Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

25. Odrzucam twoją logikę. Przyjmuję swoją własną

         W miejscu gdzie kończy się główna ulica stanowiąca centrum niemal całego Basin City, nie ma już prawie nic. Znajduje się tam tylko parking, od dawna nazywany przez mieszkańców czarną dziurą, bo każdy samochód pozostawiony na tym skrawku ziemi znikał bez śladu prędzej niż człowiek zdążył się odwrócić. Na nic było stare, żelazne ogrodzenie i ręcznie podnoszony szlaban. Od roku w stróżówce nikt już nawet nie siedział – teren miał pójść pod zabudowę. Kiedyś.
         Nie parking jednak był ważny. Za nim rozciągały się równoległe pasy niewielkich, zniszczonych domów, schronienia dla najuboższej części miasta. Swoiste getto, tylko dla białych. Obskurne uliczki, rozwalające się budynki, brudne dzieci bawiące się wspólnie na środku jezdni, brudne interesy ich ojców i brudne myśli matek. W zimie ludzie siedzieli w mieszkaniach, tłocząc się przy starych, gazowych piecykach. Wczesny wieczór przykrył uliczki mrokiem. Tylko jedno dziecko siedziało na progu swego powoli rozpadającego się domu, w brzydkim ogrodzie i rzucało patykiem, który aportował pies bez ogona i obroży. Stary, zawszony kundel szczekał głośno i podskakiwał, jako jedyny ciesząc się ze swej sytuacji. Dzieciak dla odmiany rzucił patykiem w niego i wszystko stało się ponure...
         To ta część miasta, w którą nie zapuszczasz się samemu. Znajdowały się tam dzielnice, gdzie łatwiej zarobić kulkę niż zarobić na chleb, jednak Seth nie czuł tu strachu. Nie ciekawiło go też, co dzieje się za murami małych domów albo w tych bardziej zaciemnionych alejkach pomiędzy nimi, bo doskonale to wiedział. Był tu nie raz i nie dwa, choć nigdy nie chętnie. Reprezentował typ mężczyzn, którzy wolą obracać się wśród pięknych kobiet i dobrych alkoholi. Nigdy do końca nie pogodził się z tym, gdzie przyszło mu żyć. Na widok mieszkańców brudnej dzielnicy mdliło go. Byli tak żałośni, tacy niezaradni.... Nikogo nie można tu było nawet okraść, bo nie było z czego. Co najwyżej wyładować na kimś frustrację, uderzając pięściami tak długo, aż człowiek straci przytomność i oddech. Zapijaczony kretyn następnego dnia i tak miał o tym zapomnieć. Wódka jest lekarstwem na wszystko.
         Przejście tych kilku przecznic zajęło mu nie więcej niż kwadrans. Minął jeszcze opuszczony i zdezelowany budynek kina, które w tej dzielnicy nie miało prawa nie splajtować i znalazł się na miejscu. Duży, co prawda stary, ale całkiem zadbany budynek wyróżniał się na tle otaczającej go biedy. Żywopłot zasadzony wokół ogrodzenia był tak gęsty, że nawet teraz, kiedy liście już opadły, suche gałęzie nie pozwalały Sethowi dojrzeć, co jest w ogrodzie. Domyślał się, że psy i wolał nie ryzykować otwarcia bramy samemu. Nacisnął dzwonek jak każdy porządny gość i w ciszy czekał na reakcję któregoś z mieszkańców domu.

         Ciemny, niewielki pokój, do którego Seth został zaprowadzony chwilę później wyglądał elegancko, ale komicznie. Stylizowany był prawdopodobnie na gabinet, z dużą ilością książek na sięgających niemal sufitu półkach i z pokaźnie zaopatrzonym barkiem tuż obok. Brunet spędził tam blisko pół godziny, ale czekanie nie męczyło go ani tym bardziej nie stresowało tak, jak powinno, zwłaszcza od momentu, gdy poza nim i milczącym mężczyzną obserwującym go gdzieś z boku, przypadkowo znalazła się tam młoda dziewczyna. W zasadzie była jeszcze dzieckiem o powoli kształtujących się już pod ubraniem kobiecych kształtach. Szukała swojego ojca, ale nie zastając go w miejscu, gdzie zwykł przebywać przez większość dnia, postanowiła chyba dotrzymać brunetowi towarzystwa, bo nie wycofała się od razu. Nalała do kieliszka któryś z alkoholi swojego rodziciela i podała mu z uroczym uśmiechem, przysiadając na biurku tuż przed nim. Seth czuł na sobie spojrzenie tego trzeciego, jeszcze bardziej intensywne, odkąd mała pojawiła się w pobliżu, ale starał się to ignorować, tocząc z dziewczęciem niewinną pogawędkę o niczym. Valene, bo zdaje się, że tak miała na imię, chichotała przy tym cicho z typowym dla dziewczynek wdziękiem. Nie mogła mieć więcej niż czternaście lat, być może była nawet młodsza, Seth nie potrafił dokładnie tego ocenić, zwłaszcza, że próbował nie gapić się na nią tak, jak robiłby to normalnie. Nie tylko dlatego, że była jeszcze nieletnia – sporo nieletnia – i nie interesowała go wcale jako przekąska na noc czy dwie. Przede wszystkim była córką Alexa, a to absolutnie wykluczało ją z grona kochanek bruneta, choć wcale nie musiała o tym wiedzieć. Valene była inteligentna i wygadana, prawdopodobnie przyzwyczajona do rozmów z gośćmi ojca. Wiedziała przy tym od razu, kim jest Seth. Jego imię musiało padać często w tym domu, zwłaszcza przez kilka ostatnich tygodni. Zapomniał o tym jednak, popijając whisky w jej towarzystwie. Atmosfera stała się niemal miła, dopóki kątem oka Seth nie ujrzał otwierających się powoli drzwi. Nie spoważniał, nawet nie przerwał rozmowy z Valene, ale mimowolnie wyprostował się na swoim miejscu i stał się bardziej czujny. Alex zamknął za sobą drzwi i uśmiechnął się do córki, ignorując go przez kilka pierwszych sekund. Postarzał się odrobinę od czasu, gdy brunet widział go po raz ostatni. Wciąż nie przekroczył czterdziestki, ale zarost sprawiał, że wyglądał już przynajmniej na swoje trzydzieści siedem lat. Wśród jego ciemnych włosów widoczne były też srebrne oznaki pierwszej starości. Pomimo tego, wciąż zachowywał się i czuł jak dwudziestolatek. Seth zastanawiał się kiedyś, czy skończy tak samo jak on – robiąc ciemne interesy w domu na uboczu, odgrodzony od świata, tylko ze świtą ze swoich ludzi gdzieś wokół, ale wciąż nie czuł się na siłach, by dożyć trzydziestki, więc starał się nie robić planów na więcej niż dwa dni do przodu.
         Alex ucałował swoją córkę w policzek, wysłuchując tego, co miała mu do powiedzenia z należytą uwagą, po czym poczekał, aż Valene opuści pokój, by w końcu porozmawiać z tym, na którego tak długo czekał. Nim jednak zdążył zająć miejsce, Seth odezwał się pierwszy.
 - Muszę przyznać, że twoja córka wyrasta na piękną kobietę, Alex. – Uśmiechnął się, pomimo braku odzewu. – To musi być straszne, być ojcem nastolatki. Na twoim miejscu pilnowałbym jej jak oka w głowie, niejeden pewnie pokusiłby się na tak słodką istotkę...
         Alex zaśmiał się, ale słychać w tym było nieszczerość. Nie lubił, kiedy ktoś groził mu od progu w jego własnym domu, ale nie mógł powiedzieć, by się tego nie spodziewał. O Secie mógł mieć różne opinie, ale nigdy nie pozwoliłby sobie go nie doceniać. Nawet jeśli brunet chwiał się na granicy samobójstwa, zawsze wiedział na co i kiedy sobie pozwolić. 
 - Och, Seth, mój przyjacielu – zaczął, wciąż rozbawiony. – Uwierz mi, proszę, że Valene jest pilnowana lepiej niż mógłbyś to sobie wyobrazić. Nie mam się czego obawiać.
 - Obyś miał rację. Ale zresztą, nie o tym mieliśmy rozmawiać.
 - Chcesz już przejść do interesów, mój drogi? Tak szybko? 
 - Nie chciałbym zasiedzieć się tu zbyt długo. Niegrzecznie byłoby... nadużywać twojej gościnności. – Brunet uśmiechnął się sarkastycznie, doskonale zdając sobie sprawę, że Alex najchętniej zachowałby go tu na zawsze, zakopanego w ogródku za domem, ale mężczyzna wciąż wydawał się podejrzanie miły. 
 - Wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziany. Jak na swój wiek, całkiem nieźle sobie radzisz, prawda? Ja wielkie nadzieje pokładam w Nigelu. – Nigel był jego synem, młodszym od Setha zaledwie o jakieś dwa lata, ale raczej nie zapowiadającym się najlepiej w mniemaniu ojca-„biznesmena”. – Przez swój młody wiek jest trochę zbyt impulsywny, jak pewnie nie raz zdążyłeś zauważyć.
 - Trudno to przeoczyć, kiedy ktoś łazi za twoimi plecami blisko pół roku, marudząc o zwrot pieniędzy w każdej możliwej sytuacji...
 - W takim razie chłopak wie, za czyimi plecami chodzić. Mógłby się wiele od ciebie nauczyć, prawda?
 - Oddanie mi pod opiekę swojego syna to chyba całkiem spora porażka wychowawcza, nie sądzisz? – Seth uśmiechnął się, ale Alex nie zareagował.
 - Chcę po prostu, żebyś wiedział, że zawsze chciałem mieć dwóch synów, nie tylko jednego. I byłbym wręcz zachwycony, gdybyś z drugim z nich był właśnie ty.
         Pieprzenie – przeszło mu przez myśl, ale nie odezwał się, bo nie czuł takiej potrzeby.
 - Jesteś silny i całkiem zaradny jak na swój wiek, ale przydałby ci się ktoś, kto by się tobą zaopiekował, nieprawdaż? Człowiek, pod którego skrzydłami mógłbyś się ukryć, dopóki nie staniesz się wystarczająco mocny, by działać samemu.
 - Od zawsze działam sam i doskonale mi to wychodzi – zaprzeczył. 
 - Teraz będziesz miał za to okazję przekonać się, jak to jest, kiedy ktoś nad tobą czuwa.
 - Chcesz mnie adoptować? – Brunet zaśmiał się jeszcze, choć doskonale wiedział, do czego zmierza ta rozmowa i wcale mu się to nie podobało. Takie gadki znał na pamięć. Wyuczona grzeczność biła z Alexa na kilometr. To ten rodzaj kultury, który przykrywa najgorsze grzeszki... Seth nie był pewien, czy mężczyzna chce go podejść, czy robi to tylko z przyzwyczajenia, bo i dlaczego miałby sądzić, że Seth mu uwierzy? Miał nabrać się na te bajeczki o opiece i mu zaufać? Co za bzdura. Alex nie szukałby go tyle czasu po to, by zaproponować mu współpracę, w jakimkolwiek znaczeniu tego słowa. Czasami Seth poważnie żałował, że z tym człowiekiem nie da się załatwić wszystkiego tak po prostu, po ludzku, jak robi się to w Basin City... Wolałby dostać porządny wpierdol niż wysłuchiwać tej suchej gadki.
 - Chcę, żeby nasza umowa w końcu doszła do skutku, Seth. 
 - Skoro nareszcie do tego przeszliśmy. Cała suma jest już na twoim koncie. Możesz sprawdzić.
 - Wierzę, przecież znasz zasady. Jeśli brakuje chociaż dolara, jutro wyrżnę dokładnie tylu twoich przyjaciół, ile wciąż jesteś mi winny. Nic a nic się nie zmieniło.
         W końcu zaczynasz mówić do rzeczy...
 - Taak... odnośnie moich przyjaciół... To, że „podpytywałeś” i dręczyłeś połowę z nich jestem nawet w stanie zrozumieć, ale Lacey? To nie w twoim stylu. 
 - Och, przyjacielu, nie masz pojęcia, jak było mi przykro, że musiałem się do tego posunąć – przerwał mu od razu, nim Seth zdążył powiedzieć, co o tym myśli. – Moi ludzie byli jednak bardzo delikatni. Twojej przyjaciółce włos z głowy nie spadł, prawda? To było ostateczne ostrzeżenie. Gdybyś w końcu nie uraczył mnie swoją obecnością, zrobiłbym coś bardzo w moim stylu. Ale, abstrahując od nieprzyjemnych tematów, Lacey to naprawdę cudowna, ułożona i – przede wszystkim – lojalna młoda dama. Na twoim miejscu ożeniłbym się z nią bez namysłu.
 - Znam przyjemniejsze sposoby samobójstwa – warknął. - Dosyć tego, Alex. Oddałem ci wszystko, co twoje. Myślę, że najwyższy czas zakończyć tę gadkę o niczym i rozejść się, każdy w swoją stronę... 
 - Zapomniałeś o drugiej części naszej umowy, mój drogi. Długo zastanawiałem się, w jakiej formie ją zrealizować, ale w końcu doszło do mnie, jak bardzo możesz być dla mnie przydatny. Będziesz dla mnie pracować, Seth. Oczywiście za darmo, tak długo, aż spłacisz swój dług do końca. Później porozmawiamy jak dorośli i uwierz mi, że nie pożałujesz.
 - O niczym takim nie było mowy.
 - Ależ było. Mój syn przedstawi ci warunki umowy. Bardzo zależało mu, żeby z tobą porozmawiać, bez mojego udziału...
         Dla Setha oznaczało to jedynie tyle, że nie pozwolą mu jednak odejść w spokoju i adrenalina momentalnie zabuzowała w jego żyłach. 

* * *

 - Hope, lubisz hip hop? – Chris odezwał się do niej, kiedy dziewczyna była już niemal pewna, że całkiem zapomniał o jej obecności i zaskoczona podniosła oczy znad czytanej właśnie książki. Blondyn jeszcze przed chwilą siedział na drugim końcu kanapy, z laptopem na kolanach i słuchawkami w uszach, ale teraz znajdował się trochę bliżej, choć nawet nie zdążyła uchwycić, kiedy zmienił pozycję. Zdziwiona, jedynie się uśmiechnęła.
 - Czasem...
 - Posłuchaj tego. – Nim zdążyła się zorientować, włożył do jej ucha jedną ze słuchawek, podczas gdy drugą wciąż miał w swoim, a do dziewczyny dotarła salwa niecenzuralnych słów, które każda bardziej szanująca się stacja muzyczna „wypikałaby” tak doszczętnie, że z piosenki nie pozostałoby kompletnie nic. Brunetka zaśmiała się w głos, słysząc co bardziej obsceniczne teksty. Były straszne i wcale nie zamierzała tego ukrywać, zresztą Chris też nie wydawał jej się w tym momencie zbyt poważny.
 - To okropne! – odparła ze śmiechem, odsuwając jego rękę ze swego ucha, gdy miała już serdecznie dosyć płynącego ze słuchawki jazgotu.
 - Nie, to świetne! – zaprzeczył, ale na jego ustach wciąż malował się szeroki uśmiech. – Ta ekspresja, ten erotyzm...
 - Nie możesz mówić poważnie... – Z niedowierzaniem pokręciła głową, ale nie rozczarowała się, gdy Chris sięgnął po laptopa i szybko zaczął szukać czegoś innego.
 - Racja. Ale to nie zmienia faktu, że znalazłem to na komputerze Setha więc pomyślałem, że możesz to znać – zaśmiał się.
 - Dzięki Bogu przy mnie udawało mu się całkiem nieźle udawać, że ma dobry gust.
 - Daj mi chwilę, a pewnie znajdę coś jeszcze gorszego... Nigdy nie sprawdzałaś, co tam ma?
 - Nie znam hasła – przyznała szczerze, choć tak naprawdę nigdy nawet nie przyszło jej do głowy, by sprawdzać komputer Setha, nawet jeśli zostawiał go włączonego gdzieś w zasięgu jej rąk i wychodził. To była granica prywatności, której nie chciała przekraczać i nie do końca była pewna czy dlatego, że tak wypada, czy – do czego skłaniała się bardziej – po prostu ze strachu, o to, co może tam znaleźć.
 - Łatwo zgadnąć – odparł Chris, wzruszając ramionami. – Wystarczy trochę go poznać, a wszystkie jego hasła są do przechwycenia w kilka minut. Hmm... pewnie daje takie proste dlatego, że na świecie są może ze trzy osoby, które znają go na tyle dobrze, by je ukraść.
 - Jeśli mnie podpuszczasz, to idzie ci całkiem nieźle.
 - Podpuszczam? – Uśmiechnął się, poruszając brwiami w charakterystyczny sposób, który doskonale znała z wykonania Setha, choć u Chrisa wyglądało to bardziej zabawnie. 
 - Nie ważne. Długo znacie się z Sethem?
 - Nic ci o mnie nie mówił? A to chuj... – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu, na który ona teraz też spoglądała mu przez ramię. – O, spójrz! – Znów podał jej słuchawkę, którą odebrała od niego z pewną obawą. – Mówiłem, że znajdę coś gorszego...

         Siedząc blisko siebie na niewielkiej kanapie, oboje wpatrzeni w zawartość jednego z folderów i zasłuchani w muzyce, która właściwie nie powinna być tak nawet nazywana, nie zauważyli, kiedy w mieszkaniu pojawił się ktoś trzeci. Drzwi nie trzasnęły, kroki były ciche, a piosenka głośna i dopiero, kiedy Seth przemknął tuż przed ich twarzami, kompletnie ich ignorując, zdali sobie sprawę, że nie są już sami. Brunet kierował się w stronę kuchni, ale kiedy poczuł na sobie dwie pary wlepionych oczu, odwrócił się na pięcie i odezwał się do nich ponuro.
 - Dobrze się bawicie?
         Jego twarz była spuchnięta w kilku miejscach, a pod okiem zaczęło już tworzyć się delikatne zasinienie. Hope zakryła sobie dłonią usta widząc zaschniętą krew na jego brodzie, a Chrisa momentalnie zaniepokoiło to, że brunet wciąż miał na sobie kurtkę, choć w mieszkaniu było na to zdecydowanie zbyt ciepło. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo brunetka wstała od razu i podeszła do mężczyzny, który nie odepchnął jej od siebie chyba tylko dlatego, że wciąż uparcie trzymał dłonie w kieszeniach i nie chciał ich pokazywać. Hope przejechała palcami delikatnie wzdłuż linii jego szczęki, ale kiedy zasyczał mimowolnie, oderwała od niego rękę.
 - Bardzo boli? – spytała zmartwiona, właściwie sama nie do końca wiedząc, dlaczego reaguje w ten sposób. Przypomniała jej się zmasakrowana twarz Setha z jej snu i po plecach przeszedł jej lodowaty dreszcz. Brunet wyglądał dużo lepiej, ale miał rozwaloną wargę, brew i coś ze szczęką, do czego nie chciał się przyznać... Nie musiała już oglądać ściekającej z jego twarzy krwi, bo zdążył doprowadzić się do porządku przed przyjściem do domu, ale i tak domyślała się, że to musiał być naprawdę przykry widok. On... Seth... pobity. Dotychczas wydawało jej się to totalną abstrakcją, ale sam wmówił jej ten pogląd. 
 - Siadaj, pójdę po lód – zarządziła, nie dostając odpowiedzi.
 - Są tylko jakieś mrożonki... – zawahał się Chris.
 - Tym lepiej.
         Po chwili siedział już w fotelu, ze swoją lalka na poręczy. Hope delikatnie przyciskała zimne okłady raz w okolicy jego oka, raz przy ustach i choć wciąż się nie odzywał, ból przestał doskwierać mu aż tak bardzo. Teraz czuł tylko zimno, ale przy całkiem wysokiej temperaturze w tym pokoju było ono uśmierzające. Nim jednak zdążył zupełnie się zrelaksować, korzystając z tego, że cała adrenalina gdzieś wyparowała i w końcu przestał być tak strasznie nabuzowany, Chris zaczął zadawać dziesiątki niewygodnych pytań, z których tak naprawdę nie chciał odpowiedzieć absolutnie na żadne.
 - Myślałem, że coś wczoraj ustaliliśmy, Seth – zaczął jazgotać, a na jego czole utworzyła się charakterystyczna, długa zmarszczka. – Miałeś nie iść do Alexa bez nas, tak?! Czy ty naprawdę chcesz, kurwa, zginąć?
 - Chris, stul pysk. Łeb mnie napieprza.
 - I bardzo ci tak dobrze! Nie masz pojęcia jak się, kurwa, cieszę, że dostałeś! Ale jakby cię zajebali, to przysięgam, że bym cię odkopał i własnoręcznie zabił jeszcze raz! 
 - Licz się ze słowami, mam jeszcze odrobinę siły, żeby ci wjebać – odburknął Seth, przytrzymując dłoń swojej lalki tak, by lód dłużej został przy jego szczęce, bo ta zaczynała boleć go coraz mocniej z każdym kolejnym słowem. Chciał zamilknąć, ale jak zwykle, kiedy nie trzeba było, blondynkowi zebrało się na rozmowy. Brunet mógł się domyśleć, że tutaj nie znajdzie spokoju i iść gdziekolwiek indziej, ale z jakiegoś powodu ciągnęło go z powrotem do tego domu... U Lacey pewnie byłoby mu lepiej, Jordan z chęcią by się nim zajęła i uśmierzyła ból, ale i tak ruszył akurat tutaj... Poobijane kości zdecydowanie musiały zabierać mu zdolność logicznego myślenia.
 - Nie jest ci ciepło? – Hope spytała troskliwie, ale Seth nie przestawał na nią burczeć.
 - Mam obity pysk, a nie wyssany mózg, lalko. Gdyby było mi za ciepło, to zdjąłbym kurtkę, nie? Przykładaj ten lód mocniej, bo nic nie czuję...
 - Nie musisz wyżywać się na mnie.
 - Właśnie. Nie jej wina, że jesteś kretynem! I nie rób z nas idiotów, przecież doskonale wiemy, że nie chcesz zdjąć tej kurtki z innych powodów.
 - Ach, tak? A od kiedy to zaczęliście się tytułować jako „wy”? – prowokował, ale choć lalka może by się na to nabrała, blondasek był dziś aż nadto upierdliwy.
 - Nie zmieniaj tematu. I zdejmuj to, albo sam to z ciebie zedrę!
 - Będziesz musiał. Nie mogę ruszać lewą ręką – przyznał w końcu, a Hope niemal od razu odsunęła się trochę, by przypadkiem jeszcze bardziej go nie skrzywdzić i za wszelką cenę próbowała ukryć swoje przerażenie, by nie odesłano jej gdzieś do innego pokoju. .
 - Nie chcę nawet wiedzieć, co tam się stało... – westchnął Chris, choć raczej powstrzymywał swoją ciekawość tylko na chwilę, widząc, że brunetka staje się coraz bledsza i bledsza... Zaraz potem zabrał się za zdejmowanie kurtki przyjaciela, starając się robić to w miarę delikatnie, choć był tak wściekły, że miał ochotę rozszarpać Setha na kawałki. Z drugiej strony dziwny rodzaj braterskiej troski, jaki wytworzył się pomiędzy nimi lata temu nie pozwolił mu jeszcze bardziej się na nim wyżywać. Seth też nigdy go nie dobijał, nawet jeśli czasem lubił się z niego ponabijać. Byli to sobie winni.
 - Ilu ich było? – spytał, powoli ciągnąc za ciemny materiał.
 - Czterech, chyba... potem pięciu. Syn Alexa i jacyś jego „kumple”. Ciekawe, że wszyscy jego koledzy to napakowane buce z siłowni, nie? A ja mam, kurwa, tylko was... 
 - Bądź dalej taki miły, a nikogo nie będziesz miał... O kurwa – przerwał nagle, odkładając kurtkę gdzieś na bok.
         Koszulka Setha była rozerwana, całą jej dolną część musiał zerwać z siebie jeszcze po drodze, by zawinąć nią krwawiące obficie ramię. Hope spojrzała na szkarłatny opatrunek i momentalnie zrobiło jej się słabo, do tego stopnia, że musiała przytrzymać się fotela, by uspokoić zawroty głowy i nie upaść z hukiem na twardą posadzkę. Cały brzuch mężczyzny był we krwi, spod opatrunku sączyła się świeża, ciepła jeszcze posoka. Skóra na plecach była zdarta do tego stopnia, że właściwie ciężko było znaleźć choć maleńką, zdrową jej część. Pod skórą wyraźnie widać było coś czarnego, wbite w świeże ciało okruchy żwiru czy piachu. Chris odsunął się o krok, a Hope zamknęła oczy.
 - Nie najlepiej to wygląda – stwierdził w końcu blondyn, a Seth prychnął tylko kpiąco, jak gdyby chciał powiedzieć, że doskonale o tym wie, ale nie odezwał się, nie mając ochoty drążyć dłużej tego tematu. – Potrzebujesz czegoś?
 - Poza spokojem? – Brunet uniósł brwi, spoglądając na niego wymownie, ale akurat tej jednej rzeczy Chris nie miał ochoty mu teraz dawać. Zamilknął tylko na moment, ale po jego twarzy przyjaciel doskonale widział, że ma jeszcze setki pytań, tysiące oskarżeń do wypowiedzenia i miliony przekleństw, które krążyły mu po głowie. Zaczerpnął już oddechu, by wygłosić któreś z nich, ale lalka Setha ubiegła go po raz kolejny. Brunet spojrzał na nią, jak gdyby nie mógł zgadnąć, do kogo należy ten słodki, słaby głosik, przyciszony w dodatku i stłumiony jeszcze przez wciąż zakrywającą jej usta dłoń. Hope patrzyła mu w oczy, za wszelką cenę unikając oglądania świeżych ran. Chyba tylko dlatego, że mężczyzna zachowywał się, jak gdyby nic się nie stało, była jeszcze w stanie w to uwierzyć  i nie panikować. Dla Setha nic wielkiego się nie wydarzyło. Oberwał odrobinę, ale był w stanie wrócić do domu o własnych siłach, a to znaczy, że mógł dostać jeszcze mocniej. Jego zabawce nie pozostało nic innego, jak odrzucić własne postrzeganie rzeczywistości i przyjąć to, które należało do niego, by tu przetrwać. By zrozumieć, co tak naprawdę dzieje się wokół niej – co dzieje się nie od wczoraj i co nie skończy się jutro. To właśnie był świat, w którym wychowano potwora. 
 - To już koniec? – spytała niepewnie, na moment zapominając nawet o obecności Chrisa, kiedy ciemne tęczówki odnalazły jej jasne oczy i wpatrywały się w nie ze spokojem i zachłannością. Przez moment zapanowała głucha cisza i dziewczyna była już niemal pewna, że ona też nie doczeka się odpowiedzi. Dlaczego zresztą miałaby jej oczekiwać? Blondyn był najlepszym przyjacielem Setha, ona tylko ładną zabawką, którą można się było od czasu do czasu pobawić... Brunet wmawiał jej to tak długo, że sama zdążyła uwierzyć. Dokładnie w ten sam sposób, w który on uznał kiedyś, że jest dla swojej matki jedynie ciężarem.
 - Nie, lalko, to dopiero początek. – Gdy się odezwał, na moment wstrzymała oddech, ale już po chwili odzyskała świadomość, czując na sobie uścisk czyjejś dłoni. Chris złapał ją za ramię, starając się delikatnie nakłonić ją, żeby wstała, być może, żeby wyszła... Hope nie wiedziała, jak to odebrać. Chciał pomówić z Sethem na osobności, a może z nią walczyć? Nie byłaby zdziwiona, gdyby blondyn poczuł się zagrożony. Ładne zabawki nie powinny się nawet odzywać, co dopiero skupiać na sobie uwagę właściciela, która teraz należała się komuś innemu. Hope miała jednak wystarczająco dosyć poddawania się Sethowi, by szukać kolejnych ludzi, którzy mieliby ochotę wydawać jej rozkazy. Niemą prośbę Chrisa w ogóle zignorowała.
 - Co jest pod opatrunkiem? – spytała, przerywając ciszę.
 - Sama sprawdź, jeśli masz odwagę. – Śmiech Setha nie wróżył nic dobrego, tak samo jak zachmurzona mina Chrisa. Blondyn nie zamierzał jednak prosić po raz drugi. Usiadł z powrotem na swoim miejscu i obserwował, jak spod prowizorycznego bandaża wyłania się piękna rana o poharatanych brzegach, ledwie widoczna spod czarnej, zaschniętej krwi i jej płynących wokół młodszych sióstr. Hope mruknęła coś cicho, starając się odlepić materiał do końca. To, że Seth nawet nie syknął przy tym z bólu bardzo jej pomagało, ale i tak czuła się słabo. Drżała z zimna, choć w pokoju było gorąco i musiała być blada jak ściana. Przez moment przeszło jej przez myśl, że to dlatego Chris odpuścił – nie chciał jej odganiać, bo zdawał sobie sprawę, że za chwilę pewnie i tak zemdleje i będą mieli ją z głowy na kolejne pół godziny. Tak działał ten popaprany świat. 
 - Chris, jesteś w stanie zrobić coś pożytecznego, zamiast się gapić? – Seth warknął na niego, kiedy wzrok przyjaciela zaczynał przewiercać go na wskroś, ale blondyn uniósł się oburzeniem.
 - Bo co? Pobili cię i jesteś teraz taki poszkodowany i biedny, że wszyscy muszą koło ciebie skakać i się litować?
 - Byłoby miło, gdybyś chociaż zapłakał...
         Chris przewrócił oczami, a Hope syknęła coś pod nosem ze zniecierpliwieniem.
 - Nie ruszaj się, Seth. Materiał się przykleił...
 - To go oderwij.
 - Zaboli. Może, gdybym go zmoczyła...
 - Nie bądź taka delikatna, rwij. Zemścij się za wszystkie te siniaki, które zostawiłem na twoim ślicznym ciałku. – Zaśmiał się jak gdyby nigdy nic, ale brunetka nie straciła swojej powagi. Jeszcze kilka razy starała się podejść do swojego zadania uważnie i powoli, ale czując, że sprawia mu tym tylko jeszcze więcej bólu, w końcu chwyciła mokry od krwi materiał i pociągnęła go mocno w swoją stronę. Seth skrzywił się tylko, momentalnie łapiąc się przy tym za obolałą szczękę.
 - Powinien obejrzeć to lekarz, wiesz o tym? – spytała, choć nawet nie spodziewała się, że pozwoli jej wezwać pogotowie.
 - Nie potrzebuję lekarza. Za to oddałbym wiele za trochę przeciwbólowych prochów...
 - Mogę pójść do sklepu.
 - W sklepie ich nie kupisz. – Uśmiechnął się, widząc wyraz jej twarzy, po czym odwrócił się powoli w stronę Chrisa. – No, przydaj się na coś – rzucił z rozbawieniem.
 - Dlaczego nigdy nie możesz zwyczajnie poprosić, Seth? Chcesz prochów, dobrze, poproś o nie. Nie traktuj mnie tak, jakbym musiał to dla ciebie zrobić. 
 - Chris, znowu zachowujesz się jakbyśmy byli małżeństwem od przynajmniej dwudziestu lat. Wszystko zaczyna napierdalać mnie coraz bardziej więc, proszę, zbierz swój kościsty tyłek z kanapy i rusz się! 
 - W porządku. – Wzruszył ramionami i za chwilę już nie było go w mieszkaniu, a gdy tylko drzwi wejściowe trzasnęły za jego plecami, Seth złapał Hope za nadgarstek i wbrew jej woli przyciągnął na swoje kolana. Siedziała sztywno, cała spięta, bojąc się, że jakikolwiek ruch może sprawić mu więcej bólu, na który pewnie i tak zasłużył przez te wszystkie miesiące, ale dopiero kiedy na wskroś przeszył ją swoim wzrokiem, poczuła się naprawdę nieswojo. Wyprostowała się, ale opuściła twarz, spoglądając na swoje dłonie, które teraz również były całe z krwi. Ta czerwień bynajmniej jej nie uspokajała.
 - Przypatrz się. Chciałaś zobaczyć mój świat, to patrz. Oto on. – Zaśmiał się zimno, nie pozwalając jej ponownie odwrócić wzroku. – Zadowolona?
 - Ja nie, a ty? Czerpiesz może jakąś satysfakcję z tego, że mi słabo? Doskonale wiesz, jak działają na mnie takie widoki!
 - O tak, wiem. – Uśmiechnął się nieszczerze, mocno łapiąc za jej udo. – I jeśli nie mogę oglądać twojej twarzy podczas ostatniego tchu, zadowolę się na razie tym... Myślę, że wyglądałabyś całkiem podobnie, gdybym cię dusił.
 - Piękna wizja – westchnęła. – Jesteś nienormalny, naprawdę.
 - Chociaż przez chwilę przestałaś w to wierzyć, naiwna lalko? – Zaśmiał się.
 - Szczerze mówiąc, tak. Rano byłeś dla mnie milszy! 
 - Rano myślałem, że umrę. – Na jego twarzy pojawiło się coś diabolicznego, ten straszny błysk w oku znów zagościł nawet pomiędzy siniakami, a Hope, pomimo ryzyka, wyrwała się, odchodząc od niego na bezpieczną odległość. Na jej szczęście w tym samym momencie drzwi wejściowe otworzyły się, a Chris zaczął tłuc się w przedpokoju wystarczająco głośno, by Seth był już pewien, że nie są dłużej sami. – Nie myśl, że możesz sobie na zbyt wiele pozwalać, lalko. Wciąż jesteś moją własnością, słyszysz? – zwrócił się prosto do niej, ale patrzył na Chrisa, który właśnie wszedł do pokoju. – Jeden fałszywy krok, a twoja matka będzie płakać w każde twoje urodziny...
 - Seth? – Chris spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc. Wydawało mu się, że zniknął tylko na moment, ale Hope wyglądała na przerażoną. Zrozumiała aluzję i prędko odeszła do kuchni by zapalić, a blondyn spojrzał na Setha urażonym wzrokiem. – Dlaczego sądzisz, że bym się odważył...?
 - Tobie ufam – odparł tylko, wzruszając ramionami. – Nie spieprz tego.
 - Nie świruj. Wiem, że jesteś w słabym stanie, ale chyba jeszcze potrafisz logicznie myśleć, nie?
 - Szybko ci zeszło – zmienił temat, nie mając ochoty rozmawiać dłużej na temat swojej lalki, która ostatnio i tak zbyt wiele czasu mu zabierała.
 - Tak, Elie był w domu. Obiecałem mu, że zapłacisz, kiedy tylko dojdziesz do siebie. Bądź tak miły i tym razem oddaj grzecznie kasę, zamiast uciekać z miasta.
 - Stajesz się cyniczny, mój przyjacielu. A ja lubię cynizm tylko we własnym wykonaniu.
 - Jak wszystko inne – dodał. – Weź to i połóż się spać. Może kiedy poczujesz się lepiej, przestaniesz mnie w końcu wkurwiać.
 - Marne szanse.
 - Mam odwieźć Hope do domu?
 - Nie. Dobrze się bawię widząc, jak jej tu ciężko. Ale zrób coś z nią – dodał ciszej. – Nie pozwól, żeby siedziała nade mną przez cały czas, chcę się wyspać, do chuja...
 - Jak wolisz. – Uśmiechnął się. – Zabiorę ją gdzieś, może na kolację, potem wylądujemy w jakimś ustronnym miejscu... Może spędzimy tę noc w hotelu, żeby cię nie budzić... 
 - W Basin City nie ma hotelów, kretynie. 
 - Racja. Mogę wziąć twój samochód?
 - Dotknij go i jesteś trupem.
 - Jasne. Więc mogę zabrać ci dziewczynę, ale nie wolno mi ruszać samochodu, tak? Zawsze podziwiałem tę twoją hierarchię wartości, Seth.
 - Zniknij mi z oczu. Wciąż mogę ci przywalić, prawą rękę mam sprawną...
 - Zadowól się nią dziś w nocy. Ja będę miał ciekawsze rozrywki. Dobranoc. – Zaśmiał się jeszcze, wychodząc w końcu z pokoju, odprowadzony do drzwi rozbawionym spojrzeniem. Zamknął za sobą drzwi, by jego rozmowa z Hope nie doszła już do salonu i zbliżył się do brunetki, sięgając po własne papierosy, ale dziewczyna nawet nie zwróciła na niego uwagi. Wpatrywała się w niewielkie, kuchenne okno, jakby nieobecna, pochłonięta swoimi myślami, których nawet nie chciałby poznać. Usiadł na przeciwko niej, z uśmiechem zasłaniając jej widok, ale zamiast jakiejkolwiek reakcji z jej strony, spotkał się tylko z niechęcią. Hope odwróciła wzrok z urażoną miną. Wszystko słyszała, był tego pewien. I w przeciwieństwie do Setha, miał zamiar jakoś to odkręcić...
 - Przepraszam, prowokował mnie – usprawiedliwił się, brzmiąc całkiem szczerze, ale to nie skłoniło jej jeszcze, by się odezwać. – Wiesz, że to tylko żarty, prawda?
 - Mam to gdzieś – burknęła. – Zresztą, tu nie chodzi o ciebie...
 - Och, jasne. O niego, jak zwykle. Zabawne, że ilekroć Seth pojawia się w pobliżu, nagle mógłbym nie istnieć, zwłaszcza dla kobiet. – Spróbował wzbudzić w niej litość i tym razem chyba mu się to udało, bo Hope przynajmniej na niego spojrzała, teraz już nie ze złością, ale czymś w rodzaju zmieszania, może nawet zawstydzenia. – Nie krępuj się, przyzwyczaiłem się lata temu.
 - Więc po co się z nim zadajesz?
         Tego pytania z jej ust nie spodziewał się usłyszeć. I chociaż mógłby wziąć je na poważnie i przynajmniej się nad tym zastanowić, nie miał zamiaru. Miał całkiem niezły humor, zwłaszcza, że rzeczywiście został już tylko on i Hope, na całą noc i nie miał zamiaru spieprzyć sobie tego przez głupie rozmyślania o niczym, o rzeczach oczywistych. No bo gdyby nie zadawał się z Sethem, to co w ogóle miałby robić w tym fatalnym życiu? Z brunetem czasem było lepiej, czasem gorzej, ale nigdy nie było nudno. Hope musiała to rozumieć, a i  tak zadawała tak naiwne i głupie pytania. Zabawne, jakie bzdury potrafią plątać się po głowach kobietom... Ta mała pewnie wciąż miała wrażenie, że życie bez Setha jest jeszcze możliwe, kiedy już raz się w nim pojawi. Trudno się dziwić, znała go od stosunkowo niedawna, ale wcześniej sądził, że jest całkiem niegłupia i już dawno pojęła, na czym to wszystko polega. 
 - Nie uraziłem cię niczym, prawda?
 - Wszystko mi jedno. – To była prawidłowa reakcja, typowa dla lalek Setha, więc na ustach Chrisa pojawił się tylko nieznaczny uśmiech. Wszystko powoli wracało do normy, scena toczyła się dalej według znanego mu już scenariusza. Wszystko na swoim miejscu.
 - Musiał cię wkurzyć, co? Jesteś strasznie wściekła...
 - Nie, to nie on. To tylko moja naiwność... Zresztą, nieważne. Jestem chyba trochę przemęczona, wczoraj miałam ciężki dzień i nie spałam zbyt dobrze... 
 - Ta, kanapa nie jest wygodna, wiem. – Uśmiechnął się. – Trzy osoby to zresztą zdecydowanie zbyt wiele na tak małą przestrzeń. Lubię rozpychać się w nocy, a jak śpię obok Setha ciągle się budzę, bo nigdy nie wiem, kiedy dostanę w ryj...
 - Dzięki, że zgodziłeś się, żebyśmy tu zostali. Nie musiałeś...
 - On jest dla mnie jak brat, nie wyrzuciłbym go – odparł z rozbawieniem.
 - Tak, on tak. Ale chciałam powiedzieć, że nie musiałeś się zgodzić, żebym ja też tutaj spała...
 - Nie zajmujesz wiele miejsca – przyznał rozbawiony, a brunetka w końcu się uśmiechnęła. – Poza tym, gdybym miał wybierać, to jego wypieprzyłbym na bruk. Ty dobrze gotujesz i się na mnie nie wydzierasz. Jedyne, co musiałbym poświęcić to kilka półek w łazience i kawałek szafy...
 - Nie zostanę tu długo – zapewniła, choć to była raczej nadzieja niż pewność. – Seth chyba nie zamierza zostać tu na zawsze, prawda?
 - Chuj tam wie, co on zamierza... Powiem ci, jeśli się czegoś dowiem.
         Blondyn uśmiechnął się do siebie, widząc coś radosnego w jej oczach. Tak, to zawsze działało... Takie małe przymierze przeciw jej oprawcy, niewielkie światełko w tunelu dla zmanipulowanej laleczki... Pewnie miała nadzieję, że znajdzie w nim oparcie i poniekąd, mógł nim dla niej być. Co za różnica? Dziewczyna była ładna, całkiem ułożona i nie pyskata. Zresztą, robienie sobie wrogów z lalek Setha było jak samobójstwo. On nigdy nie rezygnował ze swoich zabawek tak długo, aż sam się nimi nie znudził i miał gdzieś, co jego kumple mają na ten temat do powiedzenia. I tak musiałby z nią przebywać, dziewczyna tak czy owak mieszkałaby w jego domu, jadła jego jedzenie i pieprzyła jego kumpla, po prostu byłaby przy tym wiecznie obrażona, albo kłóciłaby się z nim przy każdej możliwej okazji. Pomimo wszystko, Chris lubił spokój, zwłaszcza w swoim azylu – w swym niewielkim, zapuszczonym i cuchnącym mieszkanku. Tego by jeszcze brakowało, żeby nawet w nim plątał się ktoś, kogo nienawidzi.
         Nawet nie zauważył, że dziewczyna wstała ze swojego miejsca i dopiero kiedy usłyszał ciche skrzypienie klamki spojrzał w jej stronę. Zaglądała do salonu przez uchylone drzwi. Podszedł do niej i spojrzał tam zaraz za nią, skuszony ciekawością. Seth leżał już wzdłuż nie rozłożonej kanapy, z głową na ułożonych w kupkę ubraniach dziewczyny w roli poduszki i spał już chyba, bo wyglądał spokojnie jak dziecko. Jego ręka zwisała bezwładnie zza kanapy. Chris nie chciał mówić tego głośno, ale był niemal pewien, że jest złamana i pewnie ktoś powinien ją chociaż nastawić... Zresztą, nie jego problem. Seth nie był dzieckiem i doskonale potrafił sam o siebie zadbać. 
 - Co tak właściwie mu dałeś? – Hope szepnęła, odsuwając się od drzwi, więc zamknął je bardzo cicho, starając się nie zwracać na nich uwagi bruneta.
 - Morfinę. To zawsze pomaga. Nie dość, że uśmierza ból, to jeszcze śpisz po niej jak kamień. Próbowałaś kiedyś? 
 - Co? Nie, jasne, że nie... – zmieszała się, bo przy Chrisie czuła się jak małe dziecko, które o świecie nie ma zielonego pojęcia. Teraz rozumiała jak patrzył na nią Seth, dlaczego tak często wypominał jej, że nie ma o niczym pojęcia, że jest dzieciakiem wychowanym w złotej klatce, prawdziwe życie znającym tylko z filmów i swoich psychologicznych podręczników. Cóż, pewnie miał rację, przynajmniej częściowo. Dopiero teraz widziała ilustracje tych książek na własne oczy i musiała przyznać, że jest przerażona. Nie do takich warunków przywykła...
 - Wciąż uważam, że powinien zobaczyć go lekarz. –Szeptała, choć teraz nie było już potrzeby.
 - Zapomnij. – Chris zaśmiał się, wzruszając ramionami w odpowiedzi na jej spojrzenie. – Kiedy złamał nadgarstek, wolał sam go sobie nastawić niż zgłosić się na pogotowie. Do dziś nie mam pojęcia, jak udało mu się to zrobić w miarę dobrze, ale chyba miał więcej szczęścia niż rozumu...
 - Ma kilka blizn tu i ówdzie...
 - Traktuje je jak pamiątki, lubi je. Zresztą, on całego siebie lubi, to zapatrzony w siebie sukinsyn. – Przez myśl Hope przeszło, że Chris nie ma nawet pojęcia, jak się myli, ale nie odważyła się wypowiedzieć tego na głos. – Nieważne już zresztą. Seth będzie spał pewnie z jakieś dwanaście godzin, albo i dłużej... Wyskoczymy do jakiegoś baru?
 - Ech... Nie, raczej nie... 
 - Daj spokój, przecież on i tak śpi! Nie sprawi mu to różnicy. A jak narkotyk przestanie działać tak mocno, to tylko go obudzimy naszymi rozmowami. To mieszkanie nie jest zbyt duże... 
 - Wybacz, ale naprawdę nie mam ochoty – odmówiła ponownie.
 - Chyba nie myślisz, że to, co mówiłem mu wcześniej, to prawda? Hope, jestem prawą ręką Setha, trzymam się jego zasad.
 - Jakich zasad? – zaciekawiła się chyba, a Chris odnalazł nadzieję.
 - Powiem ci, jeśli ze mną wyjdziesz. No, daj spokój, tylko jedno piwko... Przy mnie nic ci nie grozi, Seth zabiłby mnie, gdyby spadł ci z głowy chociaż włos! 
 - Ale wrócimy zanim się obudzi? – spytała jeszcze, chyba nie do końca przekonana, ale skoro wykazała jakąkolwiek chęć opuszczenia tego domu, Chris poczuł się zwycięzcą. Teraz nie zamierzał już odpuścić.
 - Nawet ja nie jestem w stanie spędzić w barze dwunastu godzin... – odparł z rozbawieniem. – Kiedyś przecież zamykają. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy