Po wszystkim, co zrobił jej tego dnia,
nie miała ochoty nawet go oglądać. Tak szybko, jak drzwi samochodu ponownie się
zatrzasnęły, a stojąca w progu domu Sheryl zniknęła już z pola widzenia, Hope
bez słowa przeniosła się na tylne siedzenie, by położyć się tam skulona i
zamknąć oczy. Seth też nic nie powiedział, jedynie wyłączył radio, by w
samochodzie zrobiło się zupełnie cicho i raz za czas spoglądał w lusterko,
przyglądając się odwróconemu do niego tyłem, chudemu ciału. Hope trzęsła się
przez chwilę, więc bez wahania przy pierwszym dłuższym postoju na światłach
ściągnął z siebie kurtkę i rzucił nią w jej stronę, podkręcając ogrzewanie. Nie
protestowała, jedynie naciągnęła na siebie materiał aż zakryła się nim cała,
włącznie z głową i starając się ułożyć wygodniej, podłożyła sobie pod głowę
swoją torebkę. Wystarczyła tylko chwila, by zasnęła. Była wykończona całym tym
dniem i nawet strach przed nowym uleciał gdzieś, gdy tylko przymknęła powieki.
Cisza połączona z cichym warkotem silnika uśpiła ją natychmiast. Nic więcej jej
nie pozostało... Tylko w ten sposób była w stanie choć na chwilę uwolnić się od
jego obecności.
Obudziła się jakiś czas później, przez
chwilę nie zdając sobie sprawy z tego, gdzie się znajduje. W samochodzie
panowała ciemność, silnik był wyłączony, a za oknami krajobraz już się nie
poruszał. Podniosła się, na nowo szczelnie opatulając się kurtką, której ciepło
przyjemnie koiło jej zziębnięte ciało, po czym rozejrzała się wokoło. Próbowała
rozpoznać miejsce, w którym się znajduje. Obok samochodu dostrzegała jedynie
jakiś stary budynek, wyglądający na zamkniętą fabrykę albo inny magazyn,
zupełnie opustoszały. Na placu obok samochodu Setha nie było za to zupełnie
nic, tylko pusta przestrzeń. Nie było stąd widać nawet żadnej drogi, drzew,
ludzi, zabudowań... Było już ciemno, przestało padać i na niebie wyraźnie
odznaczały się malutkie punkciki, które wcale nie dawały wiele światła. Setha
nie było w samochodzie, zostawił jednak kluczyki w stacyjce, więc korzystając z
tego uruchomiła na chwilę maszynę i na powrót włączyła ogrzewanie swoimi
drżącymi dłońmi. Na siedzeniu pasażera leżały papierosy i portfel chłopaka,
obok jego komórka... Spojrzała na swoją, by sprawdzić, czy nie zostawił jej
jakiejś wiadomości, ale po raz kolejny się zawiodła. Wzięła więc papierosa i
uchyliła drzwi, wystawiając się na zimne powietrze. Ubrała na siebie jego
kurtkę, która była na tyle duża, że sięgała jej niemal do kolan, po czym
wypuściła z ust pierwszą porcję dymu, starając się ujrzeć przez niego
cokolwiek, czego wcześniej by nie zauważyła.
W budynku tuż obok, który wcześniej uznała za opuszczony,
światło paliło się prawie we wszystkich pomieszczeniach na pierwszym piętrze.
Poruszające się w szybkim tempie cienie ludzi utwierdziły ją w przekonaniu, że
ktoś tam jest, dokładnie tak, jak czyjeś
głosy, które niedługo później do niej dotarły. Była pewna, że Seth musiał tam
pójść i poczuła nagle, że powinna do niego dołączyć. Zagasiła niedopałek,
wyłączyła silnik i zabrała kluczyki ze sobą, po czym powoli, niemal bezgłośnie
zaczęła zbliżać się do budynku, nigdzie nie mogąc wypatrzyć drzwi. Słyszała
jakieś huki, podniesione głosy i krzyki, chwilę później jęki bólu i nie mogła
się powstrzymać, by nie spojrzeć przez okno... Podeszła jeszcze bliżej i
stanęła na palcach, ale to na nic. Pod oknem zobaczyła kilka obsuwających się
cegieł. Wsunęła swoje niewielkie stopy w miejsca, w niewielkie otwory i mocno
trzymając się parapetu podciągnęła się na tyle, by jej oczy znalazły się na
poziomie szyby. Teraz widziała wszystko aż nad wyraz wyraźnie.
Pierwsze, co zobaczyła, to krążący po
pomieszczeniu mężczyźni, wszyscy ubrani na czarno, każdy z równie srogim
wyrazem twarzy. Chodzili od ściany do ściany, wyraźnie zdenerwowani. Kilku z
nich spoglądało nieustannie w dół, jedni uśmiechali się przy tym z satysfakcją,
inni odwracali twarze z obrzydzeniem. Podciągnęła się jeszcze bardziej, by
zobaczyć, na co patrzą. Stała teraz na czubkach palców, w każdej chwili mogąc
spaść i porządnie się poobijać, ale ciekawość nie dawała jej spokoju, choć
zmarznięte palce powoli traciły siłę i osuwały się z metalowego parapetu, za
każdym razem robiąc przy tym hałas, kiedy za wszelką cenę broniła się przed
tym, by go puścić. Jedną z nóg udało jej się położyć wyżej i podciągnąć się jeszcze
bardziej. Teraz była w stanie zajrzeć głębiej, widzieć więcej. Zauważyła Setha,
choć na początku nie była nawet pewna, czy to on... Leżał zakrwawiony na
podłodze, starając się z niej podnieść, za każdym razem bez skutku, co tylko
wywołało salwę śmiechu wśród reszty mężczyzn. Jeden z nich kopnął go po raz
kolejny, z całej siły, na tyle mocno, że ten poleciał w tył, uderzając w
ścianę, a jego ciało przewróciło się w locie tak, że teraz leżał na plecach, a
Hope bez problemu mogła zobaczyć jego twarz. Omal nie krzyknęła, po raz
pierwszy widząc kogoś w takim stanie. Był cały zakrwawiony, jego skóry zupełnie
nie było widać spod powłoki zarówno tej zaschniętej jak i tej wciąż cieknącej
czerwonej posoki. Jego koszulka, która jeszcze kilka godzin temu była jasna,
teraz niemal w całości przybrała kolor ciemnego szkarłatu, była rozerwana w
kilku miejscach i odsłaniała część brzucha na którym, mogłaby przysiąc,
widziała nawet część jaśniejszej od wszystkiego wokół, przebijającej się przez
skórę kości... Jedynie jego oczy były takie jak zawsze. Błyszczały w jasnym
świetle, chowały w sobie ogromny gniew i nienawiść, nie traciły na swoim
przerażającym wyrazie nawet teraz, kiedy mężczyzna był w takim stanie...
Hope poczuła, że jej niedobrze,
zakręciło jej się w głowie, a w brzuchu zawirowało. Nim zdążyła chociażby
pomyśleć, by zamknąć oczy, albo jak najszybciej stąd uciec i wyrzucić z głowy
ten widok, od razu uderzyła w nią inna myśl – musiała mu pomóc. Nie wiedziała
jak, nie wiedziała, czy to w ogóle możliwe, ale było jej go tak strasznie żal,
że nie była w stanie zostawić go w takim stanie, nawet po tym, co jej zrobił.
Kiedy ktoś podszedł do niego i zadał jeszcze kilka ciosów, ochlapując się przy
tym jego krwią, ledwo powstrzymała się, by nie krzyknąć. Nagle jej dłonie
zsunęły się trochę, a ona odruchowo chciała wbić paznokcie, by nie spaść, co
narobiło odrobinę hałasu. Twarze stojących najbliżej okna odwróciły się w jej
stronę, ale nie była w stanie nawet zobaczyć, czy została nakryta, bo poleciała
do tyłu, a sekundę później jej ciało z całym impetem uderzyło w twardy beton.
Przed oczami zrobiło jej się ciemno...
Obudziła się ponownie w samochodzie
Setha, tym razem jednak nie stał on na żadnym parkingu, a poruszał się blisko
dwieście kilometrów na godzinę wzdłuż autostrady w miejscu, którego nigdy
wcześniej nie widziała. Leżała na tylnym siedzeniu dokładnie tak samo, jak za
pierwszym razem, ale nie okrywała jej już kurtka Setha, którą miała wcześniej
na sobie, pod jej głową nie było też torebki... Poderwała się natychmiast,
rozglądając wokół siebie. Światło w samochodzie było zgaszone. Nie widziała
nawet, kto jest za kierownicą.
- Seth? – szepnęła z nadzieją,
domyślając się, że za chwilę ktoś brutalnie ją uciszy, ale zamiast tego
usłyszała z fotela kierowcy jedynie głuche mruknięcie, które, jak jej się
zdawało, znała aż nazbyt dobrze. – Seth?!
- A kogo się spodziewałaś, lalko? –
dotarło do niej z przedniego siedzenia, a dziewczyna momentalnie odetchnęła z
ulgą. Nim jednak uspokoiła się do końca, zerwała się z miejsca i przeszła
prędko na przednie siedzenie, dopiero teraz wyraźnie widząc, że rzeczywiście
poza nią i Sethem w samochodzie nikogo nie ma. Przyjrzała się też jego
twarzy... Nie było na niej ani draśnięcia.
- Miałaś zły sen, lalko? Strasznie się
wierciłaś tam z tyłu...
- Sen... Tak, pewnie tak. Nie
zatrzymywaliśmy się po drodze?
- Nie, nigdzie.
- Więc to tylko sen – odetchnęła, niemal
uśmiechając się do siebie z wielką ulgą wymalowaną na twarzy, ale dopiero,
kiedy poczuła się zupełnie bezpiecznie przypomniała sobie, jak bardzo była
wściekła wcześniej. Teraz nie pozostało po tym ani śladu... Była zbyt
szczęśliwa, że nic jej nie grozi, a ten straszny widok zakrwawionego Setha był
tylko wytworem jej wyobraźni, by wciąż się wściekać. W dodatku, dręczyła ją ciekawość,
zdecydowanie za bardzo, by siedzieć cicho.
- Dokąd jedziemy?
- Walnęłaś się tam gdzieś w głowę,
laleczko? Straciłaś pamięć?
- Ech, mam na myśli konkretnie –
jęknęła, nie będąc w stanie ignorować jego aroganckiego tonu głosu. – Nie
chcesz chyba jechać od razu do... tych ludzi... tych, którzy próbują cię
znaleźć? Prawda?
- Jestem na ciebie wściekły, lalko, ale
nie aż tak. Nie zabrałem cię tu po to, żeby rzucić im jako przekąskę.
- Więc dokąd? – dopytywała, teraz już
spokojniejsza. – Do twojego taty?
- Nie rozśmieszaj mnie. – Na twarzy
Setha rzeczywiście pojawiło się niemałe rozbawienie, a Hope przez moment
spoglądała na niego zdziwiona, nie do końca wiedząc, jak to rozumieć. – Ten
stary chuj nawet nie otworzyłby drzwi...
- Jak to? Więc... nie widziałeś się z nim ostatnim
razem?
- Ani przez chwilę. I lepiej dla niego, bo prawdopodobnie bym go zamordował za
ten numer ze zmianą zamków...
- Mówisz poważnie? Nie spytał nawet, jak
ci się podoba w Seattle, nie zainteresował się, czy ci tam dobrze?
- Lalko, w jakim świecie ty żyjesz? –
zaśmiał się, nie odrywając wzroku od jezdni, choć i tak widział kątem oka jej
zdziwioną minę i błyszczące w zdumieniu oczy. – Dla mojego ojca nie jestem
niczym więcej poza kupą gówna, którą przez jakiś czas musiał się zajmować, żeby
zrobić na złość matce, a potem już tylko zapewniać dach nad głową. Nie
rozmawialiśmy ze sobą nawet, kiedy jeszcze tam mieszkałem. Unikał mnie, zresztą
wracał do domu tylko na noc, kiedy mnie w nim nie było. Dlaczego nagle miałby
zainteresować się tym, jak żyję?
- Boże...
- Zdziwiona? Czego się spodziewałaś?
Myślałaś, że to dobry tatuś, tylko poddał się, bo byłem zbyt wielkim
skurwielem? – zapytał, ale brunetka w tym momencie właściwie sama nie wiedziała
już, co dotychczas myślała. Ze wszystkiego, co mówił wcześniej Seth, właściwie
nietrudno było wywnioskować, że jego ojciec to niezły dupek. Sheryl sama to
zresztą potwierdzała. Ale żeby aż tak? Żeby nie interesować się swoim dzieckiem
aż do tego stopnia, zupełnie zapomnieć o jego istnieniu? Seth był przecież jego
synem, pomimo wszystko... Poza tym, wystarczająco mocno dostało mu się w życiu
od matki... Hope ciężko było to przyznać z racji miłości, którą darzyła Sheryl,
ale taka była prawda. Chłopak nigdy nie doświadczył matczynej miłości. Nagle
dotarło do niej, że nie tylko matczynej... a żadnej.
- Po prostu nie rozumiem, jak można tak
bardzo nie interesować się własnym dzieckiem... Od dawna tak było? To znaczy...
teraz masz dwadzieścia lat, ale kiedy byłeś młodszy...
- Było dokładnie tak samo. Nie każdy ma
tak różowo jak ty, laleczko.
- A twój ojciec... nie starał się znaleźć
sobie kogoś innego, no wiesz, jakiejś kobiety?
- Pewnie. Co jedna to lepsza... Stare
zapijaczone kurwy, które rozkładają nogi przed każdym, ale tylko prawdziwy
desperat by z tego skorzystał. Jak mój stary.
- Żadnej z nich nie lubiłeś?
- Z trudem powstrzymywałem się, żeby nie
udusić ich we śnie. Żeby chociaż jakiś pożytek z nich był, żeby to chociaż
gotowało... Zapomnij. Zresztą, to nie jest dobry moment na wspominki, lalko.
Kiedy będę tak blisko niego, jeszcze może mnie coś podkusić, żeby zemścić się
za te wszystkie lata... Jedyne, co mnie powstrzymuje, to że dla tego starego
skurwiela śmierć byłaby jak wybawienie z gównianego życia. Nie dam mu tej
przyjemności, nawet za cenę własnej...
- Nigdy mi o tym nie mówiłeś – ściszyła
głos, wciąż zamyślona, ale Seth tylko się zaśmiał, lekceważąc po raz kolejny
jej powagę.
- Bo mdli mnie na samą myśl, że mogłabyś
mi współczuć. Zapomnij, co powiedziałem.
- Żeby się dało... – odparła tylko, ale
nim zdążyła zapytać o cokolwiek innego, samochód ostro skręcił w którąś z
mniejszych uliczek, a dziewczynie tylko dzięki refleksowi udało się nie uderzyć
głową w szybę. Całkiem mocno walnęła za to ramieniem prosto w drzwi i syknęła z
bólu.
- Sorry – mruknął tylko mężczyzna, kątem
oka widząc, jak jego lalka rozciera w ciszy bolące miejsce. – Jesteśmy już
prawie na miejscu.
- Nie wygląda to dobrze... – szepnęła
raczej do siebie niż do niego, przez okno widząc tylko zarys ciemnych, wysokich
budynków, wszystkich równie starych i obskurnych. Seth zwolnił, a ona dokładnie
mogła przyjrzeć się teraz powybijanym, zaklejonym tekturą oknom i błąkającym
się po ulicach ludziom, których było wszędzie pełno pomimo późnej pory. Niemal
pakowali się pod koła samochodu, nie patrząc na nic, a brunet musiał naprawdę
skupić się na drodze, by nie rozjechać przynajmniej kilku z nich. – Nie
odpowiedziałeś mi, gdzie się zatrzymamy.
- U starej znajomej, laleczko.
Przynajmniej na razie. Może nie zgodzić się, żebyś tam spała, więc ewentualnie
przenocujemy dziś u Chrisa. Chyba, że jeszcze raz mnie zdenerwujesz, wtedy
będziesz radzić sobie sama....
- Żartujesz?
- Znasz mnie, lalko. Żartuję? – zapytał,
spoglądając na nią przez chwilę po tym, jak zatrzymał auto w jakimś ciemnym
zaułku, ale nie odważyła się zgadywać odpowiedzi, starając się na razie o tym
nie myśleć. Prawdę mówiąc, była strasznie zdenerwowana. Wciąż nie miała
pojęcia, kim są jego znajomi, ale miała przeczucie, że to tacy sami ludzie jak
on, tak samo, albo i bardziej świrnięci i wchodzenie w całą ich zgraję, nawet
pod jego „opieką” nie wydawało jej się bezpieczne. Dotychczas miała nadzieję,
że może przenocują w hotelu, albo u niego, że nawet nie będzie musiała oglądać
jego przyjaciół, ale najwyraźniej się przeliczyła. Seth jednak nie czekał na
jej aprobatę. Zgarnął z tyłu swoją kurtkę, która spadła na podłogę
prawdopodobnie wtedy, kiedy Hope wierciła się przez sen i narzucił ją na
siebie, otwierając drzwi. Nie mając wyboru, dziewczyna podążyła za nim.
- Jeszcze jedno.
Oboje przystanęli tuż przed starą
klatką schodową, z której aż tutaj dochodził odór, którego pochodzenia Hope nie
chciała się nawet domyślać, a ledwo świecąca już latarnia tuż nad ich głowami
pozwoliła dziewczynie widzieć Setha w pełnej okazałości, tuż obok siebie, z
nienaturalną wręcz powagą na twarzy. Stanął przed nią, tak blisko, że musiała
oprzeć się o mur, by się z nim nie zderzyć i podparł się jedną ręką o
powierzchnię tuż obok jej twarzy, na swój sposób odgradzając ją w ten sposób od
ulicy. Spojrzała w jego oczy, ale nie widziała w nich nic, poza skupieniem.
Seth nie uśmiechnął się, jak to miał w zwyczaju, przeszywał ją za to wzrokiem,
ale nie w taki sposób, jak zazwyczaj, jak wtedy, gdy chciał dać jej do
zrozumienia, że go pociąga... Poczuła się przy nim mała i bezbronna. Dokładnie
tak, jak czuła się w obliczu całego Basin City.
- Nie jesteś tu moją siostrą, jesteś
wyłącznie lalką. Im mniej osób wie o twoim istnieniu, tym lepiej. Uważaj z
przedstawianiem się imieniem, nazwiska w ogóle nie podawaj. I nie ufaj nikomu,
nawet moim znajomym. Jeśli już musisz komuś zaufać, to Chrisowi. Jest
najbardziej pewny z nich wszystkich... Reszta okłamie cię za każdym razem,
kiedy otworzy przy tobie usta. Pamiętaj, że cię ostrzegałem – nie usprawiedliwiaj
się później, że cię oszukali, musisz sama sobie radzić.
- Ale... co masz na myśli?
- Zobaczysz. Jeszcze jedno. Lacey i jej
siostra nie są osobami, z którymi chciałabyś wdawać się w kłótnie, uwierz mi.
Nie rób tego dla własnego bezpieczeństwa. Będę się starał mieć cię na oku, ale
nie mam ochoty nieustannie za tobą łazić, więc liczę na twój własny rozsądek.
Przede wszystkim nie okazuj strachu. Mnie to nakręca, ich też będzie.
- Jeśli jest takie ryzyko, po co w ogóle
mnie tu zabrałeś? – Zdenerwowała się w końcu, kiedy jej strach coraz bardziej
potęgował się gdzieś w środku.
- Bez ciebie bym się tu nudził. –
Uśmiechnął się w końcu, głaskając przez moment jej policzek. – Jesteś moją
lalką, malutka. Czas najwyższy, żebyś przekonała się, co to znaczy.
* * *
- Do kurwy nędzy, Lace, wyłącz tą pieprzoną
muzykę!
- Żartujesz?! Teraz będzie najlepszy
moment! – krzyknęła, obracając się z wdziękiem i zaczynając tańczyć, śpiewając
pod nosem słowa, które nijak nie pokrywały się z tekstem piosenki. – Coś taki
spięty, Chris? Łyknij coś sobie, zaraz ci się, kurwa, spodoba!
- Zamknij się.
- Co?! – Dziewczyna przybliżyła się do
niego, wywijając biodrami. – Nie słyszę, co mówisz!
- Więc ścisz to gówno, do cholery! Nie
usłyszymy pukania!
- Puknij to ty się w głowę – zaśmiał mu
się do ucha Stan, przy okazji wypuszczając obłok dymu prosto w jego twarz. –
Seth cię wystawił, dziecinko, pogódź się z tym!
- Gówno prawda.
- Jasne, że tak! – zawtórował mu Jason,
śmiejąc się przy tym nie wiadomo z czego. – Jesteś tak durny, że mu uwierzyłeś,
a on tylko po raz kolejny sobie z nas zakpił! Stary, pojechał pożegnać się z
jakąś dziunią?! W życiu nie słyszałem większego absurdu!
- Nam nawet nie zostawił głupiej
wiadomości, kiedy wyjeżdżał! – dodała Lacey, siadając obok kumpli i od razu
łapiąc za szklankę jednego z nich, by czegoś się napić po wyczerpującym
„tańcu”. Kiedy poczuła, że sok, którego się spodziewała, był zdecydowanie czymś
„przyprawiony”, jedynie skrzywiła się mocno, spoglądając ze złością na Jasona,
a ten wybuchnął kolejną salwą śmiechu. – Prosiłam, żebyś nie pił ze szklanek,
kurwa! W kuchni stoi cały rząd jebanych kieliszków! Weź jeden z nich!
- Tak lepiej wchodzi...
- Stulcie pyski i przyciszcie tę muzykę!
Ja pierdolę, co za melina... – Chris wstał w końcu, z trudem przepychając się
obok kolegów i podszedł do komputera, z którego dotąd leciała muzyka, by bez
pytania nareszcie ją wyłączyć. W ich uszach zagrała cisza. Jej długi,
przeciągły pisk w połączeniu ze śmiechem Jasona był niemal tak samo
denerwujący, jak lecąca w kółko od blisko godziny piosenka, ale pomimo wszystko
blondyn poczuł pewną ulgę.
- Nie pozwoliłam ci! – krzyknęła od razu
Lacey, ruszając w stronę przyjaciela. – Nie ruszaj mojego sprzętu!
- Lepiej ty go nie ruszaj, jeśli nie
chcesz zepsuć. – Odepchnął ją. – Jesteś nawalona!
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić,
sukinsynu! Najpierw zjebałeś sprawę, a teraz jeszcze się rządzisz!
- Lacey ma rację, powinieneś dopilnować,
żeby za tobą pojechał... Albo załadować go do własnego samochodu dla pewności.
Przez twoje tak zwane „zaufanie” straciliśmy kolejnych parę dni!
- Posłuchaj, Stan. Jeśli Seth się tu
dzisiaj nie stawi przysięgam, że pojadę tam jeszcze raz i choćbym miał go,
kurwa, związać i wrzucić do bagażnika, to to zrobię!
- Próbuj – zaśmiał się Jason, wznosząc w
górę swoją szklankę niemal po brzegi wypełnioną zmieszaną z niewielką ilością
soku wódką. – Napiję się za to, żeby ci się udało, stary!
- Jeśli się nie uda, to go sprzedam! Za
bardzo już działa mi na nerwy. Ale teraz dajcie mu, kurwa, czas! Może mu coś
wypadło...
- Yhym, bo uwierzę... – Lacey westchnęła
ciężko, uspokajając się w końcu i spoglądając Chrisowi prosto w oczy. – Wszyscy
doskonale wiemy, że go nie sprzedasz, miałeś na to tysiąc okazji i zawsze
bronisz jego tyłka! Obiecujesz, bo wciąż naiwnie wierzysz, że się tu zjawi, a
ja ci mówię, że nie ma na to naj-mniej-szych szans!
- Mała gada z sensem.
- Tylko nie mała, chuju!
- Chciałem tylko... – Stan nie zdążył
dokończyć, bo kiedy nagle po pokoju rozległo się głuche walenie w drzwi,
wszyscy zamarli jak na komendę, przez moment nawet się nie poruszając. Jedynie
Chris uśmiechnął się szeroko, po kolei mierząc wzrokiem trójkę swoich
przyjaciół, po czym z dumą wymalowaną na twarzy ruszył w stronę drzwi, nie
bacząc na ich wlepione w niego oczy. Gdy opuścił pokój, usłyszał za sobą tylko
głośne prychnięcie Lacey i kilka przekleństw z jej niewyparzonych ust, po czym
atmosfera w salonie wróciła do normy. Chłopcy znów zaczęli się śmiać, a
blondynka warczała, by się zamknęli. Dokładnie tak, jak zazwyczaj...
I kiedy już przeszło Chrisowi przez
myśl, że wreszcie będzie jak było, że Seth wróci, prawdopodobnie już na stałe i
w końcu opanuje tę kłótliwą i rozwrzeszczaną grupę tak, by chociaż dało się z
nimi przebywać, że najgorszy okres mają już za sobą, otworzył drzwi, a na
korytarzu oprócz Setha ujrzał kogoś jeszcze. Dziewczyna, którą zastał wcześniej
w domu bruneta, teraz chowała się niepewnie za jego plecami, wyglądając na
zagubioną. Rozglądała się po starej klatce, po czym wbiła oczy w Chrisa, pewnie
zastanawiając się, czy to jego dom. Blondyn nie odzywał się przez chwilę. Nie
tego się spodziewał.
- Myślałem, że skoro powiedziałeś, że
widzimy się w domu, będziesz siedział u siebie... – Seth mruknął tylko,
spoglądając z rozbawieniem na zdziwioną minę przyjaciela.
- A ja sądziłem, że pod „jadę się z nią
pożegnać” kryje się coś innego.
- Mała zmiana planów. Nie potrafiła się
ze mną rozstać – odparł, spoglądając na lalkę, która w tym momencie patrzyła na
niego już ze złością.
- Lacey się ucieszy. Jordan też.
Wejdźcie. – Chris wzruszył tylko ramionami, uśmiechając się promiennie do Hope,
gdy ta przeciskała się obok niego w ciasnym korytarzu. Wyglądała całkiem
zabawnie taszcząc ze sobą wielką torbę, która w jej chudych rękach wydawała się
o wiele cięższa, niż w rzeczywistości była, z zaciekłością starając się przy
tym go ignorować. Bez słowa zabrał jej ciężki bagaż i odłożył gdzieś z boku, bo
Seth zniknął już w pokoju. Brunetka tym razem uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Podpadłaś, co? – zwrócił się do niej,
a dziewczyna pokiwała krótko głową.
- Wybrałam słaby moment.
- Nie przejmuj się, jeszcze może się
okazać, że będziesz się tu świetnie bawić – zaśmiał się chłopak, samemu nie
wierząc w swoje słowa, co Hope prawdopodobnie bez problemu wyczuła, bo posłała
mu tylko niedowierzające spojrzenie. – Piwka?
- Czegokolwiek, bylebym tylko się
rozluźniła. Mogę tu palić?
- Kochanie, tu możesz robić wszystko, co
ci się żywnie podoba. Witamy w Basin City!
* * *
Dwayne
ruszył przed siebie długim korytarzem, mijając kolejne sale pełne jęczących
pacjentów, potrącany tu i ówdzie przez zdenerwowanych ludzi i zabiegany
personel. Niewielki szpital na
obrzeżach Seattle w porównaniu z miejscem, w którym teraz się znalazł, wydawał
się jedynie śmieszną, wiejską kliniką. Nieraz wdawał się w bójki i
całkiem często lądował później w rękach starych chirurgów, ale jego przypadek
nigdy nie był na tyle groźny, by trzeba było przenieść go aż tutaj – w sam
środek dzielnicy First Hill, składającej się niemal wyłącznie z medycznych
zabudowań. Musiał przyznać, że tym razem Jake go przebił. Leżał gdzieś tutaj na
oddziale, który ciągnął się przez całe, ogromne piętro, a Dwayne nie miał już
pojęcia, gdzie go szukać ani ochoty, żeby to robić. Z wściekłością zaczął
otwierać wszystkie zamknięte drzwi sal przepełnionych chorymi, ale w żadnej nie
widział swojego kumpla. A kiedy już chciał się wycofać, wpadł niemal prosto na
Matta, który z kubkiem kawy przemierzał korytarz w stronę sal, które Dwayne zdążył
już sprawdzić. Gdy omal nie wylał napoju, rzucił koledze gniewne spojrzenie.
- Niosłem ją aż z parteru, kurwa.
- Gdzie Jake? Łażę tu już dobre pół
godziny, szukając sali, ale nigdzie go nie ma! Przepisali go?! – Dwayne nie
próbował nawet przeprosić, nie wyglądał też na zmieszanego, był zwyczajnie
wściekły. Jego uniesiony głos potoczył się echem po tym cichym miejscu, na co
Matt wyraźnie się skrzywił, przystawiając palec do ust w geście upomnienia.
Blondyn wzruszył ramionami, nic go to nie obchodziło.
- Leży tam. – Mężczyzna wskazał głową
salę, którą Dwayne odwiedził przed chwilą, a na jego twarzy nagle coś się
rozjaśniło. – No tak, mogłeś go nie poznać. Jest jeszcze cały w bandażach...
- Kontaktuje chociaż?
- Nie. Chodź do sali, tam porozmawiamy.
Te telewizyjne hieny są wszędzie, dosłownie. Podoba im się, że mają sensację.
To przecież taka spokojna dzielnica... – zironizował, idąc przodem, a Dwayne
tylko cicho ruszył za nim, rozglądając się dokoła. On jakoś nikogo
wyglądającego na „telewizyjną hienę” tu nie widział i raczej ciężko było mu
uwierzyć, że dziennikarze naprawdę mogą interesować się sprawą zwykłego
pobicia, ale pomimo wszystko. Matt nie mógłby przecież kłamać. Nie miał powodu,
by to robić.
Kiedy wszedł do szarej, pojedynczej
sali szpitalnej, od razu przepełniło go coś na wzór przygnębienia. Jasne,
przerażająco przytłaczające ściany i zapach chemikaliów każdego zwalały z nóg.
Pomimo tego, pomieszczenie i tak było lepsze niż cała reszta sal na tym piętrze
– przede wszystkim stało tu tylko jedno łóżko, bez żadnych innych chorych, a w
dodatku była tu własna łazienka, z której po chwili wyszedł Tim, ostatni z
czwórki, która któregoś dnia podjęła tak fatalną decyzję, by spotkać się na
placu przed uczelnia i „skopać nowego, żeby przestał się tak panoszyć”.
Niestety, panoszył się nadal. Nawet nie przypuszczali wcześniej, jak daleko
może to zajść...
- Rany. – Dwayne pochylił się nad
przyjacielem, spoglądając na jego zamknięte oczy, poranioną i siną twarz, a
później w dół na całą owiniętą bandażami, usztywnioną czymś szyję i resztą
ciała przykrytego wykrochmaloną pościelą. Tu i ówdzie musiał znajdować się
gips, bo kołdra leżała wyjątkowo nierówno, ale nie miał zamiaru tego sprawdzać.
Wystarczyło mu to, co zobaczył. Pełno kabelków podłączonych do ciała jego
kolegi... Jake spał. Dwayne nie chciał nawet pytać, od jak dawna i czy w ogóle obudził się od
czasu tego zdarzenia. W telewizji słyszał, że lekarze wywołali farmakologiczną
śpiączkę, którą będą utrzymywać, dopóki organizm sam nie będzie w stanie się
zregenerować, ale kto by tam wierzył dziennikarzom... Czasem zresztą lepiej
jest nie wiedzieć.
- Macie zamiar tak to zostawić? – spytał
gniewnie, spoglądając na popijających kawę kumpli. – Możecie na niego spokojnie
patrzeć?! A na siebie?!
- Co możemy zrobić? – najniższy z
mężczyzn wzruszył ramionami, starając się wyglądać na niezainteresowanego całą
sprawą. – Jeszcze nie doszli nawet do tego, kto to zrobił i...
- Kto to zrobił?! Jaja sobie ze mnie,
kurwa, robicie?! Przecież to oczywiste! – wrzasnął, na co obaj koledzy
zasyczeli natychmiast.
- Zaraz ktoś tu przyjdzie i nas wywali,
jak się nie uspokoisz!
- Doprowadzacie mnie do szału. Przecież
to ten dupek! Co jest, miał się podpisać, żebyście byli tego pewni?!
- Ekhm, to tylko podejrzenia...
- A twoja noga w szynie, Tim?
Nieszczęśliwy wypadek, tak? Tuż po tym, jak Matt potknął się o próg własnego
domu i wybił sobie połowę zębów... Nie bądźcie śmieszni.
- Dwayne, nie możemy o tym mówić, jasne?
– Matt westchnął w końcu, rozkładając ręce w odpowiedzi na wściekłe spojrzenie
Tima, który w tym momencie chciał już najwyraźniej opuścić salę, żeby dłużej
nie brać w tym udziału, ale Dwayne mocno przytrzymał go za ramię.
- Jesteście zastraszeni, a to mnie
chciał przestraszyć! Z tym, że ja nie dam ze sobą tak pogrywać... Pierdolę,
muszę go sprzedać. Niech go zamkną szybciej, niż dobierze się do mnie!
- Policja?! Dwayne, ocipiałeś?!
- Najpierw poturbował ciebie, Matt,
potem załatwił Tima tak, że przez kilka tygodni nie ruszał się z domu, a Jake’a
prawie zabił. Nie rozumiecie, jaki będzie kolejny krok?
- Daj Jake'owi się chociaż obudzić. Sam
zadecyduje, czy powie, kto mu to zrobił, czy nie – zaprotestował Matt, ale
Dwayne pokręcił prędko głową.
- Wiadomo, co powie! To samo co wy! Że
przed policją, to rozumiem, ale przede mną?!
- Stary, mam dziewczynę... Tim młodszą
siostrę. Nie możemy ryzykować. On nie żartuje. Wie, gdzie mieszkają i gdzie
są... Tim widział nawet zdjęcie.
- Kate stała w swoim oknie, bez stanika.
Patrzyła prosto w aparat i uśmiechała się... Ona ma czternaście lat, kurwa!
Muszę ją chronić!
- A co, kurwa, ze mną?! To już was w
ogóle nie obchodzi?! – Dwayne wydarł sie ponownie, po czym jeszcze raz spojrzał
na twarz swojego pobitego kumpla. – To mogłem być ja. To będę ja, jeśli nic z
tym nie zrobimy!
- Sorry, Dwayne. Ty nas w to wpakowałeś,
ty musisz sobie z tym poradzić. Sam. Za dużo mamy do stracenia.
- I nawet nie potwierdzicie, że to co
mówię, to prawda?
- Powiemy, że masz paranoje, jeśli taka
będzie potrzeba.
- Ja tam żadnego Setha nawet nie znam...
Ktoś taki chodzi na naszą uczelnię? – Matt zwrócił się do kolegi, a ten ruchem
głowy potwierdził, że się z nim zgadza.
- Dobra, załatwię to inaczej. Ten chuj
nie jest wcale taki nietykalny, jak mu się wydaje! A wy pożałujecie!
* * *
Pokój, do którego Hope została
zaprowadzona chwilę później był właściwie niewielki, ale ponieważ ściana, która
niegdyś zapewne dzieliła go z kuchnią została wyburzona, sprawiał wrażenie
całkiem przestronnego. Jego białe, brudne gdzieniegdzie ściany pokryte były
obrazami w starym stylu. Komplet wypoczynkowy też wyglądał na całkiem wiekowy i
z pewnością już niemodny, ale nie to było najważniejsze. O wiele gorsze
wrażenie na Hope zrobił panujący wszędzie bałagan.
Jedna z szafek była otwarta, a
wysypujące się z niej ubrania zajmowały duży fragment podłogi tuż przy niej.
Cały stół pokryty był kręgami, odbiciami szklanek i kubków, a pod nim
znajdowało się składowisko pustych butelek. Hope zamyśliła się, patrząc na nie
i zastanawiając się, czy ta czwórka byłaby w stanie wypić tyle, by były to
śmieci tylko z jednego dnia. Cóż, jeżeli tak, z pewnością musieli zacząć już od
rana...
Minęła dłuższa chwila, nim nasyciła się
widokiem tego miejsca i zwróciła uwagę na ludzi. Nie słyszała, co mówią –
muzyka, którą w chwilę po ich przyjściu włączyła Lacey, skutecznie zagłuszała
wszelkie odgłosy. Pomimo tego miała wrażenie, że ją obgadują - zwłaszcza ta
dziewczyna. Blondynka siedziała na brzegu fotela, który zajął Seth i
nieustannie nachylała się nad jego uchem, wyszeptując coś prosto do niego.
Puszczała do niej przy tym dziwne spojrzenia, oglądała Hope uważnie spod
czarnej firany swoich długich, ale zapewne sztucznych rzęs. Seth śmiał się
jedynie, rzadko jej na to odpowiadając. Na swoją lalkę w ogóle nie patrzył.
Niestety, ku niezadowoleniu Hope, nie
można było powiedzieć tego o innych mężczyznach w tym pokoju. Jeden z nich,
brunet, który przedstawił jej się jako Kevin, nie spuszczał jej z oka ani na
krótką chwilę, co na początku wydawało się dziewczynie tylko lekko zawstydzające,
ale po pewnym czasie było już nie do zniesienia. Próbowała to ignorować, ale
zieleń jego tęczówek pomimo wszystko nieustannie rzucała jej się w oczy. To był
bardzo głęboki, zimny kolor wzburzonego morza podczas sztormu. W tych oczach
było coś niepokojącego...
Ostatni z mężczyzn, Stanley, był
blondynem tak samo jak Chris, ale wyglądał od niego dużo młodziej i z nich
wszystkich zdecydowanie najbardziej niewinnie. Miał twarz chłopca, ale był
wysoki i dobrze zbudowany, bardziej postawny niż Seth czy najchudszy tu Chris.
Jego oczy były jednak oczami dziecka. Były błękitne i przejrzyste, zadziwiająco
jasne, co widać było nawet przy słabym oświetleniu w tym pokoju. I tylko jeden
szczegół sprawiał, że jego niewinność stawała pod znakiem zapytania. Szczegół,
który zauważyła dopiero wtedy, gdy dosiadł się do niej, promiennie się przy tym
uśmiechając. Przez jego policzek przechodziła duża blizna, zaczynająca się na
czole, a sięgająca aż po górną wargę. Brunetka starała się jej nie przyglądać,
ale ta i tak nieustannie przykuwała jej uwagę.
- Hope, zgadza się? – spytał, siadając
tuż obok na starej kanapie, z twarzą tak blisko jej własnej, by mogła słyszeć
go pomimo jazgotu wylewającej się z głośników muzyki. – W ogóle się nie
odzywasz, chyba nieswojo się czujesz, co?
- Jestem jeszcze trochę zagubiona...
- Mogę pomóc ci się odnaleźć, skoro Seth
zajęty jest czymś innym... – Wymownie spojrzał w stronę bruneta, więc i ona
podążyła za nim wzrokiem. Seth siedział wciąż na swoim miejscu, wsłuchany w
słowa Kevina, który wraz z Chrisem starał mu się chyba coś ważnego wytłumaczyć,
a Lacey niemal na nim leżała, by móc słyszeć, co mówią, przytrzymywana w tej
pozycji przez mężczyznę. Seth, pomimo poświęcanej kolegom uwagi, znalazł czas,
by przebierać palcami po plecach blondynki, przez co jej bluzka podwijała się
wyżej i wyżej...
- Chcesz jeszcze jedno piwo? – spytał
Stan, odrywając jej uwagę od rozgrywającej się tam sceny.
- Nie zdążyłam dopić pierwszego.
- To może przerzucisz się na coś
mocniejszego?
- Nie, dzięki. Prawdę mówiąc, jestem
trochę zmęczona, alkohol zupełnie mnie uśpi... A nie wiem nawet, gdzie mogłabym
się położyć.
- Na długo przyjechaliście? – Stan uznał
najwyraźniej, że to dobry moment, by ją o coś wypytać, bo jego oczy zajaśniały,
gdy zadawał kolejne pytania, a on sam wyglądał tak, jakby już od dawna miał je
przygotowane i tylko czekał na odpowiednią chwilę...
- Seth mi nie mówił. W ogóle nie powinno
mnie tu być...
- Skąd się znacie?
- Eh? Poznaliśmy się... w takim barze –
wydusiła z siebie szczerze, przypominając sobie tamtą noc.
- W Seattle?
- Tak, stamtąd pochodzę – przytaknęła,
dopiero w tym momencie przypominając sobie słowa Setha – jego krótkie
ostrzeżenie tuż przed przekroczeniem progu klatki schodowej. „Im mniej o tobie
wiedzą, tym lepiej”. Miała nadzieję, że ta zasada nie dotyczy również jego
najbliższych przyjaciół, ale na wszelki wypadek obiecała sobie od teraz mieć
się na baczności. Stanley wyglądał może niewinnie, ale jego pytania
przypominały przesłuchanie.
- Znasz jego matkę? – spróbował
ponownie, a Hope upiła łyk piwa prosto ze swojej butelki, by zatuszować swoje
zmieszanie.
- Widziałam ją kilka razy...
- To naprawdę taka szmata, jak się
wydaje?
- Nie... Nie wiem... nie znam jej –
mruknęła, modląc się w duchu, by Seth go od niej odgonił, ale ten wciąż na nią
nie patrzył. – Dla mnie zawsze była miła.
- Ta, takie są najgorsze! Dla obcych milutkie,
żeby się wydawało, co to one nie są, jakie kochane, pomocne kobiety... A własne
dzieci traktują jak śmieci!
Hope nie zdążyła już jednak nic
na to odpowiedzieć, bo nagle muzyka ucichła, a wszyscy zamilkli momentalnie,
spoglądając w stronę sprzętu i głośników. Stała tam drobna dziewczyna, na oko
nawet niższa od niej, za to znacznie – w jej mniemaniu – ładniejsza. Miała
długie, czarne włosy opadające jej swobodnie na odkryte ramiona i oliwkową
cerę, która pasowała do nich o wiele lepiej niż bladość Hope. Na jej twarzy nie
było ani grama makijażu. Wyglądała wystarczająco pięknie i bez niego. Nawet
drobne zmarszczki, które, prawdopodobnie ze złości, utworzyły jej się wokół
czekoladowych oczu, dodawały jej tylko uroku. Seth nie odrywał od niej wzroku,
reszta przyglądała się jemu. Włącznie z czarnowłosą.
- Seth, co za niespodzianka – mruknęła, nie
odrywając od mężczyzny wzroku ani na moment, jak gdyby nikogo innego nie było w
tym pokoju. Miała śliczny, dziewczęcy głos, co nie mogło ujść uwadze brunetki.
Wyglądała bardzo młodziutko, na pozór mogła mieć nie więcej niż szesnaście lat,
ale w tym akurat Hope mogła się mylić – niski wzrost i dziecięce, odrobinę
pulchne policzki zdecydowanie ujmowały jej lat. – Nie myślałam, że nawet nie
przyjdziesz się przywitać – dodała po chwili ciszy.
- Musiałem obgadać coś z nimi, malutka.
Ale za chwilę będę cały do twojej dyspozycji – uśmiechnął się w typowy dla siebie
sposób, a Hope aż zacisnęła pięści ze złości, po raz pierwszy czując ukłucie
zazdrości aż tak mocno. To było jak silny uścisk w klatce piersiowej, gdzieś po
lewej stronie, którego nie mogła powstrzymać. Czarnowłosa była od niej młodsza,
ładniejsza, a na dodatek bardziej zdecydowana. I miała Setha... Miała Setha na
skinięcie swojej niewielkiej dłoni.
- Wolałabym teraz – sprzeciwiła się,
unosząc przy tym kącik ust.
- Jordan, to nie jest dobry moment. – Kevin
przerwał jej od razu uniesionym głosem, jak gdyby przewidując, że jeśli
pozostawi tę decyzję Sethowi, to będzie koniec ich rozmowy na ten wieczór. – Są
ważniejsze sprawy niż twoje zachcianki, wiesz? Seth nie wyjeżdza, zdążysz się
nim nacieszyć.
- Twoje łóżko wciąż jest tak samo
wygodne jak zawsze, prawda? Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli będę tam
spał dzisiaj w nocy? – spytał Seth, choć odpowiedź była oczywista, a Jordan
uśmiechnęła się do niego, oblizując wargi.
- Dlaczego więc jeszcze nie idziesz
spać, Seth? – mruknęła.
- Wkrótce.
- W porządku, poczekam – odparła
beztrosko, na powrót włączając muzykę na laptopie swojej siostry, ale zamiast
wrócić do swojego pokoju, czego spodziewała się zarówno Hope, jak i pewnie
wszyscy inni, usiadła na fotelu w rogu pokoju i przyglądała się im bez zainteresowania,
podkulając nogi pod brodę. Na powrót zrobiło się głośno i rozmowa Setha z
Chrisem stała się dla Hope nie do dosłyszenia, więc nachyliła się w stronę
Stana, by tym razem zadać swoje pytanie. Blondyn prawdopodobnie się tego
spodziewał, bo sam nadstawił ucho, gdy tylko się do niego zbliżyła.
- Kto to jest? – zapytała, wcale nie
musząc wskazywać chłopakowi, o kogo jej chodzi.
- Jordan. Siostra Lacey i lalka Setha.
Znaczy taka, co była przed tobą... Hej, dokąd to?
To stawało się dla niej nie do
zniesienia. Denerwowało ją, że Seth nawet nie zwraca na nią uwagi, a na dodatek
ma zamiar spać z jakąś inną lalką - lalką którą traktował o wiele lepiej niż
ją, która była lepsza, ładniejsza... W porządku, ale skoro miał takie plany,
dlaczego zabierał ją ze sobą?! O ile łatwiej byłoby jej to znosić, gdyby nigdy
nie przyjechała do tego miasta...
- Seth, możemy pogadać? – stanęła tuż
obok niego, ale nim zdążyła dokończyć pytanie, Lacey wyprostowała się na
fotelu, tym samym zasłaniając ją sprzed oczu mężczyzny. Hope od razu się
wściekła. – Cholera, daj mi chociaż jedną, pieprzoną minutę!
- Lacey, odsuń się. – Spróbował zepchnąć
ją z fotela, ale blondynka nie miała zamiaru ustąpić.
- Mogę siedzieć, gdzie mi się podoba!
- Nie utrudniaj... – westchnął jedynie
znudzony, po czym złapał ją w pasie i bez większych problemów przesunął ze
swojej drogi. Hope stała wciąż tuż obok, z założonymi rękami skrzyżowanymi na
piersi. Wyglądała na obrażoną.
- No mów – ponaglił ją.
- Po co mnie tu przywiozłeś, skoro nawet
nie zwracasz na mnie uwagi?! Będziesz nocował z nią... super, a co ze mną?!
- Lalko, nie dramatyzuj.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia,
tak? „Lalko, nie dramatyzuj”?!
Seth nie tracił spokoju, ale
zamiast kontynuować tę dyskusję przy wszystkich, wstał ze swojego miejsca i
mocno łapiąc za ramię brunetki wyprowadził ją do przedpokoju. Tam było
zdecydowanie ciszej i bez większego problemu mógł wsłuchać się w przyśpieszony
oddech Hope. Była wściekła. O wiele bardziej, niż okazywała to na zewnątrz...
Seth się zaśmiał.
- Nigdy nie obiecywałem ci siebie na
wyłączność – wyjaśnił, wciąż nie mniej rozbawiony.
- Pytałam, po co mnie tutaj zabrałeś!
Żeby pokazać mi, że jestem jedną z wielu, na dodatek tą najmniej ważną?!
Darowałbyś sobie, sama się tego domyślałam! Jak długo jeszcze mam tam siedzieć
i patrzeć, jak dobrze się bawisz ze swoimi znajomymi?!
- Chwilę. Potem idę do Jordan.
- A gdzie ja mam spać?!
- Prześpisz się w łóżku z Lacey.
- Świetnie! Ona mnie nienawidzi! Przy
odrobinie szczęścia może udusi mnie poduszką przez sen!
- Przynajmniej byś się zamknęła...
- Proszę o tak wiele?! O odrobinę
zainteresowania! Nie jestem u siebie! Po prostu się mną zajmij!
- Mam inne rzeczy do roboty.
- Nie będę spała z Lacey, Seth! –
krzyknęła, a zanim zdążyła dodać jeszcze cokolwiek innego, coś nagle
zadźwięczało tuż przy niej, a kilka sekund później ledwo uchwyciła wzrokiem coś
srebrnego, lecącego prosto w jej stronę. Uderzyło ją w udo i zsunęło się na
podłogę. Podniosła to natychmiast, w dzwoniącym przedmiocie rozpoznając
kluczyki jego samochodu. – Co to niby ma znaczyć?!
- Jak ci się nie podoba, lalko, śpij w
samochodzie.
- A żebyś kurwa wiedział, że to zrobię!
– Ścisnęła przedmiot w swojej maleńkiej piąstce i ruszyła w stronę drzwi, które
kilka chwil później zatrzasnęły się z hukiem za jej plecami. Seth odwrócił się,
by wrócić do reszty, ale tym razem na jego drodze stanął Chris, barykadując mu
drogę do pokoju.
- To nie jest bezpieczne – powiedział
cicho zachrypniętym od dymu głosem.
- Chuj mnie to obchodzi, nie mam zamiaru
jej dłużej niańczyć.
- Więc po co ją w ogóle zabrałeś?
- Cóż. Nie przemyślałem tego...
- O, bracie... Będą z nią jeszcze
kłopoty. Lepiej ją odwieź.
- Przemyślę to później. Kurwa... Muszę
się napić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz