Kiedy Seth kazał
jej zatrzymać się u Lacey, Hope sądziła, że gorzej już być nie
może. Nie dostrzegała absolutnie żadnych zalet w mieszkaniu z dziewczyną,
która nawet z nią nie rozmawiała, nie licząc paru uszczypliwości rzucanych od
czasu do czasu pod jej adresem. Niezwykle szybko przekonała się jednak, że to
nieprawda – jej nowe miejsce pobytu miało kilka plusów.
Blondynka była wyniosła i miała o sobie
naprawdę wysokie mniemanie, co skutkowało między innymi tym, że na każdym kroku
chciała pokazać ludziom, że nie wolno jej rozkazywać. I
chociaż Chris wyraźnie zaznaczał przy niej nawet kilka razy, że ma
mieć oko na lalkę Setha, Lacey nie robiła sobie z tego zupełnie
nic. Hope zastanawiała się nawet, czy blondynka miałaby jej za złe,
gdyby w tej chwili wyniosła się od niej i wróciła do mamy. Czy by to w ogóle
zauważyła? Zawiadomiłaby Setha? A może tylko wzruszyłaby ramionami,
zapytana o to, gdzie znajduje się jej nowa podopieczna i niewinnie odparłaby,
że przecież jeszcze przed chwilą gdzieś się tu kręciła?
Ale powrót do mamy nie wchodził w grę,
zwłaszcza, że Seth się przed tym ubezpieczył,
każąc Chrisowi zabrać jej telefon, dokumenty i pieniądze. Na początku
protestowała, ale kiedy blondyn obiecał, że odda jej wszystko następnego dnia,
kiedy tylko pokaże przyjacielowi, że to ma, ostatecznie zgodziła się na taki
układ. W tym momencie jednak jej plan zadzwonienia do matki, a przynajmniej do
Beau, odwlekł się w czasie i przez całą noc dziewczyna zastanawiała się, co w
takim razie może robić, korzystając z chwilowej niedyspozycji swojego pana
i władcy, jak zaczęła ironicznie nazywać go w myślach. Wystarczyło kilka
godzin, by wpadła na nowy, lepszy pomysł. Postanowiła zrobić coś, co miała w
planach już dawno, jeszcze przed całą aferą z Ann – w swojej głowie
nazywała to aferą, bo słowo samobójstwo wciąż nie
chciało przejść jej przez myśli bez przywoływania naprawdę przykrych myśli.
Miała zamiar poznać doktora Frankensteina – człowieka, który był odpowiedzialny
za narodziny potwora. Ojca Setha.
Następnego
dnia wstała bardzo wcześnie, wzięła prysznic, umyła zęby, związała włosy w
kitkę i nim Lacey zdążyła się obudzić, już jej nie było. Nie dbała o
to, czy ktoś ją tu później wpuści, czy na ulicy nie czekają kolejni złodzieje,
którzy tylko czekają by zabrać jej, cokolwiek miała przy sobie – czyli w tym
momencie nic, poza ubraniem. Liczyło się jedynie to, że teraz znała już drogę i
wiedziała, które to drzwi.
Pół
godziny później już do nich pukała.
* * *
-
Uważaj, prawie wpakowałbyś się komuś w tył auta... – warknął głośno Beau, gdy
jego znajomy ledwo wyminął jadący z normalną szybkością samochód. – Musisz
tak zapieprzać?
- Przypomnij mi, proszę – odezwał się rozbawiony kierowca – dlaczego ja
muszę tam w ogóle z tobą jechać?
- Po pierwsze dlatego, że masz prawie dwa metry wzrostu i ważysz mniej
więcej trzy razy tyle co ja – wyrecytował, nie mogąc się powstrzymać, by
jeszcze raz nie spojrzeć na ekranik telefonu.
- Prawda, mam trochę więcej niż trzydzieści kilo... – Mężczyzna
uśmiechnął się do niego, ale Beau zignorował tę uwagę.
- Po drugie, nie mam pojęcia w jakim stanie będę stamtąd wracał... Nie
wiem czy będę mógł chwycić za widelec, a co dopiero kierować samochodem.
A Hope swojego samochodu nie pożyczę, nie jestem samobójcą...
- Jesteś, skoro w ogóle się tam wybierasz.
- Chuj ci do tego – mruknął pod nosem, wysypując sobie na rękę jakieś
pastylki i szybko pakując je do ust nim kierowca mógł spojrzeć, co to takiego.
Zapił wszystko wodą i rozłożył się na siedzeniu, dopiero w tym momencie
dostrzegając na sobie wzrok Raya w lusterku. Wzruszył ramionami, ale
postawny blondyn najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić sobie tego pytania.
- Co to było?
- Głowa mnie boli – warknął. - Patrz na drogę, a nie na mnie.
- Kiedy ty jesteś o wiele ciekawszy...
- Świetnie. A jeszcze ciekawszy będę z rozwaloną głową albo jelitami na
wierzchu, kiedy już się rozbijesz. Błagam cię, nie zachowuj się jak
dzieciak. – Blondyn przewrócił tylko oczami, nie mając ochoty się sprzeczać, a
Beau podgłosił muzykę, starając się odprężyć. Właściwie do teraz nie
wierzył jeszcze, że rzeczywiście jedzie do Basin City. Nie miał nawet
pojęcia, kiedy się na to zdecydował. Zdawał sobie sprawę, że to niemal
samobójstwo przy porywczości Setha, który raczej nie odda
mu Hope po dobroci, ale pomimo wszystko nigdy nie mógłby spojrzeć na
siebie w lustrze, gdyby tak ją teraz zostawił. Tam działo się coś złego – był
tego pewien już w momencie, kiedy usłyszał w słuchawce głos bruneta, zimny i
nieprzyjemnie ironiczny. Zastanawiał się nawet, czy zrobił dobrze, ostrzegając
go przed policją. Jeśli to było porwanie, to może powinien zostawić sprawę
ludziom, którzy się na tym znają. Niestety Beau nigdy nie miał zaufania do
służb publicznych...
- Tu w lewo? – spytał nagle Ray, przerywając mu rozmyślania.
- Co? Ech... Wyglądam ci na mapę? Nie wiem... Chyba tak.
- Za późno. Zjedziemy na następnym zakręcie. – Uśmiech blondyna był
szeroki i niemal olśniewający, ale na sam ten widok Beau tylko się skrzywił.
- Nigdy tam nie byłeś? – spytał od razu.
- To nie jest najlepsze miejsce na wakacje.
- Więc dlaczego zgodziłeś się tam ze mną jechać?
- Bo dla bliskich osób trzeba być skłonnym do poświęceń, misiaczku.
– Ray zaśmiał się jeszcze głośniej, widząc grymas na twarzy kolegi.
- Beau, mam na imię Beau! – poprawił go niemal natychmiast. – Nie nazywaj
mnie „misiaczkiem”, gdybym chciał mieć słodkie przezwisko, znalazłbym
sobie panienkę...
- Och, nie przesadzaj, każdy lubi być rozpieszczany.
- Ja jestem już wystarczająco rozpieszczony, okej? Nie musisz mi jeszcze
dokładać – mruknął niezadowolony, ale blondyn prawdopodobnie postawił sobie za
punkt honoru, by doprowadzić go tego dnia do szału, bo kiedy tylko Beau
skończył zdanie, poczuł na swoim kolanie zaciskającą się, męską dłoń.
- Lubię sprawiać, że ci dobrze. – Głos Raya stał się odrobinę
niższy niż zwykle, a jego ręka wędrowała coraz wyżej po udzie białowłosego.
- Trzymaj rękę na kierownicy, okej? – Zepchnął ją, choć obawiał się, że
to go nie powstrzyma. – A jeśli chcesz, żeby było mi dobrze, to podkręć
ogrzewanie zanim zacznę szczękać zębami.
- Och, zimno ci? – zapytał z cwanym uśmiechem, ale Beau nie zdążył nawet
odpowiedzieć. – Poczekaj, skręcę w tę leśną alejkę i sam odpowiednio cię
rozgrzeję...
- Bardzo tandetny tekst – zaśmiał się pomimo swego zdenerwowania, ale
zaraz na jego twarzy pojawił się wyraz strachu. – Co ty
robisz? Ochujałeś?! Nie zjeżdżaj tam, jedź przed siebie! – wydarł się, ale
teraz już mógł sobie zdzierać gardło do woli, Ray nawet go nie słuchał.
- Daj spokój, Beau, nie bądź taki nieśmiały. No co myślałeś, że będę
robił za twojego kierowcę tak za nic?
Zaparkowali
gdzieś w lesie, a wszędzie wokół nich wciąż było ciemno i pusto, nie licząc
drzew, które tak wczesnym porankiem wyglądały naprawdę przerażająco. Beau
rozejrzał się dokoła, rozpoznając typowy leśny parking z drewnianym,
zdezelowanym stolikiem i zepsutym oświetleniem, zapewniającym
prywatność tirowcom „relaksującym” się tutaj podczas długich podróży
po kraju. Tabletki zaczynały działać, a korony drzew poruszać się całkiem jakby
były ludzkimi ramionami. Beau ocenił swoje szanse ucieczki na marne i szybko
złapał za telefon.
- Lepiej, żebyś go wyłączał, misiaczku. – Ray uśmiechnął się
sugestywnie, spoglądając na urządzenie, ale jednocześnie śledząc każdy ruch
młodszego mężczyzny. Białowłosy skrzywił się, nie mogąc przypomnieć sobie,
gdzie tak właściwie jest i do kogo mógłby zadzwonić, by go stąd zabrał. Jedno
było pewne – nie chciał dłużej przebywać z tym facetem. Był dziwny i zbyt wiele
od niego wymagał.
- Raczej nie – mruknął, po raz kolejny strącając dłoń ze swego uda. –
Dzwonię po kogoś, kto będzie wiedział, gdzie mnie zawieźć. Ty jesteś
beznadziejny, nawet nie masz pojęcia gdzie jest Basin City i jeszcze
żądasz, żebym się z tobą przespał, bo zaoferowałeś mi pomoc?!
- Tak to działa.
- Chyba w pornosach. Dotknij mnie jeszcze raz, a wybiję ci zęby,
przysięgam!
- Och, jaki waleczny. – Mężczyzna zaśmiał się głośno, po czym zgasił
silnik i rzucił kluczyki pod swoje nogi, by Beau nie był w stanie ich
dosięgnąć. Drzwi były zamykane automatycznie, więc teraz dzieciak musiałby
chyba wykopać szybę, żeby stąd wyleźć, a i to nie na wiele by mu się
zdało. Ray złapał go mocno za szyję, jednocześnie wyrywając telefon z
rąk, ale niewielka przestrzeń, którą mieli z przodu samochodu nie pozwalała mu
zbliżyć się tak bardzo, jakby tego pragnął. Beau zacisnął zęby, kiedy twarz
jego kierowcy znalazła się zdecydowanie zbyt blisko niego, ale nie odzywał się
i nie poruszał, jak gdyby w tej sytuacji ignorancja miała mu w czymkolwiek
pomóc.
- Tak się składa, że doskonale wiem, gdzie jest Basin City.
– Ray uśmiechnął się, widząc lekkie zmieszanie w jasnych oczach
towarzysza. – Wychowałem się tam, kochanie. I jestem naprawdę zdziwiony, że
nawet nie spojrzałeś na rejestrację samochodu, wsadzając do niego swój chudy
tyłeczek. Czyli to prawda, że ludzie mieszkający na przedmieściach są tak samo
ufni jak naiwni?
- Dosyć tego, otwieraj drzwi.
- Oto jak będzie, piękny. Przejdziemy teraz na tylne siedzenie i będziesz
udawał, że naprawdę podoba ci się to, co robisz, a potem zawiozę cię dokładnie
tam, gdzie chcesz. Masz moje słowo, a ja jestem bardzo honorowy.
Beau wyjrzał ponownie
przez okno, ale poza szarością poranka niczego tam nie było. Później przeniósł
swój wzrok na kierowcę i zmierzył go spojrzeniem z góry na dół. W klubie, gdzie
się poznali, wydawał mu się całkiem przystojny, ale teraz nie potrafił
zrozumieć, jak bardzo musiał być zamroczony alkoholem, by tak sądzić. Nie to,
żeby nigdy dotąd nie zdarzyło mu się spać z kimś, kto mu się nie podoba, ale
dotąd zawsze robił to dla zaspokojenia żądzy, a nie dla pozyskania czegoś dla
siebie i czuł się jak dziwka, nawet jeśli poświęcał ciało nie dla siebie, ale
dla swojej przyjaciółki. Hope nie była bezpieczna w Basin City, Seth może
i okręcił ją sobie wokół palca, ale z pewnością nie dla dobrych celów. Musiał
coś kombinować. Tu chodziło o jej bezpieczeństwo...
W
jednej chwili na twarzy białowłosego mężczyzny pojawił się uśmiech, tym razem
nieśmiały i wciąż lekko przestraszony. Ray zauważył go natychmiast i
puścił jego kark, delikatnie wiodąc dłonią w dół kręgosłupa po wystających
żebrach. Beau przestał się rzucać, a to był dla niego dobry znak.
- Mogę ci zaufać? – zapytał cichutko, a blondyn uśmiechnął się, wsuwając
dłoń pod jego bluzkę.
- Jestem zły, ale słowny. A ty naprawdę mi się podobasz – odparł, a jego
oczy płonęły żądzą.
- Świetnie. – Rozluźnił się i tym razem już sam nachylił się, by
pocałować tego mężczyznę. Poczuł na sobie jego niecierpliwe ręce i uśmiechnął
się przez pocałunek, gdy Ray pochylił się nad jego ciałem...
* * *
Mężczyzna,
który otworzył jej drzwi, wyglądał na odrobinę zdziwionego wizytą, ale
to Hope była z ich dwójki bardziej zaskoczona. Ze wszystkich tych
strzępków rozmów, które odbyła z Sethem na temat jego ojca, rysował
jej się obraz starego, opryskliwego mężczyzny, który rzadko jest trzeźwy i
prawie dla nikogo nie jest miły. Chciała zobaczyć faceta po czterdziestce w
brudnych dresach i z butelką piwa w ręce, ale tak się nie stało. Tom był
szczupłym, wysokim mężczyzną w średnim wieku, ubranym niezobowiązująco – w
T-shirt i dżinsy, ale nie jakieś stare i rozciągnięte, czy śmierdzące
stęchłym alkoholem. Jego zdziwienie mogła tłumaczyć tym, że pewnie nieczęsto
miał gości o tak wczesnej porze, a już zwłaszcza nie przychodziły do niego
młode dziewczyny z przerażeniem w oczach, przynajmniej od momentu, kiedy
wyrzucił z domu swojego syna. Wyrzucił. No właśnie. Nie mogła o tym zapomnieć.
Facet wprawdzie wyglądał na miłego, ale wiedziała, że taki nie jest. Uderzył
kiedyś jej matkę. Bił jej brata. Stworzył potwora, którego ona próbowała teraz
uratować. Nie był dobry.
- Mogę w czymś pomóc? – spytał umiarkowanie uprzejmie, gdy dziewczyna
przez dłuższą chwilę się nie odzywała, jedynie w oniemieniu go obserwując. Jego
gęste włosy przyprószone były siwizną, tak jak i kilkudniowy zarost,
a na twarzy widać było kilka zmarszczek i niewielkich blizn, ale ciężko było
zaprzeczyć, że kiedyś musiał być bardzo przystojnym mężczyzną. Nadal
był. Hope nie mogła uwierzyć w to co widzi.
- Pan Tom...? – znów zacięła się, zdając sobie sprawę, że wciąż nie zna
jego nazwiska. Na drzwiach nie było tabliczki i jedynie fakt, że siedziała już
w mieszkaniu tuż obok utwierdzał ją w przekonaniu, że Seth właśnie
tutaj kiedyś mieszkał. Mężczyzna wyglądał na jeszcze bardziej zaskoczonego jej
dziwnym zachowaniem. – Ojciec Setha? – dodała, nie słysząc odpowiedzi.
- Ojciec Setha – powtórzył, wyraźnie tym rozbawiony. – Nie,
dziewczynko, już nie. Jeśli go szukasz, nie wiem gdzie jest. I nie chcę mieć
już z tym gnojem nic wspólnego. – Jego głos brzmiał poważnie, był niski i
przejmujący. Nie czekając na odpowiedź swojego gościa, Tom chciał zatrzasnąć
drzwi, ale Hope w ostatniej chwili postanowiła nie pozwolić się zbyć
tak łatwo i wsunęła stopę pomiędzy nie a futrynę. Jeśli jest taki
jak Seth, zmiażdży mi kości – powiedziała do siebie w
myślach. – A jeśli nie, nigdy nie wybaczę sobie, że byłam już tak
blisko i nie spróbowałam...
- Co ty wyprawiasz, dziecko?!
- Nie szukam Setha, wiem, gdzie on jest. Leży w szpitalu –
powiedziała prędko, nie odnotowując zdziwienia na twarzy mężczyzny. – Byłam
pewna, że pan o tym wie.
- Nie, nie wiem – zaprzeczył szybko, zbyt szybko. – Nic mnie nie
interesuje, co się z nim teraz dzieje. Zaćpał się?
- Został dźgnięty nożem przez pana sąsiada – wyjaśniła, choć wciąż
wydawało jej się, że to niepotrzebne, że ten człowiek doskonale zna całą
sytuację. – Ktoś zadzwonił po karetkę i jestem pewna, że był to pan.
- To była kobieta – odparł.
- Więc jednak wie pan o tym co nieco.
- Słuchaj dziewczyno, nie wiem, o co ci chodzi. Po co do mnie
przychodzisz?! Jesteś z policji, z gazetki szkolnej, sprzedajesz ciasteczka?
Proszę, streszczaj się, za chwilę wychodzę do pracy.
- Mogę panu towarzyszyć?
- Co? – warknął, zbity z tropu.
- W drodze do pracy. Możemy porozmawiać w drodze do pana pracy? –
Właściwie sama nie do końca wiedziała, dlaczego o to zapytała. Chciała
przekonać się, że facet nie kłamie? Że w ogóle jakąś pracę ma? A może tylko
bała się wejść do tego mieszkania i spacer w miejscu publicznym wydawał jej się
bezpieczniejszą opcją? W tym momencie jej myśli mieszały się ze sobą. Miała
tyle pytań, ale ojciec Setha nie wydawał się chcieć odpowiedzieć na
ani jedno z nich. Był zły i stawał się coraz bardziej uszczypliwy odkąd
wypowiedziała w jego obecności imię syna. Może powinna była rozegnać to
inaczej?
Nim
zdążyła porządnie zastanowić się, co tak właściwie chce osiągnąć, a odpowiedź z
ust zaskoczonego mężczyzny jeszcze nie padła, z wnętrza mieszkania doszło ją
przyjemne dla ucha nucenie. Jakaś melodia – wesoła i skoczna, rozniosła się po
korytarzu, z każdą sekundą stając się coraz głośniejsza, a w chwilę później
obok Toma w drzwiach pojawiła się młoda kobieta ubrana w za dużą
męską koszulę i spodnie z dresu. Jej włosy spięte były niedbale w wysoki kucyk,
a na twarzy nie wydać było śladu makijażu. Wyglądała, jakby tu mieszkała, a
przynajmniej czuła się tutaj bardzo dobrze. W przeciwieństwie do Toma, od
razu uśmiechnęła się szeroko i dopiero wtedy Hope zauważyła u niej
brak dwóch zębów i od razu pomyślała, że Tom mógł być za to odpowiedzialny. A
może wcale nie? Może to był... Seth?
- Dlaczego każesz dziewczynie stać na korytarzu, Tom? – spytała mężczyzny
z uśmiechem, popychając drzwi swoją drobną rączką i otwierając je w ten sposób
na oścież. Hope przez chwilę się zawahała, ale kiedy oboje usunęli
się z progu, by mogła wejść, postanowiła zdobyć się na odwagę i wkroczyć do
tego dziwnego mieszkania. Chwilę później drzwi zatrzasnęły się za
jej plecami z głuchym łoskotem, a przez jej ciało przeszedł zimny
dreszcz. Seth też był w podobnej sytuacji, kilka dni temu, tylko w
mieszkaniu naprzeciwko – przypomniała sobie. Wszedł do niego wierząc, że
dostanie swoje rzeczy, a potem wyniesiono go stamtąd z nożem wbitym w pierś. Na
samą myśl ponownie się wzdrygnęła.
- Kawy, herbaty? – Kobieta miała śpiewny głos, taki radosny, że aż
niepasujący do wszystkiego, co Hope widziała i słyszała dotychczas
w Basin City. Nie była zbyt ładna, ale miała bardzo przyjemne usposobienie,
przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na swój sposób Hope czuła nawet
ulgę, że macochą Setha nie jest kobieta spokojnie nadająca się na
rozkładówkę gazety dla panów, ale zwykła dziewczyna z odstającymi uszami i
brązowymi piegami zdobiącymi odrobinę zbyt szeroki nos, może jedynie trochę za
młoda jak dla jego ojca. Brunetka nie mogła jednak zrozumieć, dlaczego
dotychczas o niej nie słyszała? Dlaczego Seth nie wspomniał ani
słowem, że oprócz ojca w mieszkaniu jest ktoś jeszcze?
-
Poproszę wodę, jeśli można – odpowiedziała uprzejmie, zdając sobie sprawę, że
to najlepsza opcja – dostanie ją natychmiast i będzie w stanie wypić jednym
łykiem, jeśli cokolwiek wyda jej się podejrzane, w przeciwieństwie do gorących
napoi. Kobieta skinęła głową, pod nosem szepnęła, że oczywiście, po czym
zniknęła za starymi drzwiami. Tom stał tuż przed nią, patrząc dziko prosto w
jej oczy.
- Kim ty jesteś? – zapytał wprost, a dziewczyna nie zamierzała tego
ukrywać.
- Hope Barlett. – Wyciągnęła do niego dłoń i choć sądziła, że zostanie
przez niego zignorowana, Tom uścisnął ją mocno i stanowczo. –
Córka Sheryl – dodała.
- Adoptowana córka – poprawił ją, ale Hope nie miała mu za złe,
więc uśmiechnęła się tylko grzecznie, zastanawiając się, czy kobieta w kuchni
przygotowuje teraz ciasteczka, by ją nimi poczęstować, czy wsypuje arszenik do
jej napoju.
- Tom, jesteś dzisiaj wyjątkowo nieuprzejmy. – Blondynka skarciła go,
przechodząc przez korytarz do drugiego pokoju z trzema szklankami wody, a
słowo wyjątkowo nie mogło przestać obijać
się Hope po głowie jeszcze przez chwilę. – Proszę, wejdź. Nie wygląda
tu najlepiej, ale jest gdzie usiąść i porozmawiać. Zaraz uprzątnę te
butelki, musisz nam wybaczyć, wczoraj Tom miał urodziny i zaprosiliśmy z tej
okazji kilku przyjaciół...
Hope weszła
do pokoju powoli, niepewnie, przepuszczona w drzwiach przez ojca swojego
oprawcy. Prawdziwy gentleman – zakpiła jej podświadomość, ale
postanowiła ją ignorować. Pokój był niewielki i brunetki w ogóle nie zaskoczył
jego wystrój, bo Ann miała identyczny salon, jedynie inny komplet
wypoczynkowy i mniej mebli, ale nawet układ się zgadzał. Stary telewizor
wyświetlał jakiś serial, ale blondynka szybko go wyłączyła. Kanapa była
poplamiona, właściwie wyglądała niemal jak w łatki, za to fotele były całkiem w
porządku. Hope zajęła jeden z nich i rozejrzała się uważniej. Nic nie
kojarzyło jej się tu z Sethem, zupełnie nic. Przez chwilę zastanawiała się
nawet, czy na pewno trafiła do odpowiedniego mieszkania. Nagle
zapragnęła zobaczyć jego pokój – sypialnię, w której spędził większość życia, w
której spał jako dziecko, dorastał, do której przyprowadzał swoje pierwsze
dziewczyny... Dziewczyny czy lalki? Dopiero w tym momencie doszło do niej, o
kim tak naprawdę myśli i zaczęła się obawiać, co mogłaby znaleźć w jego pokoju.
Kajdanki przyczepione do ramy łóżka, żeby unieruchamiać swoje „zdobycze”?
Zdjęcia byłych ofiar, jego wcześniejszych lalek? Coś, co uderzyłoby w nią
jeszcze bardziej?
- Po co przyszłaś? – spytał Tom bezceremonialnie,
ale Hope przygotowana była na o wiele gorsze powitanie, więc przyjęła
to bez żalu, nie tracąc pewności siebie.
- Seth mnie o to poprosił – skłamała bez mrugnięcia okiem, co
wywołało ogólną wesołość i nawet blondynka, do teraz zachowująca się jak jedna
z tych miłych kobiet, które zawsze chętnie zaproszą cię na herbatę i pogadają o
głupstwach, w tym momencie nie powstrzymała się od kpiny.
- Seth... poprosił? – zaśmiała się perliście, zakrywając
dłonią usta.
- Cóż, powiedzmy, że raczej nie miałam prawa się nie zgodzić – odparła,
uśmiechając się niewinnie. – Chciał, żebym wzięła stąd rzeczy, których nie
zdążył jeszcze zabrać. – Kolejne kłamstwo. Miała nadzieję, że brunet nie zdążył
jeszcze opróżnić swojego pokoju do gołych ścian i nie wyjdzie na jaw, że sama
to wszystko wymyśliła, ale gospodarze nie wyglądali na zaskoczonych, więc chyba
coś tu jeszcze zostawił. Nie wiedziała tylko, jak
wytłumaczy Sethowi, dlaczego ma jakąś część jego prywatnej własności, ale
nad tym miała zamiar zastanowić się później. Teraz nie było na to czasu.
- Zwykle przychodził sam – odpowiedział Tom, a blondynka pokiwała głową.
- Jest w szpitalu, mówiłam.
- A ten jego pożal się Boże przyjaciel? Nie mógł przyjść?
- Okej, wszyscy wiemy, jaki jest Seth, proszę pana. Jego decyzje
rzadko są logiczne, przynajmniej dla nas, ale skoro chciał, żebym to ja tutaj
przyszła, to widocznie miał powód. Być może wszyscy inni byli zajęci, może
chciał mnie czymś zająć, żebym nie plątała się pod nogami, nie wiem – przyznała
i chyba widziała na twarzy siedzącej przed sobą pary coś w rodzaju zrozumienia.
– Robię tylko co mi każą.
- Jak dobra, młodsza siostra?
- Tak. Długo się starałam, żeby zabrał mnie do Basin City i
obiecałam mu za to, że będę posłuszna. Seth lubi posłuszeństwo, więc
się zgodził. – Och, tyle kłamstw. Zaraz się w tym wszystkim poplątam
– obawiała się w myślach, ale na jej twarzy rysował się poważny
profesjonalizm. Ci ludzie jej nie znali, nie musieli wiedzieć, że w środku jest
roztrzęsioną, pełną obaw dziewczynką z dobrego domu, która zastanawia się, czy
zaraz ktoś nie wbije jej noża w plecy, gdy tylko się odwróci. Wątpiła,
by Seth cokolwiek o niej powiedział, więc mogła grać ile wlezie.
Tylko jak przy tym wszystkim dojść do sedna sprawy?
- Zastanawiam się tylko – Tom przerwał jej, za co była mu niemal
wdzięczna. – Dlaczego chciałaś iść razem ze mną do pracy, skoro to, po co
przyszłaś, znajduje się tutaj?
- To prywatna sprawa, przy okazji przykrego obowiązku – nie zawahała się,
ale upiła ze szklanki łyk wody, by dać sobie czas na poukładanie myśli i
uspokojenie coraz wyższego z nerwów głosu. – Chciałam porozmawiać o pana synu.
- Nie mam syna – warknął i tym razem jego młoda partnerka nie zganiła go
za nieuprzejmość.
- Właśnie o tym chciałam pogadać. Dlaczego wyrzucił go pan z domu...
- Posłuchaj...
- Moment, nie skończyłam zdania – uniosła głos, po chwili jednak milknąc,
jakby próbowała za to przeprosić. – Proszę dać mi dokończyć. Moje pytanie
brzmi: dlaczego wyrzucił pan go z domu dopiero teraz? Albo akurat teraz?
- Bo moja cierpliwość zwyczajnie się skończyła! Próbowałem wychować go na
normalnego człowieka, ale ileż można?! Moje prośby i groźby...
- Prośby, groźby i pięści, czy nie tak? – przerwała mu ponownie.
- Och, błagam, co ty próbujesz mi tu wmawiać?! Prawie każdy za dziecka
dostał niejedno lanie i jakoś żyją, są normalni, może normalniejsi niż gdyby
ich rodzice im na wszystko pozwalali!
- Lanie, to naprawdę dobre określenie? – spytała, choć tego nie było w
jej planach. Chciała sprowokować tego człowieka do mówienia, ale teraz nie
chodziło już tylko o wyciągnięcie z niego informacji. Hope ogarnęła
wściekłość. On naprawdę uważał, że nie zrobił nigdy nic złego, jest pewien,
że wychowywał Setha, podczas gdy ze słów jego syna wychodziło
zupełnie coś innego! Jak miała teraz uwierzyć któremuś z nich?!
- Próbujesz mnie pouczać?! Ile ty masz lat, żeby...
- Tom, spokojnie. – Blondynka próbowała ponownie się wtrącić, ale nikt
nie zwracał już na nią uwagi.
- Był tu u pana niedawno, kiedy byłam już w Basin City i
widziałam, że kiedy wrócił, miał rany na ciele i siniaki! Dalej uważa pan, że
to zwykłe lanie?! Wychowywanie dwudziestolatka?!
- Och, powinnaś zobaczyć, jak po tym słodkim, rodzinnym spotkaniu
wyglądał Tom! – Tym razem blondynka zdobyła już jej zainteresowanie.
- Więc pani przy tym była?
- Oczywiście, że byłam, ale nie mogłam się nawet wtrącić, bo znowu bym
dostała!
- Znowu?
- Ten gówniarz z roku na rok stawał się bardziej bezczelny, rozumiesz? –
Tom odezwał się na nowo, głośnym, niskim, przenikliwym głosem, który bardzo
przypominał jej Setha, gdy się zdenerwował. – Nie muszę ci się tłumaczyć,
ale skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, za co wyleciał z domu, to proszę bardzo!
Podniósł rękę na Marie, a ja na to nie pozwolę!
- Tom, skarbie... Ja....
- Cicho, Marie – przerwał jej natychmiast, wstając
z miejsca. – Ten kawał gnoja nie zasługuje na niczyje współczucie! Może
teraz, kiedy wiesz, co się stało, sama to zauważysz! Marie starała
się być dla niego jak matka i co jej z tego wyszło?! Po prostu się martwiła,
kiedy nie wracał do domu przez tydzień, nawet nas nie powiadamiając! Nie
zrobiła nic złego! Zobaczysz, on tak samo rzuci się na twoją matkę, na ciebie,
na każdego, kto stanie mu na drodze do jego własnej przyjemności! I chuj mnie
to obchodzi, naprawdę! Niech robi co chce, ale z dala, kurwa, ode mnie!
Zabieraj jego graty – warknął, otwierając na oścież drzwi do sąsiedniego
pokoju, który zapewne kiedyś był sypialnią jego syna. – Zabieraj wszystko, co
zostało, resztę spalę, kiedy tylko wrócę z pracy, przysięgam! I przekaż mu, że
ma się tutaj więcej nie pokazywać, bo za każdym razem wróci stąd z przestawioną
szczęką! Nie jest już moim synem!
- A czy pan kiedykolwiek był dla niego ojcem? – spytała cicho Hope,
przerywając tę tyradę gniewu.
- Miałem problemy w życiu, okej, nie przeczę. Ale nie tobie się będę z
tego tłumaczył, zresztą nikomu nic, kurwa, do tego! Żona ode mnie odeszła,
zostawiła mi to diabelskie nasienie, a ja próbowałem zrobić wszystko, żeby
któregoś dnia wyrósł z niego normalny, porządny człowiek! Ja potrafiłem się
pozbierać – on nawet nie chciał spróbować! A teraz jest już za późno!
Jeśli Sharon chce próbować, proszę bardzo, przejedzie się tak szybko,
jak my wszyscy!
- Sheryl – poprawiła go po cichu Hope, a on spojrzał na
nią zdziwiony.
- No to Sheryl – wzruszył ramionami. – Jestem spóźniony.
Zabieraj co chcesz i wracaj do swojego idealnego brata, skrzywdzonego przez
złego tatusia i okropną macochę! I nie zapomnij, co masz mu przekazać – warknął
na odchodne i nie żegnając się wyszedł z pokoju, a już po chwili do obu kobiet
dotarł głośny trzask drzwi. Blondynka poprawiła się niespokojnie na swoim
miejscu i odkaszlnęła znacząco, a Hope jednym łykiem dopiła swoją
wodę i podniosła się z miejsca. Kobieta poszła zaraz za nią.
Kiedy
weszła do sypialni Setha, poczuła się odrobinę zawiedziona, a na
pewno zdziwiona tym co zastała. Pokój był absolutnie zwyczajny, nie
wyróżniał się niczym wśród wszystkich męskich sypialni, jakie widziała do tej
pory. No, może wyglądał na odrobinę bardziej zniszczony. Na białych ścianach z
odpadającym tynkiem rzeczywiście, jak mówiła Ann, było pełno śladów po
zagaszanych papierosach, oprócz tego były puste. Do Hope dotarło po
chwili, że tuż za tą ścianą mieszkała kiedyś dziewczyna, która zatykała uszy i
liczyła do tysiąca, gdy słyszała, jak Seth bezczelnie zdradza ją z
jakimiś panienkami i zrobiło jej się ogromnie przykro. Starając się odegnać od
siebie te myśli, otworzyła pierwszą szafkę. Blondynka nie spuszczała jej
z oczu, ale nie odezwała się ani słowem.
Na
półkach prawie nic już nie leżało. Hope nie wiedziała, co powinna
zabrać, więc postanowiła wziąć po prostu wszystko, co jeszcze tu zostało. Kilka
ciuchów, jakieś płyty, książki... Zeszyty szkolne mogła sobie chyba darować.
Otworzyła jeden z nich i w jakiś sposób uderzyło ją, że Seth był
kiedyś normalny – chodził do szkoły, jak każdy, wychodził gdzieś z kolegami,
któregoś dnia pewnie po raz pierwszy się zakochał... Jego dom wyglądał na
biedny, okej. Ojciec miał problemy z alkoholem, ale wyglądało na to, że już z
tym skończył. Miał macochę. Młodą, ale całkiem normalną, jak zdążyła
wywnioskować. Miał swój pokój. Swoje rzeczy. Tylko on sam był... nie tak
zwyczajny jak inni chłopcy.
- Więc to pani zadzwoniła po pogotowie? – spytała na głos Hope, choć
wcale nie miała zamiaru. Blondynka zmieszała się chyba, dziewczyna widziała ją
tylko kątem oka, bo większą uwagę przywiązywała do szkolnych
zeszytów Setha i jego pisma obok niecenzuralnych rysunków na
marginesach... To było takie normalne, takie niesethowe.
- Usłyszałam krzyk zza ściany. Nie mogłam nie zareagować, nie
jestem taka. – Seth krzyczał?
-
Nawet po tym, jak panią uderzył? – Teraz podniosła na nią wzrok i nie
spuszczała go, odkładając zeszyt po omacku na kupkę rzeczy, które postanowiła
wziąć ze sobą.
- Lepiej z nim już? – zmieniła temat.
- Tak, myślę, że wyjdzie lada dzień. Dłużej z nim tam nie wytrzymają... –
dodała pod nosem i ku swemu zdziwieniu usłyszała cichy śmiech jego macochy.
- To miłe, że tak się pani nim interesuje, chociaż nie był dla pani
zbyt... dobry.
- Tak, nieważne. Pójdę przynieść ci jakąś torbę na te wszystkie rzeczy.
Jeszcze wody?
- Nie dziękuję – odparła z uśmiechem, zastanawiając się,
jak Seth mógł ją kiedykolwiek uderzyć, była taka miła...
Kobieta
zniknęła z zasięgu jej wzroku, a Hope wróciła do pakowania. Czuła się
dziwnie, przebywając w pokoju, do którego nigdy nie powinna wchodzić i na
dodatek szperając po nieswoich szafkach, ale skoro powiedziała A, musiała
powiedzieć też B, nawet jeśli Seth miał ją za to później zabić. To
był najwyższy czas, żeby przestać zastanawiać się, co on pomyśli, co zrobi i
zacząć działać, bo reakcje Setha zawsze są nieprzewidywalne i
kto wie, czy w ogóle się za to wkurzy. Może nawet nie zauważy, że coś przybyło
w jego torbie? W końcu póki co nie znalazła nic poza ciuchami, a zeszyty
postanowiła zatrzymać dla siebie samej. Jemu nie będą już potrzebne.
Otwierając
wszystkie szafki, czuła się jak złodziej, ale nie mogła przestać. Za każdym
razem bała się też, co może znaleźć, ale nic dotychczas jej nie zaskoczyło.
Typowe rzeczy typowego faceta. Wszystko, co ciekawe, musiał zabrać stąd już
wcześniej... Hope sama nie wiedziała, czy to, co czuje to ulga, czy
zawiedzenie. Pomimo wszystko chyba chciała znaleźć coś, co mogłoby dać jej na
niego haka, ale po raz kolejny pokrzyżował jej plany.
Nagle,
wiedziona jakimś dziwnym przeczuciem, że przecież coś musiało tutaj
zostać nawet po porządnym przeszukaniu pokoju przez ojca Setha,
postanowiła poszukać głębiej. Wyjrzała przez drzwi, ale blondynka jeszcze nie
wracała, więc niewiele myśląc zajrzała pod łóżko. Pusto. Pomacała ręką
przestrzeń pod szafą – nic. Sprawdziła, czy aby na pewno żadna
szuflada nie ma podwójnego dna, czy półki są rzeczywiście tak głębokie, jak
powinny, ale znowu pudło. W końcu wsunęła dłoń pod materac i niemal
podskoczyła, czując pod palcami folię. Złapała za nią i z trudem uniosła
materac jeszcze wyżej, by po chwili wyjąć spod niego czarną, starą reklamówkę z
czymś płaskim w środku. Chciała ją otworzyć, ale w tym momencie usłyszała kroki
z drugiego pokoju i przerażona włożyła pakunek pod bluzę, modląc się, by
niczego nie było widać, a folia nie zaszeleściła w niewłaściwym momencie.
- Przyniosłam ci mój stary plecak, możesz go zatrzymać.
– Marie uśmiechnęła się do niej uprzejmie, kładąc go obok ułożonych
na kupce rzeczy. – Zostało tylko tyle?
- Tak, myślę, że Seth zdążył zabrać stąd wcześniej wszystko,
czego potrzebował.
- Większość spakowałam mu do auta, kiedy ojciec odesłał go do was.
Chciałam, żeby mógł się tam zaklimatyzować, ale mogłam się domyślić, że jego
rzeczy w niczym tu nie pomogą. On potrzebuje do życia czegoś zupełnie
innego.
- Czego? – spytała cicho, kończąc wpakowywać rzeczy.
- Adrenaliny. Domyślam się, że Seattle było dla niego zbyt
zwyczajne, dlatego wrócił tutaj.
- Nie wrócił – sprzeciwiła się Hope, ale po chwili straciła pewność.
– Jesteśmy tu tylko chwilowo...
- Skoro tak mówisz. – Marie uśmiechnęła się ponownie, po czym
odprowadziła ją do drzwi. – Miło było cię poznać, Hope.
-
Panią również.
* * *
Sheryl mocno
ściskała w dłoni kieliszek wina, czekając aż ktoś po drugiej stronie w końcu
podniesie słuchawkę, ale najwyraźniej nikt nie kwapił się, by śpieszyć jej z
pomocą. Odkąd powiedziała operatorowi te magiczne sześć słów, zaczęła być
ignorowana i jako dorosłej, pewnej siebie pani adwokat, bardzo jej się to nie
podobało. Nie, to nie jest nagły wypadek. Po co w ogóle to
mówiła?! Oczywiście, że to był nagły wypadek, tu chodziło o życie i zdrowie jej
córki! Pewnie, to nie jest tak istotne jak sprawy ludzi, których właśnie
napadają włamywacze albo którzy czekają na pomoc w płonących domach, umierają
na zawał na podłodze własnej kuchni i tak dalej, ale do cholery, ile takich
przypadków może dziać się akurat w tym samym czasie, w okresie tych pieprzonych
dziesięciu minut?!
- Komisarz Elizabeth Tessie, posterunek policji w Seattle,
słucham? – Sheryl odetchnęła z ulgą i łyknęła jeszcze wina.
- Nazywam się Sheryl Barlett, moja córka zniknęła z domu,
podejrzewam, że została uprowadzona.
- Od jak dawna jej nie ma?
- Od... – Kobieta zaczęła przeliczać dni w myślach, ale było ich tak
wiele, że nie dała rady określić dokładnej liczby. Wino i rozpacz mąciły jej w
głowie. Powinna była wiedzieć takie rzeczy i czuła się źle jako matka, że nie
zna odpowiedzi na pierwsze, proste pytanie. Co będzie z kolejnymi?! Może
powinna się rozłączyć, skoro nawet nie wie, od jak dawna nie ma z nią córki? To
niedorzeczne. – Od około miesiąca – odparła w końcu.
- Od miesiąca? Dlaczego więc nie dostaliśmy zgłoszenia wcześniej? –
Policjantka była wyraźnie zdziwiona.
- Dopiero teraz zrozumiałam, że to może być porwanie.
- Ile lat ma pani córka?
- Dwadzieścia.
- Dwadzieścia? – Tym razem oprócz zdziwienia w głosie kobiety po drugiej stronie
linii dało się wyczuć delikatne rozbawienie. – Ma pani jakieś podejrzenia, kto
mógł ją porwać?
- Mój syn.
- Och... Przepraszam, czy pani mówi poważnie?
- Proszę posłuchać! Jestem w tym mieście szanowaną panią mecenas,
wypraszam sobie insynuacje, jakobym miała żartować z nieszczęścia własnego
dziecka! Trzeba ją odnaleźć, Hope może być w niebezpieczeństwie! Mój
syn jest nieobliczalny, mógł jej zrobić coś złego! Prawdopodobnie przetrzymuje
ją gdzieś wbrew jej woli, nie ma ich tam, gdzie mieli pojechać, sprawdzałam
to!
- Proszę pani, z całym szacunkiem, nie uważa pani, że dwudziestoletnia
kobieta jest w stanie czasem robić rzeczy, o których zwyczajnie nie chce
powiedzieć swoim rodzicom? – zasugerowała, a Sheryl już chciała coś
odpowiedzieć, czując się bezpodstawnie pouczaną, ale kobieta nie dała sobie
przerwać. – Dostajemy kilkanaście zgłoszeń o zaginięciu tygodniowo z
czego tylko kilka na miesiąc rzeczywiście okazuje się poważne. Dzieci czasem
znikają, a zwłaszcza dwudziestoletnie dzieci. Być może podała pani niewłaściwy
adres, bo chciała zażyć trochę wolności. A brat porywający swoją siostrę...
Przepraszam, ale to nawet brzmi odrobinę niedorzecznie, nie uważa pani?
- Proszę w tej chwili połączyć mnie z kimś bardziej kompetentnym! –
przerwała jej krzykiem.
- Pani Barlett, proszę się położyć, przemyśleć to wszystko i przyjść
do nas jutro, żeby przedstawić jakiekolwiek dowody, inaczej nie jestem pani w
stanie pomóc. Widzi pani, pani córka jest pełnoletnia i w świetle prawa nie
możemy jej poszukiwać, jeśli nie popełniła żadnego przestępstwa.
- Ona nie, mój syn popełnił! Porwał ją.
- Ma pani jakieś dowody?
- Tak, esemesy! – odparła natychmiast.
- Od niego?
- Od niej. Ale wiem, że są fałszywe, jestem pewna, że to on je
pisał!
- Pani Barlett, proszę wybaczyć mi szczerość, ale pani język się
plącze, a pani podejrzenia nie są oparte na żadnych dowodach. Proszę się
przespać. – Język się plącze... bezczelność! To tylko trochę
wina. – Niech pani przyjdzie do mnie jutro, dobrze,
pani Barlett? Jeśli pani córce rzeczywiście grozi niebezpieczeństwo,
oczywiście się tym zajmiemy.
- Pieprz się – warknęła, odrzucając słuchawkę, po czym natychmiast
wybuchnęła płaczem, którego nic nie mogło już powstrzymać – ani nadzieja, że
będzie dobrze, ani wino, które na moment pozwalało nie myśleć i zasnąć, ani wir
pracy, w który rzuciła się odkąd w jej domu pojawił się niechciany syn. Po co w
ogóle się w to pakowała?! Biedna Hope. To wszystko jej wina...
* * *
-
Ty, stary, czy to nie trwa już trochę za długo? – Stan niepokoił się coraz
bardziej, nieustannie podchodząc do okna w małej szpitalnej sali i wyglądając
zza niego w oczekiwaniu na kogoś, kto wyda mu się
podejrzany. Chris drzemał w kącie, wykończony już wieczną wartą przy
łóżku kumpla, a Seth próbował skupić się na jakichś lecących w
telewizji bzdurach, ale bezskutecznie. Swoich kolegów, których wcześniej
zmusił, żeby tu z nim siedzieli, teraz nawet nie zauważał, za to cały czas
spoglądał na szafkę obok łóżka, na której leżał wyłączony telefon Hope,
przeklinając samego siebie za pomysł, żeby jej go odebrać. Gdyby miała go przy
sobie, mógłby przynajmniej pobawić się nią pisząc durne wiadomości – rozrywka
może z tego była średnia, ale zawsze jakaś. Po raz kolejny przejrzał spis
numerów w swojej własnej komórce, ale nie znalazł nikogo, do kogo chciałby
napisać. Wszystkie dziewczyny były nudne i przewidywalne, poza tym po jednej
wiadomości znów męczyłyby go tak długo, aż nie zmieniłby numeru, a wcale nie
miał zamiaru tego robić. Popołudnie i wieczór ciągnęły się mu niemiłosiernie.
Nienawidził szpitali.
- Seth, mówię, kurwa, serio, dlaczego jeszcze po ciebie nie
przyszli? – dopytywał Stanley, ale brunet po raz kolejny go zignorował.
- Może nie mają zamiaru – wtrącił się Kevin, który dotychczas
siedział cicho, grając na komórce w jakąś grę o bardzo denerwującej ścieżce
dźwiękowej. – Może chcą go ukarać jakoś inaczej.
Na
te słowa Chris przestał udawać, że śpi, podniósł głowę i spojrzał
na Setha znacząco, ale ten od razu się odwrócił. Stan wzruszył tylko
ramionami, dalej oglądając widok za oknem, ale Kev momentalnie
zauważył, że coś jest nie tak. Od razu wyłączył swoją grę i spojrzał na
kolegów, czekając aż ktoś coś powie. Chris pierwszy przerwał
ciszę.
- Myślisz, że mogą chcieć dorwać... lalkę? – W ostatniej chwili opanował
się, żeby nie wymienić jej imienia.
- Nie wiedzą o niej. – Seth wzruszył ramionami, ale sam nie
wyglądał na przekonanego własną odpowiedzią. – Skąd mieliby wiedzieć?
- No, niby nie mogą...
- Ann o niej wiedziała – podrzucił od razu Kevin, wbijając
w przyjaciół zaciekawione spojrzenie swoich zielonych tęczówek. Miał nadzieję,
że w końcu zacznie się coś dziać, że zacznie się akcja. Nudził się. Ileż można
siedzieć i bezczynnie czekać aż cokolwiek się stanie?! Że Seth był
unieruchomiony, to rozumiał, ale dlaczego oni wszyscy musieli być razem z nim?
To jakaś prywatna zemsta ich samozwańczego szefa? „Ja leżę
w szpitalu, to wy też się pomęczycie”, czy co?!
- Ann nie żyje – przypomniał mu od razu Chris,
a Kevin spuścił głowę, zawiedziony.
- Ja jebię... – skomentował krótko i wszyscy na chwilę zamilkli.
-
O kurwa – Chris podniósł nagle wzrok, patrząc przed siebie jakoś
nieprzytomnie i przez kilka sekund w ciszy układał coś w swoich myślach,
zupełnie nie zwracając uwagi na Kevina i Stana, którzy wpatrywali
się na niego w oczekiwaniu. Seth wprawdzie się na niego nie gapił,
ale był równie zniecierpliwiony.
- Wiesz, jak wszyscy uwielbiamy twoje „o kurwa”, ale czy
mógłbyś łaskawie wydusić coś z siebie zamiast budować jebane napięcie?
- Seth... Co jeśli... zapomniałem ci o czymś powiedzieć? Właściwie
nie zapomniałem, po prostu nie spytałeś...
- Wy-krztuś-to.
- Kazałeś mi zabrać jej telefon i dokumenty. Dała tylko telefon, bo kilka
dni temu ukradziono jej portfel z dokumentami.
- Tutaj?
- Tutaj.
- I co z tego? – prychnął Stan, wiedząc już, że ta informacja jest
niewiele warta i wcale nie przyśpieszy ich denerwującego wyczekiwania,
ale Kevin wciąż czekał w napięciu mając nadzieję, że to im coś daje.
- Ona ma na nazwisko Barlett, jak Seth – wyjaśnił Chris,
choć po chwili ugryzł się w język, widząc podniecenie kolegów, którzy
natychmiast się ożywili.
- Serio?! Dlaczego?!
- Chuj cię to obchodzi, dlaczego – warknął Seth. – Zajebiście.
Ktokolwiek go zabrał, od razu musiał skojarzyć, że Hope ma ze mną coś
wspólnego...
- Ja jebię! – krzyknął Kevin, tym razem z entuzjazmem, zachwycony,
że w końcu mają coś do roboty.
- Dzwoń do Lacey, Chris. Niech nikogo nie wpuszcza. Jeszcze mi
kurwa brakuje uganiania się za martwą lalką...
- To pieprz ją – wzruszył ramionami Stan, a Chris posłał mu
tylko wściekłe spojrzenie i wyszedł z sali, by porozmawiać w ciszy.
- Czy ty się nigdy nie nauczysz, że moje lalki to świętość? Nie dam ich
nikomu tknąć.
- Przecież sam się na nich wyżywasz! – wyśmiał go.
- Naprawdę nie dostrzegasz żadnej różnicy...
Chciał
już dokończyć, ale przez drzwi wpadł Chris, wyglądając na naprawdę
zdenerwowanego, więc momentalnie zamilkł, oczekując najgorszego.
- Nie zabijaj posłańca.
- Mów!
- Lacey nie ma pojęcia, gdzie jest Hope. Ale z pewnością
nie w jej mieszkaniu.
- Ja jebię!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz