Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

28. Złamane serca i krew pod paznokciami


Tego dnia Hope bardzo nie chciała się obudzić. Bała się podnosić głowę z miękkiej poduszki i otwierać oczu, mając świadomość, że on jest w pobliżu. Jej oprawca. Jej własny bóg zniszczenia i złodziej nadziei. Wątłe ciało dziewczyny drżało ilekroć słyszała jego kroki tuż obok siebie. Serce biło z niewiarygodną szybkością, czuła je bardzo wyraźnie, bolało ją przy każdym kolejnym uderzeniu. Ciężkie powieki drżały, oddech był przyśpieszony. Za wszelką cenę starała się uspokoić, nie poruszać i nie oddychać... Obawiała się, że mężczyzna zauważy jej lęk, więc modliła się o sen za każdym razem, gdy znajdował się w pokoju. Chris wyszedł z domu z samego rana, ona i Seth byli sami. Czuła otaczający ją aromat spalonego tytoniu. Brunet zawsze palił za dużo.
         Mięśnie dziewczyny spięły się mimowolnie, kiedy materac ugiął się tuż obok jej ciała. Uparcie nie otwierała oczu, choć ktoś głaskał ją po policzku. Chciała wierzyć, że to nie on, chciała wiedzieć, że to tylko sen. Usłyszała jego głośne westchnienie i poczuła dotyk na odsłoniętym karku. Odgarnął na bok kilka kosmyków ciemnych włosów. Czuła oddech na szyi. Nikt nie byłby w stanie spać, gdy on był tak blisko...
 - Masz zamiar spędzić w łóżku cały dzień, lalko? – zapytał, kiedy w końcu wzdrygnęła się delikatnie, zupełnie wbrew swojej woli. Hope uchyliła powieki, przez moment lustrując w ciszy całą jego postać. Seth leżał obok niej bez koszulki, w samych dżinsach i rozpiętym pasku. Jego oczy błyszczały jak zwykle, a suche wargi znajdowały się zdecydowanie zbyt blisko jej własnych. Pociągający męski zapach zmieszany z papierosowym dymem uderzył w nią bezlitośnie, omamiając na kilka chwil. Mężczyzna musiał niedawno brać prysznic, kilka kropel wody z jego włosów wciąż spływało po nagich ramionach... Był niesamowity. Niesamowicie straszny.
 - Wolałabym, żebyś zostawił mnie w spokoju – odpowiedziała cicho, starając się go nie sprowokować, ale pomimo tego Seth od razu stał się bardziej poważny. Przestał jej dotykać, chociaż nie odsunął rąk od wychudzonego, zmęczonego ciała. Hope nie spuszczała go z oczu, w każdej chwili gotowa do ucieczki. Napięła wszystkie mięśnie, co musiał wyczuć pod palcami, ale zupełnie na to nie zareagował.
 - Pozwól, że ci coś wyjaśnię, laleczko. – Jego głos był cichy i spokojny, ale ton niższy niż zazwyczaj. Przerażał ją, gdy zachowywał się w ten sposób, nawet o wiele bardziej niż gdy na nią krzyczał. Człowiek podnosi głos, kiedy traci nad czymś kontrolę. Przemawiając do niej cicho i wyraźnie, Seth panował nad wszystkim. Nad nią, nad każdym jej odruchem. – Tylko dlatego, że Ann przedstawiła ci mnie wczoraj jako krwiożerczą bestię, nie stałem się nią z dnia na dzień. Masz swój własny rozum, nie musisz słuchać innych. Wiesz, na co mnie stać.
 - Tu nie chodzi o nią, Seth – przerwała mu nieostrożnie, a nie chcąc wyjaśniać już niczego więcej jedynie delikatnie odsunęła się spod jego dłoni i przewróciła na brzuch, zsuwając z siebie kołdrę i obnażając nagie plecy. Mężczyzna przyglądał się swemu dziełu w całkowitej ciszy, jedynie raz za czas przejeżdżając opuszkami palców wzdłuż wystających żeber, na co dziewczyna za każdym razem reagowała cichym, bezgłośnym niemal syknięciem, mocno zasysając w płuca powietrze. Wyczuwał jej strupy pod palcami. Twarda ściana o pozdzieranym tynku, o którą Seth uderzył wczoraj ciałem swojej lalki, pozostawiła na jej ciele zadrapania i rany, a od jej ramienia aż po biodro rozciągały się dodatkowo fioletowe sińce, nieznoszące dotyku. Brunet nie spodziewał się, że użył tak dużej siły i że ich krótka sprzeczka pozostawiła po sobie purpurowe pamiątki. Kościste plecy jego zabaweczki wyglądały teraz jeszcze bardziej żałośnie.
 - Przepraszam – odezwał się cicho.
 - Słucham? – westchnęła, choć słyszała go doskonale.
 - Przepraszam, nie miałem zamiaru cię skrzywdzić. – Jego usta powoli zbliżyły się do obnażonej przed nim szyi, ale nim zdążyły chociażby jej dotknąć, Hope zrozumiała, co zamierza i odsunęła się gwałtownie.
 - Nie waż się – szepnęła z taką pewnością siebie, jakiej się po niej w tym momencie nie spodziewał. Nie zrażony jej słowami jedynie uniósł się trochę, by usiąść na łóżku obok jej ułożonej wciąż wśród pościeli postaci i chwilę przyglądał się, jak lalka zakrywa swe ciało cienką kołdrą, tworząc z niej ciasny kokon. – Chcę wrócić do domu – powiedziała tak cicho, że ledwo ją zrozumiał.
 - Wrócimy.
 - Dzisiaj.
 - Nie. Nie dzisiaj.
 - W takim razie wrócę sama. Nie jesteśmy na końcu świata, Seth, a ja nie jestem od ciebie aż tak zależna, jak ci się wydaje... – mówiła, nie patrząc mu w oczy. Cała jej uwaga skupiona była teraz na chudych, drżących dłoniach, na wykręcanych palcach. Bała się jego reakcji, ale Seth nawet nie odpowiedział. Po dłuższej chwili ciszy westchnął jedynie, opierając się plecami niedaleko niej i patrzył przed siebie. Gdy na niego spojrzała, w jego ciemnych oczach odnalazła jakąś dziwną pustkę... Nie miała pojęcia, co o tym sądzić, dopóki w końcu się nie odezwał.
 - Ann nie żyje, Hope – szepnął głosem zupełnie wypranym z emocji. – Nie mogę teraz wyjechać. I nie chcę, żebyś ty wyjeżdżała.
         Wyglądał, jakby mówił całkiem szczerze, choć chyba nie był w tym momencie sobą. Brunetka przysunęła się do niego odrobinę, jakby z bliska chcąc obejrzeć wyraz jego twarzy... Seth nawet się nie poruszył. Mimo woli złapała jego dłoń. Była lodowata.
 - Nie wierzę ci. – Jej szept rozniósł się po pomieszczeniu prędzej niż była w stanie zapanować nad głosem i dopiero w tym momencie potwór, którego tak strasznie bała się jeszcze dziesięć minut temu, na powrót na nią spojrzał. W jego oczach odbijała się szczerość. Seth nie żartował. Po raz pierwszy widziała go tak poważnego. 
 - Sama się przekonasz, kiedy jej ciało wyląduje pod ziemią – odparł spokojnie.
 - Powiedz, że nie masz z tym nic wspólnego...
 - Całą noc byłem tutaj, lalko. Ann zrobiła to sama, wzięła żyletkę i przejechała nią sobie po cholernych żyłach.
 - Ale to twoja wina! – Nagle Hope zerwała się z miejsca, uciekła na drugi koniec pokoju i nie spuszczając z oczu jego nieruchomej postaci, zaczęła w pośpiechu się ubierać. – To ty ją do tego doprowadziłeś! Torturowałeś ją! Przez ciebie czuła się porzucona... zużyta!
 - Trudno – stwierdził poważnie, ale nie poruszył się z miejsca, nawet nie spoglądając na Hope. 
 - Trudno?! Tylko tyle masz do powiedzenia? – Zdziwiła się, nagle stając w miejscu.
 - Myślisz, że mam to gdzieś, prawda? – zapytał, w końcu podnosząc wzrok na dziewczynę, która momentalnie cofnęła się jeszcze o krok. – Nie. Raczej jesteś tego pewna. Masz mnie za potwora, a potwory nie czują. Twoim zdaniem pewnie cieszę się w duchu, że już jej nie ma, bo pozbyłem się problemu...
 - Seth, to nie tak... – przerwała mu zniecierpliwiona, ale nie pozwolił dziewczynie dokończyć.
 - Nie mam sobie nic do zarzucenia. Ann była za słaba dla tego świata, to wszystko. Tylko przerażone, słabe gnoje są w stanie pomyśleć, że śmierć cokolwiek rozwiązuje. Może sobie na to zasłużyła za wszystkie te kłamstwa, których ci naopowiadała. Nawet nie mam ochoty słuchać, jakie były jej ostatnie słowa. Ale jeśli już musisz wiedzieć, pani psycholog, która któregoś dnia mnie, kurwa, zbawi, to jest mi cholernie przykro, że tak to się skończyło. – Zamilknął na moment, ale Hope nie miała pojęcia, co mogłaby powiedzieć. – Tak, lalko, mam uczucia, może tylko są tak głęboko ukryte, że trzeba pociągnąć za spust, żeby je zobaczyć. A teraz, jeśli chcesz wracać do Sheryl, to pakuj się i spierdalaj. – Zakończył, powoli wstając ze swojego miejsca. – Tak, jak gdyby w ogóle mnie to obchodziło... 

* * *

         Gdy kilka godzin później Seth kierował się w stronę domu swojego ojca, gdzie z założenia miał znaleźć się rano, w jego głowie panował chaos. Nie myślał już o Ann, w zasadzie zapomniał o niej gdy tylko spotkał na swojej drodze kilku znajomych, ale pomimo wszelkich starań nie mógł odegnać od siebie pytania, czy gdy wróci do Chrisa, zastanie tam swoją obecną zabawkę. Nie lubił ich tracić, a już na pewno nie w takich okolicznościach. Tego ranka powiedział o kilka słów za dużo... Teraz rozumiał, że powinien jej pilnować, przytrzymać tutaj za wszelką cenę przynajmniej tak długo, jak sam będzie chciał widzieć ją w pobliżu. Nienawidził tracić kontroli.
         Nagle telefon w jego kieszeni zaczął wibrować, a ciszę panującą na ulicy przeciął dźwięk doskonale znanej mu melodii. Gdy spojrzał na wyświetlacz i zobaczył na nim imię Beau, uśmiechnął się sam do siebie. Bez namysłu odebrał połączenie, ale nawet się nie odezwał.
 - Hope, jesteś tam? – Głos w słuchawce był wyraźnie podniesiony, nawet na odległość Seth był w stanie bez problemu stwierdzić, że chłopak jest zdenerwowany. – Hope! Słyszę twój oddech!
 - Cześć, Beau.
 - Och, to znowu ty... – Usłyszał wyraźne prychnięcie i zaśmiał się mimo woli.
 - A czego się spodziewałeś?
 - Miałeś kazać jej do mnie zadzwonić! Obiecałeś! – zarzucił niczym małe, rozkapryszone dziecko, tak strasznie podobny w tym momencie do naiwnej Hope. W zasadzie Beau niewiele się od niej różnił, Seth wcale się nie dziwił, że są ze sobą tak blisko... Gdyby tylko został w Seattle trochę dłużej, z pewnością nie odmówiłby sobie zabawienia się tym chłopcem. Zrobił błąd, w pierwszej kolejności próbując odsunąć od swojej lalki śmieszną Ashley, która dała się pokonać tak łatwo. Blondynka nie zapewniła mu nawet w połowie tak dobrej rozrywki, jakiej mógłby doznać przy Beau.
 - Wybrałeś sobie wyjątkowo nieodpowiedni moment, żeby dzwonić...
 - Nie pierdol tylko daj mi Hope – warknął chłopak. – Jeśli w tej chwili nie usłyszę jej głosu, dzwonię na psy.
 - Zrób to, a znajdą już tylko jej zwłoki – mruknął cicho. – I to nieprędko.
 - Uważaj, bo się przestraszę.
 - Jestem poza domem – odpowiedział w końcu, przystając w bramie tuż obok swojej starej klatki schodowej. Oparł się o ścianę i wyciągnął paczkę papierosów. Czuł, że nie uda mu się spławić Beau tak prędko, ale nawet nie miał ochoty jeszcze kończyć rozmowy. Chłopak był natrętny, a Seth domyślał się, że to tylko niewielka część jego możliwości. Musiał jednak na niego uważać, nie będąc pewnym, czy któregoś dnia Beau w akcie desperacji nie wygada Sheryl wszystkiego co wie, a ciekawych informacji miał zdecydowanie za dużo. 
 - Dam ci pół godziny. Jeśli w tym czasie nie wrócisz do domu i nie oddasz komórki Hope...
 - Dyktujesz mi warunki? – zaśmiał się głośno, coraz bardziej rozbawiony.
 - Ja tylko mówię, co zrobię, jeśli nie usłyszę, że z moją przyjaciółką wszystko jest w porządku.
 - Wszystko z nią w porządku.
 - Od niej! – krzyknął niemal natychmiast, a brunet jedynie uśmiechnął się z politowaniem.
 - Dobra, posłuchaj. Podam ci jej numer...
 - To jest jej numer! – zaprotestował, ale Seth nawet nie zwrócił na to uwagi.
 - Będziesz mógł do niej dzwonić, pisać, co tylko będziesz chciał, ale na moich warunkach. Jeśli złamiesz chociaż jeden, bardzo ci zaszkodzę. I możesz darować sobie ten śmiech – ostrzegł od razu, słysząc jak Beau znów nabiera oddechu na jedną ze swych bezczelnych odpowiedzi. – Póki co to ja mam ją pod ręką, więc na twoim miejscu bym się nie narażał.
 - Boże, co ona w tobie widzi...
 - Powiedział facet, który nie potrafi usiedzieć w miejscu, gdy tylko ściągnę koszulkę. 
 - Byłem wtedy pijany! – odpowiedział niemal natychmiast, ale słysząc śmiech Setha momentalnie zakończył ten temat. – Mów, co to za warunki.
 - Musisz jej powiedzieć, że masz nowy numer. Twój poprzedni telefon się zepsuł, dlatego jej nie odpisywałeś. 
 - Nie rozumiem... 
 - Nie musisz. Hope nie może się też dowiedzieć, że ze mną rozmawiałeś i że to ja odbierałem za każdym razem, kiedy dzwoniłeś na jej numer. W zasadzie, w ogóle nie wspominaj jej o tym, że numer, który zaraz ci podam to nie ten sam, którego zwykle używała.
 - Okej, Seth, poczekaj. – Tym razem głos Beau był spokojny i cichy, chłopak prawdopodobnie próbował sobie poukładać to wszystko w głowie, ale bezskutecznie. – Musisz mi powiedzieć, jaka jest prawda. – Przerwał na kilka sekund, ale nie pozwolił brunetowi zaprotestować. – Inaczej mogę niechcący coś wygadać, a wtedy obydwoje będziemy mieli kłopoty. Ja ci zaufałem, więc teraz ty możesz mi wierzyć, że o niczym jej nie powiem. Liczy się dla mnie tylko to, żeby była bezpieczna i szczęśliwa, a wasze chore układy... ech, to po prostu wasze chore układy. Gówno mnie obchodzą, okej? 
 - Brzmi logicznie. Więc jak często sprawdzasz, czy karta startowa w twoim telefonie rzeczywiście należy do ciebie, Beau? 
 - Co? Nigdy... chyba... Co to ma do rzeczy?
 - Chciałeś poznać prawdę, więc właśnie ci ją przedstawiam. Hope nie zna na pamięć swojego numeru, znalazłem więc podobny i zamieniłem jej kartę na nową. Proste, prawda?
 - To niedorzeczne... – westchnął. – Przecież Hope już dawno by zauważyła! No bo co, nigdy nie pisała do swojej mamy? Albo do mnie? Poza tym Sheryl mówiła...
 - Mówiła, że dostaje od niej SMSy, wiem. Ja je piszę. A Hope wysyła wiadomości albo dzwoni wyłącznie do ciebie, Sheryl, czasem do Ashley. Wszystkie trzy numery zmieniłem na takie, które kiedyś należały do mnie. Myśli, że po prostu nie odbieracie.
 - To niemożliwe. Nikt by się na to nie nabrał! Ale... to znaczy, że kiedy dzwoniłem do niej zaraz po tym, jak wyjechała, to nie ona odrzucała moje połączenia? To byłeś ty?!
 - Byłeś bardzo namolny – odpowiedział, zagaszając papierosa.
 - Obraziłem się za to na nią, ty... 
 - Uważaj na słowa. 
 - Próbujesz nas ze sobą skłócić, prawda? Wszystkich! Ashley też nie ma już z nią kontaktu, ani ze mną! Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś to ty wrzucił do neta jej fotki, dlatego bez problemu uwierzyłeś mi, że to nie ja! 
 - Beau...
 - Co?!
 - Wyluzuj. Jak mam z tobą rozmawiać, kiedy wrzeszczysz mi do słuchawki?
 - Dobra, nieważne. Dawaj mi jej numer, muszę jak najszybciej do niej zadzwonić i kazać jej skontaktować się z Sheryl, jeśli nie zrobi tego do wieczora...
 - Nie możesz tego zrobić – Seth przerwał mu niemal natychmiast, kątem oka zauważając zbliżającą się w jego stronę postać. W momencie rozmowa z Beau przestała go interesować. Całą swoją uwagę skupił na wyższym od siebie mężczyźnie. Był ubrany na czarno i szedł ze spuszczoną nisko głową, pewnie nawet go nie widząc. Poruszał się szybko i pewnie, z oddali nie wyglądając na swoje blisko pięćdziesiąt lat. Brunet czekał, aż tamten podniesie głowę, gdy w słuchawce na nowo rozległ się krzyk.
 - Do kurwy nędzy, twoja matka mówiła poważnie! Ona wezwie gliny, jeśli Hope nie uspokoi jej na czas, koniec żartów, Seth! Twoja głupia zabawa....
 - Jeszcze się nie skończyła – dokończył za niego, ruszając z miejsca, kiedy mężczyzna przeszedł tuż obok niego, nawet nie zwracając uwagi na znajomy głos. – Straciłeś swoją szansę.
         Rozłączył się prędzej niż Beau zdążył coś jeszcze na to odpowiedzieć i od razu wyłączył telefon, by nikt go więcej nie niepokoił. Ojciec Ann zniknął już w bramie, więc Seth natychmiast poszedł w ślad za nim. W ostatniej chwili przytrzymał sobie zamykające się, ciężkie drzwi i prędko pokonał pierwsze schody, słysząc odbijające się po klatce dźwięki. Zatrzymał się dopiero, kiedy był już zaledwie o krok od swojego byłego sąsiada. Starszy mężczyzna podniósł na niego wzrok, zdziwiony czyjąś obecnością tak blisko niego, a na widok Setha na jego twarzy od razu pojawił się wściekły grymas.
 - Ty pierdolony gnoju, jak śmiesz jeszcze się tu pokazywać po tym, co zrobiłeś! – Jego krzyk potoczył się echem po całej klatce schodowej. Upuścił ściskane w dłoniach klucze, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Momentalnie zacisnął pięści i odsunął się kawałek, chcąc dokładnie widzieć każdy ruch Setha, niepewny co zrobi. Brunet jednak nawet się nie poruszył.
 - Moje kondolencje. Z powodu Ann – powiedział. Z jego ust ani na moment nie znikał bezczelny uśmiech, którego ojciec jego byłej zabawki nie potrafił wytrzymać. Seth widział, że jedyne, co ma ochotę zrobić ten facet, to mu przywalić – naprawdę mocno i boleśnie. Opanował się jednak prędko, schylając po klucze i otwierając drzwi swego niewielkiego mieszkania. Seth ukrył ręce w kieszeniach, czekając, co się wydarzy.
 - Ann zostawiła dla ciebie list – odparł już spokojniej. – Wejdziesz, żeby go zabrać razem z resztą swoich rzeczy? Nie rozmawiajmy na korytarzu. 
 - Z największą przyjemnością. 

* * *

         To chyba najgorsza zmora rodzica, czyż nie? Wychowujesz dziecko przez tyle lat, przestrzegasz przed złem, bardzo mocno starasz się, by świat oszczędził chociaż tę jedną, drobną istotkę, którą tak bardzo kochasz... Dajesz jej dobre rady, ostrzegasz przed niebezpieczeństwem. Nie bierz cukierków od obcych – mówisz, ale już w kilka lat później zmieniasz starą, nieaktualną śpiewkę. Nie bierz drinków od nieznajomych. Nie chodź sama na imprezy. Zawsze miej przy sobie kogoś, kto może cię obronić. Nie wsiadaj do obcego samochodu, nigdy. Choćby świat walił ci się na głowę...
         Hope nie miała pojęcia, ile zasad wpajanych jej przez Sheryl złamała tej nocy. Patrzyła na nieznajomego mężczyznę, którego nawet imię było dla niej zagadką i widziała w jego oczach smutne spojrzenie swojej matki. Mocno zagryzła dolną wargę, kiedy męska dłoń powędrowała w dół po jej brzuchu. Nienawidziła się za to, że tu została. Było jej wstyd, że czerpie z tego tak niewyobrażalną przyjemność... Ten facet był zupełnie obcy. Był... nie tylko nieznajomy. Był inny. Jego powolne ruchy, niski, przejmujący głos, spojrzenie psychopaty. Ta łatwość, z jaką odpiął guzik jej dżinsów, by zaraz włożyć dłoń pod obcisłą koszulkę. Masował jej płaski brzuch, głaskał go i uciskał, a Hope mimowolnie kuliła się pod jego dotykiem. Jej ciało drżało, ale już nie z zimna. Strach i pożądanie mieszały się w niej tworząc naprawdę wybuchowe połączenie. Nigdy wcześniej nie przyszło jej nawet do głowy, że taka sytuacja mogłaby ją podniecić... Ona, sama, w obcym samochodzie, z kimś kogo nigdy wcześniej nie widziała na oczy.
         Przyglądał jej się, bardzo uważnie. O wiele dokładniej niż robiłby to zwykły, podchmielony chłopak poznany w barze. I wcale się nie śpieszył, jak gdyby zupełnie nie miał ochoty na to, co za chwilę miało się wydarzyć. To ją przygotowywał. Długo i cierpliwie. Był taki czuły, taki... inny niż kilkanaście minut temu. Jak gdyby znał ją od wieków. Jak gdyby mu na niej zależało... Głupie myśli.
 - Rozluźnij się trochę – poprosił, kładąc swe duże, męskie dłonie na jej chudych udach. Rozchylił wciąż opięte dżinsami nogi dziewczyny i otoczył się nimi w pasie. Na tylnym siedzeniu jego samochodu nie było zbyt wiele miejsca, ale to wcale mu nie przeszkadzało. Ich ciała wciąż musiały się dotykać, na tak niewielkiej przestrzeni nie było innej możliwości. Włączone wcześniej ogrzewanie podnosiło temperaturę do coraz bardziej absurdalnej wysokości. Hope czuła, jak po jej szyi spływa powoli kropla potu. Mężczyzna otarł się o nią przez ubranie, co poczuła tylko w niewielkim stopniu i ułożył na niej swe ciężkie ciało, rękami chwytając zagłówki za jej plecami. Ich twarze znalazły się tuż obok siebie, usta prawie się stykały. – Hej, co się z tobą dzieje? – Uśmiechnął się, a jego oczy zaświeciły przyjemnym, skądś jej znajomym blaskiem. W tym momencie wyglądał łagodnie i spokojnie. – Pięć minut temu oddawałaś mi pocałunki, a teraz robisz miny, jakbym co najmniej sprawiał ci ból... Lalko?
 - Pięć minut temu oddawałam ci pocałunki, a dziesięć minut temu nawet cię nie znałam.
 - Więc o to chodzi? Nie oddajesz się na pierwszej randce? – zaśmiał się, ale bez drwiny. Sama uznawała to teraz za głupie, zważając na sytuację, w której się znajdowali. Ona - podchmielona, bez bluzki, z nogami ułożonymi wokół jego bioder i on – tak perfekcyjnie spokojny.
 - Ani na trzeciej, ani na czwartej... – Usłyszał ten rozbawiony ton w jej cichym głosie i musnął jej usta, spoglądając na dziewczynę z taką pewnością, jak gdyby nic nie mogło pójść źle. W końcu ona już wybrała. W jednej chwili Hope przemknęło przez myśl pytanie, co by zrobił, gdyby teraz zdecydowała się jednak odejść, a już w następnej jej drobna dłoń dotykała klamki, której ledwo dosięgała. Nie była pewna, czy zdążył ponownie zablokować zamki...
 - Kobiety marnują tyle dobrych okazji tylko dlatego, że nie wypada. – Odpowiedział, jak gdyby wcale się nie poruszyła. Zupełnie zignorował jej wyciągniętą dłoń, ale nie pozwolił jej nachylić się wystarczająco, by szczupłe palce były w stanie otworzyć drzwi. – Jeśli to cię pocieszy, mogę ci się przyznać, że wrzuciłem coś do twojego drinka, gdy nie patrzyłaś. Jutro rano będziesz mogła wyzywać mnie od gwałcicieli i łajdaków, a teraz przeżyjesz najlepszą noc swojego życia bez zamartwiania się, że tak niewolno. Myślisz, że nie widzę, jak ci się to podoba? Już świecą ci się oczy, a przecież nawet cię jeszcze porządnie nie dotknąłem. 
 - Niczego... Niczego mi nie dosypałeś. – Zająknęła się, gdy obie dłonie przeniósł na jej rozpięte już spodnie i powoli zaczął zsuwać materiał z jej bioder. Musiała unieść się odrobinę, by mógł zrobić to do końca i mimowolnie otarła się wtedy o jego ciało, a jej ust wydostało się cichutkie westchnienie. Ten mężczyzna jej pragnął. Teraz nie tylko widziała to w jego oczach, ale i czuła, bardzo wyraźnie, nawet przez ubranie. Bycie pożądaną jest ogromnym afrodyzjakiem dla kogoś tak niepewnego siebie jak Hope, a bycie pożądaną przez przystojnego, pociągającego faceta, którego stać było pewnie na kogoś o wiele od niej lepszego... to już niesamowite uczucie.
 - Boże, masz piękne ciało... – szepnął, jak gdyby czytał w jej chaotycznych myślach. Wszystkie części jej garderoby wylądowały na podłodze, z wyjątkiem ciemnego stanika i majtek z koronki. Nieznajomy złapał za jej wystającą kostkę i uniósł szczupłą nogę, swoją dłonią pokonując powoli całą jej długość. Dotykał chudej łydki, wystającego kolana, nawet kości udowej, którą poniekąd dało się wyczuć przez warstwę mięsa i skóry. Jej miednica odznaczała się wyraźnie, zwłaszcza gdy lalka leżała w tej pozycji. Naciągnięta na kości skóra była w tym miejscu ciemniejsza niż gdziekolwiek indziej i o wiele bardziej wrażliwa. Układając na niej obydwie dłonie wsunął palce pod delikatną koronkę, a Hope jęknęła cicho, choć tak naprawdę niczego jeszcze nie dotknął. Przemierzał jednak opuszkami drogę po najbardziej delikatnych i najbardziej na co dzień skrywanych zakamarkach jej ciała. W dodatku jego wzrok... był tak niesamowity... Seth wyglądał na zachwyconego każdą kolejną wystającą kością, której dotykał, każdym fragmentem jej bladego ciała, które zawsze wydawało jej się wyjątkowo mało atrakcyjne... takie suche. W tym momencie zdecydowanie nie była już sucha.
         Jej dłoń zniknęła z klamki nim dziewczyna zdążyła przekonać się, czy drzwi są zamknięte i od razu wylądowała na jego ciemnej bluzie.
 - Zdejmij to – szepnęła, ciągnąc za gruby materiał, ale brunet jedynie uśmiechnął się do niej z góry.
 - Zmuś mnie.
         Poczuła jak jej policzki robią się jeszcze bardziej gorące i czerwone, ale posłusznie podniosła się do siadu i prędko zsunęła bluzę z jego ramion. 
 - Nie mogę zdjąć jej do końca, kiedy trzymasz ręce... tam – wyszeptała zawstydzona, a mężczyzna tylko uśmiechnął się wyrozumiale.
 - „Tam”, to znaczy w twoich majtkach. Dlaczego boisz się tego powiedzieć?
 - Nie wiem – odparła szczerze.
 - Nie drażni cię to? Ta nieustanna poprawność. Nie widzisz, jakie to jest chore? Wiesz, że za moment zupełnie obcy facet będzie cię pieprzył w samochodzie, do którego w każdej chwili ktokolwiek może zaglądnąć i to jesteś w stanie jakoś przełknąć, ale przez gardło nie przejdzie ci słowo „cipka”, bo nie wypada. Dopóki nie pozbędziesz się tych zahamowań, nigdy nie będzie ci z nikim tak dobrze, jak mogłoby być. 
 - Może... – szepnęła, teraz płonąć już ze wstydu. – Ja po prostu...
 - Pójdziemy na pewien układ, lalko. Od teraz będziesz mi mówiła o wszystkim, co robię i każdej rzeczy, którą odczuwasz. Wyraźnie i głośno. Tak długo, jak będziesz mówić, tak długo będę ci robił dobrze. – Uśmiechnął się, widząc jej zmieszanie i nie czekając nawet na odpowiedź ułożył dłoń na jej wciąż zakrytej kobiecości i zaczął delikatnie przesuwać palcem po koronkowym materiale.
 - Ten pomysł wcale mi się nie podoba – wyszeptała, zaciskając mocno pięści.
 - Wiem. Ale zobaczysz, jak potężny przyniesie efekt. A teraz zaczynaj.
         Nie uznałby jej sprzeciwu, więc mówiła. Najpierw szeptem, tak cicho, że mężczyzna ledwo ją słyszał, ale z każdą kolejną chwilą nabierała coraz więcej odwagi. Nie poganiał jej, nie nalegał, po prostu rozkoszował się każdą chwilą, w której coraz bardziej uwalniała się z więzów konwenansu. Z ust Hope słowa przestały się wydobywać dopiero w momencie, kiedy był już w środku. Wbił się w nią mocno i głęboko, a z każdym pchnięciem poruszał się coraz szybciej – nie była w stanie nawet pozbierać myśli, co dopiero słów. Przyzwyczajona już do brzmienia swego głosu w tak intymnej sytuacji nie zamknęła jednak ust, pozwalając swobodnie wydobywać się z nich kolejnym westchnieniom i jękom. Gdy po chwili zdała sobie z tego sprawę, zarumieniła się i przykryła ręką usta, mocno wgryzając się we własną, spoconą skórę. Mężczyzna momentalnie się zatrzymał.
 - Chcę słyszeć, jak ci ze mną dobrze, lalko.
 

         I słyszał. Od tego dnia słuchał tego wiele razy, a z każdym kolejnym dotykiem, którym ją obdarzał, Hope stawała się bardziej i bardziej odważna, a jej dawne zahamowania i niepotrzebna nieśmiałość po pewnym czasie zniknęły w odmętach zapomnienia. Nawet teraz, kiedy brunetka siedziała sama, nie będąc w stanie poradzić sobie ze złością, jaką do niego odczuwała, ta scena wciąż odtwarzała jej się przed oczami. Seth nie był tylko zły. Nikt nie jest wyłącznie zły albo dobry. Ann też jej o tym wspominała. Mówiła o miłych chwilach, które spędzali razem, a jej zielone oczy błyszczały przy tym radośnie, tak szczerze... Brunetka nie miała wątpliwości, że była zabawka Setha mówiła zupełnie poważnie zarówno o tym, że go nienawidzi jak i o tym, że kocha. Nie mogła uwierzyć, że ta dziewczyna już nie żyje... Była do niej taka podobna...

Kiedy tylko Seth opuścił mieszkanie, Hope zaczęła się pakować. Nie wiedziała jeszcze, co chce zrobić, ale musiała zająć czymś ręce i myśli. Ilekroć przypominała sobie o Ann, widziała w głowie jej chudą postać o poranionym ciele i chciało jej się krzyczeć. Miała ochotę wrzeszczeć ze złości, z bezsilności i ze smutku. Nie mogła znieść myśli, że blondynka to zrobiła, że była w stanie... Nawet we własnej głowie nie wypowiadała tych słów. Czuła się winna, bo może gdyby zobaczyła, że z Ann dzieje się coś złego, udałoby jej się zapobiec tragedii. W końcu to prawdopodobnie ona była ostatnią osobą, z którą dziewczyna rozmawiała nim... nim zrobiła to, co zrobiła.
         Hope była właśnie w łazience, próbując zamknąć swoją przepełnioną kosmetyczkę, gdy usłyszała zgrzyt zamka i momentalnie odłożyła pakunek na jedną z dolnych półek, by nie rzucał się w oczy. Było zdecydowanie zbyt wcześnie. Nie spodziewała się, że Seth wróci tak prędko i nie była jeszcze przygotowana... Nie podjęła decyzji. Gdyby brunet zobaczył teraz jej spakowane torby, wszystko by przepadło.
         Z przedpokoju dobiegły ją jednak dwa męskie głosy, a do tego czyjeś zdenerwowane fuknięcia. Zajrzała do pokoju, gdy szczupła blondynka właśnie zajmowała miejsce na jedynym fotelu, a mężczyzna z blizną na policzku ze złością odrzucił od siebie kurtkę. Chris uśmiechnął się do niej zza pleców postawnego kolegi.
 - Cześć, Hope, dobrze, że już wstałaś. Seth jest w domu? Nie możemy się do niego dodzwonić. Pamiętasz Stanleya i Lace? – Blondyn mówił szybko, był jakby odrobinę zdenerwowany, a Lacey ani na krótką chwilę nie przestawała obserwować zaskoczonej Hope, co brunetka była w stanie dojrzeć kątem oka. Stan uśmiechnął się do niej delikatnie, jakby nieśmiało. Przy jego ponad stu kilowej wadze i ogromnych mięśniach widocznych przez koszulkę, niewinny uśmiech unoszący zraniony policzek wyglądał co najmniej nienaturalnie.
 - Seth wyszedł już kilka godzin temu, do...kądś – szepnęła, wciąż nie do końca będąc w stanie otrząsnąć się z poprzednich myśli. Chris zbliżył się do niej i zajrzał przez kobiece ramię do kuchni, jak gdyby chciał sprawdzić, czy nie kłamie, choć dla brunetki nie miało to sensu. Lacey westchnęła za to tak, jak gdyby chciała powiedzieć „a nie mówiłam?!”, po czym podniosła się ze swego miejsca i ruszyła w kierunku najbliżej leżącej torby.
 - To Setha? – rzuciła w stronę blondyna, ale Chris natychmiast ruszył w jej stronę.
 - Nie możesz grzebać w jego rzeczach, ocipiałaś, Lace?!
 - Daj spokój, nie będziemy czekać aż...
 - To moje – Hope przerwała blondynce od razu, gdy ta nachyliła się nad rozpiętym bagażem. Skłamała i Chris doskonale o tym wiedział, ale z jakiegoś powodu czuła, że nie powinna pozwolić tej obcej dziewczynie na przeglądanie zawartości nieswoich toreb. Nie ufała jej. A Seth kazał jej nie ufać nikomu...
 - Twoje, tak? – Blondynka zaśmiała się gorzko, wyciągając leżącą na samej górze, męską koszulkę. – Nie wiedziałam, że nosisz tak duże rozmiary! 
 - Seth trzyma w niej kilka ciuchów, ale... – Przypomniało jej się, jak brunet ostrzegał ją, żeby nie kłamała, bo nie potrafi tego robić. – Nawet jeśli torba należy do niego, to nie pozwolę ci w niej grzebać, a już tym bardziej niczego z niej zabrać! To nie jest twoje. – Skorzystała z tego, że blondynka stała zaledwie na wyciągnięcie ręki od niej i mocno złapała za trzymaną w dłoni kobiety koszulkę, wyszarpując ją w swoją stronę. Lacey wyglądała na zarówno zaskoczoną jak i rozbawioną całą tą sytuacją. Kiedy widziała Hope po raz pierwszy, w jej oczach był tylko strach i niepewność, a z ust z trudem wydobywały się kolejne słowa. Teraz dziewczyna wyglądała na całkiem zdeterminowaną by bronić tego, co nie należało nawet do niej.
 - Och, przepraszam. Nie miałam pojęcia, że Seth nie hoduje już sobie lalek, tylko obronne suki! – zaśmiała się. – Prawdziwy z ciebie rottweiler, mała! Ale tak się składa, że ja mogę dotykać wszystkich jego kurewskich rzeczy, rozumiesz? Nawet ciebie!
 - Wcale nie, twój czas już dawno minął. Teraz to ja zajęłam twoje miejsce... Nie możesz się z tym pogodzić, co?
 - Słuchaj no, gówniaro, nie mam pojęcia, dlaczego marnuję swój pierdolony czas na kłótnię z takim śmieciem, jak ty! Pilnie potrzebuję dostać coś, co leży w tej torbie, a skoro ten kretyn postanowił zupełnie ignorować moje telefony, to muszę sama udzielić sobie pozwolenia! 
 - Mam to gdzieś – warknęła brunetka, przechodząc obok dziewczyny obojętnie, po czym przyklękła przy torbie i włożyła do niej z powrotem zmiętą koszulkę i jednym ruchem zasunęła zamek. – Generalnie rzecz biorąc, ta torba jest moją własnością, Seth tylko ją ode mnie pożyczył. To znaczy, że mam prawo nie pozwolić ci jej otworzyć. – Wstała ze skrzyżowanymi na piersi rękami, dzielnie znosząc spojrzenie Lacey, które zabiłoby ją z pewnością, gdyby tylko mogło. Chris i Stan przysłuchiwali im się gdzieś z boku, w razie czego w każdej chwili gotowi interweniować, co dawało Hope jaką taką pewność, że zbyt wiele siniaków do jej zdartych pleców już dziś nie dołączy.
 - Tak chcesz to rozegrać, mądralo?! – warknęła Lacey, podchodząc bliżej. – W takim razie sama wyjmiesz z niej to, co ci każę!
 - Mogłabym, gdyby nie fakt, że to własność Setha. Nie będę się mu narażać, no wiesz... Robi się nieprzyjemny, gdy coś idzie nie po jego myśli.
 - O ty pierdolona szmato, zjeżdżaj mi z drogi! – Blondynka mocno złapała ją za koszulkę, potrząsając chudym ciałem, ale Hope nawet się nie skrzywiła. Ona i Lacey miały w przybliżeniu tyle samo siły, kobieta mogła krzyczeć i się denerwować, ale tak naprawdę nie była w stanie zrobić jej zbyt wielkiej krzywdy. Kilka ciosów Hope była w stanie jeszcze znieść. Miała nadzieję, że ją otrzeźwią...
         Dziewczyny nie dostały jednak nawet szansy, by rozwinąć tę sprzeczkę w jakimkolwiek kierunku, bo kiedy tylko drobne pięści Lacey zacisnęły się na ubraniu brunetki, Chris momentalnie złapał ją w pasie jedną ręką i pociągnął do tyłu. Hope zachwiała się, ale nie upadła, za to Lace runęła na ciało mężczyzny jak długa, nie mogąc utrzymać równowagi na swoich niewiarygodnie wysokich szpilkach. Chris warknął tylko, czując wbijający mu się pomiędzy żebra łokieć.
 - Dość tego, Lacey, Seth cię zabije, jeśli ją skrzywdzisz. Poza tym Hope ma rację – nie wolno ci ruszać jego rzeczy. Jeśli to zrobisz, wszyscy bekniemy za to, że ci pozwoliliśmy, a ja mam już po dziurki w nosie jego humorków!
 - Pierdol się, blondasku, jesteś mu posłuszny jak pies, tak jak ona! – Wskazała jeszcze brunetkę palcem, by nie było wątpliwości, po czym wyrwała się z mocnego uścisku i odeszła o krok, by Chris ponownie się na nią nie rzucił. – Niby co mi zrobi, jeśli obiję jej buźkę?! 
 - Nic mi nie obijesz.
 - Zamknij się, ty durna...
 - Uspokójcie się, obie! Hope, co w ciebie do licha wstąpiło?! – Chris warknął tylko zniecierpliwiony, po czym mocno złapał Lacey za ramię. – Idziemy na miasto, poszukać Setha. W końcu nie mógł się zapaść pod ziemię, prawda? Stan, ty zostań tu na wypadek, gdyby wrócił...
 - Po co? Przecież ja będę w mieszkaniu cały czas – odparła Hope, wzruszając ramionami. – Powiem mu, że go szukacie.
 - Tak, ale nie zmusisz, żeby do nas zadzwonił, a Seth bywa humorzasty. Pokłóciliśmy się dzisiaj rano i... sama rozumiesz.
 - Jasne.
 - Bez obaw, będę się starał cię nie zanudzić – powiedział od razu Stanley, a Hope jedynie szczerze się uśmiechnęła. – Właściwie nawet mi to wszystko pasuje. Nie pogadaliśmy zbyt wiele pierwszego wieczoru...
         Chris wraz z szarpiącą się Lacey zniknęli z mieszkania prędzej, niż tak naprawdę Hope zdążyła to zauważyć, a w pomieszczeniu od razu zrobiło się niezręcznie. Stan poprosił o piwo i dostał je, a wraz z każdym kolejnym łykiem mężczyzna stawał się coraz odważniejszy. Zagadywał do niej, śmiał się głośno, ale Hope nie była w stanie poczuć się przy nim swobodnie. Nie miała pojęcia, dlaczego – Stanley był przecież jednym z najbliższych przyjaciół Setha, nic więc jej nie groziło, nawet jeśli ten uśmiechnięty blondyn mógłby zgnieść jej ciało za pomocą jednego, góra dwóch ciosów. Poza tym była w mieszkaniu, które doskonale znała, w miejscu, do którego w każdej chwili mógł ktoś wejść. Stanley zachowywał się przy tym bardzo przyjaźnie. Żartował, opowiadał jej coś, nawet słuchał, co sama ma do powiedzenia. Tylko w jego oczach czaiło się coś złego... Ta sama iskierka, jaką często widziała w ciemnych tęczówkach swojego oprawcy. Szaleństwo...
         Minęła niecała godzina, a trzy butelki piwa stały już opróżnione na niewysokim stoliku. Hope wciąż trzymała w dłoniach swoje pierwsze, sącząc powoli ciepły teraz napój jedynie od czasu do czasu. Stan w którymś momencie przysunął się bliżej, ale później nie próbował już niczego więcej. Po prostu siedział rozłożony, z nogą niemal dotykającą jej uda, rozluźniony tak samo, jak każdy tutaj. Jakby tylko zajmował czymś czas...
 - Szkoda, że Seth nie zabiera cię czasem na nasze imprezy – odezwał się z uśmiechem, który Hope odwzajemniła, po czym dokładnie zmierzył ją wzrokiem z góry na dół. – Pewnie się boi. W końcu któryś z nas mógłby przypadkowo skraść serce jego zabaweczce, a takiego upokorzenia nasz chłopczyk mógłby nie wytrzymać.
 - I co by się wtedy stało? – spytała zaciekawiona, po raz pierwszy tak naprawdę wciągając się w konwersację.
 - Wściekłby się – odparł krótko, upijając ostatni łyk piwa, ale zaraz potem zdecydował się kontynuować. – Nigdy się o tym nie przekonałaś? Mieszkasz tu z nimi dwoma, prawda? Ty i Chris nigdy...
 - Nie, jasne, że nie! – zaprzeczyła niemal natychmiast, może ze zbyt dużym nawet entuzjazmem. - Chris i ja to zupełnie platoniczna znajomość.
 - Więc jesteś z tych bardziej ułożonych? Nawet lepiej. – Na jego ustach znów zagościł szczery uśmiech, choć tym razem brunetka nie miała pojęcia, z czego tu się śmiać. – Rany, wcale się nie dziwię, że Seth cię wybrał. Jesteś całkowicie w jego typie. Chyba nawet chudsza niż inne... – Przemilczała tę uwagę, doskonale zdając sobie sprawę ze swej za małej wagi, o której przy brunecie ostatnio nawet zapominała. – Masz nadgarstki jak dziecko. Mogę dotknąć?
         Nie czekając na odpowiedź objął palcami jej chudą rękę. Faktycznie była malutka, czuła to tym bardziej w porównaniu z jego ogromnymi dłońmi. Stan z początku zaledwie muskał jej skórę, ale już w kilka sekund później zacieśnił uścisk, co mimowolnie ją zaniepokoiło. Chciała się wyrwać, ale z drugiej strony nie miała ochoty robić kolejnych scen. Rany, facet dotykał przecież jedynie przegubu jej ręki i to z całkowicie uzasadnionego powodu – chciał zobaczyć, jak bardzo jest malutka. Uścisk stawał się jednak coraz bardziej wyczuwalny, a Hope bez słowa spróbowała się wycofać.
 - Czego się boisz? Mnie? – zaśmiał się, teraz już paskudnie, kiedy brunetka mocniej się szarpnęła. – Spokojnie, kochanie. Jesteś przecież bezpieczna. Myślisz, że chciałbym się narażać?
         Ruchy mężczyzny zaprzeczały jednak słowom. Nim Hope zdążyła zaprotestować, wyjął z jej rąk szklaną butelkę i trzymając oba chude nadgarstki w jednej dłoni, drugą dotknął jej talii.
 - Nie ważysz chyba więcej niż trzydzieści kilo...
         Dotyk, którym ją obarczał nie miał już w sobie nic z delikatności. Stan nie próbował sprawdzić, jak bardzo jest chuda, zwyczajnie ją obmacywał. Brunetka nie miała nawet pojęcia, jak do tego doszło, jakim cudem dała się wrobić w całe to przedstawienie... Próbowała się wyrwać, ale blondyn był jeszcze silniejszy niż wyglądał. Seth był przy nim całkiem słaby, była tego pewna zważając po sile, z którą zaciskał palce na jej brzuchu. Miała jednak nadzieję, że to tylko taka gra – kolejna sytuacja, która miała ją wystraszyć. Na chwilę zaniemówiła, ale później z jej ust wydostały się siarczyste przekleństwa.
 - To nie wypada kobiecie, mówić tak brzydko. – Jego głos był spokojny i opanowany, zupełnie taki jak głos Setha, kiedy się nad nią znęcał. Czując to podobieństwo szarpnęła się jeszcze mocniej, znikąd oczekując pomocy.
 - To jakiś chory żart?! Przychodzisz tu, rozmawiasz ze mną normalnie, a nagle coś takiego? Opanuj się – warknęła, ale blondyn niewiele robił sobie z jej słów.
 - Chcę tylko zobaczyć, co tak naprawdę Sethowi podoba się w tych chodzących kościotrupach...
 - On cię zabije, kiedy się o tym dowie! Auu... – Mocno wbił palce w jej plecy zaraz przy krzyżu, co spowodowało, że dziewczyna wygięła się w łuk i niemal położyła na kanapie.
 - On mi na to pozwolił. – Ten uśmiech był coraz bardziej odrażający...
         Mężczyzna złapał ją mocno za kark, a siła, z którą ściskał jej ciało była nawet nieporównywalna z tym, co zwykle czuła przy Sethcie. Stan był zdecydowanie silniejszy i chyba nie miał najmniejszych obaw, by zrobić jej krzywdę, przed czym zwykle brunet wbrew pozorom się powstrzymywał. Uśmiechnął się do niej obrzydliwie, siłą wsuwając dwa palce do jej ust. Przy brunecie zwykle była to zapowiedź niezłej zabawy, ale teraz gest stał się dla Hope ohydny. Czuła słony smak potu na swoim języku i opuszki palców dotykające już niemal jej gardła, aż chciało jej się wymiotować. Przestała cicho warczeć i zamilkła na moment, nawet się nie wyrywając. Olbrzym zinterpretował to chyba jako poddanie się, bo na jego wargach znów zagościł uśmiech, dopóki brunetka nie otworzyła szerzej ust i zaraz potem z całej siły nie zacisnęła małych, ostrych ząbków wokół jego kości. Krzyknął cicho, chcąc wyrwać swoją rękę, ale trzymała wyjątkowo mocno, przez co czuł tylko coraz mocniejszy ból. Gdy w końcu ją od siebie odrzucił, widział ślady jej kłów i siekaczy, wraz z przeciętą skórą.
 - Oszalałaś?! – krzyknął.
 - Ja?! A co ty wyprawiasz, do cholery?! – Nim zdążył coś jeszcze powiedzieć, Hope wyrwała się szybko z jego uścisku, co teraz, gdy podniósł się do siadu w końcu było możliwe i uciekła na drugi koniec pokoju, opierając się o ścianę tuż przy drzwiach do kuchni. Była pewna, że olbrzym ruszy za nią, ale w razie czego wystarczyło kilka kroków, by znalazła się w pomieszaniu pełnym noży i szkła, a to dałoby jej choć niewielką przewagę. Zaczęła poważnie zastanawiać się, czy nie powinna jednego z tych kuchennych ostrzy nosić zawsze przy sobie, jeśli przeżyje to popołudnie. Basin City było dzikie. Przypominało jej dżunglę, w której nikt nie kierował się normalnymi, ludzkimi odruchami, tylko instynktem. Bo jak inaczej mogła w końcu wytłumaczyć zachowanie Stana?! Przez jakiś czas zachowywał się normalnie, a gdy tylko wyczuł okazję... Bum. Całkowicie inny człowiek.
         Na całe szczęście wcześniej niż blondyn ruszył ponownie w jej stronę, po pokoju rozległ się głośny dźwięk telefonu. Jej telefonu. Spojrzała niepewnie na leżące na stole urządzenie, ale nim zdążyła zastanowić się, czy warto ruszać w jego stronę i odebrać, Stanley złapał je w swoje wielkie dłonie. Spojrzał na wyświetlacz, potem na nią i jeszcze raz na nieduży ekran, jakby nad czymś się zastanawiał, po czym wyciągnął wciąż dzwoniącą komórkę przed siebie na wyciągniętej dłoni.
 - Seth – powiedział krótko, a ośmielona tym Hope podeszła krok w jego stronę. Stąd widziała już, że nie kłamał i nabrała większej odwagi. Co w końcu mógłby zrobić jej ten goryl, kiedy w każdej chwili miała możliwość krzyknąć do słuchawki, że coś się dzieje?
 - Seth? – szepnęła niepewnie, od razu odsuwając się z telefonem w swoje poprzednie miejsce. - Gdzie jesteś?
 - Właściwie to ja, Chris. – Głos blondyna był wyraźnie podniesiony i zniekształcony czymś, choć w tle nie było słychać żadnych hałasów. – Powiedz Stanowi, że może już iść, Seth nie wróci do mieszkania... – Coś się stało. Była tego pewna, nawet jeśli nie wiedziała jeszcze, jak blondyn brzmi, kiedy jest zdenerwowany czy zmartwiony. Te dwa uczucia wyraźnie odznaczały się w tonie jego głosu.
 - Co się stało? – zapytała natychmiast, zapominając już niemal o obecności drugiej osoby tak blisko niej. Osoby, która chciała ją skrzywdzić.
 - Nie chcesz tego usłyszeć, Hope...
 - Właśnie, że chcę! Dlaczego dzwonisz z jego telefonu?! Daj mi go!
 - Nie mogę. Właśnie go operują...
 - To... to jakiś żart, prawda? – zupełnie nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć, więc zamilkła.
 - Nawet ja nie stroiłbym sobie tak chorych żartów... Hope... Nie wiem, co on robił w mieszkaniu Ann i nie wiem, czym sprowokował jej ojca, ale... tego starego świra zgarnęła już policja. A Seth wylądował w szpitalu z... z nożem w klatce piersiowej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy