Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

32. Zimno jest odczuciem subiektywnym


         Są na świecie ludzie, którzy niczego nie oczekują od życia. Spora grupa, która już dawno przestała modlić się o lepszy byt. Kiedyś mieli marzenia i nadzieje, jak wszyscy, ale te są zawodne, a każda kolejna porażka boli bardziej i bardziej... Rani mocniej niż najostrzejszy nóż i zabija człowieka szybciej niż arszenik. Seth stracił swoją nadzieję już dawno, a może nigdy jej nie miał? Nie pamiętał. Ale lubił czuć. Lubił te momenty, kiedy opanowywała go złość, bo to jedyne uczucie, które jeszcze czasem było w stanie zawładnąć jego sercem i umysłem. Czuł swój gniew, niemal namacalnie. Miał wrażenie, że gdyby tylko chciał, mógłby go dotknąć, posmakować - wiedział nawet, co poczuje na podniebieniu. Metaliczny smak, podobny do krwi, tyle, że bardziej gorzki. Jego gniew miał kolor - czerwony - i różne kształty, w zależności od sytuacji. Miotał nim, panował nad jego ciałem. Prowadził go, każąc szukać ulgi, tak jak rytmiczne pchnięcia prowadziły go do spełnienia w czasie seksu. Czasem miał wrażenie, że jedynie te dwa pojęcia cokolwiek jeszcze dla niego znaczą - gniew i żądza. W tym momencie czuł je obydwie, połączone w jedność, strasznie silną. Mocniejszą niż wszystko, co kierowało nim do tej pory od bardzo długiego czasu.
         Kiedy przeszedł przez starą, skrzypiącą bramę szpitala, nie zawahał się ani chwili, w którą stronę powinien iść. Słyszał za sobą kroki, głosy i swoje imię, ale nie reagował. Wiedział, że jego znajomi szli tuż za nim, nie nadążając pewnie, albo nie chcąc się nawet postarać, a z nich wszystkich Chris krzyczał najgłośniej. Awanturował się i kłócił z pozostałymi dwoma, a w chwilę później złapał Setha za ramię, chciał go chyba zatrzymać. Brunet strzepnął jego dłoń niczym natrętnego robala, ale niemal natychmiast poczuł na swoich plecach tępy ból, gdy przyjaciel z całej siły rzucił nim o mijany akurat budynek. Tuż obok nich przemykały w pośpiechu samochody. Stan i Kevin stali niedaleko, wlepiając w nich swoje spojrzenia, a Chris trzymał go mocno, nie mając zamiaru odpuścić. Ale świat był w tym momencie tylko tłem, które ledwo widział zza zasłony swojej wściekłości. Ktoś odważył się tknąć jego własność. Jego własność zebrała się w sobie, by na to pozwolić. Lacey - jedyna kobieta, której dotąd ufał - zawiodła go, tak samo jak on nieraz zawiódł ją. Na ludziach nie powinno się polegać, bo ludzie są słabi.
 - Reaguj, kiedy do ciebie mówię, do kurwy nędzy! Możesz ignorować ich, ale nie mnie! - W głosie Chrisa słychać było pewność, tę cholerną pewność, której nie było w nim dawniej. Seth patrzył na niego i widział siebie - ten sam wyraz twarzy, który nieraz oglądał w lustrze, niższą, chudszą wersję siebie o blond włosach i jasnych oczach. Jasnych, jednak tak samo wściekłych.
 - Posłuchaj mnie...
 - Nie mam czasu - warknął, chcąc oderwać od siebie jego dłonie, ale nie potrafił. Wciąż był osłabiony po operacji i długim, zbyt długim śnie. Jego ciało nafaszerowano lekami niewiadomego pochodzenia, a pierś paliła go bólem przy każdym głębszym wdechu. Ale czuł coś. I nie chciał tego stracić, nie chciał pozwolić kumplowi mówić, bo doskonale wiedział, co ten ma do powiedzenia.
 - Spójrz na siebie, debilu, nawet nie jesteś w stanie mnie odepchnąć, a chcesz się pakować w samą paszczę lwa?!
 - Nikt poza mną nie bawi się moimi zabawkami. Jeśli teraz na to pozwolę, za chwilę każdy będzie je sobie pożyczał, kiedy tylko mu się spodoba.
 - A, więc o to chodzi? O twój święty honor? Ciekawe, co ludzie powiedzą, kiedy miasto obejdzie wieść o tym, jak to sam poszedłeś do Alexa i dałeś się zajebać, tak samo jak zrobił to Jared kilka lat temu!
 - Wstępujesz na grząski grunt, przyjacielu.
 - Ta, chuj mnie to obchodzi - warknął, w końcu rozluźniając uścisk, ale nie odsuwając się przy tym ani na krok, tak, żeby wciąż zagradzać Sethowi drogę. Brunet mógł go wprawdzie odepchnąć, ale gdyby naprawdę chciał to zrobić, jego przyjaciel leżałby na ziemi już dawno. Osłabiony czy nie, kiedy był wściekły, Seth miał pokłady siły, które pozwalały mu pokonać trzech takich jak Chris. - Odpuść tym razem - poprosił, ale Barlett tylko prychnął w rozbawieniu.
 - Więc co proponujesz? Mam leżeć w łóżku jak cipa, pozwolić Alexowi dotykać tego, co do niego nie należy, dobrowolnie podzielić się swoją własnością? Okazać słabość? Nie mogę, choćbym chciał, bo jej we mnie nie ma. To ta dobra strona bycia bezwzględnym skurwysynem. Jedyna rzecz, jaką zawdzięczam mojej pierdolniętej mamusi.
 - Daj spokój, to nie czas na...
 - Wiesz, co teraz czuję? Mam ochotę rozwalić Alexowi łeb, a to, że nie mogę tego zrobić, jeszcze bardziej pobudza mnie do działania. Chcę go zabić, tak po prostu, a potem skręcić lalce kark za to, że nie siedziała na dupie, kiedy jej kazałem! A jeśli będę musiał najpierw rozwalić ci ryj tylko dlatego, że stoisz mi na drodze... Cóż, będzie mi przykro, ale się nie zawaham. - Jego uśmiech i błysk w czarnych oczach nie pozostawiały złudzeń. Mówił prawdę, to było widać aż nazbyt wyraźnie. - Nie myślę logicznie. Gdyby tak było, wiedziałbym, że muszę wybrać tylko jedno. Albo rozerwę na kawałki Alexa, albo ją. Nigdy oboje.
 - Więc posłuchaj mnie, dopóki jeszcze cokolwiek do ciebie dociera. - Chris spojrzał na niego poważnie, zaciskając wargi, ale Seth wcale nie wyglądał na zainteresowanego tym, co ma do powiedzenia. - Biorę Alexa na siebie. Załatwię to, jakkolwiek będzie trzeba. Tobie pozostanie Hope. Przecież wiem, że wolisz zemścić się na niej!
 - Wiesz, zaczynam się zastanawiać, czy ty naprawdę tak bardzo martwisz się o moje zdrowie, czy po prostu chcesz pobawić się w wybawcę? Zabierzesz lalkę, dostaniesz jej wdzięczność, pewnie i jakąś nagrodę... No sam powiedz, czy ona nie przywiązała się do ciebie za bardzo? Jak myślisz, gdyby stała tuż obok nas przy jednej z tych awantur, kiedy rzucamy się sobie do gardeł... któremu z nas by pomogła?
 - Odbiło ci, Seth...
 - Wystarczyłby jeszcze jeden krok, jedna okazja... Ta byłaby świetna. Uwalniasz ją z rąk wielkiego, złego faceta, a ona wdzięczna rzuca ci się w ramiona, jak w tych kiepskich filmach...
 - Nie bądź śmieszny - warknął, starając się nie stracić swego opanowania, z czym miał wyraźne kłopoty i Seth bez problemu to dostrzegł.
 - Wracaj do domu, przyjacielu - ostatnie słowo wymówił niemal z obrzydzeniem. - Idź do Lacey i czekaj tam na mnie. Tym razem zwyczajnie cię ostrzegam, ale Chris... Lubię cię, naprawdę cię lubię, jesteś najbardziej lojalny z tych wszystkich gnojków, którzy sprzedaliby mnie za marne grosze, z tym, że jeśli raz dotkniesz tego, co nie twoje, to już nigdy więcej niczego nie dotkniesz. Zabrać mi lalkę? To jak odstrzelić sobie samemu łeb.
 - Nie chcę ci jej zabrać - powiedział prędko przez zaciśnięte zęby, nie spuszczając Setha z oczu ani na krótką chwilę, jak gdyby tylko szykował się na cios, ale brunet wcale nie miał zamiaru tracić teraz na niego swojej energii. Uśmiechnął się nieszczerze i ruszył krok naprzód, a Chris już bez wahania przesunął mu się z drogi.
 - Dokończymy tę rozmowę później, blondasku - rzucił przez ramię.
 - Nie dokończymy, bo cię tam zajebią, zobaczysz! I, kurwa, dobrze! Jak jesteś taki głupi, to sam się prosisz! - krzyczał, ale nikt go już nie słuchał. Seth zniknął za rogiem prędzej niż Chris skończył zdanie, a Stanley i Kev poszli w ślad za nim, nie oglądając się na przyjaciela. Blondyn odwrócił się prędko na pięcie i ruszył w stronę mieszkania Lacey, tej cholernej suki, która tak zdenerwowała Setha, że oberwało się, jak zwykle, jemu. Że też ta dziewczyna chociaż raz nie mogła zrobić tego, co do niej należy...
         Pokonał pół miasta tak prędko, że nawet nie zorientował się, kiedy dotarł pod właściwą bramę i ominął ją, dopiero kilka sekund później orientując się, że coś jest nie tak. Jego myśli krążyły wokół całej rozmowy z Sethem, tego, jak się uparł i wszystkiego, co mu zarzucał... Mówił poważnie? A może chciał go tylko zdenerwować i odstraszyć? Z Sethem nigdy nic nie wiadomo... Jego nastrój zmieniał się tak często, że nawet Chrisowi ciężko było czasem nadążyć.      Kopnął drzwi prowadzące na klatkę schodową, która jak zwykle powitała go zapachem zgnilizny. Stare zawiasy zaskrzypiały z wyrzutem, ale nie oponowały. Na korytarzu było niemal całkowicie ciemno. Lacey mieszkała na trzecim piętrze, ale jedyna żarówka świeciła na drugim, roztaczając po stromych schodach tajemniczy, żółtawy blask. Chris miał wrażenie, że prościej już byłoby poruszać mu się w całkowitej ciemności... Ten niespokojny, drżący krąg światła przyprawiał go tylko o zawroty głowy. Przed drzwiami Lacey było całkiem jasno, wyraźnie widział jej nazwisko na wizytówce i rysy w drewnie wyryte pewnie kluczem, nie wiadomo przez kogo i po co. Zwinął dłoń w pięść i już miał zapukać, kiedy do jego uszu dobiegł jakiś dziwny dźwięk, jakby świst, dochodzący zza jego pleców... Normalnie pewnie nawet nie zwróciłby na to uwagi, ale skoro ludzie Alexa mogli czaić się na niego w każdym kącie, dlaczego nie tutaj? Odwrócił się natychmiast, przywierając plecami do drzwi, ale światło docierało tylko na krok od wycieraczki, resztę korytarza spowijała ciemność, tym bardziej intensywna w porównaniu z blaskiem, który oświetlał jego. Ruszył pewnie przed siebie, chcąc poświecić sobie komórką, ale nawet nie musiał jej wyjmować. Kiedy tylko siedząca w ciemnym kącie postać zobaczyła jego wściekłą minę i ruch ręki sięgającej do kieszeni, musiała się przestraszyć, bo pisnęła niewyraźnie.
  - Chris, to ja! – Jej głos był zdecydowanie wyższy niż na co dzień, ale blondyn od razu rozpoznał, do kogo należy, choć nie mógł uwierzyć, że to prawda, nim niewysoka osóbka wysunęła się z ciemnej części korytarza, stając przed nim ze spuszczoną głową.
 - Hope?! Co ty tu...
 - W domu Lacey nikogo nie ma. Wyszłam i nie miałam dokąd wrócić...
 - Kurwa! Nie masz pojęcia, co narobiłaś! 

* * *

         Minęło już kilka godzin, a przy Beau nie zatrzymał się dotąd jeszcze żaden samochód. Było mu zimno, jego skóra stała się blada, a zęby nieustannie o siebie pobrzękiwały, ale pomimo tego nie ruszył się z pobocza, ślepo wierząc, że ktoś w końcu zlituje się nad dziwnym dzieciakiem spacerującym na skraju lasu w cienkim T-shircie i zarzuconej na niego bluzie przy nocnej, minusowej temperaturze. Kurtka Beau została w samochodzie, tak samo jak kilka innych jego rzeczy, jednak chłopak nie miał czasu się nad sobą użalać. Kiedy zadał pierwszy cios, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Absolutnie pochłonięty pocałunkiem Ray musiał naprawdę mocno się zdziwić, kiedy poczuł jak kościste kolano wbija mu się z rozpędem prosto w wątrobę. Jęknął głucho i skulił się, ale Beau niczego nie chciał zostawić przypadkowi. Zadał jeszcze kilka ciosów, chwilę napawając się łatwością, z jaką obezwładnił tego mięśniaka, po czym po omacku wyszukał kluczyki i gdy tylko otworzył drzwi, ruszył przed siebie, nie patrząc w tył. Biegł nieustannie przez ponad pół godziny i żywił nadzieję, że facet nie będzie miał ochoty go ścigać, bo gdy adrenalina przestała buzować w jego żyłach, nawet niezła kondycja nie była w stanie mu pomóc – gdy się zatrzymał, ledwo żył i z trudem łapał kolejne oddechy.
         Teraz czuł się już lepiej, minęło sporo czasu i był niemal pewien, że Ray pojechał szukać go na drogach prowadzących do Seattle. Pewnie nie spodziewał się, że Beau postanowi kontynuować swoją podróż, pomyślał raczej, że jego białowłosy towarzysz zadzwonił po któreś ze swych przyjaciół i spokojnie wrócił do domu, ale Beau nie mógłby tego zrobić. Nie tylko zresztą ze względu na brak zasięgu w swoim telefonie. Był już tak daleko, że teraz nie mógłby zawrócić. Choćby miał dojść do tego Basin City pieszo…
         Nagle jego telefon złapał zasięg, a Beau miał ochotę podskoczyć z radości i zrobiłby to na pewno, gdyby nie pulsujące z bólu mięśnie jego chudych nóg. Od razu wszedł w listę kontaktów, ale sam nie wiedział, do kogo mógłby zadzwonić, kto może mu teraz pomóc… Nim zdążył się zresztą zastanowić, jego telefon zawibrował, a na wyświetlaczu pojawiło się imię Ashley wraz ze zdjęciem uśmiechniętej blondynki. Beau aż wytrzeszczył oczy ze zdziwienia i usiadł na zimnej, oszronionej trawie, nie mogąc przestać gapić się na urządzenie. Przyjaciółka nie odzywała się od dawna – groziła, że ich znajomość dobiegła już końca – a teraz tak po prostu dzwoni do niego o tej porze?!
 - Słucham – wyszeptał w końcu, ledwie będąc w stanie wydobyć z siebie zachrypnięty, słaby głos, który w zasadzie w niczym nie przypominał już jego własnego. Chciało mu się pić. Jego gardło piekło za każdym razem, gdy próbował odkaszlnąć i mówienie było niemal bolesne.
 - Beau! Już się bałam, tak długo nie odbierałeś! – Poza przepełnionym ulgą głosem przyjaciółki, Benjamin słyszał w słuchawce jakieś niewyraźne szmery, ale nie chciał o nie pytać. Bardziej ciekawiło go, dlaczego Ashley postanowiła zadzwonić do niego akurat teraz. I to na trzeźwo.
 - Ash, wszystko okej?
 - Pewnie, że tak, Beau. Przygotowuję projekt na biologię. Zaraz położę się spać. A co u ciebie?
 - Ech… Nieźle. Poza faktem, że chyba złapałem już zapalenie płuc. Myślałem, że się do siebie nie odzywamy?
 - Wiesz, ja właśnie dzwonię w tej sprawie. – Usłyszał znów jej niepewny, ale jakby lekko podniesiony głos, a coś w oddali po drugiej stronie słuchawki załomotało głucho. – Chciałam powiedzieć, że ci wybaczam. No wiesz, tę akcję ze zdjęciami. 
         Jeszcze poprzedniego dnia Beau byłby pewnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, słysząc te słowa, ale teraz praktycznie do niego nie docierały. Był przemarznięty i czuł się coraz gorzej, w dodatku nie jadł i nie pił niczego od wczesnego ranka i naprawdę był zbyt przejęty zamartwianiem się o Hope, by dbać o swoje prywatne dramaty z Ashley. Obiecał sobie w myślach wynagrodzić jej to wszystko, kiedy wróci, ale teraz najważniejszym celem było dla niego dotarcie do przeklętego Basin City.
 - Ashley, to świetnie… - odparł, chociaż starając się brzmieć na zachwyconego tą wiadomością, ale z marnym skutkiem.
 - Tak, dosyć już tych wiecznych kłótni. Myślę, że powinniśmy na nowo zacząć się spotykać. No wiesz, we trójkę. Ja, ty i Hope… A skoro o tym mowa, wiesz, gdzie jest Hope? Od dawna nie ma jej w domu, zaczynałam się martwić. Nie odbiera moich telefonów, nie kontaktuje się… A ten projekt miałyśmy robić razem.
 - Ash, to ty nic nie wiesz?
 - Nie wiem o czym?
         Minutę później i kilkanaście kilometrów dalej, w domu blondynki, wyższy z jej oprawców właśnie odłożył słuchawkę, którą wyrwał z jej ręki tak prędko, jak tylko Beau zaczął mówić o obecnym miejscu zamieszkania Hope, a potem wydał z siebie głośny, zachrypnięty śmiech, do którego zaraz dołączyło wesołe pokrzykiwanie. Dwaj mężczyźni, którzy wciąż trzymali ją unieruchomioną w jednym miejscu, cieszyli się jak dzieci, oglądając adres, który udało im się zapisać ze słów jakiegoś Beau. Kimkolwiek ten gość był, okazał się bardzo przydatny. Mężczyźni odzyskali wiarę w siebie, za to Ash patrzyła na nich ze wstrętem, mając nadzieję, że teraz już sobie pójdą, że zostawią ją w spokoju i nigdy więcej o nich nie usłyszy. Rany na jej ciele paliły bólem. Pragnęła jedynie nałykać się leków przeciwbólowych i zasnąć z wiarą, że gdy się obudzi, to wszystko okaże się tylko złym snem. 
 - No, malutka, jednak miałaś dobry pomysł! - Jeden z mężczyzn zaryczał jej wprost do ucha, a ona prędko odwróciła głowę. – Blondynka, a główkę na karku ma! Wygrałaś parę dodatkowych dni życia, a może i nawet lat, jeśli cała sprawa zostanie między nami. – Uśmiechnął się złośliwie, głaszcząc ją po policzku.
 - Zostanie – obiecała.
 - Tak sądzę. Jesteś zbyt rozsądna, żeby rozpowiadać o tym na prawo i lewo, prawda? Przecież nawet gdyby nas zamknęli, to po nas przyjdą kolejni, a po nich następni…
 - Zrozumiałam – warknęła.
 - Dla twojej przyjaciółki nie ma już ratunku. Ale myślę, że jeśli mogłaby mieć ostatnie życzenie, to z pewnością chciałaby, żebyś ty pozostała przy życiu. Nie narażaj się niepotrzebnie…
 - Przecież mówię, kurwa, że nic nikomu nie powiem! – wrzasnęła i dopiero w tym momencie mężczyźni, śmiejąc się w głos, puścili ją. Nie miała siły wstać, ale z prawdziwą ulgą patrzyła, jak ci dwaj szykują się do wyjścia…
 - To było bardzo miłe popołudnie, panno Ashley. Och, no i wieczór. Trochę się zasiedzieliśmy. Z nikim nie wolno ci się kontaktować, dowiemy się, jeśli to zrobisz. – Dodał z naciskiem. – Do zobaczenia!


* * *

 - Hope, skoro i tak siedzimy tu sobie we dwójkę, czekając na wspólny wyrok… Będziesz mi miała za złe, jeśli cię o coś zapytam? To zostanie między nami.
Gdy Chris przerwał panującą w pomieszczeniu ciszę, brunetka była mu tak wdzięczna, że mogłaby odpowiedzieć mu na wszystko, byle tylko nie musieć dłużej uciekać wzrokiem od jego zdenerwowanej postaci. Odkąd Lacey wpuściła ich do mieszkania minęło już prawie pół godziny i Chris wydawał się uspokoić od tego czasu, ale ona wciąż czuła się głupio. Narobiła kłopotów i doprowadziła do awantury, a kto wie, do czego jeszcze. Nie przywykła do poczucia winy, to ona zwykle była tą najporządniejszą z towarzystwa, dziewczyną, której niczego nie można było zarzucić. I chociaż jej ciało niemal drżało z podniecenia na samą myśl o tym, co też może znaleźć w pakunku spod łóżka, którego dotychczas nie miała czasu otworzyć, nie czuła się najlepiej sama ze sobą.
 - Wal – odparła z uśmiechem, który stosunkowo szybko zniknął później z jej ust.
 - Jak to właściwie jest, pomiędzy tobą i Sethem? Wiem, że miałem już o tym nie wspominać, ale zwyczajnie jestem ciekawy. Jesteście rodzeństwem, w jakiś tam sposób. Nie przeszkadza ci to?
 - Oczywiście, że przeszkadza, Chris. - Hope odwróciła speszone spojrzenie, patrząc przez uchylone okno, które znajdowało się niedaleko. Mroźne, zimowe powietrze wpadało przez szczelinę wraz z poruszającym firanką wiatrem, a śnieg z parapetu powoli przedostawał się do pomieszczenia. Hope uśmiechnęła się do siebie, patrząc na białe, wirujące na niebie drobinki i wzięła głęboki oddech, nim pozwoliła sobie odpowiedzieć. - Kiedy się poznaliśmy, nie miałam pojęcia, że to on jest moim bratem. To był zbieg okoliczności... przynajmniej dla mnie. Seth wiedział od początku. - Jej głos zadrżał delikatnie, ale nie przestała mówić. - Myślę, że to był jakiś jego sposób zemsty... Na mnie albo na mojej mamie. A ja, mówiąc szczerze, dałam się w to wciągnąć. Za pierwszym razem przyszedł drugi, za drugim trzeci... Po każdym budziłam się rano z postanowieniem, że to koniec. Że dzisiaj już nie pozwolę mu nawet ze sobą rozmawiać. Ale Seth bywał uroczy, a ja byłam spragniona kogoś, kto dotrzymałby mi towarzystwa... Moi przyjaciele mieli swoje życie, faceta nie miałam już od jakiegoś czasu, mój były to dupek…
 - Większy niż Seth? - przerwał jej ze śmiechem blondyn, a Hope automatycznie odwzajemniła jego szczery uśmiech.
 - Nie, ale dzielnie go goni. Ciężko zresztą się z nim zrównać, prawda?
 - Ta... Więc mówisz, że Seth po prostu trafił na dobry moment?
 - Trochę tak. Miałam zły dzień, zły miesiąc, zły rok. Od dłuższego czasu zapisywałam w pamiętniku: Błagam! Niech się w końcu coś stanie! Chcę coś poczuć... obojętnie co! Ból albo rozkosz, nieważne. I nagle zjawił się Seth...
 - I dał ci oba.
 - No właśnie! Na swój sposób to było jak spełnienie snu, zastrzyk adrenaliny, którego cholernie wtedy potrzebowałam, bo miałam wrażenie, że życie jest nudne i monotonne, że nic mnie już w nim nie czeka, że niby jest dobrze i nie warto się nad sobą użalać, ale jest tak cholernie spokojnie... Miałam tego dość. Pewnie nie masz pojęcia o czym mówię, co? Ty i Seth nigdy nie narzekaliście na brak emocji...
 - Seth tak, ja jestem trochę... inny. – W tej chwili Chris wyglądał na wyjątkowo zakłopotanego, kiedy zaczął masować się po karku jedną dłonią, a w drugiej niespokojnie ścisnął leżący tuż obok telefon. Uśmiechał się przy tym nienaturalnie, a Hope była już pewna, że przyjaciele muszą mu to wypominać niemal nieustannie. To, że nie był taki jak inni. Miał wybór. - Moi rodzice są lekarzami, miałem spokojne, może nawet zbyt spokojne dzieciństwo. Urocza siostra, kochany starszy brat - niestety już świętej pamięci. Seth trochę mi go zastępuje, nawet jeśli jest ode mnie młodszy... Tyle, że tego się nie zauważa, bo on dłużej w tym wszystkim siedzi.
 - Rozumiem. Czy twój brat...
 - Niee, to nie było morderstwo, ani żadne mafijne porachunki - zaśmiał się. - Guz. Złośliwy.
 - Przykro mi...
 - Minęło już sporo czasu, a ja dalej nie wiem, co się na to odpowiada. - Wyjął z paczki papierosa, a fałszywy uśmiech zniknął z jego twarzy. - Chcesz?
 - Nie, dziękuję. Chris... Ciebie i Setha łączy coś szczególnego, prawda? Znaczy... Zwykła, męska przyjaźń tak nie wygląda...
 - Nie sypiamy ze sobą, jeśli do tego zmierzasz - przerwał jej ze śmiechem.
 - Tak to zabrzmiało?
 - Aha.
 - Nie, ja nie o tym... Chciałam tylko spytać, dlaczego Seth wszystkich ludzi na świecie traktuje jak szmaty... wszystkich poza tobą?
 - Cóż... Chyba mnie lubi – odparł wymijająco.
 - Nie musisz mi się spowiadać... Sorry.
 - Nie, nie przepraszaj, nie o to chodzi, po prostu ja i Seth... 
Przerwał nagle w pół słowa, słysząc dźwięk otwieranych drzwi za swymi plecami, ale nie musiał nawet się odwracać, by sprawdzać, kto przyszedł. Choć nie słyszał trzasku wejściowych drzwi, mógł się domyślić, że to najwyższa pora, by Seth już do nich dołączył. Głos jego przyjaciela doszedł go zresztą prędzej niż choćby zdążył się poruszyć, by nabrać pewności.
 - Gołąbeczki, jak zwykle razem... – zakpił. Był zły, a Chris nie musiał na niego patrzeć, by to zrozumieć i wcale się nie dziwił. Zagasił papierosa i spojrzał na Hope, ale ona chyba nie zwracała już na niego uwagi. Jej duże, błękitne oczy wpatrzone były w bruneta, szara koszulka, którą miała na sobie, mięła się posłusznie zaciskana w szczupłych palcach. Wyglądała tak niespokojnie, a z drugiej strony tak uroczo... Była przerażona, a Chris chciał jej powiedzieć, żeby się nie bała, że wszystko będzie dobrze, ale nie odważył się odezwać. - Przerwałem wam coś, laleczko? Jakąś ważną rozmowę? Och nie, poczekaj. Nie o to powinienem pytać. Prawdziwe pytanie brzmi: Co ty tu, kurwa, robisz?! - podniósł głos, a Chris odruchowo podźwignął się z miejsca, stając z przyjacielem twarzą w twarz.
 - Próbowałem się do ciebie dodzwonić, ale...
 - Udaję, że wcale cię tu nie ma, więc proszę, nie przeszkadzaj. - Podszedł do swojej lalki bliżej, zostawiając za sobą otwarte drzwi, co miało być chyba jakąś sugestią dla Chrisa, po czym spojrzał prosto w oczy swojej najnowszej zabawce. - Lalko, dlaczego nie śpisz? Nie posłuchałaś mnie i powinnaś teraz spokojnie spać. W kostnicy. Dlaczego oddychasz?
         Nie odpowiedziała. Jej ciało trzęsło się, a oczy były błyszczące. Tak mocno zaciskała zęby na dolnej wardze, że z pewnością czuła już na języku smak własnej krwi. Seth zbliżył się jeszcze i chwycił za kosmyk czarnych włosów, przez chwilę obracając go w poranionych palcach. Nie odezwała się. Przez cały czas jedynie patrzyła mu w oczy, a intensywność tego spojrzenia mówiła mu o wszystkim.
 - Seth, możemy pogadać? - Chris ponownie spróbował się wtrącić, ale nikt na niego nie spojrzał.
 - Spadaj stąd. Spieprzaj - powtórzył wyraźniej, nie widząc żadnej reakcji.
 - Dobra. Będę tuż za drzwiami... - rzucił w stronę Hope, po czym nie chcąc już dłużej się narażać wyszedł z pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Lalka nawet się nie poruszyła.
 - Nie zamierzasz mi odpowiedzieć? - Seth chciał pozwolić jej się wytłumaczyć, ale pokręciła przecząco głową. - Skoro tak, to ja ci coś powiem. Opowiem ci, jak spędziłem popołudnie, dobrze?
         W sypialni Lacey było ciemno, jedyne światło sączyło się z niewielkiej, blaszanej lampki przyczepionej do ramy podwójnego łóżka. Hope siedziała na ziemi, oparta plecami o materac, a Seth przykucnął tuż przed nią, tak że światło ledwo już do niego docierało. Pomimo tego zauważyła rozciętą szczękę i plamy krwi na jego koszulce. Część pochodziła pewnie z tej rany na twarzy, ale większość sączyła się spod opatrunku na klatce piersiowej. Szwy musiały popękać. Chciała go o to zapytać, ale Seth teraz już nie chciał jej słuchać.
 - Widzisz, ja i Alex niespecjalnie za sobą przepadamy, dlatego staram się ograniczyć wizyty u niego najbardziej jak się da. Ale tak się składa, że nie mogę, bo nagle zjawia się ktoś tak marny i niewiele warty jak ty i wpycha mnie prosto w jego paszczę!
 - Nie miałam pojęcia, że będziesz mnie tam szukał...
 - Stul pysk! Nikt nie pytał cię o zdanie, więc nie przerywaj, kiedy mówię! - Nim zdążyła się odsunąć, złapał jej kark i przysunął do siebie jej twarz tak blisko, że jedyne, co była w stanie zobaczyć, to jego ciemne, puste oczy, nawet nie wściekłe - raczej pozbawione emocji. Sekundę później musiał się uśmiechnąć, bo wokół nich utworzyły się delikatne zmarszczki. Ten uśmiech bynajmniej nie wróżył jednak poprawy jego humoru. - Jesteś taka ładna - powiedział cicho, gdy druga z jego zimnych dłoni znalazła się na policzku lalki. Pogłaskał kciukiem jej miękką skórę, po czym ujął ją za brodę, zbliżając do siebie jeszcze bardziej. Ich usta niemal się już stykały, a Hope nie miała jak odwrócić twarzy. W jego oddechu wyraźnie czuła woń alkoholu. - Sam nie wiem, czy chcę cię pieprzyć, czy zabić... 
 - Mam nadzieję, że ograniczysz się tylko do jednej z tych opcji... - szepnęła, a Seth rozluźnił uścisk na jej szczęce i przesunął dłoń z powrotem na policzek. Szorstkie opuszki jego palców przyjemnie ją drażniły... Nie miała pojęcia, dlaczego odczuwa jakąkolwiek, nawet tak nikłą przyjemność, gdy Seth patrzył na nią jak wilk na zbłądzoną owcę, ale nie potrafiła tak po prostu odsunąć od siebie tego uczucia.
 - Boisz się mnie, lalko? - spytał cicho, a ona pokręciła przecząco głową. - Dobrze. 
 - A ty? - wyszeptała spokojnie.
 - Słucham?
 - Bałeś się o mnie?
 - Lalko, błagam cię... Pohamuj tę swoją rozbuchaną wyobraźnię. Mylisz pojęcia. Nie chodziło mi o ciebie, nie rozumiesz? Gdyby cię porwali, skrzywdzili, zerżnęli, jak by to o mnie świadczyło?! Skoro cię posiadam, to na wyłączność. Nie zniósłbym myśli, że muszę zbierać resztki po tych cwelach..
 - Dobra, zrozumiałam - warknęła, wyraźnie niezadowolona z takiej odpowiedzi. - Ale ja się bałam. O ciebie. 
 - Na twoim miejscu modliłbym się raczej, żeby mnie zabili. Może na to nie wygląda, ale mam ochotę rozjebać ci łeb. A to, że siedzisz tak blisko krawędzi łóżka tylko jeszcze bardziej mnie kusi... - Chciała się odsunąć, ale jej nie pozwolił, zaciskając palce na gardle. - Dokąd to?
 - Puszczaj! 
 - Więc postanowiłaś się stawiać? W końcu. Zaczynałem się już nudzić.
 - Seth, załatwmy to szybko - warknęła przez ściśnięte gardło, zaciskając swoje małe dłonie na jego nadgarstku, mocno wbijając w niego paznokcie. - Albo mnie uduś, albo pobij, albo puszczaj. Twoja zabaweczka zaczyna sama nudzić się tą zabawą.
 - Moja zabaweczka jeszcze odszczeka te słowa. Co do jednego. - Uśmiechnął się, na moment zaciskając palce jeszcze mocniej, by zaraz potem odrzucić Hope na bok. Jej ciało upadło na podłogę z głośnym hukiem, jej krtań strasznie bolała i nie mogła powstrzymać kaszlu. Podźwignęła się na kolana i spojrzała na niego ponownie, kiedy spokojnie usiadł na łóżku, rozkładając się wygodnie. - Gdzie byłaś?
 - Kiedy?
 - Nie rób ze mnie kretyna, kurwa! Wtedy, kiedy szukałem cię u Alexa! Gdzie byłaś, do kurwy nędzy?!
 - Na dworcu - odparła szybko, spuszczając głowę. - Chciałam wrócić do domu.
 - Bez rzeczy? - zapytał już spokojnie.
 - Nie są mi potrzebne.
 - Więc dlaczego wciąż tutaj jesteś?
 - Zmieniłam zdanie.
 - Zła decyzja. - Jego śmiech był cichy, ale uderzający. Nie zdążyła nawet na niego spojrzeć, kiedy wyciągnął po nią ręce, złapał mocno w pasie i bez problemu przetargał z podłogi na łóżko, przytrzymując na nim wijące się ciało. - Wyjątkowo. Zła. Decyzja.

* * *


         Tej nocy Ashley jeszcze długo nie mogła zasnąć. Leżała sama, w ciemności, otoczona swymi myślami. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Odkąd mężczyźni wyszli, była jak otępiała. Blisko godzinę stała pod prysznicem, nim woda stała się lodowata, po czym wciąż naga i mokra przeniosła się na łóżko i nie mając siły nawet zamknąć oczu, patrzyła tępo w ścianę, próbując zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Kim byli ci dwaj? Czego chcieli od Hope i dlaczego szukając jej, przyszli akurat tutaj? Najważniejsze pytanie było jednak inne – co powiedział Beau, kiedy wyższy z drabów wyrwał jej słuchawkę i zaczął spisywać jego słowa w niewielkim notesie?
         Wiele lat temu, kiedy Ashley i Benjamin byli dziećmi, a Hope nie mieszkała jeszcze w Seattle, spędzali we dwójkę praktycznie cały swój wolny czas. Wszyscy śmiali się, że któregoś dnia z pewnością będą parą, chociaż przez chwilę, nim któreś wyląduje ze złamanym sercem i tylko jednej osoby na świecie nigdy nie bawił ten żart – silnej, stanowczej businesswoman imieniem Susan – mamy Ashley. Susan po rozwodzie chciała chyba zapewnić dzieciom zarówno matczyną miłość, jak i ojcowską dyscyplinę, bo zawsze trzymała je krótko. Nigdy nie podobało jej się, że jej córka bawi się po szkole z chłopcem z pobliskiego domu dziecka, bo z takich, to nigdy nie wiadomo, co wyrośnie i często wymyślała różne preteksty, byle tylko zatrzymać małą Ashley w domu. Ponieważ Susan była surowa, a ośmiolatka wolała bawić się niż uczyć, dziewczynka często dostawała kary z powodu złych ocen. Ash była jednak sprytna jak na dziecko i zazwyczaj potrafiła wyczuć, w jakim nastroju jest obecnie jej mama i czy naprawdę będzie tego dnia sprawdzać, czy dziewczynka uczy się w swoim pokoju na górze. Dlatego też opracowała wraz z Beau pewien szyfr. Kiedy widziała, że mama jest zmęczona i zapewne zaraz pójdzie spać, a Benji akurat dzwonił do drzwi, zbiegała na dół i ze smutną minką tłumaczyła mu po raz kolejny, że nie może wyjść się z nim pobawić, bo musi robić projekt na biologię. Dla Beau znaczyło to jedynie tyle, że musi poczekać pod jej oknem. Czasem godzinę, czasem pół. Kiedy mama Ashley zasypiała, dziewczynka schodziła na dół po drewnianej drabince porośniętej bluszczem, która była bardzo popularną ozdobą domów w tamtym okresie i mogła bawić się z Beau nim zapadł zmrok, by później wrócić tą samą drogą. Oczywiście wszystko skończyło się, kiedy Ash była już za duża i za ciężka na tak słabą konstrukcję i któregoś dnia szczeble złamały się pod jej stopami, ale i tak jeszcze przez wiele lat hasło „projekt na biologię” oznaczało dla ich dwójki kłamstwo. Nikt inny o tym nie wiedział, nawet Hope, choć zdarzało im się używać go w jej obecności. Ashley mówiła często o projekcie, kiedy kręcił się wokół niej facet, który jej się nie podobał, a wtedy Beau udawał jej chłopaka i razem spławiali natręta. Raz użyli tego nawet przeciw brunetce, kiedy naprawdę nie mieli ochoty na oglądanie po raz kolejny filmu, który wtedy uwielbiała, jakoś w szóstej klasie.
         I teraz, choć nie używali tego hasła już od wielu lat, Ashley pozostawało tylko modlić się, by Beau pamiętał o tym tak samo dobrze jak ona… Żeby skłamał.

* * *

         Zasnął. Po blisko półtorej godziny Seth nareszcie zasnął, a Hope długo jeszcze leżała nieruchomo, przytulona do jego nagiego ciała, nim odważyła się delikatnie wyślizgnąć spod ciężkiego ramienia, którym ją obejmował. Dotyk jego ciepłej skóry był uśmierzający, ale i straszny zarazem i miło było jej pozbyć się go chociaż na chwilę. Syknęła cichutko, czując pulsujący ból swego karku, ale nie zważając na to podniosła się prędko i w ciemności zsunęła się na podłogę, by w kącie za komodą znaleźć stary plecak podarowany jej przez Marie. Wyciągnęła go i zaczęła powoli otwierać zamek, ale jego dźwięk wydał jej się za głośny i przerwała od razu, odwracając głowę w stronę łóżka. Bała się, że Seth mógł się przebudzić. W dochodzącym zza odsłoniętego okna świetle widziała jak jego klatka piersiowa powoli unosi się i opada w równym, spokojnym rytmie. Podniosła się na drżących nogach i i spojrzała na jego twarz. Miał zamknięte oczy i wyglądał nad wyraz spokojnie, zupełnie nie tak, jak jeszcze przed godziną, kiedy krzyczał na nią i szarpał jej drobne ciałko, zaspokajając swoje żądze. Myślał pewnie, że karze ją w ten sposób, ale Hope uśmiechała się teraz do własnych wspomnień, uświadamiając sobie, jak przyjemna była to kara. Jeśli Seth gdzieś w swoich planach zamierzał zdeprawować grzeczną córeczkę swojej mamusi, z pewnością mu się to udało.
         Nie przestając się uśmiechać, Hope otworzyła plecak do końca i wyjęła z niego jedyną rzecz, która ją w tym momencie interesowała – niewielki pakunek w czarnej, foliowej torbie. Rozdarła ją, nie mogąc poradzić sobie z mocno zawiązanym węzłem i wysypała zawartość na podłogę, co chwilę spoglądając w stronę łóżka. Gdy Seth przewrócił się na bok, omal nie dostała zawału serca, ale mężczyzna musiał być zmęczony i spał wyjątkowo twardo.
         Na podłodze tuż przed nią leżał szereg starych, rozerwanych kopert, wszystkich zaadresowanych na jego nazwisko. Pismo rozpoznała od razu, ale ich zawartość była dla niej nieczytelna w tak słabym świetle. Wyjęła pierwszy list z brzegu i podeszła z nim do okna, gdzie było o wiele jaśniej. Ładne, pochyłe pismo jej matki powoli stawało się zdatne do rozszyfrowania. Widziała już datę sprzed kilkunastu lat i nagłówek na zszarzałym papierze. Powoli rozmazane słowa zaczęły nabierać sensu…

         Kochany synku,
nie jesteś nawet w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo za Tobą tęsknię. Myślę o Tobie w każdej wolnej chwili, ale jestem teraz daleko i nie mogę spotkać się z Tobą i zabrać Cię na spacer, jak kiedyś, czego niezmiernie żałuję. Podoba Ci się szkoła? Jestem pewna, że niedługo nauczysz się czytać i jeśli tylko tatuś przekaże Ci moje listy, zrozumiesz, jak bardzo jesteś dla mnie ważny. Ja też chodzę do szkoły, niedługo będę ją kończyć i zostanę panią adwokat. Nie mogę doczekać się dnia, w którym wrócę po Ciebie i zabiorę Cię do Seattle. Mieszkam teraz w takim dużym, dwupiętrowym domu z niewielkim ogródkiem, w którym chcę postawić dla Ciebie piaskownicę. Kto wie, może nawet uda nam się zbudować razem domek na drzewie?

         Hope przypomniała sobie o piaskownicy, która jeszcze do niedawna stała przy podjeździe, a była jej ulubionym miejscem zabaw z koleżankami, gdy jeszcze chodziła do podstawówki. I o domku na drzewie, który za domem zbudował dla niej tata. Deskami, które zostały po jego rozbiórce, teraz pali się w kominku, który stoi w sypialni mamy.

          Jestem pewna, że Ci się tu spodoba. Pokój na górze zarezerwowany jest dla Ciebie i
czeka aż rozstawisz tam wszystkie swoje zabawki.

         Jedyny pokój na górze zajęła ona, aż do momentu, kiedy drugi, mniejszy i mniej przytulny, przerobiono z pralni na jego prowizoryczną sypialnię rok temu.       

         Bardzo cię kocham, synku. Jestem pewna, że kiedy dorośniesz, zrozumiesz dlaczego musiało się tak stać i co nas rozłączyło na te lata. Sprawy dorosłych są o wiele bardziej skomplikowane niż Ci się wydaje, kochanie. Nie bój się, wszystko się jeszcze ułoży. Możesz zwrócić się do mnie w każdej sprawie, ja zawsze Ci pomogę. Jesteś moim jedynym, najukochańszym dzieckiem i tak pozostanie na zawsze, nieważne jak źle będzie pomiędzy mną i Twoim tatą. Kocham Cię, słoneczko, tylko na Tobie mi zależy w całym moim życiu. Modlę się, by dzień, w którym znów będziemy razem szczęśliwi nadszedł jak najszybciej.

 - Lalko? – Obcy w tym momencie szept dochodzący ze strony łóżka omal nie sprawił, że Hope krzyknęła w przerażeniu. – Co robisz?
 - Nie mogę spać… - odezwała się przez ściśnięte gardło, modląc się, by Seth na nią nie patrzył. Stała do niego tyłem, z twarzą zaraz przy zimnej szybie, a kartkę ze słowami swej matki trzymała mocno przy sercu. Inne listy leżały na podłodze, zaraz obok plecaka. Jeśli Seth podniesie się z łóżka i zapragnie do niej podejść, z pewnością poślizgnie się na którymś z nich… Odkryje, co robiła, gdzie była i co zabrała.
 - Wracaj do łóżka. Przez ciebie omal nie dostałem zawału… Śnił mi się jakiś pieprzony koszmar, a zaraz po przebudzeniu co jako pierwsze rzuca mi się w oczy? Ciemny zarys jakiejś kobiety na tle okna. Zanim się zorientowałem, że to ty, zdążyły mi przelecieć przed oczami wszystkie horrory, jakie w życiu widziałem. – Mówił dość cicho, ale jego swobodny ton był sporym zaskoczeniem dla Hope. Najwyraźniej cała złość zdążyła już z niego ulecieć i teraz Seth był w całkiem niezłym humorze. Takiego lubiła go najbardziej. Był… ludzki. Przynajmniej poniekąd. Dlatego na powrót zaczęła wierzyć, że ma jeszcze szanse, żeby choć na chwilę odwrócić jego uwagę i schować list. – Chodź spać, lalko.
 - Mam inny pomysł – szepnęła, starając się ukryć swoje zmieszanie. – Zamknij oczy.
 - Po co? Przecież tu jest ciemno jak w dupie…
 - Zamknij. – Odwróciła twarz w jego stronę, wciąż ukrywając trzymany mocno w dłoni kawałek papieru, ale z tej odległości nie widziała go na tyle wyraźnie, by zobaczyć, czy wykonał polecenie.
 - Już.
 - Zakryj dłońmi.
 - Lalko, daj spokój, o co ci…
 - No zrób to, proszę. To taki problem? – Tym razem wyraźnie widziała już ruch jego ręki w ciemności i prędko, po cichutku podeszła do rozłożonych na podłodze kopert, po omacku wciskając je do plecaka wraz z trzymanym wciąż kawałkiem papieru. – Nie podglądasz? – spytała, by zyskać jeszcze trochę czasu, po czym wsunęła wszystko pod szafkę i podeszła głośniej do łóżka tak, by słyszał jej kroki.
         Nim zdążył coś jeszcze powiedzieć, usiadła całkiem naga na jego brzuchu i poruszyła zachęcająco biodrami, na co on natychmiast się uśmiechnął.
 - Pomożesz mi zasnąć, Seth? – spytała słodko, uśmiechając się sugestywnie, gdy odsłonił oczy, pożerając wzrokiem jej szczupłe ciało. Ledwo widział je w tych ciemnościach, ale za to doskonale czuł, a to wystarczało mu w tym momencie do szczęścia. Hope pochyliła się nad nim, przez co jej biodra zjechały jeszcze niżej, tak jak oczekiwał i zatrzymała się dopiero, gdy czubki ich nosów niemal się stykały. Nagie, gorące ciała ocierały się o siebie delikatnie i bez pośpiechu. Drobne dłonie Hope zacisnęła na męskich ramionach, starając się ignorować szorstki dotyk opatrunku na swoich piersiach, po czym nachyliła się nad jego uchem, jednocześnie szepcząc i omiatając je ciepłym oddechem. – Zamęcz mnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy