Palce
mężczyzny zaciśnięte na koszulce Setha stały się całe czerwone, kiedy po pokoju
rozległ się huk uderzającego o ścianę ciała. Brunet skrzywił się tylko, z
pokorą przyjmując ból poobijanych żeber, po czym spojrzał na swojego gościa z
mordem w oczach. Miał ochotę złapać ręce, które go trzymały i rzucić
przeciwnikiem prosto na szklany, zapewne bardzo drogi stół swojej matki. Chciał
obserwować jak ten rozbija się na milion kawałeczków i jak wbijają się one w
skórę chłopaka, który ośmielił się wtargnąć do jego tymczasowego domu i w
dodatku od razu się na niego rzucił. Nie miał jednak nawet czasu zastanowić
się, czy warto, nim do jego uszu nie dotarł wściekły, ale zarazem jakby
zdesperowany krzyk przybysza.
- Co ty sobie wyobrażasz, kurwa?!
Uciekłeś z Basin City jak ostatni tchórz! – Ton jego głosu był pewny i mocny,
spojrzenie pełne nieskrywanego gniewu. Seth uśmiechnął się delikatnie, widząc w
nim cząstkę samego siebie... To jednak tylko rozzłościło blondyna, który
przyciągnął go do siebie jeszcze raz i ponownie uderzył w ścianę ciężkim ciałem
mężczyzny. Hope lamentowała gdzieś z boku. Seth odwrócił twarz, by zobaczyć,
jak bardzo jest zdenerwowana.
- Straszysz ją... – odezwał się w końcu,
ale Chris zupełnie nie zwracał na to uwagi, pogrążony we własnej złości.
- Żeby się, kurwa, nie zapłakała na
śmierć... – zironizował, na co Seth nie miał zamiaru dłużej mu pozwalać.
Zacisnął pięści na ubraniu chłopaka i bez większego wysiłku odwrócił się, by
rzucić nim na podłogę, z której blondyn wyjątkowo szybko się pozbierał. Po raz
drugi jednak nie odważył się go dotknąć...
- Jesteś w jej domu, więc okaż trochę
szacunku, gnoju! I uważaj na słowa. Nazywanie mnie tchórzem może się dla ciebie
źle skończyć. Siadaj.
- Nie przyjechałem tu...
- Stul pysk i siadaj! – krzyknął, na co
Chris jedynie przewrócił oczami, wykonując polecenie.
- Czy ktoś może mi wyjaśnić, o co
chodzi? – Hope wtrąciła się w końcu, podchodząc bliżej, ale na samo spojrzenie
Setha stanęła w miejscu. Spojrzała na niego wymownie, oczekując jakiejś
informacji. Kim jest ten człowiek? Czy ma się go bać, nie podchodzić? Seth
uśmiechnął się jednak, wyciągając do niej rękę, za którą złapała szybciej, niż
zdążyła w ogóle o tym pomyśleć. Po raz pierwszy pozwoliła mu przytulić się do
siebie w obecności kogokolwiek i czuła się dziwnie – zmieszana, ale na swój
sposób zadowolona.
- Laleczko, to mój przyjaciel, Chris. Na
co dzień nie jest taki nerwowy i na pewno jest mu bardzo przykro, że cię
przestraszył.
- Niezmiernie... - syknął przez zęby
blondyn, a kiedy chciał wstać, żeby podać dziewczynie rękę, Seth spiorunował go
wzrokiem, przyciągając swoją zabawkę bliżej własnego ciała.
- Nie rusz – warknął.
- Chciałem się tylko przywitać... Ale
zrobiłeś się drażliwy...
- Ja? A kto krzyczy na mnie od progu,
zamiast przywitać się jak człowiek? Mów lepiej, co tu robisz. Zakazałem ci
przyjeżdżać.
- Tak, dawno temu. A od tego czasu nie
odbierałeś ode mnie żadnych telefonów, nie reagowałeś na wiadomości... To był
jedyny sposób, żeby się z tobą skontaktować. – Wzruszył ramionami - I oto
jestem. Dostanę coś do picia?
- Eh... Jasne, pójdę do kuchni i coś
ci...
- Nie, lalko – przerwał jej momentalnie
Seth, nie mając zamiaru tracić ani chwili dłużej. – Ty teraz wyjdziesz z domu,
a Chris powie mi, jak strasznie ważne jest to, z czym tutaj przyjechał.
- Ale...
- Właściwie, najpierw poprosiłbym o
kawę. – Tym razem to Chris nie pozwolił dziewczynie dokończyć. – Napiję się w
czasie, kiedy ty będziesz się pakował.
- Tak? Nigdzie się nie wybieram.
- Nie wkurwiaj mnie, Seth. Żarty się
skończyły. Wpakowałeś nas wszystkich w kłopoty i teraz nas z nich, kurwa,
wyciągniesz! – Blondyn zerwał się z kanapy, znów zrównując się z nim wzrokiem,
a Seth jedynie posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, sekundę później przenosząc
swój wzrok na Hope. Czekał, aż ona wyjdzie, ale brunetka twardo stała przy jego
boku, jedynie mu się przyglądając. Nie miał czasu ani ochoty na kłótnie z nią,
tym bardziej przy lamentującym tuż obok Chrisie, ale to stawało się nieuniknione.
Westchnął ciężko. Do tej pory popołudnie zapowiadało się takie spokojne...
- Hope, idź na spacer – zwrócił się do
niej poważnie, nie bez powodu po raz pierwszy od dawna używając jej imienia,
ale dziewczyna nawet nie zwróciła na to uwagi.
- Nie. Ja też nigdzie się nie wybieram.
- Mam cię wyrzucić z własnego domu?
- Masz pozwolić mi zostać – warknęła. –
Przecież wiesz, że wszystko, co tu usłyszę, zachowam tylko dla siebie...
- Im mniej wiesz, tym lepiej. Wynocha.
- Niech zostanie. Najwyżej dowie się,
jak wielkim sukinsynem jesteś, w razie gdyby jeszcze się o tym nie
przekonała... To twoja siostra? – wtrącił się Chris, jak zwykle nie w porę i
jak zwykle zbyt ciekawskim tonem.
- Lalka – odburknął, na co blondyn
jedynie pokiwał głową, jak gdyby wszystko już rozumiał, a Hope tylko się
skrzywiła.
- Po posłusznej Ann zachciało ci się
kogoś z charakterkiem?
- Jest tylko uparta i złośliwa, oprócz
tego niewiele się od siebie różnią. Lalko, proszę cię po raz ostatni...
- Nie, ty nie prosisz, tylko mi
rozkazujesz. Mam tego dosyć – odparła pewnie, jakby doskonale wyczuwając
moment, kiedy może sobie na to pozwolić. Na swój sposób Seth był naprawdę pod
wrażeniem jej wyczucia chwili... Miał teraz na głowie Chrisa, problem o wiele
bardziej wymagający jego uwagi niż małe, niczego niewarte zachcianki
dziewczyny, a ona musiała zdawać sobie sprawę, że otoczony z dwóch stron przez
oczekujące czegoś od niego osoby, w końcu albo wybuchnie, albo odpuści jednej z
nich... Istotnie. Po krótkiej chwili miał już dosyć świdrujących całą jego
postać, błękitnych tęczówek i zaciśniętych warg na twarzy niewiniątka i zamiast
nadal się z nią kłócić, postanowił ją zignorować. Przeszedł obok dziewczyny i
usiadł naprzeciwko kumpla, mając nadzieję, że nie pójdzie za nim. Poszła.
- Lalko... – mruknął już tylko,
znudzony.
- Mam stać? A może zwinąć się na
podłodze i merdać ogonkiem jak posłuszny piesek?
- Zniknij chociaż z tego pokoju. Idź do
kuchni, zajmij się tą kawą, podsłuchuj sobie do woli, ale zniknij mi, kurwa, z
oczu, bo mam ochotę rozwalić ci łeb! – Tym razem Seth nie potrafił zachować już
spokoju, ostatnie słowa wypowiadając z całą nagromadzoną w sobie wcześniej
złością. Musiało to jednak przynieść efekt, bo Hope odwróciła się i bez słowa
skierowała się do kuchni, a już po chwili do pokoju doszły odgłosy wyciąganych
z szafek naczyń i odgłos lejącej się wody. Brunet wypuścił z płuc długo
wstrzymywane powietrze, w końcu mogąc skupić się na Chrisie, który rozglądał
się teraz po pokoju z lekko wybałuszonymi z podziwu oczami.
- Niezła chata – pochwalił.
- Powiększona wersja domku dla lalek.
- Nie pierdol, chętnie bym tu
zamieszkał...
- Chris, do kurwy nędzy, przejdź do
sedna... Nie masz pojęcia, jak bardzo muszę się starać, żeby nie wybuchnąć. Nie
utrudniaj. – W odpowiedzi na te słowa blondyn uśmiechnął się trochę krzywo, ale
zaraz nachylił się w jego stronę i spoważniał z powrotem, by przedstawić sprawę
najzwięźlej jak potrafi.
- Posłuchaj. Wisisz coś komuś, prawda?
Nie wnikam co. Nie wnikam komu i dlaczego, twoja sprawa. Ale, kurwa mać, musisz
wrócić do Basin City prędzej, niż on cię tu znajdzie i już na pewno prędzej,
niż komuś z nas stanie się krzywda! Próbowali wyciągnąć od Lacey, gdzie
jesteś... Przetrzymywali ją w tej dziurze, gdzie kiedyś często siedzieliśmy.
Gdybym jej nie znalazł, mogliby ją zajebać!
- Więc lepiej niech uważa, gdzie chodzi.
Zwłaszcza sama. Was wszystkich to zresztą dotyczy.
- Słucham?!
- Chris, czy ty umiesz liczyć?! Ilu was
jest?! Policz, spokojnie, dam ci chwilkę... A ja jestem jeden. I co, mam za
wami do końca życia łazić, żeby nie stała wam się żadna krzywda?! Kiedy wy
wpakujecie się w kłopoty, kto was z nich ciągle wyciąga?! Czy któreś z was
poradziło sobie kiedyś bez mojej pomocy?!
- Ale teraz to przez ciebie mamy
kłopoty!
- I nie możecie uważać na własne tyłki
tylko jak zwykle, jak panienki, skomlecie o pomoc!
- Nie o pomoc, raczej o to, co nam się
należy! Gdyby nie ty, połowy tych problemów w ogóle byśmy nie mieli! –
krzyknął, a nim zdążył się obejrzeć, Seth pociągnął go w swoją stronę i
trzymając jego twarz zaledwie kilka centymetrów od swojej własnej, spojrzał mu
w oczy, jak gdyby chciał zabić go samym tym spojrzeniem.
- Więc się ze mną nie trzymajcie! –
warknął, znów go od siebie odrzucając. – A teraz stąd wypieprzaj. Mam własne problemy.
- Seth, ta rozmowa nie wygląda tak, jak
powinna... Nie przyjechałem cię straszyć, tylko ostrzec. Znalezienie cię tutaj
to żadna wielka filozofia, po mieście chodzą głosy, że wyjechałeś do matki. Jak
myślisz, ile Sheryl Barlett mieszka gdzieś tu w pobliżu?
- Gdyby to było takie proste, już dawno
by mnie wykończyli.
- Ciebie, twoją matkę, siostrę... Tę tam
małą, która kręci się teraz po kuchni...
- No i co z tego? Mam jechać i sam
ładować się pod nóż, żeby je oszczędzić? Ty chyba kpisz – zaśmiał się. – Nie
przyjechałem tu po to, żeby godzić się z ukochaną mamą, tylko po to, żeby dać
jej nauczkę. To byłaby dla niej niezła lekcja...
- A twoja lalka? – Chris zniżył głos,
prawdopodobnie po to, by nie było go słychać w sąsiednim pokoju, ale przez brak
drzwi i tak nie było na to większych nadziei. – Nie lubisz, kiedy ktoś bawi się
twoimi zabawkami...
- Jeśli zdechnę, będzie mi wszystko
jedno.
- O ile zdechniesz pierwszy... –
insynuował, a Seth tylko przewrócił oczami.
- Chris, co ty wyprawiasz? Starasz się
dotrzeć do moich uczuć, jakoś je pobudzić? Myślisz, że zlituję się nad lalką,
nad Lacey, może nad tobą? Zapominasz, z kim rozmawiasz.
- Pamiętam – odparł ze zbyt wielką
pewnością siebie, sugestywnie na niego spoglądając, co Seth przyjął z niemałym
zdziwieniem, tylko przez chwilę zastanawiając się, jak ma odczytać ten gest. –
Znam cię lepiej, niż ktokolwiek inny. I radzę ci się jeszcze zastanowić...
- Gówno o mnie wiesz.
- Tak, bo całe twoje życie to gówno. Nie
spieprz go teraz jeszcze bardziej. Dlaczego nie chcesz wrócić?
- To nie jest odpowiedni moment. Prawie
zabiłem człowieka, chuj wie, co powie, jak się wybudzi... Jeśli podejrzenia
padną na mnie, wyjazd z miasta będzie jak mój podpis pod wyrokiem sądowym –
odparł w końcu, przyciśnięty do ściany dociekliwością kumpla. – Przede
wszystkim muszę dbać o własny tyłek, dopiero potem o wasze. Jakoś mi się nie
widzi spędzenie najbliższych kilku lat w pierdlu...
- Proszę cię tylko o kilka dni. Wrócisz
szybciej niż ktokolwiek zorientuje się, że cię nie ma. Lacey doprowadza mnie do
szału swoim lamentem, reszta też zaczyna wariować... Nie jestem w stanie
poskładać ich do kupy! Raz w życiu zachowaj się tak, jak każdy odpowiedzialny
facet powinien i weź na siebie to, za co jesteś odpowiedzialny!
- On ma rację. Powinieneś jechać.
Oboje
odwrócili się, odrobinę zdziwieni, słysząc delikatny, kobiecy głos dochodzący
ze strony kuchni, po czym przez moment zapanowało milczenie. Hope stała oparta
o futrynę od dawna usuniętych stąd drzwi, na wszelki wypadek wciąż nie
przekraczając umownej granicy salonu. Zupełnie ignorując Chrisa, wpatrywała się
w brata tym swoim nieobecnym, smutnym spojrzeniem. Wyglądała poważnie. O wiele
poważniej niż zazwyczaj, kiedy uciekała od niego, krzyczała, czy nawet starała
się wnikać w jego umysł. Dla Setha, wyglądała jakby właśnie umarł jej ktoś
najbliższy i za wszelką cenę starała się ukryć swój ból. Nie rozumiał jej, ale
nie był w stanie ponownie jej wygonić, albo nawet zignorować. I choć
niezmiernie denerwowało go, że się wtrąca, jej cichy głosik na swój sposób dał
mu do myślenia o wiele bardziej niż argumenty i prośby przyjaciela.
- Co ty możesz o tym wiedzieć, lalko?
Nie masz zielonego pojęcia, co to za ludzie, nie wiesz nawet o co chodzi. I
wcale nie wyglądasz na osobę, która chce się mnie za wszelką cenę pozbyć
więc...
- Pozwoliłeś mi podsłuchiwać, twój błąd.
Usłyszałam wystarczająco dużo. Chcę ci tylko powiedzieć, że pomimo wszystko,
sądziłam, że jesteś honorowy... Gnębienie ludzi to dla ciebie zabawa. Nie
rozumiem tego, ale zdążyłam się przyzwyczaić. Ale do cholery, oni na ciebie
liczą. Zjebałeś, to teraz to napraw.
- Nie przeklinaj.
- A skoro jesteś w stanie wypomnieć mi
tylko przekleństwa, sam doskonale wiesz, że to prawda. Policja nie będzie cię
szukać, to jasne. Gdyby było jakiekolwiek ryzyko, nic byś mi nie powiedział. I
nie, nie próbuję się ciebie pozbyć. Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że wrócisz
jak najszybciej... – mruknęła, szybko jednak żałując ostatnich słów. – Po
prostu jedź.
- I tak musisz to zrobić – wtrącił się
Chris, od niechcenia bawiąc się teraz jedną z poduszek, których pełno
poukładanych było na białej kanapie. – Albo ty się do nich zgłosisz, albo oni
zgłoszą się po ciebie. Wyobrażasz sobie tą małą w ich łapach?
- Wciąż uważam, że to żaden argument,
Chris – zwrócił mu uwagę, ale blondyn jedynie się uśmiechnął, milknąc. – Tyle
lat, a ty wciąż widzisz we mnie człowieka...
- Nie wyjeżdżaj bez pożegnania, dobrze?
– Hope szepnęła jeszcze tylko, powoli kierując się w stronę korytarza.
- Gdzie idziesz?
- Będę u Beau, jeśli cię to interesuje.
I... Seth... – zawahała się jeszcze, a on na powrót odwrócił twarz w jej
stronę, wyglądając na wyraźnie zdziwionego całą jej postawą. - Mama myśli o tym
mieszkaniu dla ciebie naprawdę poważnie. Bukowała dziś bilet na za dwa tygodnie,
do jakiegoś miasta w Kalifornii... Uznałam, że powinieneś wiedzieć, że masz
wybór. – Wzruszyła ramionami, spuszczając wzrok, by nie patrzeć dłużej w jego
ciemne oczy, po czym nie czekając już na odpowiedź, wyszła z domu. Przystanęła
jednak gdy tylko przekroczyła jego próg. Oparła się o drzwi i długo płakała,
patrząc w niebo, swoimi drobnymi palcami starając się objąć własne ciało.
Cokolwiek miało się stać, dla niej oznaczało porażkę. Wiedziała, że w końcu
zdarzy się coś podobnego... Nie przypuszczała jednak, że będzie to tak szybko.
I bała się, cholernie się bała, ale wcale nie tego, jaką decyzję podejmie Seth.
Nie przerażał jej jakiś człowiek, który mógłby zrobić jej krzywdę, nie
przerażała jej nawet samotność, z którą
będzie musiała się zmierzyć – nieważne, czy jej brat i prześladowca zarazem
wyjedzie, czy zostanie. Jego groźby, choć każdą traktowała równie poważnie, też
przestały już spędzać jej sen z powiek. To nie jego się bała. Bała się siebie,
bała się tego, co może zrobić, żeby go nie stracić...
* * *
Seth
po raz ostatni rozejrzał się po pokoju, ogarniając wzrokiem wszystkie meble,
które nawet nie należały do niego i do których nie przywiązał się ani trochę
podczas swojego długiego pobytu w tym miejscu. Zabrał za to wszystko to, co było
jego. Nie było tego dużo, jedynie rzeczy zapakowane kiedyś do jego auta przez
mężczyznę, który śmiał nazywać się jego ojcem. Większość gratów wciąż
znajdowała się pewnie w jego starym pokoju, albo raczej została sprzedana przez
staruszka za marne grosze.
Otworzył jeszcze
kilka szafek, lustrując ich zawartość i sprawdzając po raz kolejny, czy nie
warto byłoby ich opróżnić, ale w końcu zrezygnował. Wszystko to, co należało do
jego lalki, zostawił rozwalone na swoim łóżku i podłodze. Przez kilka miesięcy
pobytu nazbierało się tego całkiem sporo. Głównie jej książki, które podbierał
jej i czytał dla zabicia czasu, ale wśród nich leżało też kilka ubrań
zostawionych w jego pokoju i jakieś drobnostki, które ciągle gdzieś gubiła.
Znalazło się tam jednak i trochę kosztowności. Mały portfel, w którym oprócz
pieniędzy przechowywała papierosy, dlatego często nosiła go ze sobą nawet po
domu i rzucona obok para wyglądających na drogie kolczyków kusiły go przez
chwilę, nie pozwalając pozbyć się uciążliwej myśli, by je ze sobą zabrać. Znał
nawet kod pin do jej karty kredytowej, niejednokrotnie widział, jak go
wpisywała...
- Co ze mną, kurwa?! – mruknął w końcu,
odwracając się gwałtownie, by nie oglądać dłużej tych rzeczy i przeklinając w
myślach sam pomysł, by okraść swoją lalkę. Ruszył do drzwi, ale nim zniósł
swoją torbę na dół, postanowił jeszcze zajrzeć do pokoju Hope. Na jej dużym,
wygodnym, jak nie raz zdołał się przekonać, łóżku leżała jego bluza,
pozostawiona w wyjątkowym nieładzie w porównaniu do całej reszty uporządkowanego
pokoju. Podniósł ją i spoglądał na nią przez chwilę, ale nie potrafił
przypomnieć sobie, kiedy miał ją na sobie ostatni raz... To musiało być dawno,
ale pomimo wszystko ubranie było wygniecione, co przez moment przyprawiło go o
śmiech. Wyobraził sobie swoją laleczkę wtuloną w nocy w jego bluzę i musiał
przyznać, że był to wyjątkowo uroczy widok. Nie chciał jednak, by dziewczyna
pamiętała o nim zbyt długo, zabrał więc także i ją, po czym postanowił zajrzeć
do szafy swojej lalki. Niejednokrotnie sypiała w jego koszulkach, albo ubrana
jedynie w nie przemykała nad ranem do swojej sypialni, domyślał się więc, że
znajdzie tam ich pokaźną kolekcję i wcale się nie rozczarował. Zabrał
wszystkie, pozostawiając jedynie puste miejsce i po raz ostatni usiadł na
miękkim łóżku Hope, by jeszcze raz przemyśleć, czy opróżnił już cały dom ze
swojej obecności.
Nie mógł jednak się
skupić, widząc poduszkę, po której zwykle rozrzucone były czarne włosy
dziewczyny, kołdrę, która tak często lądowała na podłodze, czy szafkę nocną, o
którą nieraz udało mu się przywalić ręką... Nie był sentymentalny, ale nagle
przypomniały mu się wszystkie noce, które spędził z nią w tym łóżku, jej krzyki
i jęki, to, jak błagała o jeszcze, jak z wypiekami wstydu na twarzy pozwalała
mu robić wszystko to, na co miał ochotę. Ciągle chciała więcej, chciała
mocniej... Gdy Sheryl była w domu, lalka wgryzała się w pościel, by uciszyć
własne postękiwania - na białej poszewce wciąż widać było maleńkie dziurki,
kiedy patrzyło się na nią z bliska... Hope była jak dobrze wyszkolona dziwka,
wyglądająca niewinnie, ale pewna tego, czego oczekuje i co chce dostać i tak
samo pewna, że tylko on jest w stanie jej to dać.
Teraz będzie musiała poradzić
sobie sama...
- Gotowy? – zapytał Chris, gdy Seth w końcu pojawił
się na dole.
- Ta...
- To nie jest ekwipunek na parę dni, co?
– Blondyn uśmiechnął się tylko, widząc jak kumpel pakuje do bagażnika swojego
samochodu wypchaną po brzegi torbę. Seth zatrzasnął klapę o wiele mocniej, niż
było trzeba, po czym obszedł samochód by stanąć przy drzwiach kierowcy.
- Chciałeś, żebym spłacił im jebany
dług, żebyście mieli spokój, tak? I naprawdę sądziłeś, że chodzi o pieniądze?
- Pożegnasz się z nią chociaż, jak prosiła?
- Ta, jedź przodem. Dotrę na miejsce
trochę później, pojadę jej powiedzieć. Nie odmówię sobie tego widoku.
- Sama tego chciała. – Chris wzruszył
tylko ramionami, uśmiechając się. – Widzimy się w domu, Seth.
- W domu... Co za gówniane określenie.
* * *
Kiedy
Hope dotarła pod dom Beau, było jeszcze jasno, ale chmury już zaczęły się
zbierać i w każdym momencie mógł zacząć padać deszcz. Dziewczyna popchnęła od
dawna zepsutą bramkę, która zaskrzypiała złowrogo i ruszyła w stronę drzwi, by
kilka chwil później zacząć się do nich dobijać, ale nie uzyskała odpowiedzi.
Złapała nawet za klamkę, licząc na to, że jej przyjaciel po raz kolejny
zapomniał ich zamknąć i poszedł spać, ale tym razem drzwi ani drgnęły. Po kilku
minutach postanowiła jeszcze ruszyć na tyły, by sprawdzić kuchenne drzwi, a
kiedy tam dotarła, stanęła jak wryta. Na schodkach prowadzących na werandę ktoś
siedział. Mężczyzna ukrywał twarz w dłoniach i wyglądał, jak gdyby spał, a jego
głośny oddech było wyraźnie słychać pomimo szalejącego już teraz wiatru. W
pierwszym odruchu, widząc, że to z pewnością nie Beau, chciała się wycofać i
czym prędzej stąd uciec, ale opanowała się szybko, nie pozwalając rządzić sobą
irracjonalnemu poczuciu strachu. Podeszła jeszcze kilka kroków, a mężczyzna, prawdopodobnie
słysząc chrzęst starych, suchych gałązek pod jej stopami, podniósł głowę. Na
jej widok uśmiechnął się z niedowierzaniem, od razu wstając z zajmowanego
wcześniej miejsca. Był zaskoczony, ale najwyraźniej bardzo zadowolony, że ją tu
widzi.
- Nie sądziłem, że jeszcze cię spotkam,
Hope. Nie wpadamy na siebie zbyt często, co? – zaśmiał się, ruszając w jej
stronę.
- Nick, przestraszyłeś mnie... Co tu
robisz?
- Zapewne to samo, co ty. Staram się
przemówić naszemu Beau do rozsądku, bez efektów zresztą. Martwię się o niego,
dziwnie się ostatnio zachowuje... – wyjaśnił, spoglądając w zasłonięte okna
sypialni przyjaciela. – Tak czy owak, chyba przyszedłem nadaremno...
- A może po prostu śpi? Miał wczoraj...
ciężką noc – zawahała się przez moment, starając się ująć to jak najłagodniej,
ale Nick jedynie zaśmiał się, a po jego minie brunetka od razu zrozumiała, że
doskonale wie, co ma na myśli.
- Hope, Beau ma „ciężkie noce” przez
cały czas, a teraz pewnie poszedł zaliczyć kolejną. Jutro postaram się złapać
go rano, zanim wymknie się do jednej z knajp, których nawet nie znam, ale
dzisiaj... chyba przegraliśmy. – Hope uśmiechnęła się tylko, bezradnie
wzruszając ramionami.
- To nie jest mój dzień...
- Też tak sądziłem. Ale spójrz na to z
drugiej strony, udało nam się spotkać. – Jego uśmiech był olśniewający, a
umięśnione ciało nawet ukryte pod kurtką nieustannie zwracało na siebie uwagę
Hope, ilekroć się nie poruszył. Brunetka złapała się na tym, że przygląda mu
się zdecydowanie zbyt uważnie, ale chwilę później przypomniała sobie, że
jeszcze przed chwilą płakała i momentalnie spuściła wzrok.
- Cieszę się, że poprawiłam ci humor –
uśmiechnęła się nieśmiało.
- Głupio się przyznać, ale myślałem o
tobie kilka razy od tamtego czasu, wiesz? Niewiele jest dziewczyn, które z
takim wdziękiem piją wódkę prosto z butelki – dodał, na co Hope jedynie uroczo
się zaśmiała, nie będąc w stanie tego skomentować. W tym samym momencie
zagrzmiało gdzieś w oddali, a z ciemnych chmur, które niezauważalnie zebrały
się nad ich głowami, zaczęły spadać pierwsze krople zimnego deszczu. Brunetka
aż się wzdrygnęła, kiedy jedna z nich spadła prosto na jej niewielki nosek,
robiąc przy tym minę, która najwyraźniej rozczuliła chłopaka. Nick momentalnie
objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie, by bez skrępowania, tuż przy swoim
ciele, zaprowadzić ją na przód domu.
- Tu przynajmniej jest zadaszenie –
wyjaśnił, kiedy oboje skryli się na przedniej werandzie, a Hope pokiwała głową.
- Beau słono mi za to zapłaci – mruknęła
zmarznięta, pomimo wszystko nie mogąc jednak przestać się uśmiechać, choć jej
zęby zaczynały już powoli uderzać o siebie w geście przemarznięcia.
- Ani mi nie mów, niech tylko go
dorwę... Ale zapomnijmy o nim na moment. Co u ciebie?
- Jak mówiłam, to nie mój dzień, więc
pewnie chętnie bym ponarzekała, ale nie jestem tak okrutna, żeby kazać ci tego
wysłuchiwać – uśmiechnęła się.
- Cokolwiek się stało, daj mi godzinkę.
Obiecuję, że poprawię ci humor.
- Już poprawiłeś. Masz w sobie coś
pozytywnego.
- To się nazywa czar – zaśmiał się, na
co tylko mu zawtórowała. – Jeśli poproszę cię, żebyś poszła gdzieś ze mną, gdy
tylko ta ulewa się skończy, wyśmiejesz mnie, czy raczej grzecznie odmówisz?
- Skąd pomysł, że miałabym odmówić?
- Właściwie znikąd, ale kiedy pytasz w
ten sposób, od razu wiadomo, jaka będzie odpowiedź. A jeśli nie, to się nie
zawiedziesz.
- Sprytnie.
- Więc jak? Pokażę ci miejsce, w którym
ja spędzam złe dni. Może ci się spodoba. – W jego zielonych oczach było coś tak
szczerego, tak czystego, że ani przez moment nie musiała się zastanawiać nad
odpowiedzią. Nie pomyślała też o tym, że powiedziała Sethowi, że będzie u Beau
i prawdopodobnie powinna zawiadomić go o zmianie planów... Przy tej ulewie,
przy wszechobecnym szumie wiatru i lejącego się z góry deszczu, przy ciepłym
ciele mężczyzny, który nie odsuwał się od niej nawet o centymetr, jakby
rzeczywiście starał się ją ogrzać, nie naruszając przy tym granicy jej
intymności, wszystko na moment traciło znaczenie. I choć czuła się winna, że
prawdopodobnie podrywa właśnie w całkiem niewinny sposób chłopaka Beau, starała
się o tym zapomnieć. Pomimo wszystko, widziała wczoraj, jak czarnowłosy patrzył
na Setha i znała ten wzrok. Można powiedzieć, że byli teraz kwita. W obydwu
przypadkach nie miało prawa do niczego dojść, wszystko było więc jedynie
zabawą. Beau by to zrozumiał. Prawdopodobnie uznałby to nawet za bardzo
zabawne...
- Spacer dobrze mi zrobi. Oczywiście pod
warunkiem, że Beau wcześniej nie zaszczyci nas jednak swoją obecnością...
- Teraz, to niech wypierdala – odparł,
rozczulając Hope swoją bezpośredniością. – Miał swoją szansę.
- Więc co, uciekniemy?
- Dlaczego nie? On ciągle nam to robi.
- Buntowniczo mnie nastawiasz.
- Kocham go, ale są rzeczy ważne i
ważniejsze. I nie oleję ślicznej brunetki, która na dodatek jest w stanie
zataczać się ze mną w równym rytmie dla tego farbowanego kretyna.
- Hmm... to było miłe.
- Naprawdę?
- Na swój sposób.
Hope
uśmiechnęła się po raz kolejny, ale nagle zesztywniała, instynktownie mając
ochotę rzucić się w tył, odsunąć jak najbardziej się dało od tego mężczyzny,
ale nie będąc w stanie zrobić nic, dosłownie nic. Nick patrzył na nią z wyrazem
niezrozumienia na twarzy, ale nawet nie potrafiła wyjaśnić mu, o co chodzi,
słysząc ten charakterystyczny dla niej warkot silnika, pisk opon, a chwilę
później - zdecydowanie zbyt niewielką chwilę - trzask drzwi. Żyjąc z Sethem
tyle czasu, nauczyła się rozpoznawać ten jeden samochód spośród wszystkich
innych i gdyby nie pochłonęła jej rozmowa, pewnie usłyszałaby go o wiele wcześniej,
może nawet zdążyłaby opanować się na tyle, by nie siedzieć z Nickiem ramię w
ramię, niemal przyciskając swoją nogę do niego, skulona i bezbronna wobec
uderzającego w nich zimna. Nim jednak chociaż o tym pomyślała, stara bramka
zaskrzypiała tym razem o wiele głośniej niż kiedy ona ją popychała, a w sekundę
później tuż przed nimi pojawił się Seth, tylko na pozór spokojny, z dłońmi
ukrytymi w kieszeniach i wodą lejącą się po pełnej nienawiści twarzy. Hope
wstała od razu, zrównując się z nim wzrostem jako, że stała kilka stopni wyżej.
Jego oczy płonęły. Chciała krzyknąć do Nicka, by uciekał, ale nawet na to było
już pewnie za późno...
- Seth...
- Lalko, nie przedstawisz mi swojego
znajomego? – syknął, spoglądając na Nicka tak, jak gdyby zaraz miał się na
niego rzucić, co szatyn całą siłą woli starał się ignorować, by nie robić
zamętu przy dziewczynie. Niemal od pierwszej chwili domyślał się, kim jest ten
facet, bo choć nie wiedział wiele o bracie Hope, ostrzegano go, że zachowuje
się jak wariat, ale w tym momencie czuł się odrobinę skołowany... Dlaczego
nazywał swoją siostrę w ten sposób? I dlaczego był na niego tak wściekły? Przez
moment zaczął zastanawiać się nawet, czy brunetka po prostu nie ma pecha do
facetów i nie przyciągnęła do siebie kolejnego psychopaty, ale ona sama prędko
rozwiała jego wątpliwości. Jej policzki były żywo czerwone, nie wiedział, czy
ze wstydu, czy raczej złości, ale miał ogromną ochotę ją pocieszyć. I gdyby nie
to, że prawdopodobnie dostałby w twarz tak szybko, jak tylko zbliżyłby się
chociaż o krok do brunetki, już dawno trzymałby ją w ramionach...
- To Nick, przyjaciel Beau. Nick, to
jest mój brat...
- Formułkę „bardzo mi miło” sobie
darujemy, co? – Nick warknął w stronę Setha, nie spuszczając go z oczu tak
samo, jak robił to brunet.
- Dlaczego? Mi akurat jest miło.
Rozprostuję trochę kości przed podróżą...
- Seth, nie wygłupiaj się... – Hope
momentalnie stanęła tuż przed nim, choć na moment starając się zakryć sobą
Nicka, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że pewnie i tak za chwilę
Seth odsunie ją sobie z drogi. – Odwieziesz mnie do domu? Pogadamy w
samochodzie.
- Tak. Możesz tam na mnie poczekać –
odparł, nawet nie zwracając na nią większej uwagi.
- Sama nigdzie nie pójdę!
- Muszę zamienić słówko z twoim znajomym,
bądź tak miła i zniknij. Z tobą zresztą też mam do pogadania.
- Koleś, wyluzuj. O co ci chodzi? – Nick
wtrącił się w końcu, zupełnie nie rozumiejąc sytuacji, w której się znalazł. –
Jaki masz problem z tym, że twoja siostra normalnie sobie z kimś gada?!
- Lubię szukać problemów tam, gdzie ich
nie ma. Ty, na przykład, jesteś całkiem niewinny. A ja mam ochotę słuchać, jak
dławisz się własną krwią. Możesz to zwalić na mój zły humor.
- Twój humor zupełnie mnie nie obchodzi.
Po prostu zniknij stąd tak szybko jak się pojawiłeś.
- Ach tak, już mnie wyganiasz? Myślałem,
że lepiej się poznamy...
- Seth... – Hope starała mu się przerwać
po raz kolejny, ale nim zdążyła się odezwać, mężczyzna złapał ją za ramiona, po
czym popchnął na ścianę budynku, całym sobą zagradzając jej zarówno drogę, jak
i widok na wszystko, co znajdowało się za jego plecami, włącznie z Nickiem. Nim
szatyn zdążył się chociaż odezwać, Seth zdecydowanie i mocno wpił się w jej
wargi, łącząc je ze swoimi w namiętnym, choć wymuszonym pocałunku. Słyszał, jak
Hope jęczy i się wyrywa. Dziewczyna kręciła głową na wszystkie strony, starając
się wyrwać, ale była bez szans, uwięziona w jego uścisku. A kiedy oderwał się w
końcu od jej ust, pogłaskał mokre włosy, odgarniając je do tyłu i pocałował ją
w czoło, nim na powrót odwrócił się do Nicka, który nawet się nie poruszył,
wryty w ziemię tym widokiem, z wytrzeszczonymi lekko oczami i uchylonymi
ustami. Seth uśmiechnął się tylko, przyciągając do siebie Hope w silnym
uścisku, by nie była w stanie mu się wyrwać. Jej przekleństwa nie robiły na nim
wrażenia. Za to ta złość, furia w oczach Nicka... To było coś.
- Czyżbyś nie miał już teraz nic do
powiedzenia? – zaśmiał się, kiedy Hope w końcu ukryła twarz w jego ramieniu,
nie mogąc nawet patrzeć na Nicka przez przepełniające ją zażenowanie.
- Ty... Ty skurwielu...
- Tak sądziłem. Hope może ci nie mówiła,
ale przez jakiś czas nie będzie jej w mieście. Ale kiedy wrócimy, musimy znowu
spotkać się we trójkę... Tym razem może raczycie mnie zaprosić.
- Seth, o czym ty... – odezwała się
pomimo płynących z jej oczu łez, ale brunet nie odpowiedział jej, jedynie
pociągnął w stronę samochodu, nie dając ani jej, ani Nickowi nawet szansy, by
się pożegnać, z której to zresztą prawdopodobnie żadne z nich nie odważyłoby
się nawet skorzystać, nie mogąc spojrzeć drugiemu w oczy. Dopiero kiedy drzwi
zatrzasnęły się za nią, a silnik został na powrót zapalony, Seth odwrócił się
do dziewczyny i przyglądnął jej zapłakanej buźce, z której zniknęły teraz nawet
resztki makijażu.
- To było bardzo nierozsądne z twojej
strony.
- Nienawidzę cię, Seth! Możesz nie
wracać z tego pieprzonego Basin City, przysięgam, że nawet przez moment o tobie
nie pomyślę! Jak mogłeś to zrobić?! Obiecałeś!
- Nad powrotem z Basin City jeszcze się
zastanowimy.
- My?!
- Nie słyszałaś? Zabieram cię ze sobą,
laleczko. Sądziłem, że mogę spuścić cię z oka na tę chwilę, ale właśnie
udowodniłaś mi, że nie. Masz pół godziny na zebranie swoich rzeczy. I nie waż
się sprzeciwiać, albo prosić kogoś o pomoc. Skręcenie teraz czyjegoś karku
byłoby dla mnie relaksujące jak pieprzony masaż, więc nie kuś losu...
- Nie zrobisz mi tego!
- Tu i tak jesteś już skończona –
zaśmiał się, starając się ignorować wściekły wyraz zapłakanej twarzy tuż obok.
– Właściwie, to dla ciebie najlepsze wyjście
- Ty chyba żartujesz?! Zatrzymaj się,
spierdalam stąd! To już dawno przestało być zabawne, Seth! Złamałeś umowę, nic
mnie już przy tobie nie trzyma...
- Gówno prawda, laleczko, wcale nie
byłaś dla mnie miła ze względu na umowę – zakpił, na moment odrywając wzrok od
drogi by zobaczyć jej wyraz twarzy, ale Hope jedynie zacisnęła mocno wargi,
nieprzyjemnie mrużąc mokre od łez oczy.
Zaparkował
po raz ostatni na podjeździe swojej matki, tuż za jej samochodem i wpatrywał
się w niego przez chwilę, czekając, aż jego lalka się uspokoi. Nie przewidywał,
że rodzicielka będzie już w domu, ale nie spodziewał się z tego powodu
większych problemów. Chciał tylko, żeby lalka po raz kolejny zachowywała się
tak, jak by tego po niej oczekiwał, bo pościg policji i poszukiwania „biednej,
porwanej” Hope absolutnie były mu teraz nie na rękę.
- Laleczko, powiesz mamie, że chcesz ze
mną jechać, czy mam cię zostawić w samochodzie i sam zabrać twoje rzeczy? –
spytał spokojnie, ale dziewczyna, uspokajając szloch, po raz kolejny powtórzyła
tylko słowa, które słyszał już dziś wystarczająco dużo razy.
- Nigdzie z tobą nie jadę – wysyczała
niemal przez zęby, po raz kolejny mocno naciskając na klamkę, choć pewnie
doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to nic nie da. Hałas mógłby kogoś
zaalarmować, ale w deszczu wszystkie dźwięki rozmywały się w niewyraźny szum...
Ulica była zresztą pusta. Tak samo pusta, jak zwykle.
- Więc zostajesz w samochodzie.
- Nie! – złapała jego ramię, kiedy tylko
się ruszył. – Dobrze, niech ci będzie. Powiem to...
- Tak szybko zmieniłaś zdanie? – zaśmiał
się.
- Przecież i tak nie mam wyjścia...
- Właśnie, nie masz. I jeśli coś
kombinujesz, lepiej szybko o tym zapomnij – ostrzegł ją jeszcze, w końcu
otwierając drzwi samochodu. – Jestem zawsze o krok przed tobą, nie zapominaj.
* * *
Z
twarzy Sheryl niczego nie można było wyczytać, kiedy stojąc w drzwiach salonu
jedynie przyglądała się, jak jej córka najpierw ze spuszczoną głową wędruje na
górę, a później powoli znosi stamtąd dwie duże torby pełne jej ubrań, nie
wyjaśniając właściwie niczego. Seth palił w tym czasie w salonie, zupełnie
ignorując zakaz swojej rodzicielki, pozostawiając kobiety im samym, ale nie
przestając nasłuchiwać, czy Hope przypadkiem nie stara się zmienić jego planów.
Była grzeczna, nie powiedziała nic, co mogłoby mu się nie spodobać, ale ani
razu nie odpowiedziała też na pytanie matki, czy naprawdę chce tam jechać. Za
każdym razem odwracał się w jej stronę, patrząc, czy przypadkiem nie kręci
głową, nie wykonuje jakichkolwiek gestów, ale nic takiego nie miało miejsca...
Hope jedynie spuszczała wzrok i zbierała kolejne rzeczy z przedpokoju czy
salonu.
- To niedorzeczne! – krzyknęła w końcu
Sheryl, wycofując się w jego kierunku. – Jak długo macie zamiar tam zostać,
co?! I gdzie będziecie mieszkać?!
- Zaufaj mi, że o nią zadbam. Nie będzie
spała na ulicy.
- Nie, to niemożliwe... Hope, powiedz
mi, że on ci kazał! Po prostu to powiedz, a nigdy nie pozwolę mu cię stąd
wyprowadzić! – powiedziała w końcu, kiedy jej córka weszła do salonu i niemal w
geście rozpaczy rzuciła się dziewczynie na szyję, mocno ją ściskając. Hope też
nie potrafiła się opanować, wtuliła się w ciało matki i zaszlochała cicho, ale
nic nie powiedziała. Była silna, ale łzy rodzicielki zmiękczały ją zupełnie.
Jej drżące dłonie, to, jak się martwiła... Sheryl z pewnością wyczuwała, że coś
jest nie tak, potrzebowała tylko potwierdzenia, choć zdaniem Setha nawet i bez
niego pewnie puści za nimi pogoń tak szybko,
jak tylko oddalą się z podjazdu. Hope była zbyt mało przekonująca. To
nie mogło się tak skończyć.
Kiedy
kobieta odsunęła się w końcu od swojej córki na długość ramion, by spojrzeć jej
w oczy, powtórzyła jeszcze raz swoje pytanie. Nie spuszczała z niej wzroku,
trzymała ją mocno i pewnie, jakby chcąc dodać siły, ale Hope wciąż milczała.
Obserwowała Setha, który na moment zniknął z jej widoku, by chwilę później
wrócić z kuchni z czymś błyszczącym w dłoni. Brunetka wstrzymała oddech, kiedy
podszedł do nich bezgłośnie i wycelował nożem prosto w plecy matki. Sheryl
musiała tego nie czuć, bo nawet się nie odwróciła, jedynie mocniej przytrzymała
Hope, która na moment straciła równowagę... Seth uśmiechnął się do niej
sugestywnie, zachęcając, by mówiła.
- Chcę tam jechać, mamo – szepnęła, ale
dla Setha było to prawdopodobnie za mało, bo ani nie drgnął, jedynie ponaglił
ją wzrokiem. – Chcę wiedzieć, co stworzyło tego... potwora. Przepraszam, nie
chcę cię zostawiać, jest mi tak strasznie głupio, że dowiadujesz się w ten
sposób... Seth już dawno obiecał mi, że mnie zabierze, ale nie znałam
dokładnego terminu...
- Więc dlaczego jesteś taka smutna,
Hope? Nie wyglądasz na osobę, która chce tam jechać... – kobieta nie
przestawała drążyć, choć brunetka wpatrywała się w nią błagalnym wzrokiem,
kątem oka widząc, jak Seth coraz bardziej traci cierpliwość. Modliła się w
duchu, żeby matka odpuściła, ale ona zawsze była taka troskliwa, tak bardzo
bała się o swoją małą córeczkę...
- Nie chcę cię zostawiać. – Hope
przytuliła ją po raz drugi, przyciągając ciało matki do siebie, by odsunąć je
od wycelowanego prosto w jej plecy noża. – Wrócę niedługo. Przepraszam –
szepnęła jeszcze, po czym spojrzała na Setha, który odsunął się w końcu,
zabierając jedną z toreb dziewczyny i niosąc ją do samochodu. Hope rozluźniła
uścisk. – Pa, mamo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz