Z suchych warg wydostało się westchnienie, gdy pod powiekami Setha pojawił
się szkarłat. Zimna rzeczywistość wdzierała się pod kołdrę wraz z promieniami
słońca, które nie miały prawa dostać się do pomieszczenia przed południem.
Brunet niemal podświadomie starał się usłyszeć czyjś głos, znaleźć źródło
swojego nieszczęścia, jakim było nagłe wybudzenie z przyjemnego, narkotycznego
snu. Wokół panowała jednak wyłącznie głucha cisza.
Jego
powieki ruszały się już coraz szybciej i nawet bezwładne dotąd ciało kręciło
się na tyle, na ile pozwalała owinięta ciasno pościel. Chciał chyba podnieść
rękę, ale ta uniosła się jedynie kilka centymetrów ponad kołdrę, po czym z
łoskotem opadła na żelazną krawędź łóżka.
- Ech... Kurwa... – wyszeptał, nie spodziewając się odpowiedzi, ale
ku swemu zaskoczeniu zaraz potem usłyszał dobrze znany mu głos.
- Serio, Seth? Oto twoje pierwsze słowo po wielkim przebudzeniu? Kurwa? –
Słysząc rozbawiony głos Chrisa, uchylił natychmiast powieki, ale choć
twarz przyjaciela wyraźnie rozpoznawał, wszystko wokół odrobinę go zdziwiło.
Aparatura, wbite w ciało igły, mdły zapach i szpitalny wystrój sali... Nie czuł
swojego ciała. Nie miał praktycznie żadnej władzy nad kończynami i to przez chwilę
go zastanowiło. Wypadek samochodowy? Nie wsiadał za kółko od... Ach tak, jasne.
Nóż.
- Szpital nie oszczędza na morfinie. – Brunet wciąż nie był w stanie się
poruszyć, jakby nie do końca pamiętał jak to się robi, ale udało mu
się z trudem odwrócić twarz w stronę przyjaciela, przez co nawet nie zauważył
siedzącej w kącie sali Hope. Dziewczyna poczuła ulgę. W tym momencie
nie miała pojęcia, jak na nią zareaguje i choć cieszyła się, że odzyskał
przytomność, drżała na całym ciele na samą myśl o konfrontacji.
- Ciesz się.
– Chris odezwał się ponownie, przerywając krótki moment ciszy. -
Widziałem jak zmieniają ci bandaże. Masz dziurę w klatce piersiowej wielkości
mojej pięści.
- Jasne... Długo spałem? – zignorował jego nadwrażliwość, starając się
chociaż zaciskać pięści, by przypomnieć sobie, jak się to robi.
- Trzy miesiące, stary.
- Nie pierdol. - Nie uwierzył, a wyraźne rozbawienie na twarzy blondyna
tylko potwierdzało, że to nieprawda.
- Mieli cię już odłączać od aparatury, pakować ciało do trumny...
- Znając
ciebie, pewnie sam im to zasugerowałeś – odparł, teraz już sam tracąc powagę.
Na swój sposób Seth czuł ulgę. Cokolwiek stało się tamtego dnia, on
przeżył. Przeżył, miał się dobrze, a w miejscu wbicia ostrza czuł tylko coś w
rodzaju żałosnego kłucia. Teraz był tylko on, szpitalne łóżko i jego
przyjaciel. Mógł zrzucić maskę...
Mógłby. Ale w tym momencie usłyszał szelest gdzieś w kącie. To Hope założyła
nogę na nogę i pochyliła się do przodu, a jej bluzka zahaczyła o
torebkę ściskaną w dłoniach na jej kolanach. Jej twarz była blada, zupełnie
wyprana z emocji. Nie cieszyła się jak Chris, nie martwiła jak to ona.
Wzrok niebieskich tęczówek w tym momencie przypominał mu ten, którym spoglądała
na niego Sheryl na sali sądowej, podczas pierwszej rozprawy, na
której spotkali się po latach rozłąki. Broniła go wtedy przed oskarżeniem o
napaść. Patrzyła tak samo – w jej oczach czaiło się tysiące uczuć,
zmiksowanych, niechlujnie złączonych w jedną całość. Hope nie mogła
odziedziczyć po niej tego spojrzenia, ale mogła się go pewnie przez lata
nauczyć.
- Hej, lalko. Skoro ty tu jesteś, czemu pozwalasz, żeby opiekował
się mną ten pajac?
- Jak się czujesz, Seth? – spytała cicho, ignorując pytanie.
- Wyspany i rześki. Gdyby jeszcze wróciło mi czucie... gdziekolwiek...
byłoby idealnie.
- Morfina – wzruszył ramionami Chris. – Dużo morfiny.
- Nie psuj mi humoru, przecież wiem – warknął w stronę blondyna. –
Zakurzyłbym.
- Jasne. Szkoda, że leżysz w pieprzonym szpitalu.
- Ta, trzeba to załatwić jak najszybciej – mruknął, powoli podnosząc w
górę najpierw prawą, potem lewą rękę, z trudem, jakby były naprawdę ciężkie. Chris poprawił
mu poduszkę, gdy brunet podciągnął się na łóżku. Na wpół leżał, na wpół
siedział wśród szpitalnej pościeli, starając się nie uciskać niedawno zaszytej
rany w jego brzuchu. Nawet przy mocnym znieczuleniu dokładnie czuł, gdzie była,
a każdy ruch wskazywał to miejsce bardzo wyraźnie. Hope chciała
zaprotestować, poprosić, żeby nie siadał, ale szybko doszła do wniosku, że
przecież to nic nie da. Seth jest uparty, a podniesienie głowy z
poduszki przecież go nie zabije, jeśli ostry, szeroki nóż ze srebrnym ostrzem
nie dał rady.
– Idź po
lekarza, Chris. Niech mnie stąd wypiszą, koniec tych cyrków. Jak przestaną
faszerować mnie czymkolwiek faszerują, góra za godzinę stanę na nogach.
- To nie będzie takie proste... – Blondyn zawahał się, ale mordercze
spojrzenie jego przyjaciela od razu zmusiło go, by podnieść się z jego łóżka i
zapomnieć o wszelkich protestach. Seth powiedział, że ma znaleźć
lekarza, więc poszedł znaleźć lekarza. Proste i słuszne. Raz za czas nawet Chrisowi opłacało
się porzucenie roli zmartwionego przyjaciela i zwykłe wykonywanie rozkazów.
Brunet wiedział w końcu co robi.
Trzasnęły
drzwi, a Seth momentalnie utkwił wzrok w swojej zabawce.
- Miałaś idealny moment na ucieczkę. Mogłaś wrócić do mamy, nie miałbym
nawet siły za tobą gonić – odezwał się poważnie. – A ty jak zwykle zmarnowałaś
swoją najlepszą chwilę na gapienie się na mnie. – Tym razem już się zaśmiał, choć
bardzo nieszczerze, jak gdyby chciał, żeby to zauważyła, ale Hope nie
dała się sprowokować. Siedziała zgarbiona na krześle, nie opuszczając wzroku. Milczała.
W jej głowie roiło się od pytań. Co się stało z kontaktami w jej telefonie? Co
się stanie, kiedy urządzi mu awanturę za to, co zrobił? Był w końcu w szpitalu,
osłabiony, tylko dzień po poważnej operacji... Nim jednak złość doszła do niej
w takim stopniu, by zapomniała o pikającym aparacie, do którego podłączony jest
brunet i dziurze w jego brzuchu, ten odezwał się ponownie, zmiękczając ją
całkowicie. – Cieszę się, że zostałaś. – Mówił poważnie. Była tego więcej niż
pewna. Lecz nim zdążyła się uśmiechnąć, może nawet wzruszyć jego nagłym
wyznaniem, Seth nieświadomie przypomniał jej, dlaczego nie można mu
ufać.. – Lalko, możesz podać mi telefon?
- Proszę. – Wstała ze swego miejsca, bardzo powoli podeszła do jego łóżka
i wyciągnęła telefon przed siebie, nie chcąc za bardzo się zbliżać. Zabrał jej
urządzenie i przyjrzał się mu podejrzliwie.
- Dlaczego ty go miałaś? – spytał.
- Dlaczego
nie? Czyżby było w nim coś, czego nie powinnam wiedzieć?
- Zabroniłem ci dotykać moich rzeczy, zapomniałaś?
- Wręcz przeciwnie. W Seattle połowa twoich gratów leżała
rozwalona po moim pokoju, nigdy się zresztą o nie nie martwiłeś. – Uśmiechnęła
się spokojnie, widząc w jego oczach niepewność. To właśnie wyraz twarzy Setha utwierdzał
ją w przekonaniu, że podjęła dobrą decyzję, postanawiając o niczym mu jeszcze
nie mówić. Być może tym razem to on poczuje się zagrożony, niepewny, nareszcie
straci kontrolę, nie mając pojęcia, ile jego lalka zdążyła się dowiedzieć, bo
przecież coś musiała znaleźć – nie trzymała w dłoniach jego telefonu bez
powodu, ale nie mogła też wiedzieć wszystkiego – przecież nie rozmawiałaby z
nim wtedy tak spokojnie.
- Rozluźnij się, od operacji minęło tylko kilka godzin, nie powinieneś
się teraz przemęczać tą swoją nienawiścią – powiedziała cicho, siadając na jego
łóżku i delikatnie skubiąc kołdrę, która spoczywała na jego biodrze.
- Jesteś taką dobrą młodszą siostrą – mruknął rozbawiony, oglądając znów z tak
bliska te niebieskie, przenikające go na wskroś oczy, które schowane za firaną
rzęs i otoczone rozmazanym tuszem wyglądały jeszcze smutniej niż zazwyczaj. –
Martwiłaś się, prawda? – Wyglądał na wyraźnie rozbawionego tym
faktem.
- Nie jestem bez serca – odrzekła. – I wiesz co? Mam wrażenie, że ty też
nie jesteś – dodała niemal natychmiast. – Gdybym to ja leżała teraz w tym
łóżku, siedziałbyś przy mnie dokładnie tak samo, jak ja przy tobie. Prawda?
- Oczywiście. Na twoim pogrzebie też stałbym w pierwszym rzędzie. Zaraz
obok kochanej mamusi. – Słowo mama w jego ustach wciąż brzmiało
jak przekleństwo, ale tym razem Hope zupełnie nie zwróciła na to
uwagi i zaśmiała się cicho, jak gdyby powiedział coś zabawnego. Pokręciła
głową, nie odrywając swoich małych rączek od kołdry, którą przygładzała i skubała na
zmianę, najpierw na biodrze i nodze chłopaka, teraz na jego klatce piersiowej.
– Co cię tak bawi, lalko?
- Jeszcze pół godziny temu bałam się, że nigdy nie będę mogła już tak po
prostu z tobą porozmawiać... Być z tobą. No wiesz, wnikać w twój umysł,
ignorować złośliwości, udawać, że nie słyszę seksualnego podtekstu w co drugim
zdaniu, które wypowiadasz...
- I?
- I minęło trzydzieści minut, a ja już zaczynam się zastanawiać, co ja
miałam w głowie? Czego do cholery w ogóle by mi brakowało?! – westchnęła, ale
nie przestała się uśmiechać, a kiedy Seth złapał delikatnie jej dłoń,
sprowadzając ją po swoim brzuchu niżej, coraz niżej, przewróciła jedynie oczami.
- Teraz już wiesz? – spytał, jak gdyby nic, ale Hope jedynie
zarumieniła się, momentalnie wyrywając dłoń z jego uścisku, gdy drzwi do sali
ponownie się otworzyły, po czym zerwała się także z łóżka, na wszelki wypadek
stając pod ścianą – tak daleko od Setha, jak tylko było to możliwe.
- Wiem – szepnęła. – Nie tylko tego.
Teoretycznie Seth nie mógł
tego dosłyszeć, zwłaszcza, że lekarz już zaczął o coś go wypytywać, a jednak
uśmiechnął się do niej w ten charakterystyczny sposób i przeszył ją swoim spojrzeniem.
Było jakby... cieplejsze niż zwykle. Ale tylko odrobinę.
* * *
- Proszę, puść
mnie, to boli! Ja naprawdę nie mam pojęcia, o co wam chodzi!
Dom,
do którego przed chwilą się włamano był niewielki, położony na uboczu miasta i
prawie pusty, nie licząc jednej studentki i jej kota. Dziewczyna siedziała na
krześle, jej ręce zostały wykręcone do tyłu i mocno przytrzymywane przez
jednego z mężczyzn, podczas gdy jego kolega, chudszy i odrobinę niższy,
krążył po pokoju, oglądając wszystkie znajdujące się w nim przedmioty.
- Jeśli chcecie pieniędzy, powiem wam, gdzie są! – krzyknęła, ale jej
głos zaraz zmienił się w głośne wycie, gdy większy z drabów mocniej ścisnął jej
chude ramiona. Z początku dziewczyna chciała się bronić. Krzyczała, kopała,
wzywała pomocy i nawet gryzła, ale minęła już ponad godzina i blondynka w końcu
stała się tak wykończona, że dla wprawionych w takich akcjach mężczyzn nie
stanowiła już żadnego problemu. Nikt nie usłyszał jej żałosnych krzyków – to
oczywiste, któż mógłby to zrobić? Było jeszcze wcześnie, domy przy ulicy były
puste, ludzie pracowali, w przeciwieństwie do niezbyt pilnej studentki i dwójki
bandziorów dotrzymujących jej towarzystwa. Dzieci uczyły się w szkołach. Nawet
gdyby ktokolwiek przechodził obok, ogródek wokół domostwa był spory, a okna
szczelnie zamknięte. I tylko czarny kot przypatrywał im się z pewną dozą
zdziwienia i wyniosłości. Był chyba bardziej wściekły, że ktoś depcze po
jego terenie, niż że jego pani została na stałe przymocowana do krzesła w salono-jadalni.
Najwyraźniej nie lubił na nim leżeć i tym razem mógł go odstąpić ludziom.
- Barbie nie ma pojęcia, o co nam chodzi – zaśmiał się niższy,
młodszy z nich, nie odrywając oczu od kolekcji zdjęć ustawionej na komodzie.
Nazywał ją Barbie, bo nie potrafił zapamiętać prawdziwego imienia, poza
tym dziewczyna była piękna. Nie tak piękna jak modelki z okładek, ona miała
inny rodzaj urody, bardziej trafiający w jego gusta. Gdyby nie fakt, że jego
pracodawcy należało się oddać w stu procentach, wykonać każdy, najdziwniejszy
nawet rozkaz bez mrugnięcia okiem, by z ulubieńca nie stać się wrogiem, miałby
gdzieś swoją „misję”, miałby gdzieś kogo ta dziewczyna zna i komu na co
jest potrzebna, po prostu zabrałby ją do swojego apartamentu i nie wypuszczał
przez kilka kolejnych nocy. Albo nigdy.
Tak, taka blondynka jak Ashley spokojnie mogłaby podawać mu śniadania
do łóżka do końca jego psich dni.
- Sądziłem, że wyraziliśmy się jasno...
- To blondynka, do niej trzeba powoli i wyraźnie – zaśmiał się większy
oprych. – Przepraszam za kolegę, jest trochę w gorącej wodzie kąpany. O, a
skoro o tym mowa. Widziałaś kiedyś, jak wygląda ciało po oblaniu wrzątkiem?
Zastanawiałaś się, jakby wyglądała po tym twoja twarz?
- Błagam, puśćcie mnie, ja nic nikomu nie zrobiłam – załkała. Jej pełne
łez oczy nie widziały już oprawcy, który zbliżał się do niej ze scyzorykiem w
prawej dłoni. Dopiero ciało odczuło ból. Ostrze w jej ramię wbiło się co
najmniej na centymetr. Krew prędko zalała białą bluzkę...
- Powtórzę jeszcze raz, bo chyba się nie zrozumieliśmy. A ty przestań
ryczeć, głupia suko! – wrzasnął niespodziewanie, mocno uderzając ją w twarz. –
Nienawidzę, kiedy się mnie nie słucha!
- Szukamy twojej przyjaciółki, kochaniutka – dokończył za niego drugi
mężczyzna, który przytrzymując jej ręce za plecami znajdował się jednocześnie
tak blisko jej ucha, że parzył go swoim oddechem. – Hope Barlett.
Twoja naj, najlepsza przyjaciółka. Kojarzysz?
- Mylicie mnie z kimś! – wydarła się Ashley, ale w tym momencie
ostrze zostało wbite jeszcze odrobinę głębiej. – Nie mam z nią kontaktu! Od
dawna!
- A udowodnić ci, że masz? – zaśmiał się ten, który jej nie trzymał, po
czym sprężystym, pewnym krokiem przeszedł do szafki, na której leżała komórka
dziewczyny i zaczął przeglądać spis jej połączeń i skrzynkę wiadomości.
- Telefon! – szepnęła, starając się opanować. – Telefon udowodni ci, że
mówię prawdę.
Rzeczywiście. Według jej komórki ostatni kontakt dziewczyny miały ze sobą ponad
miesiąc temu i było to niewiele ponad wymienienie kilku uprzejmości, raczej
mało typowe dla najlepszych przyjaciółek. Czyżby ktoś podał im złe
namiary? Czyżby Ashley nie była jednak tak dobrym źródłem, jak im się
wydawało? A może wręcz przeciwnie?
- W takim razie, Barbie, opowiedz nam dlaczego przestałyście się
kontaktować – powiedział spokojnie, odkładając urządzenie na bok.
- Błagam... Nóż... wyjmijcie nóż....
- MÓW – ryknął.
- Jej brat! – odparła od razu, nie mogąc jeszcze sklecić poprawnego
zdania, ale teraz będąc już pewną, że zgrywanie bohaterki nic jej nie pomoże.
Ci faceci byli bezwzględni i okrutni. I szukali Hope, a ona nie miała
pojęcia dlaczego. Jeśli nie powie im tego, co wie, ktoś inny to zrobi, a ona –
biedna, niczemu winna Ashley – zaginie pewnie bez śladu, porzucona na
dnie rzeki, albo zostanie oszpecona na resztę życia. I tak nie miała pojęcia,
gdzie jest Hope. I tak nie mogła im pomóc. – Spodobał mi się jej brat, a
ona go nienawidziła! Wiedziałam, że się na to nie zgodzi – wyłkała. – I
wiedziałam, że ma rację, bo to zły facet. Zerwałam z nią kontakt, żeby nie
musieć go oglądać!
- Czy jej brat ma na imię Seth? – zapytał konkretnie mężczyzna, choć
doskonale znał odpowiedź.
- Tak. – Jej
głos był niemal niesłyszalny. Blondynka spuściła wzrok i przyglądała się
wbitemu w ramię ostrzu.
- I gdzie jest teraz Seth? – Znów ten spokojny, opanowany ton.
- Nie wiem! – Ostrze zostało wbite mocniej w tkankę mięśniową.
- A gdzie jest Hope?
- Nie wiem! Nie, błagam! – krzyknęła, widząc zaciskającą się na rękojeści
noża dłoń. – Podam wam jej adres, tylko błagam, puśćcie mnie!
- To nam nic nie da, niewierna przyjaciółko, mamy jej adres – zaśmiał się
jeden z drabów, a drugi zawtórował mu nawet głośniej. Pomimo, że ich plan sypał
się coraz bardziej, żaden z nich nie tracił dobrego humoru. – Obserwowaliśmy
dom. I jej tam nie ma. Jej matka mieszka teraz sama.
- Więc nie wiem gdzie jest, przysięgam! Musicie mi uwierzyć, błagam!
Błagam... – Ponownie się rozpłakała, a dwóch mężczyzn wymieniło znaczące
spojrzenia za jej plecami. Ten, który ją trzymał, skomentował wszystko
wzruszeniem ramion. Dziewczyna była bezużyteczna. Powiedziałaby im wszystko,
problem w tym, że nic nie wiedziała. Kolejne zmarnowane przedpołudnie...
- Znajdź nam kogoś, kto wie.
- Nieee – zawyła. Ostrze zostało wyjęte z jej skóry, a z rany
krew sączyła się teraz jeszcze żywiej. Postawny mężczyzna przyłożył nóż do
drugiego, zdrowego ramienia.
- Kiedy znudzi mi się straszenie cię tą zabawką, kolejny będzie wrzątek.
– Wyszczerzył się, doskonale zdając sobie sprawę, że dla tak pięknych dziewczyn
nic nie liczy się bardziej niż uroda. Ból mógł ją wystraszyć,
ale tylko wizja oszpecenia działała na nią tak paraliżująco.
- Benjamin... – wyjęczała z żałością.
- Benjamin? Takiego imienia nikt nam wcześniej nie wymienił.
Kłamiesz? – Ostrze przecięło kilka pierwszych tkanek.
- Nie! Beau! Wszyscy nazywają go Beau!
- O tym słyszeliśmy – warknął z tyłu drugi. – Pamiętasz?
- Ta. Harry mówi, że nie będzie chętny do współpracy. Samodestrukcyjny typ.
- Na wszystko znajdzie się sposób. – Mężczyzna zbliżył się do Ashley jeszcze
bardziej, mocno łapiąc jej twarz w swoje szorstkie, spękane palce i patrząc jej
prosto w przerażone oczy. – Ty do niego zadzwonisz. Zapytasz, gdzie ona jest i
będziesz tak przekonująca, żebyśmy nawet my ci uwierzyli, że masz do niej pilną
sprawę, rozumiesz?
- Po co jej szukacie? – spytała tylko, gdy jej dłonie zostały uwolnione z
uścisku większego mężczyzny, a jej ciało rzucone na podłogę i przygniecione do
niej ciężkim butem, by się nie ruszyła.
- Myślimy, że tam gdzie jest ona, tam jest i Seth –
odpowiedział poważnie, zdając sobie sprawę, że blondynka i tak nie będzie mogła
nikomu tego wypaplać. – A jeśli go przy niej nie ma, to kiedyś się w końcu
pojawi...
* * *
- Seth, coś
się stało! – Chris wszedł do dusznej sali szybkim, pewnym siebie
krokiem, a choć drzwi trzasnęły tuż za nim, nikt nawet nie spojrzał w jego
stronę. Brunet leżał w łóżku tak, jak w momencie, kiedy blondyn opuszczał
szpital nie więcej niż dwie godziny temu, ale wyglądał... inaczej. W jego
oczach czaiło się coś złego. Nie tak jak zwykle, na co dzień, gdy się
zdenerwuje. To był prawdziwy szał, jakby Seth mógł lada moment
odzyskać swoje siły i rzucić się do gardła każdemu, kto tylko przejdzie obok
szpitalnego łóżka o żelaznej ramie. Jego lalka chyba doskonale odczytywała te
intencje, bo siedziała od niego daleko, nawet nie patrząc w te czarne, wściekłe
oczy. Oglądała widok za oknem – kilka starych gałęzi. Nie specjalnie
interesowało ją to, że ktokolwiek się odezwał.
- Lekarz
powiedział ci, że umieram? – Głos Setha był niższy niż zazwyczaj i
chyba odrobinę głośniejszy niż powinien. Chris wzdrygnął się, ale nie zawahał,
podchodząc bliżej do łóżka. Nie usiadł na nim. Stał nad przyjacielem, mając
nadzieję, że poczuje się pewniej, kiedy będzie górował nad nim chociaż
wzrostem. Seth spojrzał mu w oczy i cała jego wcześniejsza siła
gdzieś uleciała...
- Nie. – Dla odmiany, jego własny głos wydawał się blondynowi
zdecydowanie zbyt cichy.
- Więc gówno mnie to interesuje. – Seth odwrócił głowę i
zamknął oczy. Gdyby nie fakt, że wciąż nie bardzo mógł się ruszyć, pewnie
odwróciłby się też plecami, ostentacyjnie, jak to miał w zwyczaju. – Ja tutaj
zdrowieję, Chris, odradzam się. Potrzebuję spokoju, więc spierdalaj z tymi
swoimi problemami.
- Co mu się stało? – Chris spytał Hope, bo od swego
przyjaciela niewiele był w stanie teraz wyciągnąć.
- Lekarz zabronił mu opuszczać szpital. Wypisanie się na własne żądanie w
jego przypadku nie wchodzi w grę. – Brunetka wzruszyła ramionami, patrząc na Setha odrobinę
niepewnie. – Oprócz tego jest tak samo humorzasty jak zawsze. Raz zły, raz
złośliwy.
- Słyszę cię, lalko – mruknął.
- Nie czas na to! – Chris przerwał im, nim tak naprawdę mogło
dojść do jakiejkolwiek wymiany zdań, po czym w końcu wydusił z siebie to, co
tak bardzo zdenerwowało go wcześniej. – Ludzie Alexa obstawili moje
mieszkanie. Czekają aż wrócisz. I są wściekli – zaznaczył, w końcu zyskując
uwagę przyjaciela. – Nie wiedzą, że jesteś w szpitalu, myślą, że lada moment
się tam pojawisz...
- Termin – warknął Seth do siebie, przypominając sobie, co
jakiś czas temu obiecał człowiekowi, który tak długo gonił go po wyjeździe z Basin City.
– Zapomniałem, że to dziś.
- Co mam zrobić?!
- Dbać o mnie.
- Dbać... słucham?! – Chris otrząsnął się, nie mając pojęcia, o
czym Seth w ogóle mówi.
- Skoro ja nie mogę stąd wyjść, musisz zawołać kilku kumpli do szpitala i
razem z nimi ciągle tu siedzieć. Widzisz, w jakim jestem stanie, Alex mógłby
pewnie teraz zadusić mnie głupią poduszką.
- Nie wie, że tu jesteś.
- To tylko kwestia czasu. Facet może jest trochę stary, przygłuchy i
ma mniejsze powodzenie u kobiet niż ja, ale za to ma lepszych ludzi. – Chris skrzywił
się, słysząc tę uwagę. – Mają wtyki wszędzie. A wypytanie sąsiadów w bloku, w
którym mieszkałem, to żadna filozofia. Przy okazji, nie wiesz, kto zadzwonił po
karetkę? Komu zawdzięczam życie?
- Z tego co wiem, to się nie przedstawił. Dowiedzieć się?
- Nie... Skoro nikt się tym nie chwali, nie ma o czym mówić. A teraz
zabierz ją stąd, niech się nie pląta.
Spojrzenie,
które posłał w stronę Hope było całkowicie pozbawione uczuć, tak
martwe i zimne, że dziewczyna aż mimowolnie skuliła się w miejscu i zaczęła
rozcierać swoje ramiona ciepłymi dłońmi. Seth nie martwił się o nią,
po prostu usuwał sobie z drogi przedmiot, którego w tym momencie nie
potrzebował. Brunetka chciałaby móc wierzyć, że jest inaczej, ale mężczyzna nie
pozostawiał jej złudzeń. Chciała się odezwać, zaprotestować, ale Chris nie
pozwolił jej się wtrącić. Stanął przy niej. Jego biodro stykało się z jej
ramieniem i z nieznanego nawet sobie powodu Hope poczuła, jakby nagle
zrobiło jej się odrobinę cieplej.
- Moje mieszkanie jest spalone, Seth. Gdzie niby mam ją zabrać?
- Mogłabym schować się u twojego ojca... – szepnęła niepewnie, ale Seth jedynie
warknął zirytowany.
- Wykluczone. Zabierz ją do Lacey i każ naszej małej
blondyneczce mieć ją na oku.
- Nie pójdę do niej!
- Pójdziesz albo Chris zaciągnie cię tam siłą. Wybieraj.
- W takim razie chcę wrócić do Seattle! Do mamy.
- Nie możesz – przerwał jej Chris, momentalnie odwracając wzrok w
kierunku jasnej ściany. Wyglądał na lekko zmieszanego, ale Hope nawet
nie zwróciła na to uwagi. Wstała ze swego miejsca i ruszyła w stronę łóżka,
patrząc na Setha tak, jak gdyby chciała rzucić się na niego z pazurami.
- Nie możesz mnie tu trzymać wbrew mojej woli! Zadzwonię do mamy,
przyjedzie po mnie!
- Nie o to chodzi, laleczko.
- Więc o co, Seth? Dlaczego nie mogę wrócić do domu?!
- Nie w tej chwili – wyszeptał Chris.
- No, blondasku, powiedz jej, dlaczego nie może wrócić. Powiedz, co
zrobiłeś.
- Kiedy... kiedy pojechałem po Setha – zaczął, ale gdy wzrok
pary niebieskich oczu nagle przeszył go na wylot, zająknął się niespodziewanie.
- Wyduś to z siebie – zachęcał rozbawiony Seth.
- Możliwe, że sprowadziłem ich ze sobą.
- Słucham?!
- Tak, właśnie. Chris nie jest zbyt ostrożny, zbyt bystry też
nie. Nie przewidział, że skoro mnie szukają, będą doskonale wiedzieli, że
jedyną osobą, która może ich do mnie doprowadzić, jest właśnie on. Pojechał
sobie beztrosko do Seattle nawet się za siebie nie oglądając i
wskazał im nie tylko miasto, ale i sam numer mieszkania. – Uśmiechnął się, ale
nikt tego nie odwzajemnił.
- Ale to znaczy, że mama może być w niebezpieczeństwie!
- Ściślej każdy, kto jest w tym momencie w domu, tak – potwierdził.
- Musicie coś zrobić!
- Hope, chodź do mnie. – Seth wyciągnął w jej stronę rękę,
w której dopiero niedawno odzyskał czucie i spojrzał na nią swoim zwykłym,
spokojnym wzrokiem – tym, którego nie widziała u mężczyzny od momentu, kiedy
przekroczył granice Basin City. – Proszę.
Podeszła
jeszcze dwa kroki na miękkich nogach i usiadła na łóżku tuż obok niego, nie
sprzeciwiając się, gdy ujął jej dłoń w swoją i przyciągnął ją do siebie, tak
blisko, że ich twarze niemal się ze sobą stykały. Poczuła na sobie jego gorący
oddech, ale nie była w stanie się poruszyć, odsunąć. Jedyne, co miała przed
oczami, to jego ciemne, czarne tęczówki, śmiejące się dziko, jak gdyby Seth miał
ku temu jakiś powód.
- Mówię to całkowicie szczerze, lalko. Mam nadzieję, że Sheryl zginie.
I że będzie przed tym bardzo mocno cierpieć. Ale ty zostajesz tutaj. U Lacey.
Nim
zdążyła odezwać się lub poruszyć, Seth spojrzał sugestywnie na Chrisa i
ten złapał dziewczynę za ramię, szybko stawiając ją na nogi. Był delikatny,
jakby nie chciał jej skrzywdzić, ale wystarczająco stanowczy, by nie mogła się
mu wyrwać. Szarpała się, ale to na nic. W kilku krokach znaleźli się przy
drzwiach.
- Sheryl nic nie będzie – szepnął jej na ucho, jednocześnie
mocno przyciskając dłoń do pełnych ust. – Seth tylko się odgraża. Oni
chcą jego, twoja mama jest bezpieczna. Wyjaśnię ci wszystko, jeśli pójdziesz ze
mną spokojnie do samochodu. Będziesz grzeczna?
Nie
chciała być, ale ciekawość zwyciężyła i na tyle, na ile było to możliwe, Hope pokiwała
głową, sygnalizując, że się zgadza. Chris puścił ją ostrożnie, a ona
nie uciekła w popłochu. Ufała blondynowi, on nie był taki jak Seth.
Zabrała torebkę i nawet nie spoglądając na szpitalne łóżko wymaszerowała z
pomieszczenia z wysoko uniesioną głową. Chris był tylko krok za nią. Gdy
drzwi się zatrzasnęły, złapał ją za rękę.
- Zaufaj mi, będzie dobrze.
Spojrzała
na niego zdziwiona, ale pokiwała głową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz