Informacje

Och, teraz znalazłam. No wczas.

19. Śmierć i niebezpieczeństwo nie muszą zjawiać się z wielką pompą, mogą przyjść w słodkim oddechu ukochanego


 - Widzę, że nie próżnowałaś pod moją nieobecność. – Seth uśmiechnął się, przesuwając szklaną butelkę od krawędzi niewysokiego stolika i odbierając kieliszek z dłoni Ashley, która jedynie zaśmiała się cicho. Usiadł obok niej i spojrzał w rozbiegane, błyszczące tęczówki. Jej makijaż był lekko rozmazany. Seth nie wiedział, czy to dlatego, że płakała, czy może po prostu przetarła twarz, zapominając, że ma go na sobie, ale wyglądała uroczo. Zupełnie nie jak ta sama Ashley, którą zdążył poznać – zawsze doskonała. Teraz bardziej przypominała mu Hope, choć nie była tak perfekcyjnie dopasowana do jego wyobrażeń o lalce idealnej. Ot, szczupła, ładna blondynka z dużym biustem, jakich miał już wiele... Ale w tym momencie uroczo bezbronna, podejrzanie się w niego wpatrująca...
 - Dobre to wino – odparła, a jej głos lekko załamał się przy ostatnim słowie. – Z Hope w porządku?
 - Tak, jak najbardziej. – Seth uśmiechnął się do własnych myśli. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że nie powiedziałem jej, że przyszłaś? Miała ciężki dzień, wolałem oszczędzić jej więcej wrażeń... – skłamał bez mrugnięcia okiem, pochylając się nad dziewczyną, by sięgnąć po paczkę papierosów, która leżała na kanapie obok niej. 
 - Dobry z ciebie brat – przyznała, nie odrywając wzroku od chłopaka, który właśnie odpalił jednego z niewielu pozostałych jeszcze w paczce papierosów. Wzięła ostatniego, kiedy ją poczęstował. 
 - Staram się. – Uśmiechnął się, na pozór szczerze, nawet nie zwracając uwagi na dym, który uderzył go w twarz. - Na czym skończyliśmy?
 - Nie pamiętam – zaśmiała się tak swobodnie, że był już niemal pewien, że wino musiało mocno buzować jej w głowie. Przyszła tu smutna, małomówna, właściwie wcale nie skora do spędzenia z nim chociażby kilku minut, podczas gdy teraz zachowywała się tak,  jakby znali się od lat, a o swoich problemach nawet już chyba nie pamiętała... Pomimo wszystko, chciał jednak wiedzieć, co się stało. To mogło być istotne.
 - Miałaś mi dokończyć mówić o Beau – przypomniał jej, delikatnie muskając palcami skórę kobiecej dłoni, która leżała tuż obok niego, ale dziewczyna natychmiast cofnęła rękę.
 - No tak... – Blondynka zamyśliła się, milcząc przez moment, aż ponownie uniosła do ust dłoń z żarzącym się papierosem. – Wiesz, nie mam pojęcia, dlaczego to zrobił. Nigdy bym się po nim tego nie spodziewała! – dodała głośniej, a Seth niemal natychmiast zrozumiał, że teraz nie uda mu się już skłonić jej do milczenia, przynajmniej do czasu, gdy się wygada... No trudno. Zawsze mógł się przecież wyłączyć, kiedy jej słowa zaczną go nudzić, albo bełkot stanie się tak niewyraźny, że niemożliwy do rozszyfrowania. – Pokłóciliśmy się, owszem, ale to była tylko taka tam sprzeczka! Bolało mnie, że ostatnio strasznie mną pomiatał... Beau niczego nie potrafi zrobić sam. Nie wiem, czy się boi, czy nie chce, czy po prostu lubi wyręczać się innymi... A ja miałam tego dosyć! Poza tym jest strasznie samolubny. Zachowuje się, jak jakaś pieprzona diva, wszystko musi być po jego myśli, bo jak nie, to zaczyna wariować! Klnie, rzuca się o wszystko, albo milczy godzinami, żeby pokazać ci, jak bardzo potrzebujesz jego towarzystwa... Rozumiesz? No i w końcu nie wytrzymałam, powiedziałam mu, co o tym myślę. Może w trochę zbyt ostrych słowach... Ale żeby tak mi się odpłacać?! – Jej tęczówki znów zajaśniały w gniewie, a dłonie mocno się zacisnęły. Z całej siły uderzyła w popielniczkę, wrzucając do niej wciąż żarzący się niedopałek i przy okazji omal nie strącając jej ze stołu... Seth patrzył na nią w milczeniu, wyjątkowo rozbawiony. Cała ta sytuacja wydawała mu się komiczna. A Beau w roli żądnego zemsty, urażonego małą kłótnią dręczyciela był już po prostu przezabawny. – Wiesz, nie dochodzi do mnie w ogóle, jak można coś takiego zrobić?! No powiedz, Seth? Zrobiłbyś taki numer swojej przyjaciółce?
         Przed oczami Setha od razu stanęła Lacey, chwilę później Lacey nago.
 - Nie sądzę, żeby ktoś chciał ją oglądać na takich zdjęciach... – odparł ze śmiechem.
 - Och, faceci... – odburknęła, momentalnie odsuwając się od niego i naburmuszając lekko. Najwyraźniej nie takiej odpowiedzi oczekiwała. 
 - Nie mówię poważnie, Ashley. Po prostu uznałem twoje pytanie za retoryczne... – usprawiedliwił się po chwili jej milczenia. – Ja nigdy bym czegoś takiego nie zrobił... – to zbyt dziecinne – dodał w myślach.
 - Wiesz, myślę, że Beau powinien dostać za to nauczkę – powiedziała teraz już pewnym głosem, podnosząc się lekko na swoim miejscu, siadając na chudych łydkach tak, że zrównała się z nim wzrostem i patrząc prosto w jego oczy. – Ktoś powinien pokazać mu, że nie robi się takich rzeczy, nie uważasz?
 - Hmm... może... – mruknął, domyślając się już jej następnych słów.
 - Wiem, że nie powinnam... To znaczy, głupio mi trochę, ale... Nie znam właściwie nikogo, kto mógłby to dla mnie zrobić. A ty jesteś taki silny, Seth... I nie boisz się konsekwencji, właściwie niczego się nie boisz... – zaświergotała, na co mimowolnie trochę się skrzywił. Słyszał to już nie raz z ust różnych dziewczyn i przyzwyczaił się, że takie słowa zawsze prowadzą do jednego – do prośby, by załatwił za nie ich własne sprawy. Ale Ashley uśmiechała się tak słodko i tak uroczo nachylała się w jego stronę, niby to przypadkiem ukazując mu coraz większą część swojego dekoltu.. Niby typowa, kobieca sztuczka, ale w jej wykonaniu wyglądała całkiem efektownie. – Nie mógłbyś tak odrobinę go poturbować, co? Może nawet nie odrobinę... Sam rozumiesz, że muszę jakoś się zemścić. Ty byś się nie zemścił?
 - Ashley, „odrobinę poturbować”? Spójrz jak on wygląda, a jak ja! Zabiję to chuchro, pewnie nawet przez przypadek... – zaśmiał się, nie traktując jej prośby poważnie. Bo w końcu jakie szanse miał z nim chudziutki Beau? I jak bardzo musiała być zdesperowana Ashley, by tego nie widzieć? 
 - Przecież nie musisz być aż tak brutalny jak zwykle... Złamiesz mu jakąś rękę czy nogę, to wystarczy...
 - Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto wykonuje takie zlecenia? – Ashley zarumieniła się delikatnie i zmieszała, ale nie zamierzała przestać go namawiać. 
 - Mógłbyś zrobić wyjątek... dla mnie? 
 - Aż tak bardzo ci zależy, żeby wpakować go do szpitala? Kobiety potrafią być jednak bezlitosne – zaśmiał się, upijając łyk wina z jej kieliszka. – Nie, żebym wcześniej w to wątpił...
 - Należy mu się – powtórzyła po raz kolejny, patrząc na niego błagalnym wzrokiem, który raczej specjalnie go nie ruszał, ale całkiem pochlebiał. Lubił, kiedy ludzie byli od niego zależni, także w tak błahych sprawach.
         I nawet, jeśli prośba Ashley była pewnie jeszcze bardziej absurdalna niż wszystkie wymysły jego lalki razem wzięte, odmówienie jej byłoby dla niego równoznaczne z rezygnacją z dobrej zabawy. A tego akurat w Seattle brakowało mu najbardziej.
 - No dobra, niech ci będzie... Zrobię to dla ciebie. 
 - Naprawdę? – spytała zaskoczona, jakby nie tego właśnie oczekiwała.
 - Tak. Beau będzie się skręcał z bólu tylko z twojego powodu. Jeśli to ma cię uszczęśliwić...
 - Eh... Seth, tylko... nie przesadź, dobrze?
 - Spokojnie. Przeżyje.

 * * *

         Mała kawiarnia niedaleko budynku sądu cieszyła się popularnością niemal wyłącznie wśród pracowników okolicznych biur i poza przerwą na lunch zazwyczaj prawie wszystkie stoliki stały tam puste. Ładny, schludny wystrój i nastrojowa muzyka sącząca się z głośników nie przekonywała ludzi tak bardzo, jak niższe ceny w lokalu naprzeciwko, ale Sheryl lubiła to miejsce. Było spokojne, można było uniknąć w nim wszechobecnego tłoku i – co ważniejsze – nie spotkać przy posiłku któregoś ze swoich klientów. Tego dnia w kawiarni umówiła się ze swoją koleżanką jeszcze z czasów studiów, która teraz pracowała w kancelarii kilka ulic stąd, ale choć minęło już dziesięć minut od wyznaczonej godziny spotkania, wciąż siedziała przy stoliku sama. Specjalnie jej to zresztą nie dziwiło – nawyk notorycznego spóźniania się Nancy Follett prezentowała już za czasów, kiedy chodziły razem na wykłady i od tego czasu nie wyzbyła się w sobie tej cechy.
         Sheryl siedziała zaraz przy oknie, wpatrzona w przejeżdżające samochody i z nieobecnym wyrazem twarzy mięła w dłoniach serwetkę. Jej myśli, jak zwykle zresztą, nie dotyczyły fatalnej pogody czy sterty akt zalegających na biurku. Od kilku ostatnich tygodni nie potrafiła już skupić się na pracy, przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim robiła to zawsze. Między innymi to dlatego tak długo zostawała w swoim niewielkim gabinecie, pracując po godzinach... Ale był to tylko jeden z powodów, na dodatek najmniej istotny.
         Już od dawna Sheryl nie potrafiła myśleć o niczym innym, poza własnym synem. Miała cichą nadzieję, że kiedy spotka się z gadatliwą Nancy, to na chwilę oderwie się od przykrych rozmyślań. Nie lubiła ich, bo za każdym razem uświadamiały jej, że to najwyższy czas podjąć decyzję w sprawie Setha. Najtrudniejszą decyzję od momentu, kiedy go zostawiła, ale zarazem jedyną, w jej mniemaniu, właściwą.
 - Boże, Sheryl, ale tam leje! – Kobieta nie spostrzegła nawet, kiedy do jej stolika dosiadła się koleżanka, kompletnie przemoczona, z kropelkami deszczu spływającymi po jej krótkich włosach. – Wyrwałam się tylko na moment, w pracy nie mam chwili oddechu! Jest weekend, a ja haruję jak wół, co za życie! Powiedz mi, po co myśmy w ogóle wybrały się na to głupie prawo?
 - Przecież kochasz swój zawód – przerwała jej, sięgając po filiżankę zamówionej wcześniej kawy. Dopiero teraz spostrzegła, że napój jest już całkiem zimny, ale nie zwróciła na to większej uwagi, upijając spory łyk.
 - Czasami kocham, czasami nienawidzę... Szef przydzielił mi teraz taką sprawę, że nic, tylko pieprznąć tymi aktami o biurko i wyjść na papierosa, albo dwa, albo całą paczkę... Wiesz, co zawsze mnie drażniło w byciu obrońcą? Że muszę tłumaczyć przed sądem całą chmarę ludzi, których w normalnych warunkach posłałabym do diabła, a na miejscu sędziego wysłała prosto za kraty! Słuchaj, mam teraz taką alkoholiczkę... No dno totalne, mówię ci. 
 - Coś przeskrobała?
 - Właściwie nie, to wygląda trochę inaczej. Słuchaj, kobieta jakoś koło trzydziestki, ma trójkę dzieci, nie? Wszystkie z jednym facetem, dzięki Bogu, ale rozwiodła się z nim dwa lata temu i wyjechała. Uznała, że dzieci będą jej przeszkadzać, więc zostawiła je byłemu mężowi, a teraz przesiaduje w moim gabinecie i ryczy, bo ona chce je odzyskać. Czasem patrzę na nią, jakby spadła z księżyca. Nie rozumiem, jak można zrobić coś takiego i jeszcze spodziewać się, że da się wszystko naprawić? No powiedz, co z niej za matka?! 
 - Zła... – odparła Sheryl, głośniej przełykając kolejny łyk kawy. Ani przez moment nie spojrzała Nancy w oczy, ale jej drżące dłonie i tak zdradzały emocje.
 - Właśnie! Dzieci małe nie są, na ich miejscu, posłałabym ją w diabły! I tak nie wygram tej sprawy, dlaczego sąd miałby oddać jej dzieciaki, nie? Moim zdaniem to przesądzone już na wstępie, ale szef chce mi chyba udowodnić, że jak się chce, to potrafi. Śmieszne. Zresztą, wcale mi się nie chce...
 - Może miała jakiś poważniejszy powód? Wyjechała ot tak sobie?
 - A tak! Wiem, niesamowite, że ludzie tak potrafią, ale jednak... Czasem się cieszę, że nie mam dzieci, bo gdyby mi kiedyś coś strzeliło do głowy i uwaliłabym im taki numer jak połowa tych rodziców po rozwodzie, nie mogłabym patrzeć na siebie w lustrze! Ale dosyć o pracy, nie po to się z niej wyrwałam, żeby dalej nią żyć! Mów, co u ciebie? 
 - Poza pracą, niewiele...
 - Czas najwyższy, żebyś odnalazła życie osobiste, wiesz? Może umówię cię z kimś, co myślisz? W twoim życiu przydałby się facet...
 - O nie, wystarczy mi to, co mam – mruknęła, a filiżanka wypadła jej z dłoni, z brzdękiem upadając na spodeczek. – Muszę się dzisiaj skontaktować z Tomem. Coś czuję, że po tej rozmowie będę miała dość mężczyzn na całe następne dziesięciolecie...


* * *

         Na dworze było już ciemno, a w dużym, wiekowym domu należącym do państwa Lee światło paliło się jedynie w najmniejszej sypialni na drugim piętrze. Wyszukana, droga lampa oświetlała tylko nieznaczną część urządzonego z niemałym gustem, kobiecego pokoju. Claire siedziała na łóżku, spoglądając z niesmakiem na swojego brata, który plątał się od ściany do ściany, nie mówiąc ani słowa. Uważała, że należą jej się wyjaśnienia, ale Dwayne wcale nie kwapił się, by jej takowych udzielić. Wyglądał tak, jakby zamknął się w małym świecie swoich burzliwych rozmyślań. Nie była nawet pewna, czy w ogóle wie, że chodzi w tę  i we w tę po pokoju swojej starszej siostry, nie swoim własnym, i że ona sama znajduje się tuż obok.
 - Dwayne? – odezwała się w końcu, zniecierpliwiona czekaniem na jego pierwsze słowa.
 - Hm?
 - Możesz mi powiedzieć, jak to się stało, że kiedy cały ranek spędziłam w ogrodzie, ciebie w nim nie było, a kiedy weszłam do domu, a później wróciłam tam po zaledwie pół godziny, znalazłam cię nieprzytomnego na własnym trawniku?
 - Nieprzytomnego, Claire. Otóż to. Jak mam ci to wyjaśnić, skoro sam nie mam pojęcia skąd się tam wziąłem?! 
 - Ale wiesz, co robiłeś wcześniej!
 - Byłem u Hope... – wyjaśnił, zajmując w końcu miejsce na niewielkiej, różowej kanapie naprzeciwko łóżka.
 - Twojej ex? Yhm... I chcesz mi powiedzieć, że zaczęła trenować kick boxing? To jest twoja wymówka? – Dziewczyna pokręciła tylko nosem, patrząc na niego ze złością.
 - Nawet jej nie zastałem, trafiłem na jej brata... Wiesz co? Miałem ci nic nie mówić, ale w sumie, nie wypaplasz, prawda?
 - Oczywiście! – odparła oburzona, że taka myśl w ogóle przeszła mu przez głowę. Ich rodzina zawsze trzymała się razem i bardzo lojalnie strzegła swoich sekretów. Nawet gdyby chciała, prawdopodobnie nie potrafiłaby zdradzić nikomu tajemnic swojego rodzeństwa. Nie tak została wychowana.
 - Hope i jej brata coś łączy... Znaczy, pieprzą się, cholera jasna! Jestem tego pewien!
 - Słucham? To obleśne!
 - No.
 - No?! I to tyle?! – Claire wstała ze swojego miejsca i przysiadła się do brata, jak gdyby w ten sposób miała zmusić go do wyduszenia z siebie całej reszty. – Skąd w ogóle przyszło ci to do głowy?
 - Właściwie sam mi o tym powiedział. Poza tym widzę, jak się zachowują! On jest o nią zazdrosny...
 - Tak samo jak ty o mnie i Maggie, to nic wielkiego. Zwykła, braterska ostrożność...
 - Nie w tym przypadku! Ja nawet nie wiem, czy to naprawdę jest jej brat. Nigdy o nim nie wspominała, nigdy wcześniej go nie widziałem, w jej domu zawsze mieszkała tylko ona i jej matka, a tu nagle zjawia się taki świr nie wiadomo skąd i rozstawia wszystkich po kątach! 
 - Może po prostu jesteś wściekły – podsunęła. – Nienawidzisz go i dlatego wpadł ci do głowy taki głupi pomysł... 
 - Sama jesteś głupia! 
 - Dwayne, wyrośliśmy już z czasów podstawówki...
 - Gdybyś widziała i słyszała to, co ja, wiedziałabyś, o czym mówię! Ale wiesz co? Bardzo dobrze. Bardzo, bardzo dobrze... – Zamyślił się ponownie, ale tym razem Claire nie miała zamiaru czekać, aż na powrót się ocknie. Mocno klepnęła go w ramię, a kiedy to nie poskutkowało, zamachała dłonią przed jego tępo wpatrującymi się w ścianę oczami.
 - Pomagam Harry’emu. No wiesz, zemścić się na Beau...
 - Dwayne, po co ty do cholery się w to mieszasz?!
 - Nie to jest teraz istotne! Dałem słowo, że mu pomogę, a wiesz, że Dwayne Lee nigdy nie rzuca słów na wiatr! 
 - Mhm... – mruknęła tylko w odpowiedzi na jego odrobinę zbyt patetyczny ton głosu, po czym przewróciła oczami, odwracając od niego wzrok.
 - On umieścił w necie zdjęcia gołej Ashley, podpisując się jako ten Beau, a ja miałem znaleźć coś w tym stylu na Hope, żeby dokończyć sprawę...
 - Tak, chyba coś o tym słyszałam. I?
 - Jak to „i”?! Claire, nie rozumiesz?! Poszedłem tam, żeby załagodzić sytuację po naszym rozstaniu, żeby znowu się do niej zbliżyć... A teraz co?! Nawet nie muszę z nią gadać i tak mam na nią takiego haka, że w życiu się po tym nie pozbiera! To już nie tylko zemsta Harrego, teraz to i moja! 
 - Więc na co czekasz? Ogłoś światu swoje wielkie odkrycie, a potem idź przemyć sobie te rany, bo wygląda to fatalnie...
         Dwayne spojrzał na siostrę odrobinę nieufnie, nie wiedząc, czy dziewczyna mówi poważnie, ale szybko uznał, że tak i zaczął raczej zastanawiać się, czy nie została adoptowana. Nie miała w sobie za grosz sprytu ani inteligencji rodziny Lee, skoro na jego miejscu postąpiłaby tak pochopnie. Z drugiej strony, był jej to w stanie wybaczyć. Dziewczyny zawsze podchodzą do sprawy zbyt nerwowo. To dlatego ich plany w zatrważająco dużej części okazują się fiaskiem.
 - Claire, ty nic nie rozumiesz. Wiesz, co trzeba zrobić, żeby naprawdę człowieka udupić? Żeby go zabolało?
 - No? – spytała, wciąż niezainteresowana.
 - Powiedzieć, albo pokazać innym prawdę, którą ukrywa. Jasne, że Harry mógłby już dawno przerobić zdjęcia blondyny i umieścić je w sieci, ale chociaż byłby to skandal, to nie zabolałoby jej to aż tak, jak boli teraz. Tak samo jest z Hope. Mógłbym od razu ogłosić wszem i wobec, że ona i Seth to rodzeństwo i że się pieprzą...
 - ...A potem zginąć, kiedy on cię dopadnie, przypominam – przerwała bratu, spoglądając wciąż na jego poranioną postać.
 - Ech... No właśnie. I między innymi dlatego muszę być najpierw pewien, że to prawda. Zamkną ich wcześniej niż Seth mnie dopadnie, a w więzieniu to już inni zadbają o to, żeby spokorniał.
 - Marzyciel z ciebie, Dwayne... Wiesz o tym, że prawdopodobnie nic ci z tego nie wyjdzie?
 - I właśnie przez tak sceptycznych ludzi jak ty jeszcze nie mamy koloni na Marsie! Uwierz we mnie, Claire. Bo daję ci słowo, że nie spocznę, zanim nie udupię tych dwojga! Seth będzie przeklinał dzień, w którym mnie poznał...
         Dwayne wyszedł z pokoju prędzej, niż mogła mu odpowiedzieć, mocno zatrzaskując za sobą drzwi. Claire pokręciła jedynie głową, nie do końca mogąc uwierzyć w historię, którą przedstawił jej młodszy brat, ale nie miała zamiaru go hamować. Gdyby poprosił, nawet by mu pomogła... Nie znała Hope, widziała ją może ze dwa razy w życiu, ale jeśli chodzi o mężczyznę, który tak pobił jej brata, nawet nie mając pojęcia, kim jest, już nienawidziła go całym sercem. To była jej siostrzana solidarność.


* * *

         Wieczorem, gdy wszystkie biura były już puste, Sheryl rozsiadła się wygodniej w swoim fotelu przy dębowym biurku i długo wpatrywała w fotografię małej Hope, którą trzymała tu w żelaznej ramce odkąd pamięta. Od czasu, gdy poznała ją jako małą dziewczynkę i niedługo później stała się dla niej mamą, zawsze myślała tylko o tym, co jest dla małej najlepsze. To się nie zmieniło, choć Sheryl musiała teraz myśleć o dobru obojga swych  dzieci. Niestety, to, co było dobre dla Setha, nie było dobre dla Hope. W życiu kobiety nadszedł właśnie moment, kiedy musiała wybierać, które z nich liczy się dla niej bardziej. I chociaż nie chciała, by jej syn był tym, kim jest, choć nie chciała, by stoczył się na samo dno... Tak naprawdę on już tam był. W dodatku ani myślał pozwalać się z tej sytuacji wyciągnąć, wydawało jej się, że on nie chce być dobry. Hope natomiast stała jeszcze na początku drogi. Była młoda i to, jak pokieruje się jej życie w dużej mierze zależało teraz od tego, jakie wzorce przyjmie. Sheryl nigdy nie chciała manipulować swoją córką. Nie mogła jednak pozwolić, by popełniła ten sam błąd, jaki popełniła przed laty ona i jaki wciąż od nowa popełnia Seth. Jej syn stał się bardzo silny, potrafił wpływać na ludzi. Na wszystkich, którzy go otaczają. Sheryl nie mogła patrzeć, jak powoli pod jego specyficznym urokiem znajduje się także niczemu winna Hope.
         To była jedna z najcięższych decyzji, jakie musiała w życiu podjąć, ale był to także najwyższy czas by przyznać przed samą sobą, że nie podołała zadaniu. Że przegrała.
         Drżącymi dłońmi sięgnęła po telefon, wybierając numer swojego byłego męża. Posiedziała chwilę, przykładając słuchawkę do ucha i uspokajając oddech. Teraz nie była matką, była panią adwokat, która z podobnymi sprawami styka się na co dzień. Emocje były tutaj zbędne.
 - Sheryl? Czego chcesz? – odezwał się w końcu zachrypnięty głos po drugiej stronie linii. Kobieta wyprostowała się i z trudem nabrała do płuc powietrza. Nie słyszała Toma od blisko pół roku, ale wciąż nie zapomniała jego dziwnego bełkotu, który słyszała wtedy w słuchawce. Teraz nie było po nim śladu.
 - Dobry wieczór, Tom. Musimy porozmawiać. Możesz poświęcić mi chwilę? 
 - Przestań gadać w ten śmieszny sposób i mów, o co ci chodzi. Nie mam całego dnia...
 - Dzwonię w sprawie Setha – zignorowała jego komentarz, kontynuując. – Wiem, że jeszcze rok temu nalegałam, żebyś go tutaj przysłał, ale muszę przyznać, że to nie był dobry pomysł, Tom. Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale...
 - Ale chyba nie chcesz powiedzieć, że ma wracać do domu, co? – Sheryl po drugiej stronie słuchawki usłyszała pewien rodzaj złośliwego śmiechu, co na moment jakby wybiło ją z rytmu.
 - Właściwie... – zamilkła na moment, by po raz ostatni przemyśleć swoją decyzję. – Właściwie tak. To właśnie chcę ci powiedzieć. – Na tę wiadomość Tom od razu się zdenerwował, a jego głos w słuchawce podniósł się o kilka tonów.
 - Ty jesteś jakaś nienormalna! Dokładnie taka, jak twój synalek, oboje się szybko nudzicie! Ale to nie jest jakiś pierdolony chomik, albo inna tam świnka morska, że możesz mi go teraz wcisnąć, bo sobie nie poradziłaś! Ja sobie od początku z nim nie radzę, kurwa, bo to diabeł jest, nie człowiek! – Na moment zapanowała cisza, ale Sheryl nie miała odwagi się wtrącić. -  Nie ma mowy, że przyjmę go z powrotem! Ty wiesz, czym mi ten sukinsyn groził?! Że mnie zabije, rozumiesz?
 - Tylko mi nie mów, że się dziwisz? – W głosie Sheryl wbrew jej woli znalazła się odrobina ironii. Gdy chodziło o sprawy prywatne, nie potrafiła zachowywać się tak profesjonalnie, jak w pracy. - Też sobie wybrałeś sposób, żeby go do mnie odesłać, Tom. Wymieniłeś zamki, kiedy był na imprezie... bardzo dojrzałe zagranie jak na faceta w twoim wieku. A pomyślałeś chociaż, jakie to może przynieść konsekwencje? Zupełnie cię nie obchodziło, że prawdopodobnie będzie jechał pijany taki szmat drogi?!
 - Grunt, że pojechał! – odparł Tom z dumą. - Nie chcę go tu więcej widzieć.
 - Co to ma znaczyć? Przecież Seth był niedawno w Basin City, nie wpuściłeś go? 
 - Powiedział ci, sukinsyn jeden? – Tom jeszcze bardziej się zdenerwował, a głos w słuchawce stał się nieznośnie głośny. 
 - Nie on. Moja córka. – wyjaśniła. - Mają ze sobą dobry kontakt...
 - To lepiej miej oko na córeczkę, zanim jej też wywinie jakiś numer, najpewniej dzieciaka zmajstruje! 
 - Nie bądź śmieszny – prychnęła zdegustowana. – Tom, nie mam czasu na takie pogawędki. To, że pozwoliłam ci się nim zajmować, to był największy błąd mojego życia, to ty zrobiłeś z naszego syna potwora!
 - Skąd wiesz, byłaś przy tym? – zaśmiał się, ale Sheryl postanowiła nie zwracać więcej uwagi na jego zaczepki.
 - Żaden normalny człowiek nie jest w stanie wytrzymać z Sethem. Nawet ja, choć to moje własne dziecko. Poddaję się Tom, rozumiesz? Wygrałeś. Ale teraz muszę odseparować go od mojej córki, zanim stanie się coś złego...
 - Nie bój nic, jestem pewien, że już się stało. Słuchaj, malutka, szczerze mówiąc pierdoli mnie to, co z nim zrobisz. Kup mu bilet w jedną stronę na Hawaje, albo zabij i zakop w ogródku, mam to w dupie. Ale tutaj nie wróci! Mój dom jest już tylko mój i jak tylko zobaczę go na progu, źle się to dla niego skończy! 
 - Jak możesz?! Jesteś jego ojcem! – oburzyła się, w chwilę później już żałując tego, co powiedziała. Nie powinna go pouczać, sama będąc wyrodną matką, z czego doskonale zdawała sobie sprawę, ale czasem jej słowa wyprzedzały myśli, gdy była zbulwersowana. W odpowiedzi Tom jedynie zaśmiał się do słuchawki.
 - Nie dzwoń do mnie więcej, Sheryl. Nie mam już z tobą nic wspólnego, z nim też. To dorosły facet, niech w końcu sam sobie radzi, skoro nawet własna matka nie może z nim wytrzymać – odparł wciąż rozbawiony.
 - Przecież nie mogę tak po prostu wyrzucić go na bruk!
 - A co mnie to, kurwa, obchodzi?!
         Tom trzasnął słuchawką prędzej, niż zdążyła coś jeszcze dodać i Sheryl wątpiła, by odebrał ponownie, gdyby chciała powiedzieć coś więcej. Zresztą wyraził się wystarczająco jasno... Nie chciał widzieć Setha, a ona nie mogła go do tego zmusić, skoro ich syn był prawie dorosły. To jednak komplikowało sprawę jeszcze bardziej...
         Nie pozostało jej nic innego, jak wrócić do swojego przesiąkniętego nienawiścią domu i udawać, że sobie radzi. Musiała być silna dla Hope. A przy następnej kłótni nie zawahać się, gdy do jej ust będą cisnąć się słowa „wynoś się”. 

* * *

Przesiąknięta łzami oraz zapachem delikatnych, kwiatowych perfum koszulka lekko podwinęła się, gdy Ashley zmieniała pozycję, a spory fragment odkrytej, gładkiej skóry zajaśniał nagle, odbijając od siebie wpadające przez okno światło księżyca w pełni. Zapach uderzył w niego dwa razy mocniej, gdy się przysunęła. Pomieszany z ostrą wonią alkoholu przepełniał go zmysłową mieszanką, która od zawsze przywodziła mu na myśl wyłącznie miłe skojarzenia. Właśnie tak w Basin City pachniała większość jego nocy.
         Blondynka oblizała delikatnie usta, jeszcze przez chwilę rozkoszując się smakiem czerwonego wina, którego ostatnią kroplę wypiła tuż przed chwilą i powoli podniosła powieki, widząc przed sobą chłopaka. Seth nie spuszczał z niej oczu. Mierzył ją wzrokiem, poważny, zamyślony. W ciemnościach panujących w salonie wyglądał dosyć nierealnie, bardziej jak zjawa niż człowiek. Chciała go dotknąć, by przekonać, się że żyje... Był zbyt idealny, w dodatku nieruchomy jak woskowa figura. Nawet nie mrugał. Jedynie powoli wodził wzrokiem od jej kostek aż po twarz, później znów w dół tą samą drogą... 
 - Nie wiem, czy to dobrze, ale trochę mnie przerażasz, Seth... – Ashley zaśmiała się nerwowo, odkładając swój kieliszek na niski stolik tuż u jej stóp. Kiedy się pochyliła, jej dekolt odchylił się Blondynka zarumieniła się lekko i uśmiechnęła, poprawiając go seksownym ruchem. Przy okazji omiotła palcami delikatną skórę na swoich piersiach i nie musiała nawet sprawdzać, czy Seth wciąż na nią patrzył. To było oczywiste. Czuła na sobie ciężkie, męskie spojrzenie. A kiedy uniosła głowę, Seth był jeszcze odrobinę bliżej niż wcześniej. Ich kolana stykały się, a twarze nie dzieliło wiele.
 - To dobrze – odpowiedział jej, choć Ashley nawet nie pamiętała już, o co pytała. – Dobrze, ale niepotrzebnie. Sądzisz, że byłbym w stanie cię skrzywdzić?
 - Nie – odparła z rozbrajającą szczerością, a Seth uniósł kącik ust w nieszczerym uśmiechu. – Po prostu kiedy się nie ruszasz i tak się we mnie wpatrujesz... Nie, to głupie – przerwała samej sobie z delikatnym chichotem – Nieważne.
 - Powiedz.
 - Wyglądasz trochę tak, jakbyś tylko czekał na moment, kiedy będziesz mógł zaatakować... Mówiłam, że to głupie? Jestem pijana, nie zwracaj uwagi na to, co mówię...
 - Naoglądałaś się za dużo filmów, Ashley. Normalni ludzie nie atakują innych w swoim własnym domu, za niewinność, przy swojej siostrze śpiącej piętro wyżej...
 - Ale gdyby Hope nie spała na górze? – Ashley uśmiechnęła się w jego stronę, puszczając mu oko. 
 - Gdyby jej nie było, mogłabyś się bać. – przyznał.
 - A jednak. – Jej powieki nie pokryte już ani odrobiną cienia przymknęły się automatycznie, gdy się do niej zbliżył, a na pełnych ustach zagościł delikatny uśmiech. W jej głowie musiało wirować, nie trzymała się stabilnie nawet, kiedy siedziała podparta na jednej z rąk. Zamarła w oczekiwaniu, czując na skórze swojej twarzy jego ciepły oddech, instynktownie wiedząc, jak blisko się znajduje, na co patrzy, co robi... Gdy roztarł palcem ślad tuszu na jej policzku, złapała męską dłoń i otworzyła oczy. Byli wyjątkowo blisko siebie, bliżej, niż powinni...
 - Nie robimy nic złego, prawda? – spytała lekko drżącym głosem, wpatrując się w niego w oczekiwaniu. Jej jasne oczy dziko błyszczały, uchylone wargi aż się prosiły o pocałunek... Wyglądała tak bezbronnie, kiedy czarny tusz zamiast na jej rzęsach, znajdował się na policzkach... Była brudna, zapłakana, odrobinę przestraszona... I w tym stanie całkiem dla Setha pociągająca.
 - Cóż, przynajmniej ja nic złego nie robię – odparł, dotykając delikatnie jej warg. Twarde opuszki jego palców drażniły suchą skórę, prowokując Ashley do kolejnego kroku, na który nie potrafiła się odważyć. Nawet pomimo buzujących jej w głowie procentów wciąż pamiętała o swojej przyjaciółce, a słowa chłopaka tylko ją zaniepokoiły...
 - Myślisz, że Hope byłaby zła? 
 - Sama spytaj – odparł i dopiero w tym momencie odwrócił głowę w kierunku drzwi, a Ashley niemal natychmiast odskoczyła od niego, wstając z kanapy. Gwałtownie odwróciła się w stronę wejścia do salonu, wpatrując się w ciemność korytarza... Ale pomimo wyłączonych w całym domu świateł, była niemal pewna, że nikt tam nie stoi. Było cicho. Spokojnie. Byli sami.
         Spojrzała na Setha ze złością wymalowaną na delikatnej twarzy. Chłopak uśmiechnął się jedynie, wzruszając ramionami. W Ashley momentalnie zawrzało. Nie spodziewałaby się po nim tego w takiej chwili! 
 - Dobrze się bawisz moim kosztem? 
 - Daj spokój, to taki niewinny żarcik... – odparł rozbawiony, ciągnąc dziewczynę za drobną dłoń, by znów usiadła tuż obok. 
 - Mnie nie rozbawił.
 - Powinien. Ale jeśli chcemy mieć spokój, powinniśmy pójść gdzieś, gdzie Hope nie będzie mogła w każdej chwili zajrzeć...
 - Nie, ja muszę już iść. Dzięki za rozmowę, za wino i w ogóle, ale naprawdę... Na mnie czas. – Ashley zaczęła mówić szybko i dość nieskładnie, kiedy podniosła się z kanapy i starając się nie zataczać z trudem dotarła do drzwi salonu. Złapała jeszcze swoją kurtkę przewieszoną przez oparcie krzesła i założyła ją prędzej niż Seth zdążył znaleźć się tuż obok, by ją odprowadzić. 
 - Masz zamiar wracać pieszo? 
 - Zamówię taksówkę. Poczekam na dworze. Wybacz, Seth, ale szczerze mówiąc cholernie mnie kręcisz i wiem, że jeśli jeszcze przez chwilę zostanę w twoim towarzystwie to zrobię coś, czego będę później bardzo, ale to bardzo żałować! Dopóki nie wiem, co myśli o tym Hope, będę się trzymać z daleka. Boże, nawet nie mam pojęcia, czemu ci to wszystko mówię... – Przeklęła jeszcze pod nosem, kiedy uderzyła trzęsącą się dłonią w klamkę i szybciej, niż zdążył jej odpowiedzieć, wybiegła z jego domu i dalej, przez bramkę, dopiero na ulicy wyciągając z kieszeni telefon i dzwoniąc po taksówkę. Widział to wszystko przez okno, po czym powoli odwrócił się w stronę wnętrza ciemnego domu, spoglądając na schody. Światło wciąż nie było włączone, ale to nie przeszkadzało mu zobaczyć siedzącej na nich postaci. Jego lalka była prawie naga, ubrana jedynie w bieliznę, a jej włosy zakrywały twarz. Przez chwilę nie wiedziała chyba co powiedzieć, ale Seth uparcie nie odzywał się pierwszy. 
 - Co robiła tu Ashley? Dlaczego mnie nie obudziłeś?
 - Tak słodko spałaś – zaśmiał się, podchodząc bliżej by zobaczyć jej iskrzące się, jasne oczy. – Dlaczego się schowałaś? 
 - Nieistotne! 
 - Wow, jesteś wkurzona... – zakpił, delikatnie podnosząc ją ze schodów, ale kiedy tylko dziewczyna stanęła na nogi, momentalnie odepchnęła od siebie jego dłonie.
 - Skąd w ogóle wiedziałeś, że tu jestem?! 
 - Trzeszczące stopnie, twój głośny oddech i niezdarność... Kto inny mógłby potknąć się o próg?
 - Było ciemno – mruknęła w usprawiedliwieniu.
 - Ale wystarczająco jasno, żeby nas podglądać? 
 - Teraz jeszcze masz do mnie pretensje?! – oburzyła się, nie myśląc już o niczym poza tym, że ma ochotę się na niego rzucić. Wydrapać mu oczy, udusić, chociaż ugryźć... W tym momencie znów go nienawidziła. Nawet, jeśli przyzwyczaiła się już do tego, co wyprawiał z nią, nie mogła pozwolić, by wciągał w to jeszcze Ashley... 
 - Po prostu dziwię się, że ty masz je do mnie. Kiedy mnie nie było, pieprzyłaś się z Dwayne’em. Powinienem cię za to zabić, ale, jak widzisz, mi przeszło...
 - Ile razy mam ci, kurwa, powtarzać, że tego nie zrobiłam?!
 - Niby dlaczego mam ci wierzyć? Twoja przyjaciółka jest zdzirą, twój przyjaciel zresztą też. Jaką mogę mieć pewność, że ty nią nie jesteś?!
 - Nie masz prawa mówić tak o moich przyjaciołach! – krzyknęła, dopiero po chwili przypominając sobie, że Ashley wciąż może być jeszcze gdzieś w pobliżu i momentalnie obniżając ton głosu. Seth jednak się tym nie przejmował. Wciąż mówił równie głośno jak przedtem. 
 - Mam ci to udowodnić? Które z nich mam przelecieć? – spytał lekko rozbawiony, choć Hope nie było już do śmiechu. 
 - Nie tkniesz moich przyjaciół! Nawet nie próbuj! O czym ty w ogóle mówisz?! 
 - Myślę, że z Beau byłoby ciekawiej… Takich ładnych blondyneczek jak Ashley miałem już dziesiątki… - zamyślił się.
 - Boże, kompletnie ci już odbiło! 
Nie odpowiedział nic więcej, jedynie jednym ruchem zepchnął Hope ze schodów, by zrównała się z nim i kolejnym przyparł ją do ściany, stając tuż przed nią. Brunetka straciła równowagę, uderzając plecami w twardą powierzchnię. Jego wargi mocno naparły na jej usta, a Hope zamarła na moment, dopiero po kilku sekundach niemal automatycznie oddając pocałunek. Czuła jego długie palce wbijające się jej w bok i dłoń gładzącą jej szyję. Jego skóra była zimna jak lód, ale tym razem jej to nie przeszkadzało. Przyjemnie sprowadzało na ziemię, kiedy jej myśli zaczynały błądzić w podobny sposób, jak robiły to jego palce wplątane już po części w długie, ciemne włosy. Jej klatka piersiowa poruszała się szybciej niż zazwyczaj, ale nawet przez nadmiar wrażeń mogla zauważyć, że on też oddycha jakoś szybciej... Jego ruchy były odrobinę desperackie, nie tak opanowane jak zazwyczaj, ale wciąż dominujące. Gdy uchyliła powieki i spojrzała w jego czarne tęczówki, zobaczyła w nich taki sam ogień, jak tego poranka. W sekundę później poczuła jedną z jego lodowatych dłoni na swoim płaskim brzuchu. Sparaliżowało ją. Nie mogła się odsunąć, a już na pewno nie przysunąć, bo było to fizycznie niemożliwe. Stali spleceni ciasno w niewielkim korytarzu, ich ciała idealnie się uzupełniały. Przez chwilę chciała, by tak już zostało, ale szybko przypomniała sobie o tym, co przed chwilą powiedział i zrobił, a złość na nowo w niej zawrzała. 
         Musiała użyć całej swojej siły woli, by odsunąć twarz i wszystkich swoich fizycznych możliwości, by go od siebie odepchnąć. Seth zachwiał się lekko do tyłu, z pewnością się tego nie spodziewając, ale w odpowiedzi na jej spojrzenie jedynie uśmiechnął się tym typowym dla siebie, sarkastycznym uśmieszkiem, który jednak tym razem nie wydawał jej się tak zimny jak zazwyczaj.
 - Po co to było? – spytała cierpko, nie odrywając od niego wzroku. 
 - Żeby przypomnieć ci, czyją lalką jesteś. I pokazać, że ja o tym pamiętam.
 - Nie rozumiem – wyszeptała szczerze, a Seth zbliżył się do niej o krok, sprawiając, że wolna przestrzeń pomiędzy nimi gwałtownie się zmniejszyła. Tak bardzo, że jej biust opierał się o jego klatkę piersiową, a jej oddech uderzał o jego szyję. Zniżył głowę i delikatnie uniósł palcami jej twarz. 
 - Żadna nowość – odparł z uśmiechem.
 - Dwadzieścia sekund bez uszczypliwości to dla ciebie za dużo? – Rozbawienie z jego oczu zniknęło, a zamiast niego pojawiło się zainteresowanie. Coś, czego na początku w ogóle nie potrafiła z Setha wykrzesać. 
 - Wiesz, co jest całkiem zabawne, lalko? Jesteś zazdrosna o Ashley, podczas gdy ja cały wieczór spędziłem z nią tylko ze względu na ciebie. Chcę ją poznać, ale przecież nie dla własnej przyjemności... – wyjaśnił, wyglądając tak, jakby mówił całkiem szczerze, ale Hope nie dała się zwieść. Pokiwała krótko głową, ale po chwili ciszy nie mogła jednak powstrzymać się, by tego nie skomentować. Ta pewność siebie, która aż promieniowała z chłopaka, wyprowadzała ją z równowagi. 
 - To prawda, chcesz ją poznać ze względu na mnie. Chcesz dowiedzieć się, jak głęboką ranę możesz mi zadać przy jej pomocy. Twoim zdaniem powinnam być z tego zadowolona? – mruknęła w końcu, ale Seth jedynie przytulił ją do siebie tak, że nie widziała jego twarzy i złożył delikatny pocałunek na kobiecym karku, czemu nie mogła się sprzeciwić, zatrzaśnięta w mocnym uścisku jego ramion. 
 - Spójrz na to z innej strony, laleczko. To ty jesteś najważniejsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiadomienia o nowych notkach teraz wyłącznie na facebooku!
Zapraszam do zajrzenia i polubienia ;)

Wejść:

Obserwatorzy