.
- Proszę… - wycharczał ciężko i żałośnie
leżący w kałuży własnej krwi dzieciak, prawdopodobnie nie wierząc już, że ma
jakiekolwiek inne perspektywy poza zdaniem się na łaskę tego chorego faceta.
- O, podoba ci się mój pomysł?
Świetnie. W takim razie przedstawię ci swoje warunki. Oto jak będzie: zostawisz
Hope w spokoju. I nie, nie chodzi mi o to, żebyś przestał się do niej dowalać
albo z nią gadać. Masz zniszczyć wszelki kontakt. Jeśli usłyszę z twojej strony
jedno głupie „cześć” skierowane do niej albo zobaczę jeden durny uśmieszek w
odpowiedzi na jej przywitanie, umowa zostanie zerwana, a ja stanę się twoim największym
koszmarem. Będę cię dręczył i prześladował tak długo i tak często, jak tylko
najdzie mnie ochota. Ale będę cierpliwy, obiecuję. Bo widzisz, każdą twoją
próbę kontaktu z nią będę uważał za próbę odebrania mi tego, co moje. A skoro
tak, to pewnego dnia nauczę cię, czym jest prawdziwa strata. Jak obiecałem –
będę cierpliwy. Aż do momentu, kiedy któregoś pięknego dnia się o ciebie
upomnę. Zabiorę dzieciom ich ojca i żonie jej męża. Nie znasz dnia ani godziny.
Ilekroć zobaczysz na ciemnej ulicy zakapturzoną postać, będziesz pewien, że to
ja. Strach stanie się twoim najwierniejszym kompanem. Więc, pytam jeszcze z
grzeczności. Jesteś pewien, że nie wolisz szybkiej śmierci? – Uśmiechnął się,
widząc jak blady jest chłopak. Dokończenie tego, co zaczął zajęłoby mu teraz
ledwie chwilę. Mógłby poderżnąć mu gardło w sekundę, w jego kieszeni wciąż
leżał ukryty nóż. Chłopak nawet by się nie wyrywał… Ale Nick pokręcił przecząco
głową.
- W porządku, twoja decyzja. – Wzruszył
ramionami, wyrzucając wciąż żarzący się niedopałek na pokrytą szkłem posadzkę.
- Trochę się nagadałem, ty jesteś raczej milczący. Nieśmiałość jest nawet
urocza, ale jeśli chcesz dostać drugą szansę, musisz mi coś powiedzieć. –
Podszedł bliżej i nachylił się nad skulonym w agonii ciałem, mocno przyciskając
rękę do jego boku, aż Nick zawył z bólu jeszcze głośniej niż poprzednio. – Kto
szuka Hope?
Nick spojrzał na
niego swymi zapuchniętymi, czerwonymi oczami, wyglądał żałośnie. Seth puścił
go, ale nie odsunął się. Wciąż patrzył prosto na jego zakrwawioną twarz, w
każdej chwili gotowy złamać mu jeszcze kilka dodatkowych żeber. – Pytałem, kto
szuka Hope? – powtórzył, ale Nick pokręcił tylko głową, szykując się już na
nową porcję bólu.
- Nie mam pojęcia – zacharczał cicho,
ale zdaniem Setha wcale nie wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem.
- A już myślałem, że nasza zabawa się
skończyła – zaśmiał się.
* * *
Ciemna, zapuszczona
piwnica mocno kontrastowała z pięknie urządzonymi wnętrzami na wyższych
piętrach domu Alexa, ale to właśnie tutaj mężczyzna czuł się najlepiej. Patrząc
na stare, ceglane ściany, z których nigdy nie udało się tak do końca zmyć
zaschniętej krwi, widział swoje dawne lokum w samym sercu Basin City, spalone
niestety już wiele lat temu. Miał sentyment do takich miejsc. Przypominały mu
czasy, kiedy sam jeszcze bawił się w zadawanie bólu, zamiast zlecać to ludziom,
którzy robią to za pieniądze. Ci kretyni niczego nie rozumieją – myślał często
– robią to, żeby dostać trochę kasy, po czym wracają do swoich rodzin i
tygodniami próbują zapomnieć o tym, co zrobili. Nie widzą w tym ani krzty
zabawy. Nie widzą piękna, władzy, tej chorej zabawy w Boga. Nie zawsze chodzi o
szybką kasę. Czasem najlepszą nagrodą jest rozkosz.
Alex spojrzał na
swego syna, stojącego niepewnie nad drżącą ze strachu ofiarą. Miał wrażenie, że
sam Nigel też się trząsł. Jego dłoń trzymała broń niepewnie, choć nie pierwszy
raz. Patrzył na klęczącego przed nim chłopaczka z litością, a to bardzo nie
podobało się jego ojcu. Nie tak go wychowywał, nie takim chciał go widzieć.
- No dalej, Nigel. Zrób to – zachęcał
go, ale syn jedynie uniósł na niego ciemne, skupione oczy. Patrzył długo na
ojca, po czym znów spojrzał w dół, na chłopaka, który wyraźnie czymś Alexowi
podpadł. Nigel znał go z widzenia, nieraz mijał się z nim w drzwiach swojego
domu, kilka razy zamienili nawet kilka słów. Chłopak mógł mieć góra osiemnaście
lat, był zaślepiony i głupi, szukał wrażeń. Od tego się zwykle zaczyna. Teraz
klęczał na twardym betonie, z roztrzaskaną twarzą i dłońmi związanymi ciasno za
plecami. Płakał. Słone łzy spływały po jego sinej twarzy i kosmykach posklejanych
krwią włosów. Nigel widział już wielu, którzy błagali o litość, ale nikt
jeszcze nie trząsł się tak bardzo, że ledwo był w stanie utrzymać się w pionie
i nikt nie zanosił się szlochem tak żałośnie. Jego ojciec wydawał się w ogóle
nie zwracać na to uwagi. Był zimny i opanowany, nieco znudzony, co wyraźnie
dawał mu do zrozumienia. Czasami nawet Nigel go nie rozumiał, choć znał ojca od
maleńkości i Alex nigdy nie ukrywał przed nim, czym się zajmuje. Prawdopodobnie
od początku założył sobie, że syn przejmie jego spuściznę, a Nigel nigdy nie
protestował. Adrenalina, którą czuje człowiek mogący pociągnąć za spust,
odebrać lub darować komuś życie, wciąż była dla niego podnietą większą niż
cokolwiek innego na świecie, ale w niektórych momentach – takich, jak ten –
czuł się nieswojo. Zabijanie wrogów, albo kogoś, kto jest dla niego
jakimkolwiek zagrożeniem, tak, to miało dla niego sens. Ale co złego mógłby zrobić
komuś ten chłopak?
- Nigel, tracę cierpliwość. Rób, co
mówię! – wrzasnął na niego. Nigel odbezpieczył broń, a jego niedoszła ofiara
zawyła jeszcze głośniej, dławiąc się szlochem.
- To jeszcze dzieciak… - warknął ponuro
Nigel, nie patrząc ojcu w oczy.
- To dzieciak, który nam podpadł! Zrób
to. Jak, do kurwy nędzy, masz zamiar zabić faceta, który doskonale wie, jak się
bronić, skoro nie potrafisz zastrzelić tej gnidy podanej ci pod nos?!
- Seth to co innego. Nie znoszę go!
- I co z tego? Ręka ci drży jak
panience, twoja siostra by to lepiej zrobiła – zakpił, podchodząc bliżej i
patrząc synowi prosto w oczy. – Tak się upierałeś, żebym zostawił Setha dla
ciebie, a wyjdzie na to, że może i wystrzelisz, ale na pewno nie trafisz!
- Daj spokój, tato. Przecież to nie…
- Rozwal. Mu. Łeb – wycedził przez zęby
jego ojciec, a Nigel ponownie skupił swój wzrok na trzęsącym się, zapłakanym
nastolatku. Patrzył przez chwilę na jego czerwoną twarz i posklejane posoką
włosy, pełne udręki spojrzenie w jasnych oczach dziecka. Chciał odłożyć broń,
ale Alex patrzył na niego uważnie. Wycelował prosto w głowę chłopaczka i po
wygłuszonej piwnicy rozległ się huk strzału. Fragmenty czaszki i mózgu
wylądowały na posadzce, a zaraz za nimi osunęło się bezwładne, martwe ciało.
Nigel odłożył broń z niesmakiem, nie mogąc oderwać wzroku od otwartych, pełnych
przerażenia oczu teraz już martwego chłopaka.
- No – przerwał ciszę Alex. – Z bliska
nawet trafiasz. Zobaczymy jak poradzisz sobie z poważniejszym celem.
- Dlaczego nie mogę po prostu go pobić?!
– zapytał z oburzeniem Nigel, odsuwając się od swojej ofiary, kiedy płynąca po
podłodze krew dotknęła już niemal czubków jego butów. – Mógłbym pastwić się nad
nim kilka dni zanim by zdechł…
- No właśnie, kilka dni. To musi być
wykonane od razu, Nigel, zanim ktokolwiek się zorientuje.
- Więc nóż!
- Synu, proszę, bądźmy poważni. – Alex
zaśmiał się głośno, a chłopak spojrzał na niego, nie rozumiejąc powodu tego
nagłego rozbawienia. – Nie myśl, że cię nie doceniam, Nigel, ale ten dzieciak
już w piaskownicy posługiwał się nożem lepiej niż ty robisz to teraz. To brak
profesjonalizmu, nie wiedzieć nic o swojej ofierze. A jeszcze gorzej jest jej
nie doceniać.
- Nie mów o nim w ten sposób – warknął
zniecierpliwiony. – To zwykłe dziecko ulicy, nie żaden…
- Nigel – upomniał go ponownie. – Nie
wolno ci nie doceniać swoich wrogów. Nie będziemy ryzykować. Jeśli nie
potrafisz tego zrobić…
- Potrafię – odburknął.
- Więc lepiej, żebyś go trafił za
pierwszym razem. Inaczej cały swój testament przepiszę na Valene.
- Jasne.
Sądząc, że
konwersacja jest już skończona, Alex odwrócił się i prędkim krokiem wyszedł z
zimnego pomieszczenia, skinięciem głowy polecając jedynie jednemu z mężczyzn w
przejściu wyniesienie stamtąd ciała. Skierował się na górę, słysząc jakieś dziwne
szuranie nieopodal starych drzwi, przy których nikt się zwykle nie kręcił. Zza
rogu korytarza dostrzegł już tylko niską postać oddalającą się w pośpiechu, ale
nim zdążył zobaczyć, kto to jest, jego syn dogonił go i stanął z przodu,
ostatecznie zasłaniając mu obraz.
- Tato…
- Słucham – odparł z udawanym spokojem.
- A co z dziewczyną? – Alex uniósł w
zdziwieniu brwi, zastanawiając się przez chwilę, kogo Nigel ma na myśli, ale
już po chwili zrozumiał, że pytanie nie było aż tak niedorzeczne, jak mu się to
wcześniej zdawało. Mimo wszystko wzruszył jedynie ramionami, ponieważ w gruncie
rzeczy wcale go to nie obchodziło.
- To nie mój problem, co się z nią
stanie – odpowiedział. – Setha też nie. Już nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz