Do
domu wracałem prawdopodobnie o kilka kilogramów chudszy, niż z niego wyszedłem.
Ostatnie pół godziny mojego imprezowania w tej zapyziałej dziurze, którą jakiś
idiota śmiał kiedyś nazwać klubem, spędziłem w najbardziej ohydnym kiblu, jaki
widziałem podczas ostatnich paru lat ostrego balowania. Miałem okazję bywać już
w wielu takich lokalach i zwracać obiady do różnych, nieraz bardziej obleśnych
niż same wymiociny miejsc, ale to już przesada! Po dwudziestu minutach zapach
zawartości mojego żołądka tak mocno mnie omamił, że nie miałem pojęcia, jak się
nazywam. Siedziałem oparty o ścianę kabiny i tylko czekałem, aż to gówno znowu
zacznie fikać w moim pustym już brzuchu i zmusi mnie do pochylania się nad tym
śmierdzącym, obleśnym nawet dla mnie kiblem. Ten widok pozostanie mi w głowie
chyba do końca życia… Zrobił na mnie większe wrażenie niż wszystkie te nagie
kobiety, które dotychczas przewijały mi się przed oczami. I właśnie wtedy,
kiedy miałem już dosyć i patrzyłem z nadzieją w zapleśniały sufit, marząc o
tym, żeby zwrócić na raz wszystkie swoje wnętrzności, z czarnymi płucami i
kamiennym sercem na przedzie, zjawił się przy mnie Chris. Stary, poczciwy
Chris, zawsze wie, kiedy się pojawić. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się
szeroko, ale nie było w tym kpiny – raczej zrozumienie. Dwa tygodnie temu
dopadło jego, dzisiaj mnie – kiedyś oboje zgnijemy, zakonserwowani w
hektolitrach spirytusu, który niemal codziennie wypijaliśmy.
- Lepiej? – zapytał, kucając przy mnie i
krzywiąc się wyraźnie w odpowiedzi na odór, który dotarł do niego z pewnym
opóźnieniem. Miał tak nieprzytomne spojrzenie, że aż mu zazdrościłem. Jeżeli ja
nie wiedziałem jak mi na imię, jakie pytania musiał zadawać sobie on?!
- Na pewno nie gorzej – odburknąłem cicho, ledwo rozpoznając swój głos. Zazwyczaj jest niski, ale z taką chrypą nie brzmi dobrze. Przypominał raczej bełkot pijaka, którego nieraz się już nasłuchałem. Odchrząknąłem prędko, starając się, by mój głos brzmiał bardziej naturalnie. Nie miałem zielonego pojęcia, co mi, kurwa, strzeliło do głowy, żeby niemal leżąc na zarzyganej, śmierdzącej podłodze obok otwartego kibla przejmować się tonem pieprzonego głosu!
- A naprawdę myślisz, że może być gorzej? – Śmiał się. Śmiał się tak swobodnie jak zwykle, kiedy ja czułem jak wątroba miesza mi się z żołądkiem, a płuca zaciskają na sercu, usilnie starając się je zatrzymać. Zamknąłem oczy, mając nadzieję, że mi się polepszy. Było jeszcze gorzej, świat zaczął wirować jak pojebany, kabina odleciała w przestrzeń, zęby Chrisa walczyły o miejsce ze zmrużonymi oczami, a sufit… Dlaczego na nim siedziałem?
- Na pewno nie gorzej – odburknąłem cicho, ledwo rozpoznając swój głos. Zazwyczaj jest niski, ale z taką chrypą nie brzmi dobrze. Przypominał raczej bełkot pijaka, którego nieraz się już nasłuchałem. Odchrząknąłem prędko, starając się, by mój głos brzmiał bardziej naturalnie. Nie miałem zielonego pojęcia, co mi, kurwa, strzeliło do głowy, żeby niemal leżąc na zarzyganej, śmierdzącej podłodze obok otwartego kibla przejmować się tonem pieprzonego głosu!
- A naprawdę myślisz, że może być gorzej? – Śmiał się. Śmiał się tak swobodnie jak zwykle, kiedy ja czułem jak wątroba miesza mi się z żołądkiem, a płuca zaciskają na sercu, usilnie starając się je zatrzymać. Zamknąłem oczy, mając nadzieję, że mi się polepszy. Było jeszcze gorzej, świat zaczął wirować jak pojebany, kabina odleciała w przestrzeń, zęby Chrisa walczyły o miejsce ze zmrużonymi oczami, a sufit… Dlaczego na nim siedziałem?
- Ale masz jazdę! – Znów usłyszałem ten głośny
śmiech, ale tym razem odpowiedziałem koledze tym samym. Nie mając pojęcia, czy
śmieję się z siebie, czy z tej popieprzonej sytuacji, śmiałem się coraz
głośniej, mocno uciskając bolący brzuch. Chris uspokoił się i teraz nucił coś
cicho pod nosem.
- Jak znajdę tego chuja, co mi to sprzedał, to przysięgam, że połamię mu obydwie nogi, wszystkie żebra i co drugi palec!
- Czemu tylko co drugi? – Znów interesował się nie tym, czym powinien. Czy nigdy nie nauczy się wyłapywać w zdaniach tego, co najważniejsze? Jak dalej będzie tak pogrywał, niech lepiej nie wpada na mnie, kiedy będę miał zły humor, bo i jemu coś złamię… tak dla zasady.
- To wkurwiające, kiedy masz złamany jedynie co drugi palec, a w gips i tak wsadzą ci całą rękę. – Nie miałem pojęcia, czemu wchodzę w tę rozmowę. A zresztą – wyrzygałem właśnie połowę swojej masy, a śmieszne migotanie przed oczami wciąż nie zniknęło, co tylko zapowiadało mój rychły powrót nad cuchnący kibel. Teraz nawet głupie pytania Chrisa nie mogły sprawić, bym czuł się gorzej.
- Tak, mówisz całkiem do rzeczy – pokiwał z uznaniem głową. Pewnie, że mówię! A on potwierdza moje słowa, jakby naprawdę były mądre. Co tu dużo mówić – ten warunek musieli spełniać wszyscy moi kumple. A kto nie był moim kumplem, automatycznie stawał się wrogiem…
- Wychodzimy – zarządziłem nagle, nie wiedząc nawet, skąd mam tyle siły, by odbić się od ziemi i potoczyć jakoś do otwartych na oścież drzwi. Usłyszałem lekki huk i głośne stąpanie tuż za mną. Nie musiałem się nawet odwracać, żeby wiedzieć, że za mną idzie. Przepychałem się przez tłum, słysząc za sobą jedynie pełne oburzenia krzyki osób, które w brutalny sposób odepchnąłem z drogi, a on podążał za mną bez słowa, czasami podtrzymując przed upadkiem co ładniejsze panienki.
- Ruszysz się? – burknąłem, niemal pewien, że zagłuszy mnie muzyka. Chłopak zostawał sporo za mną, a ja czułem się coraz gorzej. Jedyne, o czym byłem w stanie myśleć, to moment, w którym popchnę żelazne drzwi klubu i w końcu uderzy we mnie chłodne, przesiąknięte zapachem spalin powietrze.
- Ja… Przepraszam, chyba jeszcze chwilę zostanę. – Odwróciłem się lekko zaskoczony jego sprzeciwem, ale wszystko wyjaśniała chudziutka, cycata blondynka, którą trzymał w ramionach. Miała wielkie, pełne usta i zwilżone, kręcone włosy, które seksownie przyklejały jej się do twarzy i dekoltu. Uśmiechnąłem się do siebie, dzisiaj nawet nie mając ochoty mu dokuczać. Blondynka poprawiła krótką spódniczkę, pod którą przed sekundą „przypadkowo” włożyłem rękę, kiedy odsuwałem dziewczynę ze swojej drogi, po czym spojrzała na mnie spod nienaturalnie długich rzęs. – Nie wkurzysz się, co?
- Zostań – odpowiedziałem ze śmiechem, widząc tę niepewność w jego oczach i pokorne oczekiwanie na opierdol. Rozumiałem go, dawno nie pieprzył, a ta blondie wyglądała, jakby mogła zrobić to z każdym. Uderzyłem go w ramię w przyjacielskim geście, a dziewczynę klepnąłem w tyłek.
- Na razie!
- Jak znajdę tego chuja, co mi to sprzedał, to przysięgam, że połamię mu obydwie nogi, wszystkie żebra i co drugi palec!
- Czemu tylko co drugi? – Znów interesował się nie tym, czym powinien. Czy nigdy nie nauczy się wyłapywać w zdaniach tego, co najważniejsze? Jak dalej będzie tak pogrywał, niech lepiej nie wpada na mnie, kiedy będę miał zły humor, bo i jemu coś złamię… tak dla zasady.
- To wkurwiające, kiedy masz złamany jedynie co drugi palec, a w gips i tak wsadzą ci całą rękę. – Nie miałem pojęcia, czemu wchodzę w tę rozmowę. A zresztą – wyrzygałem właśnie połowę swojej masy, a śmieszne migotanie przed oczami wciąż nie zniknęło, co tylko zapowiadało mój rychły powrót nad cuchnący kibel. Teraz nawet głupie pytania Chrisa nie mogły sprawić, bym czuł się gorzej.
- Tak, mówisz całkiem do rzeczy – pokiwał z uznaniem głową. Pewnie, że mówię! A on potwierdza moje słowa, jakby naprawdę były mądre. Co tu dużo mówić – ten warunek musieli spełniać wszyscy moi kumple. A kto nie był moim kumplem, automatycznie stawał się wrogiem…
- Wychodzimy – zarządziłem nagle, nie wiedząc nawet, skąd mam tyle siły, by odbić się od ziemi i potoczyć jakoś do otwartych na oścież drzwi. Usłyszałem lekki huk i głośne stąpanie tuż za mną. Nie musiałem się nawet odwracać, żeby wiedzieć, że za mną idzie. Przepychałem się przez tłum, słysząc za sobą jedynie pełne oburzenia krzyki osób, które w brutalny sposób odepchnąłem z drogi, a on podążał za mną bez słowa, czasami podtrzymując przed upadkiem co ładniejsze panienki.
- Ruszysz się? – burknąłem, niemal pewien, że zagłuszy mnie muzyka. Chłopak zostawał sporo za mną, a ja czułem się coraz gorzej. Jedyne, o czym byłem w stanie myśleć, to moment, w którym popchnę żelazne drzwi klubu i w końcu uderzy we mnie chłodne, przesiąknięte zapachem spalin powietrze.
- Ja… Przepraszam, chyba jeszcze chwilę zostanę. – Odwróciłem się lekko zaskoczony jego sprzeciwem, ale wszystko wyjaśniała chudziutka, cycata blondynka, którą trzymał w ramionach. Miała wielkie, pełne usta i zwilżone, kręcone włosy, które seksownie przyklejały jej się do twarzy i dekoltu. Uśmiechnąłem się do siebie, dzisiaj nawet nie mając ochoty mu dokuczać. Blondynka poprawiła krótką spódniczkę, pod którą przed sekundą „przypadkowo” włożyłem rękę, kiedy odsuwałem dziewczynę ze swojej drogi, po czym spojrzała na mnie spod nienaturalnie długich rzęs. – Nie wkurzysz się, co?
- Zostań – odpowiedziałem ze śmiechem, widząc tę niepewność w jego oczach i pokorne oczekiwanie na opierdol. Rozumiałem go, dawno nie pieprzył, a ta blondie wyglądała, jakby mogła zrobić to z każdym. Uderzyłem go w ramię w przyjacielskim geście, a dziewczynę klepnąłem w tyłek.
- Na razie!
Sekundę
później już mnie przy nich nie było. Dotarłem do metalowych drzwi i tak jak
marzyłem, pchnąłem je mocno, nagle czując na sobie podmuch lodowatego wiatru. W
starym, dobrym Basin City jak zwykle lało. Teraz nawet mi to pasowało - życie w
najbardziej deszczowym ze wszystkich stanów miało tę zaletę, że zimna, lejąca
się z nieba woda doprowadzała mnie do w miarę przyzwoitego stanu po niemal
każdej imprezie. Nagły chłód i wiatr szarpiący moją bluzę przynosiły mi ulgę –
przestało mi być niedobrze, a wirowanie w mojej głowie ponownie stało się
przyjemne. Mógłbym łazić tak bez celu w nieskończoność, ale kiedy dotarłem na
przystanek, mój autobus już na nim stał. Wpakowałem się do środka i ruszyłem w
stronę tyłu, widząc, jak wszyscy pasażerowie odwracają nagle twarze w stronę
okna. Wnioskując z rozjaśniającego się tu i ówdzie między chmurami nieba, mogła
być szósta. Miastowi jechali pewnie do pracy marnować kolejne godziny swego
życia, płaszcząc tyłki na skórzanych, obrotowych krzesłach i odbierając
telefony. Frajerzy. Mają tyle samo kasy ile ja, a nieustannie trwonią swoje
życia, podczas gdy ja bawię się w najlepsze. Bawię się życiem, które uparcie
rozdaje mi najlepsze karty, bawię ludźmi, za których sznurki pociągam, w końcu
bawię się ich strachem i bólem, co sprawia mi najwięcej satysfakcji. Nawet tego
deszczowego poranka widziałem w oczach kobiet pewną obawę i niepokój. Wszystkie
mocno przytulały do piersi swoje torebki i patrzyły gdzieś w przestrzeń,
starając się udawać, że nie widzą mojego wzroku, który wbijałem w każdą z nich
po kolei. Naciągnąłem na twarz dużych rozmiarów kaptur i oparłem się o szybę,
usatysfakcjonowany reakcją wszystkich wokół. Znowu czułem się bogiem. W Basin
City to ja decydowałem o życiu jego mieszkańców. Czas najwyższy, by się o tym
przekonali.
Gdy
wysiadłem na swoim przystanku, pozostało mi już tylko kilka przecznic do
przejścia, by ostatecznie móc znaleźć się w upragnionym łóżku. Tylko na tym mi
wtedy zależało – całe swoje życie byłem gotów oddać za miękką poduszkę i kawałek
kołdry. Przeszedłem na skróty przez kilka kolejnych podwórek i niemal czułem
już ten zatęchły zapach, który od zawsze towarzyszył mojemu mieszkaniu, kiedy
otwierało się jego drzwi. Lało coraz mocniej, a mój kaptur przepuszczał kolejne
krople jak gdyby w ogóle go nie było. Starałem się naciągnąć prawy rękaw na
tyle mocno, by zakryć owinięty wokół dłoni bandaż, ale moje ręce nazbyt się
trzęsły, a oczy nie do końca chciały współpracować. Nie widziałem swojej prawej
dłoni, widziałem dwie prawe dłonie, z których każda zmieniała miejsce jakieś
dwa razy na sekundę. Brudna woda prędko przeniknęła do „skaleczenia” – ten ból
przyjemnie mnie otrzeźwiał. Patrzyłem na swoją dłoń, zwalniając kroku i
dokładnie obserwując, jak z rany wylewa się ciemnoczerwona krew. Zacisnąłem
kilkakrotnie zmarznięte palce, szybko ponownie je rozprostowując, a szkarłatna
ciecz zaczęła jeszcze wyraźniej zalewać i tak brudne już bandaże. To było
fascynujące, patrzyłem na ciemnobrązowe plamy na zszarzałym opatrunku i
przypominałem sobie każdy moment wczorajszego popołudnia, ból wbijającego mi
się w skórę szkła rozbitej butelki i przyjemność, którą odczułem niemal od
razu, kiedy jasna krew blondaska trysnęła prosto na moją koszulkę. Z lekkim
uśmiechem na przeciętych w kąciku ustach wyszedłem z bramy i wkroczyłem na
ostatnią, krótką uliczkę, gdzie oprócz nieustannego odgłosu odbijających się od
chodnika kropel usłyszałem coś jeszcze, co przypominało mi stukot kobiecych
szpilek. Na moment oderwałem wzrok od chodnika i spojrzałem przed siebie. Moje
uszy, nie do końca sprawnie funkcjonujące po tak dużej dawce ogłuszającej
muzyki, tym razem wyłapały dźwięk z największą dokładnością – kilkanaście
metrów przede mną kroczyła w moją stronę mała Ann Johnson, moja o dwa lata
młodsza sąsiadka z drzwi naprzeciwko. Nie mogłem, a nawet nie chciałem się
powstrzymać – na moje usta od razu wkradł się prowokujący, pewny siebie
uśmieszek.
Ann
unikała mnie od naszych kilku letnich „incydentów”. Naiwna, sądziła pewnie, że
wciąż chciałbym się nią bawić… Ale ona mnie nie kręciła. Jak na ledwo upieczoną
osiemnastkę wyglądała całkiem do rzeczy, ale niczym szczególnym się nie
wyróżniała. Jej jedynym atutem był fakt, że przebywała tak blisko. Gdyby
mieszkała sama, zostałaby pewnie moją ulubioną zabawką…
Krople
deszczu zmusiły ją do opuszczenia twarzy, ale byłem pewien, że wiedziała z kim
zaraz będzie zmuszona się minąć. Nie trudno było się domyślić – jej dłonie
drżały tak mocno, że prędko schowała je w kieszeniach żółtej bluzy, choć nawet
ona nie pozbawiła mnie tego widoku. Dziewczyna tak bardzo zaciskała wargi, że
stały się wręcz żywoczerwone, mocno kontrastując z jej jasną cerą i niemal
białymi włosami. Znowu wyglądała tak, jak w te wakacje… Jeszcze się nie
nauczyła, jak działa na mnie jej przerażona mina? Patrzyłem i podziwiałem jej
niepewne kroki, aż do momentu, kiedy byliśmy wystarczająco blisko siebie, by
była w stanie usłyszeć mój mocno zachrypnięty głos. Przez jej drobne ciało
przeszedł dreszcz.
- Ann… - Właściwie nie miałem jej nic do powiedzenia, chciałem tylko widzieć ten strach odbijający się w zielonych tęczówkach, chciałem patrzeć, jak jeszcze bardziej się kuli, przytulając do ciała swoje ramiona. Kolejna porcja satysfakcji przeniknęła przez moje ciało, choć nie przyniosła mi już tyle szczęścia, ile robiła to kiedyś. Dziewczyna wyraźnie unikała mojego wzroku… Patrzyła mi na usta, ale nie podnosiła oczu ani o centymetr wyżej. Byłem pełen podziwu dla jej silnej woli, nawet jeśli była tylko objawem instynktu samozachowawczego. Blondynka stała zaledwie kilka centymetrów ode mnie, cała mokra od lejącego nieustannie deszczu, z miną zbitego szczeniaka, który aż się prosi, żeby jeszcze raz przywalić mu choćby dla zasady. Już wiedziałem, że wywołanie w niej tego stanu nie było moim najlepszym pomysłem. Musiałem odnaleźć w sobie naprawdę wiele siły, by do długiej listy moich przestępstw, na kradzieżach zaczynając, a trwałych uszkodzeniach ciała kończąc, nie dopisać brutalnego gwałtu na nieletniej.
- Ładnie wyglądasz. – Nie powstrzymałem sarkastycznego uśmiechu, a ona od razu zrozumiała aluzję. Była całkiem niegłupia, co nawet mi się spodobało. Gdyby jeszcze nie robiła z siebie ofiary, może nawet traktowałbym ją jak człowieka, nie kobietę…
- Dziękuję – zająknęła się, przymykając powieki o mocno wytuszowanych rzęsach. Chwilę później odważyła się spojrzeć mi w oczy. W końcu… - Wiesz, trochę się śpieszę. – Jej głosik był cichy i piskliwy, zupełnie nie przypominała tej samej Ann, jaką była po paru drinkach. Na trzeźwo była najbardziej nieśmiałą dziewczyną na świecie… Mokrą, przestraszoną blondyneczką o wąskiej talii… Faktycznie lepiej, żeby bardzo się śpieszyła. – A ty… dobrze się czujesz? – Dostrzegłem w jej przerażonych oczach pewny rodzaj troski i zaśmiałem się głośno, zupełnie nie mając pojęcia, o co jej chodzi. Zmieszała się jeszcze bardziej, niż wcześniej i ponownie spuściła wzrok, z udawanym zainteresowaniem oglądając swoje szpilki.
- O co ci chodzi? – wyśmiałem ją, chociaż jej pytanie najwyraźniej było całkiem poważne. Jej turkusowe tęczówki migotały mi przed oczami. Przełknęła ślinę.
- Byłeś w domu?
- Właśnie do niego idę. – Jej pytania zaczynały mnie bawić. Wolałem już, kiedy w ciszy drżała o swoje życie, ale najwyraźniej zbyt mocno się ośmieliła. To zresztą mogło mieć też pozytywne aspekty, chociaż o nich w tym momencie nie miałem nawet siły myśleć.
- No tak… Przepraszam, naprawdę muszę lecieć. – Wyminęła mnie tak prędko, żebym nie miał nawet czasu na odpowiedź i omal się nie zabiła, wciąż niesprawnie chodząc na tak wysokich szpilkach. Miałem ochotę coś jeszcze powiedzieć, ale mój organizm wyraźnie nalegał na odpoczynek. Znowu przypomniałem sobie o domu, mojej małej sypialni i wygodnym łóżku. Teraz nic nie mogło mnie już powstrzymać – ruszyłem prosto przed siebie szybkim i pewnym krokiem, byle jak najszybciej pokonać chodnik, którego płytki tego dnia jakby ciągle się mnożyły.
- Ann… - Właściwie nie miałem jej nic do powiedzenia, chciałem tylko widzieć ten strach odbijający się w zielonych tęczówkach, chciałem patrzeć, jak jeszcze bardziej się kuli, przytulając do ciała swoje ramiona. Kolejna porcja satysfakcji przeniknęła przez moje ciało, choć nie przyniosła mi już tyle szczęścia, ile robiła to kiedyś. Dziewczyna wyraźnie unikała mojego wzroku… Patrzyła mi na usta, ale nie podnosiła oczu ani o centymetr wyżej. Byłem pełen podziwu dla jej silnej woli, nawet jeśli była tylko objawem instynktu samozachowawczego. Blondynka stała zaledwie kilka centymetrów ode mnie, cała mokra od lejącego nieustannie deszczu, z miną zbitego szczeniaka, który aż się prosi, żeby jeszcze raz przywalić mu choćby dla zasady. Już wiedziałem, że wywołanie w niej tego stanu nie było moim najlepszym pomysłem. Musiałem odnaleźć w sobie naprawdę wiele siły, by do długiej listy moich przestępstw, na kradzieżach zaczynając, a trwałych uszkodzeniach ciała kończąc, nie dopisać brutalnego gwałtu na nieletniej.
- Ładnie wyglądasz. – Nie powstrzymałem sarkastycznego uśmiechu, a ona od razu zrozumiała aluzję. Była całkiem niegłupia, co nawet mi się spodobało. Gdyby jeszcze nie robiła z siebie ofiary, może nawet traktowałbym ją jak człowieka, nie kobietę…
- Dziękuję – zająknęła się, przymykając powieki o mocno wytuszowanych rzęsach. Chwilę później odważyła się spojrzeć mi w oczy. W końcu… - Wiesz, trochę się śpieszę. – Jej głosik był cichy i piskliwy, zupełnie nie przypominała tej samej Ann, jaką była po paru drinkach. Na trzeźwo była najbardziej nieśmiałą dziewczyną na świecie… Mokrą, przestraszoną blondyneczką o wąskiej talii… Faktycznie lepiej, żeby bardzo się śpieszyła. – A ty… dobrze się czujesz? – Dostrzegłem w jej przerażonych oczach pewny rodzaj troski i zaśmiałem się głośno, zupełnie nie mając pojęcia, o co jej chodzi. Zmieszała się jeszcze bardziej, niż wcześniej i ponownie spuściła wzrok, z udawanym zainteresowaniem oglądając swoje szpilki.
- O co ci chodzi? – wyśmiałem ją, chociaż jej pytanie najwyraźniej było całkiem poważne. Jej turkusowe tęczówki migotały mi przed oczami. Przełknęła ślinę.
- Byłeś w domu?
- Właśnie do niego idę. – Jej pytania zaczynały mnie bawić. Wolałem już, kiedy w ciszy drżała o swoje życie, ale najwyraźniej zbyt mocno się ośmieliła. To zresztą mogło mieć też pozytywne aspekty, chociaż o nich w tym momencie nie miałem nawet siły myśleć.
- No tak… Przepraszam, naprawdę muszę lecieć. – Wyminęła mnie tak prędko, żebym nie miał nawet czasu na odpowiedź i omal się nie zabiła, wciąż niesprawnie chodząc na tak wysokich szpilkach. Miałem ochotę coś jeszcze powiedzieć, ale mój organizm wyraźnie nalegał na odpoczynek. Znowu przypomniałem sobie o domu, mojej małej sypialni i wygodnym łóżku. Teraz nic nie mogło mnie już powstrzymać – ruszyłem prosto przed siebie szybkim i pewnym krokiem, byle jak najszybciej pokonać chodnik, którego płytki tego dnia jakby ciągle się mnożyły.
W
końcu dotarłem na miejsce. Popchnąłem rozwalające się drzwi, które i tak
trzymały się już w zawiasach o ostatkach sił i skierowałem na górę. W obszernej
kieszeni spodni wyszukałem komplet kluczy do mieszkania i wcisnąłem jeden z
nich w połyskujący, srebrny zamek. Wszedł bez problemu, ale kiedy chciałem go
przekręcić… Cholera, od kiedy to mieliśmy srebrny zamek?!
Dopiero
teraz do mojej wciąż zamroczonej alkoholem głowy w końcu coś dotarło. Złapałem
za klamkę i kilka razy mocno nią szarpnąłem, ale drzwi ani drgnęły. Wpadłem w
szał. Kopałem, waliłem w drzwi pięściami, zostawiałem na nich kolejne odbicia
własnej, zakrwawionej dłoni. Napierałem na nie całym ciałem, rzucałem się, jakby
były najgorszym z moich wrogów. Bez skutku. Niemal widziałem już za nimi
zadowoloną twarz ojca…
- To dla twojego dobra Seth – krzyknął z przedpokoju, stojąc pewnie z założonymi rękami i przysłuchując się hukom uderzających w drewno kości. Cała krew napłynęła mi do mózgu, nie mogłem myśleć o niczym innym, jak o zadawaniu kolejnych silnych ciosów. Chciałem wyważyć te drzwi i dostać się do środka, żeby go dorwać! Chciałem połamać po kolei każdą jego kość, zachwycając się odgłosem ich pękania! Nikt nigdy wcześniej tak mnie nie znieważył, nikt by się nie odważył! Za takie zagrania płaci się życiem!
- Odejdź, zejdź do samochodu…
- Otwieraj, albo cię zabiję! Zamorduję cię, skurwielu, słyszysz?!
- To mocne drzwi. – Jego głos był monotonny, ale wyraźny, co jeszcze mocniej wyprowadzało mnie z równowagi. Moje siły zaczęły niknąć… Czułem, jak pozbawione naskórka kostki zaciśniętych pięści coraz mocniej krwawią, a nogi coraz ciężej znoszą kolejne kopnięcia. Byłem zbyt wykończony całonocnym balangowaniem i osłabiony straceniem paru ostatnich posiłków, by walczyć. Oderwałem się od drzwi i przez chwilę patrzyłem w ścianę, mocno zaciskając zęby na dolnej wardze. Zdjąłem bluzę i owinąłem ją wokół dłoni. Cholernie krwawiły.
Przez moją głowę przelatywały setki pomysłów. Chciałem wspiąć się po rynnie do okna mojego pokoju i dorwać tego gnoja, albo czekać pod drzwiami tak długo, aż w końcu zmuszony będzie wyjść. Pomysł z rynną wykluczyłem niemal od razu – we wszystkich naszych oknach zamontowane były kraty. A gdybym został tu dłużej, pewnie wezwałby policję. Dosyć miałem nocowania na tych zimnych komisariatach, zwłaszcza teraz, kiedy moje serce waliło jak diabli, a żołądek przewracał się w kółko nie dając zapomnieć o wypitym wcześniej alkoholu, który nawet nie zdążył jeszcze ze mnie do końca wyparować. Ostatni raz mocno kopnąłem w te przeklęte drzwi, ale znów bez efektu. Wiedziałem, że ich nie otworzę - może byłem zdesperowany, ale nie głupi. Schodząc po schodach wyzywałem od najgorszych zarówno ojca, jak i wszystkich sąsiadów, którzy najwyraźniej wiedzieli o jego planach, a już na pewno wiedziała o nich Ann. Gdybym znalazł teraz tę blond sukę, przetargałbym ją za włosy przez połowę Basin City, żeby razem ze mną je pożegnała! Ma szczęście, że zniknęła mi z oczu wcześniej, niż dotarłem do drzwi mieszkania. A ojciec jeszcze pożałuje… Zemstę odłożę sobie po prostu na później. Teraz musiałem się przespać.
- To dla twojego dobra Seth – krzyknął z przedpokoju, stojąc pewnie z założonymi rękami i przysłuchując się hukom uderzających w drewno kości. Cała krew napłynęła mi do mózgu, nie mogłem myśleć o niczym innym, jak o zadawaniu kolejnych silnych ciosów. Chciałem wyważyć te drzwi i dostać się do środka, żeby go dorwać! Chciałem połamać po kolei każdą jego kość, zachwycając się odgłosem ich pękania! Nikt nigdy wcześniej tak mnie nie znieważył, nikt by się nie odważył! Za takie zagrania płaci się życiem!
- Odejdź, zejdź do samochodu…
- Otwieraj, albo cię zabiję! Zamorduję cię, skurwielu, słyszysz?!
- To mocne drzwi. – Jego głos był monotonny, ale wyraźny, co jeszcze mocniej wyprowadzało mnie z równowagi. Moje siły zaczęły niknąć… Czułem, jak pozbawione naskórka kostki zaciśniętych pięści coraz mocniej krwawią, a nogi coraz ciężej znoszą kolejne kopnięcia. Byłem zbyt wykończony całonocnym balangowaniem i osłabiony straceniem paru ostatnich posiłków, by walczyć. Oderwałem się od drzwi i przez chwilę patrzyłem w ścianę, mocno zaciskając zęby na dolnej wardze. Zdjąłem bluzę i owinąłem ją wokół dłoni. Cholernie krwawiły.
Przez moją głowę przelatywały setki pomysłów. Chciałem wspiąć się po rynnie do okna mojego pokoju i dorwać tego gnoja, albo czekać pod drzwiami tak długo, aż w końcu zmuszony będzie wyjść. Pomysł z rynną wykluczyłem niemal od razu – we wszystkich naszych oknach zamontowane były kraty. A gdybym został tu dłużej, pewnie wezwałby policję. Dosyć miałem nocowania na tych zimnych komisariatach, zwłaszcza teraz, kiedy moje serce waliło jak diabli, a żołądek przewracał się w kółko nie dając zapomnieć o wypitym wcześniej alkoholu, który nawet nie zdążył jeszcze ze mnie do końca wyparować. Ostatni raz mocno kopnąłem w te przeklęte drzwi, ale znów bez efektu. Wiedziałem, że ich nie otworzę - może byłem zdesperowany, ale nie głupi. Schodząc po schodach wyzywałem od najgorszych zarówno ojca, jak i wszystkich sąsiadów, którzy najwyraźniej wiedzieli o jego planach, a już na pewno wiedziała o nich Ann. Gdybym znalazł teraz tę blond sukę, przetargałbym ją za włosy przez połowę Basin City, żeby razem ze mną je pożegnała! Ma szczęście, że zniknęła mi z oczu wcześniej, niż dotarłem do drzwi mieszkania. A ojciec jeszcze pożałuje… Zemstę odłożę sobie po prostu na później. Teraz musiałem się przespać.
Kiedy
dotarłem do ukochanego, sportowego Audi, nawet się nie zdziwiłem, że auto było
po brzegi zapełnione. Wiedziałem, co ten sukinsyn chciał osiągnąć. Próbował raz
na zawsze się mnie pozbyć. Wychowywanie młodego przestępcy mu nie odpowiadało,
więc postanowił zrzucić ten obowiązek na matkę. Czy raczej kobietę, która była
nią szesnaście lat temu… Oprócz kilku przelotnych spotkań w sądzie, podczas
których ani słowem się do siebie nie odezwaliśmy, w ogóle jej nie widywałem. Na
jej temat wiedziałem tyle, że ma nową, idealną córeczkę, jest przeklętą,
zasadniczą suką, zgorzkniałą po śmierci drugiego męża i że prawdopodobnie mnie
nienawidzi – z wzajemnością. Mieszkała w snobistycznej dzielnicy Seattle i
miała tam własny dom, nie stęchłe mieszkanie, jak my tutaj. Jak widać oddanie
jedynego dziecka wyszło jej tylko na dobre. Żałosna dziwka… Wcale nie miałem
ochoty jej oglądać! Ale najwyraźniej właśnie tego oczekiwał po mnie ojciec, a
ja nie do końca wiedziałem, jak się sprzeciwić. Mogłem go zabić i przejąć po
nim mieszkanie, jednak z drugiej strony straciłbym przy tym sporo zabawy. Nic
nie kusiło mnie bardziej, niż zobaczenie miny tej poukładanej pani adwokat i
jej grzecznej córeczki-snobki, kiedy rozwalam ich życie w proch, w każdym,
najmniejszym nawet stopniu. Mój plan był genialny w swojej prostocie –
wystarczyło, żebym zachowywał się tak, jak do tej pory, a nie minie tydzień,
kiedy ta chora suka nie będzie już miała ochoty bawić się w macierzyństwo i
wyrzuci mnie na zbity pysk, odsyłając do ojca. A wtedy i on pożałuje, że wpadł
na tak durny pomysł… Pożałuje, że ze mną zadarł, bo mi jedynie raz można zaleźć
za skórę.
Usiadłem
za kierownicą i niewiele myśląc odpaliłem gaz. Nim zdążyłem się chociażby
zorientować, jechałem 150 kilometrów na godzinę po głównej drodze wyjazdowej z
Basin City. Czekała mnie długa, wielogodzinna podróż…Jechałem, starając się
skupić na drodze i ignorując tańczące wokół szosy drzewa. Pieprzone, akurat
dzisiaj nie mogły ustać w miejscu, akurat kiedy jechałem po nieznanej mi
drodze! Poruszały się szybko, wzdłuż i na boki, zlewając w jedną, wielką,
zieloną plamę. Czerń drogi ledwo już się od niej odznaczała, nie wiedziałem,
czy jeszcze trzymam się autostrady, czy jadę już przez las. W którymś momencie
zatrzymałem się, szybko wysiadając z auta.
Mój
żołądek dłużej by tego nie wytrzymał…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz