Seth otworzył oczy odrobinę później niż ona, na nowo
chłonąc woń świata, który zniknął dla nich jedynie na kilka chwil spędzonych w
miękkim łóżku w jego sypialni. Pora dnia nie była już ważna, nawet nieobecność
Sheryl nie miała znaczenia tak wielkiego, jak na początku. Każda chwila, którą
spędzali w pseudo-miłosnym uścisku była jakby wyrwana z całości otaczającego
ich świata i jego lalka prawdopodobnie też zaczęła to odczuwać, doceniając te
momenty tak samo mocno jak on. Gdyby nie seks – ten prosty, fizyczny akt – Seth
nigdy nie polubiłby życia. Był miłą odskocznią dla całej, szarej codzienności,
którą wszyscy jesteśmy przesyceni. Sceną absolutnie oderwaną od reszty powieści
– bo kiedy z ust wydobyło się już ostatnie westchnienie, a ciała opadały
zmęczone na materac, wszystko wracało do normalności...
Lalka nie protestowała. Za każdym razem, kiedy jej drobne
ciało na powrót nabierało sił, odchodziła, nawet, gdy jej nie kazał. Czasem
zasypiali razem, ale nigdy nie budzili się obok siebie...
Kiedy uchylił powieki, zobaczył już
tylko plecy swojej zabawki, gdy ta opuszczała w pośpiechu jego pokój w odrobinę
pogniecionych ubraniach. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że się
zdrzemnął, aż do momentu, kiedy dziewczyna nie trąciła go łokciem, budząc z
przyjemnego letargu, kiedy starała się wyrwać swą koszulkę spod ciężkiego,
męskiego ciała. Uśmiechnął się na widok jej ucieczki i sam wstał, by narzucić
na siebie ubrania. Czułby się dziwnie, gdyby Sheryl weszła teraz do jego
pokoju, a on nie mógłby bez oporów wyjaśnić jej panującego na łóżku bałaganu i
niekompletności swojej garderoby. Czasami dotrzymywanie obietnic złożonych
lalce było potwornie trudne...
- Mamo, widziałaś gdzieś mój telefon? –
usłyszał nagle dochodzący z pokoju obok krzyk swojej zabawki, ale odpowiedź
Sheryl już do niego nie doszła. Kroki na schodach i szuranie stóp w korytarzu
łatwo pozwoliły mu zlokalizować Hope. Nie musiał się śpieszyć – skoro
dziewczyna szukała swojej własności na dole, minie pewnie wiele czasu nim
zorientuje się, jakie to bezcelowe. Spokojnie zapiął spodnie, narzucił na
siebie koszulkę i ułożył się z powrotem na wygodnym łóżku, przez moment
szukając czegoś pod poduszką. Złapał w dłoń jej telefon i przeglądnął menu bez
większego zainteresowania.
Do spisu numerów dotarł dopiero, kiedy na dole usłyszał
delikatne skrzypnięcie zawiasów w drzwiach sypialni należącej do jego matki.
Skoro Hope postanowiła się tam rozejrzeć, zdążyła już pewnie przetrząsnąć salon
i kuchnię. Teraz jednak zdecydowanie musiał się pośpieszyć...
Odnalezienie numeru Ashley wcale nie
było trudne, choć w kontaktach Hope nie była ona zapisana pod swoim imieniem.
Przekopiował go na swój własny telefon, nie trudząc się nawet, by podpisać
blondynkę pod fałszywą nazwą, po czym powoli przeczytał resztę numerów z
komórki siostry... Nic interesującego.
Od jego rozmowy z Ashley minął już
pełny tydzień, a od momentu, kiedy omal
sama nie rozłożyła przed nim nóg na należącej do Sheryl kanapie, zniknęła bez
śladu. Nie pokazywała się ani na uczelni, ani tym bardziej u swojej
przyjaciółki, co akurat specjalnie go nie dziwiło. Jej numer zabrał na wszelki
wypadek, domyślając się, że pewnie nie raz jeszcze mu się przyda, po czym
przeszedł do czytania nieswoich wiadomości. Właściwie nie był specjalnie
ciekawy... Po prostu zabijał czas do momentu, kiedy jego lalka zrozumie
wreszcie, że telefon jest w miejscu, w którym ze wszelkich sił starała się
nigdy go nie zostawiać. W jego pokoju... Aktualnie, nawet w jego rękach.
Zdążył właśnie przebrnąć przez długą
serię wiadomości od Beau, które zdawały się nie mieć końca, kiedy stare stopnie
schodów zaczęły ponownie hałasować w odpowiedzi na naciskający na nie ciężar.
Nie chcąc tracić czasu na dalsze wgłębianie się w problemy tego dziwaka,
wyłączył rozmowę z Beau i spojrzał na innych nadawców, spośród których tylko
jedno imię rzuciło mu się w oczy...
- Seth... – Lalka uchyliła drzwi
najdelikatniej, jak tylko potrafiła, po czym wsunęła się do jego pokoju z
typową dla siebie ostrożnością, o której zapomniała niemal natychmiast, gdy
tylko zobaczyła swój telefon w jego dłoniach. – Dam sobie rękę uciąć, że akurat
tutaj go nie zostawiłam – warknęła.
- Był w moim łóżku... – Seth odparł jej
jedynie zdawkowo, nie odrywając oczu od ekranu. – Lalko, kim jest Nick?
- Co?!
- Patrząc po wiadomościach, które ci
wysyła, chyba się lubicie...
- Do jasnej cholery, Seth, jak mogłeś
czytać moje esemesy?! Oddawaj mi to! – Zdenerwowała się od razu, ale kiedy
ruszyła w jego stronę, by wyrwać mu z rąk niewielkie urządzenie, Seth sam wstał
z łóżka, równając się z nią wzrostem i spojrzał jej prosto w oczy, ponawiając
pytanie.
- Kim jest Nick? – Pauzy pomiędzy
kolejnymi wyrazami były tak wyraźne, że nie było trudno zrozumieć, że jest
wściekły. Nie on jeden... Oboje patrzyli na siebie tak, jakby tylko sekundy
dzieliły ich od rzucenia się na siebie z pięściami, podczas gdy komórka
dziewczyny leżała już zapomniana na jego łóżku. Teraz nie chodziło już tylko o
zabrane bezprawnie urządzenie... Seth zawsze potrafił każdy konflikt
przekształcić tak umiejętnie, by to on mógł sypać oskarżeniami.
- Wydaje mi się, że trochę pomyliłeś
swoją rolę, Seth... – warknęła przez zęby, odważnie wytrzymując spojrzenie
czarnych, błyszczących w złości tęczówek. – Popraw, jeśli się mylę, bo może coś
mi umknęło. Nie jesteśmy parą. Nigdy nawet nie padł tak absurdalny pomysł, więc
dlaczego sądzisz, że masz prawo mnie kontrolować?
- Bo do mnie należysz. Ile razy trzeba
ci to powtórzyć, żeby dotarło?
- Pamiętam – mruknęła. - Ale to nie znaczy, że mam sama zamknąć się w
złotej klatce i przynieść ci kluczyk w zębach. Oddzielam to, co dziele z tobą
od reszty mojego życia... I nie zmusisz mnie, żeby to się zmieniło.
- Już dawno zmusiłem – odparł pewnym
siebie tonem, po czym zbliżył się jeszcze odrobinę. – Nie zmieniaj tematu.
- Nie zmieniam. Uświadamiam ci, że nie
odpowiem. I, na przyszłość - odwal się od mojego pieprzonego telefonu! Ja
twojego nie dotykam!
Głos jego lalki był głośny i stanowczy, a kiedy próbowała
przejść obok niego, by zabrać mu swoją komórkę i zapewne jak najprędzej się
stąd ulotnić, wyglądała na naprawdę zdeterminowaną. Popchnęła go lekko, gdy
stanął jej na drodze, ale mężczyzna nie pozwolił jej wyprowadzić się z
równowagi. Złapał ją, gdy sięgała już po urządzenie i jednym ruchem ustawił na
wprost siebie.
- Nie dotykasz, bo nie musisz! Ja też
bym nie musiał, gdybym nie podejrzewał, że wskakujesz do łóżka każdemu, kto
tylko ładnie się uśmiechnie. Nie pozwolę żadnemu sukinsynowi dotykać tego, co
moje.
- Nie mierz innych swoją miarą, Seth.
Albo miarą swoich puszczalskich koleżanek... – warknęła, tym razem już
porządnie rozzłoszczona.
- Żadna z nich nawet się do ciebie nie
umywa, laleczko. Mam ci przypomnieć jak się poznaliśmy? Dałaś mi się wtedy
pieprzyć całą noc... Pozwoliłaś całkiem obcemu facetowi zerwać z ciebie ciuchy
i rżnąć cię na tylnym siedzeniu jego samochodu, lalko. Czy to nie żałosne? –
zaśmiał się, a ona nie mogła już tego wytrzymać.
To była jedynie sekunda, chwila zapomnienia, a po pokoju
potoczył się głośny, choć krótki, odgłos uderzenia - głuchy dźwięk kostek małej
pięści odbitych na policzku mężczyzny. Dłoń Hope momentalnie ją zabolała.
Poczuła dziwne rwanie w palcach, które uświadomiło jej, że przywaliła naprawdę
mocno. I choć spodziewała się, że wywoła tym furię w mężczyźnie, ten wyglądał
na całkiem spokojnego. Uśmiechnął się jedynie w swój zwykły, złośliwy sposób,
po czym złapał jej chude ciałko prędzej, niż zdążyła się odsunąć.
Momentalnie zaczęła się wyrywać, ale jej ruchy były nazbyt
ograniczone, by mogła coś zdziałać.
- Jeśli chcesz mnie bić, rób to chociaż
porządnie – zaśmiał się zimno, a jego chłód od razu uderzył w rozgrzany do
czerwoności temperament dziewczyny. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, kiedy Seth
złapał jej prawą rękę, nie siląc się na delikatność i ponownie złożył małą dłoń
w pięść, tym razem uważając, by zrobić to poprawnie. – Nie zginaj nadgarstka,
kiedy wymierzasz cios, bo jeśli się uchylę, jebniesz w coś i go złamiesz.
Najlepiej w ogóle nie uderzaj, kiedy stoję pod ścianą, bo jestem od ciebie
lepszy i szybszy – pouczył ją, na co tylko prychnęła zirytowana. – Cios ma wychodzić stąd – złapał ją w
okolicy ramienia, aż lekko się ugięła – nie z łokcia. I nie uderzaj całą
pięścią, tylko tymi kostkami – musnął palcami tylko dwie, teraz już dość
delikatnie. – To mnie ma boleć, a nie ciebie.
- Po co mi to mówisz?!
- Żebyś się nauczyła. No dalej, uderz mnie. Tym razem tak, żebym coś poczuł –
Śmiał się z niej, ale nie mogła wręcz oprzeć się pokusie, by nie skorzystać z
tego zaproszenia.
Uderzyła jeszcze raz, tym razem z całej siły, starając się
włożyć w to jak najwięcej ze swojej złości. Seth uśmiechnął się krzywo,
przygryzając wargę. Specjalnie celowała dokładnie w to samo miejsce, w które
uderzyła poprzednio i chyba poskutkowało, bo tym razem wyglądał, jakby choć
odrobinę go to ruszyło.
Mogłaby zrobić to ponownie. Mając pewność, że jej nie odda,
mogłaby wymierzać ciosy tak długo, aż nie zejdzie jej naskórek z kości, a jej
złość zupełnie się nie ulotni, ale brunet nie miał zamiaru jej na to pozwolić.
Kiedy zobaczył, jak po raz trzeci zaciska małą piąstkę, złapał ją mocno za
ramiona i odwrócił dziewczynę tak, by znajdowała się tyłem do niego, mocno
uderzając chudym ciałkiem o swoje. Patrzył, jak traci równowagę i był pewny, że
gdyby nie jego mocny uścisk, zsunęłaby się na ziemię... Kiedy ścisnął jej
ramiona, syknęła z bólu, ale nie przestała się szarpać. Była jak zwierzę
uwięzione w potrzasku, a jej oprawcy bardzo podobały się jej wściekłe pomruki.
Gdyby teraz ją wypuścił, prawdopodobnie zadrapałaby go na śmierć...
Uścisk mężczyzny zelżał tylko na moment, ale nie zdążyła
uciec. Już po sekundzie poczuła, jak ziemia usuwa jej się spod nóg, gdy jednym
ruchem popchnął ją tak, że upadła na podłogę, mocno uderzając o parkiet
wystającymi łopatkami. Skrzywiła się z bólu, a gdy otworzyła oczy, jego twarz
była już tuż ponad jej własną. Chude nadgarstki tkwiły w jego uścisku ponad
głową dziewczyny, a nogami ciężko jej było wierzgać, bo przygniatał ją swoim
ciężarem. Jedyne, co mogła zrobić, to krzyczeć, ale i tak nikt by nie
usłyszał...
- Nie jesteś groźna – zaśmiał się. – Ale
lubię, gdy próbujesz...
- Złaź ze mnie!
- O nie. Ty miałaś już swoją zabawę,
teraz pobawimy się po mojemu – odparł, w tym samym momencie rozchylając kolanem
jej nogi.
Policzki Hope paliły ją niewyobrażalnym ciepłem, nie mogła
oddychać, mocno przyparta do ziemi. Poczuła jego oddech najpierw na ramieniu,
potem na szyi i wargach. W porównaniu do tego, czego się spodziewała, Seth był
niezwykle delikatny. Polizał kącik jej ust, a kiedy je uchyliła, momentalnie
wślizgnął się do środka. Ich oddechy połączyły się, wargi nacierały na siebie
jeszcze namiętniej niż zazwyczaj. Uwolnił jej ręce, a ona owinęła je
natychmiast wokół jego karku, mocno przyciskając go do siebie. Hope nie
wyglądała już na zdenerwowaną, za to ze wściekłą zaciekłością oddawała każdy
jego pocałunek, dotykała jego karku, szarpała dużą, męską koszulkę... Złapał ją
lekko za włosy, przez co momentalnie przestała wierzgać, a jego zimna dłoń
wylądowała na zapięciu obcisłych, kobiecych dżinsów. Odpiął guzik, nie
przywiązując do tego wielkiej wagi, po czym brutalnie szarpnął jej bluzkę w
górę, odsłaniając płaski, kobiecy brzuch i ukryte w staniku piersi. Jej oddech
momentalnie przyśpieszył, a ciało wygięło się w łuk na tyle, na ile jej
pozwalał...
Zaczęła drżeć, gdy jego silne dłonie
złapały ją jeszcze mocniej i uniosły ponad ziemię, wbijając w jej talię twarde
opuszki palców. Ból, który sprawiał jej swoim dotykiem, podsycał ogień, którym
cała już płonęła. Jej złość połączona z dziką namiętnością, którą w niej
wyzwolił, okazała się tak silna, że nie mogła nad nią zapanować.
To nie był tylko seks, raczej walka o
władzę, która dla Hope z góry wydawała się przegrana. Mocny ogień w jej żyłach
zrobił jednak swoje – choć nie zapanowała nad Sethem, udało jej się chociaż
wyładować na nim swą złość. Pod paznokciami dziewczyny została krew i naskórek.
Na karku mężczyzny pozostały ugryzienia... Pozwolił jej na to, jakby wcale nie
czuł bólu. Jego nieme przyzwolenie na te brutalne pieszczoty uwalniało w niej
coraz większe pokładu złości, którą chciała – i mogła – rozładować.
A kiedy burza minęła, oboje długo
musieli dochodzić do siebie. Oddychali wolno i głęboko, powoli się uspokajając.
Na zimnej posadzce było niewygodnie. Seth wstał w końcu, przenosząc się na
łóżko, a kiedy tylko przymknął oczy, poczuł przy sobie ciepło drobnego ciałka,
które wpychało się tuż obok niego. Uchylił powieki, patrząc jak dziewczyna
stara się zrobić dla siebie choć odrobinę miejsca. Lalka wtuliła się w końcu w
jego bok, uśmiechając się pod nosem i cicho wzdychając.
- Naprawdę łatwo cię uspokoić – zaśmiał
się, nie odrywając wzroku od lekko uchylonych ust. – Lubię jak wszystko wygląda
tak, jak teraz. Ty też – mruknął, przesuwając swą rękę spod głowy na jej chude
ciało i delikatnie przebierając palcami po jej nagim boku. – Powinniśmy więcej
się pieprzyć i mniej gadać. Potrafisz się obrazić o byle co...
- Wszystkie dziewczyny, które znasz,
traktujesz jak swoje prywatne dziwki, czy może jestem dla ciebie chociaż pod
tym względem wyjątkowa?
- Wszystkie – odparł, wcale się tego nie
wstydząc.
- Seth... – szepnęła już spokojnie,
powoli przesuwając swoją dłoń pomiędzy ich ciałami, by w końcu ułożyć ją na
męskim boku, czemu nie zaprotestował. – Jest duża różnica między lalką a dziewczyną?
- Duża.
- I... całe życie się bawisz? Powiedz,
miałeś kiedyś dziewczynę? - zapytała cicho, po czym niemal od razu poczuła na
sobie jego wzrok. Spojrzała na niego, starając się przybrać całkiem niewinną
minę, by nadać pytaniu tak samo niewinny ton, ale Seth nie dał się oszukać.
Jego ciemne oczy w panującym w sypialni półmroku wydawały się jeszcze bardziej
przerażające, a skóra bielsza niż zazwyczaj za sprawą sączącego się przez okno
światła. Rysy jego twarzy wyostrzyły się, a cień ciała wyraźnie odznaczał się
na jasnej pościeli. W ciszy panującej w pokoju słychać było tylko jego oddech.
- A jak ci się wydaje, lalko? Miałem? –
spytał w końcu, ale nim zdążyła wymyślić, jaka odpowiedź najmniej go
zdenerwuje, od razu zaczął mówić dalej. – Chcesz wiedzieć, jaka jest różnica
między lalką i dziewczyną? Nie szanuję swoich lalek, wielu nawet nie lubię,
drażnią mnie i jedyną satysfakcję czerpię z dręczenia ich, pociągania za
sznurki. Są do tego wręcz stworzone... Słabe, wiecznie potrzebujące pomocy,
skomlące jak psy za każdym razem, kiedy je od siebie odrzucę, chociaż tak
strasznie utrzymują, że mnie nie znoszą. Durne hipokrytki i rozhisteryzowane
małolaty... Są jak zwierzątka, tylko prościej się ich pozbyć, kiedy się znudzą
– psa byłoby mi szkoda przywiązać przy drodze, a one w końcu by się przecież
odwiązały...
- Seth, dlaczego mi to mówisz? Mi -
dziewczynie, którą uważasz za jedną z nich?
- Odpowiadam na twoje pytanie. Może
następnym razem będziesz je zadawała rozważniej – odparł, teraz już jednak
spokojny. – Pytanie brzmi: dlaczego słysząc to dalej się do mnie przytulasz?
- Mówiłam ci już, że ci nie wierzę.
Czasem wydaje mi się nawet, że ty sam sobie nie wierzysz. Może i dążysz do
pozbycia się wszelkich uczuć, ale skoro po tylu latach starań dalej je masz...
- Myślałem, że jesteś mądrzejsza...
- Przecież oboje o tym wiemy – przerwała
mu, lekko poirytowana. – Bo jeśli się mylę, to dlaczego jesteś wściekły na
mamę? Umiesz odpowiedzieć? Bo ja tak. To rozgoryczenie, które drzemie w tobie
od dzieciństwa, teraz wybucha. Może nie? Na nikogo innego nie jesteś zły, nie w
taki sposób. Dlaczego? Bo na innych ci nie zależy. A gdyby tak samo nie
zależało ci na mamie, albo nawet na mnie, nie zachowywałbyś się w ten sposób...
- Twoja psychoanaliza na razie jest do dupy.
- Nie myśl, że cię nie doceniam. – Nie
pozwoliła sobie przerwać. - W swoim okrucieństwie jesteś naprawdę z dnia na
dzień coraz lepszy... Ja po prostu widzę powód.
- Małe dziecko zamknięte w ciele
dorosłego faceta, proszące o uwagę? Och, błagam, lalko, nie bądź żałosna...
Typowa, psychologiczna gadka, która jeszcze żadnego mordercy nie uleczyła z
chęci mordowania i żadnemu gwałcicielowi nie ucięła fiuta...
- Być może. Ale jeśli siedzi w tobie
człowiek, to mam zamiar go poznać.
- Pustka, laleczko. To jest właśnie to,
do czego się dokopiesz – odparł rozbawiony, ale Hope nie mogła zostawić tego w
ten sposób. Podniosła się tak, by oprzeć głowę na swojej dłoni tuż obok niego i
starając się nie stracić bliskości, która zawsze skłaniała go do otworzenia
się, w końcu odważyła się zadać pytanie, które od ponad tygodnia nasuwało jej
się na myśl przynajmniej raz dziennie.
- Skoro tak bardzo na niczym ci nie
zależy, Seth, to dlaczego chciałeś wyjechać, kiedy pokłóciłeś się z mamą zaraz
po swoim powrocie? Byłeś wściekły...
- Ach, to... Tej
suce udało się wtedy trafić na dobry moment. – Wzruszył ramionami, ale
spojrzenie jego lalki wyraźnie sygnalizowało, że taka odpowiedź jeszcze jej nie
satysfakcjonuje. - Nie miałem ochoty walczyć, byłem wykończony po dwóch
nieprzespanych nocach, na dodatek schodziły ze mnie dragi, których nałykałem
się wieczór wcześniej... Jak zaczęła krzyczeć, słyszałem to pięć razy głośniej
niż ty, to rozpierdalało mi czaszkę od środka! Normalnie pewnie bym to
ignorował, ale możesz się tylko domyślać, jak to jest, gdy twój organizm
ciągnie już na resztkach sił...
- Dlatego wolałeś wyjechać? Myślałam, że
choć trochę cię ruszyło...
- Laleczko, przykro mi to mówić po tym,
jak poświęciłaś swoją dumę i prosiłaś, żebym został, ale ja wcale nie miałem
zamiaru wyjeżdżać. – Zaśmiał się, wyraźnie rozbawiony jej koncepcją. - Nawet
przez myśl mi to nie przeszło! Żeby dać satysfakcję tej chorej dziwce? W życiu!
- Więc co chciałeś zrobić?
- Jazda autem mnie uspokaja, pomyślałem,
że to pozwoli mi się pozbyć bólu głowy...
- To wszystko?
- Mam jeszcze kilka innych sposobów,
żeby się zrelaksować, ale nie chciałabyś o nich słyszeć – odparł, złośliwie się
uśmiechając. – W każdym razie, wcale nie chce mi się wracać do Basin City. Ale
jeśli zechcę się tam przejechać, może nawet zabiorę cię ze sobą... – zamyślił
się, a dziewczyna momentalnie zesztywniała w jego ramionach, spinając wszystkie
mięśnie na samą myśl o tym, że mogłaby znaleźć się w miejscu, gdzie jest więcej
takich jak on... Wylądować w domu z jego znajomymi, którzy są jego identycznymi
kopiami, równie bądź jeszcze bardziej okrutnymi. To było jak najgorszy koszmar,
który jawił jej się teraz realnie i nęcił... zachęcał, by wzięła w nim udział.
Z jakiegoś powodu była ciekawa, jak to wszystko wygląda. Jakie musi być
miejsce, które wychowało takiego potwora, kim są ludzie, którzy są za to
odpowiedzialni...
- To nie jest najlepszy pomysł –
odpowiedziała w końcu, z trudem opierając się pokusie. Pomimo wszystko, miała
wystarczająco dużo zdrowego rozsądku, żeby raczej unikać kłopotów, a nie je
pomnażać. Jeden Seth to dużo, więcej takich jak on to już zdecydowanie zbyt
wiele.
- Właściwie, to nie było pytanie –
odparł, przytulając ją troszkę mocniej, jak gdyby przeczuwał, że za chwilę mu
się wyrwie. – Chciałaś mnie poznać. Jest lepszy sposób? Jaki kretyn bada lwa w
klatce, w zoo?
- Ty nie pozwalasz się badać – szepnęła.
- Może pozwolę, jeśli ze mną
pojedziesz... – zaproponował.
- Nie przekupisz mnie.
- Więc zwiążę i wrzucę na tylne
siedzenie.
- To miejsce po prostu mnie przeraża...
– szepnęła całkiem szczerze i niemal automatycznie wtuliła się mocniej w jego
ciało, które z jakiegoś powodu zawsze dawało jej poczucie bezpieczeństwa.
Paradoksalnie, był osobą, która mogła najbardziej ją skrzywdzić, ale
jednocześnie uratować od wszelkich nieszczęść, które miały spaść na nią z
zewnątrz. Wiedziała, że nie pozwoli jej skrzywdzić... Nie komuś, kogo nie lubi,
nie zna. Ale czy to tak samo miało się do jego przyjaciół? Znała odpowiedź,
choć bała się powiedzieć ją głośno, bała się nawet o tym pomyśleć... Niewiele
dla niego znaczyła. Z pewnością nic, w porównaniu do ludzi, których znał od
dawna... Ludzi, których lubił i szanował.
- Nikt nawet cię tam nie dotknie bez mojego pozwolenia – obiecał.
- Chciałabym w to wierzyć...
- Przekonasz się. Ale teraz wróćmy do tego, na czym przerwaliśmy... – Bez
problemu złapał jej ciało i pociągnął tak, że wylądowała na nim, okrążając jego
biodra długimi, szczupłymi nogami, ale kiedy ich twarze znalazły się
naprzeciwko siebie, oddalone od siebie zaledwie o długość oddechu, nie
pocałował jej, ani sam nie pozwolił się pocałować.
- Kim jest Nick? – zapytał po raz
kolejny, ale tym razem Hope jedynie się roześmiała, chowając twarz w jego
ramię.
- Dałbyś już spokój...
* * *
Lacey obudziła się
w nieswoim łóżku, w mieszkaniu, w którym prawdopodobnie nigdy wcześniej nie
była, za to ze znajomym poczuciem suchości w gardle, które co rano skutecznie
przypominało jej o tym, co robiła zeszłej nocy. W jej skroniach pulsowało, a
całe ciało było podejrzanie obolałe... Podniosła się delikatnie, wciąż mrużąc
oczy w obronie przed jasnym, wpadającym przez nie do końca zasunięte żaluzje
słońcem i rozejrzała wokoło, starając się przypomnieć sobie, co robiła
wczorajszej nocy... Bezskutecznie.
Po
chwili w głębi korytarza, do którego prowadziły otwarte drzwi, usłyszała
długie, powolne kroki. Spojrzała zaciekawiona w stronę źródła hałasu, ale była
zbyt słaba, by podnieść się z łóżka i wyjrzeć na zewnątrz... Szybko okazało
się, że nie musiała, bo domownicy szli właśnie w jej kierunku. Jeden z nich
wszedł do pokoju, uśmiechając się podejrzanie radośnie kiedy zobaczył, że
dziewczyna już nie śpi, a Lacey aż się wzdrygnęła na jego widok, chrząkając
znacząco.
- Matko... Byłam aż TAK pijana? –
spytała ironicznie, mierząc go wzrokiem z góry na dół i wyjątkowo ostentacyjnie
krzywiąc się z obrzydzeniem. Mężczyzna był wysoki, miał ciemną skórę i wiele
blizn na twarzy, które okropnie go szpeciły. Patrzył na nią małymi, ciemnymi
oczami, które wyglądały jak świecące kamienie osadzone na kwadratowej twarzy, a
jego usta ściągnięte były w długą, wąską kreskę, gdy zaciskał zęby.
- Na twoim miejscu nie byłbym tak
pyskaty... – odparł, kiedy do pokoju wkroczył drugi mężczyzna, z wyglądu równie
nieprzyjemny, ale zdecydowanie bardziej postawny, by nie powiedzieć – otyły.
Bez słowa spojrzał na nią znudzony i usiadł tuż obok, nie spuszczając z niej
wzroku. Poczuła się dziwnie...
- No dobra, co się tu dzieje? Bo w to,
że miałam ochotę przespać się z którymś z was nie uwierzę. Poza tym... skądś
kojarzę to miejsce...
Teraz, kiedy jej
oczy przyzwyczaiły się już do światła, mogła lepiej rozejrzeć się po
pomieszczeniu. Widziała już, że to wcale nie było mieszkanie, a jedynie pokoik
nad klubem, w którym bawiła się zeszłej nocy. Bywała tu kiedyś, ale teraz
wystrój całkowicie się zmienił i ciężko było jej określić, czy na lepsze... To
zawsze była rudera. Jej brat razem ze swoimi znajomymi przychodził tu kiedyś,
gdy klub należał jeszcze do starego właściciela. Parę razy udało jej się
znaleźć go w tym miejscu, ale to było lata temu... Teraz nikt z jej znajomych
nie miał tu wstępu, nowy właściciel ich nie trawił. Zwłaszcza Setha.
Gdy
tylko sobie o nim przypomniała, wszystko stało się jasne i właściwie nie
musiała już czekać na wyjaśnienia, których mężczyzna udzielił jej, siadając na
starym fotelu naprzeciwko.
- Szukamy twojego przyjaciela, malutka.
Tak się składa, że wyjechał, zapominając, że jest mi coś winien... – mruknął
niskim, nieprzyjemnie zachrypniętym głosem, ale Lacey nie zamierzała go
słuchać.
- Pierdol się, ja nic nie wiem.
Wypierdalam stąd, jak masz coś do załatwienia z Sethem, to nie mieszaj do tego
innych – warknęła, wstając ze swojego miejsca, ale człowieko-małpa siedząca tuż
obok momentalnie zagrodziła jej drogę, przytrzymując dziewczynę za jej chude
ramiona i w ten sposób zmuszając, by usiadła na swoim miejscu.
- Więc jednak wiesz, o co chodzi...
- Jakby się było, kurwa, trudno
domyślić! Powiedz koledze, żeby się ode mnie odwalił, to może będę tak miła i
nie wspomnę nikomu, jak mnie potraktowaliście!
- Stul pysk! – warknął ten, który
dotychczas się nie odzywał, po czym bez ostrzeżenia uderzył ją w twarz tak
mocno, że przewróciła się na twardy materac, na którym prawdopodobnie spędziła
noc, lub przynajmniej jej sporą część.
- Pierdolony matkojebca! Zapłacicie za
to!
- Mów, gdzie jest ten sukinsyn, albo już
nie będziesz miała okazji komukolwiek się poskarżyć – zagroził. – My nie
żartujemy, termin już dawno minął!
- A co mnie to, kurwa, obchodzi?! Wiszę
ci coś?! Nie! Sami się pozabijajcie, beze mnie! Ja pierdolę... – Lacey
pozbierała się prędko, ale kiedy tylko chciała ponownie wstać, małpolud złapał
ją jeszcze mocniej niż wcześniej, dociskając jej kobiece ciało do siebie. –
Puszczaj mnie, ty obleśny kretynie!
- Skoro tak, to trzeba cię będzie zabić,
kotku...
- Szkoda jej, Jay. Nie myślisz, że przed
tym moglibyśmy chociaż ją...
- Spierdalaj! – wrzasnęła natychmiast,
bezskutecznie szarpiąc się w jego ramionach.
- Może po – zaśmiał się czarnoskóry, ale
nim zdążyła chociaż zrozumieć, o czym mówi, w drzwiach pojawił się ktoś trzeci,
patrząc na całą sytuację z lekkim zniesmaczeniem.
- Emm... Jay, ktoś przyszedł.
- Kto? – oprych przeniósł na niego wzrok
bez większego zainteresowania, a Lacey od razu spróbowała wykorzystać ten
moment, tym razem z całej siły gryząc dłoń większego z mężczyzn.
- Kurwa! Ta suka mnie upierdoliła!
- Zamknij się! Kto przyszedł? – ponowił
pytanie, jakby miał nadzieję, że to sam Seth pojawił się tu znikąd, by ją
uratować.
- Ten blondyn, jego przydupas... – Nowy
wzruszył ramionami, nie do końca wiedząc nawet, jak mężczyzna ma na imię.
Kojarzył go tylko dlatego, że zadawał się z Sethem, ale Jay nie żądał dalszych
wyjaśnień, najwyraźniej bardziej obeznany w temacie.
- Niech wejdzie, ta i tak na nic się nam
nie przyda – zaśmiał się obleśnie, patrząc na Lacey. – Może on będzie bardziej
poinformowany...
Nowy
pokiwał jedynie głową, tłumacząc, że wychodzi tylko by go zawołać, ale nie
wrócił już do pokoju. Zamiast niego chwilę później w drzwiach pojawił się
Chris, od progu klnąc pod nosem coś, czego nikt z obecnych nie potrafił
rozszyfrować. Wyglądał fatalnie, co Lacey wcale nie zdziwiło – musiał nie spać
całą noc, prawdopodobnie jej szukając. Pomimo wszystko, zazwyczaj trzymali się
zasady, że kiedy wychodzili gdzieś razem, wracali razem. A ona musiała zniknąć
nagle, pewnie nawet ich nie zawiadamiając... Szczerze mówiąc, nie pamiętała
tego. W ogóle większość nocy jakby umknęła jej pamięci i była pewna, że to nie
przypadek ani nie wina zwykłego alkoholu. Film nigdy nie urwał jej się jeszcze
aż do tego stopnia.
- No tak... Mogłem od razu tu zajrzeć,
zamiast wołać cię po klubie – zwrócił się do Lacey, na co ta tylko ironicznie
się uśmiechnęła. – Następnym razem zawiadamiaj, kiedy idziesz się bawić z
kolegami.
- Bardzo śmieszne – syknęła.
- Koniec przedstawienia, puść ją. Moi
kumple wiedzą gdzie jestem, jak nie wyjdę za pół godziny, to nikt już stąd nie
wyjdzie – stwierdził, zwracając się do czarnoskórego.
- Więc mamy czas na rozmowę. Usiądź.
- Dzięki – uśmiechnął się sztucznie,
zajmując miejsce na drugim wolnym fotelu i rozsiadając się na nim wygodnie. –
My się już znamy, prawda?
- Nie do końca. Znasz mnie tylko od tej
dobrej strony – Jay wyszczerzył szereg swoich nierównych, zepsutych zębów, a
Chris jedynie prychnął, śmiejąc się pod nosem.
- Zabrzmiało groźnie – zakpił. – No
dobrze, więc skoro chcesz porozmawiać, daj mi chociaż coś do picia, usycham
przez nią – zażądał, a czarnoskóry skinął na kogoś i już po chwili przed jego
nosem pojawiła się szklanka z wodą. Chris jedynie uniósł brwi, lustrując
przyniesione mu naczynie z góry na dół, jak gdyby chciał prześwietlić na wylot
i tak przeźroczystą ciecz.
- Żartujesz sobie ze mnie? – mruknął,
chwytając za szklankę i powoli przechylając ją, by cała zawartość wylała się na
podłogę. – Albo przynoś mi wodę w butelce, albo nalej ją przy mnie. Skąd mam
wiedzieć, czy czegoś mi nie dosypaliście?
- Zupełnie, jakbym gadał z Sethem... –
Jay mruknął, starając się nie zwracać uwagi na sporą kałużę, która powoli
zbliżała się do jego butów. – Zrobił z was swoje małe podobizny, czyż nie?
- Może po prostu przypominał, żeby nie
brać napoi od nieznajomych. Mama też mi to mówiła.
- Przejdźmy do rzeczy. Tak się składa,
że wasz idealny guru nie miał na tyle odwagi, by się ze mną spotkać twarzą w
twarz i uciekł jak ostatni tchórz, zostawiając mi was...
- No, to specjalnie cię chyba nie lubi,
bo tak się składa, że my jesteśmy wyjątkowo mało użyteczni. – Chris zaśmiał
się, a Lacey jedynie przytaknęła.
- Mówiłam wam...
- Tak się składa, że możecie mi pomóc. I
pomożecie. Nie potrzeba mi wiele... Podajcie tylko adres. Nikt nie musi
wiedzieć, że to od was go znam. Zawrzemy umowę, powiecie mi, gdzie on jest, a
ja wypuszczę was i zapomnę o tej rozmowie... – przedstawił swoje warunki,
których Chris wysłuchał ze skupieniem wymalowanym na twarzy, ale kiedy tylko
skończył, w pokoju zapanowała cisza. Blondyn wyglądał tak, jakby się nad czymś
zastanawiał, Lacey raczej płonęła ze złości, coraz to na nowo rozmasowując
bolący policzek swoją wolną ręką, innym za to nie pozostało nic, jak tylko
czekać. W końcu, po blisko minucie, Chris uśmiechnął się, kiwając głową. A
kiedy Jay już chciał nakazać komuś, by notował, okazało się to zupełnie zbędne.
- Ty chyba w ogóle nic nie rozumiesz z
relacji, jakie łączą nas z Sethem...
- Odłóżcie przyjaźń na drugi plan, on by
tak zrobił.
- Po pierwsze, nie masz pojęcia, jak on
by postąpił w takiej sytuacji...
- Właśnie, sukinsynu! – Lacey wtrąciła
się od razu, ale Chris nawet nie zwrócił na nią uwagi, kontynuując.
- Po drugie, tu nie chodzi o przyjaźń,
nawet o żadną wierność czy honor... Te pojęcia już dawno się przedawniły. W
zasadzie, to chronimy nawzajem swoje tyłki, nie zdradzamy swoich i trzymamy
gęby na kłódkę, ale byłbym głupi twierdząc, że to jakiś nasz wewnętrzny pakt...
Po prostu zrozum – gdybym sypnął Setha, on prędzej czy później dotarłby do
tego, kto to zrobił. A wtedy... no cóż - kaplica, amen, drewniane pudło... Ale
są takie sytuacje, jak ta na przykład, że siedzi tu przez nami jakiś chory
czarnuch z bronią pod kurtką, grozi, że żywi z tego nie wyjdziemy i pewnie ma
rację i w tym momencie mam wybór – powiedzieć, gdzie jest Seth i ewentualnie
później zginąć, co może odwlec się w czasie, albo nawet nigdy nie nastąpić,
albo zdechnąć od razu na dodatek z rąk jakiegoś szczerbatego oprycha albo jego
małpy.
- Uważaj na słowa, chłoptasiu! I skończ
swoją przemowę, potrzebuję adresu! – przerwał mu prędko Jay, ale Chris jedynie
pokręcił w niedowierzaniu głową, śmiejąc się cicho.
- Nic nie rozumiesz? Skoro ja o tym
wiem, Seth też o tym wie. To oczywiste. I powiedz mi, jakim kretynem musiałby
być, żeby powiedzieć nam, gdzie wyjeżdża?
- Chcesz mi powiedzieć, że nie macie
pojęcia, gdzie on jest?
- A co, nie słuchałeś? – prychnął, ale
zaraz po tym spojrzał na zegarek, nie mając ochoty tracić więcej czasu na
przekomarzanki. – Oho, pół godziny dobiega końca. Puść Lacey, gorylu i się
zbieramy. Za tą wodę już podziękuję...
- Posłuchaj no, dzieciaku! Może nie znam
adresu Setha, ale za to wiem, gdzie mieszka ona i bez problemu mogę dowiedzieć
się, gdzie mieszkasz ty! – zagroził, zastawiając mu drogę.
- O, nie wątpię. Poszukaj w książce
telefonicznej pod „nieprzydatny”.
- Nie doceniasz się, Chris, bo będziesz
baaardzo przydatny. Daję wam tydzień. Tobie i tej pyskatej dziuni, chociaż
naprawdę miałem ochotę ją zabić – uśmiechnął się obleśnie do blondynki, w tym
samym momencie gestem nakazując swojemu koledze, by ją puścił. – Później znowu
się z wami skontaktujemy. Załatwicie do tego czasu jego adres, nie obchodzi
mnie jak, ma po prostu być.
- Nie licz na to, dupku, nie będziemy
pomagać takiemu...
- Lacey... – Chris przytulił
przyjaciółkę do siebie, zakrywając dłonią jej usta, by przestała mówić i starał
się nie zwracać uwagi na jej wbite w jego skórę zęby. Nie miał jej tego za złe,
ale zupełnie nie znała się na tym, jak należy rozmawiać z takimi ludźmi.
Właściwie, on sam też dopiero się uczył. Wiedział tylko jedno – nie wyprowadza
się z równowagi kogoś, kto ma nad tobą przewagę... – Zobaczymy, co da się
zrobić. Nie jestem tylko pewien, czy tydzień nam wystarczy...
- Ten termin nie podlega negocjacji –
syknął zimno mężczyzna, a Chris wolał już nie przedłużać, złapał więc Lacey za
rękę i pociągnął ją w stronę wyjścia.
- W takim razie do zobaczenia.
Zeszli
na dół, do klubu, który o tej porze był zupełnie pusty nie licząc barmana,
który ustawiał coś na półkach i przeszli szybko przez długi parkiet, czując się
bezpiecznie dopiero wtedy, kiedy uderzyło w nich mroźne, zimowe powietrze.
Lacey dopinała jeszcze kurtkę, Chris starał się odpalić papierosa. Żadne z nich
nie patrzyło na drugie i nie odezwali się do siebie, nim nie dotarli prawie pod
sam jej dom...
- Nikogo z tobą nie było – stwierdziła
raczej, niż zapytała, a Chris tylko skinął głową.
- Rozdzieliliśmy się. Musiałem
improwizować...
- Co robimy? – zapytała, a on nawet nie
musiał dopytywać, co dokładnie ma na myśli.
- Sam nie wiem.
- Seth powiedział ci, gdzie jest,
prawda?
- Pewnie, że tak.
- Zawsze mamy kłopoty przez tego
skurwysyna!
- Wcale nie. Pokaż, mocno dostałaś? –
Chris złapał w dłonie jej twarz, czemu nawet się nie opierała, a widząc, że
białko prawego oka stało się już niemal w całości czerwone, a sam policzek jest
mocno napuchnięty, skrzywił się jedynie, starając się nie naciskać na żadne z
obolałych miejsc. – Sukinsyny...
- Źle to wygląda? – Zmartwiła się, nagle
pokorniejąc.
- Źle. Idziemy do ciebie, trzeba ci to
obłożyć lodem...
- Idziemy do mnie, bo uwielbiasz u mnie
przebywać – poprawiła go. – Poza tym, dzwoń po resztę. Trzeba coś wymyślić.
* * *
Było już ciemno, kiedy Hope usiadła w
końcu przy książce, którą powinna była przeczytać już dawno, przygotowując się
na kolejne zajęcia. Teraz, kiedy w domu nie było Setha,w końcu mogła się skupić
i była pewna, że wystarczy jej godzina, może dwie, a przeleci wzrokiem
przynajmniej większą jej część, by mieć jakiekolwiek pojęcie o temacie.
Niestety, trudny język oraz czysto naukowe pojęcia nie ułatwiały jej lektury...
Mijały kolejne minuty, a ona wciąż nie doczytała pierwszej strony, po blisko
godzinie, miała ich za sobą zaledwie dwadzieścia. Westchnęła ciężko, szarpiąc
za szufladę swojego biurka i wyciągając z niego ukrytą na samym dnie paczkę
papierosów.
- Na tych studiach nie da się nie palić!
– warknęła gniewnie, ale kiedy tylko podeszła do okna, by odpalić trzymaną w
dłoniach białą rurkę pełną tytoniu, coś przykuło jej uwagę, skutecznie
odciągając ją od wszystkiego, o czym właśnie myślała. Dwóch mężczyzn przed jej
domem... dwóch mężczyzn, których doskonale znała.
Natychmiast wrzuciła trzymanego w dłoni
papierosa z powrotem do szuflady, w szalonym tempie zbiegając na dół i
docierając tam dokładnie w momencie, kiedy zatrzasnęły się frontowe drzwi.
- Zobacz, czyje zwłoki musiałem zbierać
z trawnika. – Seth uśmiechnął się do niej zza ramienia Beau, którego cały czas
podtrzymywał, bo bez tego chłopak prawdopodobnie od razu upadłby na zimną
posadzkę. – Znaczy się, masz gościa – dokończył, gdy tuż obok pojawiła się
Sheryl, patrząc zmieszana na całą sytuację.
- Matko, nic mu nie jest? – spytała
prędzej, niż Hope zdążyła się odezwać, choć jej na usta cisnęło się dokładnie
to samo pytanie. Beau dotychczas nawet nie podniósł na nie wzroku, wyglądał...
nie najlepiej. Jego twarz w całości zakrywały czarne włosy, a jego ciało
jedynie wisiało bezwładnie na Secie, nie wykazując większych oznak przytomności...
Długie, blade ręce zwisały bez ruchu, a nogi plątały się przy każdym kroku
stawianym przez ciągnącego go bruneta. Nie czekając na odpowiedź, Hope podeszła
bliżej, odgarniając włosy z twarzy przyjaciela i delikatnie ujmując w dłonie
jego policzki.
- Jasne, że nic mu nie jest, po prostu
się nawalił – Seth zaśmiał się, widząc niepokój na twarzach obydwu kobiet.
Kiedy brunetka tylko zobaczyła, że chłopak ma podbite oko, spojrzała na brata
podejrzliwie. – Daj spokój, to nie ja. – Wzruszył ramionami. – Nawet nie jest
już spuchnięte, został tylko siniec... Ktoś musiał zrobić mu to już dawno...
- Dobrze, ekspercie. Może zabierzesz go
na górę? – przerwała mu Sheryl, na co od razu Seth posłał jej wściekłe
spojrzenie.
- Mam jej zademonstrować jak wygląda
świeżo podbite oko na tobie, mamusiu? – syknął, a Sheryl niemal automatycznie
cofnęła się w głąb pokoju.
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób!
- Mój ojciec cię lał, a po kimś mam te
skurwiałe geny! Nie prowokuj mnie... – warknął, nagle czując na sobie dotyk
swojej lalki. Gdy na nią spojrzał, w jej oczach malował się strach, niema
prośba, by nic już nie mówił... – Ech... odsuń się, zaniosę go do ciebie.
- Dziękuję – szepnęła, a kiedy tylko się
oddalił, podeszła do swojej mamy i przytuliła ją mocno. – Przepraszam. – Sheryl
wtuliła się w ciało córki, nagle nie musząc udawać już silnej, a po jej
policzku popłynęła łza. – Przepraszam za niego...
- W porządku, córeczko. Niedługo to
wszystko się skończy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz