Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

26. Obojętność może być sposobem na uniknięcie bólu


 - Lepiej złóż ręce i módl się, Seth. To ostatnie co ci teraz pozostało nim ja i moi kumple przerobimy twoją buźkę na krwawą miazgę. – Śmiech Nigela był obrzydliwie głośny i przypominał skrzeczenie jakiegoś zwierzęcia, a oczy błyszczały mu w dzikiej ekstazie. – Trzymaj go mocniej, Dee, jest silniejszy niż wygląda.
 - Kiedy on w ogóle się nie wyrywa…

         Biodra dziewczyny wirowały w powietrzu. W lewo, w prawo… Czarne włosy opadły na jej twarz, zakrywając jasne oczy. Uśmiechnęła się uwodzicielsko, patrząc na niego spod zbyt długiej grzywki. Zbliżyła się o krok, nie przestając wczuwać się w muzykę. Cholera, chudzinka wiedziała jak się poruszać. Doskonale wyczuwała rytm uderzającej po bębenkach muzyki. Odwróciła się tyłem, a on wlepił wzrok w jej pośladki. Pod opiętymi dżinsami prezentowały się wyjątkowo dobrze, były okrągłe i jędrne, nawet jeśli brakowało im co nie co do ideału. Gdy piosenka stała się wolniejsza, dziewczyna ruszyła w jego stronę i już w sekundę później jej ręce oparły się o męskie ramiona. Nic nie robił, siedział tylko i patrzył jak ledwie zarysowane mięśnie na płaskim brzuszku napinają się z każdym ruchem. Wiła się jak wąż, nachylała, by mógł spoglądać w jej dekolt i odsuwała na nowo, pozwalając mu tylko przez krótką chwilę czuć swoje uda ocierające się o jego kolano. Złapał kształtne biodra tak mocno, by wyczuwać pod palcami wystające kości i nakierował ją z powrotem w swoją stronę. Uśmiechnęła się, zarzucając włosami. Czarne końcówki uderzyły go w twarz. Nie zdążył się uchylić.

         Coś mocno walnęło w jego policzek, szczęka zaczęła pulsować bólem. Jeszcze przed chwilą w pokoju było zupełnie jasno, teraz przed oczami miał wyłącznie czarne plamy. Klęczał na czymś twardym, prawdopodobnie na kamiennej posadzce. Poczuł dziwne ciepło pod kolanami, coś mokrego… Opuścił wzrok. Siedział w czarnej, powiększającej się na jego oczach kałuży. To jego krew. Ciekła mu po twarzy niczym niezatamowana, brudząc już nie tylko ciało, ale i podłogę. Któryś z nich miał celny cios.
 - Co jest, Seth, nic nie powiesz? Zwykle jesteś taki wygadany – Nigel odziedziczył coś jednak po swoim ojcu, to był ten sam pełen wyższości śmiech, jaki słyszał już u Alexa. Chłopak czuł władzę, czuł wygraną i zapewne wyczuwał też jego upokorzenie, na które Seth bynajmniej nie zwracał uwagi. Właściwie był pewien, że jedyną osobą, która powinna czuć się żałośnie był właśnie Nigel, tak samo jak i jego ojciec. Potrzebowali miesięcy, żeby go znaleźć, a kiedy w końcu sam podał się im na srebrnej tacy, jedynie na tyle ich stać? Kilka ciosów? Dwoje osiłków trzymających jego ramiona w stalowym uścisku? 
         Odkaszlnął, wypluwając na podłogę kolejną porcję krwi. Smakowała jak ciepła stal. Lubił ten smak.
 - No, odezwij się, panie odważny!
 - Rozmawiam tylko z ludźmi, którzy są na moim poziomie. Gadanie do zwierząt jest żałosne – charknął, czując jak jego głos odmawia mu posłuszeństwa. Jeszcze jeden zamach. Szybki cios. Kopniak prosto w brzuch sprawił, że Seth zgiął się w pół.
 - Pierdolony gnojek!

         Musnęła ustami płatek jego ucha i od razu przeniosła się na nagi kark, nie całując go, ale liżąc czubkiem języka. Łaskotało, jednak to było całkiem miłe uczucie, więc nie miał ochoty jej przerywać. Muzyka na powrót stawała się coraz szybsza, mocne brzmienie elektrycznej gitary i basu zawładnęły nad wszystkim wokół, a lalka nie przestawała się poruszać. Siedziała okrakiem na jego kolanach, jeszcze odrobinę zbyt daleko, bo nie dotykała jego ciała… jeszcze. Poruszała się za to tak, jak gdyby już ją pieprzył. Jej biodra wirowały w znanym od wieków, jednoznacznym rytmie, kusząc go miłą obietnicą spełnienia. Wkrótce dostała, czego tak gorączkowo pragnęła. Seth wyciągnął po nią ręce, kładąc dłonie na dopasowanych spodniach. Były obcisłe, ale i tak wcisnął palce za pasek i w ten sposób pociągnął brunetkę wprzód, mogąc się jedynie domyślać, jak ładnie opięty do granic bólu materiał prezentuje się na jej pupie. Złapał za nią mocno i uderzył, za co Hope ugryzła go w szczękę. Nie tak jak on zwykle to robił – o wiele delikatniej. Musiał ją nauczyć, że nie trzeba obchodzić się z nim tak łagodnie.
         Złapał ją mocno za brodę i przyciągnął do swoich ust, wpijając się w nią mocno, niemal brutalnie. Przygryzła jego język i bawiła się nim przez chwilę, liżąc go i ssąc. Biodra, którym ani na chwilę nie pozwalała odpocząć, teraz zataczały kręgi tuż przy jego podbrzuszu. Popchnął ją jeszcze na siebie i przycisnął do swojego ciała, ciekawy, które z nich dłużej wytrzyma tę słodką torturę nim zedrze z drugiego ubrania.

         Zsunął się po ścianie, na którą z całym impetem został rzucony przez jednego z tych, których twarze mieszały mu się przed oczami. Czuł, że całe jego plecy ociekają ciepłą posoką, chropowata powierzchnia obdarła je ze skóry i czepiała się odkrytych żeber. Ramię krwawiło mu obficie. Nie mógł ruszać ręką, którą jeszcze przed kilkunastoma minutami tak pięknie udało mu się wcelować w szczękę Nigela, by sekundę później poprawić to mocnym ciosem w  nos. Może gdyby nie rozzłościł go w ten sposób, nie czułby teraz na sobie aż tylu ciosów, ale to nieistotne. Po pomieszczeniu rozległ się kolejny huk. Teraz nie używali już pięści, czuł większą siłę, inną powierzchnię… drewno? Po powiekach ciekło mu zbyt dużo krwi wypływającej z przeciętej skroni, by mógł otworzyć oczy i się upewnić. Cholera, znów prosto w to piekielne ramię… Będzie się goić tygodniami.
 - Nigel, może wystarczy? Alex kazał zostawić go żywego…
 - Jeszcze oddycha! – warknął, usatysfakcjonowany dopiero wtedy, kiedy usłyszał chrzęst pękającej kości. – A może ty masz coś do powiedzenia, co? – Nachylił się nad Sethem, zbliżając twarz niebezpiecznie blisko jego własnej. – Chcesz może poprosić, żebyśmy przestali? Nie słyszę, strasznie charczysz przez tą krew.

         Nie podobało mu się charczenie, więc Seth splunął mu całą nagromadzoną w ustach krwią prosto w twarz, aż chłopak odskoczył do tyłu i natychmiast zaczął się wycierać. Brunet uśmiechnął się tylko, a kiedy któryś z pozostałych mężczyzn kopnął go gdzieś w plecy, zaczął śmiać się głośno i donośnie.
 - No, teraz to już sobie przejebałeś.

         Poruszał się w niej coraz szybciej, sprawiając, że wypełniające pokój westchnienia i jęki z każdą chwilą słychać było wyraźniej i głośniej... Dziewczyna odwróciła twarz w jego stronę, obserwując go uważnie, kiedy ją posuwał, a jej błyszczące intensywnie oczy świadczyły o tym, jak bardzo podoba jej się to, co robi. Starała się zamknąć usta i uciszyć na chwilę, ale mężczyzna nie miał ochoty jej na to pozwolić. Przyśpieszył jeszcze, jednocześnie mocniej zaciskając ręce na jej udach. Złączył je ze sobą, by było mu ciaśniej. Wilgotne ciało pod jego palcami stawiało coraz mniejszy opór. Hope wgryzła się w poduszkę, starając się być cicho i tylko stara kanapa wydawała z siebie głośne, miarowe odgłosy, które nie pozostawiały złudzeń.
         Nagle jej ciało napięło się, a grzbiet wyprężył w łuk, pokonując jego mocno zaciśnięte dłonie. Zamilkła na moment, ale w sekundę później już krzyczała, a jej ciało zaciskało się coraz prędzej w spazmatycznych skurczach. To zupełnie go rozłożyło. Jeszcze kilka razy wszedł w nią mocniej i głębiej niż wcześniej, po czym opadł tuż obok chudego, zmęczonego ciała, patrząc we wciąż rozpalone gorączką oczy. Pocałował jej nabrzmiałe, zmęczone usteczka, po czym pozwolił dziewczynie wgramolić się niezgrabnie na jego ciało i ułożyć głowę w zagłębieniu męskiego karku. Połączenie ciepłego oddechu w tym miejscu i łaskoczących go delikatnie włosów było dla niego błogo usypiające. Zupełnie odpływał, głaszcząc poruszającą się w jego rytmie kochankę. Leżała na nim zupełnie naga, nieskrępowana, tak bardzo inna niż w noc ich pierwszego spotkania... Lalka wyglądała nieprzyzwoicie dobrze, kiedy wyzwalał w niej instynkty, z istnienia których sama wcześniej nie zdawała sobie sprawy i szybko się uczyła. Poza tym była urocza, kiedy już po wszystkim wtulała się w niego i odpoczywała, nawet się nie poruszając, zmęczona tak bardzo, że niemal martwa.

         Mężczyzna spojrzał z niesmakiem na zmasakrowane ciało, po czym odszedł na bok, by powycierać swą twarz z krwawych śladów i odpocząć. Z głębi pokoju dotarło do niego ostatnie, głośne westchnienie. Chłopcy nie mieli litości, wciąż pastwili się nad tym biedakiem… Nigel spojrzał w lustro. Jego nos wyglądał jakoś dziwnie. Był prawie fioletowy i jakby… nie na swoim miejscu. Policzek spuchł mu tak mocno, że to mogło być jedynie złudzenie, ale ból był w istocie intensywniejszy z każdą minutą. 
 - Dosyć! – krzyknął, spoglądając na kolegów. – Zabierzcie stąd to ścierwo! Wynieście go z mojego domu, nie chcę go widzieć! 
 - Zakrwawi całą drogę do wyjścia, Nigel… 
 - Więc dopilnujcie, żeby ktoś to zaraz posprzątał! Nawet jego krew jest obrzydliwa! Skurwiel, chyba złamał mi nos – mruknął wystarczająco głośno, by to dosłyszeli i na powrót zaczął przeglądać się w lusterku. 
 - Cholera, stary, w porządku?
 - Powinien dostać za to mocniej! – oburzył się Dee, ale Nigel uspokoił go jednym spojrzeniem. 
 - Zadzwońcie lepiej po lekarza. I wynieście go stąd w końcu, kurwa!

         Uśmiechnął się, nie podnosząc nawet powiek, kiedy poczuł malutkie ząbki na swoim ramieniu zaciskające się powoli wokół kości w jednym z delikatniejszych miejsc na męskim ciele. Hope zagryzła skórę i pociągnęła w swoją stronę, by zaraz po tym przyłożyć swoje wargi w obolałe miejsce i chuchać na nie zimnym powietrzem. Poczuł jak krótkie włoski na jego karku stają dęba, a skóra robi się coraz bardziej napięta, gdy oblizała usta i z kąsaniem przeniosła się wyżej, najpierw na jego żuchwę, potem na ucho. Zazwyczaj to on wolał mieć nad nią kontrolę, ale w tym momencie był jeszcze zbyt zmęczony by przejąć inicjatywę. Kiedy znalazła się wystarczająco blisko jego ust, złapał ją jedynie za kark i skierował jej oczy na swoje. Niebieskie tęczówki świeciły dziko, gdy patrzyła na niego tak spokojna. 
- Chcesz jeszcze? – zapytał, jak gdyby wysyłane przez lalkę sygnały nie były dla niego oczywiste, a Hope uśmiechnęła się delikatnie. Cały czas wbijał palce w jej szyję, a drugą ręką, dociskał ją do swego ciała tak mocno, by nie mogła się oddalać. – Oczywiście, że chcesz. – Spojrzał na nią poważnie.
 - Pod warunkiem, że tym razem pozwolisz mi poprowadzić – szepnęła niewinnie, a on spojrzał na nią spod półprzymkniętych powiek, nie do końca rozumiejąc znaczenia cichych słów. – Wszystko mnie boli, Seth, nie masz w sobie za grosz delikatności…
 - Mówiłem ci tysiąc razy. Albo bawimy się po mojemu, albo nie bawimy się wcale – odparł. W jego głosie słychać już było wzbierający powoli gniew. – Poza tym, nie masz pojęcia, jaki potrafię być niedelikatny. Udowodnić ci? – Zaśmiał się cicho w odpowiedzi na jej zaskoczony jęk, kiedy zacieśnił uścisk na kobiecym karku i zepchnął chude ciało z własnego.
         Hope uderzyła plecami o materac, a gdy chciała się unieść, by na niego spojrzeć, nie pozwolił jej, przygniatając dziewczynę powrotem do miękkiej powierzchni. Westchnęła ciężko, czując jak pod jego mocno zaciśniętymi palcami na jej skórze tworzą się maleńkie siniaki. To był tępy, pulsujący ból. Jęknęła cicho.
 - Lubisz się nad sobą użalać, co lalko? Ale kiedy ja dostawałem za ciebie po pysku to było okej, prawda?
 - Nikt cię o to nie prosił! – odparła odrobinę zbyt głośno, co Seth musiał odebrać jako atak. Przeniósł dłoń na jej szyję, przyduszając ją coraz mocniej. 
 - Co z tego? Myślisz, że to zmniejsza ból?
 - I kto teraz się nad sobą użala, Seth? – szepnęła resztką sił. Męska dłoń zacisnęła się jeszcze mocniej, a na ustach Setha pojawił się zimny, przerażający uśmiech, podczas gdy w oczach czaiło się zło.
 - Masz mi coś jeszcze od powiedzenia? – zapytał, ale dziewczyna nie mogła już wydusić z siebie ani słowa, z trudem starając się złapać powietrze. Przestraszona wierzgała nogami, starając się kopnąć go, albo z siebie zrzucić, ale bezskutecznie. Panika jeszcze bardziej utrudniała jej dostęp tlenu. Zrobiła się blada i szybko traciła siły, ale Seth nie reagował.
         Nagle z przedpokoju zaczął dobiegać ich jakiś hałas. Najpierw dzwonienie kluczy, chwilę później skrzypienie drzwi i kroki w niewielkim pomieszczeniu. Hope odetchnęłaby z ulgą, gdyby tylko mogła nabrać w płuca choć odrobinę powietrza, ale brunet bynajmniej nie miał zamiaru się od niej odsunąć. Chris pojawił się w pokoju prędzej niż się spodziewali, ale z początku nawet nie zwrócił uwagi na zakrytą cienką kołdrą parę, po tygodniu ich obecności przyzwyczajony już do tego typu widoków. Hope szarpnęła się mocniej, mrucząc coś wściekle i dopiero tym przyciągnęła na siebie jego spojrzenie.
 - Seth, oszalałeś?! Udusisz ją! – przestraszył się, widząc jak blada jest dziewczyna. Szarpnął przyjaciela za zranione ramię, zupełnie zapominając o tym, że nie do końca się jeszcze zagoiło, a brunet syknął tylko, odrywając swoje ręce od Hope, by odepchnąć przyjaciela. 
 - Przepraszam, zapomniałem! – Chris krzyknął od razu, uświadamiając sobie, co zrobił. Seth jednak nie wydawał się zainteresowany jego przeprosinami. Uniósł się tylko na łokciach i dotknął mocniej swojej rany, badając, jak wiele może znieść. 
 - Hmm… Jest lepiej – szepnął bardziej do siebie niż do nich i dopiero chwilę później przypomniał sobie o brunetce, która teraz otulała dłonią swoją szyję, łapiąc tlen tak łapczywie, jak gdyby za chwilę ktoś miał jej go ponownie odebrać. – Hope, nie dramatyzuj – mruknął znudzony.
 - Nie dramatyzuj?! Jeszcze chwila i bym zemdlała, kretynie!
 - Wszystko z tobą w porządku, jeśli masz siłę tak się wydzierać. Podziękuj Chrisowi, gdyby nie grzebał się tak w korytarzu, puściłbym cię szybciej. Byłem ciekawy, czy stanie w twojej obronie.
 - Nie mieszaj mnie do tego – warknął blondyn.
 - Oblałeś egzamin. 
 - Miałem pozwolić ci ją udusić?!
 - Nie przesadzaj, nic bym jej nie zrobił.
 - Żadnych trupów w moim mieszkaniu, Seth. Jak ci się nie podobają moje zasady, spierdalaj do siebie!
 - Dam ci chwilę, żebyś to odwołał – odparł spokojnie, szukając po omacku swoich ubrań rozrzuconych gdzieś po podłodze tuż obok kanapy i chwilę później wciągając je na siebie powoli.
 - Tak się składa, że nie mam zamiaru. – Blondyn nie spuszczał z tonu, wyglądając na rozzłoszczonego. Seth wzruszył jedynie ramionami, a kiedy tylko założył na siebie koszulkę, przybliżył się do niego. Chris stał wyprostowany, szykując się do ewentualnego odparcia ataku, ale to nie było konieczne. Brunet sięgnął jedynie po swoją kurtkę wiszącą nieopodal na oparciu fotela i powoli ją na siebie założył. – Dokąd to? – zapytał zdziwiony Chris.
 - Do siebie, jak sobie zażyczyłeś. – Wzruszył ramionami. – Miej ją na oku i nie wypuszczaj z domu. Wieczorem na mieście będzie trochę nieprzyjemnie  - wskazał wzrokiem swoją zabawkę, założył buty i ciągnąc za sobą swoją torbę skierował się do drzwi.
 - On tak poważnie? – spytała Hope szeptem, ale nim Chris zdążył odpowiedzieć, oboje aż wzdrygnęli się od trzaśnięcia wejściowych drzwi, które Seth zatrzasnął za sobą z wyjątkowym impetem.
 - Jest rozdrażniony przez tą sprawę z Alexem. Przejdzie mu.
 - A jeśli nie?
 - Ty nie masz się czym przejmować. 

* * *  

         Sheryl spojrzała na swój telefon odrobinę niepewnie, kiedy zadzwonił ponownie tego wieczora, ale ostatecznie odważyła się podnieść słuchawkę. Po raz kolejny wydzwaniał człowiek od nieruchomości, żeby zapytać, czy jest zdecydowana, by zrezygnować z zakupu mieszkania. Oferował jej nawet nieprzyzwoicie niską cenę, ale po raz kolejny potwierdziła swoją decyzję i rozłączyła się bez pożegnania. Cholerni urzędnicy. Nawet wieczorów nie pozostawiali jej już spokojnych…
         Nalała do kieliszka jeszcze odrobinę czerwonego wina („jest dobre na krążenie” – tak mówił jej lekarz, ale chyba nawet nie przypuszczał, jak bardzo Sheryl będzie chciała owo krążenie poprawić) i spojrzała w czarną przestrzeń za oknem. Gwiazdy wyszły zza chmur i oświetlały podjazd przed domem, tak pusty teraz bez zaparkowanego nań czarnego Audi. I pomyśleć, że choć przez chwilę sądziła, że odzyskała swoje szczęście, kiedy udało jej się umieścić oboje swoich dzieci pod jednym dachem. Szybko przekonała się, że to nieprawda, ale wtedy było już za późno. Seth nie był tym samym chłopcem, którego zostawiła szesnaście lat temu pod opieką swojej ówczesnej teściowej.
         Do licha, a czego się spodziewała?
         Nagle jej telefon rozdzwonił się ponownie. Chciała go zignorować, by wyłączyć to cholerne urządzenie tak szybko, jak tylko zakończy grać jedną z jej ulubionych piosenek, ale mimowolnie spojrzała kątem oka na wyświetlacz. Dzwonił kolega Hope, Beau. Jej serce natychmiast podskoczyło aż do gardła.
 - Słucham? Beau, czy coś się stało?
 - Dobry wieczór, pani Barlett. – Jego głos był spokojny, ton grzeczny. Sheryl była zdenerwowana, ale nie mogła odeprzeć od siebie myśli jak bardzo chciałaby, żeby jej syn był tak dobrze wychowany. Żeby choć raz tak się do niej odezwał… Dobry wieczór, mamo.
 - Dzwoniła pani do mnie wczoraj, prawda? Miałem wyłączony telefon, dopiero przed chwilą udało mi się go uruchomić… Mam nadzieję, że pani nie obudziłem?
 - Nie, Beau, pewnie, że nie. Chciałam zapytać, czy masz jakiś kontakt z moją córką…
 - Ymm… wyjechała z Sethem, prawda? Do niego, znaczy do…
 - Basin City, tak. Mówiła ci?
 - Hmm… dzwoni do mnie czasami. Rozmawialiśmy. Nie kontaktuje się z panią?
 - Wysyła mi wiadomości, ale nigdy nie odbiera telefonów.
 - Myślę, że jest po prostu zajęta – westchnął po drugiej stronie słuchawki, a Sheryl upiła łyk wina, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że chłopak ma dziwny smutek w swoim głosie. Z drugiej strony, czy on nie brzmiał tak zawsze? Znała przyjaciół swojej córki bardzo dobrze, tak często gościli w jej domu. To mili ludzie, ale Beau zawsze wydawał się odrobinę nieobecny. – Niech się pani nie martwi, pani Barlett. Jestem pewien, że wszystko z nią w porządku.
 - Naprawdę? Beau, proszę, jeśli wiesz coś, nie okłamuj mnie… Mówiąc szczerze, nie jestem pewna, czy ona chce tam być. Seth mógł ją do tego zmusić…
 - Nie, jestem pewien, że nie – zaśmiał się, ale nieszczerze. – Właściwie wydaje mi się, że pobyt tam, zwłaszcza teraz, wyjdzie jej tylko na dobre. – Tym razem jego słowa brzmiały całkowicie szczerze i Sheryl nie zamierzała dłużej męczyć go swoją dociekliwością. Podziękowała mu tylko i pożegnała się, przedłużając odrobinę w razie, gdyby chciał coś jeszcze dodać.
 - Powiem jej, że się pani martwi.
 - Nie, nie trzeba. Ale gdybyś czegoś się jeszcze dowiedział…
 - Będzie pani pierwszą osobą, którą zawiadomię, pani Barlett. – Oczami wyobraźni widziała, jak chłopak uśmiecha się szczerze i na jej usta również wpełzł smutny uśmiech.
 - Dobranoc, Beau. Jeszcze raz dziękuję.
 - Dobranoc.
         Zamiast odłożyć telefon na swoje miejsce, zerknęła jeszcze do skrzynki odbiorczej i zaczęła czytać odebrane od córki smsy, wszystkie - od początku aż po dzisiejszy dzień…
         Wszystko u Mnie w porządku, mamo. Mieszkamy u Setha, jest trochę ciasno, ale to nic strasznego. Z dnia na dzień poznaję go coraz lepiej, jest inny niż przy tobie. Tom nie robi żadnych problemów, przebywa głównie poza domem. Kocham cię.
         Mamo, nie dzwoń do Mnie tak co chwilę, mój telefon świruje. Nie chcę rozmawiać  z tobą przy Sethcie. Nie musi wiedzieć, że ciągle mam z tobą kontakt. Śmieje się ze mnie, że non stop rozmawiam z mamusią. Pozwól Mi być dorosłą. Kocham cię i tęsknię.
         Musisz kupić Mi nowy telefon, kiedy wrócę. Ten rozładowuje się średnio co godzinę. Nie mogę odbierać telefonów, bo bateria natychmiast siada. Będę za to pisać do ciebie co wieczór. Nie mam pojęcia, kiedy wrócimy, Seth nie chce Mi powiedzieć, kiedy zamierza. Ma coś ważnego do załatwienia, ja się w to nie mieszam. Poznałam kilku jego przyjaciół, dobrze się tu czuję. O nic się nie martw. Dobranoc.
         Mamo, wiem, że za Mną tęsknisz, ale musisz odrobinę odpuścić. Niedługo się spotkamy…
         Wszystkie wiadomości zawierały podobną treść i wszystkie pisane były prawie o tej samej godzinie. Sheryl pomyślała, że Hope musi być bardzo zajęta, skoro może pisać tylko późnym wieczorem. Rozumiała ją zresztą. Jej córka była już dorosła, chciała na własnej skórze przekonać się, jak wygląda życie innych ludzi, zwłaszcza tak specyficznych jak Seth i pewnie dlatego zgodziła się pojechać do Basin City. Poza tym, kiedy Sheryl była młoda, też przychodziły jej do głowy tak dziwne i niebezpieczne pomysły i, tak samo jak teraz Hope, nie chciała być wtedy kontrolowana przez matkę. Bardzo zależało jej na niezależności. Może rzeczywiście przesadzała z tymi telefonami?
         Dopiero po chwili zwróciła uwagę na jeszcze jeden mały, za to istotny szczegół. We wszystkich czternastu wiadomościach od córki przewijał się jeden punkt wspólny, coś, czego nigdy dotąd nie zauważyła w SMSach, które Hope wysyłała jej czasem przed wyjazdem. Ja, mnie, mi… Wszystkie te słowa były pisane od dużej litery, nie wiedzieć czemu, bo dziewczyna naprawdę rzadko robiła jakiekolwiek błędy. Sheryl przejrzała listę ponownie, chcąc znaleźć jakieś stare wiadomości, ale żadna z nich nie zawierała takich zaimków. Dopiero kiedy dotarła do września, do jedynej wiadomości, którą kiedykolwiek wysłał jej Seth, coś do niej dotarło. Odczytała na głos jej treść, długo wpatrując się w wyświetlające się na ekranie słowa.
         Nie znam twojego adresu. Przyjedź po Mnie do centrum. Seth. 

* * *

         Po kilku butelkach piwa wypitych „dla podtrzymania rozmowy”, oboje prędko zmorzył sen. Hope była pewna, że Chris również zasnął gdzieś po drugiej stronie kanapy, nim nie obudził jej czyjś dotyk. Zimne, męskie palce delikatnie zmierzały w górę jej żeber, pod obcisłą koszulką wydawały się naprawdę lodowate. Wyrwana z mocnego snu uznała dotyk za przyjemny, ale już w kilka sekund później oprzytomniała na tyle, by mruknąć coś niespokojnie, a w chwilę później złapała już za dłoń i odsunęła ją od siebie stanowczo. Sądziła, że to wystarczy, ale tym razem poczuła dotyk na swoich kościstych biodrach, coraz bardziej nachalny. Odważne ruchy zmierzały w nieodpowiednim kierunku. Szarpnęła się, ale nie była w stanie się odsunąć.
 - Chris, odwal się ode mnie – warknęła zachrypniętym przez sen głosem. – Mówię poważnie.
         Odpowiedziała jej cisza, ale dłonie zacisnęły się mocniej i zaraz potem poczuła napierające na jej plecy twarde ciało. Mężczyzna przytulał się do niej, doskonale dopasowując się do jej pozycji. Otworzyła szeroko oczy, przestraszona i wściekła.
 - Serio Chris, jeśli nie chcesz dostać w pysk, daję ci sekundę na zaśnięcie po swojej stronie łóżka! Seth się o tym dowie – zagroziła, ale wbrew jej oczekiwaniom dotyk był tylko bardziej nachalny. Chłopak pogłaskał ją lekko po policzku i nachylił się tuż nad jej uchem.
 - Grzeczna laleczka. Bardzo grzeczna. – Usłyszała znajomy głos i natychmiast odwróciła głowę w stronę jego źródła, w ciemności widząc wyraźnie nachylonego nad nią Setha. – Jestem z ciebie dumny.
 - Boże, to ty… - szepnęła z ulgą, czując na sobie dotyk jego warg. Przywitał ją krótkim pocałunkiem i pozwolił jej odwrócić się w swoją stronę, obejmując ramieniem drobne ciałko. – Gdzie byłeś?
 - W domu, tak jak mówiłem. Musiałem zabrać parę rzeczy – odpowiedział szeptem. – Rano wrócę  po resztę, ale możesz przekazać Chrisowi, że spędziłem tu noc, żeby nie zamartwił się do reszty. – Uśmiechnął się.
 - Jak twój ojciec?
 - Jak zwykle, zalany w trupa. 
 - Pokłóciliście się?
 - Skąd taki pomysł?
 - Twoje kostki krwawią, czuję to – odparła, kiedy wilgoć krwi przesiąkła już przez koszulkę. 
 - Musiałem przemalować mu tę ohydną buźkę, rozumiesz… Wyrzucenie mnie z domu nie było rozsądne. – Spojrzał na śpiącego obok Hope Chrisa, jakby znów był zły, ale dziewczyna miała wrażenie, że to tylko taka tam gadka… Że nie mógłby zrobić przyjacielowi nic złego. – Jutro to jeszcze poprawię. A teraz czas spać.
 - Ta nienawiść cię zniszczy, Seth.
 - Co?
 - Marnujesz na to strasznie dużo energii, Nie mówiąc już o tym, że wciąż jesteś obolały po spotkaniu z tym gościem, krzywisz się za każdym razem, kiedy przez przypadek dotknę ci ramienia albo mocniej ugryzę szczękę, ale to nie przeszkadza ci ciągle wszystkich zaczepiać i wdawać się w bójki z własnym ojcem!
 - Ciszej, obudzisz naszą śpiącą królewnę – odparł, jakby w ogóle nie przejmując się jej słowami. – Poza tym, nie wtrącaj się w moje życie. To się zwykle źle kończy.
         Na jej chłodnym policzku odbiły się ciepłe, przecięte usta, a zaraz po tym mężczyzna przyciągnął ją bliżej do siebie, zamykając oczy. Jego oddech stał się wolny i miarowy. Seth musiał być zmęczony, bo zasnął niemal od razu, za to ona jeszcze kilka godzin przeleżała wpatrując się jak jego naga klatka piersiowa podnosi się i opada… Teraz była już pewna, że chce zrobić to, co plątało jej się po głowie odkąd tu przyjechała – ma zamiar dowiedzieć się, co stworzyło tego potwora. Chciała poznać doktora Frankensteina, porozmawiać z nim osobiście i przekonać się, czym wiele lat temu tak skutecznie uwiódł jej matkę. Kto zrobił z Setha to, czym się stał… Miała teraz na to idealną okazję. Seth pójdzie rano do domu, a ona za nim. W jej wyobraźni wyglądało to piekielnie łatwo.
         Tuż przed snem człowiekowi przychodzi na myśl wiele szalonych pomysłów. 

* * *

         Po zimnej nocy wstał lodowaty poranek. Słońce przedzierało się przez szare chmury z grudniową opieszałością, przez co ulice wyglądały jeszcze smutniej niż zazwyczaj, tonąc w mdłym półmroku przedpołudnia. Hope wyszła z domu zaraz za Sethem, odczekując na klatce schodowej aż mężczyzna zejdzie na dół i odejdzie na tyle daleko, żeby nie słyszeć trzasku drzwi. Chciała to zrobić jak należy – skradać się i ukrywać, by brunet nie zauważył jej przypadkiem gdzieś na ulicy. Domyślała się, że nie będzie to proste zadanie, Seth był bowiem bardzo czujny i często rozglądał się, jakby sprawdzając, czy gdzieś wokół nie czai się niebezpieczeństwo, ale na jej szczęście tego poranka wydawał się wyjątkowo spokojny. Przed wyjściem włożył do uszu słuchawki, zakrył głowę kapturem i ruszył szybkim, miarowym krokiem. Nie oglądał się za siebie, ale pomimo wszystko dziewczyna wolała utrzymywać pomiędzy nimi bezpieczną odległość. O tej porze po ulicach nie kręciło się jeszcze zbyt wiele osób…
         Po krótkim odcinku prostej drogi, który obydwoje pokonali wyjątkowo szybko, nastąpiła plątanina uliczek, alejek i podwórek, wśród których Hope omal go nie zgubiła. Musiała naprawdę się skupić, żeby przypadkiem nie spuścić z oczu czarnego kształtu, jednocześnie chowając się w co drugim zaułku na wypadek, gdyby podczas skręcania odwrócił głowę o kilka stopni bardziej niż powinien. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co mogłoby ją spotkać za tak perfidną próbę śledzenia go. Nie wykręciła by się przecież tłumaczeniem, że wyszła na poranny spacer… Tutaj? Mieszkali u Chrisa już od tygodnia, a ona ani razu nie odważyła się wyjść sama dalej niż do najbliższego sklepu, a i to wolała powierzyć blondynowi. Seth zresztą wcale nie zachęcał jej do przechadzek. Powtarzał do znudzenia, że plątanie się w tych okolicach nie jest bezpieczne, a już tym bardziej, kiedy nie jesteś stąd albo masz cycki. Hope, patrząc w lustro, odnosiła wrażenie, że spełnia tylko jeden z powyższych warunków, ale to wystarczyło, by bez potrzeby nie ruszać się z bezpiecznego, małego mieszkania. Po pewnym czasie można się nawet przyzwyczaić do patrzenia na świat wyłącznie przez okno…
         Wpadła w panikę, gdy straciła go z oczu. Ukryła się za rogiem, a kiedy zza niego wyszła, mężczyzny nigdzie nie było. Krótka ulica krzyżowała się w tym miejscu z inną – mógł pójść w prawo albo w lewo. Podbiegła do skrzyżowania i rozejrzała się w obie strony. Po Sethcie ani śladu. Cudownie.
         Po chwili rezygnacji dotarło do niej jednak, że Seth nie mógł się przecież rozpłynąć w powietrzu. Musiał pójść w jedną albo drugą stronę, a skoro nie wiedziała w którą, nie pozostało jej nic, jak tylko zgadywać. Bądź co bądź miała jeszcze pięćdziesiąt procent szans na obranie właściwego kierunku. Rozejrzała się ponownie. Po prawej stało kilka sklepów i stare osiedle, niewysokie kamienice zamiast bloków otoczone rozwalającymi się barierkami. Po lewej właściwie to samo, z tą różnicą, że po chodniku kręciło się kilka osób. Pod wielkim szyldem z liczbą 24 stało paru młodych mężczyzn. Gdyby Seth poszedł w tę stronę, może stanąłby przy nich, żeby przywitać się albo zgromić ich wzrokiem – Hope miała wrażenie, że na tak małym osiedlu wszyscy w końcu musieli się choć trochę znać. Straciłby przy tym odrobinę czasu, a ona zdążyłaby go zobaczyć. Napędzana tą myślą ruszyła szybkim krokiem w przeciwną stronę. Nie pomyliła się. Kiedy tylko wbiegła w ostatnią bramę i spojrzała na podwórko, Seth właśnie znikał w drzwiach klatki schodowej. Pozostało jej tylko mieć nadzieję, że to tam właśnie mieszka i zapamiętać to miejsce.
        
         W tym samym czasie dwóch wyrostków w bramie nieopodal czekało na łatwy łup. Czas dłużył im się niemiłosiernie, o tej porze Basin City wyglądało na opustoszałe i nikt nie minął ich od bardzo dawna. Zmienili więc miejscówkę i zapalili po papierosie. Chłodne powietrze nie sprzyjało wcale wyczekiwaniu na okazję.
 - Mówiłem ci, że to słaby pomysł. Nie mamy dzisiaj szczęścia.
 - Coś ty taki niecierpliwy, człowieku. Nie wiesz, że na szczęście trzeba się czasem naczekać?
         Oboje zamilkli jak na komendę, słysząc z końca ulicy czyjeś kroki. Niższy z nich wychylił się na moment, a na jego ustach pojawił się obrzydliwy uśmiech. 
 - Dziewczyna – odparł. – Masz swoje szczęście.
         Była drobna, chudziutka i miała czarne włosy. Szła zgarbiona, ze wzrokiem wbitym w chodnik, a zmarznięte dłonie chowała w kieszeniach kurtki, przez co nie mogła się bronić, gdy wciągnęli ją do bramy, od razu mocno przytrzymując. Szarpała się i mruczała coś przez zakryte męską dłonią usta. Kopała też na oślep, przez co musieli ją trzymać we dwoje. 
 - Boże, jaka waleczna – zaśmiał się jeden złośliwie, a w jej błękitnych oczach zajaśniała jeszcze większa wściekłość. Musiała żałować, że wyszła dziś z domu sama… Pytanie, z czyjego domu, bo z pewnością nie była stąd. Po pierwsze, nie znali tej buźki, a dziewczyna była niebrzydka i pewnie prędzej czy później rzuciłaby im się w oczy. Po drugie, jej ciuchy wyglądały inaczej niż typowy strój mieszkanki Basin City…
 - Dawaj kasę, aniołku. – Panienka nie miała przy sobie torebki, więc chłopak musiał grzebać jej po kieszeniach, nie odmawiając sobie przy tym dokładnego obmacania jej kościstego ciałka. To akurat pozostawiało wiele do życzenia. Brunetka nie miała ani dużych piersi, ani ładnie wystającego tyłeczka – ot, taki tam worek kości. Jego pies miałby z nią większą zabawę niż on. – A gdzie telefon? – zapytał, chowając już jej czarny portfel do swojej kieszeni. Jego kolega zabrał z jej ust dłoń, ale wciąż trzymał ją blisko, na wypadek, gdyby była nierozważna i zaczęła krzyczeć.
 - Nie mam! Wyszłam tylko na chwilę! Puśćcie mnie, proszę…
 - Nie masz telefonu, tak? A w portfelu… - wyjął jej własność ponownie, tym razem zaglądając do środka. – No, ty chyba kpisz, dziecinko. To nawet na wódkę nie starczy! – krzyknął, kątem oka zauważając jednak dwie karty do bankomatu, przez co miał nadzieję, że jednak choć odrobinę im się to opłaci. 
 - Nie wiesz, że tutaj nie wychodzi się z domu bez pieniędzy, panienko? – dodał drugi. – Za to się płaci. Łap ją. – Wyrzucił chude, szarpiące się w uścisku ciało prosto w ramiona kolegi i podniósł z ziemi butelkę po piwie, których w tym niewielkim zaułku było całe mnóstwo. Zimne szkło nakręcało go do działania. Uderzył narzędziem z całej siły w mur, aż z butelki utworzył się kwiat o ostrych, szklanych płatkach. W oczach brunetki odbiło się przerażenie, widział je przez sekundę, nim usłyszał krzyk kolegi i czas podejrzanie przyśpieszył.
         Ugryzła go w rękę. Tak po prostu. Wbiła swoje zęby prosto w męską dłoń i w tym samym momencie z całej siły nadepnęła mu na nogę, którą niedawno miał złamaną. Mężczyzna puścił ją, zaskoczony i już – już jej nie było. Chłopak z butelką ruszył za nią w pościg, poszkodowany też w sekundę później zrozumiał, co zrobił i pobiegł za nimi. Koledzy spod sklepu ruchem głowy pokazali im, gdzie pobiegła, ale wśród tych wąskich, krótkich uliczek i podwórek naprawdę nie tak łatwo kogoś znaleźć. Zwłaszcza przyjezdną, która nie wie, gdzie najlepiej się schować, więc nie można szukać jej w tych miejscach, do których ucieka każdy – nie zna ich. Będzie więc biegła przed siebie, cholera wie gdzie, sama się pewnie zgubi, a już na pewno zgubi ich. Zaczęli na siebie krzyczeć, którego to wina. Ich wrzaski niosły się po osiedlu, gdziekolwiek była – wiedziała, w którą stronę nie iść.
 - Kurwa, nie masz pojęcia, jakie miała ostre zęby! 
 - To nie szczeniak tylko panienka, kurwa, trzeba je było jej wybić, a nie ją puszczać!
 - Chuj, mamy jej portfel. Czego jeszcze chcesz? Myślałeś, że wyciągnie nam ten telefon spod ziemi, kurwa?!
 - O pin trzeba ją chociaż było zapytać, debilu! O pin! 
 - Trudno, przepadło. Może ją tu jeszcze gdzieś dorwiemy, to się jej przełoi skórę odpowiednio. Dawaj to, chcę zobaczyć, co tam ma.
         Ukryli się znowu w swoim zaułku, a starszy z chłopców wysypał całą zawartość portfela na ziemię. Policzył banknoty i drobne, po czym zaczął oglądać wszystkie karty, ulotki, nawet karteczki z rabatami, żeby zobaczyć, gdzie bywa, gdzie można ją znaleźć. Bardzo zależało mu, żeby dostać ten cholerny pin, dziewczyna musiała być dziana, skoro na poranny spacer zabrała ze sobą pięćdziesiąt dolców. Nagle go olśniło. Dowód osobisty, adres… No jasne, to przecież takie proste. Dowodu jednak nie było, musiała być za młoda, za to odnalazł legitymację studencką. Sięgnął po nią i nagle stał się zupełnie blady.
 - Barlett – przeczytał na głos, a jego kolega zaczął głupio rozglądać się dookoła. 
 - Co ty gadasz? – zapytał, widząc, że są przecież sami.
 - Ona ma na nazwisko Barlett. Hope Barlett.
 - O żesz kurwa… Faktycznie, masz swoje szczęście, Phil! 

* * *

         Zły dzień, zły tydzień, zły miesiąc i zły rok. Miała wrażenie, że nic ostatnio nie idzie po jej myśli, a kiedy już przypadkiem coś jej się uda, musi odkupić to jakimś innym nieszczęściem. Tym razem straciła trochę kasy i dokumenty, a na dodatek miała to denerwujące przeświadczenie, że wystarczyłoby, żeby powiedziała o tym Sethowi albo Chrisowi, a w kilka godzin odzyskałaby swoją własność. Nie mogła jednak pisnąć słówka, bo od razu zostałaby zapytana, po co w ogóle ruszała się w tamte okolice, na dodatek z samego rana, kiedy Seth zostawił ją w łóżku, śpiącą… Może skojarzyłby wtedy, że nie spała w koszulce i majtkach, jak zwykle, ale w dżinsach i nie musiałby pytać jej o więcej. Seth był świetny w kojarzeniu faktów, ale tym razem nawet każdy głupi zrozumiałby zależność.
         Straciła portfel, ale zamiast niego zyskała coś ważniejszego i zamierzała to teraz wykorzystać. Poczekała do wieczora, aż Seth razem z Chrisem pójdą gdzieś „załatwić bardzo ważne sprawy”, po czym uzbrojona w kilka banknotów studolarowych – na wszelki wypadek – i telefon wyszła z domu najpewniejszym krokiem na jaki było ją stać. Tym razem miasto było pełne ludzi, młodych ludzi. Przechodziła obok wszystkich pewnie, jak gdyby wiedziała, że nie mogą jej ruszyć, a oni tylko patrzyli na nią dziwnie, po czym wracali do przerwanych rozmów. Kilku mężczyzn nawet się z nią przywitało z daleka, a ona odpowiedziała „hej” z pewną wyższością, jakby wcale nie była zaskoczona, ale niezainteresowana. Chyba działało, bo tym razem udało jej się dojść na miejsce bezpiecznie i wszystkie pieniądze pozostały w jej kieszeni. Dopiero później przeszło jej przez myśl, że mogła zabrać ze sobą torebkę… Najlepiej taką, której nie lubi. Ktoś mógłby spokojnie przeciąć pasek i uciec z łupem, zamiast wciągać Bogu ducha winną dziewczynę do którejś z tych ciemnych bram…
Kiedy ulice oświetlały jedynie latarnie, Basin City wyglądało zupełnie inaczej. Lepiej, bo brud tak bardzo nie rzucał się w oczy i żywiej – bo było pełne ludzi. Hope zaplątała się w jego uliczkach tylko dwa razy – raz udało jej się zrozumieć swój błąd wystarczająco szybko, by zawrócić, przy drugim spędziła blisko pół godziny, żeby wrócić na właściwą drogę. W końcu jednak odnalazła odpowiednią ulicę, właściwe podwórko i brzydki blok. Drzwi były otwarte, więc bez wahania weszła na ciemną, brudną i cuchnącą klatkę schodową. Na parterze nikt nie mieszkał, więc ruszyła schodami na pierwsze piętro. Zobaczyła cztery pary drzwi blisko siebie, wszystkie bez tabliczek. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że właściwie brak nazwisk nie robił jej różnicy. Cholera, znała Setha już od kilku miesięcy, ale nigdy nie spytała go o nazwisko. Może kiedyś je przy niej wypowiedział, ale nie zwróciła uwagi… A może nazywał się tak, jak jego matka, więc również jak ona? Nawet jeśli, jego ojciec musiał mieć na nazwisko inaczej. Jak? A… jak miał na imię?
Sądziła, że na klatce nie ma nikogo poza nią samą, ale nagle ktoś w górze schodów poruszył się i zaczął schodzić w jej stronę. Spojrzała tam natychmiast, widząc przed sobą szczupłą, ładną blondynkę ubraną w krótką sukienkę i wysokie szpilki, którymi narobiła hałasu. Dziewczyna zatrzymała się w połowie schodów i spojrzała na Hope wyczekująco, bez słów pytając, co tutaj robi.
 - Przepraszam, szukam… - Brunetka zacięła się, nie wiedząc, co powiedzieć. Czego właściwie szukała? Odpowiedzi na pytanie, jak można być tak nieludzkim. Ale czy naprawdę blondynka chciałaby to usłyszeć? – Szukam kogoś – powiedziała w końcu z głośnym westchnieniem, a jej towarzyszka uniosła do góry brwi w pytającym geście. Była chyba niższa od Hope, wyglądała też na młodszą. W zasadzie brunetka nie miała powodów, by się jej obawiać, ale kobiety z Basin City były jakieś… dziwne. Silniejsze. 
 - Szukam Setha, a właściwie jego ojca. Wiem, że gdzieś tutaj mieszka, ale nie znam numeru domu.. Wiesz, gdzie on…
 - Tak myślałam – odezwała się blondynka. Jej głos był dziewczęcy i delikatny, a na jej ustach zagościł dziecinny uśmiech. – Od razu jak cię zobaczyłam, pomyślałam: „Ona spodobałaby się Sethowi”. Jesteś z Seattle?
 - Tak – wyszeptała zaskoczona Hope.
 - Myślę, że powinnyśmy porozmawiać. Chodź. Nazywam się Ann. – Wyciągnęła do niej maleńką rączkę, którą brunetka ścisnęła niepewnie, bojąc się chyba, że ją zgniecie. – Byłam lalką Setha tuż przed tobą, wiesz? Miałam tylko mniej szczęścia… Chodź. Odwołam spotkanie i napijemy się wina. Później pokażę ci, gdzie mieszka jego ojciec, jeśli naprawdę będziesz chciała go spotkać.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy