W jej głowie wciąż pobrzmiewał głośny
krzyk własnej matki - na co dzień raczej opanowanej osoby - który odprowadził
ją aż do samych drzwi wejściowych. Po raz pierwszy szarpnęła za żelazną klamkę
tak mocno, z takim impetem wybiegła do ogrodu i tak prędko ruszyła na
przystanek oddalony od jej domu o zaledwie kilka krótkich przecznic. Nieczęsto
kłóciła się z Sheryl, właściwie nawet teraz ich szybkiej wymiany zdań nie do
końca można było nazwać prawdziwą awanturą. O kilka słów za dużo wystarczyło
jednak, by wyprowadzić Hope z równowagi, a tym samym jeszcze bardziej
przyśpieszyć jej planowane na wieczór wyjście. Gdy w końcu zatrzasnęła za sobą
ciemne drzwi, odetchnęła z ulgą chłodnym, jesiennym powietrzem. W tym momencie
chciała już tylko zapomnieć o niefortunnej kłótni. Po co psuć sobie całą,
dopiero rozpoczynającą się noc? Miała zamiar się rozluźnić, a nie jeszcze
bardziej denerwować.
To był spokojny, piątkowy wieczór,
pozornie jeden z tych, których każdy przeżył już całe mnóstwo, a w przyszłości
przeżyje jeszcze więcej. Powietrze, choć chłodne, byłoby całkiem przyjemne,
gdyby nie porywisty, zimny wiatr, który przenikał do kości. Przed wyjściem
zarzuciła na siebie czarną, skórzaną kurtkę, lecz nawet jej materiał nie był w
stanie obronić dziewczyny przed lodowatym wichrem. Czując chłód powoli malujący
zaczerwienienia na jej policzkach, podniosła wyżej błękitną chustkę i ukryła za
nią drżące z zimna usta, przeklinając się za swój głupi pomysł. Wciąż kierowała
się w stronę przystanku, a jedyne, co zaprzątało jej umysł to nadzieja, że nie
przegapiła jeszcze jedynego w tych godzinach autobusu. Zaletą mieszkania na przedmieściach
Seattle, gdzie stało tylko sześć domów i jeden sklep, był na pewno spokój, za
to wadami – wszystko inne, na czele z wiecznym uzależnieniem życia od rozkładu
jazdy, którego i tak nie przestrzegały tutejsze autobusy. Tym razem pojazd
również nie pojawił się na czas. Dziewczyna długo stała w oczekiwaniu na niego
na przystanku, przebierając z zimna nogami i patrząc w niebo, by zabić czymś
wlokący się mozolnie czas. Słońce właśnie chowało się za linią horyzontu, przez
co całe niebo rozświetlała różowawa poświata, która z rozłożonymi na niej
gdzieniegdzie ciemnymi chmurami wyglądała nad wyraz bajkowo. Stanowiło to
niemal idealne tło dla poruszanych mocnym wiatrem koron drzew, których liście
powoli traciły swój żywy, zielony kolor i w niektórych miejscach brązowiały,
dając pierwsze oznaki jesieni. Niedługo wszystko tutaj będzie złote i czerwone
– początek września zawsze jest piękny. I może nawet jesienny urok byłby w
stanie zrekompensować dziewczynie niedawny koniec wakacji, gdyby nie to, ile
nasłuchała się o wcześniej o tym, z czym przyjdzie jej się w owym czasie
zmierzyć. Jej matka od dłuższego czasu powtarzała, że na jesień wiele rzeczy
ulegnie zmianie i że powinna się na to przygotować. Za każdym razem
potwierdzała jej słowa ruchem głowy, ale szybko też zapominała i starała się za
wszelką cenę nie przejmować tym faktem, aż do chwili ostatecznej.
Niebo nabrało koloru krwistej
czerwieni. Obserwowała je przez całą drogę rozklekotanym autobusem, z
przyklejonym do szyby policzkiem, starając się skupić swą uwagę wyłącznie na
tym widoku. Odrzucała wszelkie nadchodzące myśli, każdą z osobna. Ale
wiedziała, że chwila ostateczna nadeszła już teraz.
Okres wakacji zakończył się kilka
tygodni temu, a sam fakt, że zaczął się wrzesień, zaczął przerażać dziewczynę nie
tylko ze względu na rozpoczynający się rok akademicki i masę egzaminów, które
ją czekały, ale także na samo brzmienie owej nazwy miesiąca. Od czerwca
wiedziała, co przyniesie jej jesień. Wtedy myślała, że to nic strasznego, w
końcu było przed nią jeszcze tyle czasu, że mogła zdążyć dostatecznie dobrze
oswoić się z tą myślą. A jednak… minęły trzy miesiące, a Hope wciąż nie była w
stanie myśleć racjonalnie. Dziś jednak nie miała wyboru, nastał ostatni wieczór
jej spokoju. Czuła się trochę, jakby to był jakiś zły sen, z którego ktoś miał
ją zaraz obudzić. Jej życie miało zmienić się z dnia na dzień. Położy się spać
jako jedynaczka, a obudzi jako siostra – nie wiedziała nawet, czy starsza, czy
młodsza. O chłopaku dowiedziała się jedynie tyle, że jest „wiekowo do niej
zbliżonym” żywym wcieleniem diabła, którego Hope wolała unikać. Nie była typem
człowieka, którego przyciągają kłopoty… On najwyraźniej żył tylko nimi.
Dziewczyna nigdy specjalnie nie interesowała się jego życiem, czasem słyszała
tylko jak jej matka żali się ojcu z kolejnych wybryków swojego syna, ale nie
mając pojęcia, że kiedykolwiek go pozna, nawet nie chciała tego słuchać. Dziś
żałowała, że wie o nim tak mało. Może gdyby podsłuchała kiedyś więcej,
wiedziałaby jak się przygotować na jego przybycie? Jak zabezpieczyć się przed
chaosem, który z pewnością wprowadzi w jej życie? Ciężko było jej pogodzić się
z myślą, że odtąd w pokoju obok zamieszka prawdziwy kryminalista, a ona ma tak
po prostu to zaakceptować. Do tego powinna jeszcze być miła, by jego złość nie
odbiła się na niej samej. Nigdy nie lubiła obcych w swoim domu. Teraz z jednym
z nich będzie dzieliła piętro…
Kiedy autobus zatrzymał się w jednej ze
zdecydowanie bardziej obskurnych części Seattle, wysiadła z niego niemal z
ulgą. Było już dość ciemno, ale ulicę rozświetlał blady blask stojących przy
chodniku latarni i dziesiątki kolorowych neonów sklepów i barów. Wyraźnie
kierowała się w stronę jednego z nich, rozmasowując dłonie i marząc już o
dusznym, zadymionym miejscu, w którym miała za chwilę się znaleźć, a w którym
zawsze było tak ciepło, że ciężko było wytrzymać tam nawet w niegrubej bluzie.
Nie była typem osoby, która całe swoje życie spędzała w barach, w tym jednym
jednak bywała niemal co drugi dzień odkąd Ashley – jej najlepsza przyjaciółka
od czasów podstawówki – zatrudniła się tam jako kelnerka. Nie przepadała za
jego atmosferą, ale jeszcze bardziej nie lubiła sprzeciwiać się swojej
blondwłosej bratniej duszy, bo niemal zawsze doprowadzało to do kłótni. Tego
dnia również uległa. Nie miała sumienia odmawiać przyjaciółce widząc, jak
bardzo jej na tym zależy. Ashley chciała, by brunetka trochę zabawiła się
wieczorem i przede wszystkim rozluźniła, bo dziewczyna już od kilku dni
chodziła jak struta, starając się wcale nie dać po sobie poznać, że się
zadręcza. Dla blondynki całe jej zachowanie było odrobinę śmieszne, a ten
strach zdecydowanie niepotrzebny, ale ona i Hope różniły się od siebie jak
ogień i woda, nic więc dziwnego, że skoro dla jednej taki przyjazd zapomnianego
brata byłby świetną przygodą, dla drugiej był to istny koszmar. Hope po prostu
lubiła dramatyzować.
Weszła do sporych rozmiarów knajpy
akurat około dwudziestej, kiedy Ashley rozpoczynała swoją zmianę. Zdjęła z
siebie kurtkę i niemal od razu zauważyła w głębi sali plączącą się za barem
blondynkę o lekko szalonej, asymetrycznej fryzurze, która uśmiechnięta od ucha
do ucha właśnie nalewała piwo jakiemuś panu blisko pięćdziesiątki. Podeszła
bliżej, a twarz jej przyjaciółki, wciąż opalona ostatnim wakacyjnym słońcem,
rozpogodziła się jeszcze bardziej. Szybko odniosła piwo i przytuliła
dziewczynę. Hope wyglądała znów, jakby ledwo wyjęto ją z pralki po porządnym
wirowaniu, ale przynajmniej starała się udawać zadowoloną. Dla blondynki jej
postawa była jednak aż nazbyt oczywista.
Po dwóch godzinach klientów w knajpie
był już cały komplet, a Ashley razem z dwójką innych kelnerek plątały się w tym
tłumie jak szalone, starając się niczego nie zapomnieć. W przeciwieństwie do
tamtych dwóch pracowitych dziewczyn, blondynka nieustannie się obijała. Wolała
stać za barem i rozmawiać ze swoją wyraźnie podłamaną przyjaciółką niż latać po
sali tylko po to, by zgarniać kolejne napiwki. Fatalny nastrój Hope był teraz
dla niej najważniejszy. Po dłuższej chwili krzątania się między stolikami udało
jej się wynegocjować z współpracownicą miejsce przy barze przez całą najbliższą
godzinę. Wróciła tam wyjątkowo z siebie zadowolona, kiedy jej oczom ukazał się
nędzny obraz znudzonej, rozłożonej na stołku w samym końcu sali dziewczyny,
która od momentu swojego przyjścia wciąż sączyła jeden kieliszek nalanego jej
przez przyjaciółkę Manhattanu. Blondynka pokiwała głową z dezaprobatą i szybko
postanowiła coś na to poradzić. Hope wyraźnie potrzebowała jej pomocy.
- Hej, myślisz, że zaprosiłam cię do
knajpy w piątkowy wieczór, żebyś przez kilka godzin gapiła się w jeden
kieliszek głupiego drinka? – zagadnęła prędko, pojawiając się tuż przed jej
postacią. Hope uśmiechnęła się przepraszająco. Nie miała ochoty się spierać.
Sekundę później w jej dłoni zamiast niemal pustej szklanki pojawił się całkiem
nowy drink, którego najwyraźniej miała pod okiem przyjaciółki wypić. Ahley
zawsze starała się, by dziewczynie nie zabrakło alkoholu. Miała darmowe drinki,
ale nie mogła pić w czasie pracy, cały swój limit przepisywała więc zawsze na
Hope. Na co dzień dziewczyna nie do końca była przekonana do tego „sposobu na
nie marnowanie hojności szefa”, ale dziś nawet się cieszyła. Może faktycznie
uda jej się rozluźnić i choć na chwilę zapomnieć o tym denerwującym chłopaku,
który jeszcze nie przyjechał, a już niszczy jej dobry humor.
- Przejmujesz się, co? Daj spokój! –
Blondynka ponownie spróbowała ją zagadać, z podobnym jak wcześniej skutkiem. –
Oddawaj tego drinka, zrobię ci mocniejszego! A może ten chłopak okaże się
całkiem fajny? Każda dziewczynka marzy o starszym bracie, ty nie marzyłaś? Ja
oddałabym wszystko, żeby nie być jedynaczką! To takie nudne, siedzieć przy
obiedzie z rodzicami i patrzeć w ścianę, nie mogąc kopnąć nikogo pod stołem.
Całe wakacje, wszystkie święta, zawsze sama…
- Gdybym była dzieckiem, może by mi
pasowało – mruknęła pod nosem, upijając łyk nowego drinka, którego nazwy nawet
nie znała. Gdyby sama miała mu ją nadać, bez namysłu powiedziałaby: „czysta
wódka i dwie krople soku”, Ashley udawała jednak, że nie widzi jej skrzywionego
wyrazu twarzy i kontynuowała wycieranie długich kieliszków najdokładniej jak
potrafiła. Od pewnego czasu całkiem porządnie angażowała się w tę dorywczą
pracę.
- Teraz też zachowujesz się jak dziecko
– skitowała, nawet nie podnosząc wzroku na swoją przyjaciółkę – Daj mu szansę!
Nie wiesz czy jest taki, jak mówią!
- Nie wiem, czy nie jest gorszy…
- Och, gorszy? Gorszy od twoich
wyobrażeń o nim?! Nie można być jeszcze gorszym! Daj spokój Hope, będziesz się
martwiła, jak faktycznie będzie taki nieznośny. Na razie nie masz powodu.
- Tak, może masz rację… - Na co dzień
brunetka zdecydowanie sprzeciwiała się, kiedy przyjaciółka wciskała jej do ręki
kolejne szklanki z kolorowymi napojami, dziś czuła jednak do niej jedynie
wdzięczność. Z każdym kolejnym łykiem jej myśli stawały się mniej czarne. Bo
co, jeśli Ashley ma rację, a chłopak faktycznie nie okaże się takim potworem?
Dopiero teraz doszła do wniosku, że chyba rzeczywiście odrobinę histeryzuje.
Jej nowy brat będzie pewnie tak zdenerwowany przymusowym wyjazdem, że nawet się
do niej nie odezwie i skorzysta z każdej okazji, by jak najprędzej zwiać z ich
domu i wrócić do siebie. Skąd właściwie pewność, że on w ogóle tutaj
przyjedzie? Plan jego ojca nie był najlepszy. Spakowanie jego rzeczy i
wyrzucenie go z domu nie gwarantuje jeszcze, że syn przyjedzie do Seattle. Mógł
pojechać wszędzie… Być może w ogóle nie było czym się przejmować…
- Ashley! Ashley! – Tuż obok dziewczyn
pojawiła się nagle jedna ze starszych kelnerek, krzykiem przebijając się przez
gwar panujący w barze. Blondynka wyglądała na wyjątkowo zdenerwowaną tym, że
przerwano jej wycieranie naczyń, jednak mulatka stojąca obok niej wyraźnie nie
robiła sobie nic z jej humorków. Złapała ją za ramię i prędko wyrwała szmatkę z
chudych rąk. – Potrzebujemy cię, musisz jechać do magazynu! Nie możemy ciągle
mówić klientom, że czegoś nie ma, obojętnie co by nie zamówili! Szefa nie ma,
nie wiemy, co robić…
- A dlaczego to ja mam tam jechać? –
odburknęła niezadowolona, choć odpowiedź po kilku sekundach sama nasunęła jej
się na myśl.
- Bo tylko ty masz samochód! To nie
zajmie ci dłużej niż pół godzinki, koszty benzyny na pewno ci zwrócą…
- To nie należy do moich obowiązków.
Zresztą mam tutaj przyjaciółkę i obiecałam jej, że…
- Przede wszystkim masz tutaj pracę, a
nie przyjaciółkę! – przerwała jej już podniesionym głosem starsza dziewczyna. –
Ruszaj tyłek, albo powiem szefowi kto jest odpowiedzialny za taki bałagan w
całym barze!
- Ashley, jedź. – Hope przerwała tę
wymianę zdań przyciszonym tonem, a jej oczy niemal momentalnie skierowały się
ku mulatce. Mina brunetki mówiła „z nią nie wygrasz” i Ashley bądź co bądź
musiała przyznać jej rację. Odkładając na miejsce ostatni kieliszek, który
podczas całej kłótni mocno ściskała w zaciśniętej pięści, uśmiechnęła się do
swojej koleżanki i posłała Hope przepraszający uśmiech. Chwilę później
zakładała już kurtkę, by wkrótce zniknąć za tylnymi drzwiami.
- Wrócę za niedługo, nigdzie się stąd
nie ruszaj! – ostrzegła jeszcze przyjaciółkę, uśmiechając się do niej
złowieszczo. – Odwiozę cię później do domu, nie chcę słuchać, że znowu wrócisz
tym rozwalającym się autobusem! Prędzej się zabijesz obijając głową o szybę niż
dojedziesz na miejsce!
- Jasne. – Hope zaśmiała się szczerze,
prędko upijając kolejny łyk swojego drinka. – Obiecuję, żadnych powrotów
autobusem – dodała niemal uroczyście, kiedy Ashley powoli znikała jej z oczu,
machając na pożegnanie. Uśmiechając się pod nosem znów zanurzyła usta w mocnym
drinku i rozejrzała się po sali. Wszyscy ludzie zajęci byli sobą. Utworzone
przy stolikach grupki rozmawiały wesoło, przekrzykując głośną muzykę, przy
barze za to było całkiem pusto. Prócz niej i dwóch mężczyzn, siedzących przy
drugim jego końcu, nikt tu nie przebywał. Głośniki grały coraz głośniej, a wyrywające
się z nich dźwięki docierały do jej uszu jako niesamowity jazgot - połączenie
mocnego dudnienia i ciężkiej do zidentyfikowania melodii. Nie miała pewności,
dlaczego kręci jej się w głowie. Z powodu tak dużej ilości alkoholu w nalanym
jej przez Ashley drinku, czy może tylko dlatego, że kolorowe światła
oświetlające bar migały jej w oczach jak szalone, odbijając się coraz to nową
wiązką w jej jasnych, błękitnych tęczówkach? Przymknęła na chwilę oczy, ale
uczucie nie mijało. Do jej głowy zewsząd docierała muzyka – głośna, dudniąca,
niemal zabójcza dla zmęczonych już bębenków. Po wypiciu ostatniego łyka drinka,
czas zaczynał jej się dłużyć. Kolejne minuty mijały wyjątkowo wolno. Po
godzinie Ashley wciąż jeszcze nie wróciła. Samotne siedzenie przy barze wcale
jej nie bawiło. Rozglądała się po innych stolikach, zamówiła kolejnego drinka.
Nudziła się, a z każdą kolejną minutą bardziej pragnęła już wrócić do domu i
położyć się w wygodnym łóżku. Przed północą dostała od Ashley krótkiego sms’a. Coś mi wypadło – to wszystko, co
napisała.
Wpatrywała się w pustą szklankę z coraz
większym zdenerwowaniem, niemal nie zwracając już uwagi na resztą otaczających
ją ludzi. Było duszno i tłoczno, jak to zwykle bywa w takich miejscach, a jej
płuca drażnił wszechobecny, niesamowicie duszący dym wypalanych setkami
papierosów. Odkaszlnęła znacząco, kiedy jeden z niedopałków wylądował
nienaturalnie blisko jej stopy. Zaczęła się wiercić, gdy nagle zdziwiona
poczuła, jak uderza nogą o czyjąś łydkę.
Odwróciła się gwałtowanie, zaskoczona
spoglądając prosto przed siebie. Stołek obok niej nie był już pusty. Zajmował
go dziwny mężczyzna, którego twarzy nie była w stanie prawie w ogóle dojrzeć.
Siedział pochylony lekko nad kieliszkiem wódki i chyba przyglądał jej się w
ciemności, choć nie do końca była w stanie to stwierdzić. Jego tęczówki
błyszczały, ale nic poza oczami nie było dla niej widoczne – ciemny kaptur
szerokiej bluzy i miejsce, które sobie wybrał sprawiały, że prawie cała jego
twarz pogrążona była w ciemnościach. Chwilę spoglądała w jego oczy, zaskoczona,
jak mogła nie zauważyć, kiedy ktoś się przysiadł, gdy nagle chłopak odwrócił
się i przechylił swój kieliszek wódki, wypijając ją do dna. Lekko pochylony nad
barem czekał, aż kelnerka przyniesie mu kolejny.
- Jesteś tu sama? – Odezwał się nagle, kiedy
dziewczyna była już niemal pewna, że przestał zwracać na nią uwagę. Rozejrzała
się, jednak nie zauważyła wokół siebie nikogo innego, do kogo mógłby kierować
te słowa. Jego głos był niski i bardzo przejmujący. Zadrżała na sam jego dźwięk
jeszcze wcześniej, niż zdążyła zrozumieć, co do niej mówi. Poczuła na swoim
kolanie coś ciepłego, co mocno zaciskało się na jej skórze. Odsunęła się
nieznacznie, starając się zrzucić jego dłoń, ale chłopak nie miał najmniejszego
zamiaru jej tego ułatwić.
- Puść mnie – odburknęła.
- Dlaczego jesteś tu sama? Nie boisz
się… nachalnych nieznajomych? – Jego śmiech był bezczelny i wyjątkowo
ironiczny, ale ładny. Wciąż nie widziała jego ust, ale patrzące bystro oczy
zwęziły się wyraźnie, gdy się uśmiechał. Kiedy zdjął rękę z jej kolana, by
odpalić papierosa, z niewiadomych względów postanowiła kontynuować rozmowę.
Chłopak był dziwny, aż nazbyt tajemniczy i być może lekko przerażający, ale
wszystko było w tym momencie lepsze od samotnego wpatrywania się w zadymioną
przestrzeń, a przecież Ashley miała wrócić lada moment – co złego mogło stać
się jej w tym barze?
- Nie jestem sama, czekam na
przyjaciółkę. Pracuje tutaj…
- Ach tak? – Ton jego głosu wyraźnie
wskazywał na to, że jej nie wierzy. – Która to?
- Nie… nie ma jej teraz – odparła, już
sekundę później pragnąc ugryźć się w język. Dlaczego mu to powiedziała? Nie
mogła skłamać, pokazując na pierwszą lepszą kelnerkę? Pragnęła prędko się
wytłumaczyć, na tyle szybko, by nie zdążył dojść do głosu przed nią. –
Pojechała po coś i zaraz wróci. – Znów rozejrzała się niespokojnie, doskonale
zdając sobie sprawę, że raczej nie ma szans, by natrafiła wzrokiem na Ashley.
Jej ciało odrobinę drżało, była przestraszona jego tonem i bezpośredniością. Na
dodatek zupełnie nie wzbudzał jej zaufania – nie miała nawet pojęcia jak
wygląda, nie rozpoznałaby go w razie gdyby ją okradł, pobił, zgwałcił… Widziała
jedynie zarys jego twarzy i ciemne, niemal czarne oczy, które nieustannie w nią
wlepiał. Całą twarz wciąż przesłaniał dużych rozmiarów kaptur. Po co go
zakładał, skoro w tym miejscu było tak ciepło? Po jej głowie nieustannie
obijała się myśl, że na pewno nie zrobił tego bez powodu…
- A więc jesteś tu sama. – Odezwał się
ponownie, tonem głosu sygnalizując, że dopiął swego. Hope spięła się jeszcze
bardziej.
- Nie! Zresztą… nieważne. Chyba pójdę
sprawdzić, czy już nie wróciła. - Zerwała się prędko, mając nadzieję, że jest
na tyle pijany, by nie mieć sił na natychmiastową reakcję, ale tym razem to jej
ciało ją zawiodło – ledwie zeskoczyła ze stołka, jej stopy zaplątały się o
siebie i lekko się zachwiała. Gdyby nie to, że w ostatniej chwili ją
przytrzymał, runęłaby jak długa ze schodka oddzielającego bar od parkietu.
- Odnoszę wrażenie, że się mnie boisz –
zaśmiał się, kiedy oderwała od siebie jego dłonie od razu, gdy tylko zdołała
odzyskać równowagę.
- Masz spojrzenie psychopaty – skrzywiła
się, na co znowu wybuchnął głośnym, niepohamowanym śmiechem. Nie wiedzieć czemu
wyczuła w nim jakąś szczerość – może i był dziwny, ale całkiem ludzki w swoim
niecodziennym zachowaniu. Nie powinna mu ufać, a z drugiej strony z minuty na
minutę wzbudzał w niej mniej strachu. Jej myśli zaczynały ją przerażać.
- Usiądź, twoja przyjaciółka na pewno
się tu nie zgubi. – Podał jej rękę, pomagając wspiąć się z powrotem na stołek i
zamówił dla niej kolejny kieliszek drinka, czemu głośno protestowała.
- Daj spokój, nie będę sam pił – odparł.
– Jak ci na imię?
- Hope.
- I upierasz się, że przyszłaś tu z
przyjaciółką, Hope?
- Tak! Ty… nie wierzysz mi? – Jej głos
zaczął lekko podrygiwać.
- Nie wyglądasz na dziewczynę, która
włóczy się sama po klubach… - uśmiechnął się lekko, jakby próbując ją do siebie
przyzwyczaić. – Ani na dziewczynę, która wdaje się w rozmowę z nieznajomym
facetem przy barze o spojrzeniu psychopaty. – Tym razem jego śmiech zmroził ją
jeszcze bardziej niż poprzednio.
- Właściwie… Bardzo chciałabym cię
spławić.
- Nieprawda. Bardzo chciałabyś wyjść
teraz ze mną i pozwolić mi bawić się tobą do rana… Nie zaproponujesz mi tego
tylko dlatego, że jesteś grzeczną dziewczynką.
- Słucham?! – Głos Hope pełen był
oburzenia, ale on znowu zareagował na to całkiem spokojnie, obarczając ją
pełnym drwiny spojrzeniem. Wypił kolejny kieliszek i przekręcił się na swoim
stołku tak, by ich twarze znajdowały się dokładnie naprzeciwko siebie. Z
początku odrobinę się przestraszyła, ale z wyrazu jego oczu szybko odczytała,
że żartował. Nie wiedziała, czy naprawdę to tam widzi, jednak na pewno chciała
to zobaczyć. Siedziała niemal okrążona przez jego ciało na szarym końcu
długiego baru, przy ścianie, do której coraz rzadziej docierały krążące wokół
stolików światła. Domyślała się, że chłopak jest zbyt silny, by ewentualnie się
mu wyrwać – jeżeli będzie miał ochotę wyprowadzić ją z baru i zamordować na
ulicy, zrobi to bez problemu. Była na straconej pozycji i nie pozostawało jej
nic innego, jak tylko wierzyć, że świdrujące ją, ciemne oczy nie są oczami
mordercy, a jej rozumowanie młodego psychiatry zawodzi po raz kolejny…
- Co tutaj robisz? – Nie mając
najmniejszego zamiaru odpowiadać na jej pytanie, sprawnie zmienił temat,
obracając w palcach zapalniczkę, którą właśnie odpalił kolejnego papierosa. –
Po co przyszłaś?
- Właściwie nie przyszłam z własnej
woli… - zawahała się przez moment, szybko jednak postanawiając kontynuować.
Może zajęcie go rozmową nie byłoby takim złym pomysłem? – Przyjaciółka chciała,
żebym się rozluźniła, zabawiła trochę…
- A dlaczego uważa, że musisz się
rozluźnić?
- To… to sprawy rodzinne. Syn mojej mamy
ma z nami od jutra zamieszkać i… naprawdę, to nic interesującego. – Zawstydziła
się, widząc jego drążący w błękitnych tęczówkach wzrok. Był nienaturalnie
zainteresowany, skupiony na jej słowach. Chciałaby wiedzieć, o czym w tej
chwili myśli. Wyglądało, że nad czymś się zastanawiał, a jego wyraz twarzy
uspokajał ją – nie było już w niej złości.
- Syn twojej matki… czyli twój brat? –
spytał po chwili, przerywając milczenie.
- Nie, syn z pierwszego małżeństwa –
wyjaśniła, na co pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Dlaczego nie chcesz, żeby przyjechał?
- Ja… Nie, że nie chcę, ale… Och.
Właściwie masz rację, nie chcę. To nie jest normalny człowiek, to potwór! Nie
chcę mieszkać z kimś takim, nie chcę…
- Boisz się go? – przerwał
niedelikatnie, śmiejąc się pod nosem.
- To… coś innego niż strach. Nie wiem,
jak to nazwać.
- Faktycznie musisz się wyluzować. –
Poczuła na policzku miękki materiał jego bluzy, gdy się przybliżył. Zrobiło jej
się zimno… Całe jej ciało przeszły dziesiątki dreszczy. Silna dłoń znów
zacisnęła się wokół jej kolana, tym razem wędrując po dżinsowym materiale
odrobinę wyżej… - Mogę ci pomóc, lalko.
- Nie, nie chcę! – Wyrwała się ponownie,
cofając na tyle, na ile pozwolił jej niewygodny stołek. Była przerażona, ale
wcale już nie jego jednoznacznymi propozycjami, czy nieskrępowanymi ruchami.
Bała się siebie, swoich reakcji i słów, których omal nie wypowiedziała… W
normalnych warunkach już dawno spoliczkowałaby chłopaka i odeszła w siną dal
albo uciekła wręcz przed jego złością. Przy nim trzymała ją jakaś niewidzialna
siła i najwidoczniej nie ją pierwszą, bo chłopak ani przez moment nie wydawał
się przestraszony tym, że mogłaby odejść, wręcz przeciwnie – wydawał się pewien
swojej pozycji i nagrody, którą zaraz miał odebrać. Nim dziewczyna się
spostrzegła, jej pusty kieliszek został wymieniony na kolejny.
- Nie chcę już pić – mruknęła zmieszana.
- Nie marnuj mojej kasy.
- Nikt cię nie prosił, żebyś ją wydawał!
Ty zamówiłeś, to ty sobie teraz to pij!
- Nie pijam takiego chujstwa – odparł
rozbawiony, wyraźnie lustrując dziewczynę wzrokiem – Dlaczego nie chcesz pić?
Powiedz prawdę. – Gdyby odpowiedziała mu szczerze, pewnie nie mogłaby liczyć na
powrót do domu jeszcze tej nocy. Skłamała, a jednak i tak wątpiła, że uda jej
się położyć dziś spać całą i zdrową. Widziała już siebie w szpitalnej pościeli,
na komisariacie, albo w kostnicy, z czego ostatnią wizję odrzucała coraz
uporczywiej. W jego oczach było coś złego, ale na seryjnego mordercę jednak jej
nie wyglądał. Nawet pomimo zakrytej twarzy…
- Trochę mi niedobrze, dużo dziś
wypiłam.
- Nie wyglądasz na pijaną – upierał się,
ale Hope zaprzeczyła jedynie ruchem głowy, ku jego satysfakcji upijając łyk
drinka. Znowu nie wiedziała czy się uśmiecha, czy tylko bezczelnie gapi, chwilę
później jednak światło jakimś cudem dotarło aż do niego i na moment
rozświetliło wcześniej schowaną w cieniu twarz. Zaskoczyło ją, że chłopak był
wyjątkowo przystojny. Miał ostre rysy twarzy i ciemno czekoladowe oczy, które
wcześniej wydawały jej się czarne. Ciemne włosy wciąż zakrywał pod kapturem.
Jedynie jego wyraz twarzy nadal ją przerażał. Było w nim coś, co kazało jej
trzymać się od niego z daleka, a jednocześnie przyciągało do niego z każdą
minutą coraz mocniej. Złapała mocniej za swój stołek, nagle czując w kieszeni
wibracje telefonu. On też musiał je poczuć, trzymając rękę wyjątkowo blisko jej
kieszeni, bo uśmiechnął się do siebie i odsunął, by mogła wyjąć komórkę. Nie
była pewna, czy usłyszy głos mamy przez ten hałas, nie miała jednak sumienia
odrzucić połączenia.
- Halo? – Zatkała ucho i mocno
przycisnęła telefon do swojej głowy. Ku swemu zdziwieniu głos mamy słyszała
całkiem wyraźnie, być może dlatego, że ta wystarczająco głośno krzyczała.
- Gdzie jesteś?! Nie powiedziałaś mi
nawet, gdzie wychodzisz! Jest już po północy, martwię się o ciebie… Hope!
Słyszysz mnie?!
- Tak, słyszę. Mamo… Halo! Mamo?! – Do
jej uszu nagle dochodziła już tylko cisza. Spojrzała na ekran swojego telefonu
z wyjątkową złością i ponownie spróbowała go włączyć. Nic z tego – słaba
bateria tym razem nie wytrzymała. Przeklęła cicho pod nosem, zupełnie
zapominając o towarzystwie chłopaka i jeszcze raz z uporem nacisnęła klawisz,
który miał uruchomić telefon…
- Rozładował się? – Na dźwięk jego głosu
niemal podskoczyła, ale on patrzył na nią jedynie z rozbawieniem, obserwując
rumieńce złości, które pojawiły się na jej gładkiej, jasnej twarzy. Pokiwała
krótko głową, nie potrafiąc uruchomić ponownie telefonu. Teraz nie pozostało
jej już nic innego, jak szybki powrót do domu – jej mama musiała wychodzić ze
skóry ze zmartwienia. Nie chciała stawiać jej w takiej sytuacji, zwłaszcza
dziś, kiedy ta miała wystarczająco dużo zmartwień na głowie. Tymczasem
mężczyzna siedzący obok niej spokojnie zagasił papierosa i przysunął się
jeszcze kawałek do niej, by wyraźnie słyszała jego głos. Miała nadzieję, że uda
jej się go pozbyć wcześniej niż przyjedzie po nią autobus. Nie chciałaby czekać
z nim na ciemnym, odosobnionym przystanku… Wciąż dosyć mocno ją przerażał. Na
powrót do domu też nie miała zresztą ochoty, zwłaszcza w stanie, w którym teraz
się znajdowała, ale rozładowujący się co chwilę telefon nie pozostawiał jej
wielkiego wyboru.
- Zadzwoń ode mnie – zaproponował, na co
dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem. Teraz nie wyglądał nawet
przerażająco, jego uśmiech lekko złagodził ostre rysy, a błysk w oku był raczej
przyjemny. Czekała aż poda jej swój telefon, zamiast tego on jednak przysunął
się jeszcze bliżej i spojrzał jej prosto w błękitne oczy. – Zostawiłem komórkę
w samochodzie. To tylko kilka kroków stąd. Idziemy?
- My? – Zdziwiła się, jednocześnie
czując jak po całym jej ciele ponownie przechodzą lodowate dreszcze.
- Mam dać ci godzinkę na zastanowienie?
– zaśmiał się, widząc jej niepewną minę. – No dalej, doceń moją uprzejmość. Nie
będę czekał wiecznie.
Uważniej przyjrzała się jego
twarzy. Wstał już i z góry spoglądał na nią z oczekiwaniem. Chciał poznać jej
decyzję, ale nawet ona nie wiedziała jeszcze, co zrobi. Z jednej strony bardzo
zależało jej na tym telefonie, z drugiej wciąż bała się zostać z mężczyzną sam na
sam. Nie wyglądał może już równie przerażająco jak na początku, zwłaszcza
teraz, kiedy ustawił się tak, by światło raz po raz ukazywało dziewczynie jego
twarz w pełnej okazałości, jednak wciąż pozostawała w jej głowie myśl, że może
faktycznie pierwsze wrażenie, jakie na niej wywarł, nie było przypadkowe. Z
początku myślała, że chłopak chce ją zabić. A co, jeśli jej kobieca intuicja
podpowiadała jej prawdę?
- Idziesz czy nie? – Spytał po raz
ostatni, pozostawiając jej już jedynie kilka sekund na myślenie. Skinęła głową,
chwilę później modląc się, by jednak tego nie zauważył. Teraz było już jednak
za późno. Poprowadził ją w stronę wyjścia z baru i ruszyli razem w ciemną,
ledwo oświetloną latarniami alejkę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz