W miejscu gdzie kończy się główna ulica
stanowiąca centrum niemal całego Basin City, nie ma już prawie nic. Znajduje
się tam tylko parking, od dawna nazywany przez mieszkańców czarną dziurą, bo
każdy samochód pozostawiony na tym skrawku ziemi znikał bez śladu prędzej niż
człowiek zdążył się odwrócić. Na nic było stare, żelazne ogrodzenie i ręcznie
podnoszony szlaban. Od roku w stróżówce nikt już nawet nie siedział – teren
miał pójść pod zabudowę. Kiedyś.
Nie parking jednak był ważny. Za nim
rozciągały się równoległe pasy niewielkich, zniszczonych domów, schronienia dla
najuboższej części miasta. Swoiste getto, tylko dla białych. Obskurne uliczki,
rozwalające się budynki, brudne dzieci bawiące się wspólnie na środku jezdni,
brudne interesy ich ojców i brudne myśli matek. W zimie ludzie siedzieli w
mieszkaniach, tłocząc się przy starych, gazowych piecykach. Wczesny wieczór
przykrył uliczki mrokiem. Tylko jedno dziecko siedziało na progu swego powoli
rozpadającego się domu, w brzydkim ogrodzie i rzucało patykiem, który aportował
pies bez ogona i obroży. Stary, zawszony kundel szczekał głośno i podskakiwał,
jako jedyny ciesząc się ze swej sytuacji. Dzieciak dla odmiany rzucił patykiem
w niego i wszystko stało się ponure...
To ta część miasta, w którą nie
zapuszczasz się samemu. Znajdowały się tam dzielnice, gdzie łatwiej zarobić
kulkę niż zarobić na chleb, jednak Seth nie czuł tu strachu. Nie ciekawiło go
też, co dzieje się za murami małych domów albo w tych bardziej zaciemnionych
alejkach pomiędzy nimi, bo doskonale to wiedział. Był tu nie raz i nie dwa,
choć nigdy nie chętnie. Reprezentował typ mężczyzn, którzy wolą obracać się
wśród pięknych kobiet i dobrych alkoholi. Nigdy do końca nie pogodził się z
tym, gdzie przyszło mu żyć. Na widok mieszkańców brudnej dzielnicy mdliło go.
Byli tak żałośni, tacy niezaradni.... Nikogo nie można tu było nawet okraść, bo
nie było z czego. Co najwyżej wyładować na kimś frustrację, uderzając pięściami
tak długo, aż człowiek straci przytomność i oddech. Zapijaczony kretyn
następnego dnia i tak miał o tym zapomnieć. Wódka jest lekarstwem na wszystko.
Przejście tych kilku przecznic zajęło
mu nie więcej niż kwadrans. Minął jeszcze opuszczony i zdezelowany budynek
kina, które w tej dzielnicy nie miało prawa nie splajtować i znalazł się na
miejscu. Duży, co prawda stary, ale całkiem zadbany budynek wyróżniał się na
tle otaczającej go biedy. Żywopłot zasadzony wokół ogrodzenia był tak gęsty, że
nawet teraz, kiedy liście już opadły, suche gałęzie nie pozwalały Sethowi
dojrzeć, co jest w ogrodzie. Domyślał się, że psy i wolał nie ryzykować
otwarcia bramy samemu. Nacisnął dzwonek jak każdy porządny gość i w ciszy
czekał na reakcję któregoś z mieszkańców domu.
Ciemny, niewielki pokój, do którego
Seth został zaprowadzony chwilę później wyglądał elegancko, ale komicznie.
Stylizowany był prawdopodobnie na gabinet, z dużą ilością książek na
sięgających niemal sufitu półkach i z pokaźnie zaopatrzonym barkiem tuż obok.
Brunet spędził tam blisko pół godziny, ale czekanie nie męczyło go ani tym
bardziej nie stresowało tak, jak powinno, zwłaszcza od momentu, gdy poza nim i
milczącym mężczyzną obserwującym go gdzieś z boku, przypadkowo znalazła się tam
młoda dziewczyna. W zasadzie była jeszcze dzieckiem o powoli kształtujących się
już pod ubraniem kobiecych kształtach. Szukała swojego ojca, ale nie zastając
go w miejscu, gdzie zwykł przebywać przez większość dnia, postanowiła chyba
dotrzymać brunetowi towarzystwa, bo nie wycofała się od razu. Nalała do
kieliszka któryś z alkoholi swojego rodziciela i podała mu z uroczym uśmiechem,
przysiadając na biurku tuż przed nim. Seth czuł na sobie spojrzenie tego
trzeciego, jeszcze bardziej intensywne, odkąd mała pojawiła się w pobliżu, ale
starał się to ignorować, tocząc z dziewczęciem niewinną pogawędkę o niczym.
Valene, bo zdaje się, że tak miała na imię, chichotała przy tym cicho z typowym
dla dziewczynek wdziękiem. Nie mogła mieć więcej niż czternaście lat, być może
była nawet młodsza, Seth nie potrafił dokładnie tego ocenić, zwłaszcza, że
próbował nie gapić się na nią tak, jak robiłby to normalnie. Nie tylko dlatego,
że była jeszcze nieletnia – sporo nieletnia – i nie interesowała go wcale jako
przekąska na noc czy dwie. Przede wszystkim była córką Alexa, a to absolutnie
wykluczało ją z grona kochanek bruneta, choć wcale nie musiała o tym wiedzieć.
Valene była inteligentna i wygadana, prawdopodobnie przyzwyczajona do rozmów z
gośćmi ojca. Wiedziała przy tym od razu, kim jest Seth. Jego imię musiało padać
często w tym domu, zwłaszcza przez kilka ostatnich tygodni. Zapomniał o tym
jednak, popijając whisky w jej towarzystwie. Atmosfera stała się niemal miła,
dopóki kątem oka Seth nie ujrzał otwierających się powoli drzwi. Nie
spoważniał, nawet nie przerwał rozmowy z Valene, ale mimowolnie wyprostował się
na swoim miejscu i stał się bardziej czujny. Alex zamknął za sobą drzwi i
uśmiechnął się do córki, ignorując go przez kilka pierwszych sekund. Postarzał
się odrobinę od czasu, gdy brunet widział go po raz ostatni. Wciąż nie
przekroczył czterdziestki, ale zarost sprawiał, że wyglądał już przynajmniej na
swoje trzydzieści siedem lat. Wśród jego ciemnych włosów widoczne były też
srebrne oznaki pierwszej starości. Pomimo tego, wciąż zachowywał się i czuł jak
dwudziestolatek. Seth zastanawiał się kiedyś, czy skończy tak samo jak on –
robiąc ciemne interesy w domu na uboczu, odgrodzony od świata, tylko ze świtą
ze swoich ludzi gdzieś wokół, ale wciąż nie czuł się na siłach, by dożyć
trzydziestki, więc starał się nie robić planów na więcej niż dwa dni do przodu.
Alex ucałował swoją córkę w policzek,
wysłuchując tego, co miała mu do powiedzenia z należytą uwagą, po czym
poczekał, aż Valene opuści pokój, by w końcu porozmawiać z tym, na którego tak
długo czekał. Nim jednak zdążył zająć miejsce, Seth odezwał się pierwszy.
- Muszę przyznać, że twoja córka wyrasta
na piękną kobietę, Alex. – Uśmiechnął się, pomimo braku odzewu. – To musi być
straszne, być ojcem nastolatki. Na twoim miejscu pilnowałbym jej jak oka w
głowie, niejeden pewnie pokusiłby się na tak słodką istotkę...
Alex zaśmiał się, ale słychać w tym było nieszczerość. Nie
lubił, kiedy ktoś groził mu od progu w jego własnym domu, ale nie mógł
powiedzieć, by się tego nie spodziewał. O Secie mógł mieć różne opinie, ale
nigdy nie pozwoliłby sobie go nie doceniać. Nawet jeśli brunet chwiał się na
granicy samobójstwa, zawsze wiedział na co i kiedy sobie pozwolić.
- Och, Seth, mój przyjacielu – zaczął,
wciąż rozbawiony. – Uwierz mi, proszę, że Valene jest pilnowana lepiej niż
mógłbyś to sobie wyobrazić. Nie mam się czego obawiać.
- Obyś miał rację. Ale zresztą, nie o
tym mieliśmy rozmawiać.
- Chcesz już przejść do interesów, mój
drogi? Tak szybko?
- Nie chciałbym zasiedzieć się tu zbyt
długo. Niegrzecznie byłoby... nadużywać twojej gościnności. – Brunet uśmiechnął
się sarkastycznie, doskonale zdając sobie sprawę, że Alex najchętniej
zachowałby go tu na zawsze, zakopanego w ogródku za domem, ale mężczyzna wciąż
wydawał się podejrzanie miły.
- Wiesz, że zawsze jesteś tu mile
widziany. Jak na swój wiek, całkiem nieźle sobie radzisz, prawda? Ja wielkie
nadzieje pokładam w Nigelu. – Nigel był jego synem, młodszym od Setha zaledwie
o jakieś dwa lata, ale raczej nie zapowiadającym się najlepiej w mniemaniu
ojca-„biznesmena”. – Przez swój młody wiek jest trochę zbyt impulsywny, jak
pewnie nie raz zdążyłeś zauważyć.
- Trudno to przeoczyć, kiedy ktoś łazi
za twoimi plecami blisko pół roku, marudząc o zwrot pieniędzy w każdej możliwej
sytuacji...
- W takim razie chłopak wie, za czyimi
plecami chodzić. Mógłby się wiele od ciebie nauczyć, prawda?
- Oddanie mi pod opiekę swojego syna to
chyba całkiem spora porażka wychowawcza, nie sądzisz? – Seth uśmiechnął się,
ale Alex nie zareagował.
- Chcę po prostu, żebyś wiedział, że
zawsze chciałem mieć dwóch synów, nie tylko jednego. I byłbym wręcz zachwycony,
gdybyś z drugim z nich był właśnie ty.
Pieprzenie – przeszło mu przez myśl, ale nie
odezwał się, bo nie czuł takiej potrzeby.
- Jesteś silny i całkiem zaradny jak na
swój wiek, ale przydałby ci się ktoś, kto by się tobą zaopiekował, nieprawdaż?
Człowiek, pod którego skrzydłami mógłbyś się ukryć, dopóki nie staniesz się
wystarczająco mocny, by działać samemu.
- Od zawsze działam sam i doskonale mi
to wychodzi – zaprzeczył.
- Teraz będziesz miał za to okazję
przekonać się, jak to jest, kiedy ktoś nad tobą czuwa.
- Chcesz mnie adoptować? – Brunet
zaśmiał się jeszcze, choć doskonale wiedział, do czego zmierza ta rozmowa i
wcale mu się to nie podobało. Takie gadki znał na pamięć. Wyuczona grzeczność
biła z Alexa na kilometr. To ten rodzaj kultury, który przykrywa najgorsze
grzeszki... Seth nie był pewien, czy mężczyzna chce go podejść, czy robi to
tylko z przyzwyczajenia, bo i dlaczego miałby sądzić, że Seth mu uwierzy? Miał
nabrać się na te bajeczki o opiece i mu zaufać? Co za bzdura. Alex nie szukałby
go tyle czasu po to, by zaproponować mu współpracę, w jakimkolwiek znaczeniu
tego słowa. Czasami Seth poważnie żałował, że z tym człowiekiem nie da się
załatwić wszystkiego tak po prostu, po ludzku, jak robi się to w Basin City...
Wolałby dostać porządny wpierdol niż wysłuchiwać tej suchej gadki.
- Chcę, żeby nasza umowa w końcu doszła
do skutku, Seth.
- Skoro nareszcie do tego przeszliśmy.
Cała suma jest już na twoim koncie. Możesz sprawdzić.
- Wierzę, przecież znasz zasady. Jeśli
brakuje chociaż dolara, jutro wyrżnę dokładnie tylu twoich przyjaciół, ile
wciąż jesteś mi winny. Nic a nic się nie zmieniło.
W końcu zaczynasz
mówić do rzeczy...
- Taak... odnośnie moich przyjaciół... To, że
„podpytywałeś” i dręczyłeś połowę z nich jestem nawet w stanie zrozumieć, ale
Lacey? To nie w twoim stylu.
- Och, przyjacielu, nie masz pojęcia,
jak było mi przykro, że musiałem się do tego posunąć – przerwał mu od razu, nim
Seth zdążył powiedzieć, co o tym myśli. – Moi ludzie byli jednak bardzo
delikatni. Twojej przyjaciółce włos z głowy nie spadł, prawda? To było
ostateczne ostrzeżenie. Gdybyś w końcu nie uraczył mnie swoją obecnością,
zrobiłbym coś bardzo w moim stylu.
Ale, abstrahując od nieprzyjemnych tematów, Lacey to naprawdę cudowna, ułożona
i – przede wszystkim – lojalna młoda dama. Na twoim miejscu ożeniłbym się z nią
bez namysłu.
- Znam przyjemniejsze sposoby
samobójstwa – warknął. - Dosyć tego, Alex. Oddałem ci wszystko, co twoje.
Myślę, że najwyższy czas zakończyć tę gadkę o niczym i rozejść się, każdy w
swoją stronę...
- Zapomniałeś o drugiej części naszej
umowy, mój drogi. Długo zastanawiałem się, w jakiej formie ją zrealizować, ale
w końcu doszło do mnie, jak bardzo możesz być dla mnie przydatny. Będziesz dla
mnie pracować, Seth. Oczywiście za darmo, tak długo, aż spłacisz swój dług do
końca. Później porozmawiamy jak dorośli i uwierz mi, że nie pożałujesz.
- O niczym takim nie było mowy.
- Ależ było. Mój syn przedstawi ci
warunki umowy. Bardzo zależało mu, żeby z tobą porozmawiać, bez mojego
udziału...
Dla Setha oznaczało to jedynie tyle, że
nie pozwolą mu jednak odejść w spokoju i adrenalina momentalnie zabuzowała w
jego żyłach.
* * *
- Hope, lubisz hip hop? – Chris odezwał się do
niej, kiedy dziewczyna była już niemal pewna, że całkiem zapomniał o jej
obecności i zaskoczona podniosła oczy znad czytanej właśnie książki. Blondyn
jeszcze przed chwilą siedział na drugim końcu kanapy, z laptopem na kolanach i
słuchawkami w uszach, ale teraz znajdował się trochę bliżej, choć nawet nie
zdążyła uchwycić, kiedy zmienił pozycję. Zdziwiona, jedynie się uśmiechnęła.
- Czasem...
- Posłuchaj tego. – Nim zdążyła się
zorientować, włożył do jej ucha jedną ze słuchawek, podczas gdy drugą wciąż miał
w swoim, a do dziewczyny dotarła salwa niecenzuralnych słów, które każda
bardziej szanująca się stacja muzyczna „wypikałaby” tak doszczętnie, że z
piosenki nie pozostałoby kompletnie nic. Brunetka zaśmiała się w głos, słysząc
co bardziej obsceniczne teksty. Były straszne i wcale nie zamierzała tego
ukrywać, zresztą Chris też nie wydawał jej się w tym momencie zbyt poważny.
- To okropne! – odparła ze śmiechem,
odsuwając jego rękę ze swego ucha, gdy miała już serdecznie dosyć płynącego ze
słuchawki jazgotu.
- Nie, to świetne! – zaprzeczył, ale na
jego ustach wciąż malował się szeroki uśmiech. – Ta ekspresja, ten erotyzm...
- Nie możesz mówić poważnie... – Z
niedowierzaniem pokręciła głową, ale nie rozczarowała się, gdy Chris sięgnął po
laptopa i szybko zaczął szukać czegoś innego.
- Racja. Ale to nie zmienia faktu, że
znalazłem to na komputerze Setha więc pomyślałem, że możesz to znać – zaśmiał
się.
- Dzięki Bogu przy mnie udawało mu się
całkiem nieźle udawać, że ma dobry gust.
- Daj mi chwilę, a pewnie znajdę coś
jeszcze gorszego... Nigdy nie sprawdzałaś, co tam ma?
- Nie znam hasła – przyznała szczerze,
choć tak naprawdę nigdy nawet nie przyszło jej do głowy, by sprawdzać komputer
Setha, nawet jeśli zostawiał go włączonego gdzieś w zasięgu jej rąk i
wychodził. To była granica prywatności, której nie chciała przekraczać i nie do
końca była pewna czy dlatego, że tak wypada, czy – do czego skłaniała się
bardziej – po prostu ze strachu, o to, co może tam znaleźć.
- Łatwo zgadnąć – odparł Chris, wzruszając
ramionami. – Wystarczy trochę go poznać, a wszystkie jego hasła są do
przechwycenia w kilka minut. Hmm... pewnie daje takie proste dlatego, że na
świecie są może ze trzy osoby, które znają go na tyle dobrze, by je ukraść.
- Jeśli mnie podpuszczasz, to idzie ci
całkiem nieźle.
- Podpuszczam? – Uśmiechnął się,
poruszając brwiami w charakterystyczny sposób, który doskonale znała z
wykonania Setha, choć u Chrisa wyglądało to bardziej zabawnie.
- Nie ważne. Długo znacie się z Sethem?
- Nic ci o mnie nie mówił? A to chuj...
– mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu, na który ona teraz też spoglądała mu
przez ramię. – O, spójrz! – Znów podał jej słuchawkę, którą odebrała od niego z
pewną obawą. – Mówiłem, że znajdę coś gorszego...
Siedząc blisko siebie na niewielkiej
kanapie, oboje wpatrzeni w zawartość jednego z folderów i zasłuchani w muzyce,
która właściwie nie powinna być tak nawet nazywana, nie zauważyli, kiedy w
mieszkaniu pojawił się ktoś trzeci. Drzwi nie trzasnęły, kroki były ciche, a
piosenka głośna i dopiero, kiedy Seth przemknął tuż przed ich twarzami,
kompletnie ich ignorując, zdali sobie sprawę, że nie są już sami. Brunet
kierował się w stronę kuchni, ale kiedy poczuł na sobie dwie pary wlepionych
oczu, odwrócił się na pięcie i odezwał się do nich ponuro.
- Dobrze się bawicie?
Jego twarz była spuchnięta w kilku
miejscach, a pod okiem zaczęło już tworzyć się delikatne zasinienie. Hope
zakryła sobie dłonią usta widząc zaschniętą krew na jego brodzie, a Chrisa
momentalnie zaniepokoiło to, że brunet wciąż miał na sobie kurtkę, choć w
mieszkaniu było na to zdecydowanie zbyt ciepło. Nie zdążył jednak nic
powiedzieć, bo brunetka wstała od razu i podeszła do mężczyzny, który nie
odepchnął jej od siebie chyba tylko dlatego, że wciąż uparcie trzymał dłonie w
kieszeniach i nie chciał ich pokazywać. Hope przejechała palcami delikatnie
wzdłuż linii jego szczęki, ale kiedy zasyczał mimowolnie, oderwała od niego
rękę.
- Bardzo boli? – spytała zmartwiona,
właściwie sama nie do końca wiedząc, dlaczego reaguje w ten sposób.
Przypomniała jej się zmasakrowana twarz Setha z jej snu i po plecach przeszedł
jej lodowaty dreszcz. Brunet wyglądał dużo lepiej, ale miał rozwaloną wargę,
brew i coś ze szczęką, do czego nie chciał się przyznać... Nie musiała już
oglądać ściekającej z jego twarzy krwi, bo zdążył doprowadzić się do porządku
przed przyjściem do domu, ale i tak domyślała się, że to musiał być naprawdę
przykry widok. On... Seth... pobity.
Dotychczas wydawało jej się to totalną abstrakcją, ale sam wmówił jej ten pogląd.
- Siadaj, pójdę po lód – zarządziła, nie
dostając odpowiedzi.
- Są tylko jakieś mrożonki... – zawahał
się Chris.
- Tym lepiej.
Po chwili siedział już w fotelu,
ze swoją lalka na poręczy. Hope delikatnie przyciskała zimne okłady raz w
okolicy jego oka, raz przy ustach i choć wciąż się nie odzywał, ból przestał
doskwierać mu aż tak bardzo. Teraz czuł tylko zimno, ale przy całkiem wysokiej
temperaturze w tym pokoju było ono uśmierzające. Nim jednak zdążył zupełnie się
zrelaksować, korzystając z tego, że cała adrenalina gdzieś wyparowała i w końcu
przestał być tak strasznie nabuzowany, Chris zaczął zadawać dziesiątki
niewygodnych pytań, z których tak naprawdę nie chciał odpowiedzieć absolutnie
na żadne.
- Myślałem, że coś wczoraj ustaliliśmy,
Seth – zaczął jazgotać, a na jego czole utworzyła się charakterystyczna, długa
zmarszczka. – Miałeś nie iść do Alexa bez nas, tak?! Czy ty naprawdę chcesz,
kurwa, zginąć?
- Chris, stul pysk. Łeb mnie napieprza.
- I bardzo ci tak dobrze! Nie masz
pojęcia jak się, kurwa, cieszę, że dostałeś! Ale jakby cię zajebali, to
przysięgam, że bym cię odkopał i własnoręcznie zabił jeszcze raz!
- Licz się ze słowami, mam jeszcze
odrobinę siły, żeby ci wjebać – odburknął Seth, przytrzymując dłoń swojej lalki
tak, by lód dłużej został przy jego szczęce, bo ta zaczynała boleć go coraz
mocniej z każdym kolejnym słowem. Chciał zamilknąć, ale jak zwykle, kiedy nie
trzeba było, blondynkowi zebrało się na rozmowy. Brunet mógł się domyśleć, że
tutaj nie znajdzie spokoju i iść gdziekolwiek indziej, ale z jakiegoś powodu
ciągnęło go z powrotem do tego domu... U Lacey pewnie byłoby mu lepiej, Jordan
z chęcią by się nim zajęła i uśmierzyła ból, ale i tak ruszył akurat tutaj...
Poobijane kości zdecydowanie musiały zabierać mu zdolność logicznego myślenia.
- Nie jest ci ciepło? – Hope spytała
troskliwie, ale Seth nie przestawał na nią burczeć.
- Mam obity pysk, a nie wyssany mózg,
lalko. Gdyby było mi za ciepło, to zdjąłbym kurtkę, nie? Przykładaj ten lód
mocniej, bo nic nie czuję...
- Nie musisz wyżywać się na mnie.
- Właśnie. Nie jej wina, że jesteś
kretynem! I nie rób z nas idiotów, przecież doskonale wiemy, że nie chcesz
zdjąć tej kurtki z innych powodów.
- Ach, tak? A od kiedy to zaczęliście
się tytułować jako „wy”? – prowokował, ale choć lalka może by się na to
nabrała, blondasek był dziś aż nadto upierdliwy.
- Nie zmieniaj tematu. I zdejmuj to,
albo sam to z ciebie zedrę!
- Będziesz musiał. Nie mogę ruszać lewą
ręką – przyznał w końcu, a Hope niemal od razu odsunęła się trochę, by
przypadkiem jeszcze bardziej go nie skrzywdzić i za wszelką cenę próbowała
ukryć swoje przerażenie, by nie odesłano jej gdzieś do innego pokoju. .
- Nie chcę nawet wiedzieć, co tam się
stało... – westchnął Chris, choć raczej powstrzymywał swoją ciekawość tylko na
chwilę, widząc, że brunetka staje się coraz bledsza i bledsza... Zaraz potem
zabrał się za zdejmowanie kurtki przyjaciela, starając się robić to w miarę
delikatnie, choć był tak wściekły, że miał ochotę rozszarpać Setha na kawałki.
Z drugiej strony dziwny rodzaj braterskiej troski, jaki wytworzył się pomiędzy
nimi lata temu nie pozwolił mu jeszcze bardziej się na nim wyżywać. Seth też
nigdy go nie dobijał, nawet jeśli czasem lubił się z niego ponabijać. Byli to
sobie winni.
- Ilu ich było? – spytał, powoli ciągnąc
za ciemny materiał.
- Czterech, chyba... potem pięciu. Syn
Alexa i jacyś jego „kumple”. Ciekawe, że wszyscy jego koledzy to napakowane
buce z siłowni, nie? A ja mam, kurwa, tylko was...
- Bądź dalej taki miły, a nikogo nie
będziesz miał... O kurwa – przerwał nagle, odkładając kurtkę gdzieś na bok.
Koszulka Setha była rozerwana, całą jej
dolną część musiał zerwać z siebie jeszcze po drodze, by zawinąć nią krwawiące
obficie ramię. Hope spojrzała na szkarłatny opatrunek i momentalnie zrobiło jej
się słabo, do tego stopnia, że musiała przytrzymać się fotela, by uspokoić
zawroty głowy i nie upaść z hukiem na twardą posadzkę. Cały brzuch mężczyzny
był we krwi, spod opatrunku sączyła się świeża, ciepła jeszcze posoka. Skóra na
plecach była zdarta do tego stopnia, że właściwie ciężko było znaleźć choć
maleńką, zdrową jej część. Pod skórą wyraźnie widać było coś czarnego, wbite w
świeże ciało okruchy żwiru czy piachu. Chris odsunął się o krok, a Hope
zamknęła oczy.
- Nie najlepiej to wygląda – stwierdził w
końcu blondyn, a Seth prychnął tylko kpiąco, jak gdyby chciał powiedzieć, że
doskonale o tym wie, ale nie odezwał się, nie mając ochoty drążyć dłużej tego
tematu. – Potrzebujesz czegoś?
- Poza spokojem? – Brunet uniósł brwi,
spoglądając na niego wymownie, ale akurat tej jednej rzeczy Chris nie miał
ochoty mu teraz dawać. Zamilknął tylko na moment, ale po jego twarzy przyjaciel
doskonale widział, że ma jeszcze setki pytań, tysiące oskarżeń do wypowiedzenia
i miliony przekleństw, które krążyły mu po głowie. Zaczerpnął już oddechu, by
wygłosić któreś z nich, ale lalka Setha ubiegła go po raz kolejny. Brunet
spojrzał na nią, jak gdyby nie mógł zgadnąć, do kogo należy ten słodki, słaby
głosik, przyciszony w dodatku i stłumiony jeszcze przez wciąż zakrywającą jej
usta dłoń. Hope patrzyła mu w oczy, za wszelką cenę unikając oglądania świeżych
ran. Chyba tylko dlatego, że mężczyzna zachowywał się, jak gdyby nic się nie
stało, była jeszcze w stanie w to uwierzyć
i nie panikować. Dla Setha nic wielkiego się nie wydarzyło. Oberwał
odrobinę, ale był w stanie wrócić do domu o własnych siłach, a to znaczy, że
mógł dostać jeszcze mocniej. Jego zabawce nie pozostało nic innego, jak
odrzucić własne postrzeganie rzeczywistości i przyjąć to, które należało do niego,
by tu przetrwać. By zrozumieć, co tak naprawdę dzieje się wokół niej – co
dzieje się nie od wczoraj i co nie skończy się jutro. To właśnie był świat, w
którym wychowano potwora.
- To już koniec? – spytała niepewnie, na
moment zapominając nawet o obecności Chrisa, kiedy ciemne tęczówki odnalazły
jej jasne oczy i wpatrywały się w nie ze spokojem i zachłannością. Przez moment
zapanowała głucha cisza i dziewczyna była już niemal pewna, że ona też nie
doczeka się odpowiedzi. Dlaczego zresztą miałaby jej oczekiwać? Blondyn był
najlepszym przyjacielem Setha, ona tylko ładną zabawką, którą można się było od
czasu do czasu pobawić... Brunet wmawiał jej to tak długo, że sama zdążyła
uwierzyć. Dokładnie w ten sam sposób, w który on uznał kiedyś, że jest dla swojej
matki jedynie ciężarem.
- Nie, lalko, to dopiero początek. – Gdy
się odezwał, na moment wstrzymała oddech, ale już po chwili odzyskała
świadomość, czując na sobie uścisk czyjejś dłoni. Chris złapał ją za ramię,
starając się delikatnie nakłonić ją, żeby wstała, być może, żeby wyszła... Hope
nie wiedziała, jak to odebrać. Chciał pomówić z Sethem na osobności, a może z
nią walczyć? Nie byłaby zdziwiona, gdyby blondyn poczuł się zagrożony. Ładne
zabawki nie powinny się nawet odzywać, co dopiero skupiać na sobie uwagę
właściciela, która teraz należała się komuś innemu. Hope miała jednak
wystarczająco dosyć poddawania się Sethowi, by szukać kolejnych ludzi, którzy
mieliby ochotę wydawać jej rozkazy. Niemą prośbę Chrisa w ogóle zignorowała.
- Co jest pod opatrunkiem? – spytała,
przerywając ciszę.
- Sama sprawdź, jeśli masz odwagę. –
Śmiech Setha nie wróżył nic dobrego, tak samo jak zachmurzona mina Chrisa.
Blondyn nie zamierzał jednak prosić po raz drugi. Usiadł z powrotem na swoim
miejscu i obserwował, jak spod prowizorycznego bandaża wyłania się piękna rana
o poharatanych brzegach, ledwie widoczna spod czarnej, zaschniętej krwi i jej
płynących wokół młodszych sióstr. Hope mruknęła coś cicho, starając się odlepić
materiał do końca. To, że Seth nawet nie syknął przy tym z bólu bardzo jej
pomagało, ale i tak czuła się słabo. Drżała z zimna, choć w pokoju było gorąco
i musiała być blada jak ściana. Przez moment przeszło jej przez myśl, że to
dlatego Chris odpuścił – nie chciał jej odganiać, bo zdawał sobie sprawę, że za
chwilę pewnie i tak zemdleje i będą mieli ją z głowy na kolejne pół godziny.
Tak działał ten popaprany świat.
- Chris, jesteś w stanie zrobić coś
pożytecznego, zamiast się gapić? – Seth warknął na niego, kiedy wzrok
przyjaciela zaczynał przewiercać go na wskroś, ale blondyn uniósł się
oburzeniem.
- Bo co? Pobili cię i jesteś teraz taki
poszkodowany i biedny, że wszyscy muszą koło ciebie skakać i się litować?
- Byłoby miło, gdybyś chociaż
zapłakał...
Chris przewrócił oczami, a Hope syknęła
coś pod nosem ze zniecierpliwieniem.
- Nie ruszaj się, Seth. Materiał się
przykleił...
- To go oderwij.
- Zaboli. Może, gdybym go zmoczyła...
- Nie bądź taka delikatna, rwij. Zemścij
się za wszystkie te siniaki, które zostawiłem na twoim ślicznym ciałku. – Zaśmiał
się jak gdyby nigdy nic, ale brunetka nie straciła swojej powagi. Jeszcze kilka
razy starała się podejść do swojego zadania uważnie i powoli, ale czując, że
sprawia mu tym tylko jeszcze więcej bólu, w końcu chwyciła mokry od krwi
materiał i pociągnęła go mocno w swoją stronę. Seth skrzywił się tylko,
momentalnie łapiąc się przy tym za obolałą szczękę.
- Powinien obejrzeć to lekarz, wiesz o
tym? – spytała, choć nawet nie spodziewała się, że pozwoli jej wezwać
pogotowie.
- Nie potrzebuję lekarza. Za to oddałbym
wiele za trochę przeciwbólowych prochów...
- Mogę pójść do sklepu.
- W sklepie ich nie kupisz. – Uśmiechnął
się, widząc wyraz jej twarzy, po czym odwrócił się powoli w stronę Chrisa. –
No, przydaj się na coś – rzucił z rozbawieniem.
- Dlaczego nigdy nie możesz zwyczajnie
poprosić, Seth? Chcesz prochów, dobrze, poproś o nie. Nie traktuj mnie tak,
jakbym musiał to dla ciebie zrobić.
- Chris, znowu zachowujesz się jakbyśmy
byli małżeństwem od przynajmniej dwudziestu lat. Wszystko zaczyna napierdalać
mnie coraz bardziej więc, proszę, zbierz swój kościsty tyłek z kanapy i rusz
się!
- W porządku. – Wzruszył ramionami i za
chwilę już nie było go w mieszkaniu, a gdy tylko drzwi wejściowe trzasnęły za
jego plecami, Seth złapał Hope za nadgarstek i wbrew jej woli przyciągnął na
swoje kolana. Siedziała sztywno, cała spięta, bojąc się, że jakikolwiek ruch
może sprawić mu więcej bólu, na który pewnie i tak zasłużył przez te wszystkie
miesiące, ale dopiero kiedy na wskroś przeszył ją swoim wzrokiem, poczuła się
naprawdę nieswojo. Wyprostowała się, ale opuściła twarz, spoglądając na swoje
dłonie, które teraz również były całe z krwi. Ta czerwień bynajmniej jej nie
uspokajała.
- Przypatrz się. Chciałaś zobaczyć mój
świat, to patrz. Oto on. – Zaśmiał się zimno, nie pozwalając jej ponownie
odwrócić wzroku. – Zadowolona?
- Ja nie, a ty? Czerpiesz może jakąś
satysfakcję z tego, że mi słabo? Doskonale wiesz, jak działają na mnie takie
widoki!
- O tak, wiem. – Uśmiechnął się
nieszczerze, mocno łapiąc za jej udo. – I jeśli nie mogę oglądać twojej twarzy
podczas ostatniego tchu, zadowolę się na razie tym... Myślę, że wyglądałabyś
całkiem podobnie, gdybym cię dusił.
- Piękna wizja – westchnęła. – Jesteś
nienormalny, naprawdę.
- Chociaż przez chwilę przestałaś w to
wierzyć, naiwna lalko? – Zaśmiał się.
- Szczerze mówiąc, tak. Rano byłeś dla
mnie milszy!
- Rano myślałem, że umrę. – Na jego
twarzy pojawiło się coś diabolicznego, ten straszny błysk w oku znów zagościł
nawet pomiędzy siniakami, a Hope, pomimo ryzyka, wyrwała się, odchodząc od
niego na bezpieczną odległość. Na jej szczęście w tym samym momencie drzwi
wejściowe otworzyły się, a Chris zaczął tłuc się w przedpokoju wystarczająco
głośno, by Seth był już pewien, że nie są dłużej sami. – Nie myśl, że możesz
sobie na zbyt wiele pozwalać, lalko. Wciąż jesteś moją własnością, słyszysz? –
zwrócił się prosto do niej, ale patrzył na Chrisa, który właśnie wszedł do
pokoju. – Jeden fałszywy krok, a twoja matka będzie płakać w każde twoje
urodziny...
- Seth? – Chris spojrzał na niego, nic
nie rozumiejąc. Wydawało mu się, że zniknął tylko na moment, ale Hope wyglądała
na przerażoną. Zrozumiała aluzję i prędko odeszła do kuchni by zapalić, a
blondyn spojrzał na Setha urażonym wzrokiem. – Dlaczego sądzisz, że bym się odważył...?
- Tobie ufam – odparł tylko, wzruszając
ramionami. – Nie spieprz tego.
- Nie świruj. Wiem, że jesteś w słabym
stanie, ale chyba jeszcze potrafisz logicznie myśleć, nie?
- Szybko ci zeszło – zmienił temat, nie
mając ochoty rozmawiać dłużej na temat swojej lalki, która ostatnio i tak zbyt
wiele czasu mu zabierała.
- Tak, Elie był w domu. Obiecałem mu, że
zapłacisz, kiedy tylko dojdziesz do siebie. Bądź tak miły i tym razem oddaj
grzecznie kasę, zamiast uciekać z miasta.
- Stajesz się cyniczny, mój przyjacielu.
A ja lubię cynizm tylko we własnym wykonaniu.
- Jak wszystko inne – dodał. – Weź to i
połóż się spać. Może kiedy poczujesz się lepiej, przestaniesz mnie w końcu
wkurwiać.
- Marne szanse.
- Mam odwieźć Hope do domu?
- Nie. Dobrze się bawię widząc, jak jej
tu ciężko. Ale zrób coś z nią – dodał ciszej. – Nie pozwól, żeby siedziała nade
mną przez cały czas, chcę się wyspać, do chuja...
- Jak wolisz. – Uśmiechnął się. –
Zabiorę ją gdzieś, może na kolację, potem wylądujemy w jakimś ustronnym
miejscu... Może spędzimy tę noc w hotelu, żeby cię nie budzić...
- W Basin City nie ma hotelów, kretynie.
- Racja. Mogę wziąć twój samochód?
- Dotknij go i jesteś trupem.
- Jasne. Więc mogę zabrać ci dziewczynę, ale nie wolno mi ruszać samochodu, tak?
Zawsze podziwiałem tę twoją hierarchię wartości, Seth.
- Zniknij mi z oczu. Wciąż mogę ci
przywalić, prawą rękę mam sprawną...
- Zadowól się nią dziś w nocy. Ja będę
miał ciekawsze rozrywki. Dobranoc. – Zaśmiał się jeszcze, wychodząc w końcu z
pokoju, odprowadzony do drzwi rozbawionym spojrzeniem. Zamknął za sobą drzwi,
by jego rozmowa z Hope nie doszła już do salonu i zbliżył się do brunetki,
sięgając po własne papierosy, ale dziewczyna nawet nie zwróciła na niego uwagi.
Wpatrywała się w niewielkie, kuchenne okno, jakby nieobecna, pochłonięta swoimi
myślami, których nawet nie chciałby poznać. Usiadł na przeciwko niej, z
uśmiechem zasłaniając jej widok, ale zamiast jakiejkolwiek reakcji z jej
strony, spotkał się tylko z niechęcią. Hope odwróciła wzrok z urażoną miną.
Wszystko słyszała, był tego pewien. I w przeciwieństwie do Setha, miał zamiar
jakoś to odkręcić...
- Przepraszam, prowokował mnie –
usprawiedliwił się, brzmiąc całkiem szczerze, ale to nie skłoniło jej jeszcze,
by się odezwać. – Wiesz, że to tylko żarty, prawda?
- Mam to gdzieś – burknęła. – Zresztą,
tu nie chodzi o ciebie...
- Och, jasne. O niego, jak zwykle.
Zabawne, że ilekroć Seth pojawia się w pobliżu, nagle mógłbym nie istnieć,
zwłaszcza dla kobiet. – Spróbował wzbudzić w niej litość i tym razem chyba mu
się to udało, bo Hope przynajmniej na niego spojrzała, teraz już nie ze
złością, ale czymś w rodzaju zmieszania, może nawet zawstydzenia. – Nie krępuj
się, przyzwyczaiłem się lata temu.
- Więc po co się z nim zadajesz?
Tego pytania z jej ust nie spodziewał
się usłyszeć. I chociaż mógłby wziąć je na poważnie i przynajmniej się nad tym
zastanowić, nie miał zamiaru. Miał całkiem niezły humor, zwłaszcza, że
rzeczywiście został już tylko on i Hope, na całą noc i nie miał zamiaru spieprzyć
sobie tego przez głupie rozmyślania o niczym, o rzeczach oczywistych. No bo
gdyby nie zadawał się z Sethem, to co w ogóle miałby robić w tym fatalnym
życiu? Z brunetem czasem było lepiej, czasem gorzej, ale nigdy nie było nudno.
Hope musiała to rozumieć, a i tak
zadawała tak naiwne i głupie pytania. Zabawne, jakie bzdury potrafią plątać się
po głowach kobietom... Ta mała pewnie wciąż miała wrażenie, że życie bez Setha
jest jeszcze możliwe, kiedy już raz się w nim pojawi. Trudno się dziwić, znała
go od stosunkowo niedawna, ale wcześniej sądził, że jest całkiem niegłupia i
już dawno pojęła, na czym to wszystko polega.
- Nie uraziłem cię niczym, prawda?
- Wszystko mi jedno. – To była
prawidłowa reakcja, typowa dla lalek Setha, więc na ustach Chrisa pojawił się
tylko nieznaczny uśmiech. Wszystko powoli wracało do normy, scena toczyła się
dalej według znanego mu już scenariusza. Wszystko na swoim miejscu.
- Musiał cię wkurzyć, co? Jesteś
strasznie wściekła...
- Nie, to nie on. To tylko moja
naiwność... Zresztą, nieważne. Jestem chyba trochę przemęczona, wczoraj miałam
ciężki dzień i nie spałam zbyt dobrze...
- Ta, kanapa nie jest wygodna, wiem. –
Uśmiechnął się. – Trzy osoby to zresztą zdecydowanie zbyt wiele na tak małą
przestrzeń. Lubię rozpychać się w nocy, a jak śpię obok Setha ciągle się budzę,
bo nigdy nie wiem, kiedy dostanę w ryj...
- Dzięki, że zgodziłeś się, żebyśmy tu
zostali. Nie musiałeś...
- On jest dla mnie jak brat, nie
wyrzuciłbym go – odparł z rozbawieniem.
- Tak, on tak. Ale chciałam powiedzieć,
że nie musiałeś się zgodzić, żebym ja też tutaj spała...
- Nie zajmujesz wiele miejsca – przyznał
rozbawiony, a brunetka w końcu się uśmiechnęła. – Poza tym, gdybym miał
wybierać, to jego wypieprzyłbym na bruk. Ty dobrze gotujesz i się na mnie nie
wydzierasz. Jedyne, co musiałbym poświęcić to kilka półek w łazience i kawałek
szafy...
- Nie zostanę tu długo – zapewniła, choć
to była raczej nadzieja niż pewność. – Seth chyba nie zamierza zostać tu na
zawsze, prawda?
- Chuj tam wie, co on zamierza... Powiem
ci, jeśli się czegoś dowiem.
Blondyn uśmiechnął się do siebie,
widząc coś radosnego w jej oczach. Tak, to zawsze działało... Takie małe
przymierze przeciw jej oprawcy, niewielkie światełko w tunelu dla
zmanipulowanej laleczki... Pewnie miała nadzieję, że znajdzie w nim oparcie i
poniekąd, mógł nim dla niej być. Co za różnica? Dziewczyna była ładna, całkiem
ułożona i nie pyskata. Zresztą, robienie sobie wrogów z lalek Setha było jak
samobójstwo. On nigdy nie rezygnował ze swoich zabawek tak długo, aż sam się
nimi nie znudził i miał gdzieś, co jego kumple mają na ten temat do
powiedzenia. I tak musiałby z nią przebywać, dziewczyna tak czy owak
mieszkałaby w jego domu, jadła jego jedzenie i pieprzyła jego kumpla, po prostu
byłaby przy tym wiecznie obrażona, albo kłóciłaby się z nim przy każdej
możliwej okazji. Pomimo wszystko, Chris lubił spokój, zwłaszcza w swoim azylu –
w swym niewielkim, zapuszczonym i cuchnącym mieszkanku. Tego by jeszcze
brakowało, żeby nawet w nim plątał się ktoś, kogo nienawidzi.
Nawet nie zauważył, że dziewczyna
wstała ze swojego miejsca i dopiero kiedy usłyszał ciche skrzypienie klamki
spojrzał w jej stronę. Zaglądała do salonu przez uchylone drzwi. Podszedł do
niej i spojrzał tam zaraz za nią, skuszony ciekawością. Seth leżał już wzdłuż
nie rozłożonej kanapy, z głową na ułożonych w kupkę ubraniach dziewczyny w roli
poduszki i spał już chyba, bo wyglądał spokojnie jak dziecko. Jego ręka zwisała
bezwładnie zza kanapy. Chris nie chciał mówić tego głośno, ale był niemal pewien,
że jest złamana i pewnie ktoś powinien ją chociaż nastawić... Zresztą, nie jego
problem. Seth nie był dzieckiem i doskonale potrafił sam o siebie zadbać.
- Co tak właściwie mu dałeś? – Hope
szepnęła, odsuwając się od drzwi, więc zamknął je bardzo cicho, starając się
nie zwracać na nich uwagi bruneta.
- Morfinę. To zawsze pomaga. Nie dość,
że uśmierza ból, to jeszcze śpisz po niej jak kamień. Próbowałaś kiedyś?
- Co? Nie, jasne, że nie... – zmieszała
się, bo przy Chrisie czuła się jak małe dziecko, które o świecie nie ma
zielonego pojęcia. Teraz rozumiała jak patrzył na nią Seth, dlaczego tak często
wypominał jej, że nie ma o niczym pojęcia, że jest dzieciakiem wychowanym w
złotej klatce, prawdziwe życie znającym tylko z filmów i swoich psychologicznych
podręczników. Cóż, pewnie miał rację, przynajmniej częściowo. Dopiero teraz
widziała ilustracje tych książek na własne oczy i musiała przyznać, że jest
przerażona. Nie do takich warunków przywykła...
- Wciąż uważam, że powinien zobaczyć go
lekarz. –Szeptała, choć teraz nie było już potrzeby.
- Zapomnij. – Chris zaśmiał się,
wzruszając ramionami w odpowiedzi na jej spojrzenie. – Kiedy złamał nadgarstek,
wolał sam go sobie nastawić niż zgłosić się na pogotowie. Do dziś nie mam
pojęcia, jak udało mu się to zrobić w miarę dobrze, ale chyba miał więcej
szczęścia niż rozumu...
- Ma kilka blizn tu i ówdzie...
- Traktuje je jak pamiątki, lubi je.
Zresztą, on całego siebie lubi, to zapatrzony w siebie sukinsyn. – Przez myśl
Hope przeszło, że Chris nie ma nawet pojęcia, jak się myli, ale nie odważyła
się wypowiedzieć tego na głos. – Nieważne już zresztą. Seth będzie spał pewnie
z jakieś dwanaście godzin, albo i dłużej... Wyskoczymy do jakiegoś baru?
- Ech... Nie, raczej nie...
- Daj spokój, przecież on i tak śpi! Nie
sprawi mu to różnicy. A jak narkotyk przestanie działać tak mocno, to tylko go
obudzimy naszymi rozmowami. To mieszkanie nie jest zbyt duże...
- Wybacz, ale naprawdę nie mam ochoty –
odmówiła ponownie.
- Chyba nie myślisz, że to, co mówiłem
mu wcześniej, to prawda? Hope, jestem prawą ręką Setha, trzymam się jego zasad.
- Jakich zasad? – zaciekawiła się chyba,
a Chris odnalazł nadzieję.
- Powiem ci, jeśli ze mną wyjdziesz. No,
daj spokój, tylko jedno piwko... Przy mnie nic ci nie grozi, Seth zabiłby mnie,
gdyby spadł ci z głowy chociaż włos!
- Ale wrócimy zanim się obudzi? –
spytała jeszcze, chyba nie do końca przekonana, ale skoro wykazała jakąkolwiek
chęć opuszczenia tego domu, Chris poczuł się zwycięzcą. Teraz nie zamierzał już
odpuścić.
- Nawet ja nie jestem w stanie spędzić w
barze dwunastu godzin... – odparł z rozbawieniem. – Kiedyś przecież zamykają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz