Choć zimowe popołudnia bardzo szybko
zmieniają się w nieprzyjemne wieczory, tego dnia nie było nawet szaro gdy Hope
opuściła mieszkanie Chrisa, które w myślach zdarzało jej się nazywać swoim. Nie miała pojęcia, która może być
godzina. Trzecia? Czwarta? To nie miało dla niej w tym momencie żadnego znaczenia.
Szła z podniesioną głową, rozglądając
się na boki, ale ludzi wokół niej było jak na lekarstwo. Kilka staruszek
opuściło właśnie stary, rozpadający się kościół w samym centrum miasta, jacyś
mężczyźni stali pod sklepem, rozmawiając stanowczo zbyt głośno jak na miejsce
publiczne. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w tym mieście nie ma dzieci.
Oczywiście spotkała już na swojej drodze jakichś dwunastoletnich wyrostków, ale
oni nie przypominali jej dzieci. Ulice pomiędzy blokami, które w zwykłym
mieście zwykle zapełnione są przez młodość pędzącą na rowerach albo ganiającą
za piłką, tutaj nie słyszały dziecięcego głosu. Poczuła się dziwnie, nie mogąc
odkryć, dlaczego w ogóle o tym myśli. Seth był w szpitalu, prawdopodobnie wciąż
rozłożony na stole operacyjnym, dziewczyna, z którą wczoraj rozmawiała,
popełniła samobójstwo, jakiś napakowany bandyta przed chwilą miał ochotę dobrać
się do jej majtek, a ona myślała o tym, że Basin City wygląda jeszcze
straszniej właśnie dlatego, że nie ma w nim dzieci. Jak jakieś owiane klątwą
miasteczko z horroru...
Snucie głupich myśli. Najlepszy sposób
na ignorowanie rzeczywistości.
Do szpitala dotarła bez większego
problemu, choć nigdy wcześniej w nim nie była. Już z daleka zobaczyła duży,
obskurny budynek z kilkoma mniejszymi wokół, wszystkie otoczone jednym
ogrodzeniem z wielką bramą wjazdową na przedzie. Oddział chirurgii znajdował
się na trzecim piętrze. Pokonując schody zastanawiała się, czy powinna tu być.
Nikt jej o to nie prosił. Ani Chris, ani tym bardziej Seth. W końcu dlaczego
mieliby to robić? To tak, jakby przyprowadzać na oddział ulubionego pupila...
Niby fajnie, ale kto wie, czy choremu tylko się przez to nie pogorszy?
Kiedy podeszła pod salę, którą wskazała
jej krępa pielęgniarka, blondyn już siedział na korytarzu. Nie chował głowy w dłoniach,
nie był zgarbiony ani przybity, po prostu siedział wyprostowany na plastikowym
krześle i pił jakiś gazowany napój w puszce. Nie udawał też, że jej nie widzi.
Uśmiechnął się tylko, jak to miał w zwyczaju – niezbyt radośnie. Z jego twarzy
bez problemu zdołała odczytać „wiedziałem, że to zrobisz”. Może nawet specjalnie
do niej zadzwonił, bo nie chciał czekać tutaj sam? Co w końcu jest do roboty w jasnym, szpitalnym korytarzu, gdy przeczyta się już wszystkie ulotki... Musiał
spodziewać się, że ją tu sprowadzi, gdy wybierał jej numer. Oni oboje należeli
do tego samego typu ludzi... podporządkowanych.
- Co się dzieje? – zapytała najspokojniejszym
głosem na świecie, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego jest tak wyprana z emocji.
Żadnego strachu, zupełny brak szoku i dręczących pytań co teraz?! Tylko cisza i bijące jakoś szybciej serce. Nic więcej.
Nawet dłonie jej nie drżały.
- Dalej na operacyjnej – wyjaśnił krótko.
– A potem pewnie i tak nie pozwolą wejść.
- Pielęgniarka mówiła, żebym tu
przyszła... skoro jest...
- Mnie też tu skierowała. Przyszedłem
niedawno, kazała czekać, aż go tu przewiozą, żebym im się nie plątał pod nogami
– odparł, po czym wzruszył ramionami. Spokój Hope chyba jakoś podświadomie na
niego wpływał, bo przestał nerwowo tupać w rytm znanej jedynie sobie melodii i
wskazał miejsce obok siebie. Był trochę blady, ale brunetka nie była pewna, czy
to nie wina szpitalnego światła... W kostnicy mają lepsze oświetlenie niż to
tutaj – pomyślała.
- Coś mu grozi? – zapytała jeszcze
cicho, ale tym razem Chris spojrzał na nią jak na niespełna
rozumu. – Okej,
wiem. Raczej nie zaciął się nożem przy robieniu kanapki. Pytam, czy...
- Czy umrze?
Skinęła głową, ale nie zdążyła już
dostać odpowiedzi. Po korytarzu rozniósł się hałas. Dźwięk kółek jadących po
nierównych kaflach. Szpitalne łóżko potwornie hałasowało, a może to ta cisza
wokół jeszcze bardziej nasilała nieprzyjemny odgłos. Kontrastowała z nim. Chis
wstał, Hope nie ruszyła się z miejsca.
Mężczyzna leżący na łóżku był
nieprzytomny, bledszy niż ktokolwiek, kogo w życiu widziała, nieruchomy... To
już nie wina szpitalnego oświetlenia, Seth wyglądał jak trup. Widok był
przerażający, absolutnie nienaturalny. Hope rzadko myślała o śmierci, odpędzała
takie myśli najdalej jak się dało, bo zawsze przerażały ją i doprowadzały do
płaczu, ale teraz była jej bliżej niż kiedykolwiek. Młody, silny mężczyzna,
zwykle pełen życia, nawet jeśli marnował go głównie na zatracanie się we
własnym gniewie, nie powinien wyglądać tak śmiertelnie. Seth uważał się za
boga, w swej opinii był... niezniszczalny i z jakiegoś powodu wszyscy wokół mu w
to wierzyli. Okłamał ją. Był teraz słabszy niż ona. Wystarczyłoby odłączyć
ciągniętą za nim aparaturę... Teraz rozumiała już, co robiło tyle hałasu.
Chris mówił coś do tych ludzi, ale
brunetka zaczęła słuchać dopiero, kiedy odpowiedzieli, że to nienajlepszy
moment. Niby na co? Łóżko z trudem wtoczyło się przez próg, tak jak i
aparatura. Nie była duża, ale wyglądała na ciężką. Przynajmniej nie pikała jak
te wszystkie zabawki w filmach. Wyświetlała tylko kilka liczb, zupełnie dla niej
niezrozumiałych.
Blondyn wszedł do sali, ale za chwilę
wyszedł razem z pielęgniarzami.
- Póki co tylko rodzina – warknął wyższy z nich, a Chris
odsunął się gwałtownie, wyrywając spod uścisku dłoni, którą mężczyzna
przytrzymał mu na ramieniu, by błyskawicznie go wyprowadzić.
- Jestem jego rodziną!
- Daj spokój, Chris, nam to gadasz?
- Och, no co wy! – Jego głos był
zdecydowanie zbyt głośny i rozbrzmiał echem w tym prawie pustym korytarzu. Hope
podniosła się z miejsca, wciąż odrobinę oszołomiona. Z jednej strony nie
chciała oglądać po raz kolejny tego bladego, przykrytego prześcieradłem ciała,
przynajmniej do momentu, kiedy na nowo nie ożyje, ale z drugiej...
- Ja jestem jego siostrą – mruknęła
cicho – Naprawdę. Poza tym słyszałam, że już zamknęli faceta, który go
zaatakował, więc po co ta ostrożność?
- Troszczymy się – prychnął pielęgniarz. - Nieważne, chodź
Carl... – Odeszli zaledwie kilka kroków, kiedy Chris na nowo wszedł do sali,
mrucząc pod nosem kilka wyzwisk pod adresem ubranych w kitle mężczyzn. Hope
zawahała się ponownie. Stanęła w progu i długo wpatrywała się w postać leżącego
mężczyzny z odległości kilku metrów, skąd nie wyglądał tak martwo jak
wcześniej. Boże, znów to porównanie. Czuła, że zwariuje, jeśli zaraz nie
wyrzuci go z głowy.
- Hope? – Blondyn odwrócił się do niej w
końcu, nie kryjąc zaskoczenia. – Nie wygłupiaj się. Chodź tu i zamknij drzwi.
Zostali sami. Ona, Chris i Seth –
zupełnie jak w domu. Sala była maleńka, z pojedynczym łóżkiem i zamkniętym
oknem. Klaustrofobiczne, dziwne miejsce ze świetlówką pod brudnym sufitem.
Mężczyzna przysunął jej krzesło, a sam usiadł w nogach, nie spuszczając kolegi
z oczu nawet na krótki moment, jakby tylko czekał, aż się poruszy. Hope liczyła
pęknięcia na ścianach. Nie mogła patrzeć na żadnego z nich.
- Pół godziny to strasznie dużo czasu,
masz zamiar ciągle milczeć? – Blondyn uśmiechnął się do niej sztucznie, jakoś
smutno. Był wyraźnie zmartwiony, nawet jeżeli za wszelką cenę starał się
zgrywać przed nią luzaka. Seth był prawdziwym dupkiem powtarzając jej często,
że w Basin City nikt na niego nie czeka, teraz widziała to wyraźniej niż
kiedykolwiek. Mówił, że nie ma do czego wracać. A Chris? Albo Ann? A wszyscy
inni ludzie, którym zrobił sieczkę z mózgu nim dobrał się do niej?
- Co rozumiesz przez pół godziny? –
zapytała cicho, jak gdyby jej głos mógł obudzić bruneta.
- Nie słyszałaś, co mówili? Narkoza potrwa jeszcze z pół
godziny, potem się wybudzi. Jezu, Hope, ocknij się wreszcie! Co się z tobą
dzieje?
- Naprawdę zrobił to ojciec tej
dziewczyny? – zapytała, a blondyn skinął głową. – Więc te rany na ciele Ann...
to nie było dzieło Setha?
- Wiem w tej sprawie tyle samo, ile ty. Nie
chodzę za nim wszędzie, nie czytam w jego myślach. Ty to robisz. Więc ty mi
powiedz.
- Ale go znasz. – Teraz jej spojrzenie było
pewne i wyzywające, pełne gniewu. Patrzyła na Chrisa i czuła złość. Nie
dopilnował go. Był jego przyjacielem, a pozwolił mu tak po prostu wpakować się
pod nóż... Znał go. Wiedział, że to zrobi. Dlaczego nie kiwnął nawet palcem,
żeby...
- Jeśli myślisz, że możesz cokolwiek ze
mnie wyciągnąć, bo jestem załamany, nie licz na wiele – przerwał jej myśli,
sprowadzając na ziemię. – Wydaje ci się, że siedząc tuż obok przyjaciela będę
mówił jego lalce soczyste sekrety z jego życia?! Ja ich nawet nie znam.
- Nie nazywaj mnie w ten sposób! –
krzyknęła, ale od razu się uspokoiła. – Proszę. Nigdy więcej tak nie mów.
- Jak, lalko?
- To słowo jest przeklęte – warknęła. –
Nie chcę go słyszeć z twoich ust. Ani z żadnych innych.
- Musisz wyluzować, Hope...
- Jak?! Spójrz na niego! Wygląda jak
trup! Przed chwilą mógł się wykrwawić, wystarczyłby mo-moment i... – Przerwała,
kiedy sprzęt tuż obok niej zapiszczał nagle krótko i od razu przestał. – Co to
było?
- Oznaka tego, że żyje. Przestań
zachowywać się jak wariatka, nic się nie stało. Mogło, ale się nie stało, okej?
Nawet nie spostrzegła, kiedy wstał ze swojego
miejsca. Wpatrzone w podłogę oczy nagle zarejestrowały parę zniszczonych
adidasów tuż przed sobą, ale nie zdążyła nawet podnieść wzroku, gdy blondyn
złapał ją wpół, pociągnął w górę i przytulił ją do siebie, mocno i
zdecydowanie. Uniósł ją taką małą, kruchą i nie wypuszczał z objęć, a
zaskoczona brunetka nawet nie chciała się poruszyć, być może tylko odrobinę
szybciej oddychała. Po raz pierwszy była tak blisko Chrisa, czuła na karku jego
oddech, twardy brzuch napierający na jej ciało i wbijające się w plecy ręce. A
może wcale tego nie czuła, bo jedyne co w tym momencie zajmowało jej umysł, to
strach? Stanęła na palcach i objęła szczelnie kark chłopaka, raczej
instynktownie. Nie miała pojęcia, któremu z ich dwojga jest to teraz bardziej
potrzebne, ale pewnie obojgu. Była zagubiona. Ale teraz czuła się lepiej...
- Ekhem... – Chris odsunął się, nie
spuszczając z niej jednak długiego spojrzenia jasnych oczu. – Pójdę po kawę.
Przynieść ci? – Pokiwała głową, a sekundę później była już w sali sama. Sam na
sam ze swym koszmarem.
Tego ranka, zanim to wszystko się
wydarzyło, zanim ktokolwiek poza nią zdążył się obudzić, wyjęła z walizki
zeszyt i zaczęła opisywać, co czuje. Brakowało jej pamiętnika, który pisała
jako nastolatka w bezpiecznej przestrzeni własnej pościeli. Wylewała z siebie
żale i było jej... prościej. Dziś to nie pomogło. Teraz, gdy siedziała tak w
ciszy, miała nagle wrażenie, że nawet pogorszyło. Jakby zwykły zapisek mógł być
fragmentem jakiejś czarnej modlitwy...
Świat
stworzył potwora. Nie jednego. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni. Ten
konkretny przyszedł na świat ponad dwadzieścia lat temu. Charyzmatyczny,
inteligentny, obdarzony piekielnym darem - darem, który umożliwia mu
manipulowanie wszystkimi dookoła, tworzenie z życia swojej własnej zabawy,
teatru bezwładnych marionetek na sznurkach.
Odkąd
znaleźliśmy się w Basin City obserwuję Setha jeszcze uważniej niż do tej pory.
Patrzę na to, jak rozmawia z ludźmi i widzę silnych mężczyzn, często o głowę od
niego wyższych, wielkich, mocnych, charyzmatycznych, którzy słuchają go jak
dzieci swojego ojca, robią wszystko, co im powie. Za pierwszym razem zrobiło to
na mnie piorunujące wrażenie, ale widzę to wciąż i wciąż i nie przestaje mnie
zadziwiać, z jaką łatwością panuje nie tylko nad słabymi kobietami, takimi jak
ja, ale grupą mężczyzn, którzy bez najmniejszego problemu mogliby go zabić,
jednym sprawnym ciosem odwrócić bieg zdarzeń. Wśród swoich przyjaciół Seth jest
najmłodszy, nie mogę wiedzieć, czy najsłabszy, ale przy tych napakowanych
baryłach nawet on wygląda mizernie, a jednak ma największą siłę przebicia, to
on wydaje polecenia, inni słuchają i wykonują każdy rozkaz bez mrugnięcia
okiem, jak gdyby nawet nie musieli upewniać się, że ma rację. Tylko Chris
mruczy coś czasem pod nosem, zdarza mu się krzyczeć i głośno przeklinać, ale
nikt nie zwraca na niego uwagi. Zwłaszcza Seth. On uśmiecha się tylko z
politowaniem i patrzy na niego tak, jak patrzył na mnie, ilekroć chciałam
przemówić do jego rozsądku. Oni wszyscy nie mają nawet pojęcia, jak wiele mamy
ze sobą wspólnego...
Żadne
z nas nawet nie zauważyło momentu, kiedy Seth tak po prostu przejął nad nami
kontrolę, pociągając za niewidoczne sznurki. Spędziłam w Basin City tak
niewiele czasu, ale wyraźnie widzę już, jak to działa. I nie muszę wiedzieć
więcej, bo ja to znam – przeżywam to od dnia, kiedy się poznaliśmy. Nie wiem,
dlaczego wciąż się na to godzę, więc pewnie nigdy nie dojdę, dlaczego oni mu na
to pozwalają – tak już jest i tak musi być, tylko tyle wywnioskowałam ze
wszystkiego, co kiedykolwiek powiedział mi Chris. To ostatnia z marionetek, z
którą można się jeszcze porozumieć, może dlatego, że Seth traktuje go inaczej
niż resztę. Nie jest zastraszony, raczej zachwycony i zauroczony Sethem tak jak
ja, choć on wyłącznie w platonicznym sensie. Tak sądzę.
Czasem
zastanawiam się, co on sobie myśli. Seth. Czy podoba mu się to, co stworzył?
Czy otwiera czasem piwo, siada wygodnie na kanapie i obserwuje ten teatr
kukiełek, którym nie musi już nawet kierować, bo wszyscy chodzą wyłącznie po
ścieżkach, które im wyznaczył? Jest świadomy swojej siły, tego jestem pewna.
Ostrzegał mnie niejednokrotnie, a ja to ignorowałam. Zresztą, czy gdybym go
posłuchała, cokolwiek by się zmieniło? Co mogłabym zrobić, uciec? Powiedzieć
mamie, jaki jest naprawdę, żeby odesłała go skąd przyjechał? To mogłoby
sprawdzić się na początku... Tak naprawdę decyzja została podjęta już tego
pierwszego poranka, kiedy stanął w drzwiach salonu uśmiechając się złośliwie i
zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół, świętując w myślach swoje zwycięstwo. Od
razu wiedziałam, że poprzedniej nocy nie dosiadł się do mnie przypadkiem. Seth
niczego nie robi przypadkowo.
A
teraz, gdyby istniał jakiś sposób, żeby cofnąć czas, jakaś maszyna, wehikuł
czasu z filmów, musiałabym naprawdę bardzo mocno się zmusić, by jej użyć.
Zacisnęłabym zęby, wbiła paznokcie w dłonie i płakała rzewnie, decydując się na
ten ostatni krok, ale gdybym znalazła się już w domu – w domu, w którym nigdy
więcej miałby nie stanąć – czuję, że pękłoby mi serce.
Nie
trudno mi to sobie wyobrazić. Setha nie ma – nie istnieje, nie żyje, zniknął –
a ja mam świadomość, że już nigdy więcej nie obudzę się obok jego ciepłego
ciała, z twarzą tak blisko jego ust, że o moje czoło nieustannie uderza jego
ciepły oddech, rozdmuchując mi grzywkę. Czasem wygląda tak spokojnie, kiedy
śpi, ale zdarzały się i takie poranki, kiedy ze snu wyrywały mnie jego pięści,
zwykle zaciskające się bezwiednie na moim boku czy ramieniu, a na twarzy Setha
widać było gniew. Miał ściągnięte brwi i mocno zaciśnięte wargi, z początku nie
byłam w stanie uwierzyć, że jeszcze śpi i mówiłam do niego, ale nigdy nie
odpowiedział. Nie mówiłam mu tego, bo pewnie by mnie wyśmiał, ale w
każdy taki poranek delikatnie muskałam kącik jego ust, bez pośpiechu, czasem
przenosząc się później na to wrażliwe miejsce pod jego żuchwą, bo uwielbiałam
czuć na sobie, jak jego mięśnie od razu się rozluźniają i obserwować, jak na
jego twarzy znów maluje się spokój. Wydawał się wtedy taki ludzki, taki...
normalny. Te poranki zdarzały się coraz częściej, a ja nie jestem w stanie
wyobrazić sobie, że mogłoby ich zabraknąć. Albo że nigdy nie miałyby miejsca.
Gdybym
podsumowała wszystkie dobre i złe chwile spędzone z Sethem, nie trudno jest
domyślić się wyniku, ale każdy jego szczery uśmiech, wszystkie chwile, w
których wydawał się być naprawdę spokojny, te momenty zapomnienia, kiedy
podczas seksu zwrócił się do mnie Hope, zamiast lalko – one pozwalają mi
chcieć, chcieć więcej i mocniej. Przebywać z nim, rozmawiać, dotykać, być. Czuć
go.
I
nie. Nie potrafię uwierzyć, że on nie czuje. Nie da się nie czuć.
Ale
jednak jako dziecko słyszałam wiele bajek i znam ich zakończenie. Potwór musi
umrzeć.
* * *
- Minęło jebane półtora godziny! Pół a półtora
to chyba wyraźna różnica, co nie?
- Niech się pan nie unosi, wszystko
wygląda w porządku... – Stary, siwy już lekarz odsunął się od łóżka i jeszcze
raz odczytał wyniki pokazywane przez pikającą od czasu do czasu maszynę, jak
robił to już trzykrotnie odkąd wszedł do sali, zawołany przez Chrisa niecałe
pięć minut temu. – Proszę się nie denerwować – zwrócił się już do obojga. –
Pacjent stracił dużo krwi, jego organizm prawdopodobnie potrzebuje po prostu
trochę więcej czasu, żeby...
- Zły adres, człowieku.
- Słucham? – Staruszek wyglądał na
zaskoczonego, ale Chris nie zamierzał go oszczędzać.
- Moja matka też jest lekarzem i
nasłuchałem się już w życiu tej gównianej gadki, którą wciska się pacjentom!
Gadaj ze mną jak z człowiekiem, a nie umysłowo chorym, przecież nie padnę ci tu
na zawał, jak poznam prawdę!
- Chris... – Hope tylko szepnęła, ale
nikt jej nie słuchał. Usiadła na łóżku i ostrożnie, samymi opuszkami dotknęła
ręki Setha. Chciała się upewnić, że nie jest lodowato zimny. Był... chłodny.
- Żeby cokolwiek stwierdzić, musiałbym
zlecić dodatkowe badania, które nie są bezpieczne w jego stanie. Niech pan
przestanie się awanturować i spokojnie czeka, inaczej będę musiał prosić, żeby
opuścił pan szpital.
- To chore! Jest pan lekarzem, zrób pan
coś!
- Najchętniej odłączyłbym kable... –
mruknął tak cicho, że Hope z ledwością go usłyszała, ale nawet gdy dotarły do
niej jego słowa, nie wierzyła, że to powiedział. Chris nawet się już nie
odezwał, a staruszek szybkim krokiem wyszedł z sali, nie oglądając się za
siebie. Blondyn kopnął w drzwi tak prędko jak tylko zamknęły się za jego
plecami, tym razem na szczęście już słabo.
- Wow...
– Brunetka nie powstrzymywała się już, by dotknąć leżącego w bezruchu chłopaka,
jak gdyby w jakiś sposób chciała go pocieszyć, choć to nie miało dać żadnego
efektu. Złapała chłodną, męską dłoń i mocno zacisnęła na niej swoje palce.
Przez moment miała wrażenie, że ścisnął je lekko przez sen, ale nie była pewna.
– Nie wiedziałam, że jest aż tak nielubiany
– zwróciła się do Chrisa.
- Ta, to małe miasto. – Odrzucił na
stojące nieopodal krzesło swoją grubą, ciężką bluzę i przespacerował się po
maleńkiej sali, od okna do ściany i z powrotem. Wyjrzał na zewnątrz. Noc zapadła
już na dobre, na ulicy prószył biały śnieg. Obszedł łóżko ze wszystkich stron,
ale z żadnej Seth nie wyglądał choć odrobinę mniej chorowicie. W końcu podszedł
do Hope, stanął tuż obok niej i nachylił się nad przyjacielem. Uszczypnął go w
ramię. Nie przyniosło efektu, więc zrobił to jeszcze raz, mocniej...
- Oszalałeś, co ty wyprawiasz? – warknęła.
- Przecież on nawet tego nie czuje! –
oburzył się, kiedy starała się odsunąć jego rękę. – Ty spróbuj. Masz długie
paznokcie.
- Odbiło ci.
- Patrz, poruszył się! Ruszył ramieniem!
- Wcale nie... – westchnęła. – Chris,
daj spokój...
- Jeśli się zaraz nie obudzi...
- Chris, mówię poważnie! – Tym razem nie
zamierzała już go prosić. Puściła dłoń Setha i mocno, zdecydowanie odepchnęła
Chrisa od łóżka, patrząc na niego wściekle. Skóra na ramieniu i szyi Setha,
którą szczypał i szarpał blondyn, zrobiła się żywo czerwona. – W ten sposób
niczego nie osiągniesz, możesz co najwyżej pogorszyć. Jako syn lekarki
powinieneś chyba to wiedzieć?
- Świetnie, mów sobie co chcesz. –
warknął.
- Wkurzyłeś się?
- Nie podobała mi się ironia w twoim
głosie.
- To nie była ironia, po prostu...
zaskoczyłeś mnie z tym... no wiesz.
- A co, myślałaś, że my wszyscy tutaj od
dzieciństwa jedliśmy szczury na drugie śniadanie? Nie oceniaj całego Basin City
tylko i wyłącznie patrząc na Setha. Nie wszyscy mają wiecznie bezrobotnego ojca
i matkę-dziwkę! Znaczy... – Urwał nagle, spoglądając na brunetkę i szybko
spuszczając wzrok. – Bez urazy, przepraszam.
- Nie rozumiem? Za co? – Na jej
policzkach od razu pojawił się spory rumieniec, czuła jak ją palą, ale miała
nadzieję, że Chris tego nie zauważy.
- Nie chciałem obrazić twojej matki, to
przegięcie nawet w tym naszym, chorym świecie – przyznał szczerze, na co Hope
od razu zmieszała się jeszcze bardziej.
- Chris, ja powiedziałam, że jestem jego
siostrą tylko po to...
- Możemy już przestać się w to bawić? –
przerwał jej natychmiast. – Oboje wiemy jak jest. Nie musimy o tym gadać, jeśli
nie chcesz, ale kiedy ty mnie okłamujesz, a ja udaję, że ci wierzę, czuję się
jak kretyn. – Wzruszył ramionami i odszedł jak gdyby nic, choć niewielkie
pomieszczenie nie pozwoliło mu ruszyć się daleko. Jeszcze przez chwilę Hope nie
mogła poskładać swoich myśli. Seth nigdy wcześniej nie złamał danego jej
słowa... A może robił to często, tylko po prostu nigdy jej o tym nie
powiedział? Tylko po co cała ta szopka?! Sam przecież zakazał jej rozmawiać o
sobie ze swoimi własnymi przyjaciółmi, od dnia przyjazdu nigdy nie wyraził się
o niej jak o siostrze, jak gdyby zupełnie o tym zapomniał... Ale tyle razy
spotykał się z przyjaciółmi sam na sam... Może przy nich...
- Kto jeszcze wie? – zapytała
przestraszona, nie do końca będąc pewną, czy chce znać odpowiedź, ale Chris
wyglądał na wyraźnie zaskoczonego.
- Daj spokój, nikomu bym nie powiedział!
Nawet Seth nie ma pojęcia, że wiem.
- Słucham?
- Myślałaś, że to on mi powiedział? –
zaśmiał się. – Gdyby miał mi wyjawić twoją tajemnicę, zrobiłby to na twoich
oczach. No co ty, jeszcze go nie znasz? Powinnaś wiedzieć takie rzeczy.
Był odrobinę rozbawiony, a Hope kręciło
się w głowie. Nawet nie zauważyła, kiedy sama zaczęła ściskać dłoń Setha
zdecydowanie mocniej niż powinna, a jego blada skóra zaczynała robić się
czerwona w miejscach, gdzie odbijały się kościste palce. Nie rozumiała,
dlaczego Chris w ogóle zaczął ten temat, skoro teraz ma zamiar ją okłamywać. To
było całkowicie nielogiczne, jedyny cel mogło mieć w namieszaniu jej w głowie,
ale przecież blondyn to nie Seth, nie pomyślałby o tym w takiej chwili.
- Przecież byłem w twoim domu, Hope –
odezwał się w końcu. – Siedziałem dokładnie naprzeciwko twoich zdjęć z
dzieciństwa, naprawdę sądziłaś, że ich nie zauważę? Miałem nawet szansę się im
przyjrzeć, kiedy Seth poszedł się pakować. Miałaś uroczo krzywe ząbki jako
dziecko. – Jego uśmiech miał pewnie dodać jej otuchy, ale Hope czuła się
fatalnie. – Wolałaś nie wiedzieć
- Chyba tak – przyznała. – Na twoim
miejscu czułabym do mnie obrzydzenie. To nienormalne. Że on i ja...
- A co tu jest normalne, Hope?
* * *
Po półtorej
godziny siedzenia w szpitalu oboje byli zdenerwowani, ale teraz, gdy minęły już
trzy, Chris był chodzącym kłębkiem nerwów, a Hope robiła absolutnie
wszystko, by na niego nie patrzeć. Blondyn krążył w kółko jak nakręcony. Co
chwilę szturchał nieprzytomne ciało, tym razem delikatniej, by nie narazić się
już na reprymendę, ale to nie dawało żadnych rezultatów. Gdy Hope wyszła do
łazienki, z całej siły potrząsnął ramieniem Setha, mówiąc do niego głośno. Na
nic. Wszelkie jego próby kończyły się klęską, ale nie poddawał się. Był gotów
sprowadzić swojego przyjaciela nawet siłą, byle tylko odgonić od siebie myśli,
że to już... koniec.
Brunetka oddałaby w tym momencie
wszystko, by w jakiś sposób wygonić stąd chłopaka. Nie chciała być sama, ale z
drugiej strony wzbudzał on tak nerwową atmosferę, że ta stawała się wręcz nie
do wytrzymania w połączeniu z tą przeklętą ciszą, z brakiem ruchów Setha,
niedosytem, jaki czuła widząc jego usta bez tego zwykłego, ukrytego w ich
kącikach uśmieszku...
Odsunęła swoje krzesło w kąt, najdalej od łóżka, jak tylko było to możliwe i
żeby choć odrobinę zapomnieć o wszystkim, co ją otaczało, wyjęła swój telefon i
wysłała kilka wiadomości, mając nadzieję, że ktoś odpisze. Nie miała wieści od
Sheryl już od kilku dni i zaczynała się martwić, czy wszystko z nią w
porządku... Do Ashley nie chciała pisać, blondynka sama odsunęła się od niej
nawet wcześniej, niż Hope zdążyła wyjechać z Seattle. Właściwie nie
była nawet pewna, czy blondynka w ogóle wie o tym, że nie ma jej w mieście. A
Beau? Wydawało jej się, że pomiędzy nimi jest w porządku, ale nie odpisał na
ani jednego jej SMSa...
Nie widząc perspektyw, by Seth miał
się w najbliższym czasie obudzić, postanowiła zadzwonić do swojego przyjaciela
i po prostu posłuchać jego głosu, kłamiąc, że wszystko u niej w porządku.
Wybrała jego numer, ale nawet nie usłyszała sygnału, od razu włączyła się poczta
głosowa. Dziwna poczta. Pamiętała, że Beau ma na niej własne nagranie, a
przemówił do niej automat. Sześć,
osiem, dziewięć, osiem, osiem, cztery, osiem, trzy, dziewięć zostaw
wiadomość po usłyszeniu sygnału.
- Co,
do cholery?! – szepnęła, ale blondyn nawet jej nie usłyszał, zajęty własnymi
sprawami. To nie był jego numer. To nie był numer Beau! Zwykle rozłączała się,
kiedy tylko usłyszała pierwszą liczbę, dopiero dziś dosłuchała do końca i... Co
jest?!
Zerknęła w swoje kontakty. Na
pierwszy rzut oka wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zwykle. Numer mamy...
cóż, chyba należał do niej. Nie była pewna, nigdy nie nauczyła się go na
pamięć. Ashley? Na pewno jej. Tylko ten Beau... Nie potrafiła zrozumieć, aż w
końcu wpadł jej do głowy pewien pomysł.
- Chris, jak sprawdzić, jaki jest twój własny numer?
- Mój? – spytał zdziwiony, jakby wyrwany z letargu.
- Nie wiem. Zadzwoń do operatora, czy coś... Hope, do kurwy nędzy, nie zawracaj mi
teraz głowy!
- Dobra, sama sobie poradzę. – Westchnęła, widząc na
szafce obok łóżka Setha torbę z jego rzeczami, które pewnie wyjęto mu z
kieszeni przed operacją. Wśród nich leżał jego telefon. Nawet nie wyłączony. To
było dziecinnie proste...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz