Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

22. W idealnym świecie on nawet by nie istniał


         Palce mężczyzny zaciśnięte na koszulce Setha stały się całe czerwone, kiedy po pokoju rozległ się huk uderzającego o ścianę ciała. Brunet skrzywił się tylko, z pokorą przyjmując ból poobijanych żeber, po czym spojrzał na swojego gościa z mordem w oczach. Miał ochotę złapać ręce, które go trzymały i rzucić przeciwnikiem prosto na szklany, zapewne bardzo drogi stół swojej matki. Chciał obserwować jak ten rozbija się na milion kawałeczków i jak wbijają się one w skórę chłopaka, który ośmielił się wtargnąć do jego tymczasowego domu i w dodatku od razu się na niego rzucił. Nie miał jednak nawet czasu zastanowić się, czy warto, nim do jego uszu nie dotarł wściekły, ale zarazem jakby zdesperowany krzyk przybysza.
 - Co ty sobie wyobrażasz, kurwa?! Uciekłeś z Basin City jak ostatni tchórz! – Ton jego głosu był pewny i mocny, spojrzenie pełne nieskrywanego gniewu. Seth uśmiechnął się delikatnie, widząc w nim cząstkę samego siebie... To jednak tylko rozzłościło blondyna, który przyciągnął go do siebie jeszcze raz i ponownie uderzył w ścianę ciężkim ciałem mężczyzny. Hope lamentowała gdzieś z boku. Seth odwrócił twarz, by zobaczyć, jak bardzo jest zdenerwowana.
 - Straszysz ją... – odezwał się w końcu, ale Chris zupełnie nie zwracał na to uwagi, pogrążony we własnej złości.
 - Żeby się, kurwa, nie zapłakała na śmierć... – zironizował, na co Seth nie miał zamiaru dłużej mu pozwalać. Zacisnął pięści na ubraniu chłopaka i bez większego wysiłku odwrócił się, by rzucić nim na podłogę, z której blondyn wyjątkowo szybko się pozbierał. Po raz drugi jednak nie odważył się go dotknąć...
 - Jesteś w jej domu, więc okaż trochę szacunku, gnoju! I uważaj na słowa. Nazywanie mnie tchórzem może się dla ciebie źle skończyć. Siadaj.
 - Nie przyjechałem tu...
 - Stul pysk i siadaj! – krzyknął, na co Chris jedynie przewrócił oczami, wykonując polecenie.
 - Czy ktoś może mi wyjaśnić, o co chodzi? – Hope wtrąciła się w końcu, podchodząc bliżej, ale na samo spojrzenie Setha stanęła w miejscu. Spojrzała na niego wymownie, oczekując jakiejś informacji. Kim jest ten człowiek? Czy ma się go bać, nie podchodzić? Seth uśmiechnął się jednak, wyciągając do niej rękę, za którą złapała szybciej, niż zdążyła w ogóle o tym pomyśleć. Po raz pierwszy pozwoliła mu przytulić się do siebie w obecności kogokolwiek i czuła się dziwnie – zmieszana, ale na swój sposób zadowolona.
 - Laleczko, to mój przyjaciel, Chris. Na co dzień nie jest taki nerwowy i na pewno jest mu bardzo przykro, że cię przestraszył.
 - Niezmiernie... - syknął przez zęby blondyn, a kiedy chciał wstać, żeby podać dziewczynie rękę, Seth spiorunował go wzrokiem, przyciągając swoją zabawkę bliżej własnego ciała.
 - Nie rusz – warknął.
 - Chciałem się tylko przywitać... Ale zrobiłeś się drażliwy... 
 - Ja? A kto krzyczy na mnie od progu, zamiast przywitać się jak człowiek? Mów lepiej, co tu robisz. Zakazałem ci przyjeżdżać. 
 - Tak, dawno temu. A od tego czasu nie odbierałeś ode mnie żadnych telefonów, nie reagowałeś na wiadomości... To był jedyny sposób, żeby się z tobą skontaktować. – Wzruszył ramionami - I oto jestem. Dostanę coś do picia?
 - Eh... Jasne, pójdę do kuchni i coś ci...
 - Nie, lalko – przerwał jej momentalnie Seth, nie mając zamiaru tracić ani chwili dłużej. – Ty teraz wyjdziesz z domu, a Chris powie mi, jak strasznie ważne jest to, z czym tutaj przyjechał.
 - Ale...
 - Właściwie, najpierw poprosiłbym o kawę. – Tym razem to Chris nie pozwolił dziewczynie dokończyć. – Napiję się w czasie, kiedy ty będziesz się pakował.
 - Tak? Nigdzie się nie wybieram.
 - Nie wkurwiaj mnie, Seth. Żarty się skończyły. Wpakowałeś nas wszystkich w kłopoty i teraz nas z nich, kurwa, wyciągniesz! – Blondyn zerwał się z kanapy, znów zrównując się z nim wzrokiem, a Seth jedynie posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, sekundę później przenosząc swój wzrok na Hope. Czekał, aż ona wyjdzie, ale brunetka twardo stała przy jego boku, jedynie mu się przyglądając. Nie miał czasu ani ochoty na kłótnie z nią, tym bardziej przy lamentującym tuż obok Chrisie, ale to stawało się nieuniknione. Westchnął ciężko. Do tej pory popołudnie zapowiadało się takie spokojne...
 - Hope, idź na spacer – zwrócił się do niej poważnie, nie bez powodu po raz pierwszy od dawna używając jej imienia, ale dziewczyna nawet nie zwróciła na to uwagi.
 - Nie. Ja też nigdzie się nie wybieram.
 - Mam cię wyrzucić z własnego domu? 
 - Masz pozwolić mi zostać – warknęła. – Przecież wiesz, że wszystko, co tu usłyszę, zachowam tylko dla siebie...
 - Im mniej wiesz, tym lepiej. Wynocha. 
 - Niech zostanie. Najwyżej dowie się, jak wielkim sukinsynem jesteś, w razie gdyby jeszcze się o tym nie przekonała... To twoja siostra? – wtrącił się Chris, jak zwykle nie w porę i jak zwykle zbyt ciekawskim tonem.
 - Lalka – odburknął, na co blondyn jedynie pokiwał głową, jak gdyby wszystko już rozumiał, a Hope tylko się skrzywiła. 
 - Po posłusznej Ann zachciało ci się kogoś z charakterkiem?
 - Jest tylko uparta i złośliwa, oprócz tego niewiele się od siebie różnią. Lalko, proszę cię po raz ostatni...
 - Nie, ty nie prosisz, tylko mi rozkazujesz. Mam tego dosyć – odparła pewnie, jakby doskonale wyczuwając moment, kiedy może sobie na to pozwolić. Na swój sposób Seth był naprawdę pod wrażeniem jej wyczucia chwili... Miał teraz na głowie Chrisa, problem o wiele bardziej wymagający jego uwagi niż małe, niczego niewarte zachcianki dziewczyny, a ona musiała zdawać sobie sprawę, że otoczony z dwóch stron przez oczekujące czegoś od niego osoby, w końcu albo wybuchnie, albo odpuści jednej z nich... Istotnie. Po krótkiej chwili miał już dosyć świdrujących całą jego postać, błękitnych tęczówek i zaciśniętych warg na twarzy niewiniątka i zamiast nadal się z nią kłócić, postanowił ją zignorować. Przeszedł obok dziewczyny i usiadł naprzeciwko kumpla, mając nadzieję, że nie pójdzie za nim. Poszła.
 - Lalko... – mruknął już tylko, znudzony.
 - Mam stać? A może zwinąć się na podłodze i merdać ogonkiem jak posłuszny piesek?
 - Zniknij chociaż z tego pokoju. Idź do kuchni, zajmij się tą kawą, podsłuchuj sobie do woli, ale zniknij mi, kurwa, z oczu, bo mam ochotę rozwalić ci łeb! – Tym razem Seth nie potrafił zachować już spokoju, ostatnie słowa wypowiadając z całą nagromadzoną w sobie wcześniej złością. Musiało to jednak przynieść efekt, bo Hope odwróciła się i bez słowa skierowała się do kuchni, a już po chwili do pokoju doszły odgłosy wyciąganych z szafek naczyń i odgłos lejącej się wody. Brunet wypuścił z płuc długo wstrzymywane powietrze, w końcu mogąc skupić się na Chrisie, który rozglądał się teraz po pokoju z lekko wybałuszonymi z podziwu oczami.
 - Niezła chata – pochwalił.
 - Powiększona wersja domku dla lalek.
 - Nie pierdol, chętnie bym tu zamieszkał...
 - Chris, do kurwy nędzy, przejdź do sedna... Nie masz pojęcia, jak bardzo muszę się starać, żeby nie wybuchnąć. Nie utrudniaj. – W odpowiedzi na te słowa blondyn uśmiechnął się trochę krzywo, ale zaraz nachylił się w jego stronę i spoważniał z powrotem, by przedstawić sprawę najzwięźlej jak potrafi. 
 - Posłuchaj. Wisisz coś komuś, prawda? Nie wnikam co. Nie wnikam komu i dlaczego, twoja sprawa. Ale, kurwa mać, musisz wrócić do Basin City prędzej, niż on cię tu znajdzie i już na pewno prędzej, niż komuś z nas stanie się krzywda! Próbowali wyciągnąć od Lacey, gdzie jesteś... Przetrzymywali ją w tej dziurze, gdzie kiedyś często siedzieliśmy. Gdybym jej nie znalazł, mogliby ją zajebać!
 - Więc lepiej niech uważa, gdzie chodzi. Zwłaszcza sama. Was wszystkich to zresztą dotyczy.
 - Słucham?! 
 - Chris, czy ty umiesz liczyć?! Ilu was jest?! Policz, spokojnie, dam ci chwilkę... A ja jestem jeden. I co, mam za wami do końca życia łazić, żeby nie stała wam się żadna krzywda?! Kiedy wy wpakujecie się w kłopoty, kto was z nich ciągle wyciąga?! Czy któreś z was poradziło sobie kiedyś bez mojej pomocy?! 
 - Ale teraz to przez ciebie mamy kłopoty!
 - I nie możecie uważać na własne tyłki tylko jak zwykle, jak panienki, skomlecie o pomoc!
 - Nie o pomoc, raczej o to, co nam się należy! Gdyby nie ty, połowy tych problemów w ogóle byśmy nie mieli! – krzyknął, a nim zdążył się obejrzeć, Seth pociągnął go w swoją stronę i trzymając jego twarz zaledwie kilka centymetrów od swojej własnej, spojrzał mu w oczy, jak gdyby chciał zabić go samym tym spojrzeniem. 
 - Więc się ze mną nie trzymajcie! – warknął, znów go od siebie odrzucając. – A teraz stąd wypieprzaj. Mam własne problemy.
 - Seth, ta rozmowa nie wygląda tak, jak powinna... Nie przyjechałem cię straszyć, tylko ostrzec. Znalezienie cię tutaj to żadna wielka filozofia, po mieście chodzą głosy, że wyjechałeś do matki. Jak myślisz, ile Sheryl Barlett mieszka gdzieś tu w pobliżu?
 - Gdyby to było takie proste, już dawno by mnie wykończyli.
 - Ciebie, twoją matkę, siostrę... Tę tam małą, która kręci się teraz po kuchni...
 - No i co z tego? Mam jechać i sam ładować się pod nóż, żeby je oszczędzić? Ty chyba kpisz – zaśmiał się. – Nie przyjechałem tu po to, żeby godzić się z ukochaną mamą, tylko po to, żeby dać jej nauczkę. To byłaby dla niej niezła lekcja...
 - A twoja lalka? – Chris zniżył głos, prawdopodobnie po to, by nie było go słychać w sąsiednim pokoju, ale przez brak drzwi i tak nie było na to większych nadziei. – Nie lubisz, kiedy ktoś bawi się twoimi zabawkami...
 - Jeśli zdechnę, będzie mi wszystko jedno.
 - O ile zdechniesz pierwszy... – insynuował, a Seth tylko przewrócił oczami.
 - Chris, co ty wyprawiasz? Starasz się dotrzeć do moich uczuć, jakoś je pobudzić? Myślisz, że zlituję się nad lalką, nad Lacey, może nad tobą? Zapominasz, z kim rozmawiasz. 
 - Pamiętam – odparł ze zbyt wielką pewnością siebie, sugestywnie na niego spoglądając, co Seth przyjął z niemałym zdziwieniem, tylko przez chwilę zastanawiając się, jak ma odczytać ten gest. – Znam cię lepiej, niż ktokolwiek inny. I radzę ci się jeszcze zastanowić...
 - Gówno o mnie wiesz.
 - Tak, bo całe twoje życie to gówno. Nie spieprz go teraz jeszcze bardziej. Dlaczego nie chcesz wrócić?
 - To nie jest odpowiedni moment. Prawie zabiłem człowieka, chuj wie, co powie, jak się wybudzi... Jeśli podejrzenia padną na mnie, wyjazd z miasta będzie jak mój podpis pod wyrokiem sądowym – odparł w końcu, przyciśnięty do ściany dociekliwością kumpla. – Przede wszystkim muszę dbać o własny tyłek, dopiero potem o wasze. Jakoś mi się nie widzi spędzenie najbliższych kilku lat w pierdlu... 
 - Proszę cię tylko o kilka dni. Wrócisz szybciej niż ktokolwiek zorientuje się, że cię nie ma. Lacey doprowadza mnie do szału swoim lamentem, reszta też zaczyna wariować... Nie jestem w stanie poskładać ich do kupy! Raz w życiu zachowaj się tak, jak każdy odpowiedzialny facet powinien i weź na siebie to, za co jesteś odpowiedzialny! 
 - On ma rację. Powinieneś jechać.
         Oboje odwrócili się, odrobinę zdziwieni, słysząc delikatny, kobiecy głos dochodzący ze strony kuchni, po czym przez moment zapanowało milczenie. Hope stała oparta o futrynę od dawna usuniętych stąd drzwi, na wszelki wypadek wciąż nie przekraczając umownej granicy salonu. Zupełnie ignorując Chrisa, wpatrywała się w brata tym swoim nieobecnym, smutnym spojrzeniem. Wyglądała poważnie. O wiele poważniej niż zazwyczaj, kiedy uciekała od niego, krzyczała, czy nawet starała się wnikać w jego umysł. Dla Setha, wyglądała jakby właśnie umarł jej ktoś najbliższy i za wszelką cenę starała się ukryć swój ból. Nie rozumiał jej, ale nie był w stanie ponownie jej wygonić, albo nawet zignorować. I choć niezmiernie denerwowało go, że się wtrąca, jej cichy głosik na swój sposób dał mu do myślenia o wiele bardziej niż argumenty i prośby przyjaciela.
 - Co ty możesz o tym wiedzieć, lalko? Nie masz zielonego pojęcia, co to za ludzie, nie wiesz nawet o co chodzi. I wcale nie wyglądasz na osobę, która chce się mnie za wszelką cenę pozbyć więc... 
 - Pozwoliłeś mi podsłuchiwać, twój błąd. Usłyszałam wystarczająco dużo. Chcę ci tylko powiedzieć, że pomimo wszystko, sądziłam, że jesteś honorowy... Gnębienie ludzi to dla ciebie zabawa. Nie rozumiem tego, ale zdążyłam się przyzwyczaić. Ale do cholery, oni na ciebie liczą. Zjebałeś, to teraz to napraw.
 - Nie przeklinaj.
 - A skoro jesteś w stanie wypomnieć mi tylko przekleństwa, sam doskonale wiesz, że to prawda. Policja nie będzie cię szukać, to jasne. Gdyby było jakiekolwiek ryzyko, nic byś mi nie powiedział. I nie, nie próbuję się ciebie pozbyć. Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że wrócisz jak najszybciej... – mruknęła, szybko jednak żałując ostatnich słów. – Po prostu jedź.
 - I tak musisz to zrobić – wtrącił się Chris, od niechcenia bawiąc się teraz jedną z poduszek, których pełno poukładanych było na białej kanapie. – Albo ty się do nich zgłosisz, albo oni zgłoszą się po ciebie. Wyobrażasz sobie tą małą w ich łapach?
 - Wciąż uważam, że to żaden argument, Chris – zwrócił mu uwagę, ale blondyn jedynie się uśmiechnął, milknąc. – Tyle lat, a ty wciąż widzisz we mnie człowieka...
 - Nie wyjeżdżaj bez pożegnania, dobrze? – Hope szepnęła jeszcze tylko, powoli kierując się w stronę korytarza.
 - Gdzie idziesz?
 - Będę u Beau, jeśli cię to interesuje. I... Seth... – zawahała się jeszcze, a on na powrót odwrócił twarz w jej stronę, wyglądając na wyraźnie zdziwionego całą jej postawą. - Mama myśli o tym mieszkaniu dla ciebie naprawdę poważnie. Bukowała dziś bilet na za dwa tygodnie, do jakiegoś miasta w Kalifornii... Uznałam, że powinieneś wiedzieć, że masz wybór. – Wzruszyła ramionami, spuszczając wzrok, by nie patrzeć dłużej w jego ciemne oczy, po czym nie czekając już na odpowiedź, wyszła z domu. Przystanęła jednak gdy tylko przekroczyła jego próg. Oparła się o drzwi i długo płakała, patrząc w niebo, swoimi drobnymi palcami starając się objąć własne ciało. Cokolwiek miało się stać, dla niej oznaczało porażkę. Wiedziała, że w końcu zdarzy się coś podobnego... Nie przypuszczała jednak, że będzie to tak szybko. I bała się, cholernie się bała, ale wcale nie tego, jaką decyzję podejmie Seth. Nie przerażał jej jakiś człowiek, który mógłby zrobić jej krzywdę, nie przerażała jej nawet samotność,  z którą będzie musiała się zmierzyć – nieważne, czy jej brat i prześladowca zarazem wyjedzie, czy zostanie. Jego groźby, choć każdą traktowała równie poważnie, też przestały już spędzać jej sen z powiek. To nie jego się bała. Bała się siebie, bała się tego, co może zrobić, żeby go nie stracić... 

* * *

         Seth po raz ostatni rozejrzał się po pokoju, ogarniając wzrokiem wszystkie meble, które nawet nie należały do niego i do których nie przywiązał się ani trochę podczas swojego długiego pobytu w tym miejscu. Zabrał za to wszystko to, co było jego. Nie było tego dużo, jedynie rzeczy zapakowane kiedyś do jego auta przez mężczyznę, który śmiał nazywać się jego ojcem. Większość gratów wciąż znajdowała się pewnie w jego starym pokoju, albo raczej została sprzedana przez staruszka za marne grosze.
         Otworzył jeszcze kilka szafek, lustrując ich zawartość i sprawdzając po raz kolejny, czy nie warto byłoby ich opróżnić, ale w końcu zrezygnował. Wszystko to, co należało do jego lalki, zostawił rozwalone na swoim łóżku i podłodze. Przez kilka miesięcy pobytu nazbierało się tego całkiem sporo. Głównie jej książki, które podbierał jej i czytał dla zabicia czasu, ale wśród nich leżało też kilka ubrań zostawionych w jego pokoju i jakieś drobnostki, które ciągle gdzieś gubiła. Znalazło się tam jednak i trochę kosztowności. Mały portfel, w którym oprócz pieniędzy przechowywała papierosy, dlatego często nosiła go ze sobą nawet po domu i rzucona obok para wyglądających na drogie kolczyków kusiły go przez chwilę, nie pozwalając pozbyć się uciążliwej myśli, by je ze sobą zabrać. Znał nawet kod pin do jej karty kredytowej, niejednokrotnie widział, jak go wpisywała...
 - Co ze mną, kurwa?! – mruknął w końcu, odwracając się gwałtownie, by nie oglądać dłużej tych rzeczy i przeklinając w myślach sam pomysł, by okraść swoją lalkę. Ruszył do drzwi, ale nim zniósł swoją torbę na dół, postanowił jeszcze zajrzeć do pokoju Hope. Na jej dużym, wygodnym, jak nie raz zdołał się przekonać, łóżku leżała jego bluza, pozostawiona w wyjątkowym nieładzie w porównaniu do całej reszty uporządkowanego pokoju. Podniósł ją i spoglądał na nią przez chwilę, ale nie potrafił przypomnieć sobie, kiedy miał ją na sobie ostatni raz... To musiało być dawno, ale pomimo wszystko ubranie było wygniecione, co przez moment przyprawiło go o śmiech. Wyobraził sobie swoją laleczkę wtuloną w nocy w jego bluzę i musiał przyznać, że był to wyjątkowo uroczy widok. Nie chciał jednak, by dziewczyna pamiętała o nim zbyt długo, zabrał więc także i ją, po czym postanowił zajrzeć do szafy swojej lalki. Niejednokrotnie sypiała w jego koszulkach, albo ubrana jedynie w nie przemykała nad ranem do swojej sypialni, domyślał się więc, że znajdzie tam ich pokaźną kolekcję i wcale się nie rozczarował. Zabrał wszystkie, pozostawiając jedynie puste miejsce i po raz ostatni usiadł na miękkim łóżku Hope, by jeszcze raz przemyśleć, czy opróżnił już cały dom ze swojej obecności.
         Nie mógł jednak się skupić, widząc poduszkę, po której zwykle rozrzucone były czarne włosy dziewczyny, kołdrę, która tak często lądowała na podłodze, czy szafkę nocną, o którą nieraz udało mu się przywalić ręką... Nie był sentymentalny, ale nagle przypomniały mu się wszystkie noce, które spędził z nią w tym łóżku, jej krzyki i jęki, to, jak błagała o jeszcze, jak z wypiekami wstydu na twarzy pozwalała mu robić wszystko to, na co miał ochotę. Ciągle chciała więcej, chciała mocniej... Gdy Sheryl była w domu, lalka wgryzała się w pościel, by uciszyć własne postękiwania - na białej poszewce wciąż widać było maleńkie dziurki, kiedy patrzyło się na nią z bliska... Hope była jak dobrze wyszkolona dziwka, wyglądająca niewinnie, ale pewna tego, czego oczekuje i co chce dostać i tak samo pewna, że tylko on jest w stanie jej to dać.
         Teraz będzie musiała poradzić sobie sama...
 - Gotowy? – zapytał Chris, gdy Seth w końcu pojawił się na dole.
 - Ta... 
 - To nie jest ekwipunek na parę dni, co? – Blondyn uśmiechnął się tylko, widząc jak kumpel pakuje do bagażnika swojego samochodu wypchaną po brzegi torbę. Seth zatrzasnął klapę o wiele mocniej, niż było trzeba, po czym obszedł samochód by stanąć przy drzwiach kierowcy. 
 - Chciałeś, żebym spłacił im jebany dług, żebyście mieli spokój, tak? I naprawdę sądziłeś, że chodzi o pieniądze?
 - Pożegnasz się z nią chociaż, jak prosiła?
 - Ta, jedź przodem. Dotrę na miejsce trochę później, pojadę jej powiedzieć. Nie odmówię sobie tego widoku.
 - Sama tego chciała. – Chris wzruszył tylko ramionami, uśmiechając się. – Widzimy się w domu, Seth.
 - W domu... Co za gówniane określenie. 

* * *

         Kiedy Hope dotarła pod dom Beau, było jeszcze jasno, ale chmury już zaczęły się zbierać i w każdym momencie mógł zacząć padać deszcz. Dziewczyna popchnęła od dawna zepsutą bramkę, która zaskrzypiała złowrogo i ruszyła w stronę drzwi, by kilka chwil później zacząć się do nich dobijać, ale nie uzyskała odpowiedzi. Złapała nawet za klamkę, licząc na to, że jej przyjaciel po raz kolejny zapomniał ich zamknąć i poszedł spać, ale tym razem drzwi ani drgnęły. Po kilku minutach postanowiła jeszcze ruszyć na tyły, by sprawdzić kuchenne drzwi, a kiedy tam dotarła, stanęła jak wryta. Na schodkach prowadzących na werandę ktoś siedział. Mężczyzna ukrywał twarz w dłoniach i wyglądał, jak gdyby spał, a jego głośny oddech było wyraźnie słychać pomimo szalejącego już teraz wiatru. W pierwszym odruchu, widząc, że to z pewnością nie Beau, chciała się wycofać i czym prędzej stąd uciec, ale opanowała się szybko, nie pozwalając rządzić sobą irracjonalnemu poczuciu strachu. Podeszła jeszcze kilka kroków, a mężczyzna, prawdopodobnie słysząc chrzęst starych, suchych gałązek pod jej stopami, podniósł głowę. Na jej widok uśmiechnął się z niedowierzaniem, od razu wstając z zajmowanego wcześniej miejsca. Był zaskoczony, ale najwyraźniej bardzo zadowolony, że ją tu widzi.
 - Nie sądziłem, że jeszcze cię spotkam, Hope. Nie wpadamy na siebie zbyt często, co? – zaśmiał się, ruszając w jej stronę.
 - Nick, przestraszyłeś mnie... Co tu robisz?
 - Zapewne to samo, co ty. Staram się przemówić naszemu Beau do rozsądku, bez efektów zresztą. Martwię się o niego, dziwnie się ostatnio zachowuje... – wyjaśnił, spoglądając w zasłonięte okna sypialni przyjaciela. – Tak czy owak, chyba przyszedłem nadaremno...
 - A może po prostu śpi? Miał wczoraj... ciężką noc – zawahała się przez moment, starając się ująć to jak najłagodniej, ale Nick jedynie zaśmiał się, a po jego minie brunetka od razu zrozumiała, że doskonale wie, co ma na myśli.
 - Hope, Beau ma „ciężkie noce” przez cały czas, a teraz pewnie poszedł zaliczyć kolejną. Jutro postaram się złapać go rano, zanim wymknie się do jednej z knajp, których nawet nie znam, ale dzisiaj... chyba przegraliśmy. – Hope uśmiechnęła się tylko, bezradnie wzruszając ramionami. 
 - To nie jest mój dzień...
 - Też tak sądziłem. Ale spójrz na to z drugiej strony, udało nam się spotkać. – Jego uśmiech był olśniewający, a umięśnione ciało nawet ukryte pod kurtką nieustannie zwracało na siebie uwagę Hope, ilekroć się nie poruszył. Brunetka złapała się na tym, że przygląda mu się zdecydowanie zbyt uważnie, ale chwilę później przypomniała sobie, że jeszcze przed chwilą płakała i momentalnie spuściła wzrok.
 - Cieszę się, że poprawiłam ci humor – uśmiechnęła się nieśmiało.
 - Głupio się przyznać, ale myślałem o tobie kilka razy od tamtego czasu, wiesz? Niewiele jest dziewczyn, które z takim wdziękiem piją wódkę prosto z butelki – dodał, na co Hope jedynie uroczo się zaśmiała, nie będąc w stanie tego skomentować. W tym samym momencie zagrzmiało gdzieś w oddali, a z ciemnych chmur, które niezauważalnie zebrały się nad ich głowami, zaczęły spadać pierwsze krople zimnego deszczu. Brunetka aż się wzdrygnęła, kiedy jedna z nich spadła prosto na jej niewielki nosek, robiąc przy tym minę, która najwyraźniej rozczuliła chłopaka. Nick momentalnie objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie, by bez skrępowania, tuż przy swoim ciele, zaprowadzić ją na przód domu. 
 - Tu przynajmniej jest zadaszenie – wyjaśnił, kiedy oboje skryli się na przedniej werandzie, a Hope pokiwała głową.
 - Beau słono mi za to zapłaci – mruknęła zmarznięta, pomimo wszystko nie mogąc jednak przestać się uśmiechać, choć jej zęby zaczynały już powoli uderzać o siebie w geście przemarznięcia.
 - Ani mi nie mów, niech tylko go dorwę... Ale zapomnijmy o nim na moment. Co u ciebie?
 - Jak mówiłam, to nie mój dzień, więc pewnie chętnie bym ponarzekała, ale nie jestem tak okrutna, żeby kazać ci tego wysłuchiwać – uśmiechnęła się.
 - Cokolwiek się stało, daj mi godzinkę. Obiecuję, że poprawię ci humor.
 - Już poprawiłeś. Masz w sobie coś pozytywnego. 
 - To się nazywa czar – zaśmiał się, na co tylko mu zawtórowała. – Jeśli poproszę cię, żebyś poszła gdzieś ze mną, gdy tylko ta ulewa się skończy, wyśmiejesz mnie, czy raczej grzecznie odmówisz? 
 - Skąd pomysł, że miałabym odmówić?
 - Właściwie znikąd, ale kiedy pytasz w ten sposób, od razu wiadomo, jaka będzie odpowiedź. A jeśli nie, to się nie zawiedziesz.
 - Sprytnie.
 - Więc jak? Pokażę ci miejsce, w którym ja spędzam złe dni. Może ci się spodoba. – W jego zielonych oczach było coś tak szczerego, tak czystego, że ani przez moment nie musiała się zastanawiać nad odpowiedzią. Nie pomyślała też o tym, że powiedziała Sethowi, że będzie u Beau i prawdopodobnie powinna zawiadomić go o zmianie planów... Przy tej ulewie, przy wszechobecnym szumie wiatru i lejącego się z góry deszczu, przy ciepłym ciele mężczyzny, który nie odsuwał się od niej nawet o centymetr, jakby rzeczywiście starał się ją ogrzać, nie naruszając przy tym granicy jej intymności, wszystko na moment traciło znaczenie. I choć czuła się winna, że prawdopodobnie podrywa właśnie w całkiem niewinny sposób chłopaka Beau, starała się o tym zapomnieć. Pomimo wszystko, widziała wczoraj, jak czarnowłosy patrzył na Setha i znała ten wzrok. Można powiedzieć, że byli teraz kwita. W obydwu przypadkach nie miało prawa do niczego dojść, wszystko było więc jedynie zabawą. Beau by to zrozumiał. Prawdopodobnie uznałby to nawet za bardzo zabawne... 
 - Spacer dobrze mi zrobi. Oczywiście pod warunkiem, że Beau wcześniej nie zaszczyci nas jednak swoją obecnością...
 - Teraz, to niech wypierdala – odparł, rozczulając Hope swoją bezpośredniością. – Miał swoją szansę.
 - Więc co, uciekniemy? 
 - Dlaczego nie? On ciągle nam to robi.
 - Buntowniczo mnie nastawiasz.
 - Kocham go, ale są rzeczy ważne i ważniejsze. I nie oleję ślicznej brunetki, która na dodatek jest w stanie zataczać się ze mną w równym rytmie dla tego farbowanego kretyna.
 - Hmm... to było miłe.
 - Naprawdę?
 - Na swój sposób.
         Hope uśmiechnęła się po raz kolejny, ale nagle zesztywniała, instynktownie mając ochotę rzucić się w tył, odsunąć jak najbardziej się dało od tego mężczyzny, ale nie będąc w stanie zrobić nic, dosłownie nic. Nick patrzył na nią z wyrazem niezrozumienia na twarzy, ale nawet nie potrafiła wyjaśnić mu, o co chodzi, słysząc ten charakterystyczny dla niej warkot silnika, pisk opon, a chwilę później - zdecydowanie zbyt niewielką chwilę - trzask drzwi. Żyjąc z Sethem tyle czasu, nauczyła się rozpoznawać ten jeden samochód spośród wszystkich innych i gdyby nie pochłonęła jej rozmowa, pewnie usłyszałaby go o wiele wcześniej, może nawet zdążyłaby opanować się na tyle, by nie siedzieć z Nickiem ramię w ramię, niemal przyciskając swoją nogę do niego, skulona i bezbronna wobec uderzającego w nich zimna. Nim jednak chociaż o tym pomyślała, stara bramka zaskrzypiała tym razem o wiele głośniej niż kiedy ona ją popychała, a w sekundę później tuż przed nimi pojawił się Seth, tylko na pozór spokojny, z dłońmi ukrytymi w kieszeniach i wodą lejącą się po pełnej nienawiści twarzy. Hope wstała od razu, zrównując się z nim wzrostem jako, że stała kilka stopni wyżej. Jego oczy płonęły. Chciała krzyknąć do Nicka, by uciekał, ale nawet na to było już pewnie za późno...
 - Seth...
 - Lalko, nie przedstawisz mi swojego znajomego? – syknął, spoglądając na Nicka tak, jak gdyby zaraz miał się na niego rzucić, co szatyn całą siłą woli starał się ignorować, by nie robić zamętu przy dziewczynie. Niemal od pierwszej chwili domyślał się, kim jest ten facet, bo choć nie wiedział wiele o bracie Hope, ostrzegano go, że zachowuje się jak wariat, ale w tym momencie czuł się odrobinę skołowany... Dlaczego nazywał swoją siostrę w ten sposób? I dlaczego był na niego tak wściekły? Przez moment zaczął zastanawiać się nawet, czy brunetka po prostu nie ma pecha do facetów i nie przyciągnęła do siebie kolejnego psychopaty, ale ona sama prędko rozwiała jego wątpliwości. Jej policzki były żywo czerwone, nie wiedział, czy ze wstydu, czy raczej złości, ale miał ogromną ochotę ją pocieszyć. I gdyby nie to, że prawdopodobnie dostałby w twarz tak szybko, jak tylko zbliżyłby się chociaż o krok do brunetki, już dawno trzymałby ją w ramionach...
 - To Nick, przyjaciel Beau. Nick, to jest mój brat...
 - Formułkę „bardzo mi miło” sobie darujemy, co? – Nick warknął w stronę Setha, nie spuszczając go z oczu tak samo, jak robił to brunet.
 - Dlaczego? Mi akurat jest miło. Rozprostuję trochę kości przed podróżą...
 - Seth, nie wygłupiaj się... – Hope momentalnie stanęła tuż przed nim, choć na moment starając się zakryć sobą Nicka, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że pewnie i tak za chwilę Seth odsunie ją sobie z drogi. – Odwieziesz mnie do domu? Pogadamy w samochodzie.
 - Tak. Możesz tam na mnie poczekać – odparł, nawet nie zwracając na nią większej uwagi.
 - Sama nigdzie nie pójdę!
 - Muszę zamienić słówko z twoim znajomym, bądź tak miła i zniknij. Z tobą zresztą też mam do pogadania.
 - Koleś, wyluzuj. O co ci chodzi? – Nick wtrącił się w końcu, zupełnie nie rozumiejąc sytuacji, w której się znalazł. – Jaki masz problem z tym, że twoja siostra normalnie sobie z kimś gada?! 
 - Lubię szukać problemów tam, gdzie ich nie ma. Ty, na przykład, jesteś całkiem niewinny. A ja mam ochotę słuchać, jak dławisz się własną krwią. Możesz to zwalić na mój zły humor.
 - Twój humor zupełnie mnie nie obchodzi. Po prostu zniknij stąd tak szybko jak się pojawiłeś.
 - Ach tak, już mnie wyganiasz? Myślałem, że lepiej się poznamy... 
 - Seth... – Hope starała mu się przerwać po raz kolejny, ale nim zdążyła się odezwać, mężczyzna złapał ją za ramiona, po czym popchnął na ścianę budynku, całym sobą zagradzając jej zarówno drogę, jak i widok na wszystko, co znajdowało się za jego plecami, włącznie z Nickiem. Nim szatyn zdążył się chociaż odezwać, Seth zdecydowanie i mocno wpił się w jej wargi, łącząc je ze swoimi w namiętnym, choć wymuszonym pocałunku. Słyszał, jak Hope jęczy i się wyrywa. Dziewczyna kręciła głową na wszystkie strony, starając się wyrwać, ale była bez szans, uwięziona w jego uścisku. A kiedy oderwał się w końcu od jej ust, pogłaskał mokre włosy, odgarniając je do tyłu i pocałował ją w czoło, nim na powrót odwrócił się do Nicka, który nawet się nie poruszył, wryty w ziemię tym widokiem, z wytrzeszczonymi lekko oczami i uchylonymi ustami. Seth uśmiechnął się tylko, przyciągając do siebie Hope w silnym uścisku, by nie była w stanie mu się wyrwać. Jej przekleństwa nie robiły na nim wrażenia. Za to ta złość, furia w oczach Nicka... To było coś.
 - Czyżbyś nie miał już teraz nic do powiedzenia? – zaśmiał się, kiedy Hope w końcu ukryła twarz w jego ramieniu, nie mogąc nawet patrzeć na Nicka przez przepełniające ją zażenowanie.
 - Ty... Ty skurwielu...
 - Tak sądziłem. Hope może ci nie mówiła, ale przez jakiś czas nie będzie jej w mieście. Ale kiedy wrócimy, musimy znowu spotkać się we trójkę... Tym razem może raczycie mnie zaprosić. 
 - Seth, o czym ty... – odezwała się pomimo płynących z jej oczu łez, ale brunet nie odpowiedział jej, jedynie pociągnął w stronę samochodu, nie dając ani jej, ani Nickowi nawet szansy, by się pożegnać, z której to zresztą prawdopodobnie żadne z nich nie odważyłoby się nawet skorzystać, nie mogąc spojrzeć drugiemu w oczy. Dopiero kiedy drzwi zatrzasnęły się za nią, a silnik został na powrót zapalony, Seth odwrócił się do dziewczyny i przyglądnął jej zapłakanej buźce, z której zniknęły teraz nawet resztki makijażu.
 - To było bardzo nierozsądne z twojej strony.
 - Nienawidzę cię, Seth! Możesz nie wracać z tego pieprzonego Basin City, przysięgam, że nawet przez moment o tobie nie pomyślę! Jak mogłeś to zrobić?! Obiecałeś!
 - Nad powrotem z Basin City jeszcze się zastanowimy. 
 - My?!
 - Nie słyszałaś? Zabieram cię ze sobą, laleczko. Sądziłem, że mogę spuścić cię z oka na tę chwilę, ale właśnie udowodniłaś mi, że nie. Masz pół godziny na zebranie swoich rzeczy. I nie waż się sprzeciwiać, albo prosić kogoś o pomoc. Skręcenie teraz czyjegoś karku byłoby dla mnie relaksujące jak pieprzony masaż, więc nie kuś losu...
 - Nie zrobisz mi tego!
 - Tu i tak jesteś już skończona – zaśmiał się, starając się ignorować wściekły wyraz zapłakanej twarzy tuż obok. – Właściwie, to dla ciebie najlepsze wyjście
  - Ty chyba żartujesz?! Zatrzymaj się, spierdalam stąd! To już dawno przestało być zabawne, Seth! Złamałeś umowę, nic mnie już przy tobie nie trzyma...
 - Gówno prawda, laleczko, wcale nie byłaś dla mnie miła ze względu na umowę – zakpił, na moment odrywając wzrok od drogi by zobaczyć jej wyraz twarzy, ale Hope jedynie zacisnęła mocno wargi, nieprzyjemnie mrużąc mokre od łez oczy.
         Zaparkował po raz ostatni na podjeździe swojej matki, tuż za jej samochodem i wpatrywał się w niego przez chwilę, czekając, aż jego lalka się uspokoi. Nie przewidywał, że rodzicielka będzie już w domu, ale nie spodziewał się z tego powodu większych problemów. Chciał tylko, żeby lalka po raz kolejny zachowywała się tak, jak by tego po niej oczekiwał, bo pościg policji i poszukiwania „biednej, porwanej” Hope absolutnie były mu teraz nie na rękę.
 - Laleczko, powiesz mamie, że chcesz ze mną jechać, czy mam cię zostawić w samochodzie i sam zabrać twoje rzeczy? – spytał spokojnie, ale dziewczyna, uspokajając szloch, po raz kolejny powtórzyła tylko słowa, które słyszał już dziś wystarczająco dużo razy.
 - Nigdzie z tobą nie jadę – wysyczała niemal przez zęby, po raz kolejny mocno naciskając na klamkę, choć pewnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to nic nie da. Hałas mógłby kogoś zaalarmować, ale w deszczu wszystkie dźwięki rozmywały się w niewyraźny szum... Ulica była zresztą pusta. Tak samo pusta, jak zwykle.
 - Więc zostajesz w samochodzie. 
 - Nie! – złapała jego ramię, kiedy tylko się ruszył. – Dobrze, niech ci będzie. Powiem to...
 - Tak szybko zmieniłaś zdanie? – zaśmiał się.
 - Przecież i tak nie mam wyjścia... 
 - Właśnie, nie masz. I jeśli coś kombinujesz, lepiej szybko o tym zapomnij – ostrzegł ją jeszcze, w końcu otwierając drzwi samochodu. – Jestem zawsze o krok przed tobą, nie zapominaj. 

* * *

         Z twarzy Sheryl niczego nie można było wyczytać, kiedy stojąc w drzwiach salonu jedynie przyglądała się, jak jej córka najpierw ze spuszczoną głową wędruje na górę, a później powoli znosi stamtąd dwie duże torby pełne jej ubrań, nie wyjaśniając właściwie niczego. Seth palił w tym czasie w salonie, zupełnie ignorując zakaz swojej rodzicielki, pozostawiając kobiety im samym, ale nie przestając nasłuchiwać, czy Hope przypadkiem nie stara się zmienić jego planów. Była grzeczna, nie powiedziała nic, co mogłoby mu się nie spodobać, ale ani razu nie odpowiedziała też na pytanie matki, czy naprawdę chce tam jechać. Za każdym razem odwracał się w jej stronę, patrząc, czy przypadkiem nie kręci głową, nie wykonuje jakichkolwiek gestów, ale nic takiego nie miało miejsca... Hope jedynie spuszczała wzrok i zbierała kolejne rzeczy z przedpokoju czy salonu.
 - To niedorzeczne! – krzyknęła w końcu Sheryl, wycofując się w jego kierunku. – Jak długo macie zamiar tam zostać, co?! I gdzie będziecie mieszkać?! 
 - Zaufaj mi, że o nią zadbam. Nie będzie spała na ulicy.
 - Nie, to niemożliwe... Hope, powiedz mi, że on ci kazał! Po prostu to powiedz, a nigdy nie pozwolę mu cię stąd wyprowadzić! – powiedziała w końcu, kiedy jej córka weszła do salonu i niemal w geście rozpaczy rzuciła się dziewczynie na szyję, mocno ją ściskając. Hope też nie potrafiła się opanować, wtuliła się w ciało matki i zaszlochała cicho, ale nic nie powiedziała. Była silna, ale łzy rodzicielki zmiękczały ją zupełnie. Jej drżące dłonie, to, jak się martwiła... Sheryl z pewnością wyczuwała, że coś jest nie tak, potrzebowała tylko potwierdzenia, choć zdaniem Setha nawet i bez niego pewnie puści za nimi pogoń tak szybko,  jak tylko oddalą się z podjazdu. Hope była zbyt mało przekonująca. To nie mogło się tak skończyć.
         Kiedy kobieta odsunęła się w końcu od swojej córki na długość ramion, by spojrzeć jej w oczy, powtórzyła jeszcze raz swoje pytanie. Nie spuszczała z niej wzroku, trzymała ją mocno i pewnie, jakby chcąc dodać siły, ale Hope wciąż milczała. Obserwowała Setha, który na moment zniknął z jej widoku, by chwilę później wrócić z kuchni z czymś błyszczącym w dłoni. Brunetka wstrzymała oddech, kiedy podszedł do nich bezgłośnie i wycelował nożem prosto w plecy matki. Sheryl musiała tego nie czuć, bo nawet się nie odwróciła, jedynie mocniej przytrzymała Hope, która na moment straciła równowagę... Seth uśmiechnął się do niej sugestywnie, zachęcając, by mówiła.
 - Chcę tam jechać, mamo – szepnęła, ale dla Setha było to prawdopodobnie za mało, bo ani nie drgnął, jedynie ponaglił ją wzrokiem. – Chcę wiedzieć, co stworzyło tego... potwora. Przepraszam, nie chcę cię zostawiać, jest mi tak strasznie głupio, że dowiadujesz się w ten sposób... Seth już dawno obiecał mi, że mnie zabierze, ale nie znałam dokładnego terminu...
 - Więc dlaczego jesteś taka smutna, Hope? Nie wyglądasz na osobę, która chce tam jechać... – kobieta nie przestawała drążyć, choć brunetka wpatrywała się w nią błagalnym wzrokiem, kątem oka widząc, jak Seth coraz bardziej traci cierpliwość. Modliła się w duchu, żeby matka odpuściła, ale ona zawsze była taka troskliwa, tak bardzo bała się o swoją małą córeczkę... 
 - Nie chcę cię zostawiać. – Hope przytuliła ją po raz drugi, przyciągając ciało matki do siebie, by odsunąć je od wycelowanego prosto w jej plecy noża. – Wrócę niedługo. Przepraszam – szepnęła jeszcze, po czym spojrzała na Setha, który odsunął się w końcu, zabierając jedną z toreb dziewczyny i niosąc ją do samochodu. Hope rozluźniła uścisk. – Pa, mamo... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy