-
Lepiej złóż ręce i módl się, Seth. To ostatnie co ci teraz pozostało nim ja i
moi kumple przerobimy twoją buźkę na krwawą miazgę. – Śmiech Nigela był
obrzydliwie głośny i przypominał skrzeczenie jakiegoś zwierzęcia, a oczy
błyszczały mu w dzikiej ekstazie. – Trzymaj go mocniej, Dee, jest silniejszy
niż wygląda.
- Kiedy on w ogóle się nie wyrywa…
Biodra dziewczyny wirowały w powietrzu.
W lewo, w prawo… Czarne włosy opadły na jej twarz, zakrywając jasne oczy.
Uśmiechnęła się uwodzicielsko, patrząc na niego spod zbyt długiej grzywki.
Zbliżyła się o krok, nie przestając wczuwać się w muzykę. Cholera, chudzinka
wiedziała jak się poruszać. Doskonale wyczuwała rytm uderzającej po bębenkach
muzyki. Odwróciła się tyłem, a on wlepił wzrok w jej pośladki. Pod opiętymi
dżinsami prezentowały się wyjątkowo dobrze, były okrągłe i jędrne, nawet jeśli
brakowało im co nie co do ideału. Gdy piosenka stała się wolniejsza, dziewczyna
ruszyła w jego stronę i już w sekundę później jej ręce oparły się o męskie
ramiona. Nic nie robił, siedział tylko i patrzył jak ledwie zarysowane mięśnie
na płaskim brzuszku napinają się z każdym ruchem. Wiła się jak wąż, nachylała,
by mógł spoglądać w jej dekolt i odsuwała na nowo, pozwalając mu tylko przez
krótką chwilę czuć swoje uda ocierające się o jego kolano. Złapał kształtne
biodra tak mocno, by wyczuwać pod palcami wystające kości i nakierował ją z
powrotem w swoją stronę. Uśmiechnęła się, zarzucając włosami. Czarne końcówki
uderzyły go w twarz. Nie zdążył się uchylić.
Coś
mocno walnęło w jego policzek, szczęka zaczęła pulsować bólem. Jeszcze przed
chwilą w pokoju było zupełnie jasno, teraz przed oczami miał wyłącznie czarne
plamy. Klęczał na czymś twardym, prawdopodobnie na kamiennej posadzce. Poczuł
dziwne ciepło pod kolanami, coś mokrego… Opuścił wzrok. Siedział w czarnej,
powiększającej się na jego oczach kałuży. To jego krew. Ciekła mu po twarzy
niczym niezatamowana, brudząc już nie tylko ciało, ale i podłogę. Któryś z nich
miał celny cios.
- Co jest, Seth, nic nie powiesz? Zwykle
jesteś taki wygadany – Nigel odziedziczył coś jednak po swoim ojcu, to był ten
sam pełen wyższości śmiech, jaki słyszał już u Alexa. Chłopak czuł władzę, czuł
wygraną i zapewne wyczuwał też jego upokorzenie, na które Seth bynajmniej nie
zwracał uwagi. Właściwie był pewien, że jedyną osobą, która powinna czuć się
żałośnie był właśnie Nigel, tak samo jak i jego ojciec. Potrzebowali miesięcy,
żeby go znaleźć, a kiedy w końcu sam podał się im na srebrnej tacy, jedynie na
tyle ich stać? Kilka ciosów? Dwoje osiłków trzymających jego ramiona w stalowym
uścisku?
Odkaszlnął, wypluwając na podłogę
kolejną porcję krwi. Smakowała jak ciepła stal. Lubił ten smak.
- No, odezwij się, panie odważny!
- Rozmawiam tylko z ludźmi, którzy są na
moim poziomie. Gadanie do zwierząt jest żałosne – charknął, czując jak jego
głos odmawia mu posłuszeństwa. Jeszcze jeden zamach. Szybki cios. Kopniak
prosto w brzuch sprawił, że Seth zgiął się w pół.
- Pierdolony gnojek!
Musnęła ustami płatek jego ucha i od
razu przeniosła się na nagi kark, nie całując go, ale liżąc czubkiem języka.
Łaskotało, jednak to było całkiem miłe uczucie, więc nie miał ochoty jej
przerywać. Muzyka na powrót stawała się coraz szybsza, mocne brzmienie elektrycznej
gitary i basu zawładnęły nad wszystkim wokół, a lalka nie przestawała się
poruszać. Siedziała okrakiem na jego kolanach, jeszcze odrobinę zbyt daleko, bo
nie dotykała jego ciała… jeszcze. Poruszała się za to tak, jak gdyby już ją
pieprzył. Jej biodra wirowały w znanym od wieków, jednoznacznym rytmie, kusząc
go miłą obietnicą spełnienia. Wkrótce dostała, czego tak gorączkowo pragnęła.
Seth wyciągnął po nią ręce, kładąc dłonie na dopasowanych spodniach. Były
obcisłe, ale i tak wcisnął palce za pasek i w ten sposób pociągnął brunetkę
wprzód, mogąc się jedynie domyślać, jak ładnie opięty do granic bólu materiał
prezentuje się na jej pupie. Złapał za nią mocno i uderzył, za co Hope ugryzła
go w szczękę. Nie tak jak on zwykle to robił – o wiele delikatniej. Musiał ją
nauczyć, że nie trzeba obchodzić się z nim tak łagodnie.
Złapał
ją mocno za brodę i przyciągnął do swoich ust, wpijając się w nią mocno, niemal
brutalnie. Przygryzła jego język i bawiła się nim przez chwilę, liżąc go i
ssąc. Biodra, którym ani na chwilę nie pozwalała odpocząć, teraz zataczały
kręgi tuż przy jego podbrzuszu. Popchnął ją jeszcze na siebie i przycisnął do
swojego ciała, ciekawy, które z nich dłużej wytrzyma tę słodką torturę nim
zedrze z drugiego ubrania.
Zsunął
się po ścianie, na którą z całym impetem został rzucony przez jednego z tych,
których twarze mieszały mu się przed oczami. Czuł, że całe jego plecy ociekają
ciepłą posoką, chropowata powierzchnia obdarła je ze skóry i czepiała się
odkrytych żeber. Ramię krwawiło mu obficie. Nie mógł ruszać ręką, którą jeszcze
przed kilkunastoma minutami tak pięknie udało mu się wcelować w szczękę Nigela,
by sekundę później poprawić to mocnym ciosem w
nos. Może gdyby nie rozzłościł go w ten sposób, nie czułby teraz na
sobie aż tylu ciosów, ale to nieistotne. Po pomieszczeniu rozległ się kolejny
huk. Teraz nie używali już pięści, czuł większą siłę, inną powierzchnię…
drewno? Po powiekach ciekło mu zbyt dużo krwi wypływającej z przeciętej skroni,
by mógł otworzyć oczy i się upewnić. Cholera, znów prosto w to piekielne ramię…
Będzie się goić tygodniami.
- Nigel, może wystarczy? Alex kazał
zostawić go żywego…
- Jeszcze oddycha! – warknął,
usatysfakcjonowany dopiero wtedy, kiedy usłyszał chrzęst pękającej kości. – A
może ty masz coś do powiedzenia, co? – Nachylił się nad Sethem, zbliżając twarz
niebezpiecznie blisko jego własnej. – Chcesz może poprosić, żebyśmy przestali?
Nie słyszę, strasznie charczysz przez tą krew.
Nie
podobało mu się charczenie, więc Seth splunął mu całą nagromadzoną w ustach krwią
prosto w twarz, aż chłopak odskoczył do tyłu i natychmiast zaczął się wycierać.
Brunet uśmiechnął się tylko, a kiedy któryś z pozostałych mężczyzn kopnął go
gdzieś w plecy, zaczął śmiać się głośno i donośnie.
- No, teraz to już sobie przejebałeś.
Poruszał się w niej coraz szybciej,
sprawiając, że wypełniające pokój westchnienia i jęki z każdą chwilą słychać
było wyraźniej i głośniej... Dziewczyna odwróciła twarz w jego stronę,
obserwując go uważnie, kiedy ją posuwał, a jej błyszczące intensywnie oczy świadczyły
o tym, jak bardzo podoba jej się to, co robi. Starała się zamknąć usta i
uciszyć na chwilę, ale mężczyzna nie miał ochoty jej na to pozwolić.
Przyśpieszył jeszcze, jednocześnie mocniej zaciskając ręce na jej udach.
Złączył je ze sobą, by było mu ciaśniej. Wilgotne ciało pod jego palcami
stawiało coraz mniejszy opór. Hope wgryzła się w poduszkę, starając się być
cicho i tylko stara kanapa wydawała z siebie głośne, miarowe odgłosy, które nie
pozostawiały złudzeń.
Nagle jej ciało napięło się, a grzbiet
wyprężył w łuk, pokonując jego mocno zaciśnięte dłonie. Zamilkła na moment, ale
w sekundę później już krzyczała, a jej ciało zaciskało się coraz prędzej w
spazmatycznych skurczach. To zupełnie go rozłożyło. Jeszcze kilka razy wszedł w
nią mocniej i głębiej niż wcześniej, po czym opadł tuż obok chudego, zmęczonego
ciała, patrząc we wciąż rozpalone gorączką oczy. Pocałował jej nabrzmiałe,
zmęczone usteczka, po czym pozwolił dziewczynie wgramolić się niezgrabnie na
jego ciało i ułożyć głowę w zagłębieniu męskiego karku. Połączenie ciepłego
oddechu w tym miejscu i łaskoczących go delikatnie włosów było dla niego błogo
usypiające. Zupełnie odpływał, głaszcząc poruszającą się w jego rytmie
kochankę. Leżała na nim zupełnie naga, nieskrępowana, tak bardzo inna niż w noc
ich pierwszego spotkania... Lalka wyglądała nieprzyzwoicie dobrze, kiedy
wyzwalał w niej instynkty, z istnienia których sama wcześniej nie zdawała sobie
sprawy i szybko się uczyła. Poza tym była urocza, kiedy już po wszystkim
wtulała się w niego i odpoczywała, nawet się nie poruszając, zmęczona tak
bardzo, że niemal martwa.
Mężczyzna
spojrzał z niesmakiem na zmasakrowane ciało, po czym odszedł na bok, by
powycierać swą twarz z krwawych śladów i odpocząć. Z głębi pokoju dotarło do
niego ostatnie, głośne westchnienie. Chłopcy nie mieli litości, wciąż pastwili
się nad tym biedakiem… Nigel spojrzał w lustro. Jego nos wyglądał jakoś
dziwnie. Był prawie fioletowy i jakby… nie na swoim miejscu. Policzek spuchł mu
tak mocno, że to mogło być jedynie złudzenie, ale ból był w istocie
intensywniejszy z każdą minutą.
- Dosyć! – krzyknął, spoglądając na
kolegów. – Zabierzcie stąd to ścierwo! Wynieście go z mojego domu, nie chcę go
widzieć!
- Zakrwawi całą drogę do wyjścia, Nigel…
- Więc dopilnujcie, żeby ktoś to zaraz
posprzątał! Nawet jego krew jest obrzydliwa! Skurwiel, chyba złamał mi nos –
mruknął wystarczająco głośno, by to dosłyszeli i na powrót zaczął przeglądać
się w lusterku.
- Cholera, stary, w porządku?
- Powinien dostać za to mocniej! – oburzył
się Dee, ale Nigel uspokoił go jednym spojrzeniem.
- Zadzwońcie lepiej po lekarza. I
wynieście go stąd w końcu, kurwa!
Uśmiechnął się, nie podnosząc nawet
powiek, kiedy poczuł malutkie ząbki na swoim ramieniu zaciskające się powoli
wokół kości w jednym z delikatniejszych miejsc na męskim ciele. Hope zagryzła
skórę i pociągnęła w swoją stronę, by zaraz po tym przyłożyć swoje wargi w
obolałe miejsce i chuchać na nie zimnym powietrzem. Poczuł jak krótkie włoski
na jego karku stają dęba, a skóra robi się coraz bardziej napięta, gdy oblizała
usta i z kąsaniem przeniosła się wyżej, najpierw na jego żuchwę, potem na ucho.
Zazwyczaj to on wolał mieć nad nią kontrolę, ale w tym momencie był jeszcze
zbyt zmęczony by przejąć inicjatywę. Kiedy znalazła się wystarczająco blisko
jego ust, złapał ją jedynie za kark i skierował jej oczy na swoje. Niebieskie
tęczówki świeciły dziko, gdy patrzyła na niego tak spokojna.
- Chcesz jeszcze? – zapytał, jak gdyby wysyłane przez lalkę sygnały nie były
dla niego oczywiste, a Hope uśmiechnęła się delikatnie. Cały czas wbijał palce
w jej szyję, a drugą ręką, dociskał ją do swego ciała tak mocno, by nie mogła
się oddalać. – Oczywiście, że chcesz. – Spojrzał na nią poważnie.
- Pod warunkiem, że tym razem pozwolisz
mi poprowadzić – szepnęła niewinnie, a on spojrzał na nią spod półprzymkniętych
powiek, nie do końca rozumiejąc znaczenia cichych słów. – Wszystko mnie boli,
Seth, nie masz w sobie za grosz delikatności…
- Mówiłem ci tysiąc razy. Albo bawimy
się po mojemu, albo nie bawimy się wcale – odparł. W jego głosie słychać już
było wzbierający powoli gniew. – Poza tym, nie masz pojęcia, jaki potrafię być
niedelikatny. Udowodnić ci? – Zaśmiał się cicho w odpowiedzi na jej zaskoczony
jęk, kiedy zacieśnił uścisk na kobiecym karku i zepchnął chude ciało z
własnego.
Hope
uderzyła plecami o materac, a gdy chciała się unieść, by na niego spojrzeć, nie
pozwolił jej, przygniatając dziewczynę powrotem do miękkiej powierzchni.
Westchnęła ciężko, czując jak pod jego mocno zaciśniętymi palcami na jej skórze
tworzą się maleńkie siniaki. To był tępy, pulsujący ból. Jęknęła cicho.
- Lubisz się nad sobą użalać, co lalko?
Ale kiedy ja dostawałem za ciebie po pysku to było okej, prawda?
- Nikt cię o to nie prosił! – odparła
odrobinę zbyt głośno, co Seth musiał odebrać jako atak. Przeniósł
dłoń na jej szyję, przyduszając ją coraz mocniej.
- Co z tego? Myślisz, że to zmniejsza
ból?
- I kto teraz się nad sobą użala, Seth?
– szepnęła resztką sił. Męska dłoń zacisnęła się jeszcze mocniej, a na ustach
Setha pojawił się zimny, przerażający uśmiech, podczas gdy w oczach czaiło się
zło.
- Masz mi coś jeszcze od powiedzenia? –
zapytał, ale dziewczyna nie mogła już wydusić z siebie ani słowa, z trudem
starając się złapać powietrze. Przestraszona wierzgała nogami, starając się
kopnąć go, albo z siebie zrzucić, ale bezskutecznie. Panika jeszcze bardziej
utrudniała jej dostęp tlenu. Zrobiła się blada i szybko traciła siły, ale Seth
nie reagował.
Nagle z przedpokoju zaczął dobiegać ich
jakiś hałas. Najpierw dzwonienie kluczy, chwilę później skrzypienie drzwi i
kroki w niewielkim pomieszczeniu. Hope odetchnęłaby z ulgą, gdyby tylko mogła
nabrać w płuca choć odrobinę powietrza, ale brunet bynajmniej nie miał zamiaru
się od niej odsunąć. Chris pojawił się w pokoju prędzej niż się spodziewali,
ale z początku nawet nie zwrócił uwagi na zakrytą cienką kołdrą parę, po
tygodniu ich obecności przyzwyczajony już do tego typu widoków. Hope szarpnęła
się mocniej, mrucząc coś wściekle i dopiero tym przyciągnęła na siebie jego
spojrzenie.
- Seth, oszalałeś?! Udusisz ją! –
przestraszył się, widząc jak blada jest dziewczyna. Szarpnął przyjaciela za
zranione ramię, zupełnie zapominając o tym, że nie do końca się jeszcze
zagoiło, a brunet syknął tylko, odrywając swoje ręce od Hope, by odepchnąć
przyjaciela.
- Przepraszam, zapomniałem! – Chris
krzyknął od razu, uświadamiając sobie, co zrobił. Seth jednak nie wydawał się
zainteresowany jego przeprosinami. Uniósł się tylko na łokciach i dotknął
mocniej swojej rany, badając, jak wiele może znieść.
- Hmm… Jest lepiej – szepnął bardziej do
siebie niż do nich i dopiero chwilę później przypomniał sobie o brunetce, która
teraz otulała dłonią swoją szyję, łapiąc tlen tak łapczywie, jak gdyby za
chwilę ktoś miał jej go ponownie odebrać. – Hope, nie dramatyzuj – mruknął
znudzony.
- Nie dramatyzuj?! Jeszcze chwila i bym
zemdlała, kretynie!
- Wszystko z tobą w porządku, jeśli masz
siłę tak się wydzierać. Podziękuj Chrisowi, gdyby nie grzebał się tak w
korytarzu, puściłbym cię szybciej. Byłem ciekawy, czy stanie w twojej obronie.
- Nie mieszaj mnie do tego – warknął
blondyn.
- Oblałeś egzamin.
- Miałem pozwolić ci ją udusić?!
- Nie przesadzaj, nic bym jej nie
zrobił.
- Żadnych trupów w moim mieszkaniu,
Seth. Jak ci się nie podobają moje zasady, spierdalaj do siebie!
- Dam ci chwilę, żebyś to odwołał –
odparł spokojnie, szukając po omacku swoich ubrań rozrzuconych gdzieś po
podłodze tuż obok kanapy i chwilę później wciągając je na siebie powoli.
- Tak się składa, że nie mam zamiaru. – Blondyn
nie spuszczał z tonu, wyglądając na rozzłoszczonego. Seth wzruszył jedynie
ramionami, a kiedy tylko założył na siebie koszulkę, przybliżył się do niego.
Chris stał wyprostowany, szykując się do ewentualnego odparcia ataku, ale to
nie było konieczne. Brunet sięgnął jedynie po swoją kurtkę wiszącą nieopodal na
oparciu fotela i powoli ją na siebie założył. – Dokąd to? – zapytał zdziwiony
Chris.
- Do siebie, jak sobie zażyczyłeś. –
Wzruszył ramionami. – Miej ją na oku i nie wypuszczaj z domu. Wieczorem na
mieście będzie trochę nieprzyjemnie -
wskazał wzrokiem swoją zabawkę, założył buty i ciągnąc za sobą swoją torbę
skierował się do drzwi.
- On tak poważnie? – spytała Hope
szeptem, ale nim Chris zdążył odpowiedzieć, oboje aż wzdrygnęli się od trzaśnięcia
wejściowych drzwi, które Seth zatrzasnął za sobą z wyjątkowym impetem.
- Jest rozdrażniony przez tą sprawę z
Alexem. Przejdzie mu.
- A jeśli nie?
- Ty nie masz się czym przejmować.
* * *
Sheryl spojrzała na swój telefon
odrobinę niepewnie, kiedy zadzwonił ponownie tego wieczora, ale ostatecznie
odważyła się podnieść słuchawkę. Po raz kolejny wydzwaniał człowiek od
nieruchomości, żeby zapytać, czy jest zdecydowana, by zrezygnować z zakupu
mieszkania. Oferował jej nawet nieprzyzwoicie niską cenę, ale po raz kolejny
potwierdziła swoją decyzję i rozłączyła się bez pożegnania. Cholerni urzędnicy.
Nawet wieczorów nie pozostawiali jej już spokojnych…
Nalała do kieliszka jeszcze odrobinę
czerwonego wina („jest dobre na krążenie” – tak mówił jej lekarz, ale chyba
nawet nie przypuszczał, jak bardzo Sheryl będzie chciała owo krążenie poprawić)
i spojrzała w czarną przestrzeń za oknem. Gwiazdy wyszły zza chmur i oświetlały
podjazd przed domem, tak pusty teraz bez zaparkowanego nań czarnego Audi. I
pomyśleć, że choć przez chwilę sądziła, że odzyskała swoje szczęście, kiedy
udało jej się umieścić oboje swoich dzieci pod jednym dachem. Szybko przekonała
się, że to nieprawda, ale wtedy było już za późno. Seth nie był tym samym
chłopcem, którego zostawiła szesnaście lat temu pod opieką swojej ówczesnej
teściowej.
Do licha, a czego się spodziewała?
Nagle jej telefon rozdzwonił się
ponownie. Chciała go zignorować, by wyłączyć to cholerne urządzenie tak szybko,
jak tylko zakończy grać jedną z jej ulubionych piosenek, ale mimowolnie
spojrzała kątem oka na wyświetlacz. Dzwonił kolega Hope, Beau. Jej serce
natychmiast podskoczyło aż do gardła.
- Słucham? Beau, czy coś się stało?
- Dobry wieczór, pani Barlett. – Jego
głos był spokojny, ton grzeczny. Sheryl była zdenerwowana, ale nie mogła
odeprzeć od siebie myśli jak bardzo chciałaby, żeby jej syn był tak dobrze
wychowany. Żeby choć raz tak się do niej odezwał… Dobry wieczór, mamo.
- Dzwoniła pani do mnie wczoraj, prawda?
Miałem wyłączony telefon, dopiero przed chwilą udało mi się go uruchomić… Mam
nadzieję, że pani nie obudziłem?
- Nie, Beau, pewnie, że nie. Chciałam
zapytać, czy masz jakiś kontakt z moją córką…
- Ymm… wyjechała z Sethem, prawda? Do
niego, znaczy do…
- Basin City, tak. Mówiła ci?
- Hmm… dzwoni do mnie czasami.
Rozmawialiśmy. Nie kontaktuje się z panią?
- Wysyła mi wiadomości, ale nigdy nie
odbiera telefonów.
- Myślę, że jest po prostu zajęta –
westchnął po drugiej stronie słuchawki, a Sheryl upiła łyk wina, nie mogąc
pozbyć się wrażenia, że chłopak ma dziwny smutek w swoim głosie. Z drugiej
strony, czy on nie brzmiał tak zawsze? Znała przyjaciół swojej córki bardzo
dobrze, tak często gościli w jej domu. To mili ludzie, ale Beau zawsze wydawał
się odrobinę nieobecny. – Niech się pani nie martwi, pani Barlett. Jestem
pewien, że wszystko z nią w porządku.
- Naprawdę? Beau, proszę, jeśli wiesz
coś, nie okłamuj mnie… Mówiąc szczerze, nie jestem pewna, czy ona chce tam być.
Seth mógł ją do tego zmusić…
- Nie, jestem pewien, że nie – zaśmiał
się, ale nieszczerze. – Właściwie wydaje mi się, że pobyt tam, zwłaszcza teraz,
wyjdzie jej tylko na dobre. – Tym razem jego słowa brzmiały całkowicie szczerze
i Sheryl nie zamierzała dłużej męczyć go swoją dociekliwością. Podziękowała mu
tylko i pożegnała się, przedłużając odrobinę w razie, gdyby chciał coś jeszcze
dodać.
- Powiem jej, że się pani martwi.
- Nie, nie trzeba. Ale gdybyś czegoś się
jeszcze dowiedział…
- Będzie pani pierwszą osobą, którą
zawiadomię, pani Barlett. – Oczami wyobraźni widziała, jak chłopak uśmiecha się
szczerze i na jej usta również wpełzł smutny uśmiech.
- Dobranoc, Beau. Jeszcze raz dziękuję.
- Dobranoc.
Zamiast odłożyć telefon na swoje
miejsce, zerknęła jeszcze do skrzynki odbiorczej i zaczęła czytać odebrane od
córki smsy, wszystkie - od początku aż po dzisiejszy dzień…
Wszystko
u Mnie w porządku, mamo. Mieszkamy u Setha, jest trochę ciasno, ale to nic
strasznego. Z dnia na dzień poznaję go coraz lepiej, jest inny niż przy tobie.
Tom nie robi żadnych problemów, przebywa głównie poza domem. Kocham cię.
Mamo,
nie dzwoń do Mnie tak co chwilę, mój telefon świruje. Nie chcę rozmawiać z tobą przy Sethcie. Nie musi wiedzieć, że
ciągle mam z tobą kontakt. Śmieje się ze mnie, że non stop rozmawiam z mamusią.
Pozwól Mi być dorosłą. Kocham cię i tęsknię.
Musisz
kupić Mi nowy telefon, kiedy wrócę. Ten rozładowuje się średnio co godzinę. Nie
mogę odbierać telefonów, bo bateria natychmiast siada. Będę za to pisać do
ciebie co wieczór. Nie mam pojęcia, kiedy wrócimy, Seth nie chce Mi powiedzieć,
kiedy zamierza. Ma coś ważnego do załatwienia, ja się w to nie mieszam.
Poznałam kilku jego przyjaciół, dobrze się tu czuję. O nic się nie martw.
Dobranoc.
Mamo,
wiem, że za Mną tęsknisz, ale musisz odrobinę odpuścić. Niedługo się spotkamy…
Wszystkie wiadomości zawierały podobną
treść i wszystkie pisane były prawie o tej samej godzinie. Sheryl pomyślała, że
Hope musi być bardzo zajęta, skoro może pisać tylko późnym wieczorem. Rozumiała
ją zresztą. Jej córka była już dorosła, chciała na własnej skórze przekonać
się, jak wygląda życie innych ludzi, zwłaszcza tak specyficznych jak Seth i
pewnie dlatego zgodziła się pojechać do Basin City. Poza tym, kiedy Sheryl była
młoda, też przychodziły jej do głowy tak dziwne i niebezpieczne pomysły i, tak
samo jak teraz Hope, nie chciała być wtedy kontrolowana przez matkę. Bardzo
zależało jej na niezależności. Może rzeczywiście przesadzała z tymi telefonami?
Dopiero po chwili zwróciła uwagę na
jeszcze jeden mały, za to istotny szczegół. We wszystkich czternastu
wiadomościach od córki przewijał się jeden punkt wspólny, coś, czego nigdy
dotąd nie zauważyła w SMSach, które Hope wysyłała jej czasem przed wyjazdem.
Ja, mnie, mi… Wszystkie te słowa były pisane od dużej litery, nie wiedzieć
czemu, bo dziewczyna naprawdę rzadko robiła jakiekolwiek błędy. Sheryl
przejrzała listę ponownie, chcąc znaleźć jakieś stare wiadomości, ale żadna z
nich nie zawierała takich zaimków. Dopiero kiedy dotarła do września, do
jedynej wiadomości, którą kiedykolwiek wysłał jej Seth, coś do niej dotarło.
Odczytała na głos jej treść, długo wpatrując się w wyświetlające się na ekranie
słowa.
Nie znam twojego adresu. Przyjedź po Mnie do centrum. Seth.
* * *
Po kilku butelkach piwa wypitych „dla
podtrzymania rozmowy”, oboje prędko zmorzył sen. Hope była pewna, że Chris
również zasnął gdzieś po drugiej stronie kanapy, nim nie obudził jej czyjś
dotyk. Zimne, męskie palce delikatnie zmierzały w górę jej żeber, pod obcisłą
koszulką wydawały się naprawdę lodowate. Wyrwana z mocnego snu uznała dotyk za
przyjemny, ale już w kilka sekund później oprzytomniała na tyle, by mruknąć coś
niespokojnie, a w chwilę później złapała już za dłoń i odsunęła ją od siebie
stanowczo. Sądziła, że to wystarczy, ale tym razem poczuła dotyk na swoich
kościstych biodrach, coraz bardziej nachalny. Odważne ruchy zmierzały w
nieodpowiednim kierunku. Szarpnęła się, ale nie była w stanie się odsunąć.
- Chris, odwal się ode mnie – warknęła
zachrypniętym przez sen głosem. – Mówię poważnie.
Odpowiedziała jej cisza, ale dłonie
zacisnęły się mocniej i zaraz potem poczuła napierające na jej plecy twarde
ciało. Mężczyzna przytulał się do niej, doskonale dopasowując się do jej
pozycji. Otworzyła szeroko oczy, przestraszona i wściekła.
- Serio Chris, jeśli nie chcesz dostać w
pysk, daję ci sekundę na zaśnięcie po swojej stronie łóżka! Seth się o tym
dowie – zagroziła, ale wbrew jej oczekiwaniom dotyk był tylko bardziej
nachalny. Chłopak pogłaskał ją lekko po policzku i nachylił się tuż nad jej
uchem.
- Grzeczna laleczka. Bardzo grzeczna. –
Usłyszała znajomy głos i natychmiast odwróciła głowę w stronę jego źródła, w
ciemności widząc wyraźnie nachylonego nad nią Setha. – Jestem z ciebie dumny.
- Boże, to ty… - szepnęła z ulgą, czując
na sobie dotyk jego warg. Przywitał ją krótkim pocałunkiem i pozwolił jej
odwrócić się w swoją stronę, obejmując ramieniem drobne ciałko. – Gdzie byłeś?
- W domu, tak jak mówiłem. Musiałem
zabrać parę rzeczy – odpowiedział szeptem. – Rano wrócę po resztę, ale możesz przekazać Chrisowi, że
spędziłem tu noc, żeby nie zamartwił się do reszty. – Uśmiechnął się.
- Jak twój ojciec?
- Jak zwykle, zalany w trupa.
- Pokłóciliście się?
- Skąd taki pomysł?
- Twoje kostki krwawią, czuję to –
odparła, kiedy wilgoć krwi przesiąkła już przez koszulkę.
- Musiałem przemalować mu tę ohydną
buźkę, rozumiesz… Wyrzucenie mnie z domu nie było rozsądne. – Spojrzał na
śpiącego obok Hope Chrisa, jakby znów był zły, ale dziewczyna miała wrażenie,
że to tylko taka tam gadka… Że nie mógłby zrobić przyjacielowi nic złego. –
Jutro to jeszcze poprawię. A teraz czas spać.
- Ta nienawiść cię zniszczy, Seth.
- Co?
- Marnujesz na to strasznie dużo
energii, Nie mówiąc już o tym, że wciąż jesteś obolały po spotkaniu z tym
gościem, krzywisz się za każdym razem, kiedy przez przypadek dotknę ci ramienia
albo mocniej ugryzę szczękę, ale to nie przeszkadza ci ciągle wszystkich
zaczepiać i wdawać się w bójki z własnym ojcem!
- Ciszej, obudzisz naszą śpiącą królewnę
– odparł, jakby w ogóle nie przejmując się jej słowami. – Poza tym, nie wtrącaj
się w moje życie. To się zwykle źle kończy.
Na jej chłodnym policzku odbiły się
ciepłe, przecięte usta, a zaraz po tym mężczyzna przyciągnął ją bliżej do
siebie, zamykając oczy. Jego oddech stał się wolny i miarowy. Seth musiał być
zmęczony, bo zasnął niemal od razu, za to ona jeszcze kilka godzin przeleżała
wpatrując się jak jego naga klatka piersiowa podnosi się i opada… Teraz była
już pewna, że chce zrobić to, co plątało jej się po głowie odkąd tu przyjechała
– ma zamiar dowiedzieć się, co stworzyło tego potwora. Chciała poznać doktora
Frankensteina, porozmawiać z nim osobiście i przekonać się, czym wiele lat temu
tak skutecznie uwiódł jej matkę. Kto zrobił z Setha to, czym się stał… Miała
teraz na to idealną okazję. Seth pójdzie rano do domu, a ona za nim. W jej
wyobraźni wyglądało to piekielnie łatwo.
Tuż przed snem człowiekowi przychodzi
na myśl wiele szalonych pomysłów.
* * *
Po zimnej nocy wstał lodowaty poranek.
Słońce przedzierało się przez szare chmury z grudniową opieszałością, przez co
ulice wyglądały jeszcze smutniej niż zazwyczaj, tonąc w mdłym półmroku
przedpołudnia. Hope wyszła z domu zaraz za Sethem, odczekując na klatce
schodowej aż mężczyzna zejdzie na dół i odejdzie na tyle daleko, żeby nie
słyszeć trzasku drzwi. Chciała to zrobić jak należy – skradać się i ukrywać, by
brunet nie zauważył jej przypadkiem gdzieś na ulicy. Domyślała się, że nie
będzie to proste zadanie, Seth był bowiem bardzo czujny i często rozglądał się,
jakby sprawdzając, czy gdzieś wokół nie czai się niebezpieczeństwo, ale na jej
szczęście tego poranka wydawał się wyjątkowo spokojny. Przed wyjściem włożył do
uszu słuchawki, zakrył głowę kapturem i ruszył szybkim, miarowym krokiem. Nie
oglądał się za siebie, ale pomimo wszystko dziewczyna wolała utrzymywać
pomiędzy nimi bezpieczną odległość. O tej porze po ulicach nie kręciło się
jeszcze zbyt wiele osób…
Po krótkim odcinku prostej drogi, który
obydwoje pokonali wyjątkowo szybko, nastąpiła plątanina uliczek, alejek i
podwórek, wśród których Hope omal go nie zgubiła. Musiała naprawdę się skupić,
żeby przypadkiem nie spuścić z oczu czarnego kształtu, jednocześnie chowając
się w co drugim zaułku na wypadek, gdyby podczas skręcania odwrócił głowę o
kilka stopni bardziej niż powinien. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co mogłoby
ją spotkać za tak perfidną próbę śledzenia go. Nie wykręciła by się przecież
tłumaczeniem, że wyszła na poranny spacer… Tutaj? Mieszkali u Chrisa już od
tygodnia, a ona ani razu nie odważyła się wyjść sama dalej niż do najbliższego
sklepu, a i to wolała powierzyć blondynowi. Seth zresztą wcale nie zachęcał jej
do przechadzek. Powtarzał do znudzenia, że plątanie się w tych okolicach nie
jest bezpieczne, a już tym bardziej, kiedy nie jesteś stąd albo masz cycki.
Hope, patrząc w lustro, odnosiła wrażenie, że spełnia tylko jeden z powyższych
warunków, ale to wystarczyło, by bez potrzeby nie ruszać się z bezpiecznego,
małego mieszkania. Po pewnym czasie można się nawet przyzwyczaić do patrzenia
na świat wyłącznie przez okno…
Wpadła w panikę, gdy straciła go z oczu.
Ukryła się za rogiem, a kiedy zza niego wyszła, mężczyzny nigdzie nie było.
Krótka ulica krzyżowała się w tym miejscu z inną – mógł pójść w prawo albo w
lewo. Podbiegła do skrzyżowania i rozejrzała się w obie strony. Po Sethcie ani
śladu. Cudownie.
Po chwili rezygnacji dotarło do niej
jednak, że Seth nie mógł się przecież rozpłynąć w powietrzu. Musiał pójść w
jedną albo drugą stronę, a skoro nie wiedziała w którą, nie pozostało jej nic,
jak tylko zgadywać. Bądź co bądź miała jeszcze pięćdziesiąt procent szans na
obranie właściwego kierunku. Rozejrzała się ponownie. Po prawej stało kilka
sklepów i stare osiedle, niewysokie kamienice zamiast bloków otoczone
rozwalającymi się barierkami. Po lewej właściwie to samo, z tą różnicą, że po
chodniku kręciło się kilka osób. Pod wielkim szyldem z liczbą 24 stało paru
młodych mężczyzn. Gdyby Seth poszedł w tę stronę, może stanąłby przy nich, żeby
przywitać się albo zgromić ich wzrokiem – Hope miała wrażenie, że na tak małym
osiedlu wszyscy w końcu musieli się choć trochę znać. Straciłby przy tym
odrobinę czasu, a ona zdążyłaby go zobaczyć. Napędzana tą myślą ruszyła szybkim
krokiem w przeciwną stronę. Nie pomyliła się. Kiedy tylko wbiegła w ostatnią
bramę i spojrzała na podwórko, Seth właśnie znikał w drzwiach klatki schodowej.
Pozostało jej tylko mieć nadzieję, że to tam właśnie mieszka i zapamiętać to
miejsce.
W tym samym czasie dwóch wyrostków w
bramie nieopodal czekało na łatwy łup. Czas dłużył im się niemiłosiernie, o tej
porze Basin City wyglądało na opustoszałe i nikt nie minął ich od bardzo dawna.
Zmienili więc miejscówkę i zapalili po papierosie. Chłodne powietrze nie
sprzyjało wcale wyczekiwaniu na okazję.
- Mówiłem ci, że to słaby pomysł. Nie
mamy dzisiaj szczęścia.
- Coś ty taki niecierpliwy, człowieku.
Nie wiesz, że na szczęście trzeba się czasem naczekać?
Oboje zamilkli jak na komendę, słysząc
z końca ulicy czyjeś kroki. Niższy z nich wychylił się na moment, a na jego
ustach pojawił się obrzydliwy uśmiech.
- Dziewczyna – odparł. – Masz swoje szczęście.
Była drobna, chudziutka i miała czarne
włosy. Szła zgarbiona, ze wzrokiem wbitym w chodnik, a zmarznięte dłonie
chowała w kieszeniach kurtki, przez co nie mogła się bronić, gdy wciągnęli ją
do bramy, od razu mocno przytrzymując. Szarpała się i mruczała coś przez
zakryte męską dłonią usta. Kopała też na oślep, przez co musieli ją trzymać we
dwoje.
- Boże, jaka waleczna – zaśmiał się
jeden złośliwie, a w jej błękitnych oczach zajaśniała jeszcze większa
wściekłość. Musiała żałować, że wyszła dziś z domu sama… Pytanie, z czyjego
domu, bo z pewnością nie była stąd. Po pierwsze, nie znali tej buźki, a
dziewczyna była niebrzydka i pewnie prędzej czy później rzuciłaby im się w
oczy. Po drugie, jej ciuchy wyglądały inaczej niż typowy strój mieszkanki Basin
City…
- Dawaj kasę, aniołku. – Panienka nie
miała przy sobie torebki, więc chłopak musiał grzebać jej po kieszeniach, nie
odmawiając sobie przy tym dokładnego obmacania jej kościstego ciałka. To akurat
pozostawiało wiele do życzenia. Brunetka nie miała ani dużych piersi, ani
ładnie wystającego tyłeczka – ot, taki tam worek kości. Jego pies miałby z nią
większą zabawę niż on. – A gdzie telefon? – zapytał, chowając już jej czarny
portfel do swojej kieszeni. Jego kolega zabrał z jej ust dłoń, ale wciąż trzymał
ją blisko, na wypadek, gdyby była nierozważna i zaczęła krzyczeć.
- Nie mam! Wyszłam tylko na chwilę!
Puśćcie mnie, proszę…
- Nie masz telefonu, tak? A w portfelu…
- wyjął jej własność ponownie, tym razem zaglądając do środka. – No, ty chyba
kpisz, dziecinko. To nawet na wódkę nie starczy! – krzyknął, kątem oka
zauważając jednak dwie karty do bankomatu, przez co miał nadzieję, że jednak
choć odrobinę im się to opłaci.
- Nie wiesz, że tutaj nie wychodzi się z
domu bez pieniędzy, panienko? – dodał drugi. – Za to się płaci. Łap ją. –
Wyrzucił chude, szarpiące się w uścisku ciało prosto w ramiona kolegi i
podniósł z ziemi butelkę po piwie, których w tym niewielkim zaułku było całe
mnóstwo. Zimne szkło nakręcało go do działania. Uderzył narzędziem z całej siły
w mur, aż z butelki utworzył się kwiat o ostrych, szklanych płatkach. W oczach
brunetki odbiło się przerażenie, widział je przez sekundę, nim usłyszał krzyk
kolegi i czas podejrzanie przyśpieszył.
Ugryzła go w rękę. Tak po prostu.
Wbiła swoje zęby prosto w męską dłoń i w tym samym momencie z całej siły
nadepnęła mu na nogę, którą niedawno miał złamaną. Mężczyzna puścił ją,
zaskoczony i już – już jej nie było. Chłopak z butelką ruszył za nią w pościg,
poszkodowany też w sekundę później zrozumiał, co zrobił i pobiegł za nimi.
Koledzy spod sklepu ruchem głowy pokazali im, gdzie pobiegła, ale wśród tych
wąskich, krótkich uliczek i podwórek naprawdę nie tak łatwo kogoś znaleźć.
Zwłaszcza przyjezdną, która nie wie, gdzie najlepiej się schować, więc nie można
szukać jej w tych miejscach, do których ucieka każdy – nie zna ich. Będzie więc
biegła przed siebie, cholera wie gdzie, sama się pewnie zgubi, a już na pewno
zgubi ich. Zaczęli na siebie krzyczeć, którego to wina. Ich wrzaski niosły się
po osiedlu, gdziekolwiek była – wiedziała, w którą stronę nie iść.
- Kurwa, nie masz pojęcia, jakie miała
ostre zęby!
- To nie szczeniak tylko panienka,
kurwa, trzeba je było jej wybić, a nie ją puszczać!
- Chuj, mamy jej portfel. Czego jeszcze
chcesz? Myślałeś, że wyciągnie nam ten telefon spod ziemi, kurwa?!
- O pin trzeba ją chociaż było zapytać,
debilu! O pin!
- Trudno, przepadło. Może ją tu jeszcze
gdzieś dorwiemy, to się jej przełoi skórę odpowiednio. Dawaj to, chcę zobaczyć,
co tam ma.
Ukryli się znowu w swoim zaułku, a
starszy z chłopców wysypał całą zawartość portfela na ziemię. Policzył banknoty
i drobne, po czym zaczął oglądać wszystkie karty, ulotki, nawet karteczki z
rabatami, żeby zobaczyć, gdzie bywa, gdzie można ją znaleźć. Bardzo zależało
mu, żeby dostać ten cholerny pin, dziewczyna musiała być dziana, skoro na
poranny spacer zabrała ze sobą pięćdziesiąt dolców. Nagle go olśniło. Dowód
osobisty, adres… No jasne, to przecież takie proste. Dowodu jednak nie było,
musiała być za młoda, za to odnalazł legitymację studencką. Sięgnął po nią i
nagle stał się zupełnie blady.
- Barlett – przeczytał na głos, a jego
kolega zaczął głupio rozglądać się dookoła.
- Co ty gadasz? – zapytał, widząc, że są
przecież sami.
- Ona ma na nazwisko Barlett. Hope
Barlett.
- O żesz kurwa… Faktycznie, masz swoje
szczęście, Phil!
* * *
Zły dzień, zły tydzień, zły miesiąc i
zły rok. Miała wrażenie, że nic ostatnio nie idzie po jej myśli, a kiedy już
przypadkiem coś jej się uda, musi odkupić to jakimś innym nieszczęściem. Tym
razem straciła trochę kasy i dokumenty, a na dodatek miała to denerwujące
przeświadczenie, że wystarczyłoby, żeby powiedziała o tym Sethowi albo
Chrisowi, a w kilka godzin odzyskałaby swoją własność. Nie mogła jednak pisnąć
słówka, bo od razu zostałaby zapytana, po co w ogóle ruszała się w tamte
okolice, na dodatek z samego rana, kiedy Seth zostawił ją w łóżku, śpiącą… Może
skojarzyłby wtedy, że nie spała w koszulce i majtkach, jak zwykle, ale w
dżinsach i nie musiałby pytać jej o więcej. Seth był świetny w kojarzeniu
faktów, ale tym razem nawet każdy głupi zrozumiałby zależność.
Straciła portfel, ale zamiast niego
zyskała coś ważniejszego i zamierzała to teraz wykorzystać. Poczekała do
wieczora, aż Seth razem z Chrisem pójdą gdzieś „załatwić bardzo ważne sprawy”,
po czym uzbrojona w kilka banknotów studolarowych – na wszelki wypadek – i
telefon wyszła z domu najpewniejszym krokiem na jaki było ją stać. Tym razem
miasto było pełne ludzi, młodych ludzi. Przechodziła obok wszystkich pewnie,
jak gdyby wiedziała, że nie mogą jej ruszyć, a oni tylko patrzyli na nią
dziwnie, po czym wracali do przerwanych rozmów. Kilku mężczyzn nawet się z nią
przywitało z daleka, a ona odpowiedziała „hej” z pewną wyższością, jakby wcale
nie była zaskoczona, ale niezainteresowana. Chyba działało, bo tym razem udało
jej się dojść na miejsce bezpiecznie i wszystkie pieniądze pozostały w jej
kieszeni. Dopiero później przeszło jej przez myśl, że mogła zabrać ze sobą
torebkę… Najlepiej taką, której nie lubi. Ktoś mógłby spokojnie przeciąć pasek
i uciec z łupem, zamiast wciągać Bogu ducha winną dziewczynę do którejś z tych
ciemnych bram…
Kiedy
ulice oświetlały jedynie latarnie, Basin City wyglądało zupełnie inaczej.
Lepiej, bo brud tak bardzo nie rzucał się w oczy i żywiej – bo było pełne
ludzi. Hope zaplątała się w jego uliczkach tylko dwa razy – raz udało jej się
zrozumieć swój błąd wystarczająco szybko, by zawrócić, przy drugim spędziła
blisko pół godziny, żeby wrócić na właściwą drogę. W końcu jednak odnalazła
odpowiednią ulicę, właściwe podwórko i brzydki blok. Drzwi były otwarte, więc
bez wahania weszła na ciemną, brudną i cuchnącą klatkę schodową. Na parterze
nikt nie mieszkał, więc ruszyła schodami na pierwsze piętro. Zobaczyła cztery
pary drzwi blisko siebie, wszystkie bez tabliczek. Dopiero teraz zdała sobie
sprawę, że właściwie brak nazwisk nie robił jej różnicy. Cholera, znała Setha
już od kilku miesięcy, ale nigdy nie spytała go o nazwisko. Może kiedyś je przy
niej wypowiedział, ale nie zwróciła uwagi… A może nazywał się tak, jak jego
matka, więc również jak ona? Nawet jeśli, jego ojciec musiał mieć na nazwisko
inaczej. Jak? A… jak miał na imię?
Sądziła,
że na klatce nie ma nikogo poza nią samą, ale nagle ktoś w górze schodów
poruszył się i zaczął schodzić w jej stronę. Spojrzała tam natychmiast, widząc
przed sobą szczupłą, ładną blondynkę ubraną w krótką sukienkę i wysokie
szpilki, którymi narobiła hałasu. Dziewczyna zatrzymała się w połowie schodów i
spojrzała na Hope wyczekująco, bez słów pytając, co tutaj robi.
- Przepraszam, szukam… - Brunetka
zacięła się, nie wiedząc, co powiedzieć. Czego właściwie szukała? Odpowiedzi na
pytanie, jak można być tak nieludzkim. Ale czy naprawdę blondynka chciałaby to
usłyszeć? – Szukam kogoś – powiedziała w końcu z głośnym westchnieniem, a jej
towarzyszka uniosła do góry brwi w pytającym geście. Była chyba niższa od Hope,
wyglądała też na młodszą. W zasadzie brunetka nie miała powodów, by się jej
obawiać, ale kobiety z Basin City były jakieś… dziwne. Silniejsze.
- Szukam Setha, a właściwie jego ojca.
Wiem, że gdzieś tutaj mieszka, ale nie znam numeru domu.. Wiesz, gdzie on…
- Tak myślałam – odezwała się blondynka.
Jej głos był dziewczęcy i delikatny, a na jej ustach zagościł dziecinny
uśmiech. – Od razu jak cię zobaczyłam, pomyślałam: „Ona spodobałaby się
Sethowi”. Jesteś z Seattle?
- Tak – wyszeptała zaskoczona Hope.
- Myślę, że powinnyśmy porozmawiać.
Chodź. Nazywam się Ann. – Wyciągnęła do niej maleńką rączkę, którą brunetka
ścisnęła niepewnie, bojąc się chyba, że ją zgniecie. – Byłam lalką Setha tuż
przed tobą, wiesz? Miałam tylko mniej szczęścia… Chodź. Odwołam spotkanie i
napijemy się wina. Później pokażę ci, gdzie mieszka jego ojciec, jeśli naprawdę
będziesz chciała go spotkać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz